czwartek, 24 września 2015

Rozdział 17: Krwawy wschód

Rozdział 17, kolejny z perspektywy Irka. Wszystkie grupy jadą załatwić swoje sprawy i wykonać powierzone zadania. Grupa Irka będzie musiała założyć parę punktów strategicznych w okolicy. Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 17 - Irek - Dzień 9
Bobru - Dzień 9 - Jest w okolicach Grudziądza
Olaf - Dzień 9  - Jest w okolicach Płońska

-----------------------------------------

Rozdział 17 (Irek): Krwawy wschód


                Wyjechaliśmy zostawiając za sobą Inowrocław w szóstkę, wliczając w to mnie. Oprócz Krystka resztę znałem tylko z sali obrad podczas Wielkiego Spotkania Ocalałych. Jechaliśmy samochodem ciężarowym prowadzonym przez dziwnego mężczyznę, młodszego ode mnie, który miał całkiem długą kozią bródkę. Wyglądał jakby w przeszłości miał problemy z alkoholem lub innymi używkami, ale wydawał się być całkiem przyjemnym towarzyszem. Jego dziewczyna była też bardzo ładna. Z tego co zdążyłem zauważyć nazywali ją Ruda i była córką Kapitana z Drugiego Posterunku. Nie miałem pojęcia dlaczego reprezentowała Toruń na spotkaniu, ale miałem nadzieję, że dowiem się tego podczas podróży.
                Lubiłem poznawać nowych ludzi, szczególnie dlatego, że podczas apokalipsy przeżywali tylko ci najciekawsi i najbardziej oryginalni. Załoga tego pojazdu pokazywała to szczególnie dobitnie. Na tyłach siedział mężczyzna, który musiał mierzyć ponad dwa metry, a przez plecy miał przewieszony ogromny, dwuręczny miecz. Byłem pewien, że nie spotkałbym kogoś takiego w normalny dzień na ulicach mojego miasta.  Krystek siedział obok niego i rozmawiali o czymś po cichu. Oprócz tego zabrała się z nami kobieta z Inowrocławia, mniej więcej w moim wieku, nieco pulchniejsza, z wyrazem twarzy sugerującym, że zdecydowanie nie chciała tutaj jechać.
                Podszedłem na  tyły i zauważyłem, ze wysoki mężczyzna oraz Krystian siedzą nad mapą.
- Gdzie mamy pierwszy przystanek? – zapytałem.
- Właściwie to się zastanawiamy. Na razie jedziemy daleko na wschód i w pewnym momencie po prostu gdzieś skręcimy – wytłumaczył Krystian.
- Ile mamy tych punktów?
- Jakieś dziesięć na samym wschodzie, ale to jest nasze zadanie – odezwał się mężczyzna z mieczem.
- I całe szczęście Gigancie – odpowiedział Krystek.
- Martwią mnie jednak te dopiski na mapie… - powiedział niepewnym głosem – To ma być jakiś żart? – spytał pokazując palcem jeden z punktów.
                Czerwonym kołem była zaznaczona polana niedaleko miejscowości Mława. Obok była naklejona karteczka z napisem „Uważać na Starucha. WAŻNY PUNKT”. Zauważyłem od razu, że przy każdym innym punkcie znajdowały się podobne kartki.
- Staruch? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia, co to może oznaczać – przyznał Krystian.
- Mieszka tam taki jeden posrany staruszek z żoną. Nie chciał dołączyć do żadnej społeczności i jest zgryźliwy i niebezpieczny. Ale punkt musi stanąć niedaleko jego gospodarstwa – odezwała się nagle kobieta, tonem jakby tłumaczyła nam dlaczego trawa jest zielona.
- Skąd wiesz? – zapytałem.
- Pracuje i żyje w Inowrocławiu. Słyszałam o tym miejscu już nieraz – powiedziała.
- Jest najbardziej na północ z wszystkich punktów, powinniśmy od niego zacząć – wtrącił Gigant wstając i idąc w stronę Dymitra. Widziałem jak pokazuje mu na mapie punkt, a ten tylko kiwa głową.
- Szykuje się ciekawa podróż. Mamy coś do jedzenia? – zapytałem.
