Rozdział 6, kolejny z perspektywy Olafa. Zgodnie z prośbą tajemniczego Bena z Inowrocławia, Olaf i Feline szykują się do odwiedzenia Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Po drodze spotka ich zupełnie nowe zagrożenie. Czy dotrą bezpiecznie do celu? Zobaczycie w tym rozdziale, po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 6 - Olaf - Dzień 4-5
Bobru - w tym czasie Bobru jest na Drugim Posterunku.
Irek - W tym czasie grupa Łapy spotyka nieznajomego mężczyznę w domku
------------------------------------------
Rozdział 6 (Olaf): Wizyta
Tak jak
myślałem, moje obowiązki były niczym, w porównaniu z obowiązkami posła, którym
stałem się po tym jak Feline mnie nominowała. Następnego dnia po odjeździe
Kamila, człowieka z Inowrocławia zostałem zaciągnięty do ciężkiej pracy i
planowania w gabinecie Feline. Niebieskooka zaprosiła mnie z samego rana,
zapowiadając, że dzisiaj późnym wieczorem wyjedziemy.
- Dlaczego tak późno,
jeśli mogę wiedzieć? – zapytałem.
- Lubię zaskakiwać
ludzi. Dziara na pewno nie będzie się mnie spodziewał o tej godzinie i kto wie,
może zobaczymy coś ciekawego i będziemy w stanie porozmawiać z nim na osobności
–powiedziała.
- Myślałem, że
skurwiela nie lubisz – wyraziłem swoje zdziwienie.
- Nie przepadam za
nim, za to co zrobił, ale jestem w stanie schować moją dumę. Chodzi o dobro
ogółu – powiedziała.
- Skoro tak mówisz… - rzekłem.
Siedziała
wygodnie w swoim fotelu, a ja obserwowałem jak myśli. Co jakiś czas pytała mnie
o coś, a ja starałem się jej jak najlepiej doradzić.
- Kogo mianować
tymczasowym szefem, jak nas nie będzie? – zapytała po jakimś czasie.
- Ja nie ufam
kompletnie tej bandzie debili i chamów – stwierdziłem jak zwykle szczerze –
ale jakbym miał wybierać to chyba bym
wziął tego pedalskiego doktorka.
- Myślisz, że ogarnie
sytuacje jakby zaczął się tutaj jakiś bunt? – zapytała zdziwiona.
- Nie. Ale
przynajmniej go kropną bo będzie coś próbował wskórać – powiedziałem
rechocząc jak rasowy kryminalista.
Feline spojrzała na mnie z pożałowaniem.
- Pytam serio.
- Sam nie wiem. Oprócz
mnie nie ma tu takiego drugiego chłopa, ale myślę, że wszyscy czują jakiś
respekt przed Krzychem – odpowiedziałem. Krzychu był jednym ze strażników.
Co prawda nie był specjalnie inteligentny, ale był duży, więc to była jakaś
szansa. Mógł budzić jakiś strach.
- To dobry pomysł.
Powiem mu to, jak już skończymy narady.
- A sama Ostoja? Jak
planujesz to rozegrać tam? Myślisz, że to bezpieczne? – zapytałem tym razem
ja.
- Chyba nie myślisz,
że byliby nas zdolni tam skrzywdzić?
- Chuj ich tam wie – stwierdziłem.
Kolejną
godzinę spędziliśmy na planowaniu pozostałych rzeczy. Lubiłem to podejście do
życia Feline. Co prawda wydawała się mieć wszystko gdzieś, ale gdy przychodziło
co do czego to była świetnie przygotowana. Byłem pewien, że nigdy nie znałem
lepszego stratega od niej. Co prawda nie miała doświadczenia, które
uzupełniałem jej ja, ale wciąż imponowała swoimi pomysłami. W końcu wstała
zadowolona z naszej pracy i odstawiła filiżanka kawy na bok.
- Wszystko ustalone.
Będziemy gotowi na każdą ewentualność. Mogę cię prosić, żebyś znalazł Krzyśka i
go tu przyprowadził? – zapytała, a po chwili dodała – Właściwie sam go możesz przekonać. Wierzę, że ciebie posłucha.
