piątek, 3 lipca 2015

Rozdział 1: Korzenie

Witajcie po całkiem długiej przerwie! W końcu wracamy do Apokalipsy. Sporo zmieniło się w tym świecie i czas pokazać wam co dokładnie! Pierwszy rozdział zaczyna się od perspektywy Bobra i jest poświęcony głównie zmianom, które działy się w przeciągu miesiąca od zakończenia poprzedniego tomu. Podczas apokalipsy to całkiem spory okres, więc na pewno warto dokładnie przeczytać. Zapraszam was do komentowania po przeczytaniu i proszę o rozesłanie bloga znajomym.

-----------------------------------------

Rozdział 1 (Bobru): Korzenie


                Zamachnąłem się potężnie i powaliłem trupa, który na mnie szarżował. Drugi upadł chwilę później, po tym jak ostrze mojego, starego noża przeszyło jego oczodół i dotarło do mózgu. Kolejny zaatakował mnie od tyłu, ale nie przeszkadzało mi to. Równie pewnie jak ostatnio powaliłem go i dobiłem. Rozejrzałem się na około. Trzej pozostali członkowie Czerwonych Flar walczyli kawałek dalej, oczyszczając jedną z bocznych uliczek Torunia. Od miesiąca, kiedy to Łapa wraz z sporą grupą moich ludzi uciekła z Ostoi nie opuściłem jeszcze tego miejsca.
                Powodów było kilka. To miejsce odradzało się i potrzebowało kogoś do pomocy. Dziara stał się naprawdę dobrym przywódcą i nie było już śladu po starym, zepsutym człowieku jakim był, kiedy pojawiłem się tu po raz pierwszy. Teraz stał się poważny i nie dochodził już do swoich celów na skróty. Co prawda teraz nie miał żadnych poważnych celów, bo odkąd Karzeł spoczywał w ziemi, na cmentarzu w Toruniu, to nie było już żadnego kandydata, który był w stanie mu zagrozić. Teraz on rządził i sam musiałem przyznać, że robi to dobrze. Pomagałem mu, chociaż oficjalnie nie należałem już do Czerownych Flar. Przy mojej pomocy przeprowadziliśmy selekcje i wytypowaliśmy parę osób, które zastąpią miejsca moje, Jonasza czy też Pablorda i Mpd.
                Pablord był wciąż pogrążony w śpiączce i dalej nie mogłem opuścić tego miejsca bez niego więc czekałem.  Myślałem, że czekanie będzie cięższe, ale jednak było całkiem dobrze. Teraz zajmowałem się w sumie tym samym, co robiłem za czasów gdy byłem Czerwoną Flarą – wykonywałem zadania. Tym razem wraz z Michaelem, Ryśkiem i Zerem oczyszczaliśmy ulicę Torunia, żeby nie miała miejsce sytuacja, gdzie Ostoja zostaje odcięta od świata. Zastanawiałem się co teraz dzieje się w innych częściach Polski jak i w kompletnie innych zakątkach świata.
                Z osób, które teraz ze mną były, dłużej znałem jedynie Ryśka. Był on osobą, która przywitała moją grupę w Toruniu, kiedy tu się pojawiłem. Był szefem barykady wschodniej, lecz teraz dostał awans na rangę Czerwonej Flary i radził sobie. Pozostała dwójka dotarła tutaj niedawno. Dziwiło mnie nieco jak osoby, które dopiero co dwa tygodnie temu dołączyły do Ostoi obsadziły już tak prestiżowe pozycje, ale w końcu taki sam zaszczyt spotkał mnie. Michael był obcokrajowcem, który świetnie posługiwał się językiem polskim, chociaż pochodził ze Stanów Zjednoczonych. Z tego co zdążyłem się już dowiedzieć jak wybuchła Apokalipsa przyjechał do Polski do rodziny, ale już nie wrócił do USA. Został tutaj i tutaj starał się przeżyć.
