Rozdział 17, kolejny z perspektywy Irka. Wszystkie grupy jadą załatwić swoje sprawy i wykonać powierzone zadania. Grupa Irka będzie musiała założyć parę punktów strategicznych w okolicy. Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 17 - Irek - Dzień 9
Bobru - Dzień 9 - Jest w okolicach Grudziądza
Olaf - Dzień 9 - Jest w okolicach Płońska
-----------------------------------------
Rozdział 17 (Irek): Krwawy wschód
Wyjechaliśmy
zostawiając za sobą Inowrocław w szóstkę, wliczając w to mnie. Oprócz Krystka
resztę znałem tylko z sali obrad podczas Wielkiego Spotkania Ocalałych.
Jechaliśmy samochodem ciężarowym prowadzonym przez dziwnego mężczyznę,
młodszego ode mnie, który miał całkiem długą kozią bródkę. Wyglądał jakby w
przeszłości miał problemy z alkoholem lub innymi używkami, ale wydawał się być
całkiem przyjemnym towarzyszem. Jego dziewczyna była też bardzo ładna. Z tego
co zdążyłem zauważyć nazywali ją Ruda i była córką Kapitana z Drugiego
Posterunku. Nie miałem pojęcia dlaczego reprezentowała Toruń na spotkaniu, ale
miałem nadzieję, że dowiem się tego podczas podróży.
Lubiłem
poznawać nowych ludzi, szczególnie dlatego, że podczas apokalipsy przeżywali
tylko ci najciekawsi i najbardziej oryginalni. Załoga tego pojazdu pokazywała
to szczególnie dobitnie. Na tyłach siedział mężczyzna, który musiał mierzyć
ponad dwa metry, a przez plecy miał przewieszony ogromny, dwuręczny miecz.
Byłem pewien, że nie spotkałbym kogoś takiego w normalny dzień na ulicach
mojego miasta. Krystek siedział obok
niego i rozmawiali o czymś po cichu. Oprócz tego zabrała się z nami kobieta z
Inowrocławia, mniej więcej w moim wieku, nieco pulchniejsza, z wyrazem twarzy
sugerującym, że zdecydowanie nie chciała tutaj jechać.
Podszedłem
na tyły i zauważyłem, ze wysoki
mężczyzna oraz Krystian siedzą nad mapą.
- Gdzie mamy pierwszy
przystanek? – zapytałem.
- Właściwie to się
zastanawiamy. Na razie jedziemy daleko na wschód i w pewnym momencie po prostu
gdzieś skręcimy – wytłumaczył Krystian.
- Ile mamy tych
punktów?
- Jakieś dziesięć na
samym wschodzie, ale to jest nasze zadanie – odezwał się mężczyzna z
mieczem.
- I całe szczęście
Gigancie – odpowiedział Krystek.
- Martwią mnie jednak
te dopiski na mapie… - powiedział niepewnym głosem – To ma być jakiś żart? – spytał pokazując palcem jeden z punktów.
Czerwonym
kołem była zaznaczona polana niedaleko miejscowości Mława. Obok była naklejona
karteczka z napisem „Uważać na Starucha. WAŻNY PUNKT”. Zauważyłem od razu, że
przy każdym innym punkcie znajdowały się podobne kartki.
- Staruch? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia, co
to może oznaczać – przyznał Krystian.
- Mieszka tam taki
jeden posrany staruszek z żoną. Nie chciał dołączyć do żadnej społeczności i
jest zgryźliwy i niebezpieczny. Ale punkt musi stanąć niedaleko jego
gospodarstwa – odezwała się nagle kobieta, tonem jakby tłumaczyła nam
dlaczego trawa jest zielona.
- Skąd wiesz? – zapytałem.
- Pracuje i żyje w
Inowrocławiu. Słyszałam o tym miejscu już nieraz – powiedziała.
- Jest najbardziej na
północ z wszystkich punktów, powinniśmy od niego zacząć – wtrącił Gigant
wstając i idąc w stronę Dymitra. Widziałem jak pokazuje mu na mapie punkt, a
ten tylko kiwa głową.
- Szykuje się ciekawa
podróż. Mamy coś do jedzenia? – zapytałem.