- Jasne, tam są  kartony z zapasami. Suszone mięso, fasola, suchary i konserwy rybne – wytłumaczył w skrócie Krystek machając ręką w stronę zapakowanych kartonów stojących niedaleko słupów i zwojów płótna. Podszedłem i otworzyłem te z napisem „jedzenie” nożem, po czym wygrzebałem paczkę kabanosów. Z uśmiechem na twarzy zacząłem je jeść.
                Popołudniu gdy stanęliśmy na ogólny postój ja również wyszedłem rozprostować kości. Staliśmy na środku drogi pomiędzy dwoma rozległymi polami. Niedaleko stała ciężarówka, która wyglądała jakby znajdowała się tutaj już od przynajmniej paru miesięcy. Tuż obok nas leżało wywrócone auto, z którego było słychać jęki zombie. Podszedłem z zaciekawieniem, gdy zobaczyłem, że idzie ze mną Gigant.
- Mam pytanie – zaczął mało subtelnie.
- Tak? – zapytałem kucając niedaleko miejsca kierowcy i obserwują trupa, który z całych sił starał się dorwać mnie nadgniłą ręką, przez którą wystawała przebita kość.
- Czy to prawda? To co mówią? Że jesteś niewrażliwy na zarazę? – zapytał grzecznie.
- Tak. I nie, nie mam pojęcia jakim cudem, ale jestem wdzięczny za ten dar – powiedział.
- Nie myślałeś o nauczeniu się walki mieczem? Albo czymś podobnym? Każdy z normalnych ludzi musi zachowywać dystans do trupów, ale ty mógłbyś być ich pogromcą. Ja zdecydowałem się na miecz, bo jestem kiepskim strzelcem i mam długie ręce, ale ty? Wiesz mógłbym cię trochę poduczyć- zaproponował.
                Spojrzałem na niego. Wydawał się być naprawdę potulnym i przyjaznym człowiekiem.
- W sumie… czemu nie? I tak spędzimy najbliższe dni razem – zadecydowałem wstając – Tylko musiałbym znaleźć sobie jakąś broń.
- Dałbym ci swój miecz, ale jest dosyć ciężki i naprawdę gdybym nie był taki duży miałbym problemy z operowaniem nim. Ale jak coś ci wpadnie w oko to wal śmiało – powiedział uśmiechając się.
- Jasne – odpowiedziałem.
Ruszyliśmy powoli z powrotem w stronę ciężarówki.
- Co myślisz o tych całych Zszytych? – zapytałem.
- Nie mogę w to uwierzyć – odpowiedział – Nie mam pojęcia jak to ma działać. Skóra trupa po kontakcie z skórą człowieka… Przecież to prawie pewne zakażenie, ci ludzie nie wiedzą ile ryzykują – odpowiedział.
- Ale z drugiej strony to dobry kamuflaż. Kto wie ilu takich spotkaliśmy już na drodze?
                Zanim jednak zdążył odpowiedzieć usłyszałem trzask. Odwróciliśmy się natychmiast i zauważyliśmy, że drzwi wraku ciężarówki stoją otworem, a Krystek odczołguje się od zombie, które na niego wypadły. Nie wahałem się ani chwilę. Od razu ruszyłem mu pomóc, a kroki Giganta za mną tylko dodawały mi otuchy. Poczułem falę smrodu, która prawie zwaliła mnie z nóg. Wiatr wiał w naszą stronę, a uwięzione przez długi czas zwłoki narobiły sporo smrodu. Zaszarżowałem na trupa, który leżał na Krystku i starał się wgryźć mu w szyję i zepchnąłem go, lecąc wraz z zmarłym na bok.
                Usłyszałem cięcie i zobaczyłem jak łeb trupa odlatuje na parę metrów w górę, zostawiając za sobą szkarłatną, ciemną smugę, która po chwili upadła na drogę. Wstałem i zaatakowałem nożem gardło kolejnego trupa. Gigant w tym czasie odsunął się ode mnie, pomógł wstać Krystkowi, po czym ruszył do ataku. Poczułem zakrzywione paznokcie i zanim zdążyłem się obrócić ciało wysokiej kobiety zaatakowało mnie i zrównało z ziemią. Całe powietrze z moich płuc gwałtownie znikło, a następnie poczułem ból w ręce. Nóż z trzaskiem odbił się od nawierzchni i znalazł się poza moim zasięgiem. Chciałem zwalić z siebie trupa, ale ważył naprawdę dużo i moje próby zakończyły się tylko na tym, że ledwo się ruszyłem, a zombie dalej na mnie siedział.