                Był dobrze zbudowanym, czarnoskórym mężczyzną, nieco starszym ode mnie. Do walki używał kija baseballowego, którym potrafił zdziałać cuda. W przeciwieństwie do mnie nie miał na swojej twarzy nawet odrobiny zarostu, ale mimo to swoim wyglądem budził respekt. Polubiłem go, chociaż był specyficznym człowiekiem, który z zachowania przypominał mi nieco Karola Giganta – niby miły i roztropny, ale gdy przychodziło do walki to stawał się bezlitosny i niesamowicie skuteczny. Dotarł do Ostoi niedawno razem z paroma osobami. Stanowili zgraną grupę, mógłbym wręcz powiedzieć, że byli zgrani lepiej od ludzi, którzy podróżowali ze mną. Oprócz niego w grupie znajdowało się osiem osób.
                Ich przywódczyni Ewelina, była osobą w moim wieku, niesamowicie sprytną i przebiegłą. Zajęła szybko dobrą posadę i można było powiedzieć, że pociągała za sznurki, ale nie wydawała się mieć złych zamiarów. Polubiłem ją od razu, gdy odkryłem, że jest świetną towarzyszką do rozmowy oraz do picia.
                Kolejnym członkiem grupy był starszy gość o imieniu Adam. Nie przypominał jednak Adama, którego lubiłem, czyli Sołtysa. Był strasznie ciężkim do życia człowiekiem, jednak był silny i potrafił sobie poradzić w świecie, w jakim przyszło nam żyć. Dodatkowo był ojcem Eweliny. Zero, który był na tym wypadzie ze mną i również załapał posadę Czerwonej Flary był także członkiem grupy Eweliny. Nigdy nie spotkałem tak specyficznego człowieka. Nie odzywał się prawie w ogóle i nie preferował walki niczym innym oprócz sporych rozmiarów młotka kowalskiego. Zdarzało się, że znikał na całe godziny, po czym wracał z zakrwawionymi rękoma i jakby nigdy nic szedł spać. Szanowaliśmy jednak jego dziwactwa i nie komentowaliśmy tego, szczególnie, że nikomu tym nie przeszkadzał.
                Jedną z charakterystycznych osób, które zdążyłem jeszcze poznać była Dorota. Kobieta była naprawdę miła, chociaż jak każda pani w podeszłym wieku była owiana aurą tajemniczości. Nie potrafiła walczyć, bo nie poruszała się zbyt szybko, ale zawsze była otoczona swoimi dwoma psami, które nazwała Kość i Krew. Zwierzęta w stosunku do ludzi były miłe, ale kiedy ich pani prosiła je o pozbycie się kogoś to zamieniały się w krwiożercze bestie.
                Pozostałej czwórki nie zdążyłem jeszcze zbyt dobrze poznać, ale składała się z trzech chłopaków i dziewczyny. Nie znałem nawet ich imion ani ksywek, ale nie wychylali się, ani nie odznaczali niczym specjalnym więc nie dociekałem.  Nie mogłem teraz dociekać i w sumie mimo tego, że w Ostoi zrobiło się naprawdę bezpiecznie to ja nie byłem tam mile widziany. Wiele ludzi nie rozumiało, że osoba, którą zabiłem na ich oczach nie była zwykłym księdzem, a zdrajcą, przez którego zginął Karzeł i dowódcą Gangu. Chociaż nie zaczepiali mnie na ulicy, bo zwyczajnie się bali, to wciąż pokazywali mnie palcami i szeptali za moimi plecami.
                Przyzwyczaiłem się do tego. Nie byli mi potrzebni do szczęścia, liczyła się tylko grupa, która chciała ze mną opuścić Toruń oraz pojedyncze osoby, które postanowiły zostać. Nie chciałem zapuścić tutaj korzeni, więc nie rozumiałem tego do końca, ale akceptowałem tą myśl.
                Gwizdnąłem i cała trójka podeszła do mnie.