- Jasna sprawa. To ja
lecę – powiedziałem i wyszedłem z gabinetu. Było już popołudnie. Jak ten czas leci, pomyślałem. Zastanawiałem
się czy najpierw pójść zjeść, czy znaleźć Krzycha, ale ostatecznie żołądek
wygrał z obowiązkiem i powoli zszedłem do stołówki. Było tam jak zwykle pusto.
Zawsze byłem na tyle zajęty, że omijałem pory, w których jadła cała reszta. Nie
przeszkadzało mi to jednak, wolałem zjeść w ciszy i spokoju.
Siekiera
jak zwykle zrugał mnie za to, że przychodzę za późno i musi trzymać żarcie
tylko dla mnie, ale podał mi sporą porcję, którą się najadłem. Gdy wychodziłem
z stołówki byłem świadkiem sceny, gdzie kobieta, którą tutejsi nazywali Kaśka,
wrzeszczy na swojego męża. Ich kłótnie były nierozłączną częścią tego miejsca,
więc zdążyłem się już przyzwyczaić. Tym razem jednak gdy przechodziłem obok
zobaczyłem, że Kaśka odwraca się od ukochanego i przez nieuwagę wpada na mnie.
Upadliśmy razem, a ja zakląłem szpetnie.
- Przepraszam – wydukała
wstając.
- Nie szkodzi – szepnąłem
trzymając się za podbrzusze. Miałem nadzieję, że dojadę do Ostoi i będę w
stanie pomóc Feline. Walczyłem i strzelałem nieźle, ale brzuch był teraz moją
pięta achillesową i w każdej chwili mogło mnie to znacznie osłabić. Byłem
jednak wyjątkowo dobrej myśli.
- Nic ci nie jest? – zapytała.
- Ze mną w porządku, a
co u was? – zapytałem widząc, że jej mąż poszedł w kompletnie innym
kierunku.
- Różnie – odpowiedziała
smutno.
- Rozumiem. Sorry, ale
mam coś do załatwienia – powiedziałem, wiedząc, że dużo i tak nie zdziałam,
a poza tym mnie to nie obchodziło. Ich kłótnie były na tyle częste, że moja
skromna osoba nie mogła nic zmienić.
Ruszyłem
spokojnym krokiem w stronę wyjścia, gdzie prawdopodobnie znajdował się
Krzysiek. Często pilnował bramy, lub patrolował okolicę, ale miałem nadzieję,
że teraz będzie w obrębie naszego obozu, żebym nie musiał szlajać się po
krzakach. Wyszedłem na zewnątrz. Głowa zaczęła mnie boleć nagle i zastanawiałem
się, czy jest to spowodowane moim ostatnim nie wyspaniem, czy może czym innym.
Lekko poddenerwowany swoim stanem ruszyłem w stronę ogrodzenia, gdzie stało
trzech strażników. Niestety nie widziałem wśród nich Krzycha.
- Hej panowie – krzyknąłem
z daleka – Jak mija dzionek?
- Chujowo – stwierdził
młodziak, którego nie kojarzyłem kompletnie. Miałem raczej słabą pamięć do
imion i twarzy.
- Szukam Krzycha – powiedziałem.
- Polazł z dwie
godziny temu na patrol z Patrykiem, ale jeszcze nie wrócili. Powinni niedługo
być – stwierdził drugi, nieco starszy, który z tego co pamiętałem nazywał
się Gabriel.
- A dokąd poszli? – zapytałem.
- Do piwnic – stwierdził
ten pierwszy.
- Ehh… - westchnąłem.
Miejsce, o którym mówili znajdowało się jakieś dwa kilometry stąd. Był to stary
sklep monopolowy, dosyć spory, w którym pomimo upływu czasu, wciąż można było
znaleźć mnóstwo różnych trunków. Jeżeli ktoś tam znikał to najczęściej po
prostu upijał się i spał tam. Feline to jakimś cudem akceptowała, ale ja
potrzebowałem Krzycha na dziś i to trzeźwego.
