niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 12: Cichy krzyk

Rozdział 12, kolejny z perspektywy Olafa. Po tym co stało się z Feline Olaf musi działać i spróbować ją odbić. W jaki sposób to zrobi i czy da radę? Zapraszam do czytania, a potem proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 12 - Olaf - Dzień 6-7
Bobru - Dzień 6-7 - Bobru wrócił z Drugiego Posterunku i jest na terenie Ostoi
Irek - Dzień 6-7 - Wraz z resztą pomaga Benowi w przygotowaniach do spotkania

---------------------------------------

Rozdział 12 (Olaf): Cichy krzyk


                Gdy obudziłem się następnego dnia czułem się źle. Brzuch znowu dawał o sobie znać, a każde wspomnienie o tym, co stało się przedwczoraj sprawiało, że nie chciałem się ruszać z łóżka już do końca moich dni. Wiedziałem jednak, że Złomiarze prawdopodobnie nie zabiją Feline tak szybko, bo była zbyt ważna w okolicy, żeby ją po prostu zabić. Będą ją torturowali i męczyli, ale oszczędzą ją. Znałem ich całkiem dobrze.
                Chociaż ludzie z Ostoi, którzy wydają się wiedzieć dużo o relacjach osób z okolicy, mogą myśleć inaczej to z pewnością nie wiedzą o tym, że nasza walka z Złomiarzami trwała znacznie dłużej od ich. Właściwie mało kto wiedział ile razy to miejsce było przez nich atakowane i to bezskutecznie. Teraz nie miałem pojęcia, co właściwie mogę zrobić. Musiałem szybko podjąć decyzję, co robić dalej. Spotkanie w Inowrocławiu miało się odbyć już jutro. Jadąc tam postawiłbym wszystko na jedną kartę i zaufał ludziom z Inowrocławia w tym, że pomogą mi odbić Feline, ale nie byłem pewien czy jestem zdolny do takiego ryzyka. Była też opcja żebym po prostu zebrał ludzi i zaatakował najbliższy posterunek Złomiarzy, który był całkiem niedaleko, ale wtedy prawie na pewno zostawiłbym obóz bez opieki, a to mogłoby się skończyć tragicznie.
                Podniosłem się w końcu i odświeżyłem w misce z wodą. Usłyszałem pukanie do drzwi i po chwili zobaczyłem Grześka.
- Mogę zająć chwilkę? – zapytał, wchodząc bez pozwolenia.
- Czego chcesz? – zapytałem chrapliwym głosem.
- Opatrzeć rany, jak zwykle przyjacielu – stwierdził podchodząc do mnie.
                Nie odpowiedziałem. Po prostu zdjąłem koszulkę i usiadłem na łóżku. Westchnąłem ciężko. Podczas gdy Grzesiek sprawdzał stan mojej rany i przemywał ją przyniesioną wodą i szmatkami, ja patrzyłem nieobecnym wzrokiem w ścianę.
- Się porobiło, co? – zapytał siadając obok.
- Daj spokój… - szepnąłem.
- Nie martw się. Odbijemy ją – zapewnił. Wieści szybko się rozchodziły, jeżeli wiedział już o wszystkim nawet doktor.
- Jak nastroje w obozie? – zmieniłem temat.
- Różnie. Niektórzy nie mają do ciebie nic, ale jest grupka, która po prostu jest pewna, że zabiłeś lub sprzedałeś Feline  Złomiarzom, żeby przejąć władze nad naszym obozem i ogólnie planowałeś to od dawna – opowiedział.
- Skurwysyny. Niewdzięczne skurwiele – zakląłem.
- Niestety – odpowiedział.
- Kto? – zapytałem.
- Kto jest najgłośniejszy? Kuba i jego kumple, to chyba nie jest zbyt duża niespodzianka? – odpowiedział.
                Grupa ludzi, o której wspomniał, od zawsze miała lekceważący stosunek do reszty ludzi w obozie, ale trzymali pewien poziom i nie przekraczali granic. Teraz chcieli wykorzystać sytuację i nie chciałem im na to pozwolić.
- Jeżeli nie zgniotę tego w zarodku, to cały obóz może upaść – powiedziałem.
- To zrób coś – powiedział stanowczo Grzesiek.
Oczyszczanie rany zajęło jeszcze trochę bo Grzesiek musiał wrócić do swojego gabinetu po specjalną maść, która po nałożeniu na obrzęk sprawiała, że czuło się przejmująco ciepło, które rozkosznie rozciągało się po całym, bolącym obszarze. W końcu zabandażował mi to i ładnie zawiązał, po czym wyszedł i zostawił mnie samego.