- Jasne, tam są kartony z zapasami. Suszone mięso, fasola,
suchary i konserwy rybne – wytłumaczył w skrócie Krystek machając ręką w
stronę zapakowanych kartonów stojących niedaleko słupów i zwojów płótna.
Podszedłem i otworzyłem te z napisem „jedzenie” nożem, po czym wygrzebałem
paczkę kabanosów. Z uśmiechem na twarzy zacząłem je jeść.
Popołudniu
gdy stanęliśmy na ogólny postój ja również wyszedłem rozprostować kości.
Staliśmy na środku drogi pomiędzy dwoma rozległymi polami. Niedaleko stała
ciężarówka, która wyglądała jakby znajdowała się tutaj już od przynajmniej paru
miesięcy. Tuż obok nas leżało wywrócone auto, z którego było słychać jęki
zombie. Podszedłem z zaciekawieniem, gdy zobaczyłem, że idzie ze mną Gigant.
- Mam pytanie – zaczął
mało subtelnie.
- Tak? – zapytałem
kucając niedaleko miejsca kierowcy i obserwują trupa, który z całych sił starał
się dorwać mnie nadgniłą ręką, przez którą wystawała przebita kość.
- Czy to prawda? To co
mówią? Że jesteś niewrażliwy na zarazę? – zapytał grzecznie.
- Tak. I nie, nie mam
pojęcia jakim cudem, ale jestem wdzięczny za ten dar – powiedział.
- Nie myślałeś o
nauczeniu się walki mieczem? Albo czymś podobnym? Każdy z normalnych ludzi musi
zachowywać dystans do trupów, ale ty mógłbyś być ich pogromcą. Ja zdecydowałem
się na miecz, bo jestem kiepskim strzelcem i mam długie ręce, ale ty? Wiesz
mógłbym cię trochę poduczyć- zaproponował.
Spojrzałem
na niego. Wydawał się być naprawdę potulnym i przyjaznym człowiekiem.
- W sumie… czemu nie?
I tak spędzimy najbliższe dni razem – zadecydowałem wstając – Tylko musiałbym znaleźć sobie jakąś broń.
- Dałbym ci swój
miecz, ale jest dosyć ciężki i naprawdę gdybym nie był taki duży miałbym
problemy z operowaniem nim. Ale jak coś ci wpadnie w oko to wal śmiało – powiedział
uśmiechając się.
- Jasne – odpowiedziałem.
Ruszyliśmy powoli z powrotem w stronę ciężarówki.
- Co myślisz o tych
całych Zszytych? – zapytałem.
- Nie mogę w to
uwierzyć – odpowiedział – Nie mam
pojęcia jak to ma działać. Skóra trupa po kontakcie z skórą człowieka… Przecież
to prawie pewne zakażenie, ci ludzie nie wiedzą ile ryzykują – odpowiedział.
- Ale z drugiej strony
to dobry kamuflaż. Kto wie ilu takich spotkaliśmy już na drodze?
Zanim
jednak zdążył odpowiedzieć usłyszałem trzask. Odwróciliśmy się natychmiast i
zauważyliśmy, że drzwi wraku ciężarówki stoją otworem, a Krystek odczołguje się
od zombie, które na niego wypadły. Nie wahałem się ani chwilę. Od razu ruszyłem
mu pomóc, a kroki Giganta za mną tylko dodawały mi otuchy. Poczułem falę
smrodu, która prawie zwaliła mnie z nóg. Wiatr wiał w naszą stronę, a uwięzione
przez długi czas zwłoki narobiły sporo smrodu. Zaszarżowałem na trupa, który
leżał na Krystku i starał się wgryźć mu w szyję i zepchnąłem go, lecąc wraz z
zmarłym na bok.
Usłyszałem
cięcie i zobaczyłem jak łeb trupa odlatuje na parę metrów w górę, zostawiając
za sobą szkarłatną, ciemną smugę, która po chwili upadła na drogę. Wstałem i
zaatakowałem nożem gardło kolejnego trupa. Gigant w tym czasie odsunął się ode
mnie, pomógł wstać Krystkowi, po czym ruszył do ataku. Poczułem zakrzywione
paznokcie i zanim zdążyłem się obrócić ciało wysokiej kobiety zaatakowało mnie
i zrównało z ziemią. Całe powietrze z moich płuc gwałtownie znikło, a następnie
poczułem ból w ręce. Nóż z trzaskiem odbił się od nawierzchni i znalazł się
poza moim zasięgiem. Chciałem zwalić z siebie trupa, ale ważył naprawdę dużo i
moje próby zakończyły się tylko na tym, że ledwo się ruszyłem, a zombie dalej
na mnie siedział.