- Zostały jeszcze
jakieś auta? Przejechałbym się tam – powiedziałem.
- Jasne, zaraz coś
ogarniemy – odpowiedzieli.
Pół
godziny później byłem już w drodze do Piwnic. Co prawda było to niedaleko, ale
podjechanie tam, przez wiele wraków aut i tym podobnych, było nie lada
wyzwaniem. W międzyczasie zgarnąłem strzelbę z zbrojowni i jeden pistolet.
Musiałem być gotowy jakby się im coś stało. Podjechałem w końcu pod sam budynek
i szybko zauważyłem, ze auto z naszego obozu tu stoi. Idioci, pomyślałem, widząc, że kluczyki są w stacyjce. Rozumiałem,
że było tu mnóstwo wraków i jakby ktoś przeszukiwał okolice mógłby nie zwrócić
uwagi, ale to miejsce przyciągało wiele osób i jeżeli ktoś ich obserwował mógł
ich okraść bez problemu. Całe szczęście wszystko było w porządku.
Wszedłem
do budynku i od razu uderzył mi w nos zapach mocnego alkoholu. Widziałem
dziesiątki butelek porozbijanych lub walających się wolno po podłodze.
Podniosłem pistolet i powoli ruszyłem do piwnic, gdzie alkoholu było znacznie
więcej. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to bronie moich towarzyszy leżące na
stoliku. Znajdowałem się teraz w dużej piwnicy z drewnianą podłogą pełnej półek
i z jednym dużym stołem po środku, oraz mniejszym przy wejściu. Czemu mieliby
zostawiać tu broń? Nagle usłyszałem jęk. Zombie,
pomyślałem.
Nie
myliłem się. Z tego pomieszczenia, oprócz schodów, którymi zszedłem było jedno
„wyjście”. Był to mały służbowy pokoik, w którym dało się zamknąć od środka. Tam
właśnie dobijały się trzy trupy. Żadne z nich nie zauważyło jeszcze mojej
obecności. Na dużym stole stało parę puszek po piwie. Zabawiły się chłopaki, pomyślałem i wycelowałem. Nie chciałem
ryzykować wypadku. Miałem dosyć łatwe cele i wystrzeliłem szybko. Pierwsze dwa
zombie trafiłem od razu w głowę, a ostatniego spudłowałem, ale szybko się
poprawiłem. Nie schowałem jednak wciąż pistoletu, bo nie wiedziałem czy nie ma
tu więcej zombie i co najważniejsze, czy moi towarzysze tam są.
- Krzychu? Patryk?
Chłopaki, jest już czysto! – krzyknąłem.
Przez
chwilę było całkowicie cicho. Zastanawiałem się czy oni żyją. Nagle usłyszałem
głośny chrapnięcie.
- O wy wredne chujki!
– wrzasnąłem. Podbiegłem i zacząłem uderzać butem w drzwi. Były one
wykonane z dziwnej sklejki, która po paru uderzeniach zaczęła się wginać.
Wziąłem strzelbę i zacząłem uderzać kolbą. Drzwi po parunastu uderzeniach
poddały się i zobaczyłem dwóch, pijanych w sztos, leżących obok siebie ludzi.
Oczywiście byli to poszukiwani przeze mnie strażnicy.
- Kogo ja poleciłem
Feline? – zapytałem się na głos.
Krzychu
nagle otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie.
- Olaf? Sooo ty tu
robisz? – zabełkotał.
- Wstawaj śmierdzielu,
wracamy do obozu! – krzyknąłem.
Wyciągnięcie ich z piwnicy było znacznie bardziej męczące od
układaniu planu z Feline i kiedy w końcu zapakowałem ich, ich bronie, oraz
butelkę dobrej wódki minęło dobre pół godziny. Zasapany wsiadłem w końcu do
auta, wcześniej wyjmując kluczyki z wozu, którym przyjechali tutaj strażnicy. Chujki sobie po niego pójdą, pomyślałem.
Nie mogliśmy tracić dobrych aut w taki sposób.