                Ubrałem się i postanowiłem opuścić w końcu swój pokój i porozmawiać z paroma osobami o tym, co należy teraz zrobić, chociaż sam nie byłem tego pewien. Przed gabinetem Feline stało parę ludzi i gdy mnie zobaczyli zareagowali różnie – jedni wydawali się cieszyć, a drudzy otwarcie spoglądali na mnie z nienawiścią. Minąłem ich i wszedłem bez pukania do kwatery Feline. Za biurkiem siedział Krzysiek, tymczasowy zastępca, oraz paru strażników.
- Olaf! W końcu wstałeś, dzięki stary – powiedział na przywitanie. Widać było na jego młodej twarzy wory pod oczami oraz pogłębione zmarszczki, który musiały oznaczać, że tej nocy nie spał.
- Każ tu przyprowadzić Kubę – powiedziałem siadając niedaleko niego.
- Po co? – zapytał, ale gdy zobaczył mój zniecierpliwiony głos to natychmiast wykonał rozkaz.
Czekaliśmy około dziesięciu minut, aż strażnicy przyprowadzą swojego towarzysza, ale w końcu zobaczyłem obitą przeze mnie twarz przepełnioną grymasem złości. Strażnicy trzymali go za ręce żeby nie pozwolić mu zrobić niczego głupiego.
                Podszedłem do niego tak blisko, że czubki naszych nosów prawie się stykały.  Chociaż dalej zgrywał twardziela, to widziałem na jego twarzy coś wyglądającego jak nasionko strachu, a ja byłem doskonałym ogrodnikiem, który z takiego czegoś potrafił stworzyć ogromny ogród.
- Przestaniesz w końcu pajacować i nam pomożesz? – zapytałem.
- Nie mogę na ciebie patrzeć – wycharczał.
- To nie patrzy pedale, tylko nam pomóż. Nasz obóz jest mały i nie możemy sobie pozwolić żeby w tak ciężkiej chwili był jeszcze mniejszy. Ale skoro masz taki problem to nie ukrywam, że będę musiał cię ukarać i to natychmiast, bo jestem kurewsko wkurzony na cały świat i taki wypierdek jak ty na pewno nie zasługuje na moją uwagę, szczególnie jak nie chce mi pomóc – powiedziałem prawie na jednym oddechu ciągle patrząc mu w oczy. Widziałem w nich coraz to większe zwątpienie w własne siły oraz strach.
- I co mi zrobisz? – zapytał.
- Zabiję cię – powiedziałem takim tonem, że usłyszałem jak jego kiszki skręcają się ze strachu.
                Wszyscy obserwowali tę sytuację w milczeniu, ale ja wiedziałem, że już wygrałem.
- Dobra ogarnę się – obiecał Kuba.
- Świetna decyzja Jakubie, szkoda, że zmarnowałeś na nią tyle naszego cennego czasu. Teraz jednak do rzeczy – zacząłem, odwracając się do reszty, a przy okazji wypuszczając mojego wroga z rąk strażników – Feline została porwana przez Złomiarzy. Dobrze widziałem, kto dowodził tą grupą i dobrze znacie tę osobę. To Kamil, skurwiel jakich mało – kontynuowałem.
Ludzie słuchali mnie z uwagą, chociaż była tu aktualnie nieduża grupa, to wciąż była to grupa, którą musiałem zebrać i przekonać do swoich pomysłów.
- Musimy odbić Feline, ale nie damy radę zrobić tego tylko z naszymi ludźmi. Musimy poprosić o pomoc inny obóz. Idealna okazja będzie w Inowrocławiu, gdzie jutro zaczyna się Wielkie Spotkanie Ocalałych! Dlatego będę chciał rozdzielić nas pomiędzy miejscami, tak żeby chronić ten obóz i wysłać delegacje na spotkanie. Tam jestem pewien, że uda mi się zdobyć poparcie w sprawie ostatecznej walki z Złomiarzami. Czas ich w końcu wygonić z tych ziem, jeżeli mamy tu żyć spokojnie – poczułem się podczas przemawiania niczym dowódca, co nie do końca mi się podobało, bo takiej roli nie chciałbym się podejmować, ale wyjątkowo musiałem.
