Rozdział 13, kolejny z perspektywy Bobra. W poprzednim rozdziale dowiedzieliście się jak do Inowrocławia trafiają ludzie z Płońska, a w tym dotrzeć tam spróbują ludzie z Torunia. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 14 - Bobru - Dzień 7
Irek - Dzień 7 - W tym czasie jest już w Inowrocławie i spotyka Bobra i resztę w sali z Benem
Olaf - Dzień 7 - Prawdopodobnie znajduje się już na terenie obozu w Inowrocławie.
---------------------------------------
Rozdział 13 (Bobru): Zwykły człowiek
Wstałem
i przeciągnąłem się. Średnio pamiętałem co działo się wczoraj wieczorem.
Alkohol pomieszany z rozbiciem psychicznym tworzyły kombinację, której udało
się bez większych problemów zachwiać moim życiem. Zastanawiałem się, co zrobić
aby wyjść na prostą, ale nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu wczoraj było
ze mną naprawdę źle. Ten człowiek, którego zabiłem nie zasłużył na to, żeby być
moją ofiarą. Chociaż zabijanie było czymś normalnym w świecie apokalipsy
zombie, to nie zmieniało faktu, że czasami trzeba się powstrzymać, a ja
straciłem panowanie nad sobą. Co jeżeli takie coś zdarzy się gdy będę z kimś z
mojej grupy i przez przypadek zranię kogoś mi bliskiego.
Te
myśli nawiedzały mnie i sprawiały, że traciłem jakikolwiek pozytywny wgląd na
świat. Wszystko zrobiło się całkowicie szare jakby nadchodziła zima, a nie
lato. Wstałem i ubrałem się, odsłaniając zasłony i wyglądając za okno. Dzisiaj
był dzień wyjazdu i musiałem ostatecznie przygotować się na wszystko, bo bez
względu na to czy to była pułapka czy nie, to wyprawa nie zapowiadała się na
przyjemną wycieczkę, a raczej coś, co zaważy o losach okolicznej ludności.
Zebrałem
wszystkie potrzebne rzeczy, wypiłem kubek wody i wyszedłem, zamykając za sobą
drzwi. Musiałem zjeść porządne śniadanie bo czułem, że to jakkolwiek może
postawić mnie na nogi. Zszedłem, szybkim krokiem, po schodach i wyszedłem na
zewnątrz obserwując piękne słońce na bezchmurnym niebie. Czy to
dobry omen, zapytałem sam siebie mając szczerą nadzieję, że tak. Było tak
ciepło, że musiałem rozpiąć bluzę, bo zaledwie po chwili moje czoło przepłynęły
krople potu.
W barze
przywitał mnie Czarek oraz jeden z bywalców, którego imienia nie znałem.
Ucieszyłem się, gdy dowiedziałem się, że dzisiaj jest szansa zjedzenia
jajecznicy oraz wypicia herbaty, więc od razu zamówiłem dużą porcję. Usiadłem
przy jednym ze stolików i zacząłem jeść. Zastanawiałem się jak ostatecznie
przebiegło moje spotkanie z Rudą, bo z samych rozmów pamiętałem niewiele.
Postanowiłem, że spytam ją gdy tylko nadarzy się ku temu okazja.
Po
zjedzeniu posiedziałem jeszcze chwilę, czując się nieco lepiej, żeby dopić
herbatę. Wtedy do baru wszedł Dziara wraz z Ernim. Kiwnąłem głową żeby się z
nimi przywitać.
- Hej stary – powiedział
Erni.
- Bobru dzisiaj jest
ten dzień – zaczął Dziara.
- Wiadomo, o której
wyjazd? – zapytałem.
- Planujemy wyjechać
popołudniu i pod wieczór być już na miejscu – zapowiedział przywódca Ostoi.
- Wiadomo ile osób
jedzie? – zadałem kolejne pytanie.
- Właściwie to nie do
końca, ale zaraz to ustalimy. Póki co przekazałem władze tymczasową Szeryfowi –
zaczął. Cóż za straszne czasy
nadeszły, pomyślałem wyobrażając sobie mieszkańców Ostoi, którzy będą
musieli mocno naginać się do dziwnych zasad Szeryfa – Chciałbym zabrać oprócz ciebie i Erniego paru twoich ludzi – powiedział.
To
akurat zdziwiło mnie nieco.
- Moich ludzi? Dlaczego? – zapytałem.