Usłyszałem
strzał. Zadzwoniło mi aż w uszach i poczułem ciepło krwi na moich ubraniach.
Ciało bezwładnie opadło na chodnik obok mnie, a ja podniosłem się. Gigant
dokańczał właśnie ostatniego trupa czystym uderzeniem, a Krystek oddychał
ciężko, przyglądając się sytuacji.
- Przepraszam…
zaskoczyły mnie – wysapał.
- Ważne, że nikomu się
nic nie stało – powiedział brodaty mężczyzna podchodząc z strzelbą w
dłoniach.
- Wiesz, że ugryzienia
nic mi nie robią, prawda? – zapytałem Dymitra.
- Wiem, po prostu to
był odruch. Mało jest takich wyjątków jak ty – stwierdził patrząc na mnie
nieco zmieszanym wzrokiem.
- Nie no i tak
dziękuje. To, że ugryzienie mnie nie zabija, nie oznacza, że mnie nie boli.
Cieszę się, że mi pomogłeś – odpowiedziałem pojednawczo.
- Jedźmy już – stwierdził
chłodno Gigant.
Wsiedliśmy
z powrotem do ciężarówki. Przez ostatnie dni zombie były moim ostatnim
zmartwieniem, a teraz znów byłem na drodze.
Życie tutaj kompletnie różniło się od tego, co działo sią za
bezpiecznymi murami Torunia czy Inowrocławia. Poruszanie się po drogach było
związane z ciągłym niebezpieczeństwem. Gdy nie zombie, to ludzie, a gdy nie
ludzie to głód lub choroba. Apokalipsa trwała już pół roku, a byłem prawie
pewien, że wciąż jest mnóstwo niedużych grup, które żyją od miejsca do miejsca,
nie trzymając się żadnego obozu dłużej niż parę dni. Po tym jak uciekliśmy z
Torunia byłem do tego całkiem przyzwyczajony, ale wciąż musiałem liczyć się z
tym, że reszta może zostać ugryziona i zginąć. A ja nie mogłem.
Wraz z
kolejnymi przejechanymi kilometrami czułem się coraz bardziej nieswojo. Jednak
świadomość, że najbliższe przyjazne osoby są teraz dziesiątki kilometrów od nas
mogła nieco zdołować. Mrok spowijał coraz to większy teren, aż w końcu połknął
również i naszą ciężarówkę. Dymitr zapalił światła wewnątrz pojazdu i ogłosił,
że według mapy jesteśmy już zaledwie parę kilometrów od wspomnianego wcześniej
gospodarstwa. Rozsiadłem się wygodnie na tyłach, rozmasowując obolałą od upadku
dłoń, która lekko mnie bolała. Po chwili dosiedli się do mnie Gigant oraz
Krystian.
- Wszystko ok? –zapytał
ten większy.
- Jasne – odpowiedziałem
– Troszkę się poturbowałem, ale to nic
poważnego.
- Co myślicie o tej
farmie? Brzmi jak scena z jakiegoś amerykańskiego filmu – wtrącił Krystek.
- Wydaje mi się, że
większych problemów być nie powinno. W końcu nie damy się zabić jakiemuś
starcowi, prawda? – zapytałem, nie do końca pewny swoich słów.
- Mamy budować
cywilizacje. Musimy się nauczyć bycia ludźmi – stwierdził mądrze Gigant.
Miał
sporo racji w tym co mówił. Ciężko będzie jednak zaufać komukolwiek, jeżeli ludzie
byli w większości tacy sami – myśleli tylko o sobie i o tym żeby przetrwać. My
nie byliśmy wcale lepsi. Byłem pewien, że każdy w tym aucie wolałby przeżyć niż
uratować nieznajomą osobę. Taka była natura ludzka.