- Chyba na dzisiaj wystarczy – powiedziałem patrząc na chowające się za horyzontem słońce. Zaczęła się wiosna i było już znacznie cieplej. Byłem teraz ubrany w bluzę z kapturem oraz dżinsowe spodnie i wygodne buty. Wszystkie futra i kurtki pochowałem w swoim mieszkaniu w głębinach szafy. Nie były już mi potrzebne.
- Myślałem, że mamy oczyścić cały sektor – zdziwił się Michael.
- Michał, przestań. Nie będziemy ryzykować dupska, nigdzie nam się nie spieszy. Jutro z rana dokończymy robotę, a teraz czas się zmywać – wytłumaczyłem tonem nie uwzględniającym dalszej dyskusji.
                Cała trójka poszła tuż za mną w stronę auta zaparkowanego ulicę dalej. Co prawda oczyściliśmy ten teren, ale dalej miałem w ręce pistolet, w razie gdyby ktoś inny nas zaatakował. Od czasu gdy zabiliśmy Daliona, Smorda oraz dowódcę Gangu, Jana, to robiło się niebezpiecznie. Do tego dochodzili Złomiarze.  Niby nie atakowali nas bezpośrednio, ale nawet teraz idąc ulicą widziałem, że musieli tu być. Na środku ulicy była duża litera „Z” uformowana z rąk i nóg poćwiartowanych zombie. Nawet jak na takich ludzi to była drobna przesada. Wyglądało to jak oznaczenie terenu. Byłem ciekaw co starsza kobieta, która nimi dowodziła planuje, ale nie miałem najmniejszej ochoty jej znowu spotkać. Ostatni podróż na teren Złomiarzy zakończyła się tym, że Jonasz zaginął, a my ledwo uszliśmy z życiem z terenu nazywanego potocznie Złomowiskiem. Całe szczęście udało się nam stamtąd uciec, ale od razu po przyjeździe do Ostoi postrzelony został Pablord i od tamtego czasu leżał w śpiączce. Minęło już prawie półtora miesiąca i zaczynałem się martwić, że nigdy się nie obudzi. Co prawda Dziara nawet nie chciał słuchać o odłączeniu go od aparatury utrzymującej go przy życiu, chociaż kosztował nas sporą ilość zapasów.
                Dotarliśmy do uliczki, na której schowaliśmy samochód i pierwsze co rzuciło mi się w oczy zaniepokoiło mnie. Przy drzwiach kierowcy stał mężczyzna, który nie zauważył nas jeszcze, ale zdecydowanie starał się włamać do środka i ukraść nam auto. Kiedyś może zawołałbym go i zaczął rozmowę, tak jak to miało miejsce z Magdą, gdy ta starała się nam zabrać Potwora, ale teraz było inaczej. Zmieniłem się i czułem to. Nie wiedziałem, czy zmiany były na lepsze czy na gorsze, ale starałem się jeszcze trzymać człowieczeństwa, jak słabe w moim przypadku by nie było.
                Kazałem stanąć  moim towarzyszom i podszedłem do niczego nie spodziewającego się Ocalałego po czym uderzyłem go kolbą w udo z dużą siłą. Mężczyzna był starszy ode mnie, przypominał trochę Rekina, ale to zdecydowanie nie był on. Noga pod nim się załamała, a ten krzycząc przeraźliwie spojrzał na mnie. W jego oczach widziałem tylko strach.
 - Litości! – krzyknął.
Stary Bobru prawdopodobnie by podszedł i z nim spokojnie porozmawiał. Ale starego Bobra już nie było. Podbiegłem do niego i przycisnąłem mu lufę do gardła.
- Parszywy złodziejaszku – wysyczałem przez zęby.
- Nie wiedziałem, że ktoś tu jest, naprawdę – krzyknął mężczyzna płaczliwym tonem. Życie w tym świecie nauczyło mnie, że gdybym to ja był w sytuacji tego mężczyzny to prawdopodobnie już bym dostał kulkę w łeb. Nie ufaj nikomu taką wyznawałem zasadę.