                Usłyszałem strzał. Zadzwoniło mi aż w uszach i poczułem ciepło krwi na moich ubraniach. Ciało bezwładnie opadło na chodnik obok mnie, a ja podniosłem się. Gigant dokańczał właśnie ostatniego trupa czystym uderzeniem, a Krystek oddychał ciężko, przyglądając się sytuacji.
- Przepraszam… zaskoczyły mnie – wysapał.
- Ważne, że nikomu się nic nie stało – powiedział brodaty mężczyzna podchodząc z strzelbą w dłoniach.
- Wiesz, że ugryzienia nic mi nie robią, prawda? – zapytałem Dymitra.
- Wiem, po prostu to był odruch. Mało jest takich wyjątków jak ty – stwierdził patrząc na mnie nieco zmieszanym wzrokiem.
- Nie no i tak dziękuje. To, że ugryzienie mnie nie zabija, nie oznacza, że mnie nie boli. Cieszę się, że mi pomogłeś – odpowiedziałem pojednawczo.
- Jedźmy już – stwierdził chłodno Gigant.
                Wsiedliśmy z powrotem do ciężarówki. Przez ostatnie dni zombie były moim ostatnim zmartwieniem, a teraz znów byłem na drodze.  Życie tutaj kompletnie różniło się od tego, co działo sią za bezpiecznymi murami Torunia czy Inowrocławia. Poruszanie się po drogach było związane z ciągłym niebezpieczeństwem. Gdy nie zombie, to ludzie, a gdy nie ludzie to głód lub choroba. Apokalipsa trwała już pół roku, a byłem prawie pewien, że wciąż jest mnóstwo niedużych grup, które żyją od miejsca do miejsca, nie trzymając się żadnego obozu dłużej niż parę dni. Po tym jak uciekliśmy z Torunia byłem do tego całkiem przyzwyczajony, ale wciąż musiałem liczyć się z tym, że reszta może zostać ugryziona i zginąć. A ja nie mogłem.
                Wraz z kolejnymi przejechanymi kilometrami czułem się coraz bardziej nieswojo. Jednak świadomość, że najbliższe przyjazne osoby są teraz dziesiątki kilometrów od nas mogła nieco zdołować. Mrok spowijał coraz to większy teren, aż w końcu połknął również i naszą ciężarówkę. Dymitr zapalił światła wewnątrz pojazdu i ogłosił, że według mapy jesteśmy już zaledwie parę kilometrów od wspomnianego wcześniej gospodarstwa. Rozsiadłem się wygodnie na tyłach, rozmasowując obolałą od upadku dłoń, która lekko mnie bolała. Po chwili dosiedli się do mnie Gigant oraz Krystian.
- Wszystko ok? –zapytał ten większy.
- Jasne – odpowiedziałem – Troszkę się poturbowałem, ale to nic poważnego.
- Co myślicie o tej farmie? Brzmi jak scena z jakiegoś amerykańskiego filmu – wtrącił Krystek.
- Wydaje mi się, że większych problemów być nie powinno. W końcu nie damy się zabić jakiemuś starcowi, prawda? – zapytałem, nie do końca pewny swoich słów.
- Mamy budować cywilizacje. Musimy się nauczyć bycia ludźmi – stwierdził mądrze Gigant.
                Miał sporo racji w tym co mówił. Ciężko będzie jednak zaufać komukolwiek, jeżeli ludzie byli w większości tacy sami – myśleli tylko o sobie i o tym żeby przetrwać. My nie byliśmy wcale lepsi. Byłem pewien, że każdy w tym aucie wolałby przeżyć niż uratować nieznajomą osobę. Taka była natura ludzka.