- Ponieważ jesteście
dosyć szanowani w okolicy, nawet jak o tym nie wiecie. Tutejsi ludzie widzą
tylko świat zza murów swoich obozów. Wy byliście w drodze przez taki czas, a to
się zdecydowanie ceni. Zresztą myślałem, że ucieszysz się, że będziesz mógł
mieć oko na swoich – zdziwił się Dziara.
- Nie wiemy jeszcze
czy to pułapka czy nie – stwierdziłem sucho.
- Będziemy ostrożni
obiecuje – zapewnił Dziara.
- To ilu ludzi mam
zwołać?
Dziara podrapał się po głowie.
- Coś koło siedmiu.
Dziesięcioosobowy oddział powinien godnie reprezentować Ostoję.
- Pomieścimy się w
wozach? – kolejne pytanie wyleciało z moich ust.
- Pojedziemy
Zbłąkanym. Jeżeli nie ruszam w trasę to chociaż weźmiemy mój pojazd, może
akurat ktoś go rozpozna i się do nas dołączy. Ewentualnie nakierujemy go na
Toruń – wytłumaczył Ernest.
- Brzmi solidnie.
Niech i tak będzie, lecę ogarniać jakichś ochotników – zapowiedziałem
wstając.
- Cieszę się, że nie
masz nic przeciwko – odpowiedział twardo Dziara i również wstał – W takim razie przygotuj siebie i resztę, a
my z Ernim zapakujemy autobus w potrzebne zapasy i przygotujemy go do drogi.
Spotkamy się za trzy godziny pod południowym wyjazdem.
- Ok – odpowiedziałem
krótko i dopiłem herbatę odstawiając kubek z cichym trzaskiem na stół.
Rozdzieliliśmy
się przy drzwiach baru. Przed wyjściem podziękowałem Czarkowi za posiłek i
odniosłem naczynia na bar. Musiałem się teraz zastanowić kogo wziąć do
Inowrocławia. Chociaż nic mi się aktualnie nie chciało robić przez wyjątkowo
gorący dzień to starałem spiąć się i dobrze pomyśleć, kto może mi się przydać.
Na
początku ruszyłem w stronę strzelnicy, gdzie często można było spotkać kogoś z
mojej grupy. Zauważyłem ogólną tendencje do spotykania tam większości znajomych
mi osób. Po drodze na południową część obozu mijałem mnóstwo mieszkańców i
chociaż byłem pewny, że mi się to wydaje to zdawało mi się, że wszyscy
obserwują mnie bacznie, szczególnie ci, którzy przechodzili obok mnie. Dotarłem
na miejsce i rozejrzałem się. Strzelnica była aktualnie okupowana przez grupę
strażników, ale zauważyłem też, że trenuje tam teraz Pablord wraz z siedzącym
obok Józefem.
Podszedłem
do nich i przywitałem się.
- Co ksiądz robi na
strzelnicy? – zapytałem żartobliwie.
- W tych czasach
trzeba być gotowym na wszystko – odpowiedział z uśmiechem – Co cię tu sprowadza?
- Chciałem wam
zaproponować wyjazd – powiedziałem tajemniczo – Mam nadzieję, że jesteście zainteresowani.
- Gdzie tym razem? – zapytał
Pablord.
- Do Inowrocławia.
Wraz z Dziarą i paroma innymi osobami. Potrzebuje solidnych osób, które mnie
tam nie zawiodą. A więc? – zapytałem po chwili.
Obaj milczeli przez chwilę, a po chwili kiwnęli głowami.
Pomimo tego, że Pablorda byłem pewien, to nie byłem przekonany co do brania
Józefa, chociaż liczyłem na to, że da sobie radę. Nie mieliśmy jeszcze okazji
dobrze się poznać, ale ten wyjazd wydawał się być wręcz idealny.
- Wiecie może gdzie
znajdę Dymitra lub Giganta? – zapytałem.
- Widziałem ich z rana
przy północnej barykadzie. Tam możesz ich poszukać – zaproponował Józef.
- Dzięki wielkie
panowie. To wiele dla mnie znaczy. Bądźcie za trzy godziny gotowi do jazdy przy
południowej bramie. Spakujcie tylko potrzebne rzeczy, bo reszta będzie już
gotowa – powiedziałem na odchodne i ruszyłem w stronę północnej barykady.
Byłem tak zatopiony w myślach i wspomnieniach ostatnich dni, że nie wiedziałem
do końca, co ze sobą zrobić.
Po paru
minutach dotarłem do barykady przy, której aktualnie trwały prace umacniające.