Zobaczyliśmy
zarysy miasta na zachód, ale ignorowaliśmy je ponieważ bardziej interesowała
nas nieduża wioska, do której właśnie wjeżdżaliśmy. Obserwowałem teraz przez
okno podupadłe chaty i zrujnowane stodoły. Dróżka prowadziła nas pod górę, a
nasz pojazd ledwo się na niej mieścił, ale dawaliśmy radę. Wyjechaliśmy na pole
i z daleka zauważyliśmy spory dom, który był ogrodzony wysokim, drewnianym
płotem.
- Zatrzymajmy się – poprosiłem.
Dymitr spojrzał na mnie nieco zmieszany, ale powoli
zatrzymał ciężarówkę.
- Zgaś światła.
Po chwili zostaliśmy w całkowitej ciemności, nie licząc
sierpu księżyca, który ponuro wystawał zza chmur. W gospodarstwie paliły się
światła.
- Jeżeli nie chcemy
wystraszyć tych ludzi, to powinniśmy tam pójść i zapytać czy możemy wjechać. Na
mapie było napisane, że są niebezpieczni, na pewno nie poczują się lepiej jak
podjedziemy tą ciężarówką i po prostu wtargniemy na ich teren – wytłumaczyłem
spokojnie.
- Ja mogę z tobą pójść
– zaproponowała Ruda.
- Kochanie, to
niebezpieczne – wtrącił Dymitr.
- Daj spokój. Przecież
jak będą agresywni, to szybko się wycofamy – uspokoiła go.
- Ja też tam pójdę – Krystek
poklepał Dymitra po ramieniu.
- No dobra – stwierdził
– Ale cholera uważajcie na siebie. Bo jak
zobaczę, że coś jest nie tak, od razu wchodzimy.
Ubrałem
się cieplej i upewniłem, że bronie są na swoim miejscu. Odetchnąłem cicho i
spojrzałem na Rudą oraz Krystka. Kiwnąłem głową na znak, że jestem gotowy, po
czym podszedłem do drzwi pasażera i otworzyłem je. Wyskoczyłem i pomogłem
zsiąść Rudej. Była naprawdę drobna i delikatna z jednej strony, ale z drugiej
sprawiała wrażenie twardej osoby. Krystek zeskoczył zaraz za nią. Ruszyliśmy
powoli w stronę drewnianej bramy. Wiał wyjątkowo zimny wiatr, który zdawał się
bawić naszymi włosami i docierać do każdego zakamarka ciała swoimi lodowatymi
szponami. Niebo było zachmurzone, co mogło zwiastować nadchodzącą burzę.
Brama
była wykonana z solidnego drewna. Zobaczyłem w mroku masywną zasuwę i
spojrzałem na nią, a następnie na moich towarzyszy
- Myślicie, ze
powinniśmy zapukać, czy po prostu wejść? – zapytałem.
Krystian rozejrzał się przykładając dłoń nad oczy jakby
osłaniał wzrok przed światłem.
- Nikogo nie widać,
nie wiem czy nas usłyszą, gdy będziemy pukać, albo wołać. Poza tym mogą nas
usłyszeć zdechlaki – powiedział.
Przytaknąłem mu i chwyciłem za zasuwę. Ta z niemałym oporem
i lekkim skowytem ruszyła się w końcu i brama stanęła przed nami otworem.
Usłyszeliśmy jęk zombie, ale nie widzieliśmy żadnego, a światła z okien
oświetlały podwórko całkiem dobrze, więc byłem pewny, że tutaj nas nie
zaskoczą. Zamknąłem powoli bramę i ruszyłem za resztą w stronę domu. Przez
chwilę wydawało mi się, że jedna z zasłon się poruszyła i ktoś na nas patrzył,
ale to zniknęło tak szybko, że uznałem to za zwykłe złudzenie.
- Powinniśmy po prostu
zapukać? – zapytała Ruda.
- To chyba jedyne
ludzkie wyjście – odpowiedział Krystek.
Deski
na ganku skrzypnęły przeraźliwie, kiedy wspięliśmy się już po schodkach i
stanęliśmy przed drzwiami. Wyszedłem na prowadzenie i podszedłem wraz z moimi
towarzyszami tuż przed wejście. Przed nami wisiała duża, złota kołatka w
kształcie podkowy. Odetchnąłem głęboko i chwyciłem ją. Widziałem jak Krystek
rozgląda się na lewo i prawo. Zastukałem. Odpowiedziała mi tylko cisza i szum
wiatru. Powtórzyłem czynność jeszcze parę razy.