                Zobaczyliśmy zarysy miasta na zachód, ale ignorowaliśmy je ponieważ bardziej interesowała nas nieduża wioska, do której właśnie wjeżdżaliśmy. Obserwowałem teraz przez okno podupadłe chaty i zrujnowane stodoły. Dróżka prowadziła nas pod górę, a nasz pojazd ledwo się na niej mieścił, ale dawaliśmy radę. Wyjechaliśmy na pole i z daleka zauważyliśmy spory dom, który był ogrodzony wysokim, drewnianym płotem.
- Zatrzymajmy się – poprosiłem.
Dymitr spojrzał na mnie nieco zmieszany, ale powoli zatrzymał ciężarówkę.
- Zgaś światła.
Po chwili zostaliśmy w całkowitej ciemności, nie licząc sierpu księżyca, który ponuro wystawał zza chmur. W gospodarstwie paliły się światła.
- Jeżeli nie chcemy wystraszyć tych ludzi, to powinniśmy tam pójść i zapytać czy możemy wjechać. Na mapie było napisane, że są niebezpieczni, na pewno nie poczują się lepiej jak podjedziemy tą ciężarówką i po prostu wtargniemy na ich teren – wytłumaczyłem spokojnie.
- Ja mogę z tobą pójść – zaproponowała Ruda.
- Kochanie, to niebezpieczne – wtrącił Dymitr.
- Daj spokój. Przecież jak będą agresywni, to szybko się wycofamy – uspokoiła go.
- Ja też tam pójdę – Krystek poklepał Dymitra po ramieniu.
- No dobra – stwierdził – Ale cholera uważajcie na siebie. Bo jak zobaczę, że coś jest nie tak, od razu wchodzimy.
                Ubrałem się cieplej i upewniłem, że bronie są na swoim miejscu. Odetchnąłem cicho i spojrzałem na Rudą oraz Krystka. Kiwnąłem głową na znak, że jestem gotowy, po czym podszedłem do drzwi pasażera i otworzyłem je. Wyskoczyłem i pomogłem zsiąść Rudej. Była naprawdę drobna i delikatna z jednej strony, ale z drugiej sprawiała wrażenie twardej osoby. Krystek zeskoczył zaraz za nią. Ruszyliśmy powoli w stronę drewnianej bramy. Wiał wyjątkowo zimny wiatr, który zdawał się bawić naszymi włosami i docierać do każdego zakamarka ciała swoimi lodowatymi szponami. Niebo było zachmurzone, co mogło zwiastować nadchodzącą burzę.
                Brama była wykonana z solidnego drewna. Zobaczyłem w mroku masywną zasuwę i spojrzałem na nią, a następnie na moich towarzyszy
- Myślicie, ze powinniśmy zapukać, czy po prostu wejść? – zapytałem.
Krystian rozejrzał się przykładając dłoń nad oczy jakby osłaniał wzrok przed światłem.
- Nikogo nie widać, nie wiem czy nas usłyszą, gdy będziemy pukać, albo wołać. Poza tym mogą nas usłyszeć zdechlaki – powiedział.
Przytaknąłem mu i chwyciłem za zasuwę. Ta z niemałym oporem i lekkim skowytem ruszyła się w końcu i brama stanęła przed nami otworem. Usłyszeliśmy jęk zombie, ale nie widzieliśmy żadnego, a światła z okien oświetlały podwórko całkiem dobrze, więc byłem pewny, że tutaj nas nie zaskoczą. Zamknąłem powoli bramę i ruszyłem za resztą w stronę domu. Przez chwilę wydawało mi się, że jedna z zasłon się poruszyła i ktoś na nas patrzył, ale to zniknęło tak szybko, że uznałem to za zwykłe złudzenie.
- Powinniśmy po prostu zapukać? – zapytała Ruda.
- To chyba jedyne ludzkie wyjście – odpowiedział Krystek.
                Deski na ganku skrzypnęły przeraźliwie, kiedy wspięliśmy się już po schodkach i stanęliśmy przed drzwiami. Wyszedłem na prowadzenie i podszedłem wraz z moimi towarzyszami tuż przed wejście. Przed nami wisiała duża, złota kołatka w kształcie podkowy. Odetchnąłem głęboko i chwyciłem ją. Widziałem jak Krystek rozgląda się na lewo i prawo. Zastukałem. Odpowiedziała mi tylko cisza i szum wiatru. Powtórzyłem czynność jeszcze parę razy.
