sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 4: Poruszenie

Rozdział 4, drugi z perspektywy Bobra. W tym rozdziale dowiecie się co i jak z Pablordem, oraz dostaniecie kolejny zwiastun obozu w Inowrocławiu, który w tym tomie odegra sporą rolę. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Bobru  [Rozdział 4] - Dzień 3-4
Irek - Dzień 3-4 - Dnia trzeciego zginęła Magda oraz jej brat, a grupa Łapy wciąż szuka miejsca, żeby odpocząć
Olaf - Dzień 3-4 - Dnia trzeciego do obozu w Płońsku przybywa Kamil, poseł z Inowrocławia, który pojawia się następnie w Ostoi

-------------------------------------------

Rozdział 4 (Bobru): Poruszenie


                Odkąd obudził się Pablord wiele się zmieniło. Samo przebudzenie było dosyć wesołym wydarzeniem. Pablord był moim przyjacielem i na pewno był wartościowym sojusznikiem, którego warto było mieć przy sobie. Chociaż był dosyć osłabiony, szybko wracał do zdrowia i już dwa dni po przebudzeniu siedział ze mną, Gigantem, Dymitrem oraz Mpd na ławce na Placu Głównym. Był blady i mniej gadatliwy niż zazwyczaj, ale i tak cieszyłem się niesamowicie. W końcu odzyskałem przyjaciela po prawie dwóch miesiącach.
                Wraz z jego obudzeniem w mojej głowie zaczął się budować plan. Czekałem z odjazdem z Torunia tylko na jego obudzenie i teraz, kiedy już tak szybko odzyskiwał siły wyjazd był kwestią paru dni. Wszyscy, którzy się zapowiedzieli też to odczuwali i już powoli planowaliśmy gdzie pojedziemy. Pablord oczywiście zgodził się do nas dołączyć i chociaż wiedziałem, że ze mną pojedzie to miałem pewne obawy, bo jednak wyciągałem go z w miarę bezpiecznego miejsca, prosto w dzicz. Byłem jednak pewien swojej decyzji i nie mogłem jej tak zmieniać, według własnych upodobań.
- Wyjedziemy na południe? – zapytał Gigant.
- Tak. Nie jestem pewien gdzie dokładnie, ale na pewno coś znajdziemy po drodze. Dziara obiecał, że pozwoli mi zabrać trochę zapasów no i oczywiście będziemy jechać Potworem, to jak ruchoma twierdza – zapewniłem.
- Zmieścimy się tam wszyscy? – zapytał Dymitr.
- Raczej tak. Ostatnio jechaliśmy nim w około osiem osób i były pewne problemy, ale wtedy mieliśmy mnóstwo zapasów i niepotrzebnych rzeczy. Najwygodniej nie będzie, ale przecież nie spędzimy tam całego życia. Szukamy obozu, a nie jedziemy na wycieczkę – powiedziałem uśmiechając się.
- Myślę, że przydałoby się omijać największe miasta… - powiedział dosyć cicho Pablord – Znajdźmy sobie coś na uboczu i tam pomyślimy co dalej.
- Nawet nie myślę o wkręceniu się na kolejny obóz w stylu Ostoi. Prędzej już myślałem o czymś pokroju Królowego Mostu. Tylko lepiej zorganizowanego – stwierdziłem.
- A powrót do Królowego? Nie myślałeś o tym? – zapytał Gigant.
- Po tym co tam przeżyłem i ile tam się stało nie – odpowiedziałem stanowczo – Zresztą to miejsce jest zrujnowane. Możliwe, że bandziory z grupy Daliona tam wróciły, a ja nie chcę walczyć.
- Szkoda, że nawet nie zobaczyłem tego miejsca, chociaż tyle o nim słyszałem – napomknął ze smutkiem Mpd.
- Może kiedyś się tam wybierzemy. Jak dożyjemy – odpowiedziałem.
                Pogoda dzisiaj była idealna – ani nie było za ciepło, ani za zimno. Dziara był trochę zasmucony tym, że opuszczamy Ostoję, ale ostatecznie taka była umowa i nie zatrzymywał nas na siłę. Po tym jak spędziliśmy trochę czasu odpoczywając na ławkach postanowiliśmy się przejść po mieście. Pablord chciał jak najszybciej ruszyć w drogę, ale na razie prosiłem go o odpoczywanie, bo czekała nas ciężka przeprawa, a chciałem, żeby wszyscy byli w pełni gotowi do przetrwania w dziczy. Dlatego na planowane na popołudnie oczyszczanie sektora znowu miałem iść z ludźmi z grupy Eweliny, a zarazem z Czerwonych Flar. Moi ludzie, zgodnie z moim zaleceniami nie narażali. Słuchali się mnie, chociaż przechodziłem ciężki okres i czasami sam zauważałem, że zachowywałem się chamsko.