- Jesteś tu sam? – zapytałem ignorując jego prośby.
- Sam… Szukam transportu i jakiejś ochrony – powiedział nieco spokojniej.
- To bardzo dziwne. Szukasz ochrony będąc przy jednym z największych obozów w okolicy? Kłamiesz – stwierdziłem przyciskając go jeszcze mocniej do samochodu. Mężczyzna zacharczał chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie nie mógł, dlatego zabrałem dłoń, żeby pozwolić mu się wytłumaczyć.
- Nie wiedziałem… - zaczął.
- O obozie? Widać go z daleka – powiedziałem.
- Czy są w nim dobrzy ludzie… - dokończył.
                Z pewnością moje zachowanie nie wskazywało na to, że są tu dobrzy ludzie, ale nie przejąłem się tym. Minęły czasy, kiedy przejmowałem się zdaniem losowo spotkanych ocalałych. Opuściłem jednak broń i schowałem ją do kabury.
- Możesz iść z nami, ale niczego nie obiecuje. Jeżeli zobaczę chociaż jedną osobę, która za nami podąża od razu cię zabiję. Rozumiesz? – spytałem.
- Rozumiem – odpowiedział.
- Jak masz na imię? – zapytałem nieco milszym tonem.
- Andrzej - powiedział wstając ciężko. Uderzenie z pewnością musiało go zaboleć, ale lepsze to niż po prostu zastrzelenie go znienacka. Aż sam się zdziwiłem, że dałem mu szansę.
- Przeszukajcie go panowie – poprosiłem Michaela oraz Zera. Obaj zabrali się do tego ze sporym zapałem i po chwili podali mi dwa naładowane pistolety oraz nóż. Na plecach Andrzeja zauważyłem plecak, ale wątpiłem, żeby miał tam jakąś dodatkową broń.
- Dobra ja jestem Bobru, to jest Michael, Zero oraz Rysiek. Witaj w Toruniu – powiedziałem pokazując moich przyjaciół Andrzejowi – Pakuj się do auta, zawieziemy cię do obozu.
                Po chwili wszyscy byliśmy w jednym aucie. Rysiek kierował, ponieważ znał się na tym zdecydowanie najlepiej. Zmierzaliśmy prosto do Ostoi. Droga nie była długa, bo ulice były w miarę oczyszczone, a sektor, którym się zajmowaliśmy był dosłownie trzy ulicę od północnego wjazdu. Ten sam wjazd jeszcze miesiąc z kawałkiem temu był całkowicie zniszczony po ataku Gangu, ale teraz trzymał się dobrze i właściwie stał się najlepiej chronionym punktem. Został nieco zmodernizowany, bo oprócz worków z piaskiem i siatek oraz desek, wzmocniliśmy mur o dodatkową osłonę z blach oraz ustawiliśmy drewniane pale, które służyły za kolce. Zombie nabijały się na nie i co prawda nie zabijało to ich, ale skutecznie je zatrzymywało i pozwalało wyeliminować w bardziej spokojny sposób.
                Ludzie z barykady poznali nas od razu i nie musieliśmy nawet wysiadać z auta, żeby bramy stanęły przed nami otworem. Gdy tylko przejechaliśmy linię wejścia, bramy zamknęły się, a my spokojnie wysiedliśmy z auta parkując na ulicy. Pokazałem strażnikom, że Andrzej jest z nami i żeby się nie martwili, po czym żegnając się z resztą poszedłem z nowym ocalałym w stronę Kwatery Głównej, żeby opowiedzieć o nim Dziarze.
- Gdzie idziemy? – zapytał zaciekawiony.
- Musisz poznać przywódcę, to standardowa procedura – wytłumaczyłem. Weszliśmy na ulicę i zobaczyłem z daleka budynek, w którym urzędowały Czerwone Flary. Ulica w końcu była oświetlona, jeszcze niedawno było to problemem, ale teraz Edek, miejscowy elektryk, zajął się tą sprawą i cała Ostoja miała działającą linię światłonośną.