- Czy ci ludzie myślą, że nie widać światła w ich oknach? – zapytałem szeptem.
Nagle usłyszałem tylko trzask. Odwróciłem się i zobaczyłem Krystka, który leży na brzuchu i się nie rusza, a nad nim stoi kobieta z sporą, zagięta łopatą. Nim zdążyłem zareagować drzwi się otworzyły i oślepiły nas na chwilę.
- Nie ruszajcie się bandyci, bo rozstrzelam jak dzikie psy – zacharczał ktoś starczym, zrzędliwym głosem. Uniosłem ręce do góry.
                Gdy mój wzrok w końcu przyzwyczaił się do światła zobaczyłem przed sobą  niskiego mężczyznę, z zielonkowatą, zniszczoną cerą. Jego twarz porastał parodniowy siwy zarost, a głowie można było zliczyć na palcach jednej dłoni ilość siwych włosów. Był lekko przygarbiony, a w rękach trzymał dwururkę wycelowaną prosto w moją twarz. W oczy rzuciły mi się zaniedbane, chropowate dłonie i poobgryzane paznokcie.
- To nie tak, jak pan myśli… - zacząłem, ale ten splunął soczyście na podłogę i przerwał mi.
- Widziałem jak się zakradaliście złodziejaszki. Parszywe bandziory. Wynoście się stąd póki możecie! – krzyczał.
- Przyjeżdżamy z Inowrocławia. Mamy tutaj rzecz do zrobienia – powiedziała szybko Ruda.
- Boże… - jęknął Krystek wstając. Żona Starucha chciała mu ponownie przyłożyć, ale jej mąż kiwnął głową i ta się powstrzymała.
- Może nieco przesadziłem… Dobrze już, cholera właźcie bo przeciąg w chacie robicie – powiedział po czym opuścił broń i usunął się z przejścia.
- Właściwie jest jeszcze trójka naszych, w ciężarówce, jakieś sto metrów za waszą bramą – zacząłem.
- To idźcie po nich, bo spokoju nie dacie starszemu człowiekowi. Świat się wali, człowiek chce się odizolować, ale nie – narzekał.
- Ja pójdę – zaproponował Krystek i szybko zniknął z zasięgu kobiety z łopatą.
- Jestem Włodek, a to moja piękna i kochana żonka Jagoda – powiedział człapiąc i pokazując nam, żebyśmy szli za nim. Wnętrze domu było przytulne. Wyglądało jak domek, w którym świetnie spędziłoby się wakacje w dobrym towarzystwie. Korytarz rozwidlał się w trzy strony i zakończony był schodami prowadzącymi na górę.
- Państwo sami tu mieszkają? –zapytałem.
- Hę? Możesz powtórzyć? Taki chłop ,a tak cicho mówi – powiedział.
- Państwo tu mieszkają sami? – zapytałem ponownie, znacznie głośniej.
- Och nie, oczywiście, że nie. Mamy syna, który pojechał na zachód do miasta po zapasy wraz ze swoją wybranką sercową – wytłumaczył starzec wprowadzając nas do gustownie umeblowanego saloniku, z trzema wygodnymi fotelami, kanapą, długim drewnianym stołem, oraz sporej wielkości telewizorem, w którym leciał teraz film. Niżej zauważyłem odtwarzacz DVD, z którego był odtwarzany film.
- Kochana poczekaj na resztę przy drzwiach, bo się jeszcze pogubią – poprosił.
                Jagoda wyszła z salonu, nie pozbywając się jednak jeszcze łopaty.
- Ciekawe zabezpieczenia – stwierdziła Ruda nieśmiało.
- Nigdy nie wiadomo, kto zapuka. Ale wam dobrze z oczu patrzy. Zresztą jak macie ciężarówkę, to mogliście tu po prostu wjechać i nas wymordować. Jestem starym człowiekiem, mam niewiele do stracenia – odpowiedział, siadając i zdejmując kapcie – Mówcie lepiej czego ode mnie właściwie chcecie.
- Jak mówiła moja koleżanka jesteśmy z Inowrocławia. Tworzymy tam sieć obozów ocalałych. Wie pan, żeby sobie pomagać… - zacząłem.
- Nigdzie nie jadę – krzyknął przerywając mi.
- Właściwie to nie po to przyjechaliśmy – powiedziałem lekko zmieszany –Ale ciekawi mnie dlaczego pan nie woli żyć w bezpiecznym obozie, zamiast na takim pustkowiu.
- Tu się wychowałem, żyłem i umrę. Nie będą częścią tych potwornych grup, które próbują udawać, że cywilizacja jeszcze istnieje. Są w błędzie. Wszystko poszło w chuj. A ja chcę dożyć ostatnich dni u boku rodziny, w miejscu które znam i które będzie mi przypominało o tym wszystkim – opowiedział.
                Usłyszeliśmy trzask drzwi i po chwili zobaczyłem Krystka, Giganta, Dymitra oraz kobietę z Inowrocławia, prowadzonych przez Jagodę.
- Dobrze, przechodząc do konkretów, chcemy założyć na terenie pana gospodarstwa punkt nawigacyjny. Potrzebujemy małego kawałka ziemi, gdzie będziemy mogli ułożyć słup, a następnie zawiesić na nim flagę – wytłumaczyłem.
Ku mojemu zaskoczeniu starzec się roześmiał. Nieco zdezorientowany spojrzałem na resztę, ale ci tylko patrzyli równie zaskoczeni co ja.
- Co pana tak rozśmieszyło? – zapytałem.
- Wiecie dzieciaki ilu różnych bandytów jest na świecie? Mam wywiesić flagę waszego obozu i liczyć, że przyfruniecie tutaj gdyby komuś z okolicy się nie spodobała? Oszaleliście? – mówił wciąż rechocząc.
-Przecież nikt nie wie, że to nasza flaga. To po prostu będzie dla nas punkt, dzięki któremu znajdziemy się w terenie w razie kłopotów. Nie używamy go w Inowrocławiu – tłumaczyłem.
- Nie chcę o tym słyszeć. Przynajmniej nie dzisiaj. Jutro jak wróci mój syn, to porozmawiam z nim i on powie, co o tym sądzi. Mogę was ugościć, jeżeli tylko chcecie. Jeżeli nie możecie poczekać to idźcie lepiej już teraz,  bo nic nie osiągniecie – powiedział.
                Spojrzałem na resztę, żeby zastanowić się co robić.
- Moglibyśmy przez chwilę porozmawiać na osobności? – zapytała Ruda.
- Jasne. Ja pójdę przygotować jedzenie do kuchni z żoną. Jak się zdecydujecie to przyjdźcie tam. To po drugiej stronie korytarza – powiedział wstając i wychodząc – Tylko bez żadnych numerów – pogroził nam palcem, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Co o tym myślicie? – zapytała kobieta z Inowrocławia.
- Ben napisał „WAŻNE”, przy tym punkcie, więc uważam, że powinniśmy za wszelką cenę go postawić właśnie tu – powiedział Gigant.
- I co mamy czekać tu do rana? – zapytałem.
- Możliwe, że nawet dłużej, bo nie wiadomo, czy ten syn wróci rano czy wieczorem i czy w ogóle jutro. Ale musimy zaryzykować – wytłumaczył.
- Może założymy tutaj bazę tymczasową? Ten Staruch wydaje się być całkiem przyjacielski po bliższym poznaniu. Myślę, że nie będzie narzekał na towarzystwo. Jutro jedna lub dwie osoby by zostały tutaj, a reszta pojechałaby do kolejnego punktu na mapie, a może nawet dwóch. Nie są przecież daleko stąd – zaproponowała Ruda.
- To całkiem dobry pomysł – powiedziałem.
- Według mapy – zaczął Dymitr, wyjmując zwinięty zwój – kolejne punkty nie są specjalnie niebezpieczne, ani nie leżą na czyimś terenie. Możemy spróbować. Poza tym robi się ciemno, a jazda po ciemku, gdy ktoś jest tak padnięty jak ja, nie ma sensu – powiedział.
- No to ustalone – powiedziała Ruda.
- Nie jestem pewien, co do tego – stwierdził Krystek – Ale jak wam pasuje, to nie ma problemu.
- A kto zostanie tutaj? – zapytał Gigant.
- Ja mogę. Ten człowiek chyba mnie polubił – powiedziałem z uśmiechem.
- To zostań z Natalką. Oboje się z nimi dogadaliście i będę się czuł bezpieczniej jak zostanie ona w takim miejscu – dodał Dymitr.
Ruda spojrzała na niego z wyrzutem, ale ostatecznie zgodziła się. Cóż za zwrot akcji, pomyślałem idąc w stronę kuchni.
                Już na korytarzu poczułem ładny zapach dobrze przyprawionego mięsa. Wszedłem do środka, gdy akurat było ono umieszczane w piekarniku. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i uśmiechnął.
- I jak? Zdecydowaliście? – zapytał.
- Chcielibyśmy u pana zagościć na noc i być może na jutrzejszy dzień. Nasi ludzie pojadą do kolejnego punktu jutro z rana, a my zostaniemy i poczekamy na państwa syna – powiedziałem.
- Och dawno nikogo nie gościłem, to będzie ciekawe – zatarł starcze ręce – Kolacja będzie za pół godziny, a potem wam pokaże pokoje, w których będziecie spali.
                Zgodnie z jego słowami pół godziny później siedzieliśmy wszyscy przy stole i jedliśmy delikatne i bardzo smaczne mięso wraz z ryżem oraz sosem, który pachniał grzybami. Dawno nie miałem takiej uczty. Podczas kolacji Włodek opowiadał nam o tym jakie życie było proste i piękne przed apokalipsą i za czasów wojny. Gdy wszyscy zjedliśmy zaprowadził nas po schodach na piętro, gdzie znaleźliśmy się w niedużym, kwadratowym pomieszczeniu, z którego wychodziły trzy pary drzwi.
- Tutaj jest nasza sypialnia – wytłumaczył – Tutaj mamy pokój gościnny, w którym bez problemu zmieszczą się trzy osoby, a tutaj pokój mojego syna i jego kobiety. Z racji iż jest was tylu to będziecie musieli rozdzielić się po trzy osoby i jakoś się ułożyć. Mam nadzieję, że będzie wam wygodnie.
- Jeszcze raz dziękujemy za gościnę – powiedziałem w imieniu grupy. Szybko rozdzieliliśmy się na dwa pokoje. Ten gościnny zajęła Ruda, Dymitr oraz kobieta z Inowrocławia, a ja wziąłem jeden na spółę z Gigantem i Krystkiem.
                Weszliśmy do czystego, zadbanego pokoju. Na prawo od nas znajdowały się szafki, szafy oraz spora drewniana komoda. Naprzeciwko nas, obok okien, wisiało parę obrazów przedstawiających dziwne, stare postacie. Dopiero, gdy podszedłem bliżej zauważyłem imiona, na złotych tabliczkach mówiące „Walter Hunt” oraz „Elias Howe”. Musiały to być postacie historyczne, którymi interesował się syn Włodka. Łóżko było naprawdę duże i zajmowało sporą część pokoju. Zauważyłem, ze na szafce obok łóżka leży zestaw do szycia z czyściutką igłą.
- Widocznie sypia tu też żona Włodka – skomentowałem.
- No jak syn ma dziewczynę, to raczej nie szyłby jak jakaś ciota – odpowiedział Krystek. Roześmiałem się.
- Dobra panowie, trzeba spać, jutro mamy sporo do zrobienia – powiedziałem. Po chwili zgasiliśmy światło i położyliśmy się spać. Śniły mi się dziwne rzeczy.

4 komentarze:

  1. Czyżby Syn Włodka jako przywódca zszytych?? Jak zwykle świetne :3 Pozdrawiam
    ///GreenBunny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie nic więcej powiedzieć nie mogę, ale cieszę się, że ktoś zwraca uwagę na pewne poszlaki :D

      Usuń
  2. No no no :D Zobaczymy jak się sprawdzisz w roli pisarza sensacyjnego z tą akcją u Złomiarzy ^^

    OdpowiedzUsuń