- Czy ci ludzie myślą,
że nie widać światła w ich oknach? – zapytałem szeptem.
Nagle usłyszałem tylko trzask. Odwróciłem się i zobaczyłem
Krystka, który leży na brzuchu i się nie rusza, a nad nim stoi kobieta z sporą,
zagięta łopatą. Nim zdążyłem zareagować drzwi się otworzyły i oślepiły nas na
chwilę.
- Nie ruszajcie się
bandyci, bo rozstrzelam jak dzikie psy – zacharczał ktoś starczym,
zrzędliwym głosem. Uniosłem ręce do góry.
Gdy mój
wzrok w końcu przyzwyczaił się do światła zobaczyłem przed sobą niskiego mężczyznę, z zielonkowatą, zniszczoną
cerą. Jego twarz porastał parodniowy siwy zarost, a głowie można było zliczyć
na palcach jednej dłoni ilość siwych włosów. Był lekko przygarbiony, a w rękach
trzymał dwururkę wycelowaną prosto w moją twarz. W oczy rzuciły mi się
zaniedbane, chropowate dłonie i poobgryzane paznokcie.
- To nie tak, jak pan
myśli… - zacząłem, ale ten splunął soczyście na podłogę i przerwał mi.
- Widziałem jak się
zakradaliście złodziejaszki. Parszywe bandziory. Wynoście się stąd póki
możecie! – krzyczał.
- Przyjeżdżamy z
Inowrocławia. Mamy tutaj rzecz do zrobienia – powiedziała szybko Ruda.
- Boże… - jęknął
Krystek wstając. Żona Starucha chciała mu ponownie przyłożyć, ale jej mąż
kiwnął głową i ta się powstrzymała.
- Może nieco
przesadziłem… Dobrze już, cholera właźcie bo przeciąg w chacie robicie – powiedział
po czym opuścił broń i usunął się z przejścia.
- Właściwie jest
jeszcze trójka naszych, w ciężarówce, jakieś sto metrów za waszą bramą – zacząłem.
- To idźcie po nich,
bo spokoju nie dacie starszemu człowiekowi. Świat się wali, człowiek chce się
odizolować, ale nie – narzekał.
- Ja pójdę – zaproponował
Krystek i szybko zniknął z zasięgu kobiety z łopatą.
- Jestem Włodek, a to
moja piękna i kochana żonka Jagoda – powiedział człapiąc i pokazując nam,
żebyśmy szli za nim. Wnętrze domu było przytulne. Wyglądało jak domek, w którym
świetnie spędziłoby się wakacje w dobrym towarzystwie. Korytarz rozwidlał się w
trzy strony i zakończony był schodami prowadzącymi na górę.
- Państwo sami tu
mieszkają? –zapytałem.
- Hę? Możesz
powtórzyć? Taki chłop ,a tak cicho mówi – powiedział.
- Państwo tu mieszkają
sami? – zapytałem ponownie, znacznie głośniej.
- Och nie, oczywiście,
że nie. Mamy syna, który pojechał na zachód do miasta po zapasy wraz ze swoją
wybranką sercową – wytłumaczył starzec wprowadzając nas do gustownie
umeblowanego saloniku, z trzema wygodnymi fotelami, kanapą, długim drewnianym
stołem, oraz sporej wielkości telewizorem, w którym leciał teraz film. Niżej
zauważyłem odtwarzacz DVD, z którego był odtwarzany film.
- Kochana poczekaj na
resztę przy drzwiach, bo się jeszcze pogubią – poprosił.
Jagoda
wyszła z salonu, nie pozbywając się jednak jeszcze łopaty.
- Ciekawe
zabezpieczenia – stwierdziła Ruda nieśmiało.
- Nigdy nie wiadomo,
kto zapuka. Ale wam dobrze z oczu patrzy. Zresztą jak macie ciężarówkę, to
mogliście tu po prostu wjechać i nas wymordować. Jestem starym człowiekiem, mam
niewiele do stracenia – odpowiedział, siadając i zdejmując kapcie – Mówcie lepiej czego ode mnie właściwie
chcecie.