                Wszedłem do środka używając swojego klucza. Przepuściłem Andrzej po czym zamknąłem drzwi. Wnętrze nie zmieniło się praktycznie wcale. Ogromny stół oświetlony sporą lampą, otoczony krzesłami oraz fotelem na którym siedział Dziara. Od kiedy został okaleczony i ucięto mu oba kciuki nosił rękawiczki, które zasłaniały dwa kikuty utraconych palców. Uśmiechnąłem się widząc go. On wstał, żeby mnie przywitać.
- Witaj przyjacielu, kogo prowadzisz? – zapytał.
- Hej. To jest Andrzej, próbował… - tu zatrzymałem się stwierdzając, że nie ma sensu mu mówić o okolicznościach naszego spotkania – Spotkaliśmy go podczas oczyszczania ulic.
                Dziara podał rękę Andrzejowi i potrząsnął nią.
- Witaj w Ostoi Andrzeju. Mam nadzieję, że znajdziesz tutaj to czego szukałeś.
Podrapałem się po zagojonym już jakiś czas temu uchu, które w połowie straciłem podczas jednej ze strzelanin. Dziara zmienił się i wciąż nie mogłem uwierzyć w to jak bardzo. Myślałem, że jak przejmie władzę to nie zmieni nic, ale miał jednak rację – Karzeł był słabym przywódcą i nawet jeżeli metoda Dziary na zdobycie władzy uwzględniała ofiary to było to warte ryzyka.
- Szukałem miejsca, gdzie mógłbym przetrwać – zaczął Andrzej.
- Znalazłeś je. Zaraz poproszę kogoś żeby przydzielił ci mieszkanie w naszej strefie mieszkalnej, a jutro zgłosisz się tutaj i dostaniesz pracę. Mam nadzieję, że rozumiesz? Każdy musi zapracować na swoje miejsce tutaj – dodał pogodnym głosem Dziara.
- Dziękuje – wydukał nieco oszołomiony Andrzej.
                Po schodach akurat schodziła Wiktoria. Czerwone Flary mogły mieszkać w Kwaterze Głównej, lub w strefie mieszkalnej, ale odkąd Dziara stał się innym człowiekiem, większość wybierała mieszkanie tutaj. Dlatego kręciło się tu teraz mnóstwo ludzi. Wiktoria była osobą, którą lubiłem. W końcu łączyła nas więź po tym jak wspólnie walczyliśmy na Złomowisku o życie. Skinąłem do niej głową na znak powitania.
- Wiktoria! – krzyknął uradowany Dziara -  Świetnie się składa. Zaprowadź Andrzeja do strefy mieszkalnej i załatw mu mieszkanie, oczywiście jeżeli nie masz czegoś innego na głowie – poprosił.
- Jasne, spoko Szefie – odpowiedziała po czym podeszła do Andrzeja – Jestem Wiktoria, chodź oprowadzę cię szybko.
Gdy tylko zniknęli za drzwiami prowadzącymi na zewnątrz Dziara podszedł do szafki z alkoholami i nalał sobie i mi whisky.
- Siadaj Bobru. Opowiadaj jak poszło czyszczenie strefy – powiedział podając mi szklankę i siadając wygodnie w fotelu.
- W sumie bez problemowo – powiedziałem biorąc łyka. Alkohol był wytrwany, dlatego nie chciałem pić za dużo na raz -  Zostało nam parę uliczek, które oczyścimy z rana. Poza tym wszystko gra. Powiedz mi, czy są jakieś wieści? – zapytałem. Dziara chociaż miał uraz do Łapy za to, że go okaleczyła z chęcią pomagał mi organizować poszukiwania.
- Niestety nie. Wydaje mi się, że Łapa wraz z resztą twoich przyjaciół powędrowała daleko na południe. Będą jednak dalej jej szukać. Mam dla ciebie jednak ciekawszą informację – powiedział tajemniczo.