Pamiętałem jak dzisiaj zniszczenia spowodowane przez atak Złomiarzy i nie
zdziwiło mnie specjalnie, że to miejsce wymaga zwiększonej uwagi. Parę
strażników w pocie czoła dokładało dodatkowe wzmocnienia, a wszyscy byli
dyrygowani przez Ewelinę, która siedziała na plastikowym krzesełku i
wykrzykiwała różne hasła, typu „Przenieś to tam!”, albo „Co ty robisz? Dołóż
ten worek gdzie indziej!”. Podszedłem do niej, a ta przywitała mnie serdecznie.
- Chcesz nam pomóc? – zapytała.
- Raczej nie. Niedługo
wyjeżdżam coś załatwić. Szukam paru osób, jest tu ktoś z mojej grupy? – zapytałem.
- Hmm… tak. Gigant,
Łowca i Rekin pomagają mi, nie mów, że chcesz ich zabrać – powiedziała.
- Tylko poprosić o coś
– zapowiedziałem.
- To znajdziesz ich…
tam! – pokazała palcem lewą stronę barykady, gdzie rzeczywiście zauważyłem
moich przyjaciół.
Podszedłem
do nich i serdecznie się z nimi przywitałem przy okazji pomagając im z
wyjątkowo ciężkim workiem.
- Co tam Bobru? – zapytał
Gigant ocierając ogromną dłonią pot z czoła.
- Wyjeżdżamy za parę
godzin i chcę żebyście ze mną pojechali. Sprawy Toruńskie – powiedziałem.
Łowca westchnął cicho.
- Cholera Bobru
zamęczysz nas, ale wiesz nie ma problemu – powiedział lekko ironicznie.
- Jak wymiękacie to
znajdę kogoś innego, nie ma problemu – powiedziałem wiedząc, że i tak ze
mną pojadą.
- Dobra… dobra – zgodził
się Łowca.
- A wy? – skierowałem
pytanie do Giganta i Rekina.
- Jak trzeba to
pojedziemy, w końcu się przydamy do czegoś więcej niż cholerne umocnienia – dodał
Rekin.
- Chociaż nie
przepadam za Dziarą to z tobą pojadę gdziekolwiek chcesz. Przecież wiesz stary
– powiedział Gigant, a ja uśmiechnąłem się. Na nim mogłem polegać.
- Dzięki panowie.
Dokończcie co zaczęliście tutaj z Eweliną
i za około trzy godziny bądźcie pod południową barykadą. Weźcie tylko
bronie i ciuchy, reszta będzie na pokładzie – zapowiedziałem.
- Ta jest – odpowiedział
Łowca. Pożegnałem się z nimi i ruszyłem dalej szukając dwóch ostatnich osób –
Dymitra i Rudej. Nie miałem pojęcia, gdzie ich znaleźć, ale miałem nadzieję, że
uda mi się to, bo na ich obecności również mi zależało. O ile Giganta czy Łowcę
znałem już jakiś czas, to z tymi ludźmi dopiero się zaprzyjaźniałem, a takie
wyprawy łączyły.
Nieco
zmęczony poszukiwaniami Dymitra i Natalii usiadłem na jednej z ławek,
przyglądając się dzieciom bawiącym się w cieniu przy pomniku niedaleko Placu
Głównego. W całej Ostoi było raczej mało dzieci, nie dziwiłem się w sumie, bo
czasy były wystarczająco ciężkie bez dziecka, którym trzeba było się opiekować,
ale jednak aż miło było na nie spojrzeć. Czy dożyją czasów, kiedy ta epidemia
się skończy? A może nikt z nas nie miał dożyć tej chwili?
Z przemyśleń
wyrwał mnie głos Medyka, który podszedł do mnie i dosiadł się odpalając
papierosa.
- Chcesz jarnąć młody?
– zapytał.
- Nie palę – odpowiedziałem
krótko.
- Bardzo mądrze – skwitował
zaciągając się soczyście.
- Jak praca w
lecznicy? – spytałem zmieniając temat.
- Ech w sumie nic
specjalnego. Na misjach na bliskim wschodzie było gorzej. Tutaj jak ktoś
dostanie od zombiaka to zazwyczaj zanim go przywiozą do mnie to już jest
zakażony, a samych ran postrzałowych jest niedużo – odpowiedział – A jak twoja ręka?
Podczas buntu pod Kwaterą Główną zostałem lekko raniony
nożem, rana nie była na tyle poważna żeby ją zszywać, czy chociażby specjalnie
bandażować, wszystkim zajął się Dziara, ale widocznie Medyk usłyszał o tym z
jakiegoś źródła.