                Chociaż ludzie stojący wokół mnie nie krzyczeli entuzjastycznie, to widać było w ich oczach coś na kształt płomyka nadziei. Miałem nadzieję, że dam radę ich zmotywować do działania i razem pokonamy przeciwności losu, które przed nami się pojawiły.
- Więc jaki jest plan? – zapytał nieśmiało Krzychu.
- Plan jest taki, że biorę ze sobą trójkę ludzi i jedziemy do Inowrocławia. Wiem, że nie słyszeliście za dużo o tym planie, ale uwierzcie mi, że to jest dokładnie to, co planowała zrobić Feline. Wyjedziemy dzisiaj późnym wieczorem, a reszta zachowa wyjątkową ostrożność. Żadnych buntów, zwiadów i wyściubiania nochala poza granicę obozu. Zapasy mamy i będziecie musieli się tu utrzymać. A my postaramy odbić się Feline – przedstawiłem zarys planu.
- Nie lepiej zaatakować najbliższy obóz Złomiarzy? Może akurat znajdziemy tam Feline? Przecież ona może nie przeżyć do czasu aż pojedziesz do tego pieprzonego Inowrocławia i wybłagasz o jakąś pomoc – włączył się Kuba.
- Nie lepiej. Stracimy tylko ludzi. Oni nie zabiją Feline. Jest zbyt ważna w okolicy, szczególnie jak dowiedzą się o połączeniu naszych sił z pozostałymi obozami. Ich przywódczyni nie walnie takiego głupiego błędu – zapewniłem – Pytanie brzmi, czy jesteście w stanie mi zaufać?
                Tym razem cisza zapadła na dużo dłużej. Strażnicy, Krzychu i Kuba wymieniali się spojrzeniami. Bałem się nieco ich reakcji, bo jeżeli nie będą chcieli współpracować to mogłem mieć spore problemy, ale wierzyłem, że tym razem udało mi się ich przekonać. I miałem rację. Wszyscy powoli zaczęli kiwać głowami na znak zgody. Nawet Kuba, który patrzył na mnie spode łba kiwnął zdecydowanie głową. Uśmiechnąłem się szeroko.
- No to działamy! – powiedziałem.
Przez następne godziny zajmowałem się tyloma rzeczami, że ciężko było je zliczyć. Zebrałem wszystkich ludzi w stołówce, a było ich prawie pięćdziesiąt i powtórzyłem to samo, co w kwaterze Feline. Przekazałem oficjalnie dowództwo Krzyśkowi i razem z nim wydałem każdemu mężczyźnie w obozie broń i zestaw amunicji. Przekazałem dokładne instrukcje co mają robić, a czego mają unikać podczas mojej nieobecności. Po tym zająłem się barykadowaniem budynku od środka, zostawiając tylko jedno wejście, które było chronione przez czterech, wydzielonych do tego, strażników.
                Następnie poszedłem zjeść obiad, prawdopodobnie ostatni porządny posiłek przed wyjazdem. Siekiera tym razem nie robił mi problemów i przygotował naprawdę solidną porcję, którą najadłem się po brzegi. Czas leciał nieubłaganie, a ja dalej musiałem przygotowywać rzeczy. Przekazałem klucze do zbrojowni Krzychowi i kazałem mu ich pilnować jak oka w głowie. Później naprawiałem i przestawiałem wiele rzeczy prze generatorze, żeby całkowicie odciąć światła na zewnątrz i aktywować napięcie w płocie. Gdy zakończyłem to wszystko usiadłem na ławce przed szpitalem i odpaliłem papierosa obserwując zachód słońca.
                Byłem dumny z tego co zrobiłem, chociaż zmęczenie dawało się we znaki, a wiedziałem, ze lada chwila będę musiał wybrać osoby, które ze mną pojadą i przygotować auto. Czerwony blask promieni słonecznych przykrywał cały świat całunem, rzucając nieco ponure cienie, które pokryły cały plac przed naszym budynkiem. Obserwowałem cień wypuszczanego z ust dymu i myślałem, czy zrobiłem wszystko, żeby obóz był gotowy na ewentualny atak. Zastanawiałem się też, czy na pewno uzyskamy jakąś pomoc od osób, które będą na spotkaniu, ale jeżeli naprawdę chciały włączyć nasz obóz do swojego to miałem nadzieję, że nie będzie z tym większych problemów.