- Zamieniam się w słuch.
- Mam doniesienia o nowym obozie na południe stąd. Nie wiem czy są tam twoi przyjaciele, ale to jest dosyć poważna sprawa. Leży w Inowrocławiu, w sumie całkiem niedaleko Pierwszego Posterunku. Nie wiemy jeszcze jacy ludzie tam są, ale będziemy musieli się dowiedzieć. Jeżeli to kolejni Złomiarze, to będziemy w jakiś sposób otoczeni – powiedział poważnym tonem.
- Mam nadzieję, że to przyjaźni ludzie – odpowiedziałem biorąc kolejnego łyka i powoli wstając – Wybacz przyjacielu, ale mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Porozmawiamy dłużej przy innej okazji – obiecałem.
- Bobru? – zatrzymał mnie gdy wychodziłem.
- Tak? – zapytałem.
- Dziękuje, że dalej mi pomagasz. Wiem, że czekasz aż Pablord się obudzi, ale to i tak wiele dla mnie znaczy.
- Nie ma sprawy stary – odpowiedziałem i wyszedłem. Było dosyć ciepło, chociaż zrobiło się już ciemno. Ruszyłem powolnym, spokojnym krokiem w stronę baru.  Właśnie tam miałem się spotkać z paroma znajomymi osobami. Przechodząc przez Plac Główny, zauważyłem sporą grupkę ludzi, którzy gdy tylko obok nich przeszedłem wymienili się spojrzeniami i zaczęli szeptać. Zignorowałem to totalnie i podszedłem pod drzwi lokalu, po czym wszedłem do środka.
                Było tutaj stosunkowo sporo osób, ale nikt specjalnie nie przejął się tym, że przyszedłem. Całe szczęście byli jeszcze ludzie, którzy nie widzieli we mnie wroga, albo nie przejmowali się kompletnie tym co zrobiłem. Szybko zlokalizowałem stolik, przy którym siedział Józef, Gigant oraz Medyk. Zaprosili mnie na spokojną rozmowę i po prostu towarzyskie spotkanie i czułem, że właśnie tego potrzebowałem. Przywitałem się z nimi po czym usiadłem i sięgnąłem po jeden z pełnych kufli. Znacznie bardziej smakowało mi to od whisky, które piłem z Dziarą.
- I jak misja? – zapytał Gigant.
- W sumie bez większych problemów. Spotkaliśmy ocalałego, który próbował nas okraść, ale dałem mu szansę – opowiedziałem.
- Jest czysty? Żaden szpieg Złomiarzy? – włączył się do rozmowy Józef. Obecność księdza, Medyka oraz Iki ucieszyła mnie. Co prawda dziewczyna teraz siedziała w szklarni gdzie pracowała, ale sam fakt, że była już w Ostoi mnie cieszył. Porozmawiałem z całą trójką od razu jak wrócili, około trzech tygodni temu i wszyscy zgodzili się ruszyć razem ze mną.
- Czysty, a przynajmniej taki się wydaję. Nikt nas nie śledził – zapewniłem.
- Ciekawe – zamyślił się Józef.
                Rozmowa szybko zeszła z tematów misji, na dosyć luźne tematy, tego kto jak spędził dzień, oraz na gdybaniach typu co by było gdyby.
- Strasznie dziwnie zachowują się tutejsi. Zabiłeś pieprzonego szefa Gangu, a oni traktują cię jak mordercę – wyżalił się Medyk.
- Myślisz, że mogliby cię zaatakować? – zapytał z zaciekawieniem Gigant.
- Wątpię – odpowiedziałem bekając potężnie – Ale jakby tylko nadarzyła się okazja żeby mnie się pozbyć to myślę, że wielu mogłoby z niej skorzystać.
- Musisz jakoś odbudować ich zaufanie – stwierdził Józef.
- Tylko jak? Zabiłem szefa organizacji, która chciała zniszczyć to miejsce, ale widocznie ludzie tego nie rozumieją i dalej myślą, że ten zginął wcześniej gdy Gang zaatakował północną barykadę… - powiedziałem.