- Jak mówiła moja
koleżanka jesteśmy z Inowrocławia. Tworzymy tam sieć obozów ocalałych. Wie pan,
żeby sobie pomagać… - zacząłem.
- Nigdzie nie jadę – krzyknął
przerywając mi.
- Właściwie to nie po
to przyjechaliśmy – powiedziałem lekko zmieszany –Ale ciekawi mnie dlaczego pan nie woli żyć w bezpiecznym obozie,
zamiast na takim pustkowiu.
- Tu się wychowałem,
żyłem i umrę. Nie będą częścią tych potwornych grup, które próbują udawać, że
cywilizacja jeszcze istnieje. Są w błędzie. Wszystko poszło w chuj. A ja chcę
dożyć ostatnich dni u boku rodziny, w miejscu które znam i które będzie mi przypominało
o tym wszystkim – opowiedział.
Usłyszeliśmy
trzask drzwi i po chwili zobaczyłem Krystka, Giganta, Dymitra oraz kobietę z
Inowrocławia, prowadzonych przez Jagodę.
- Dobrze, przechodząc
do konkretów, chcemy założyć na terenie pana gospodarstwa punkt nawigacyjny.
Potrzebujemy małego kawałka ziemi, gdzie będziemy mogli ułożyć słup, a
następnie zawiesić na nim flagę – wytłumaczyłem.
Ku mojemu zaskoczeniu starzec się roześmiał. Nieco
zdezorientowany spojrzałem na resztę, ale ci tylko patrzyli równie zaskoczeni
co ja.
- Co pana tak
rozśmieszyło? – zapytałem.
- Wiecie dzieciaki ilu
różnych bandytów jest na świecie? Mam wywiesić flagę waszego obozu i liczyć, że
przyfruniecie tutaj gdyby komuś z okolicy się nie spodobała? Oszaleliście? – mówił
wciąż rechocząc.
-Przecież nikt nie
wie, że to nasza flaga. To po prostu będzie dla nas punkt, dzięki któremu
znajdziemy się w terenie w razie kłopotów. Nie używamy go w Inowrocławiu – tłumaczyłem.
- Nie chcę o tym
słyszeć. Przynajmniej nie dzisiaj. Jutro jak wróci mój syn, to porozmawiam z
nim i on powie, co o tym sądzi. Mogę was ugościć, jeżeli tylko chcecie. Jeżeli
nie możecie poczekać to idźcie lepiej już teraz, bo nic nie osiągniecie – powiedział.
Spojrzałem
na resztę, żeby zastanowić się co robić.
- Moglibyśmy przez
chwilę porozmawiać na osobności? – zapytała Ruda.
- Jasne. Ja pójdę
przygotować jedzenie do kuchni z żoną. Jak się zdecydujecie to przyjdźcie tam.
To po drugiej stronie korytarza – powiedział wstając i wychodząc – Tylko bez żadnych numerów – pogroził nam
palcem, po czym wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Co o tym myślicie? –
zapytała kobieta z Inowrocławia.
- Ben napisał „WAŻNE”,
przy tym punkcie, więc uważam, że powinniśmy za wszelką cenę go postawić
właśnie tu – powiedział Gigant.
- I co mamy czekać tu do
rana? – zapytałem.
- Możliwe, że nawet
dłużej, bo nie wiadomo, czy ten syn wróci rano czy wieczorem i czy w ogóle
jutro. Ale musimy zaryzykować – wytłumaczył.
- Może założymy tutaj
bazę tymczasową? Ten Staruch wydaje się być całkiem przyjacielski po bliższym
poznaniu. Myślę, że nie będzie narzekał na towarzystwo. Jutro jedna lub dwie
osoby by zostały tutaj, a reszta pojechałaby do kolejnego punktu na mapie, a może
nawet dwóch. Nie są przecież daleko stąd – zaproponowała Ruda.
- To całkiem dobry
pomysł – powiedziałem.
- Według mapy – zaczął
Dymitr, wyjmując zwinięty zwój – kolejne
punkty nie są specjalnie niebezpieczne, ani nie leżą na czyimś terenie. Możemy
spróbować. Poza tym robi się ciemno, a jazda po ciemku, gdy ktoś jest tak
padnięty jak ja, nie ma sensu – powiedział.
- No to ustalone – powiedziała
Ruda.