                Za ogrodzeniem, które na razie było wyłączone, chodziły zombie. Przypomniałem sobie Zszytego, którego zabiłem w drodze do Ostoi i ciarki mnie przeszły po plecach. Ta grupa była tak okrutna i straszna, a co najgorsze zaskakująca, że nie wiedziałem na co tak właściwie mam się przygotować. Podejrzewałem, że nawet teraz przed ogrodzeniem mógł się chować jeden z wrogów, ale nie miałem sił, żeby tego sprawdzić i zresztą miałem nadzieję, że Zszyci nie wiedza jeszcze, że my o nich wiemy, przez co będą obserwować zamiast atakować.
                W końcu zdecydowany na to, co chcę zrobić poszedłem znaleźć osoby, które chciałem ze sobą zabrać. Sam nie wiedziałem, co mną kierowało, gdy podszedłem do Kuby i poprosiłem go o pojechanie ze mną, wraz z dwoma kumplami. Byłem teraz zdany na ich łaskę, a dodatkowo osłabiałem obóz o trzech solidnych obrońców, ale wiedziałem, że jeżeli misja ma mi się udać to tylko i wyłącznie przy pomocy tej trójki. Znalazłem ich w jednym z pokoi, gdzie grali w karty.
- Jedziemy – powiedziałem bez ogródek.
Zobaczyłem zdziwienie na ich twarzach.
- Gdzie? – zapytał głupio Kuba.
- Przecież dobrze wiesz gdzie. Pakujcie się i za piętnaście minut wyjeżdżamy. We czterech – stwierdziłem i wyszedłem nie czekając na ich dalszą reakcję.
                Zastanawiałem się, czy mnie posłuchają, ale całe szczęście po parunastu minutach zobaczyłem jak wspólnie opuszczają budynek. Byłem świadkiem sceny, jak młoda dziewczyna z naszego obozu, o imieniu Kasia całuje na pożegnanie Kubę. Miłość kwitnie, pomyślałem. Gdy pożegnania się skończyły, a drzwi szpitala zostały zamknięte, zaczęliśmy sprawdzać ostatnie rzeczy w naszym aucie. Paliwo, zapasy i cała reszta była gotowa, więc w końcu wsiedliśmy. Kuba zasiadł na miejscu kierowcy, ja na prawo od niego, a jego kumple usiedli z tyłu.
                Wyjechaliśmy zamykając za sobą bramę i totalnie olewając zombie, które zbierały się w pobliżu. Ruszyliśmy do przodu, a ja patrzyłem przez szybę na nasz obóz i uśmiechnąłem się z zadowoleniem. Wyglądał teraz na całkowicie opuszczony, bez żadnych śladów tego, że w środku ukrywa się czterdziestu ludzi. Budynek zniknął jednak dosyć szybko, a my labiryntami uliczek powoli opuszczaliśmy Płońsk w drodze na Inowrocław. Nie wiedziałem dlaczego, ale miałem wyjątkowo dobry humor, chociaż wiedziałem, że sytuacja jest całkiem beznadziejna. Feline była uwięziona, a Złomiarze mieli ogromną przewagę w naszej wojnie. Co gorsza byli też Zszyci.
                Wyjechaliśmy z Płońska i jechaliśmy powoli i spokojnie, żeby nie ściągać na siebie zbyt dużej uwagi. Wiedziałem, że mogło tu się kręcić mnóstwo wrogów, a do Inowrocławia mieliśmy podobną trasę do przejechania jak do Torunia. Pierwsza godzina jazdy była całkowicie spokojna, nie licząc małej grupki zombie, którą musieliśmy wyminąć na drodze. Całe szczęście trupy jadły coś na poboczu i nie były zbytnio zainteresowane naszą obecnością. Po jakimś czasie stanęliśmy na chwilę wysikać się i rozprostować kości. Była to idealna decyzja, bo zgasiliśmy do tej akcji samochód, a po chwili usłyszeliśmy dźwięk silnika.
- Padnij! – krzyknąłem i momentalnie wszyscy wskoczyliśmy w okoliczne krzaki. Byliśmy akurat na spokojnym poboczu, gdzie po jednej stronie był las, a po drugiej pole. Co prawda nasze auto stało na widoku, ale przy odrobinie szczęścia i odpowiedniej prędkości jazdy, osoby, które były w pobliżu mogły nas nawet nie zauważyć przejeżdżając obok.
 Czekaliśmy w całkowitej ciszy licząc na to, że nic się nie stanie. Miałem pistolet w ręce i byłem gotowy do bronienia się. Auto zdecydowanie nadjeżdżało z lewej strony, czyli ze strony, w którą mieliśmy jechać i staraliśmy się je znaleźć wzrokiem, ale nie było to łatwe. Chociaż droga była prosta to ocalali, którzy tam jechali musieli być tak sprytni jak my i nie używać świateł. Z drugiej strony nie chcieli, żeby ich widziano, więc prawdopodobnie też się czegoś bali. To dało mi jako taką nadzieję, że to nie byli Złomiarze.