- Bez sensu – skwitował krótko Gigant.
                Nie rozumiałem dlaczego ludzie mieli tak straszliwy problem z zaakceptowaniem faktu, że byli oszukiwaniu przez tego niby-księdza. Co prawda mogłem tamtego dnia go po prostu ogłuszyć, a potem postarać się o proces dla niego, ale dlaczego miałbym trzymać zagrożenie jak mogłem się go po prostu pozbyć? Prosił mnie o to Dziara, ale to na mnie spłynęła cała wina.
- Nie martw się Bobru i tak mamy zamiar opuścić w końcu to miejsce i nawet jeżeli założymy obóz w obrębie terenów Ostoi to i tak problem zniknie – powiedział Józef poważnym tonem.
- Wiem to… - odpowiedziałem po cichu.
Nagle do naszego stołu podeszła pewna osoba. Szybko rozpoznałem kasztanowe, krótko przycięte włosy sięgające do ramion oraz parę piegów na prostym nosie. To była Ewelina, przywódczyni grupy, która tu niedawno się pojawiła. Podeszła i oparła się dłońmi o blat stołu przy którym siedzieliśmy. Była ubrana w obcisły sweter oraz dżinsy.
- Hej panowie – przywitała się, ale nawet nie czekała na odpowiedź bo spojrzała od razu na mnie i powiedziała – Bobru. Musisz ze mną iść. To zajebiście ważne, szczególnie dla ciebie.
                Zdziwił mnie trochę jej ton, ale tylko uśmiechnąłem się.
- Spoko. Panowie, dzięki za rozmowę, musimy to powtórzyć – powiedziałem do nich i wstałem. Ewelina pociągnęła mnie za rękę i wyprowadziła z baru. Wyraźnie się spieszyła.
- Możesz mi wytłumaczyć gdzie ci się tak spieszy? Gdzie mnie prowadzisz? – pytałem idąc, a wręcz biegnąc obok niej.
- Bobru idziemy do… zresztą nieważne, zaraz zobaczysz, oj ucieszy cię to – zapowiedziała podniecona.
Nie miałem pojęcia, o co jej może chodzić, ale zdobyła u mnie jako takie zaufanie, więc wierzyłem, że nie prowadzi mnie w pułapkę.
                Chwilę później byliśmy w dzielnicy, gdzie były trzy ważne rzeczy – więzienie połączone z kwaterą straży, strzelnica oraz szpital. W mojej głowie myśli zaczynały kotłować jakby chciały się wydostać na zewnątrz w każdy możliwy sposób.  Pierwsze moje podejrzenia padło na Szeryfa, który mógł powiedzieć mi coś ciekawego o miejscu, w którym przebywa część mojej grupy, która poszła z Łapą. Ale gdy skręciliśmy w uliczkę prowadzącą do szpitala moja cała wizja legła w gruzach, a w sercu poczułem podniecający niepokój. Takie uczucie pojawiało się zawsze, kiedy zaraz miało nadejść coś niesamowitego, na co czekało się od jakiegoś czasu, ale gdy już nadeszło to człowiek zaczął mieć pewne obawy.

                Ewelina z uśmiechem na twarzy przeprowadziła mnie przez wejście i szybko zaciągnęła na piętro. Dokładnie tam gdzie była pewna sala, na której od jakiegoś czasu leżał pewien człowiek. Wszedłem do pomieszczenia i szybko zauważyłem, że jest tu Mpd, Dziara oraz Erni. Ekipa, która była w moich planach od samego początku. Nogi ugięły się pode mną, a w pokoju zapanowała cisza. Pablord patrzył na mnie otwartymi oczami. Obudził się.

1 komentarz:

  1. Bobru na początku powinno być nie "Trzej członkowie Czerwonych Flar walczyły" a "walczyli" :> Fajnie ,że wróciłeś :)

    OdpowiedzUsuń