- Nie jestem pewien,
co do tego – stwierdził Krystek – Ale
jak wam pasuje, to nie ma problemu.
- A kto zostanie
tutaj? – zapytał Gigant.
- Ja mogę. Ten
człowiek chyba mnie polubił – powiedziałem z uśmiechem.
- To zostań z Natalką.
Oboje się z nimi dogadaliście i będę się czuł bezpieczniej jak zostanie ona w
takim miejscu – dodał Dymitr.
Ruda spojrzała na niego z wyrzutem, ale ostatecznie zgodziła
się. Cóż za zwrot akcji, pomyślałem
idąc w stronę kuchni.
Już na
korytarzu poczułem ładny zapach dobrze przyprawionego mięsa. Wszedłem do
środka, gdy akurat było ono umieszczane w piekarniku. Mężczyzna odwrócił się w moją
stronę i uśmiechnął.
- I jak?
Zdecydowaliście? – zapytał.
- Chcielibyśmy u pana
zagościć na noc i być może na jutrzejszy dzień. Nasi ludzie pojadą do kolejnego
punktu jutro z rana, a my zostaniemy i poczekamy na państwa syna – powiedziałem.
- Och dawno nikogo nie
gościłem, to będzie ciekawe – zatarł starcze ręce – Kolacja będzie za pół godziny, a potem wam pokaże pokoje, w których
będziecie spali.
Zgodnie
z jego słowami pół godziny później siedzieliśmy wszyscy przy stole i jedliśmy
delikatne i bardzo smaczne mięso wraz z ryżem oraz sosem, który pachniał
grzybami. Dawno nie miałem takiej uczty. Podczas kolacji Włodek opowiadał nam o
tym jakie życie było proste i piękne przed apokalipsą i za czasów wojny. Gdy
wszyscy zjedliśmy zaprowadził nas po schodach na piętro, gdzie znaleźliśmy się
w niedużym, kwadratowym pomieszczeniu, z którego wychodziły trzy pary drzwi.
- Tutaj jest nasza
sypialnia – wytłumaczył – Tutaj mamy
pokój gościnny, w którym bez problemu zmieszczą się trzy osoby, a tutaj pokój
mojego syna i jego kobiety. Z racji iż jest was tylu to będziecie musieli
rozdzielić się po trzy osoby i jakoś się ułożyć. Mam nadzieję, że będzie wam
wygodnie.
- Jeszcze raz
dziękujemy za gościnę – powiedziałem w imieniu grupy. Szybko rozdzieliliśmy
się na dwa pokoje. Ten gościnny zajęła Ruda, Dymitr oraz kobieta z
Inowrocławia, a ja wziąłem jeden na spółę z Gigantem i Krystkiem.
Weszliśmy
do czystego, zadbanego pokoju. Na prawo od nas znajdowały się szafki, szafy
oraz spora drewniana komoda. Naprzeciwko nas, obok okien, wisiało parę obrazów
przedstawiających dziwne, stare postacie. Dopiero, gdy podszedłem bliżej
zauważyłem imiona, na złotych tabliczkach mówiące „Walter Hunt” oraz „Elias
Howe”. Musiały to być postacie historyczne, którymi interesował się syn
Włodka. Łóżko było naprawdę duże i zajmowało sporą część pokoju. Zauważyłem, ze
na szafce obok łóżka leży zestaw do szycia z czyściutką igłą.
- Widocznie sypia tu
też żona Włodka – skomentowałem.
- No jak syn ma
dziewczynę, to raczej nie szyłby jak jakaś ciota – odpowiedział Krystek.
Roześmiałem się.
-
Dobra panowie, trzeba spać, jutro mamy sporo do zrobienia – powiedziałem. Po chwili zgasiliśmy światło i
położyliśmy się spać. Śniły mi się dziwne rzeczy.
Czyżby Syn Włodka jako przywódca zszytych?? Jak zwykle świetne :3 Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń///GreenBunny
Na razie nic więcej powiedzieć nie mogę, ale cieszę się, że ktoś zwraca uwagę na pewne poszlaki :D
UsuńNo no no :D Zobaczymy jak się sprawdzisz w roli pisarza sensacyjnego z tą akcją u Złomiarzy ^^
OdpowiedzUsuńAkcja będzie, oj będzie :)
Usuń