                Po chwili z lewej strony wyjechał terenowy, czarny wóz. Jechał powoli i przekląłem kiedy zauważyłem, że zatrzymuje się przy naszym aucie. Kuba już chciał wstawać, ale zatrzymałem go dając znak, żeby się nie ruszał. Musieliśmy zobaczyć z kim mamy do czynienia, zanim cokolwiek zrobimy. W aucie nagle zapaliło się światło i zauważyliśmy trzy osoby. Było to trzech mężczyzn. Jeden z nich był starszy ode mnie, widać było spore pasma siwizny na jego włosach. Drugi z nich, był zdecydowanie charakterystyczny – ładnie ubrany, z czarną, bujną czupryną oraz lekko zgarbioną postawą. Ostatni, który jak zauważyłem teraz, był związany, miał wytatuowane ręce i sprawiał wrażenie typowego mięśniaka.
                Wysiedli z samochodu i zaczęli się krzątać przy naszym wozie. Nagle ten najstarszy się odezwał.
- Damian jak widzisz przeżycie trzech dni nie będzie ciężkie, jak nawet na zwykłej drodze stoi sobie działające auto.
- Nie zasłużyłem na wygnanie. Te skurwiele z Ostoi nas zniszczą. Zobaczycie – próbował się bronić utatuowany.
- To już jest tylko i wyłącznie decyzja Bena. Na pewno nie twoja – wtrąci się garbaty.
- I co? – zapytał żałośnie mięśniak – Zostawicie mnie nawet bez pierdolonej broni?
- W Inowrocławiu siałeś zniszczenie przy użyciu pięści, więc tutaj też sobie dasz radę… - stwierdził siwiejący mężczyzna – Zresztą jak mówiłem masz tutaj auto, co daje ci ogromną przewagę.
                Nie mogłem już tego słuchać, a kiedy zobaczyłem, że mięśniak zwany Damianem zostaje uwolniony i podchodzi do auta wstałem i wymierzyłem pistoletem. Cała trójka, która była ze mną zrobiła to samo. Mężczyźni byli całkowicie zaskoczeni. Mięśniak chciał uciec, ale jeden z naszych wystrzelił w górę i ten w panice potknął się o zderzak auta, upadł i znieruchomiał.
- Łapska do góry! – powiedziałem najbardziej bandziorskim głosem jakim potrafiłem.
Obaj mężczyźni grzecznie się nas posłuchali.
- Siadać. Mam do was parę pytań – powiedziałem. Kumple Kuby złapali mięśniaka i go ponownie związali, a ja i mój dotychczasowy wróg patrzyliśmy na ocalałych, którzy bacznie nas obserwowali.
- Nie zabijajcie nas. Nie mamy nic cennego i nie mam również złych zamiarów. Myśleliśmy, że to puste auto, w życiu byśmy go nie wzięli, gdybyśmy wiedzieli, że… - zaczął, ale przerwałem mu odbezpieczając pistolet.
- Zamknij się! Powiedziałem, ze to ja będę zadawał pytania! – krzyknąłem, mając nadzieję, że wystraszyłem ich solidnie.
                W końcu gdy zapadła cisza odezwałem się.
- Jesteście z Inowrocławia? – zapytałem.
- Tak – odpowiedział garbaty – Na mnie mówią Garbus, a mój towarzysz to Konrad. Ten związany mężczyzna  to Damian – dodał szybciej, niż mu zdołałem przerwać.
- Dlaczego go wywozicie? – ciekawość wzięła górę i spuściłem nieco z tonu, szczególnie, że mężczyźni nie wydawali się być specjalnie groźni, a jak byli z Inowrocławia to wręcz powinniśmy ich traktować z szacunkiem. W końcu oni mieli nam pomóc.
- Złamał zasady panujące w obozie, więc wysłaliśmy go na karę – wytłumaczył Konrad.
- Co prawda jego los kompletnie mnie nie obchodzi, ale teraz pojedziecie z nami. Wszyscy. Jestem Olaf i reprezentuje obóz w Płońsku. Chcemy się tam dostać na Wielkie Spotkanie Ocalałych – powiedziałem niskim głosem akcentując każde słowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz