Rozdział 25, ostatni w tym tomie. Jak zwykle zdecydowałem się na zmieszanie trzech perspektyw. Rozdział nie ma w sobie dużo akcji, można wręcz powiedziec, że jest przegadany, ale zabieg jest celowy. Nie zawsze wszystko musi się kończyć fajerwerkami. Poznacie tutaj dalsze plany grupy Łapy, dowiecie się jaką decyzję podejmie Erni oraz co dalej planuje Bobru. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym, a moich czytelników zapraszam na dniach na film pogadankowy na temat 4 tomu, oczywiście na kanale YT: youtube.com/user/Mrbobru
---------------------------------------
Rozdział 25: Dobry człowiek [FINAŁ 3 TOMU]
Magda
Wbiegliśmy
do pomieszczenia tuż za Irkiem. Nie mogłam zrozumieć jak to możliwe, że został
ugryziony, a stał tutaj i trzymał się naprawdę nieźle. Może miał jakiś
ochraniacz? Cała nasza ósemka oddychała ciężko, wiedząc, że tak naprawdę
dopiero teraz będziemy mogli odetchnąć z ulgą. Krystek i Marek zablokowali
drzwi, Młoda i Marta usiadły w kącie, a ja rozejrzałam się po pokoju. Był to
nieco zapuszczony, ale całkiem gustownie umeblowany salon.
Na lewo od drzwi stała długa kanapa, która
spokojnie mogła zmieścić pięć osób obok siebie. Tuż obok, na środku, stały
cztery skórzane fotele, a przy każdym znajdował się nieduży stolik z butelką.
Na ścianie wisiały ładne obrazy, przedstawiające sceny łowieckie, a po środku
nich, niczym trofeum, ogromny ekran telewizora. Oczywiście był rozbity, ale i
tak prezentował się nieźle. Tęskniłam trochę za telewizją, ale w sumie moje
życie było teraz na tyle ciekawe i zaskakujące, że nie mogłam narzekać. Chociaż
tutaj nie mogłam zastopować akcji, żeby pójść po coś do jedzenia, albo
odpocząć. Tutaj koszmar się nie kończył.
Gdy
zasłoniliśmy okna i tymczasowo zablokowaliśmy drzwi usiedliśmy odpalając jedną
z lamp stojących na stolikach. Były to lampy gazowe i o dziwo były naładowane,
ale jeżeli myśliwi przesiadywali w tym domu to nie było aż takie dziwne. Miczi
usiadła przy Irku i rwąc kawałek bandaża, który miała przy sobie zabandażowała
ranę. Ugryzienie z daleka wyglądało paskudnie.
Skóra na jego karku przybrała nieco ciemnawy kolor, ale poza tym
mężczyzna w pełni kontaktował i nie zachowywał się jak ktoś, kto lada chwila
miał się zamienić w zombie.
- Jakim cudem ty
jeszcze żyjesz? – zapytała Łapa siadając naprzeciwko niego, na jednym z
foteli. Wyglądała teraz niesamowicie dziko, cała ubrana na czarno, w skórzanej
kamizelce, która napinała się nieco w okolicach biustu i wysokich butach
terenowych, z twardymi, pokrytymi warstwą błota podeszwami.
- Mówiłem, że jestem
niesamowity – powiedział uśmiechając się – Mogę wam pokazać znacznie więcej.
- Chwila. Chcesz mi
wmówić, że jesteś niepodatny na zarażenie? – zapytała.
Wszyscy
słuchali rozmowy z dużą uwagą. Czekaliśmy chwilę na to aż Irek odpowie. W końcu
odchrząknął i wstał. Powoli zaczął rozpinać swój strój aby odsłonić klatkę
piersiową. Westchnęłam cicho. Młoda i Marta pisnęły, a Łapa przełknęła głośno
ślinę. Całe ciało Irka było pokryte całym szeregiem blizn po ugryzieniach. Nie
byłam w stanie tego zliczyć, bo rany nachodziły na siebie i się zlewały.
Wyglądało to koszmarnie, ale utwierdziło mnie w jednym. Był niesamowity.
- Kiedyś jak
podróżowałem jeszcze z grupą ocalałych, o której wam wcześniej opowiadałem – zaczął
przykrywając ciało ubraniem – trafiliśmy
na stado zombie. Wtedy odcięły nas totalnie i byłem pewien, że zginę. Widziałem
już nie raz umierających od ugryzień czy też zadrapań, więc kiedy jeden z
trupów mnie dorwał od tyłu, byłem pewien, że umrę. Nic się jednak nie stało.
Poczułem ból i upadłem, ale poza zwykłym, ludzkim bólem nie czułem żadnych
zmian zachodzących we mnie. Zacząłem walczyć. Napadło mnie wtedy ich mnóstwo i
zostałem ugryziony parę razy, ale udało mi się to przetrwać. Resztę właściwie
znacie. No może oprócz tego, że jak pojawiłem się w Toruniu i Dziara zobaczył
moje blizny to mnie zamknął. Chciał mnie mieć do jakichś specjalnych zadań, ale
zanim jakieś się zdarzyło to właściwie zostałem uwolniony, za co jeszcze raz
wam dziękuje – skończył opowieść i spojrzał na nas. Widocznie ulżyło mu po
skończeniu opowieści. Każdy potrzebuje czasem się wygadać.
Łapa
nie odezwała się. Kiwała delikatnie głową, jakby przytakiwała, aż w końcu
podniosła się ciężko.
- Zostańmy tu na noc.
A może nawet na dwa dni. Musimy odpocząć przed dalszą drogą, a to miejsce może
być idealne na tymczasową bazę. Sprawdźmy teren – powiedziała, po czym
podeszła do drzwi i się odwróciła w naszą stronę – Krystek pójdź z moją siostrą na zewnątrz i zamknijcie bramę oraz
przenieście tu nasze rzeczy do spania i trochę jedzenia. Magda i Miczi pójdźcie
sprawdzić piętro, Irek ty zostań tu z Martą, a ty Marek chodź ze mną. Zrobimy
rajd po pokojach na parterze. Jeżeli znajdziecie jakiekolwiek jedzenie,
amunicję, broń lub medykamenty, przynieście to tutaj – rozkazała, dosyć
stanowczym tonem.
Wszyscy
rozeszli się w niecałą minutę. Ja i Miczi poszłyśmy na górę, żeby spróbować
rozeznać się w terenie. Miałam złamaną rękę, więc trzymałam w pogotowiu
pistolet, a Miczi szła ze swoją maczetą przodem. Starałam się również świecić
latarką, którą trzymałam w połamanej ręce, ale nie wychodziło to specjalnie
dobrze, bo nie mogłam odpowiednio manewrować wiązką światła. Wspięłyśmy się po
schodach i rozejrzałyśmy. Korytarz biegł prosto i rozchodził się w trzy strony,
do trzech, połączonych ze sobą, pomieszczeń. Miczi stuknęła parę razy w ścianę,
żeby zwabić ewentualne trupy do nas. Nie usłyszałyśmy nic.
Weszłyśmy
ostrożnie do pierwszego pomieszczenia, w którym na samym środku stała duża,
oszklona gablota wypełniona pucharami i medalami. Poza tym w pomieszczeniu nie
było nic ciekawego. Przyjrzałam się uważnie lśniącym zdobyczom i szybko zauważyłam,
że wszystkie trofea pochodziły z przeróżnych zawodów związanych z tematyką
łowów: tropienie, strzelanie do celu, ilość upolowanych zwierząt. Mieszkający
tu myśliwi musieli być dumni ze swoich osiągnięć przed apokalipsą, ale teraz
były one nic nie warte.
Przeszłyśmy
do drugiego pokoju i tutaj znalazłyśmy to co nas zdecydowanie interesowało.
Stały tutaj gabloty z przeróżną bronią – od zaostrzonych noży, po strzelby. To
co jednak ucieszyło mnie najmocniej to dwa łuki wiszące na ścianie. Jeden z
nich zaparł mi dech w piersiach. Był dużo większy od tego, którego używałam
jeszcze w Toruniu, a w gablocie znajdował się dodatkowo kołczan pełen strzał.
Podniosłam ostrożnie gablotę i wydobyłam zdobycz, zawieszając sobie na plecach.
Miczi pomogła mi przypiąć kołczan, a ja zadowolona jak małe dziecko pomogłam
jej zapakować tyle broni ile się dało do torby, którą miała ze sobą.
Zapakowałyśmy w sumie około ośmiu opakowań różnorakiej amunicji, oraz trzy
strzelby, pięć noży, a także dwa podręczne rewolwery. Te były szczególną
gratką, bo broń była zdecydowanie rzadko spotykana, a prezentowała się
niesamowicie – smukłe lufy, bębenki zapełnione pociskami i ładna, przyozdobiona
wzorami kolba.
Miczi
targała torbę i razem ostrożnie
zajrzałyśmy do ostatniego pomieszczenia. To co tutaj zobaczyłyśmy nie było już
takie miłe. Pokój był sypialnią, gdzie stały cztery, piętrowe prycze. Nad jedną
z nich, przyczepiony do kryształowego żyrandola wisiał mężczyzna. Nie żył, ale
nie był też zombie, bo widać było sporą dziurę po wystrzale na środku jego
czaszki. Ktoś mu pomógł po czym stąd uciekł. Trup makabrycznie bezwładnie
zwisał, kręcąc się delikatnie, jakby jakaś niewidzialna siła kołysała go
delikatnie. Nie chciałyśmy tu przebywać
ani chwili dłużej, więc wyszłyśmy z pomieszczenia i skierowałyśmy nasze kroki
na dół.
- Nie mów Łapie o tych
łóżkach, błagam – poprosiłam.
- Dlaczego? – spytała
zaciekawiona Miczi.
- Jej ten wisielec nie
będzie przeszkadzał , a ja nie chcę spać tam spać, nawet jak go zdejmiemy.
Wystarczy już trupów. Prześpijmy się na kanapach w salonie – wytłumaczyłam.
- Jak chcesz – powiedziała
Miczi.
Zeszłyśmy
razem i dotarłyśmy po chwili do salonu. Byli tam już wszyscy oprócz Krystka i
rozkładali koce, oraz łączyli sprytnie fotele z kanapą, przez co powstało pięć
potencjalnych miejsc do spania. Pozostałe trzy znajdowały się na ziemi i
chociaż mogłyby się wydawać niewygodne, to wyglądała całkiem przytulnie. Dwie
warstwy koców, oraz poduszki leżące na kanapie stworzyły dogodne miejsce do
spania.