- To było tylko
draśnięcie. Nie to co u Filipa – stwierdziłem.
- Taa… Mój znajomy,
którego niestety nie poznałeś, mawiał to samo gdy składałem go po różnych
ranach postrzałowych. Szkoda, że nie ma go już z nami. Polubiłbyś go młody – wspominał
starszy mężczyzna.
- Może teraz jest w
lepszym miejscu – powiedziałem.
- Wierzę, że wszystko
jest lepsze od tego gówna, co nas otacza – przyznał.
- Chyba nigdy tego nie
mówiłem – zacząłem nagle – Ale chcę
ci podziękować za to, że dowiozłeś moich ludzi do tego miejsca. A szczególnie
tę dziewczynę – powiedziałem szczerze.
Medyk
zaciągnął się i długo nie odpowiadał.
- Nie ochroniłem jej
jednak przed tym miejscem. Ani przed mordercą.
- Tego nie udało się
zrobić nawet mi, chociaż miałem go przed nosem przez tak długo. Teraz już nie
mam takiej szansy – powiedziałem.
- Jesteś dobrym
człowiekiem młody. Nie obwiniaj się o wszystko bo to donikąd nie prowadzi.
- Wiem… ja wiem – odpowiedziałem
powoli.
- Dobra. Koniec
przerwy – powiedział wstając – Musze
wracać do pracy. Trzymaj się.
- Hej – odpowiedziałem
patrząc jak odchodzi.
Na
ławce spędziłem jeszcze parę minut myśląc o tym co powiedział mi Medyk. Wstałem
w końcu i ruszyłem na dalsze poszukiwania. Dymitra i Rudą znalazłem w końcu w
szklarni, gdzie siedzieli i rozmawiali na ławce. Gdy mnie zobaczyli przerwali i
czekali aż podejdę.
- Bobru – powiedział
na przywitanie Dymitr, podając rękę, którą uścisnąłem.
- Hej – przywitała
się również Ruda.
- Zajęci? – zapytałem
dosiadając się.
- Odrobinę, ale nie
martw się i mów czemu nas szukałeś – stwierdził Dymitr. Widziałem, że był
nieco zdenerwowany, a Ruda z kolei była smutna. Niestety ich problemy nie były
moją sprawą więc kompletnie to zignorowałem.
- Wyjeżdżamy za około
dwie godziny do Inowrocławia całkiem sporą grupą. Chciałem żebyście pojechali
ze mną – zacząłem.
Spojrzeli się na siebie. Nie wiedziałem za bardzo, o co
chodzi, więc po prosu czekałem na odpowiedź.
- Po co tam jedziemy?
– spytała w końcu Natalia.
- Na spotkanie. Bardzo
ważne dla okolic, a być może i dla nas, gdy będzie stąd wyjeżdżać – powiedziałem.
- Chcieliśmy spędzić
trochę czasu we dwójkę – zaczął Dymitr.
- Ale jak trzeba
pomożemy – dokończyła Ruda – W końcu
jak weźmiesz i mnie i Dymitra to i tak będziemy razem – stwierdziła.
- To mogę na was
liczyć? Świetnie. Za około dwie godziny bądźcie gotowi pod południowym
wyjazdem. Weźcie broń i ciuchy, reszta będzie czekała na pokładzie – zapewniłem.
- Ok – odpowiedzieli
wspólnie, a ja nie zaczepiając ich dłużej opuściłem szklarnie i poszedłem do
domu wziąć prysznic i się przebrać oraz przygotować do drogi.
Podobało
mi się to jakim składem mieliśmy tam jechać. Byli to ludzie, którym ufałem i
którzy już niedługo mieli wyjechać ze mną w drogę, gdzie działy się straszne
rzeczy. Bez nich nie byłoby to możliwe. Można więc było powiedzieć, że to była
próba generalna przed wielką podróżą. Po dwóch godzinach, odświeżony i gotowy
do drogi byłem już przy południowej barykadzie. Szybko zauważyłem grupę ludzi
krzątających się przy Zbłąkanym Ocalałym, który pierwszy raz od dawna był
wymyty i nieco odnowiony.
- Czemu jedziemy tym
złomem, a nie moim Potworem? – usłyszałem głos Łowcy.
- Sam jesteś złomem! –
odkrzyknął Erni i zobaczyłem jak podchodzi do autobusu i głaszczę go czule
– Nie słuchaj go kochany.