                Na strzelnicy spotkaliśmy Ewelinę, jej ojca, Zero oraz dwóch strażników z Ostoi. Zatrzymaliśmy się, żeby zamienić z nimi parę słów, a przy okazji Dymitr i Mpd pomagali Pablordowi w wróceniu do formy w strzelaniu pistoletem. Szło mu opornie, chociaż widać, że wracał do starej formy. Za pierwszym razem, gdy po przebudzeniu chwycił broń, miał problemy z załadowaniem jej, ale teraz już radził sobie sam, chociaż podczas śpiączki znacznie ucierpiała jego celność.
                Gdy reszta strzelała ja usiadłem obok Eweliny i Giganta.
- Więc opuszczasz to miejsce? – zapytała z zaciekawieniem Ewelina.
- Tak – odpowiedziałem krótko.
- Dokąd się udasz? – była dociekliwa, ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
- W sumie jeszcze nie mamy żadnego planu – stwierdziłem – Przynajmniej większego. Pokręcimy się po okolicach i znajdziemy sobie coś…
- Wrócisz tu jeszcze kiedyś? – zadała kolejne pytanie.
- Może tak, może nie. Ciężko powiedzieć.
                Odpowiedź ją chyba nie usatysfakcjonowała, bo zadawała kolejne pytania. Sam nie wiedziałem skąd te pokłady cierpliwości do jej osoby. Po prostu polubiłem ją, ale tylko jako przyjaciółkę, nic więcej. Po parunastu minutach doszedł do nas Józef i Ruda. Dymitr ucieszył się szczególnie z obecności tej drugiej. Widać było, że córka Kapitana wpadła mu w oko i chociaż nie byli oficjalnie parą to zachowywali się jakby była pomiędzy nimi jakaś specyficzna więź.
- Wiecie co, jak dla mnie ta podróż będzie czymś ciekawym. Chociaż nie będzie bezpieczna, to wyrwanie się w ten świat i zasianie kolejnego ziarna cywilizacji będzie „tym czymś” – wygłosił Józef, akcentując ostatnie słowa.
- Z pewnością chcę, żeby ta cywilizacja była czymś lepszym od tego co mamy tutaj – stwierdziłem ze smutkiem.
- Bobru tylko idioci uważają cię za winnego – powiedział Gigant, nawiązując dokładnie do tego, o czym myślałem.
- Ludzie są ciemni, jak latarnie nocą przy Kwaterze Głównej – porównał poetycko Dymitr, który odszedł na chwilę od Pablorda, chociaż aktualnie było to już nieprawdą. Mimo tego wszyscy się zaśmiali.
                Naszą rozmowę, oraz trening Pablord przerwały strzały. Znajdowaliśmy się niedaleko jednej z barykad, więc wszyscy z niepokojem obejrzeli się w tamto miejsce. W naszą stronę zaczął biec jeden ze strażników.
- Potrzebujemy pomocy, spora grupa trupów przy południowej! – krzyknął do nas.
Nie musiał prosić dwa razy. Cała grupa ze strzelnicy zerwała się i pobiegła za strażnikiem. Południowa barykada wychodziła prosto na most przecinający Wisłę i przez siatkę można było zobaczyć, ze strażnik rzeczywiście miał powody do obaw. Na moście było teraz naprawdę sporo zombie, a niektóre zaczęły już się dobijać do drewnianej, wzmocnionej bramy, która trzeszczała pod napływem ciężaru zombie.
                Zanim zacząłem jakkolwiek pomagać kazałem Dymitrowi i Rudej, żeby przypilnowali Pablorda. Ten rzucił na mnie pełne wyrzutu spojrzenie, zapewne nie podobało mu się, że traktowałem go jak dziecko, ale raz byłem blisko stracenia go i na pewno nie mogłem sobie pozwolić na kolejne niedopatrzenie. Ruda i Dymitr cofnęli się kawałek z Pablordem, a ja, Gigant, Józef, Mpd oraz ludzie z grupy Eweliny wcelowaliśmy się w bramę, bądź też jak w przypadku paru osób, wyciągnęliśmy bronie do walki wręcz. Strażnicy ostrzeliwali trupy pojedynczymi pociskami, ale brakowało im wyszkolenia, a zombie były wyjątkowo ruchliwe, wiec nie było łatwo zabić ich, bez marnowania amunicji, a chociaż tej mieliśmy pod dostatkiem to tez nie mogliśmy przesadzać.
                Chociaż ostatnio przestawałem w siebie wierzyć natura dowódcy zrobiła swoje. Krzyknąłem głośno wydając rozkaz.
- Otwórzcie bramę, zanim te potwory rozjebią całą barykadę!
Strażnik stojący przy dźwigni zwalniającej mechanizmy bramy spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili naparł na wajchę i brama stanęła otworem. Musieliśmy to zrobić, bo zombie i tak trzeba było zabić, a przy tym mogliśmy uniknąć odbudowywania barykady i walczenia w jej gruzach. Strażnicy wycofali się ze swojego posterunku i dołączyli do nas. Pierwsze zombie były już bardzo blisko, ale ja byłem gotów. Wszyscy byliśmy. Zamachnąłem się nożem na pierwszego trupa i z niemałym problemem przybiłem go do ziemi, dobijając go po chwili. Dwa kolejne starały się mnie dopaść, ale Gigant ściął im głowy jednym cięciem swojego ogromnego miecza. Józef walczył dzielnie kawałek od nas, a ojciec Eweliny machał toporem, tuz obok Zero, który używał swojej ulubionej broni. Reszta strzelała. Chociaż trupów było dużo to w takiej ilości byliśmy nie do pokonania.
 Niestety walka nie mogła obyć się bez ofiar. Jeden ze strażników poczuł się zbyt pewnie i zeskoczył z barykady prując do zombie z karabinu całą serią. Pierwsze parę trupów pokonał dosyć łatwo, ale kiedy przyszło do przeładowania, nie zdążył i dał się ugryźć. Nie próbowaliśmy go już nawet ratować, bo ugryzienie w szyje było tragiczne. O ile rękę czy nogę dało się odciąć na czas to szyja była martwym punktem. Napór żywych trupów powoli ustawał, ale wciąż było ciężko.
Gdy w końcu kolejne trupy były wystarczająco daleko, a te, które załatwiliśmy leżały bez ruchu, krzyknąłem aby zamknięto bramy. Otarłem z twarzy pot i sprawdziłem czy moi ludzie są cali. Całe szczęście nikomu z nich się nic nie stało, ale z przerażeniem zauważyłem jak Zero trzyma się za ramię. Zobaczył, że na niego patrzę i westchnął.
- To nie ugryzienie, spokojnie… - powiedział.
- Co się stało? – zapytałem, podchodząc.
- Stara kontuzja się odezwała, całe szczęście w lewej ręce, więc dalej będę mógł normalnie pracować – odpowiedział. Rzeczywiście nie zauważyłem plamy krwi, w miejscu, w którym się trzymał, więc z pewnością był on cały. Jeden ze strażników barykady podszedł do mnie i do Zera i chrząknął. Był to facet po trzydziestce, z wyraźną łysiną rozchodzącą się od środka głowy, prawie po uszy.
- Panowie, przejdziecie się ze mną złożyć raport Dziarze? Na pewno chciałby o tym wiedzieć – powiedział tonem, który zdecydowanie mi się nie spodobał.
- Nie możesz tego zrobić sam? – zapytałem.
- Dziara na pewno przychylniej spojrzy na raport słowny, jak złoży go ktoś taki jak ty – ostatnie słowa powiedział wręcz z pogardą – w towarzystwie Czerwonej Flary.
                Strażnik zdecydowanie nie darzył mnie sympatią, ale z racji iż chciałem, aby to miejsce się trzymało zgodziłem się. Pożegnałem się z moimi ludźmi i Eweliną, po czym wraz z Zerem i strażnikiem ruszyliśmy w stronę Kwatery Głównej. Droga przebiegła w ciszy, strażnik nawet na nas nie patrzył, a ja też nie miałem nastroju do rozmowy. Ludzie w Ostoi jak zwykle byli zalatani, jakby każdy był w swoim świecie. Mijali nas nosząc różne rzeczy, patrolując okolicę i spacerując. To miejsce miało potencjał.
                Dotarliśmy w końcu przed drzwi Kwatery Głównej i pukając otworzyliśmy. Dziara siedział przy stole i ze skupieniem sprawdzał coś na mapie okolic. Gdy nas zobaczył wstał.
- Bobru, Zero, Mietek – powiedział z uśmiechem – co was tu sprowadza?
- Mamy raport – zaczął strażnik, którego Dziara nazwał Mietkiem.
- Coś się stało? – zapytał z zainteresowaniem przywódca Ostoi pokazując krzesła żebyśmy usiedli.
- Zombie natarły na południową barykadę – zaczął Zero.
- Jedna osoba zginęła, ale udało się nam odeprzeć atak – dokończyłem.
                Dziara westchnął cicho i spojrzał na Zero.
- A tobie co się stało? Nie mów, że dałeś się ugryźć… - powiedział cicho i spokojnie.
- Nie to tylko kontuzja. Za bardzo machałem tą ręką podczas walki – odpowiedział równie spokojnie.
- Całe szczęście. Sytuacja na pewno ogarnięta? Bo jak zombie dostaną się do Ostoi to będziemy mieli problem. Sprawdziliście, czy nikt nie ukrył ugryzienia? Zresztą zaraz wyślę tam kogoś, żeby dokładnie sprawdził strażników i osoby, które tam były. Właśnie kto tam był? – zapytał.
- Pablord, Mpd, Ewelina, jej ojciec, Dymitr, Ruda, Józef, Gigant… i to chyba wszyscy – wyrecytowałem.
- Sprawdź ich Bobru. Wiesz, że nie łatwo powiedzieć na głos, że zostało się ugryzionym – poprosił mnie.
- Jasne zrobię to – odpowiedziałem wstając i kierując się powoli do wyjścia razem z resztą.
- Bobru poczekaj jeszcze, mam do ciebie sprawę. Zero i Mietek, wy możecie iść. Znajdźcie z łaski swojej Maćka, Filipa lub dziewczyny, żeby sprawdzili strażników na barykadzie. Niech zrobi to ktoś z Czerwonych Flar, a ty Zero zajdź do lecznicy i zobacz, może dadzą ci maść albo inne gówno na tę kontuzję – rozkazał Dziara.
                Tamci kiwnęli głowami, a ja wróciłem na miejsce. Nie wiedziałem czego tym razem może ode mnie chcieć Dziara. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie próbował mnie przekonywać żebym został w Ostoi, bo decyzja była już podjęta. Drzwi zamknęły się, a my zostaliśmy sami. Dziara przez chwilę milczał, pijąc powoli alkohol ze szklanki, która stała tuż przy nim. Wtem usłyszałem skrzypnięcie, w korytarzu po mojej lewej. Odruchowo sięgnąłem po broń, ale nim zdążyłem ją schować, Dziara złapał mnie za rękę.
- Spokojnie przyjacielu, on nie ma wrogich zamiarów – uspokoił mnie.
                W naszą stronę powoli, lecz pewnie, szedł mężczyzna nieco starszy ode mnie. Jego twarz porastał delikatny zarost, ale cały wydawał się być zadbany, a na plecach miał nieduży plecak, który nie wydawał się być pełny.
- To jest Kamil – przedstawił przybysza Dziara. Kamil podszedł do mnie i wyciągnął w moim kierunku dłoń, ale ja założyłem rękę na rękę na znak, że nie mam ochoty się z nim witać – Przyszedł nam złożyć pewną propozycję.
- Dziara wybacz, ale wyjeżdżam lada dzień i naprawdę mało mnie to interesuje – powiedziałem zgodnie z prawdą. Na twarzy Dziary pojawił się jednak uśmiech. Coś knuł.
- Myślałem, że jesteś w stanie wyświadczyć mi jeszcze jedną przysługę, szczególnie, że może pomóc i tobie – powiedział.
Czekałem cierpliwie, aż Dziara zacznie mi opowiadać o swoim planie, ale nagle do rozmowy wtrącił się poseł.
- Mój szef, Ben z Inowrocławia planuje spotkanie okolicznych dowódców obozów, aby przedyskutować zbudowanie sieci pomiędzy obozami i wspólnej, stałej współpracy – powiedział.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, wtrącił się Dziara.
- Dlatego o ile ze mną pojedziesz będziesz mógł założyć nowy obóz, który zostanie dołączony do całej struktury, jako niezależny, aczkolwiek będący członkiem społeczności – powiedział z uśmiechem – Czy to nie byłoby zajebiste?
                Nie wiedziałem co powiedzieć. Takie wsparcie na pewno by się nam przydało, gdyby coś nie wypaliło z pomysłem naszego obozu, lub też gdybyśmy mieli problemy i potrzebowali pomocy. Takie zabezpieczenie było na pewno pomocne.
- Kiedy? – zapytałem krótko.
- Za pięć dni – odpowiedział Kamil.
- W Inowrocławiu? – zapytałem.
- Tak – odpowiedział tym razem Dziara – Zostałbyś w Ostoi na parę dni ze swoimi ludźmi i pojechał na to zebranie w roli posła ze mną i kimś jeszcze wyznaczonym. To jest ważne wydarzenie Bobru i jeżeli chcesz mieć dobry start w nowym obozie, to myślę, że warto abyś się tym zainteresował – powiedział Dziara.
- A kto jeszcze tam będzie? – zapytałem Kamila.
- Jadę prosto z Płońska, z obozu Feline. Ona wyraziła zgodę i co więcej zapewne odwiedzi was na dniach, bo poprosiłem żeby was poinformowała. Przyjechałem jednak, bo nie jestem pewien waszych stosunków, a wy na pewno przekażecie informacje jeszcze jednej okolicznej grupie… - stwierdził Kamil.
- Jakiej?- włączył się Dziara.
- Tej na zachód stąd, dowodzonej przez Kapitana – stwierdził.
- Nie rozumiem, przecież Drugi Posterunek jest częścią Ostoi – zdziwiłem się.
- Szef chciał, żeby ktoś z Drugiego Posterunku także się pojawił, obóz jest na tyle duży, że w razie wypadku mógłby konkurować z tym waszym – wytłumaczył Kamil.
- Dużo wie ten twój szef… i na dużo sobie pozwala – stwierdziłem.
- To mądry facet. Sami zobaczycie, mam nadzieję – powiedział z uśmiechem.
- To co Bobru mogę na ciebie liczyć? – zapytał Dziara patrząc mi w oczy.
                To była nieco trudna decyzja, a ja przekładałem wyjazd już po raz kolejny, ale musiałem się zgodzić. Poza wielką szansą przed jaką stawałem, dochodził jeszcze fakt tego, że parę kolejnych dni pozwoli ogarnąć się Pablordowi. Nawet jakby ciężko pracował, to będzie mógł zawsze przespać się w normalnych warunkach i pokorzystać jeszcze trochę z leków.
- Taa… teraz jednak już pójdę – powiedziałem.
- Poczekaj – zatrzymał mnie ponownie dowódca Ostoi – Chciałbym, żebyś to ty zaniósł Kapitanowi wiadomość o spotkaniu. Najlepiej jakbyś wyjechał jeszcze dzisiaj. Zbierz ze sobą trójkę ludzi jakich chcesz i wyjeżdżajcie to zdążycie jeszcze przed zmierzchem – poprosił.
- Dlaczego ja? – zapytałem zdziwiony.
- Bo możesz opowiedzieć ojcu o tym jak się ma jego córka, a poza tym tylko tobie ufam. Nikt w Ostoi nie dowie się gdzie jedziemy, no może oprócz paru osób, a na razie nie wiem jeszcze kogo mogę wtajemniczyć, a kogo nie – wyjawił – A teraz idź już i powodzenia. Mam nadzieję, że do jutra.
                Wyszedłem nie kłócąc się dalej. Co prawda nie podobało mi się, że ledwo zgodziłem się pojechać z nim do Inowrocławia, a ten już mnie zaciągnął do kolejnego zadania, ale gra była warta świeczki, wiec nie narzekałem. Idąc w stronę domu zastanawiałem się kogo mogę ze sobą zabrać.  Gdy dotarłem do swojego mieszkania już wiedziałem kto mi się przyda i kogo chcę koniecznie mieć przy sobie, chociaż nie powinienem narażać tych osób i wziąć kogoś, kto ze mną nie będzie opuszczał Ostoi.
                Przebrałem się w wygodne i w miarę ciepłe ubrania, a następnie uzbroiłem się w pistolet oraz nóż.  Tak gotowy ruszyłem rozejrzeć się za osobami, które planowałem zabrać na swoją wyprawę. Czas uciekał, a ja chciałem jak najszybciej mieć to z głowy. Zapukałem do drzwi, na piętrze niżej, gdzie zamieszkała Ruda. Po drodze skinąłem głową na znak powitania z Eweliną, która zmęczona wracała do swojego mieszkania. Ruda otworzyła i uśmiechnęła się do mnie szeroko. Była ubrana w podkoszulek z dekoltem oraz krótkie spodenki. Wyglądała bardzo ładnie, zresztą jak zwykle.
- Hej, mam sprawę – zacząłem.
- Hej Bobru, wchodź – powiedziała zapraszając mnie do środka. Wszedłem i usiadłem na kanapie. Zauważyłem, że właściwie każde mieszkanie w tym bloku miało podobny układ pomieszczeń i mebli. Tak samo wyglądało moje mieszkanie, oraz mieszkanie Łapy. Natalia zamknęła drzwi i usiadła przy mnie.
- Mam pewną prośbę – powiedziałem.
- Dla ciebie wszystko – odpowiedziała słodko.
- Jadę na Drugi Posterunek przekazać wiadomość twojemu ojcu. Potrzebuje ludzi i chcę, żebyś ze mną pojechała – powiedziałem spokojnie, ale stanowczo.
- Dlaczego chcesz, żebym tam wracała? – zapytała.
- Co prawda nie czuje specjalnej potrzeby, ale twój ojciec kazał mi cię pilnować i na pewno zrobi mu się lżej na sercu jak zobaczy cię na żywo – stwierdziłem – A nie podróżowaliśmy jeszcze razem, poza drogą powrotną do Ostoi. Chcę lepiej poznać ludzi, z którymi spędzę najbliższe tygodnie, a może i resztę życia.
- Kiedyś myślałam… - zaczęła.
- Przestań, proszę… - odpowiedziałem – Dymitr jest spoko, trzymaj się go i bądź za godzinę przy zachodnim wyjeździe, zresztą go planuje wziąć z nami.
                Nie czekając na jej odpowiedź wyszedłem. Nie chciałem dawać jej nadziei, bo wiedziałem, że Dymitrowi na niej zależy, a ja nie byłem teraz człowiekiem, który mógł obdarzyć kogokolwiek jakimkolwiek poważnym uczuciem.  Opuściłem budynek i ruszyłem na plac główny szukać dwóch pozostałych członków mojej załogi. Nie mogłem tam znaleźć jednak ani Pablorda ani Dymitra. Zastanawiałem się wciąż, czy nie wziąć Giganta zamiast Pablorda, ale chciałem go rozruszać i mieć na niego oko.
                Dopiero po parunastu minutach znalazłem Giganta, Dymitra, Józefa i Pablorda, którzy siedzieli w barze. Całe szczęście nie pili, tylko jedli, więc mogłem ich bez problemu zaciągnąć na wypad. Podszedłem do nich i szybko streściłem moją rozmowę z Dziarą.
- Mamy tu zostać jeszcze tydzień? – zapytał Józef.
- Tak – odpowiedziałem krótko.
- Bobru, przyjacielu, wybacz, ale muszę spytać – zaczął Gigant – Czy ty na pewno chcesz opuszczać to miejsce? Zostajemy tutaj coraz dłużej i nie wiem czy zapał niektórych osób nie przygaśnie.
To mnie nieco zdziwiło.
- Ja naprawdę chcę stąd wyjechać, ale to jest szansa. Jeżeli uda nam się znaleźć miejsce i połączyć obozy siecią bezpiecznych dróg, to będziemy mogli mieć jakąś szansę ucieczki w razie niebezpieczeństwa. Według mnie warto spróbować – powiedziałem głosem pewnym siebie.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz – stwierdził Gigant.
- To co mamy z tobą iść teraz kumpel? – zapytał Pablord.
- Jasne. Zbierajcie się, czeka na nas jeszcze jedna osoba. Im szybciej to załatwimy tym lepiej.

                Opuściliśmy bar i ruszyliśmy w stronę zachodniej bramy. Samochód już na nas czekał. Dymitr wyraźnie się ucieszył, jak zobaczył, że będzie podróżował z Rudą. Pablordowi też wyraźnie wracał już humor. To byli moi ludzie. Musiałem ich chronić i miałem nadzieję, że droga na Drugi Posterunek, będzie dobra. Dymitr, jako najbardziej uzdolniony kierowca z naszej paczki usiadł za kółkiem. Pablord zdecydowanie nie lubił już prowadzić, po ostatnim wypadku i szczerze mu się nie dziwiłem. Usiadłem z nim z tyłu, a Ruda usiadła przy Dymitrze. W rytmach ballady rockowej, która była nagrana na kasetę siedzącą w radiu od dawna, ruszyliśmy przed siebie. W stronę Drugiego Posterunku.

2 komentarze:

  1. Mógłby mi ktoś przypomnieć co się stało z łowcą

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łowca żyje, jest w Ostoi, po prostu ciężko napisać o wszystkich postaciach w Ostoi w jednym rozdziale ;P

      Usuń