Rozdział 5, kolejny z perspektywy Irka. Po tym co stało się ostatnio i zbierającym kolejne żniwa wirusie cała grupa próbuje znaleźć spokojne miejsce do przeczekania fali chorób i odpoczęcia od ciągłego życia w ruchu. Czy im to się uda? Dowiecie się w tym rozdziale. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Irek [Rozdział 5] - Dzień 3-4
POV Bobra - W tym czasie Bobru szykuje się do wyjazdu na Drugi Posterunek.
POV Olafa - W tym czasie Olaf i Feline szykują się do wyjazdu do Ostoi
----------------------------------------------
Rozdział 5 (Irek): Dzikość
Sytuacja
sprzed dwóch dni była dla nas jak kubeł zimnej wody, wylany prosto na głowę.
Łapa, którą zdążyłem już poznać całkiem dobrze zmieniała się. Jak uciekaliśmy z
Torunia to wydawała się być dzika i pewna siebie, gdy jednak odzyskała siostrę
zrobiła się potulniejsza i cała jej dzikość zniknęła, chociaż byliśmy w drodze.
Teraz jednak znów była pewna siebie, nieobliczalna i niezwykle ostrożna.
Pasowało mi to. Od dawna pod nosem narzekałem na to, jak mało ostrożni
jesteśmy. Sam fakt tego, co zrobił Krystian, próbując podejść do przemienionej
Magdy, wstrząsnęło mną dogłębnie.
Jechaliśmy
teraz w ciszy przez całkowicie opustoszałą drogę. Pogoda była całkiem
przeciętna – nie było ani za ciepło, ani za zimno. Na lewo od nas widać było
rozciągające się pola, które doprowadziłyby nas do Ostoi. Ale nie tam
zmierzaliśmy. Wciąż trzymaliśmy dystans parudziesięciu kilometrów od tego
miejsca i na razie nie planowaliśmy go zmniejszać. Co prawda siostra Łapy nie
wyzdrowiała całkowicie, ale była w dużo lepszy stanie od Magdy. Miczi i Marta
zdawały się całkowicie omijać chorobę, a ja, Łapa oraz Krystian nie czuliśmy
się najlepiej, ale solidnie trzymaliśmy się na nogach.
Magdę
pogrzebaliśmy wraz z jej bratem wczoraj. Wraz z Krystianem wykopaliśmy dwa
płytkie groby i bez żadnej mszy po prostu ich zakopaliśmy. Dodatkowo na grobie
Magdy zawiesiliśmy jej łuk. Nie było to zdecydowanie najprzyjemniejsze co mnie
spotkało. Chociaż znałem tych ludzi miesiąc to właśnie oni mnie uwolnili i
właśnie ich polubiłem i zacząłem traktować jak przyjaciół, a może nawet jak rodzinę.
Chociaż
po tym jak uciekliśmy z Ostoi, napotkaliśmy na parę przeciwności losu, to żadna
nie zdołowała nas tak jak ta. Bałem się jak przyjmie to szczególnie Krystek,
który od dwóch dni, nie odzywał się praktycznie słowem. Siedział teraz przy
Marcie, która była do niego przytulona i patrzył nieobecnym wzrokiem przed
siebie. Westchnąłem cicho i sięgnąłem do kieszeni po nieduże pudełeczko.
Znalazłem je parę dni temu, przy jednym z trupów, a była w nim tabaka. Od
zawsze miałem słabość do tytoniu, ale odkąd zaczęła się apokalipsa to nie
mogłem palić. Tabaka jednak pomagała mi wrócić do nałogu i to całkiem
skutecznie, bo dołączyłem ją do rytuału mojego dnia.
Po
niecałej godzinie jazdy zobaczyliśmy przeszkodę na nasze drodze. Przysypiałem
trochę, ale gdy Miczi ostro zahamowała to zbudziłem się natychmiast, sięgając
odruchowo po pistolet. Całe szczęście nie zapowiadało się na to, żebyśmy
musieli walczyć, bo przy drodze stała po prostu rozbita ciężarówka. Jej towary,
zapakowane w pudełka, były rozrzucone w promieniu paru metrów, co od razu nas
zaciekawiło. Zaparkowaliśmy auto i zostawiając w środku Krystka, Młodą i Martę
wysiedliśmy.
Auto
uderzyło z dużą siła w drzewo i cały przód był mocno wgnieciony. Nie mieliśmy
najmniejszych nadziei na to, że auto posłuży nam za środek transportu.
Podszedłem do jednej z paczek i zręcznym ruchem rozerwałem ją. W środku były
puszki kukurydzy, fasoli i groszku. Znalezisko było tak szczęśliwe i tak
nieprawdopodobne, że aż zagwizdałem pod nosem.
- Chyba mamy niezłego
farta – skwitowałem, pokazując paczkę Łapie i Miczi.
- Po tym jak skurwiała
choroba odebrała nam dwóch ludzi liczyłam na jakieś wyrównanie, no i dzięki
temu możemy przetrwać. I to sporo –odpowiedziała Łapa.
Na pierwszy rzut oka w paczce było sześć puszek, a podobnych
paczek leżało wokół nas, około dziesięciu. Tyły wozu były jednak zamknięte,
więc prawdopodobnie w środku mogliśmy ich znaleźć jeszcze więcej. Miczi zaczęła
pakować paczki pojedynczo do bagażnika naszego auta, a ja i Łapa powoli
podeszliśmy do drzwi ładowni tira. Były one umazane zaschniętą, starą krwią.
Dopiero teraz zauważyłem, że wystają z nich nogi, a same drzwi nie są do końca
zamknięte.
- Ja podniosę, a ty
mnie osłaniaj – powiedziałem do Łapy, a ta kiwnęła głową.
Drzwi
były dosyć ciężkie, a przez to, że zostały wygięte, to nie było mi łatwo ich
podnieść, ale kiedy mi się udało usłyszałem plaśnięcie. Nogi, w odróżnieniu do
reszty korpusu, która była w środku, upadły na ziemię. Łapa prychnęła z
obrzydzeniem przesuwając je na bok i kucając weszła do środka pojazdu.
Utrzymywanie drzwi nie było łatwą sprawą, dlatego skupiłem się na tym
całkowicie, mocując się z wygiętą blachą.
Nagle
poczułem jak coś mnie ciągnie do tyłu i gryzie. Jak zwykle przeszła mnie fala
bólu, ale odwróciłem się i zobaczyłem zombie, które wychodzą zza drzew.
Niestety puściłem drzwi, a te z skrzypnięciem zsunęły się w dół. Odwróciłem się
odpychając zombie i kopiąc je w twarz. Miczi widząc nadchodzące trupy
wyciągnęła swoją maczetę i szybko podbiegła, żeby mi pomóc. Czułem jak krew ścieka
mi po szyi. Kolejna blizna do kolekcji. Około dziesięciu trupów szło w naszą
stronę, widziałem jak Młoda stara się wyjść z auta, ale dałem jej znać żeby
została.
Łapa
próbowała wyjść z ładowni, ale drzwi były zdecydowanie za ciężkie, więc
uderzała tylko bezsilnie w blachę, robiąc przy tym sporo hałasu. Wyciągnąłem
nóż i powoli wycofywałem się, żeby zombie mnie nie otoczyły. Miczi znajdowała
się około dwóch metrów na lewo ode mnie i też zastanawiała się jak skutecznie
zaatakować grupę. Chociaż Łapa nie uczestniczyła w walce to pomogła nam, bo
hałasem przyciągnęła zombie do siebie. To dało nam szansę, która od razu
wykorzystaliśmy.
Gdy
większość trupów zaczęła atakować drzwi od ładowni szybko doskoczyłem do
jednego z nich i wsadziłem mu ostrze noża prosto w brodę, tak żeby dotrzeć do
mózgu. Strużki brudnej krwi spłynęły mi po rękach, a ja odepchnąłem trupa,
który upadł z głuchym hukiem na ziemie. Kolejne dwa szły w naszą stronę, ale
wtedy weszła Miczi, która machnęła ostrą jak brzytwa maczetą i przecięła obie
czaszki bez większych problemów.
Pozostała
grupa zombie była tak skupiona na dorwaniu Łapy, że nawet nie zauważyła, kiedy
podeszliśmy od tyłu i szybkim ruchami noża i maczety ukończyliśmy ich żywot.
Wytarłem nóż o bluzę jednego z trupów i podszedłem raz jeszcze do drzwi ładowni
i tym razem z pomocą Miczi, oraz Krystiana, który wyszedł z auta, otworzyliśmy
je bez większego problemu. Łapa zła jak osa, wyskoczyła z ładowni i kopnęła
jednego z trupów z nienawiścią w oczach.
- Cholerne trupy,
dobrze, że daliście sobie rade – skwitowała.
- Pakujmy żarcie i
jedźmy stąd – zaproponowała Miczi.
Tak też
zrobiliśmy. Paczek było naprawdę dużo i bagażnik w naszym wozie był wypchany po
brzegi. Przez to jechało się jeszcze ciaśniej, ale wolałem iść na piechotę niż
głodować. Wróciliśmy do auta i pojechaliśmy dalej. O dziwo skręcaliśmy powoli w
stronę Torunia. Gdy tylko to zobaczyłem zaciekawiony zapytałem Łapy, co
właściwie planuje.
- Pokręcimy się w
okolicy. Te tereny są stosunkowo bezpieczne bo ludzie z Posterunków i samej
Ostoi je notorycznie czyszczą. Dlatego będziemy mogli się gdzieś zatrzymać, kto
wie, może nawet w tej samej chatce, gdzie miesiąc temu schowaliśmy się po
ucieczce – wytłumaczyła.
- A co jak spotkamy
ludzi? Z Ostoi? – zapytałem.
- Zabijemy ich. Chyba,
że nas nie zauważą, ale amunicja i zapasy nam się kończą, nie licząc tego
jedzenia jedziemy na ostatkach. Wozy Ostoi są wyposażone, możemy złapać parę
potrzebnych rzeczy. Poza tym musimy rozglądać się za aptekami, bo nie mam już
nawet cholernych bandaży – powiedziała.
Robiło
się powoli ciemno, a my wciąż jechaliśmy, ale musieliśmy się w krótce
zatrzymać, bo jazda nocą przyciągała zbyt dużo uwagi, a poza tym była
niebezpieczna. Chcieliśmy trafić ponownie na domek myśliwski, ale tym razem nie
mogliśmy kompletnie znaleźć tego miejsca. Słońce wisiało już całkiem nisko na
horyzoncie, więc miałem pewne obawy, ale mieliśmy jeszcze przynajmniej trzy
godziny do całkowitego zmroku. Jechaliśmy teraz przez polankę, całkiem
niedaleko Inowrocławia. Zastanawialiśmy się, czy warto tam zajechać, ale Łapa
zdecydowania chciała omijać podobne miejsca.
Po
drodze mijaliśmy mnóstwo niedużych wioseczek i miasteczek. Większość z nich
była w miarę czysta, chociaż po ulicach szwendały się trupy, a droga nie raz
była na tyle nieprzejezdna, że musieliśmy jechać poboczami. Wiosna zaczynała
się jednak coraz gwałtowniej, bo na niektórych drzewach robiło się już naprawdę
zielono. To był całkiem niezły zwiastun nadchodzących dni. Po podróży w zimnie
, śniegu i ciemności nastawały długie, ciepłe dni. Zombie będą teraz o wiele
groźniejsze, ale my nie będziemy musieli nosić kurtek i podobnych rzeczy, które
zdecydowanie utrudniały nam mobilność.
W końcu trafiliśmy na duży budynek z ogromnym
szyldem „Apteka Sąsiedzka”. Zatrzymaliśmy auto rozglądając się po ponurym,
pełnym jęków i niewyraźnych cieni miejscu. Samo wejście było dosyć spokojne,
ale kawałek dalej, w tunelu, który znajdował się pod dużym budynkiem, słychać
było wyraźne jęki. Wiatr wiał tak mocno, że na pewno nasz zapach dotarł już do
trupów i zaraz te do nas przyjdą.
- Wchodzimy, zgarniamy
potrzebne rzeczy i wychodzimy, jasne? – zapytała Łapa.
I ja i Miczi kiwnęliśmy głowami. Podobnie jak przy
ciężarówce Krystian z Młodą i Martą zostali w samochodzie, kawałek dalej.
Widziałem jak Łapa kazała im odjechać jakby zrobiło się za gorąco. W sumie
decyzja była mądra, bo jakby samochód został odcięty od reszty to praktycznie
bylibyśmy już martwi.
Wbiegliśmy
po schodkach i po chwili mocowania się z drzwiami otworzyliśmy je i weszliśmy
do mrocznego korytarza. Po lewej i po prawej było parę drzwi z tabliczkami
pokazującymi, jaki lekarz bądź farmaceuta tu ma biuro. Z przodu z kolei
pomieszczenie się rozszerzało i przeradzało w normalną aptekę – wystawy pełne
poprzewracanych leków i pobitych szyb. Tak jak myślałem, to miejsce było już
nieco splądrowane, ale na pewno coś musiało tutaj zostać.
Przy
bramce, prowadzącej do części z lekami leżał trup. W jednej ręce miał rewolwer,
niestety pusty, a w drugiej opakowanie pigułek przeciwbólowych, również puste.
Wybrał sobie całkiem dziwną śmierć, bo zapewne zjadł całą paczkę, a następnie
strzelił sobie w głowę, żeby nie wstać jako zombie. Ominęliśmy go i ruszyliśmy
plądrować półki. Było ciemnio, a my mieliśmy tylko dwie latarki, w tym jedna
świeciła bardzo słabo. Dlatego ja trzymałem się Łapy, a Miczi z drugą latarką
była kawałek od nas. Co jakiś czas wśród maści na ból stawów oraz tabletek na
potencje znajdowaliśmy syrop na kaszel, tabletki przeciwbólowe i
przeciwgorączkowe oraz bandaże. Było to zdecydowanie potrzebne.
Spakowaliśmy
tyle zapasów, aż nasze plecaki były wypchane i spokojnie postukiwały przy
każdym naszym kroku. Poszliśmy w stronę wyjścia i ostrożnie wyjrzeliśmy na
zewnątrz. Trupy były już bardzo blisko, ale chyba zgubiła nasz trop, bo nie
dobijały się do drzwi apteki. To była nasza szansa. Dałem znak dziewczynom,
żeby biegły, a sam otworzyłem gwałtownie wyjście i wypuściłem je. Zombie
natychmiastowo odwróciły się w naszą stronę. Łapa i Miczi pobiegły w stronę
samochodu, a ja byłem kawałek za nimi. Widziałem już w oddali auto, kiedy nagle
potknąłem się o coś. To były odcięte ręce i nogi zombie. Wydawało mi się, że
były ułożone w kształt jakiejś litery, ale było za ciemno, a nawet jeżeli to
nie obchodziło mnie co za psychol to zrobił. Wstałem i ruszyłem dalej.
Po
chwili wrzucałem już plecak na tylne siedzenie i szybkim ruchem wskoczyłem do
środka. Miczi od razu ruszyła.
Zjechaliśmy na główną drogę, gdzie potrąciliśmy jednego, nic nie
spodziewającego się trupa i pomknęliśmy naprzód. Łapa odwróciła się do nas z siedzenia
pasażera.
- Irek podaj Monice
leki. Te z poprzedniej apteki na pewno były słabsze od tych, co znaleźliśmy
dzisiaj. W sumie nie zaszkodzi jak każdy z nas weźmie po pigule – powiedziała.
Zgodnie z jej prośbą znalazłem leki przeciwgorączkowe i
podałem każdemu po pastylce. Zapiliśmy to wodą i przez chwilę jechaliśmy w
ciszy. Spojrzałem na Krystka. Wyglądał całkowicie inaczej niż zazwyczaj. Jakby
brakowało w nim woli życia. Widać było, że przeżył śmierć Magdy. Wyznawałem
jednak zasadę, że w grupie wszyscy muszą trzymać się razem, więc zagadałem do
niego.
- Krystian. Mam
nadzieję, że nie gniewasz się za wtedy? Wiesz, że gdybym cię nie powstrzymał,
to byś został ugryziony? – zacząłem.
Początkowo
Krystian nie odpowiedział, ale wiedziałem, że mnie słucha.
- Masz tę młodą do
ochrony. Traktuje cię jako przyjaciela, brata, a może nawet ojca. Musisz dla
niej żyć. Każdy z nas traci kogoś bliskiego. Taka jest kolej rzeczy - kontynuowałem – Możesz mi obiecać, że nie zrobisz nic głupiego?
Przez chwilę ten nawet się nie ruszył, ale w końcu kiwnął
głową, na znak, że się zgadza.
- Wiadomo właściwie,
gdzie my teraz jesteśmy? I dokąd jedziemy? – zapytałem tym razem głośniej.
- Najbliższe duże
miasto to Inowrocław – wytłumaczyła Łapa – Ale nie wiem dokąd jedziemy. Potrzebujemy miejsca do snu, a robi się w
cholerę ciemno, więc zaraz będziemy musieli się zatrzymać.
Rzeczywiście po niecałych
trzydziestu minutach zatrzymaliśmy się. Byliśmy niedaleko gospodarstwa, które
stało na uboczu, przy lesie. Miejsce wyglądało raczej dobrze, ale musieliśmy je
dokładnie sprawdzić przed tym jak zostaniemy tu na noc. Wysiedliśmy, a Miczi
zaparkowała auto w niedużej stodole. Było tam mnóstwo przegniłego, mokrego
siana, ale wydawała się solidna i raczej nikt tu nie wejdzie, szczególnie, że znaleźliśmy
wiszącą na gwoździu kłódkę z kluczykiem. Zamknęliśmy nasz wóz, wyciągając
wcześniej trochę jedzenia i leków, po czym powoli szliśmy w stronę sporego
domu. Na podwórku było wyjątkowo parszywie – zniszczony ogródek, pełen starych,
zgniłych warzyw i niegdyś pięknych kwiatków, teraz prezentował się bardzo
kiepsko.
Wrażenie
rozkładu pogłębiały zwłoki psa leżące uczepione do łańcucha niedużej budy.
Biedne zwierzę nie zostało uwolnione, kiedy jego właściciele uciekali, bądź
ginęli. Podeszliśmy na ganek przed duże, drewniane drzwi koloru czerwieni.
Zajrzałem przez okno, żeby zobaczyć, czy coś tam się porusza jeszcze przed
wejściem, ale okno było tak zakurzone od wewnątrz, że nic nie zauważyłem.
- To na pewno dobre
miejsce na noc? – zapytała Młoda.
- Tak siostrzyczko.
Musisz odpoczywać. Wszyscy musimy – powiedziała niezwykle łagodnie. Chyba
oprócz niej nie było osoby, która traktowała z takim uczuciem. Chociaż z tego
co zdążyłem usłyszeć był chłopak, którego traktowała podobnie. Nazywał się
Bobru. Często o nim wspominali, nawet Dziara trzymając mnie w piwnicy o nim
mówił. Musiał to być ktoś ciekawy i miałem nadzieję, że kiedyś go poznam.
Weszliśmy
powoli do środka, gdzie przywitał nas długi korytarz, rozchodzący się na pięć
pokoi. Deski skrzypnęły głośno, kiedy po nich przeszliśmy. Na ścianach wisiały
jakieś obrazy, ale w tym świetle ciężko było coś zauważyć, a przelotne
strumienie światła latarek nie dawały podziwiać. Skręciliśmy do pierwszego
pokoju po lewej i już wiedzieliśmy, że to będzie pokój, w którym spędzimy noc.
Była tutaj duża sofa, która kusiła, żeby tylko się na niej położyć i przespać,
oraz masa poduszek. Oprócz tego w salonie, bo taką funkcję musiał pełnić ten
pokój, znajdowało się parę foteli, duży, drewniany stół, oraz komody, na
których stały zdjęcia oraz inne rzeczy poprzednich właścicieli. Prawdopodobnie
znaleźlibyśmy tutaj nawet sypialnie z prawdziwego zdarzenia, ale woleliśmy spać
w jednym pokoju. Na pewno tak było raźniej, a dodatkowo łatwiej było się bronić
w jednym pomieszczeniu, a nie rozrzuconym w paru pokojach.
W
czasie gdy Miczi i Marta okupowały kuchnię, a Krystian i Młoda szykowali
posłania, ja z Łapą, poszliśmy sprawdzić pozostałe pomieszczenia i strych,
bowiem w domu nie było piętra. Reszta pokoi wyglądała bardzo podobnie do
salonu, całkiem ładnie umeblowana, pełna kurzu i mało potrzebnych rzeczy. Jeden
pokój był całkowicie zrujnowany, jakby przeszło przez nie stado, co za tym
idzie nie znaleźliśmy tam nic ciekawego. Zatrzymaliśmy się w końcu w łazience,
ostatnim miejscu na parterze budynku. Łapa z nadzieją podeszła do zabrudzonej
wanny i odkręciła kurek. Serce stanęło mi na chwilę, gdy usłyszałem szum
spływającej wody.
- Jakim, kurwa, cudem?
– zapytałem sam siebie.
- Irek ona jest
ciepła. Chociaż nie widać tu śladów innych ocalałych to gdzieś niedaleko jest
wciąż działająca sieć wodociągowa. Myślisz, że ktoś się kręci w okolicy? – pytała,
zakręcając wodę.
- Nie mam pojęcia, ale
nie kąpałem się tak dawno, że oddam nerkę za możliwość kąpieli w ciepłej
wodzie.
- Nie wiem, czy powinniśmy
tu zostawać. Boję się o moją siostrę – powiedziała.
- Jej też przyda się
kąpiel. Ustawimy dwie osoby, które będą pilnowały okien i patrzyły czy nikt nie
idzie, co jakiś czas. Zostańmy chociaż dzień – poprosiłem. Chociaż
wiedziałem, że ciepła kąpiel zrobi dobrze dla każdego, to jednak myślałem
bardziej o sobie. Wstydziłem się trochę tego, ale jednak marzyłem o kąpieli,
zmyciu z siebie brudu i dniu, czy dwóch odpoczynku. Zdziwiło mnie, że Łapa bez
większych afer zgodziła się na to.
- To co, mogę się pierwszy
wykąpać? – zapytałem.
- Jasne, ja pójdę
ostatnia z siostrą, żeby nie marnować za dużo wody –powiedziała.
- Wiesz, zawsze
moglibyśmy… - zacząłem.
Zobaczyłem
błysk w jej oku. Ten jednak znikł równie szybko jak się pojawił. Pokręciła
głową.
- Nie. Wybacz –odpowiedziała
krótko i uśmiechnęła się – Obiecałam
sobie coś.
Rozumiałem ją, więc nie naciskałem. Może nie byłem
specjalnie atrakcyjnym facetem, ale też nie byłem brzydki. Tylko blizny po
ugryzieniach szpeciły moje ciało. Wiedziałem jednak, że ona myśli wciąż o nim.
Pasowali do siebie, chociaż byli zupełnie inni. Łapa wyszła z łazienki, żeby
ogłosić reszcie, że dom jest czysty, a ja zacząłem lać wodę. Była nieco brudna,
zapewne rury pordzewiały, ale jednak działała i była kojąco ciepła. Rozebrałem
się do naga i zanurzyłem początkowo stopę. Fala rozkoszy rozlała się po moim
ciele. Czułem jakbym się rozpływał. Przez chwilę marzyłem, żeby zostać w tej
wannie do końca życia.
Popluskałem
się i umyłem szarym mydłem znalezionym w jednej z szafek, a następnie, owijając
się w ręcznik, opuściłem łazienkę zwalniając ją dla kolejnej osoby. Liczyłem
tez na znalezienie nowych ubrań, bo nie chciałem ubierać się w stare. Poszedłem
do salonu. Naprzeciwko była usytuowana kuchnia i akurat wychodziła z niej
Miczi, niosąca cały garnek jedzenia. Chciałem ją przepuścić pierwszą, ale w tym
samym momencie z salonu zaczęła wychodzić Łapa. Spotkaliśmy się na korytarzu i
nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie jeden fakt. Usłyszeliśmy pukanie do
drzwi.
Fakt
ten był tak zaskakujący, że Miczi opuściła garnek, który z głośnym trzaskiem upadł na ziemię, a ja odruchowo
sięgnąłem do kieszeni po broń, po chwili zdając sobie sprawę, że jestem w samym
ręczniku. Łapa z kolei aż podskoczyła. Spojrzeliśmy na siebie. Przez chwilę
zastanawiałem się, czy to nie dźwięk ze strychu, albo czy ktoś w salonie
przypadkowo nie zapukał w ścianę, ale po chwili usłyszeliśmy to samo. Łapa
wyciągnęła pistolet i powoli podeszła do drzwi.
Nie
było w nich judasza, więc nie mogła spojrzeć , kto jest po drugiej stronie.
Zobaczyłem kątem oka, że Krystian, który razem z resztą ludzi w salonie również
zauważył, że coś dzieje, podszedł do okna. Niczego chyba jednak nie dojrzał.
Nie wiedziałem co ze sobą zrobić więc tylko obserwowałem jak Łapa przykłada
ucho do drzwi. Pukanie rozległo się jednak ponownie, więc nic konkretnego to
jej nie dało.
- Kto tam jest!? – krzyknęła.
- Nie mam złych
zamiarów – odpowiedział męski głos. Chociaż stłumiony przez drzwi, wydawał
się być bardzo miły, ciepły i dźwięczny.
- Czego chcesz? – zapytała
znowu, nieco ciszej.
- Mam dla was
propozycje. Jest jednak ciemno i jeżeli mnie nie wpuścicie to zaraz mogą się
pojawić zombie i… - zaczął.
-
Dobra, właź. Ale bez żadnych numerów! – powiedziała
i wciąż mierząc pistoletem powoli zaczęła otwierać drzwi. Miczi w tym czasie
już zaniosła garnek do salonu i wzięła pistolet, którym wymierzyła w stronę
drzwi. Byliśmy gotowi na przyjęcie nocnego gościa.
Bardzo wciągająca historia, co prawda jak na razie przeczytałem tylko ten rozdział. Nie jestem osobą skorą do czytania ale twoje opowiadanie chyba to zmieni, aż chciałoby się tam być. Podkład muzyczny jest klimatyczny wprowadza w odpowiedni nastrój do lektury typu post-apo. Masz duży talent Bobru, można pozazdrościć. Może to głupie ale już myślę jakby mogła wyglądać moja postać pomiędzy nimi. W każdym razie oby tak dalej, czekam na więcej. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za miłe słowa :)
UsuńHmm a może spróbujesz kiedyś napisać o jakieś wielkiej bitwie z zombiakami :P a i jeszcze tak btw nie pomyślałeś, żeby ich nowym miejscem był zamek? Nikt jeszcze nie opisywał apo i zamku, a to połączenie jest ciekawe ^^ Zamki przecież wytrzymywały olbrzymie oblężenia ;) Dobra wracając do tematu bitwy. Ludzie z tego zamku znaleźli stary sprzęt: miecze, łuki, zbroje, lekkie pancerze itp. Zregenerowali je i poszli czyścić teren ^^ 30 ludzi walczy z grupą zombie liczącą 250 truposzy :D Ciekawie by się to czytało. Jakieś wymyślne taktyki by mieli itp ;) Wspomagani przez pistolety z daleka :D Albo taka seria z łuków :D super połączenie średniowiecza z apo ^^
OdpowiedzUsuń