Po
dłuższej chwili dotarliśmy w końcu do obozu. Strażnicy przy bramie pomogli mi
wyciągnąć dwójkę pijaków. Krzychu, który był nieco mniej pijany i kontaktował
poczłapał chwiejnym krokiem za mną na jedną z ławek przed szpitalem.
- Wybaaacz Olafie… - zabełkotał.
- Zamknij się. Nie
wiem dlaczego dalej myślę, że się do tego nadasz, ale dzisiaj wieczorem
wyjeżdżamy stąd z Feline do Ostoi. Do Torunia. W ten czas ty będziesz tu
rządził – powiedziałem. Gdy zobaczyłem jego zdziwiony wyraz twarzy to o
mało nie wybuchnąłem śmiechem, ale powstrzymałem się żeby cała powaga sytuacji
nie prysła.
- Jak to? – zapytał.
- Tak to. Musimy
wyjechać w ważnej sprawie, a ty tu wszystko ogarniesz. Jako jedyny z
pozostałych będziesz budził jakiś respekt i może ta gromada cię wysłucha. Jak
będą jakieś bunty to zamykaj ich w pokojach zanim sytuacja wymknie się spod
kontroli, czaisz? – wytłumaczyłem.
- Jasne. Będę… nie
zawiodę was! – powiedział.
- A teraz póki jeszcze
jesteśmy idź się przespać bo śmierdzisz piwskiem i ledwo stoisz na nogach. Ani
mi się waż chlać pod naszą nieobecność bo jak się dowiem to osobiście cię
uduszę, jasne?
- Spoko, dam radę – obiecał.
Widać było, że momentalnie przestał bełkotać, więc wierzyłem, że w jakiś sposób
go przekonałem. Pożegnałem go i poszedłem ostatecznie się przygotować do
wyjazdu. Wróciłem do swojego pokoju, przebrałem się na podróż, odpocząłem
chwilę na dworze, wziąłem z zbrojowni parę broni i gdy już miałem zamykać drzwi
zastanowiłem się nad jednym. Miałem jedyne klucze do tego miejsca pełnego
broni. Oczywiście drugie były schowane, ale tak dobrze, że nie znalazłby ich
nikt. Czy warto zostawiać jeden zestaw Krzychowi? To nie było zbyt bezpieczne.
Chociaż nasza społeczność trzymała się razem, to były osoby gotowe wszcząć bunt
przy odpowiednim uzbrojeniu. Ostatecznie postanowiłem nie zostawiać kluczy, ze
względu na to, co mogłoby się stać.
Czas do
wieczora minął mi szybko i gdy wyszedłem w ciemność przed drzwi szpitala
wyciągnąłem zapasowego papierosa i odpaliłem zapalniczką zippo, którą znalazłem
jakiś czas temu. Zaciągnąłem się potężnie i wypuściłem dym nad siebie,
obserwując jak wzlatuje na tle gwieździstego nieba. Zobaczyłem, czy mam przy
sobie mój pistolet i nóż, a także poprawiłem strzelbę zawieszoną na plecach.
Czekałem na Feline.
Niebieskooka
dołączyła do mnie po pięciu minutach. Była ubrana w czarny, długi płaszcz z
kapturem. Podałem jej jeden z pistoletów, oraz długą, nieco zardzewiałą
maczetę. Feline nie była najlepszym strzelcem, ani żołnierzem, ale radziła
sobie z bronią w wystarczający sposób.
- Czujesz ten
dreszczyk przygody? – zapytałem.
- Bardziej czuje
dreszczyk niepokoju. Ostoja i podróż nocą to niebezpieczna kombinacja. No, ale
potrzebna – powiedziała.
- Prawda. Jedźmy.
Wsiedliśmy do tego samego auta, którym pojechałem po
Krzycha. Właśnie on wypuścił nas z obozu, otwierając bramę i zamykając.
Ustaliliśmy wspólnie, że nie chcemy, żeby ludzie od razu zauważyli naszą
nieobecność. Niech jak najdłużej nie wiedzą, co właściwie się dzieje.
Do
Ostoi mieliśmy około dwie godziny drogi. Jechaliśmy jednak z światłami, przez
co byliśmy bardzo narażeni na to, że ktoś nas zauważy. Podróżowaliśmy w ciszy.
Feline patrzyła zamyślona za okno i obserwowała zmieniające się krajobrazy.
Księżyc oświetlał upiornym blaskiem pola, lasy oraz zagajniki. Raz o mało nie
doszło do wypadku, kiedy przez drogę przebiegł łoś. Całe szczęście nie jechałem
za szybko i zwierzak przemknął niczym strzała przed nami.
Pomimo
późnej pory i intensywnego dnia nie chciało mi się spać. Emocje trzymały mnie
trzeźwego i całkowicie przytomnego. Mniej więcej w połowie drogi do Torunia
zobaczyliśmy światło na drodze. Natychmiast zacząłem hamować i szturchnąłem
Feline, która była gdzieś daleko, w krainie swoich myśli. Zatrzymaliśmy auto.
- Co robimy? – zapytałem.
- Mamy jak to wyminąć?
– zapytała.
- Taa, ale z godzinę
dłużej będziemy jechać, o ile się nie zgubimy na wiejskich dróżkach… - stwierdziłem.
- Widzisz tam coś?
- Eee… - zacząłem,
próbując wypatrzeć coś szczególnego – W
sumie parę trupów, przy ognisku na poboczu drogi.
- Coś więcej? – zapytała.
- Chyba nie.
Przynajmniej nic innego nie widzą, moje stare oczy – odpowiedziałem
żartobliwie.
Podjechaliśmy
ostatecznie pod ognisko i zanim wysiadłem odwróciłem się w stronę Feline.
- Musisz mi tu pomóc.
Jestem tu, żeby cię bronić, ale nie dam rady sam przeciwko siedmiu trupom – powiedziałem.
- Co mam robić? – zapytała.
- Stukaj w szybę. Jak
na ciebie przejdą, to będę je wybijał od tyłu nożem. Nie chcę strzelać, bo
wystarczy już, że mamy światła, które widzi cała okolica.
Feline kiwnęła głową i poczekała, aż wyjdę. Wtedy zaczęła
stukać. Zombie, które jadły zwłoki
zajmując połowę drogi, od prawej, z początku jej nie usłyszały. Po
chwili dopiero zaczęły się odwracać i człapać w jej stronę. Jeden trup został
przy ciele, a pozostała szóstka ruszyła w stronę Fel.
Pierwszego
dorwałem tego, który wciąż jadł. Pierwsze, co mnie zdziwiło było to, że trup
nie poszedł z resztą. Zombie zazwyczaj, jak widziały nową, żywą ofiarę ruszały
momentalnie w jej stronę. Ten jednak wciąż jadł. Drugie co rzuciło mi się w
oczy, to to, że zombie nie wyglądał na zgniłego. Co więcej, wyglądał jakby był
pozszywany, ale pozlepiany, z różnych części skóry. Największe zdziwienie
jednak przeżyłem, gdy zamachnąłem się nożem, żeby przebić zgniłą czaszkę, a
zombie odwrócił się i mnie podkosił. Upadłem ciężko na plecy i świat mi
zawirował.
- Co do kurwy… - sapnąłem,
gdy zobaczyłem, że fałszywy zombiak siada na mnie i zamachuje się pięścią. Całe
szczęście byłem szybszy i uderzył pięścią w beton. Wykorzystałem to, żeby wbić
mu nóż w udo, a następnie wyprowadzić lewy prosty i zwalić oszołomionego
napastnika z siebie. Podniosłem się ciężko i usłyszałem dźwięk rozbijanego szkła.
Nie zdążyłem się nawet obejrzeć, gdy usłyszałem strzały, a w tym samym momencie
napastnik rzucił się na mnie. Upadliśmy ponownie, ale teraz byłem lepiej
przygotowany.
Zepchnąłem
go pod siebie i poderżnąłem gardło. Feline radziła sobie, chociaż musieliśmy
narobić tyle hałasu, że cała okolica już wiedziała, że tu jesteśmy. Na nogach
stały jeszcze dwa trupy, które podszedłem od tyłu i tym razem bez problemu
skasowałem, przebijając się przez czaszkę. Gdy sytuacja się uspokoiła, Feline
wróciła na swoje miejsce, bo podczas walki przesunęła się na miejsce kierowcy i
zaczęła oczyszczać siedzenie z kawałków szyby. Ja w tym czasie podszedłem do
napastnika z zaciekawieniem. Wyjąłem z samochodu latarkę i zaświeciłem na
niego.
- Ohyda… - szepnąłem.
Mężczyzna miał na sobie fragmenty skóry zombie. Co
najgorsze jednak nie były one przyczepione, lub związane, a przyszyte. Nie
mogłem pojąć po co ktoś miałby coś takiego robić, ale doszedłem w końcu do
wniosku, że ten dziwny kamuflaż miał za zadanie odciągać zombie. Człowiek,
który to wymyślił musiał mieć nierówno pod sufitem, c o potwierdził fakt, że
jadł ludzkie mięso razem z pozostałymi trupami.
- Olafie idziesz? – zapytała
mnie Fel.
- Ta. Już idę – powiedziałem.
Wróciłem
do auta i przekręciłem kluczyki w stacyjce. Paliwa mieliśmy jeszcze sporo, więc
o to się nie bałem. Ruszyliśmy.
- Nic ci się nie
stało? – zapytałem.
- Całe szczęście nie.
Kim on był? – zapytała.
- Jakimś pieprzonym zszywańcem. Rozumiesz, że
miał przyszyte fragmenty skóry zombie do ciała? – wyraziłem swoje
zdziwienie i skręciłem w prawo na skrzyżowaniu.
- Lepiej przyspieszmy
trochę, możliwe, że tych potworów jest tu więcej – powiedziała.
Pierwszy
raz od jakiegoś czasu ukryłem coś przed nią. Podczas przeszukiwania zszywańca
zobaczyłem w jego kieszeni paczuszkę. Nie powiedziałem jej o niej, bo u takiego
człowieka raczej nie znajdzie się nic ciekawego, ale sam w wolnej chwili
planowałem ją odpakować.
Po
godzinie z kawałkiem zobaczyliśmy na drodze przed nami światła Ostoi. Musiało
być już po północy, gdy wjechaliśmy w rewiry miejskie. Nie gasiłem światła, bo
Feline chciała, żeby Dziara ją zobaczył z daleka, żeby przez przypadek nie
pomyśleli, że chcemy ich zaatakować. Podjechaliśmy pod jedno z wschodnich
wjazdów, Feline dokładnie mnie nakierowała i czekaliśmy, aż strażnicy nas
wpuszczą. W sumie była tutaj kiedyś i to całkiem sporo. Do czasu, aż przestało
jej się podobać, to co r obi Dziara.
Strażnicy
pojawili się jakby znikąd i wycelowali w nas karabinami. Jeden z nich krzyknął.
- Kto idzie? – zapytał.
- Jestem Feline z
obozu w Płońsku i mam sprawę do waszego dowódcy! – odpowiedziała Fel.
- Pamiętam cię,
wchodźcie – odkrzyknął strażnik.
Brama się otworzyła i w końcu mogliśmy się schować za
bezpiecznymi murami Ostoi. Obóz wyglądał imponująco z daleka, a w środku było
jeszcze lepiej. Jakby kawałek miasta, bardzo dobrze broniony, ale trzymający
pozory normalności. Co prawda ulicę były teraz puste, ale mieli nawet
działające latarnie, co sprawiało, że wszystko wyglądało bardzo obiecująco.
Strażnik, który rozpoznał Feline zszedł do nas. Wyglądał tak jak pozostali – w
bandanie i kamizelce z logiem T.O.O.
- Jestem Rysiek,
obrońca tej barykady. Pamiętam jak jeszcze tu mieszkałaś Feline –przywitał
nas uściśnięciem dłoni.
- Też cię pamiętam.
Zaprowadzisz nas do Dziary? Wybacz, że tak bezpośrednio, ale nie lubię marnować
czasu – powiedziała.
- Jasne.
Ruszyliśmy
uliczkami, mijając po drodze patrole straży i dwie osoby z słynnych Czerwonych
Flar. Była to grupa uderzeniowa Ostoi, rzekomo najlepsi z najlepszych. Sam nie byłem
pewien co do ich przydatności, ale wierzyłem plotkom. Jeden z nich wyglądał
szczególnie groźnie. Był murzynem z kijem baseballowym na ramieniu. Rzucił mi
takie spojrzenie, że zadrżałem pomimo tego, że byłem twardym człowiekiem.
Dotarliśmy
w końcu pod drzwi sporego budynku, który był określany mianem Kwatery Głównej.
Rysiek zapukał, a ze środka rozległo się stanowcze „wejść”. Środek budynku był całkiem ładny. Prowadził prosto do
sporego salonu, z którego odnogi i schody prowadziły zapewne do innych pokoi.
Dziara, siedział w kamizelce, brodaty i gdy nas zobaczył nie zdziwił się.
Feline wydawało się to umknąć, ale ja byłem wręcz pewien, że jakimś cudem się
nas spodziewał.
- Feline? – zapytał
jednak, udając zdziwienie – Co cię
sprowadza w moje skromne progi? Myślałem, że jesteś na mnie zła.
- Bo jestem. Jednak
muszę z tobą pomówić –powiedziała stanowczo – mogę usiąść?
- Jasne siadajcie – odpowiedział.
Zauważyłem, że brakuje mu obu kciuków. Tego Feline nie przeoczyła – Rysiek zostaw nas.
Strażnik
opuścił pomieszczenie, a Feline od razu przeszła do dyskusji.
- Co ci się stało w
kciuki? – zapytała.
- To długa historia.
Powiedzmy, że to karma, za moje chamskie metody i działania – powiedział
szczerze.
- Zasłużona – skomentowała
krótko.
- Co cię tu sprowadza?
– zapytał, uśmiechając się.
- Wiadomość do
przekazania. Co prawda mogłam wysłać kogoś z moich ludzi, ale załóżmy, ze
chciałam zobaczyć twoją reakcję… - zaczęła.
- Cóż takiego jest na
tyle zaskakujące, żebyś fatygowała się taki kawał drogi, aż z Płońska? – zapytał
Dziara. Ja wiedziałem o czym Feline ma zamiar mówić, a byłem bardzo ciekawy
zawartości paczki więc odchrząknąłem.
- Czy jest tu gdzieś
kibel? – zapytałem.
- Jasne, tamtym
korytarzem prosto i na prawo – pokazał mi Dziara.
-Dziękuje. Zaraz wracam – powiedziałem.
Wstałem i poszedłem w wyznaczonym przez niego kierunku. Gdy tylko zamknąłem za
sobą drzwi sięgnąłem po nożyk i rozpakowałem paczuszkę. Smród rozwiał się na
całą toaletę. Z środka wypadło coś na podłogę, ale zauważyłem, że jest tu także
przypinka, długopis i liścik. Schyliłem się po to, co wypadło i z obrzydzeniem
stwierdziłem, że to ucho. Ludzkie ucho. Spojrzałem na przypinkę i zobaczyłem
literę „Z” oraz igłę przeciętą z kością. Coraz bardziej zdziwiony rozwinąłem list,
który był napisany mało starannym pismem:
„Witamy w progach
Zszytych…”
No ciekawa sprawa z tymi Zszytymi :P Zobaczymy jak to rozwiążesz :))
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem parę ostatnich rozdziałów i muszę przyznać, że bardzo szybko i przyjemnie mi się je czyta. Historia jest ciekawa i nie mogę się doczekać co się stanie w kolejnych częściach. Sami Zszyci przypominają mi Szeptaczy z komiksu The Walking Dead, dlatego też jestem ciekaw co z tego wyniknie.
OdpowiedzUsuńDzięki za miły komentarz. Co do Zszytych to przyznam bez bicia, że jest to lekka modyfikacja pomysłu Kirkmana (no bo w TWD była naszywana cała skóra w roli kostiumu, a tutaj materia jest wszyta fragmentami w ciało), ale postaram się jakoś ciekawie poprowadzić ten wątek :)
Usuń