Miczi
rzuciła torbę z bronią i odetchnęła z ulga. Łapa widząc co przyniosłyśmy
uśmiechnęła się szeroko.
- Myśliwi uzupełnili
nasze zapasy, które w tej chwili powinny starczyć na przynajmniej dwa tygodnie.
Krystek znalazł spore auto terenowe na zewnątrz, a w jednym z pokoi było sporo
bandaży i innych medykamentów – pochwaliła się Łapa.
- No i jest cała
spiżarnia żarcia. Ciągle się zastanawiam czy nie powinniśmy tutaj zostać… - dodał
Marek.
- Wiem jak to wygląda,
ale nie możemy zostawać w okolicy, szczególnie tak niedaleko Pierwszego
Posterunku. Dlatego odjedziemy stąd, góra pojutrze – powiedziała Łapa,
tonem kończącym dyskusję.
Wszyscy
dosyć szybko ułożyli się w posłaniach, tylko Krystek jeszcze nie wracał z
kuchni. Po jakimś czasie przyniósł tacę pełną misek parującego gulaszu. Zadziwiało
mnie skąd miał jeszcze siłę gotować, ale gdy tylko zaczęłam jeść nie
pożałowałam. Było pyszne, krzepiące i zapychające. Krystek usiadł obok mnie i
pocałowałam go namiętnie. Paradoksalnie ostoją nie musiało być miejsce. On był
moją ostoją. Sto razy lepszą od tej Toruńskiej.
Marek
nie wiedział jeszcze o naszym związku, ale kiedy zobaczył nasz pocałunek kiwnął
tylko głową. Zawsze starał się mną opiekować, ale wiedział, że Krystek jest
dobrym człowiekiem i na pewno będę przy nim bezpieczna. Po zjedzeniu wszyscy
położyli się. Łapa zaryglowała drzwi i usiadła jeszcze na chwilę w ciemności,
przyciągając naszą uwagę.
- Wybaczcie, ale
jeszcze chwilę pogadam, wiem, że wszyscy są wyczerpani, ale musimy coś ustalić
– zaczęła – Dzisiaj wyjątkowo nie
stawiamy nikogo na warcie, bo wątpię, żeby ktokolwiek wysiedział dłużej niż
pięć minut, ale od jutra pracujemy już pełną gęba. Czeka nas bardzo długa
podróż, a teraz kiedy mamy przy sobie osoby, na których nas zależy musimy ich
pilnować i dawać z siebie wszystko. Nie ma tu Bobra, ale zachowujmy się jak
kiedyś, a damy radę. A teraz życzę wam dobrej nocy, bo padam na pysk – przyznała,
po czym ułożyła się na swoim posłaniu. Nie dałam rady już z nikim rozmawiać,
więc tylko przytuliłam się do Krystka i złapałam go za rękę. Zasnęłam
momentalnie.
Erni
Tuż po
tym jak ciało księdza upadło ciężko na drewniany podest zaczęło się piekło.
Niektórzy zaczęli uciekać do tyłu, inni przepychali się bliżej sceny, a ci,
którzy nie chcieli się ruszać z miejsca blokowali i jednych i drugich. Gigant z
wielkim trudem utrzymywał nas w jednym miejscu, nawet ktoś tak wysoki i silny
jak on, miał problemy z wściekłym tłumem.
Nagle
usłyszeliśmy jednak ogłuszający dźwięk megafonu i wszyscy odruchowo złapali się
za uszy, ale ten ustąpił i odezwał się Bobru.
- Nie panikujcie
ludzie. Wiem, że mogło to wyglądać drastycznie, ale ten ksiądz jest
odpowiedzialny za śmierć naszego przywódcy Wojtka i musiał za to zapłacić.
Dodatkowo jeżeli podszedłby tu ktoś, kto widział kiedykolwiek twarzy przywódcy
Gangu to by wiedział, że ten człowiek to właśnie on. Nie zginął na ulicach
naszego obozu parę dni temu. Przetrwał i wtopił się w otoczenie, jako sługa
boży – mówił stanowczo i starał się uspokoić tłum. Póki co udało mu się
chociaż zdobyć uwagę wszystkich ludzi, co już było sporym osiągnięciem – Gdyby nie Dziara, który po ostatnim zamachu
jest teraz w szpitalu, w życiu bym się nie dowiedział o tym, że wróg cały czas
jest w naszych murach. Teraz jednak sprawa jest rozwiązana, szkoda, że musiał
za to zapłacić Wojciech. Proszę was teraz o spokojny powrót do domu i
zostawienie Placu Głównego do posprzątania dla strażników.
Ludzie
rzeczywiście się uspokoili i tym razem bez przepychania się zaczęli się
rozchodzić. My poczekaliśmy, aż plac praktycznie całkowicie się opróżni. W
końcu obserwując jeszcze chwilę ludzi zgarniających trzy ciała odwróciliśmy
się, żeby wrócić do swoich obowiązków i przede wszystkim odpoczywania. Wtedy
jednak usłyszałem kroki i zobaczyłem, że Bobru idzie w naszą stronę.
- Poczekajcie chwilę –
poprosił. Dogonił nas po chwili.
- Mam do was prośbę.
Teraz sytuacja w Ostoi powinna powoli się uspokajać, więc chciałbym, żebyśmy
dzisiaj solidnie odpoczęli i to wspólnie. Co powiecie na spotkanie się w barze?
Porozmawianie, upodlenie się i tyle? – zaproponował. Wszyscy kiwnęli
zgodnie głowami. Co jak co, ale było nas teraz mało. Nie tyle ile przy
przyjeździe do Ostoi. Musieliśmy trzymać
się razem. Chociaż ja miałem coraz więcej wątpliwości. Nie wiedziałem, czy będę
chciał kiedykolwiek opuszczać to miejsce. Było tutaj źle, ale wydawało mi się,
że najgorsze czasy już minęły. Teraz władze zapewne obejmie Dziara, a on
potrafił dowodzić, chociaż czasami zachowywał się jak szaleniec.
- Dobra to ogarnę się,
załatwię parę formalności i za jakąś godzinkę będę w barze – obiecał i
wrócił w stronę sceny.
My
rozdzieliliśmy się nieco, bo każdy chciał wrócić do swoich mieszkań i przebrać
się oraz odpocząć chwilę w ciszy. Ja postanowiłem, że zaproszę jeszcze na
spotkanie Rekina oraz Łowcę, którzy pomogli mi podczas ostatniego wypadu
Zbłąkanym Ocalałym. Jeżeli nawet nie odejdę z tego miejsca z Bobrem, tak jak on
to planował od wieczora, w którym wróciłem do Ostoi z Dalionem i rozmawialiśmy,
to pomogę mu, żeby nie ruszał sam. Wiedziałem jak musiała go boleć strata paru
osób, które uciekły z Ostoi razem z Łapą. Jak musiała go boleć strata samej
Łapy.
Wróciłem
na chwilę do mieszkania, wciąż rozerwany pomiędzy dwoma rzeczami – spokojnym
życiem w Ostoi i dalszą podróżą z przyjaciółmi, kiedy przed drzwiami zauważyłem
Karolinę. Widocznie na mnie czekała. Podszedłem i się przywitałem.
- Hej, co jest? – zapytałem.
- Hej… Chciałam się z
tobą spotkać na osobności i jeszcze raz podziękować. Za wszystko co zrobiłeś – powiedziała.
Otworzyłem drzwi do mieszkania i wszedłem tam, wpuszczając ją do środka.
- Wiesz nie ma sprawy.
Niby uratowałem ciebie i twoich przyjaciół, ale w potrzebie zostawiłem was w
Królowym Moście i uciekłem. To nie jest coś czym bym chciał się szczycić – kontynuowałem
zdejmując brudną koszulę i rzucając ją na bok. Podszedłem do szafy i otworzyłem
ją, żeby znaleźć coś innego.
- Zamierzasz stąd
odejść? Ze swoimi przyjaciółmi? – zapytała.
- Skąd pomysł, że
ktokolwiek chce stąd odejść? – zapytałem wciąż szukając odpowiedniego,
czystego ubrania, co wcale nie było takie łatwe.
- Słyszałam rozmowę
tego całego Bobra. Mówił komuś, że planuje stąd wyjechać, a słyszałam, że
jesteście przyjaciółmi, więc wydawało mi się, że ty też będziesz chciał stąd
uciec – powiedziała.
- Wiesz Bobru to mój
kumpel. To właśnie z nim przeżyłem pierwsze, trudne dni po wybuchu tej zarazy…
- zacząłem, ale nagle aż podskoczyłem, kiedy poczułem ręce na plecach.
Odwróciłem się i zobaczyłem, że dziewczyna podeszła do mnie i nagle pocałowała. Nie odepchnąłem jej, a nawet odwzajemniłem
pocałunek. Potrzebowałem tego.
Trwaliśmy
tak jeszcze parę minut, aż w końcu odeszła dwa kroki do tyłu i spojrzała na
mnie. Jej policzki były czerwone.
- Nie chcę, żebyś
odjeżdżał.
Co ja biedny, mogłem począć. Nie dość, że się wahałem, to
teraz do miejsca na wadze z tabliczką „Ostoja” dołączyła kolejna, ogromna
szalka. Czy naprawdę za parę dni lub tygodni mogłem na zawsze opuścić grupę
Bobra i już do końca moich dni jeździć Zbłąkanym Ocalałym po dobrze mi znanej
trasie? Wydawało mi się, że nie wiedziałem, ale tak naprawdę w głębi ducha
byłem już w stu procentach pewien. Przez chwilę patrzyłem na Karolinę w
milczeniu, aż w końcu podszedłem do niej i prosząc żeby usiadła, złapałem za
rękę.
Oddychała
ciężko. Nie wiem dlaczego, ale ja też nie mogłem z siebie wykrztusić ani słowa.
Kto by pomyślał. Zapuściłem brodę i umiałem wyzbyć się emocji, żeby wyglądać
jak prawdziwy twardziel, kiedy ruszałem w trasę moim autobusem. Wtedy na drodze
każdy się mnie bał, a ja teraz byłem prawdziwie przerażony zwyczajną dziewczyną
siedzącą przede mną.
- Naprawdę mi na tym
zależy… - dodała – Wybacz, jeżeli cię
przestraszyłam. Po prostu czasem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. To naprawdę
nie jest łatwe… - tłumaczyła dalej, ale wiedziałem, że mówi z sensem.
Czasem trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Zrezygnować z czegoś w życiu, aby
zacząć nowy rozdział. Każdy człowiek zrezygnował z czegoś, gdy zaczęła się
apokalipsa. Z normalnego życia. Wtedy nie czuliśmy tak tego wyboru, ale teraz
to rozumiałem.
Uśmiechnąłem
się.
- Zostanę tutaj.
Nigdzie nie pojadę. Obiecuję – powiedziałem. Karolina przytuliła się do
mnie.
Bobru
Czekałem
w barze spokojnie, aż reszta zaproszonych ludzi się pojawi. Poprosiłem nawet
Czarka, właściciela baru, aby udostępnił nam kawałek lokalu i pozwolił połączyć
stoły, bo spodziewałem się przynajmniej sześciu osób. Zamówiłem dwie metalowe
beczułki z piwem, chociaż nie wiedziałem jak mogę się odwdzięczyć barmanowi za
to, że po prostu mi je dał. Obiecałem sobie, że jak znajdę coś dobrego to od
razu spłacę u niego dług.
Pierwszy
pojawił się Gigant i Ruda. Dopiero teraz po chwili od ostatnich wydarzeń,
zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę w mojej grupie została tylko Ika, jeżeli
chodziło o dziewczyny. Praktycznie cała damska część moich towarzyszy uciekła z
Łapą, co było dosyć straszne. Przywitałem się z przyjacielem i córką Kapitana,
po czym usiedli obok mnie.
- Wow, szykuje się
niezła impreza – skomentował Karol.
- Masz rację
przyjacielu – odpowiedziałem biorąc łyk z kufla.
- Jakaś specjalna
okazja? – zapytał.
- W sumie chcę z wami
porozmawiać. W takiej grupie.
- Czuję się wyróżniona
– odpowiedziała Ruda.
Po
chwili dołączył do nas Dymitr. Usiadł obok Rudej i nalał sobie od razu piwa.
- Co za dzień… - westchnął,
pijąc i stawiając z impetem naczynie na stół.
- Bobru… sorry, ale
muszę zapytać. Skąd wiedziałeś? – zapytał.
- Skąd wiedziałem co?
– odpowiedziałem pytaniem na pytanie, chociaż dobrze wiedziałem o co mu
chodzi.
- Jan. Rozpoznaliśmy
go z Dymitrem. Nie byliśmy pewni, ale kiedy go zastrzeliłeś to wiedzieliśmy, że
zrobiłeś dobrze – wyraził uznanie Gigant.
- Dziara mi
powiedział. On chyba wiedział, że ten skurczybyk się tu zaszył, ale chciał żeby
poczuł się pewnie. Niestety Karzeł zapłacił za to życiem – odpowiedziałem,
nieco kłamiąc. Dziara dokładnie wiedział, że Jan będzie chciał zabić Karła.
Wykorzystał go do tego – Mnie bardzo
ciekawi fakt skąd ty znałeś tego Jana? – pytanie skierowałem do Dymitra.
- Nie opowiedziałem ci
nigdy? W sumie pewnie nie, nie zdążyliśmy się jeszcze poznać. Opowiem wam,
jeśli nie macie nic przeciwko – zaproponował.
Nikt
nie miał nic przeciwko.
- A więc tak, jak Erni
spotkał mnie na drodze do Torunia, tuż przed twoim przyjazdem to uciekałem
wtedy właśnie od Gangu. Od początku apokalipsy kręciłem się tu i tam i
jeździłem na swoim motorze. Wciągnąłem się w narkotyki i w sumie zażywałem je
nawet gdy to gówno się już zaczęło. Z niedużą paczką ocalałych trafiliśmy raz
na oddział Gangu –zrobił przerwę na wzięcie łyka piwa - Był
tam Jan. Rozpieprzył nas konkretnie i zabrał mi motor. Udało mi się uratować
tylko towar, ale przyjaciół już nie. Byłem na siebie za to zły i wtedy będąc na
drodze prawie przejechał mnie Erni. Całe szczęście zatrzymał się i pozwolił mi
wejść. Resztę już znacie – zakończył opowieść odgarniając włosy z czoła i
zaczesując je do tyłu ręką.
Wtedy
do baru wszedł Erni, Łowca oraz Rekin. O ile dwóch pierwszych znałem bardzo
dobrze, to tego ostatniego jeszcze nie zdążyłem poznać. Był mężczyzną na oko w
wieku Łowcy, albo podobnym. Na czarnej brodzie widać było nawet już pierwsze
oznaki siwizny. Brązowe włosy Łowcy
wciąż połyskiwały, więc prezentował się żywiej. Wstałem i przywitałem się z
nim. Uścisk miał mocny, a spojrzenie szczere i łagodne. Gdy wszyscy zajęli
miejsca, jedno wciąż było puste. Zauważył to Erni, który wskazując je zapytał.
- Spodziewamy się jeszcze
kogoś?
- Tak – odpowiedziałem
krótko. Zaprosiłem jeszcze jedną osobę, która mogła być zainteresowana moją
ofertą. Oczywiście nie liczyłem biednego Pablorda, który wciąż leżał w
szpitalu.
Rozmowa
trwała i było dosyć przyjemnie. Wszyscy rozluźnili się i opowiadali innym różne
historie. Ludzie kochali historie, szczególnie te z lepszych czasów, kiedy
niektóre osoby jeszcze żyły.
- Pamiętam jak
wbiegłem do tego młyna i zobaczyłem ciebie, Miczi i tamtych chłopaczków.
Myślałem, że trafiłem z deszczu pod rynnę – mówił Gigant wspominając nasze
pierwsze spotkanie.
- Ja się
zastanawiałem, czy nie śnię, w końcu nie na co dzień i to jeszcze podczas
apokalipsy widzi się mężczyznę z mieczem na plecach i drugiego w płaszczu z
kapturem jak u jakiegoś rzezimieszka – odpowiedziałem uśmiechając się
szeroko.
- A pamiętasz jak
odbijaliśmy brata Erniego na moście? Byliśmy w przesranej sytuacji – skomentował.
- Sytuacja była
naprawdę przejebana – skwitował Erni.
Siedzieliśmy
tu już około godziny, więc niecierpliwiłem się, bo miałem do przekazania ważne
informacje, a ostatniego gościa wciąż nie było. Wtedy pojawił się, a wszyscy
odwrócili się w tamtą stronę. Był to Mpd. Od kiedy stracił posadę Czerwonej
Flary to zachowywał się inaczej. Stracił całkowicie dawną wolę życia. Teraz
podszedł i przywitał się z wszystkimi po czym usiadł na wolnym miejscu.
- To jest Mateusz, mój
przyjaciel i do niedawna Czerwona Flara. Teraz możemy przejść do meritum sprawy
– zapowiedziałem i przedstawiłem go osobom, które jeszcze go nie znały.
- Czyli jednak nie
sprowadziłeś nas tu w celach towarzyskich? – zapytała Ruda.
- Nie do końca – powiedziałem.
Rozejrzałem
się po wnętrzu. Teraz oprócz naszej grupki było tu tylko pięć osób, które
kompletnie nie zawracały sobie nami głowy. Wziąłem potężnego łyka, odetchnąłem
głęboko i zacząłem mówić.
- Nie wiem czy wiecie,
ale planuje niedługo opuścić to miejsce – zacząłem i od razu zauważyłem, że
na niektórych twarzach pojawiło się zaskoczenie, a na innych smutek – To miejsce wiele mnie nauczyło, ale za ogromną
cenę. Teraz sam już nie wiem czy bezpieczniej jest siedzieć tutaj w Ostoi z
ludźmi, którzy zabierają mi garściami osoby, które kocham, czy krążyć wraz z
trupami po drogach szukając nowego miejsca. Lepszego miejsca – zrobiłem
efektowną pauzę, żeby wszyscy przeanalizowali moje słowa – Dlatego zaprosiłem was tutaj dziś. Ludzi, których lubię i z którymi
jestem gotów wyruszyć dalej. Co prawda nie wszystkich jeszcze znam dobrze – tutaj
spojrzałem na Rekina i Rudą – ale jestem
gotów zaufać. Chciałbym was zapytać, kto byłby w stanie już niedługo opuścić to
miejsce razem ze mną.
Tego
momentu obawiałem się najbardziej. Nie miałem pojęcia jak zareaguje reszta.
Mogłem być praktycznie pewny tylko reakcji Giganta, który, jak miałem nadzieję,
pójdzie za mną wszędzie, ale reszta pozostawała pod sporym znakiem zapytania.
Nie każdy mógł chcieć uciec z miejsca otoczonego murami i pełnego ludzi. Ale to
właśnie ci ludzie sprawili, że sporo straciłem. To oni doprowadzili mnie do
takiego stanu.
- Ja za tobą pójdę
Bobru – odpowiedział Gigant jako pierwszy – Jesteśmy w tym gównie od dawna i nie wyobrażam sobie dalszego
mieszkania tutaj ze świadomością, że walczysz gdzieś w drodze z bandą trupów.
- Ja też chcę iść z
tobą – odpowiedziała Ruda. Zaskoczyła mnie tym.
- Twój ojciec na to
pozwoli? – zapytałem ostrożnie.
- Jestem już dużą
dziewczynką i umiem o siebie zadbać. Zresztą jak usłyszy, ze pojechałam z tobą
to na pewno będzie wiedział, że jestem w dobrych rękach – stwierdziła
uśmiechając się. Miała piękny uśmiech.
- Ja też się z tobą
zabiorę młody. Dobrze wspominam podróż do Torunia. Jeżeli ruszymy Potworem to
będę wniebowzięty – powiedział Łowca, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Miło
wspominałem podróż Potworem, czyli ogromnym tirem towarowym Łowcy. Jakie
szczęście mnie spotkało, że akurat on wtedy był na dachu w Supraślu i mi
pomógł.
- Ja też chcę jechać –
wysapał nieco podpity już Dymitr – Przygoda…
przygoda…
- Co prawda nie znamy
się jeszcze dobrze, ale skoro zostałem uratowany przez was, to mogę z wami
ruszyć dalej. Musze spłacić ten dług – powiedział Rekin.
Póki co
wszystko szło idealnie. Jedna z kelnerek podeszła do nas, żeby zabrać jedną z
opuszczonych beczek. Wydawało mi się przez chwilę, że spojrzała na Erniego, ale
nie byłem tego pewien.
- Kurde parda, Bobru…
W sumie sam nie wiem, czy ja się przydam? Nie mam ręki i ogólnie jest jakoś
beznadziejnie, co z Pablordem? Zostawimy go tu tak? Bo jak tak to chyba nie
jadę, ale jakbyśmy go wzięli jakoś ze sobą to… - rozpędził się jak zwykle
Mpd.
- Spokojnie Mateusz.
Poczekamy aż się wybudzi, nawet jak to potrwa jeszcze długi czas.
Mpd uśmiechnął się słysząc tą informację.
- Ja nie jadę – wyrzucił
z siebie Erni.
Chociaż
rozmawialiśmy już na ten temat w szpitalu, podczas wymiany z Dalionem, to
zabolało mnie to. Nie licząc Giganta, nie będę miał przy sobie już nikogo, kto
był ze mną w Królowym Moście, a nawet wcześniej.
- Dlaczego? – spytałem
machinalnie, chociaż nie chciałem. Po prostu samo ze mnie to wyleciało.
- Jest mi tu dobrze.
Ustatkowałem się. Kiedy tylko wyruszam Zbłąkanym za mury Ostoi czuję się
wiecznie niepewnie i marze tylko o powrocie za mury. Wybacz… - powiedział,
chociaż w jego głosie nie słychać było, żeby żałował.
- Nie będę naciskał.
Rozumiem – skłamałem.
Sytuacja
się nieco zagęściła, ale uśmiechnąłem się szeroko, żeby pokazać, że nie mam
nikomu za złe.
- Skoro większość z
was się zgadza, muszę was poprosić o jedną bardzo ważną rzecz. Nie narażajcie
się. Starajcie się trzymać z dala od kłopotów, a jak wszystko się ułoży to
wyruszymy. Oprócz Pablorda czekamy jeszcze na trójkę ludzi, która pojechała na
Drugi Posterunek. Powinni wrócić na dniach, a nie mogę ich zostawić w taki
sposób. A teraz wróćmy do picia! – ostatnie słowa wręcz wykrzyczałem.
Bolał mnie fakt, że Erni postanowił zostać. To on był
pierwszą osobą, o której pomyślałem gdy wybuchła apokalipsa. Mieliśmy trzymać
się razem do końca. Co mogło go przekonać do pozostania tutaj? Wątpiłem, żeby
chciał tu zostać tylko ze względu na Dziarę.
Impreza
trwała. Po kolejnych dwóch godzinach Rekin i Dymitr poszli, bo Dymitr już nie
dawał rady, a Rekin obiecał go odprowadzić do domu i położyć. Wtedy do baru
wbiegł Maciek, jeden z Czerwonych Flar. Podbiegł do mnie. Nie do końca
wiedziałem czego może ode mnie chcieć, poza tym byłem już po paru piwach, ale
gdy poprosił mnie na bok to chwiejnie wstałem i poszedłem za nim.
- Dziara cię wzywa – powiedział.
- Dalej jest w
szpitalu? – spytałem.
- Tak.
- Zaraz tam pójdę – obiecałem.
Wróciłem
na chwilę do stołu i powiedziałem reszcie, że znikam na chwilkę, żeby odwiedzić
Dziarę po czym powoli ruszyłem. Nawet nie wiem kiedy znalazłem się pod drzwiami
szpitala. Zamyśliłem się kompletnie i instynktownie dotarłem na miejsce.
Przeszedłem przez próg i po schodach trafiłem na piętro, na którym leżał Dziara
i Pablord. Przechodząc obok sali Pablorda zerknąłem i uśmiechnąłem się widząc
mojego towarzysza. Dalej spał, ale miałem nadzieję, że jego stan w końcu się
ustabilizuje i się wybudzi.
Gdy
dotarłem do miejsca gdzie leżał Dziara odetchnąłem głęboko i wszedłem. Dziara
siedział wsparty poduszkami i czytał. Oderwał wzrok natychmiast po tym jak mnie
zauważył i przywitał mnie.
- Bobru! Słyszałem, że
ci się udało! – powiedział radośnie.
- To prawda. Nie jest
to coś, czym się specjalnie szczycę, ale tak. Udało mi się.
- Dzisiaj jest dzień,
kiedy zaczyna się nowy epizod w naszym życiu. Ty i ja. Władcy Ostoi,
najlepszego miejsca na Ziemi!
- Przykro mi Krzysiu –
zwróciłem się do niego po raz pierwszy po imieniu – Ale mam inne plany.
Uśmiech
zniknął z jego twarzy, ale nie pojawił się na jego miejscu gniew.
- Jak to?
- Wybacz. Tym razem ja
mam plan i musisz się zgodzić na jego warunki. Proszę cię jak przyjaciel
przyjaciela – powiedziałem poważnie.
- Bobru co ty gadasz?
Teraz wszystko będzie dobrze. Ostoja stanie się dobrym miejscem.
- Wierzę w to Dziara.
Ale musze odejść. To miejsce nauczyło mnie wielu rzeczy, ale najważniejszą jest
ta, że ludzie są znacznie gorsi od zombie – wytłumaczyłem.
- Łamiesz mi serce
kolego – powiedział rozżalonym głosem.
- Dziara, po prostu
proszę cię o pozwolenie o odejście. Ja plus osoby, które będą miały ochotę. Nie
martw się nie zabiorę wszystkich, ale proszę cię o zwolnienie z służby Pablorda
i pozwolenie na odejście Mateusza. Weźmiemy tir Łowcy i znikniemy. Możliwe, że
jeszcze kiedyś tu wrócimy, ale to nie jest nic pewnego. To miejsce zabrało mi
mnóstwo osób, które kochałem. Nie pozwolę zginąć nikomu więcej.
Przez chwilę w pomieszczeniu
panowała taka cisza, że słyszeliśmy pracujące maszyny parę pomieszczeń dalej. W
końcu Dziara westchnął i zapytał.
- Kiedy chcesz odejść?
- Jak tylko moi ludzie
wrócą z Drugiego Posterunku i Pablord się obudzi – powiedziałem.
- Nie wiem czy poradzę
sobie z dowodzeniem bez ciebie. Jesteś świetnym ocalałym. Powinieneś kierować ludzkością,
tyle ci powiem – wyznał Dziara. Poczułem dumę, ale wiedziałem, że nie mogę
tu zostać.
- Nie nadaje się do
tego. Jestem… nie jestem dobrym człowiekiem – wytłumaczyłem.
- Jesteś dobrym
człowiekiem Bobru. Zawsze nim będziesz. Ludzie to w tobie widzą i dlatego za
tobą podążają.
- Mam nadzieję, że
Ostoja się utrzyma długo Dziara, bo możliwe, że pewnego dnia tu wrócę. Póki co
mogę ci powiedzieć, że Erni zostanie. Tak zadecydował.
- Cieszy mnie to.
Współpraca z wami to była czysta przyjemność – powiedział.
Milczałem.
Nie wiedziałem jak odpowiedzieć.
- Czy to wszystko? – spytałem
w końcu.
- Tak – odpowiedział.
- Bywaj – rzuciłem
krótko.
Nie odpowiedział. Wyszedłem z budynku i spojrzałem w niebo.
Było już ciemno. Gdzieś na niebie coś mignęło. Dobry człowiek… pomyślałem, nie
zasługuje na to miano. Ruszyłem przed siebie, a w głowie rysował mi się
plan. Plan na dalszą podróż.
Zakończenie tym razem postawiłeś na zapowiedzenie tego co będzie się działo w 4 tomie troszkę inaczej niż w poprzednich (akcja). Ciekawe czy Bobru będzie z tą Rudą ;) Powodzenia w pisaniu i czekamy z niecierpliwością na początek tomu. :))
OdpowiedzUsuńRozwinę parę motywów miłosnych, ale czy to będzie RudaxBobru? Zobaczycie :D
UsuńTak tym razem postawiłem na mocne dialogi + zapowiedź akcji. Próbowałem wymyślić coś innego, ale w sumie nie przychodziło mi do głowy nic, co byłoby w stanie przebić akcję z rozdziałów 21-22. Ale myślę, że rozwiązanie dobre ;)
Dziękuje za miłe słowa :)
Wpadłem dzisiaj na twojego bloga i jej,nie wiedziałem że tak świetnie piszesz :D Ja od paru lat tylko w fantasy się bawię,ale uważam ze masz świetny styl pisania i niesamowicie mnie zaciekawiłeś :D Spoko rozwiązanie i życzę weny ;3
OdpowiedzUsuńDziękuje :) Takie komentarze tylko dają pozytywnego "kopa" zachęcającego do dalszego pisania :)
UsuńFiu fiu. Muszę pogratulować Bombu. Piszesz coraz lepiej, a śledzę Cię od początku.
OdpowiedzUsuńI w końcu nie robisz tych błędów, które Ci kiedyś wytykałem :D
BobruXRuda? Ciekawe... kto wie, co się wydarzy na trasie.
Dobra, koniec mojego przynudzania. Oby wena Cię nie opuściła kolego.
Pozdrawiam Datenshi.
W sumie muszę się pochwalić, że dawno nie byłem tak do przodu z planowaniem. Od zakończenia tego rozdziału i właściwie tomu moją głowę zalała prawdziwa fala nowych pomysłów. Dlatego od razu uprzedzam, że wątki miłosne będą rozwinięte, ale dalej nie puszczę pary z ust na temat czy to będzie BobruXRuda :)
UsuńDzięki za miły komentarz i zapraszam ponownie ;)
Znowu napiszę komentarz. Taki podsumuwujący. Ten tom, tom rzeci był dobrze, a nawet bardzo dobrze napisany. Wszelkie wątki, które tak naprawdę dotyczyły różnych rzeczy, ale wszystko i tak doprowadziło do Dziary i Ostoi. To on i Toruń byli głównym powodem wszystkich wydarzeń.
OdpowiedzUsuńIntryga Dziary musiała być czymś, nad czym pewnie dość długo pracowałeś. Dopracowane, bez błędów bądź dziur fabluranych. A przynajmniej takowych nie znalazłem. ^^ Ale prawdą jest też to, że same intencje Dziary nie są znane do samego końca. Owszem, tak naprawdę osiągnął co chciał, Karzeł zginął, Jan też. Ostoja jest teraz jego. Całą prawdę zna tylko grupa Magdy. Nawet Bobru nie jest świadom wszystkiego. Może kiedyś się dowie?
Pozostaje mi mieć nadzieję, że zauważysz komentarz, albo przypomnę Ci o nim, kiedy dotrę do aktualnego. :3 W końcu zauważyłem, że cenisz wszystkie komentarze, to kolejny komentujący się przyda, co nie?
Pozdrawiam, Kylar!