Uśmiechnąłem
się pod nosem i przywitałem z wszystkimi, których zaprosiłem, oraz Dziarą i
Ernim.
- Jak samopoczucia? – zapytałem.
- Chujowo, ale
stabilnie – wyszczerzył zęby Dziara.
- To, co jesteśmy
gotowi? – zapytałem tym razem bardziej Erniego.
- No to jedźmy! – zawołałem
dziarsko.
Gdy
bramy zamknęły się za nami, a my pomknęliśmy drogą na most nad Wisłą poczułem
standardowy niepokój, tak jakby moje ciało przełączało się na tryb wzmożonej
ostrożności. Wiedziałem, że do Inowrocławia mamy niewiele większą drogę niż na
Drugi Posterunek, a Erni potrafił jeździć i znał okolicę jak własną kieszeń,
więc nie martwiłem się czasem podróży. Dodatkowo niedaleko był Pierwszy Posterunek,
co oznaczało, że w okolicy nie powinno być zbyt dużo zombie. Dopiero teraz
przypomniałem sobie jak dawno nie widziałem przerażających stad trupów. Dobrze
pamiętałem te z Kołodna, które spotkałem wraz z Ernim i Cinkiem uciekając przed
ludźmi z Supraśla. Setki trupów podążających w tym samym kierunku, niczym
nieumarła fala. To było przerażające.
W samym
autobusie atmosfera była pozytywna. Siedziałem tuż obok Dziary, który zamyślony
patrzył za okno i obserwował chylące się coraz niżej słońce. W tym czasie
reszta rozmawiała ze sobą, a Łowca opowiadał historię ze swojego życia ku
uciesze reszty. Nawet nie zauważyłem, kiedy podjechaliśmy do zabudowań i
minęliśmy tabliczkę z nazwą „Inowrocław”. Chociaż całe miasto wydawało się
opustoszałe to dojechaliśmy w końcu do kościoła, który było widać z daleka. Od
razu dało się zauważyć mury okalające to miejsce i świata oraz hałasy ze
środka. Podjechaliśmy pod główną bramę i czekaliśmy. Erni zatrąbił.
To
zdecydowanie podziałało, bo brama po chwili zaczęła się otwierać. Wjechaliśmy
do środka i zobaczyliśmy wnętrze obozu. Po lewej znajdowało się wejście do
kościoła oraz nieduży plac, na którym siedziało teraz parę osób i bacznie nas
obserwowało, a po prawej było pole, na którym stało parę przyczep,
wyglądających na mieszkania. Wyładowaliśmy się ze środka i zobaczyliśmy, że
przed autobusem czeka na nas przygarbiony człowiek nieco starszy ode mnie. Miał
czarną czuprynę i uśmiechnął się do nas.
- Witam was w
Inowrocławiu. Nasz przywódca już na was czeka – zapowiedział ściskając dłoń
Dziarze na przywitanie.
- Całkiem przytulnie
tu macie – odpowiedział Dziara.
- Staramy się – dodał
człowiek, który podszedł do nas zza pleców garbatego mężczyzny. Był znacznie
starszy, miał siwe pasma włosów i serdeczny wyraz twarzy – Jestem Konrad, a to Garbus. Zaprowadzimy was teraz do Bena.
Bez
pytań ruszyliśmy w dziesiątkę za nimi. Ludzie świdrowali nas wzrokiem jakby
pierwszy raz widzieli innego człowieka, a widok broni przewieszonych przez
nasze plecy i paski na pewno nie sprawiał dobrego wrażenia. Ale nie
zamierzaliśmy ich użyć. Sytuacja była dosyć nerwowa, bo w każdym momencie mogło
rozpętać się piekło, ale miałem nadzieję, że tutejsi ludzie nie są agresywni.
Dwójka, która nas przywitała prowadziła nas na tyły kościoła, gdzie
zobaczyliśmy parę piętrowych budynków.
Weszliśmy
do jednego z nich i znaleźliśmy się w sporym pomieszczeniu, na środku którego
stał ogromny, drewniany stół. Za stołem siedziało parę postaci. Nim zdążyłem
się skupić na nich po kolei złapałem się ręką za czubek głowy. Nie mogłem
uwierzyć, w to kogo widzę. Tylko nie
teraz, błagałem sam siebie przypominając sobie sytuacje z budynku. Chociaż
teraz nie czułem zawrotów głowy, ani nic z tych rzeczy to widziałem to samo. Tą
samą osobę. Jedną z osób siedzących za stołem była Łapa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz