Rozdział 4, drugi z perspektywy Bobra. W tym rozdziale dowiecie się co i jak z Pablordem, oraz dostaniecie kolejny zwiastun obozu w Inowrocławiu, który w tym tomie odegra sporą rolę. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Bobru [Rozdział 4] - Dzień 3-4
Irek - Dzień 3-4 - Dnia trzeciego zginęła Magda oraz jej brat, a grupa Łapy wciąż szuka miejsca, żeby odpocząć
Olaf - Dzień 3-4 - Dnia trzeciego do obozu w Płońsku przybywa Kamil, poseł z Inowrocławia, który pojawia się następnie w Ostoi
-------------------------------------------
Rozdział 4 (Bobru): Poruszenie
Odkąd
obudził się Pablord wiele się zmieniło. Samo przebudzenie było dosyć wesołym
wydarzeniem. Pablord był moim przyjacielem i na pewno był wartościowym
sojusznikiem, którego warto było mieć przy sobie. Chociaż był dosyć osłabiony,
szybko wracał do zdrowia i już dwa dni po przebudzeniu siedział ze mną, Gigantem,
Dymitrem oraz Mpd na ławce na Placu Głównym. Był blady i mniej gadatliwy niż
zazwyczaj, ale i tak cieszyłem się niesamowicie. W końcu odzyskałem przyjaciela
po prawie dwóch miesiącach.
Wraz z
jego obudzeniem w mojej głowie zaczął się budować plan. Czekałem z odjazdem z
Torunia tylko na jego obudzenie i teraz, kiedy już tak szybko odzyskiwał siły
wyjazd był kwestią paru dni. Wszyscy, którzy się zapowiedzieli też to odczuwali
i już powoli planowaliśmy gdzie pojedziemy. Pablord oczywiście zgodził się do nas
dołączyć i chociaż wiedziałem, że ze mną pojedzie to miałem pewne obawy, bo
jednak wyciągałem go z w miarę bezpiecznego miejsca, prosto w dzicz. Byłem
jednak pewien swojej decyzji i nie mogłem jej tak zmieniać, według własnych
upodobań.
- Wyjedziemy na południe?
– zapytał Gigant.
- Tak. Nie jestem
pewien gdzie dokładnie, ale na pewno coś znajdziemy po drodze. Dziara obiecał,
że pozwoli mi zabrać trochę zapasów no i oczywiście będziemy jechać Potworem,
to jak ruchoma twierdza – zapewniłem.
- Zmieścimy się tam
wszyscy? – zapytał Dymitr.
- Raczej tak. Ostatnio
jechaliśmy nim w około osiem osób i były pewne problemy, ale wtedy mieliśmy
mnóstwo zapasów i niepotrzebnych rzeczy. Najwygodniej nie będzie, ale przecież
nie spędzimy tam całego życia. Szukamy obozu, a nie jedziemy na wycieczkę – powiedziałem
uśmiechając się.
- Myślę, że przydałoby
się omijać największe miasta… - powiedział dosyć cicho Pablord – Znajdźmy sobie coś na uboczu i tam pomyślimy
co dalej.
- Nawet nie myślę o
wkręceniu się na kolejny obóz w stylu Ostoi. Prędzej już myślałem o czymś pokroju
Królowego Mostu. Tylko lepiej zorganizowanego – stwierdziłem.
- A powrót do
Królowego? Nie myślałeś o tym? – zapytał Gigant.
- Po tym co tam
przeżyłem i ile tam się stało nie – odpowiedziałem stanowczo – Zresztą to miejsce jest zrujnowane. Możliwe,
że bandziory z grupy Daliona tam wróciły, a ja nie chcę walczyć.
- Szkoda, że nawet nie
zobaczyłem tego miejsca, chociaż tyle o nim słyszałem – napomknął ze
smutkiem Mpd.
- Może kiedyś się tam
wybierzemy. Jak dożyjemy – odpowiedziałem.
Pogoda
dzisiaj była idealna – ani nie było za ciepło, ani za zimno. Dziara był trochę
zasmucony tym, że opuszczamy Ostoję, ale ostatecznie taka była umowa i nie
zatrzymywał nas na siłę. Po tym jak spędziliśmy trochę czasu odpoczywając na
ławkach postanowiliśmy się przejść po mieście. Pablord chciał jak najszybciej
ruszyć w drogę, ale na razie prosiłem go o odpoczywanie, bo czekała nas ciężka
przeprawa, a chciałem, żeby wszyscy byli w pełni gotowi do przetrwania w dziczy.
Dlatego na planowane na popołudnie oczyszczanie sektora znowu miałem iść z
ludźmi z grupy Eweliny, a zarazem z Czerwonych Flar. Moi ludzie, zgodnie z moim
zaleceniami nie narażali. Słuchali się mnie, chociaż przechodziłem ciężki okres
i czasami sam zauważałem, że zachowywałem się chamsko.
Na
strzelnicy spotkaliśmy Ewelinę, jej ojca, Zero oraz dwóch strażników z Ostoi.
Zatrzymaliśmy się, żeby zamienić z nimi parę słów, a przy okazji Dymitr i Mpd
pomagali Pablordowi w wróceniu do formy w strzelaniu pistoletem. Szło mu
opornie, chociaż widać, że wracał do starej formy. Za pierwszym razem, gdy po
przebudzeniu chwycił broń, miał problemy z załadowaniem jej, ale teraz już
radził sobie sam, chociaż podczas śpiączki znacznie ucierpiała jego celność.
Gdy
reszta strzelała ja usiadłem obok Eweliny i Giganta.
- Więc opuszczasz to
miejsce? – zapytała z zaciekawieniem Ewelina.
- Tak – odpowiedziałem
krótko.
- Dokąd się udasz? – była
dociekliwa, ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić.
- W sumie jeszcze nie
mamy żadnego planu – stwierdziłem – Przynajmniej
większego. Pokręcimy się po okolicach i znajdziemy sobie coś…
- Wrócisz tu jeszcze
kiedyś? – zadała kolejne pytanie.
- Może tak, może nie.
Ciężko powiedzieć.
Odpowiedź
ją chyba nie usatysfakcjonowała, bo zadawała kolejne pytania. Sam nie
wiedziałem skąd te pokłady cierpliwości do jej osoby. Po prostu polubiłem ją,
ale tylko jako przyjaciółkę, nic więcej. Po parunastu minutach doszedł do nas
Józef i Ruda. Dymitr ucieszył się szczególnie z obecności tej drugiej. Widać było,
że córka Kapitana wpadła mu w oko i chociaż nie byli oficjalnie parą to
zachowywali się jakby była pomiędzy nimi jakaś specyficzna więź.
- Wiecie co, jak dla
mnie ta podróż będzie czymś ciekawym. Chociaż nie będzie bezpieczna, to
wyrwanie się w ten świat i zasianie kolejnego ziarna cywilizacji będzie „tym
czymś” – wygłosił Józef, akcentując ostatnie słowa.
- Z pewnością chcę,
żeby ta cywilizacja była czymś lepszym od tego co mamy tutaj – stwierdziłem
ze smutkiem.
- Bobru tylko idioci
uważają cię za winnego – powiedział Gigant, nawiązując dokładnie do tego, o
czym myślałem.
- Ludzie są ciemni,
jak latarnie nocą przy Kwaterze Głównej – porównał poetycko Dymitr, który
odszedł na chwilę od Pablorda, chociaż aktualnie było to już nieprawdą. Mimo
tego wszyscy się zaśmiali.
Naszą
rozmowę, oraz trening Pablord przerwały strzały. Znajdowaliśmy się niedaleko
jednej z barykad, więc wszyscy z niepokojem obejrzeli się w tamto miejsce. W
naszą stronę zaczął biec jeden ze strażników.
- Potrzebujemy pomocy,
spora grupa trupów przy południowej! – krzyknął do nas.
Nie musiał prosić dwa razy. Cała grupa ze strzelnicy zerwała
się i pobiegła za strażnikiem. Południowa barykada wychodziła prosto na most
przecinający Wisłę i przez siatkę można było zobaczyć, ze strażnik rzeczywiście
miał powody do obaw. Na moście było teraz naprawdę sporo zombie, a niektóre
zaczęły już się dobijać do drewnianej, wzmocnionej bramy, która trzeszczała pod
napływem ciężaru zombie.
Zanim
zacząłem jakkolwiek pomagać kazałem Dymitrowi i Rudej, żeby przypilnowali
Pablorda. Ten rzucił na mnie pełne wyrzutu spojrzenie, zapewne nie podobało mu
się, że traktowałem go jak dziecko, ale raz byłem blisko stracenia go i na
pewno nie mogłem sobie pozwolić na kolejne niedopatrzenie. Ruda i Dymitr
cofnęli się kawałek z Pablordem, a ja, Gigant, Józef, Mpd oraz ludzie z grupy
Eweliny wcelowaliśmy się w bramę, bądź też jak w przypadku paru osób,
wyciągnęliśmy bronie do walki wręcz. Strażnicy ostrzeliwali trupy pojedynczymi
pociskami, ale brakowało im wyszkolenia, a zombie były wyjątkowo ruchliwe, wiec
nie było łatwo zabić ich, bez marnowania amunicji, a chociaż tej mieliśmy pod
dostatkiem to tez nie mogliśmy przesadzać.
Chociaż
ostatnio przestawałem w siebie wierzyć natura dowódcy zrobiła swoje. Krzyknąłem
głośno wydając rozkaz.
- Otwórzcie bramę,
zanim te potwory rozjebią całą barykadę!
Strażnik stojący przy dźwigni zwalniającej mechanizmy bramy
spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili naparł na wajchę i brama stanęła
otworem. Musieliśmy to zrobić, bo zombie i tak trzeba było zabić, a przy tym
mogliśmy uniknąć odbudowywania barykady i walczenia w jej gruzach. Strażnicy
wycofali się ze swojego posterunku i dołączyli do nas. Pierwsze zombie były już
bardzo blisko, ale ja byłem gotów. Wszyscy byliśmy. Zamachnąłem się nożem na
pierwszego trupa i z niemałym problemem przybiłem go do ziemi, dobijając go po
chwili. Dwa kolejne starały się mnie dopaść, ale Gigant ściął im głowy jednym
cięciem swojego ogromnego miecza. Józef walczył dzielnie kawałek od nas, a
ojciec Eweliny machał toporem, tuz obok Zero, który używał swojej ulubionej
broni. Reszta strzelała. Chociaż trupów było dużo to w takiej ilości byliśmy
nie do pokonania.
Niestety walka nie mogła obyć się bez ofiar.
Jeden ze strażników poczuł się zbyt pewnie i zeskoczył z barykady prując do
zombie z karabinu całą serią. Pierwsze parę trupów pokonał dosyć łatwo, ale
kiedy przyszło do przeładowania, nie zdążył i dał się ugryźć. Nie próbowaliśmy
go już nawet ratować, bo ugryzienie w szyje było tragiczne. O ile rękę czy nogę
dało się odciąć na czas to szyja była martwym punktem. Napór żywych trupów
powoli ustawał, ale wciąż było ciężko.
Gdy w końcu kolejne trupy były
wystarczająco daleko, a te, które załatwiliśmy leżały bez ruchu, krzyknąłem aby
zamknięto bramy. Otarłem z twarzy pot i sprawdziłem czy moi ludzie są cali.
Całe szczęście nikomu z nich się nic nie stało, ale z przerażeniem zauważyłem
jak Zero trzyma się za ramię. Zobaczył, że na niego patrzę i westchnął.
- To nie ugryzienie,
spokojnie… - powiedział.
- Co się stało? – zapytałem,
podchodząc.
- Stara kontuzja się
odezwała, całe szczęście w lewej ręce, więc dalej będę mógł normalnie pracować
– odpowiedział. Rzeczywiście nie zauważyłem plamy krwi, w miejscu, w którym
się trzymał, więc z pewnością był on cały. Jeden ze strażników barykady
podszedł do mnie i do Zera i chrząknął. Był to facet po trzydziestce, z wyraźną
łysiną rozchodzącą się od środka głowy, prawie po uszy.
- Panowie,
przejdziecie się ze mną złożyć raport Dziarze? Na pewno chciałby o tym wiedzieć
– powiedział tonem, który zdecydowanie mi się nie spodobał.
- Nie możesz tego
zrobić sam? – zapytałem.
- Dziara na pewno
przychylniej spojrzy na raport słowny, jak złoży go ktoś taki jak ty – ostatnie
słowa powiedział wręcz z pogardą – w
towarzystwie Czerwonej Flary.
Strażnik
zdecydowanie nie darzył mnie sympatią, ale z racji iż chciałem, aby to miejsce
się trzymało zgodziłem się. Pożegnałem się z moimi ludźmi i Eweliną, po czym
wraz z Zerem i strażnikiem ruszyliśmy w stronę Kwatery Głównej. Droga
przebiegła w ciszy, strażnik nawet na nas nie patrzył, a ja też nie miałem
nastroju do rozmowy. Ludzie w Ostoi jak zwykle byli zalatani, jakby każdy był w
swoim świecie. Mijali nas nosząc różne rzeczy, patrolując okolicę i spacerując.
To miejsce miało potencjał.
Dotarliśmy
w końcu przed drzwi Kwatery Głównej i pukając otworzyliśmy. Dziara siedział
przy stole i ze skupieniem sprawdzał coś na mapie okolic. Gdy nas zobaczył
wstał.
- Bobru, Zero, Mietek
– powiedział z uśmiechem – co was tu
sprowadza?
- Mamy raport – zaczął
strażnik, którego Dziara nazwał Mietkiem.
- Coś się stało? – zapytał
z zainteresowaniem przywódca Ostoi pokazując krzesła żebyśmy usiedli.
- Zombie natarły na
południową barykadę – zaczął Zero.
- Jedna osoba zginęła,
ale udało się nam odeprzeć atak – dokończyłem.
Dziara
westchnął cicho i spojrzał na Zero.
- A tobie co się
stało? Nie mów, że dałeś się ugryźć… - powiedział cicho i spokojnie.
- Nie to tylko
kontuzja. Za bardzo machałem tą ręką podczas walki – odpowiedział równie
spokojnie.
- Całe szczęście. Sytuacja
na pewno ogarnięta? Bo jak zombie dostaną się do Ostoi to będziemy mieli
problem. Sprawdziliście, czy nikt nie ukrył ugryzienia? Zresztą zaraz wyślę tam
kogoś, żeby dokładnie sprawdził strażników i osoby, które tam były. Właśnie kto
tam był? – zapytał.
- Pablord, Mpd,
Ewelina, jej ojciec, Dymitr, Ruda, Józef, Gigant… i to chyba wszyscy – wyrecytowałem.
- Sprawdź ich Bobru.
Wiesz, że nie łatwo powiedzieć na głos, że zostało się ugryzionym – poprosił
mnie.
- Jasne zrobię to – odpowiedziałem
wstając i kierując się powoli do wyjścia razem z resztą.
- Bobru poczekaj
jeszcze, mam do ciebie sprawę. Zero i Mietek, wy możecie iść. Znajdźcie z łaski
swojej Maćka, Filipa lub dziewczyny, żeby sprawdzili strażników na barykadzie.
Niech zrobi to ktoś z Czerwonych Flar, a ty Zero zajdź do lecznicy i zobacz,
może dadzą ci maść albo inne gówno na tę kontuzję – rozkazał Dziara.
Tamci
kiwnęli głowami, a ja wróciłem na miejsce. Nie wiedziałem czego tym razem może
ode mnie chcieć Dziara. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie próbował mnie
przekonywać żebym został w Ostoi, bo decyzja była już podjęta. Drzwi zamknęły
się, a my zostaliśmy sami. Dziara przez chwilę milczał, pijąc powoli alkohol ze
szklanki, która stała tuż przy nim. Wtem usłyszałem skrzypnięcie, w korytarzu
po mojej lewej. Odruchowo sięgnąłem po broń, ale nim zdążyłem ją schować,
Dziara złapał mnie za rękę.
- Spokojnie
przyjacielu, on nie ma wrogich zamiarów – uspokoił mnie.
W naszą
stronę powoli, lecz pewnie, szedł mężczyzna nieco starszy ode mnie. Jego twarz
porastał delikatny zarost, ale cały wydawał się być zadbany, a na plecach miał
nieduży plecak, który nie wydawał się być pełny.
- To jest Kamil – przedstawił
przybysza Dziara. Kamil podszedł do mnie i wyciągnął w moim kierunku dłoń, ale
ja założyłem rękę na rękę na znak, że nie mam ochoty się z nim witać – Przyszedł nam złożyć pewną propozycję.
- Dziara wybacz, ale
wyjeżdżam lada dzień i naprawdę mało mnie to interesuje – powiedziałem
zgodnie z prawdą. Na twarzy Dziary pojawił się jednak uśmiech. Coś knuł.
- Myślałem, że jesteś
w stanie wyświadczyć mi jeszcze jedną przysługę, szczególnie, że może pomóc i
tobie – powiedział.
Czekałem cierpliwie, aż Dziara zacznie mi opowiadać o swoim
planie, ale nagle do rozmowy wtrącił się poseł.
- Mój szef, Ben z
Inowrocławia planuje spotkanie okolicznych dowódców obozów, aby przedyskutować
zbudowanie sieci pomiędzy obozami i wspólnej, stałej współpracy – powiedział.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, wtrącił się Dziara.
- Dlatego o ile ze mną
pojedziesz będziesz mógł założyć nowy obóz, który zostanie dołączony do całej
struktury, jako niezależny, aczkolwiek będący członkiem społeczności – powiedział
z uśmiechem – Czy to nie byłoby
zajebiste?
Nie
wiedziałem co powiedzieć. Takie wsparcie na pewno by się nam przydało, gdyby
coś nie wypaliło z pomysłem naszego obozu, lub też gdybyśmy mieli problemy i
potrzebowali pomocy. Takie zabezpieczenie było na pewno pomocne.
- Kiedy? – zapytałem
krótko.
- Za pięć dni – odpowiedział
Kamil.
- W Inowrocławiu? – zapytałem.
- Tak – odpowiedział
tym razem Dziara – Zostałbyś w Ostoi na
parę dni ze swoimi ludźmi i pojechał na to zebranie w roli posła ze mną i kimś
jeszcze wyznaczonym. To jest ważne wydarzenie Bobru i jeżeli chcesz mieć dobry
start w nowym obozie, to myślę, że warto abyś się tym zainteresował – powiedział
Dziara.
- A kto jeszcze tam
będzie? – zapytałem Kamila.
- Jadę prosto z
Płońska, z obozu Feline. Ona wyraziła zgodę i co więcej zapewne odwiedzi was na
dniach, bo poprosiłem żeby was poinformowała. Przyjechałem jednak, bo nie
jestem pewien waszych stosunków, a wy na pewno przekażecie informacje jeszcze
jednej okolicznej grupie… - stwierdził Kamil.
- Jakiej?- włączył
się Dziara.
- Tej na zachód stąd,
dowodzonej przez Kapitana – stwierdził.
- Nie rozumiem,
przecież Drugi Posterunek jest częścią Ostoi – zdziwiłem się.
- Szef chciał, żeby
ktoś z Drugiego Posterunku także się pojawił, obóz jest na tyle duży, że w
razie wypadku mógłby konkurować z tym waszym – wytłumaczył Kamil.
- Dużo wie ten twój
szef… i na dużo sobie pozwala – stwierdziłem.
- To mądry facet. Sami
zobaczycie, mam nadzieję – powiedział z uśmiechem.
- To co Bobru mogę na
ciebie liczyć? – zapytał Dziara patrząc mi w oczy.
To była
nieco trudna decyzja, a ja przekładałem wyjazd już po raz kolejny, ale musiałem
się zgodzić. Poza wielką szansą przed jaką stawałem, dochodził jeszcze fakt
tego, że parę kolejnych dni pozwoli ogarnąć się Pablordowi. Nawet jakby ciężko
pracował, to będzie mógł zawsze przespać się w normalnych warunkach i
pokorzystać jeszcze trochę z leków.
- Taa… teraz jednak
już pójdę – powiedziałem.
- Poczekaj – zatrzymał
mnie ponownie dowódca Ostoi – Chciałbym,
żebyś to ty zaniósł Kapitanowi wiadomość o spotkaniu. Najlepiej jakbyś wyjechał
jeszcze dzisiaj. Zbierz ze sobą trójkę ludzi jakich chcesz i wyjeżdżajcie to
zdążycie jeszcze przed zmierzchem – poprosił.
- Dlaczego ja? – zapytałem
zdziwiony.
- Bo możesz
opowiedzieć ojcu o tym jak się ma jego córka, a poza tym tylko tobie ufam. Nikt
w Ostoi nie dowie się gdzie jedziemy, no może oprócz paru osób, a na razie nie
wiem jeszcze kogo mogę wtajemniczyć, a kogo nie – wyjawił – A teraz idź już i powodzenia. Mam nadzieję,
że do jutra.
Wyszedłem nie kłócąc się
dalej. Co prawda nie podobało mi się, że ledwo zgodziłem się pojechać z nim do
Inowrocławia, a ten już mnie zaciągnął do kolejnego zadania, ale gra była warta
świeczki, wiec nie narzekałem. Idąc w stronę domu zastanawiałem się kogo mogę
ze sobą zabrać. Gdy dotarłem do swojego
mieszkania już wiedziałem kto mi się przyda i kogo chcę koniecznie mieć przy
sobie, chociaż nie powinienem narażać tych osób i wziąć kogoś, kto ze mną nie
będzie opuszczał Ostoi.
Przebrałem
się w wygodne i w miarę ciepłe ubrania, a następnie uzbroiłem się w pistolet
oraz nóż. Tak gotowy ruszyłem rozejrzeć
się za osobami, które planowałem zabrać na swoją wyprawę. Czas uciekał, a ja
chciałem jak najszybciej mieć to z głowy. Zapukałem do drzwi, na piętrze niżej,
gdzie zamieszkała Ruda. Po drodze skinąłem głową na znak powitania z Eweliną,
która zmęczona wracała do swojego mieszkania. Ruda otworzyła i uśmiechnęła się
do mnie szeroko. Była ubrana w podkoszulek z dekoltem oraz krótkie spodenki.
Wyglądała bardzo ładnie, zresztą jak zwykle.
- Hej, mam sprawę – zacząłem.
- Hej Bobru, wchodź – powiedziała
zapraszając mnie do środka. Wszedłem i usiadłem na kanapie. Zauważyłem, że
właściwie każde mieszkanie w tym bloku miało podobny układ pomieszczeń i mebli.
Tak samo wyglądało moje mieszkanie, oraz mieszkanie Łapy. Natalia zamknęła
drzwi i usiadła przy mnie.
- Mam pewną prośbę – powiedziałem.
- Dla ciebie wszystko
– odpowiedziała słodko.
- Jadę na Drugi
Posterunek przekazać wiadomość twojemu ojcu. Potrzebuje ludzi i chcę, żebyś ze
mną pojechała – powiedziałem spokojnie, ale stanowczo.
- Dlaczego chcesz,
żebym tam wracała? – zapytała.
- Co prawda nie czuje
specjalnej potrzeby, ale twój ojciec kazał mi cię pilnować i na pewno zrobi mu
się lżej na sercu jak zobaczy cię na żywo – stwierdziłem – A nie podróżowaliśmy jeszcze razem, poza
drogą powrotną do Ostoi. Chcę lepiej poznać ludzi, z którymi spędzę najbliższe
tygodnie, a może i resztę życia.
- Kiedyś myślałam… - zaczęła.
- Przestań, proszę… - odpowiedziałem
– Dymitr jest spoko, trzymaj się go i
bądź za godzinę przy zachodnim wyjeździe, zresztą go planuje wziąć z nami.
Nie
czekając na jej odpowiedź wyszedłem. Nie chciałem dawać jej nadziei, bo
wiedziałem, że Dymitrowi na niej zależy, a ja nie byłem teraz człowiekiem,
który mógł obdarzyć kogokolwiek jakimkolwiek poważnym uczuciem. Opuściłem budynek i ruszyłem na plac główny
szukać dwóch pozostałych członków mojej załogi. Nie mogłem tam znaleźć jednak
ani Pablorda ani Dymitra. Zastanawiałem się wciąż, czy nie wziąć Giganta
zamiast Pablorda, ale chciałem go rozruszać i mieć na niego oko.
Dopiero
po parunastu minutach znalazłem Giganta, Dymitra, Józefa i Pablorda, którzy
siedzieli w barze. Całe szczęście nie pili, tylko jedli, więc mogłem ich bez
problemu zaciągnąć na wypad. Podszedłem do nich i szybko streściłem moją
rozmowę z Dziarą.
- Mamy tu zostać
jeszcze tydzień? – zapytał Józef.
- Tak – odpowiedziałem
krótko.
- Bobru, przyjacielu,
wybacz, ale muszę spytać – zaczął Gigant – Czy ty na pewno chcesz opuszczać to miejsce? Zostajemy tutaj coraz
dłużej i nie wiem czy zapał niektórych osób nie przygaśnie.
To mnie nieco zdziwiło.
- Ja naprawdę chcę
stąd wyjechać, ale to jest szansa. Jeżeli uda nam się znaleźć miejsce i
połączyć obozy siecią bezpiecznych dróg, to będziemy mogli mieć jakąś szansę
ucieczki w razie niebezpieczeństwa. Według mnie warto spróbować – powiedziałem
głosem pewnym siebie.
- Mam nadzieję, że się
nie mylisz – stwierdził Gigant.
- To co mamy z tobą
iść teraz kumpel? – zapytał Pablord.
- Jasne. Zbierajcie
się, czeka na nas jeszcze jedna osoba. Im szybciej to załatwimy tym lepiej.
Opuściliśmy bar i ruszyliśmy
w stronę zachodniej bramy. Samochód już na nas czekał. Dymitr wyraźnie się
ucieszył, jak zobaczył, że będzie podróżował z Rudą. Pablordowi też wyraźnie
wracał już humor. To byli moi ludzie. Musiałem ich chronić i miałem nadzieję,
że droga na Drugi Posterunek, będzie dobra. Dymitr, jako najbardziej uzdolniony
kierowca z naszej paczki usiadł za kółkiem. Pablord zdecydowanie nie lubił już
prowadzić, po ostatnim wypadku i szczerze mu się nie dziwiłem. Usiadłem z nim z
tyłu, a Ruda usiadła przy Dymitrze. W rytmach ballady rockowej, która była
nagrana na kasetę siedzącą w radiu od dawna, ruszyliśmy przed siebie. W stronę
Drugiego Posterunku.
Mógłby mi ktoś przypomnieć co się stało z łowcą
OdpowiedzUsuńŁowca żyje, jest w Ostoi, po prostu ciężko napisać o wszystkich postaciach w Ostoi w jednym rozdziale ;P
Usuń