poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 3: Poseł

Rozdział 3, pierwszy z perspektywy Olafa - prawej ręki Feline. Chociaż Olafa nie widzieliśmy, gdy Erni odwiedzał obóz w Płońsku, to jednak tam był. Zaufany człowiek Feline, ironicznie podchodzący do życia. Myślę, że postać się wam spodoba, bo jest zdecydowanie pasująca do świata.

Inne POV:
Olaf - Dzień 3 od rozpoczęcia akcji tomu
Bobru - ???
Irek - ???
??? - oznacza, że w dany dzień nie pojawiła się jeszcze informacja, co w tym czasie robią inni bohaterowie

----------------------------------------------

Rozdział 3 (Olaf) : Poseł


                Nienawidziłem życia w czasie apokalipsy zombie. Denerwowała mnie ciągła walka o przetrwanie i udawanie, że kiedyś to się skończy. Tego akurat byłem pewien, nikt nigdy nie wynajdzie żadnego antidotum. Czas każdego z nas był policzony i już się z tym zdążyłem pogodzić.  Obóz Feline był jednak miejscem do którego byłem przywiązany i chociaż nie lubiłem tu prawie nikogo to szanowałem Feline. Była tajemniczą, ale bardzo dobrą osobą i musiałem przyznać, że byłem gotów oddać za nią życie.
                Cały obóz znajdował się w starym budynku szpitalnym, który połączyliśmy z niedużym magazynem kawałek dalej. Wszystko było otoczone ogrodzeniem i w sumie chociaż nie mieliśmy za dużo miejsca to wciąż byliśmy w stanie bronić się tutaj długi czas. Znajdowałem się teraz w moim pokoju, który był niedaleko gabinetu Feline. Chociaż miałem ciężki charakter to ona ceniła sobie moje rady i często z nich korzystała, więc chciała mnie mieć zawsze pod ręką.  Podniosłem się ciężko z łóżka.  Swoje w życiu już przeżyłem i ciągle dokuczał mi ból kolan i pleców.
                Wstałem i podszedłem do lustra i miski z wodą. Spojrzałem na swoją twarz i westchnąłem cicho. Paskudna morda, pomyślałem. Miałem niebieskie oczy, krótko przystrzyżone włosy z wyraźnie zaznaczonymi zakolami, oraz pokaźne wąsy, które zakręcały w górę, przez co przypominałem jakiegoś włoskiego hydraulika. Wziąłem w ręce brzytwę i nakładając piankę do golenia, która znalazłem w szpitalu już jakiś czas temu, nałożyłem ją na brodę i gardło. Zacząłem powoli golić się i nucić pod nosem piosenkę, którą lubiłem słuchać, zanim to wszystko się zaczęło.
                Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się, a ja zaskoczony zaciąłem się w okolicach policzka.
- Kurwa mać – mruknąłem odwracając się.
- Wybacz Olafie, nie chciałem cię wystraszyć – powiedział Grzesiek. Grzesiek był lekarzem, chirurgiem, który był w tym obozie od początku. To jego znaleźliśmy tutaj gdy zajmowaliśmy to miejsce i czyściliśmy je z zombie.
- Czego chcesz? – spytałem tamując krwawienie koszulką leżąca na łóżku.
- Muszę cię przebadać, szczególnie po tym co stało się ostatnio – powiedział siadając na stołku przy wejściu.  Niecały miesiąc temu, około tydzień po tym, jak Feline wysłała dwóch naszych ludzi, żeby eskortowali Ernesta i Marcina do Ostoi, na naszych ziemiach pojawili się bandyci. Zostałem wtedy postrzelony w okolicach brzucha. Kula cudem ominęła moje narządy i jakimś cudem przeżyłem, ale od tamtego czasu Grzesiek męczył mnie co tydzień żeby robić rutynowe kontrole tego jak rana się goi.
- Dobra, chodźmy – powiedziałem przemywając twarz i ubierając się do końca. Za pas schowałem nóż i pistolet. Bez tego zestawu nigdzie się nie ruszałem.
                Ruszyliśmy korytarzem mijając po drodze dwóch, patrolujących ludzi. Po minucie staliśmy już w gabinecie Darka. Było tu całkiem czysto jak na panujące standardy i w porównaniu z moim pokojem to był zupełnie inny świat. Usiadłem na kozetce i zdjąłem spodnie oraz podkoszulek i bluzę. Grzesiek poszperał chwilę w szafce, po czym wyjął stetoskop oraz parę bandaży i butelkę dziwnego płynu, który służył do przemywania ran. Podszedł do mnie i spojrzał na moje podbrzusze. Rana wyglądała już całkiem nieźle, ale dalej cały obszar ciała miałem siny, a przy mocniejszym dotknięciu czułem parszywy ból.
- Dalej nie wiem jakim cudem udało ci się przeżyć. Świat cię jeszcze potrzebuje przyjacielu – powiedział podchodząc i przykładając zimny stetoskop do mojej klatki piersiowej.
- Pieprzyć ten świat –skomentowałem krótko.
                Lekarz chwycił mnie bez pardonowo za bokserki i spróbował odsunąć je kawałek w dół. Odepchnąłem go. Ten roześmiał się.
- Stary jak brzoza, a głupi jak koza. Jak mam ci opatrzeć tę ranę i ją przemyć jak nie mam do niej dostępu? Wstydzisz się? – zapytał, ciągle się uśmiechając.
- Po prostu wkurza mnie, że podchodzisz do takiego z takim uśmiechem. Lubisz widok męskich genitaliów? – zapytałem zgryźliwie.
- Nie bądź babą do cholery – odpowiedział wyraźnie poddenerwowany.
Pomimo moich sprzeciwów zbadał w końcu ranę i przeczyścił ją, a następnie pozwolił mi się ubrać.
- Mogę już iść? – zapytałem.
- Czekaj, ogarnę ci jeszcze ten syf na policzku – czasami nie rozumiałem do końca jego języka, bo był młody i używał słów, których używały dzieciaki w jego wieku.
                Podszedł do mnie i przeczyścił mi cięcie, po czym nakleił plaster.
- Wsio. Możesz iść – rzucił na odchodne i wrócił do swojego biurka.
- Wiesz, gdzie znajdę Feline? – zapytałem. Było południe, a ona lubiła spacerować po całym budynku i nie zawsze siedziała w swoim gabinecie.
- Nie mam pojęcia, sprawdź na dachu – zaproponował.
- Dobra, dzięki – odpowiedziałem i wyszedłem.
                Ruszyłem w stronę schodów, a po nich wspiąłem się na dach. Było tam parę pustych pomieszczeń, oraz jedno dosyć wyjątkowe – strych z balkonem, z którego widać było całą okolicę. Feline lubiła tam przychodzić, szczególnie w cieplejsze dni jak ten, aby obserwować okolicę z bezpiecznego miejsca. Zombie nie miały szans się tam wspiąć, a balkon był na tyle wsunięty, że ktoś musiałby strzelać z odległości paruset metrów, żeby ją w ogóle zauważyć, a nawet wtedy mógłby mieć problem z wycelowaniem. Co prawda słyszałem, że w Ostoi jest snajper, który ma jedno oko i profesjonalny karabin snajperski, ale nie wiedziałem, czy to nie były zwykłe plotki rozpowiadane przez Dziarę lub kogoś innego z Ostoi.
                Nie lubiłem ludzi z Ostoi, wywyższali się i cały czas starali się osiągnąć dziwną kontrolę nad terenem, w tym nad tym obozem. Całe szczęście Feline twardą ręką nie zgadzała się na to. Mi to pasowało i miałem nadzieję, że tak zostanie. Gdy dotarłem na balkon zobaczyłem ją od razu. Siedziała w bluzie z kapturem, kieliszkiem wina, słuchając cicho grającej z gramofonu muzyki na dużym skórzanym fotelu. Pamiętam jak dzisiaj jak wnosiłem go dla niej wraz z dwoma innymi ludźmi. Wszyscy w obozie kochali Feline. Czasami podejrzewali mnie o to, że próbuje przejąć jej pozycje, ale było to okrutne kłamstwo. Nie zależało mi na władzy. Nie lubiłem podejmować decyzji, wolałem się trzymać z tyłu.
                Feline jakby wyczuła moją obecność.
- To ty Olaf? – zapytała biorąc łyk wina i nawet nie odwracając się w moją stronę. Podszedłem bliżej niej, tak żeby mnie zobaczyła. Wyciągnąłem papierosa z paczki, która podobnie jak nóż i pistolet, nie opuszczała mnie nawet na chwilę i odpaliłem, biorąc potężnego bucha.
- Jaka dzisiaj czeka nas robota? – zapytałem.
- Na pewno jakaś, prawda? – zapytała retorycznie – Codziennie jest coś do zrobienia. Jeden dzień wolnego i to miejsce mogłoby upaść. Nie możemy się upić, zabawić, bo cały czas trzeba mieć rękę na pulsie – powiedziała.
- Taki parszywy świat nam się trafił – odpowiedziałem.
- Co do roboty, to w sumie dzisiaj nie mamy nic konkretnego do zrobienia. Chłopaki z ogrodzenia oczyszczają teraz podstawę budynku, grupa zwiadowcza wyruszyła na północny zachód w stronę Ostoi, żeby zobaczyć, czy ci coś nie planują, a reszta jest spokojna. Jeżeli nic nam nie przeszkodzi to prawdopodobnie dzisiaj pozostanie ci tylko sortowanie broni w zbrojowni, ale to później – powiedziała.
- Tak jest – odpowiedziałem zaciągając się papierosem.
- Zanim jednak pójdziesz możesz mi potowarzyszyć. Nie jestem świetną towarzyszką do rozmowy, ale wydaje mi się, że ty również nie lubisz za dużo gadać – stwierdziła. Spojrzałem w jej niezwykle niebieskie oczy i uśmiechnąłem się.
- Coś w tym jest – powiedziałem siadając.
                Przez najbliższe dwie godziny siedzieliśmy na górze w prawie całkowitym spokoju przerywanym co jakiś czas ludźmi, którzy raportowali szefowej to co udało im się osiągnąć. Pasowało mi to jak Feline lubiła spędzić wolny czas. Gadaliśmy tylko odrobinę o sprawach urzędowych. Nigdy nie traktowałem naszej relacji jako czegoś więcej niż przyjaźń, chociaż Feline była ładną dziewczyną. Była jednak młodsza ode mnie o jakieś piętnaście lat. Nie chciałem, żeby to miejsce upadło, bo zawracam głowę dziewczynie, która ma znacznie ważniejsze obowiązki.
                Gdy już miałem schodzić do stołówki, żeby zjeść w końcu coś, a nie ciągnąć na samych papierosach na dach przybiegł Piotrek. Był to młody chłopak, który właściwie cały czas biegał. Rzadko kiedy widywałem go siedzącego. Był zwiadowcą.
- Pani Feline znaleźliśmy kogoś, kto chcę z tobą porozmawiać – zameldował. Feline wstała.
- Gdzie go znaleźliście? – zapytała.
- Niedaleko naszego obozu. Obserwował miejsce z krzaków.
- Zabijmy cholernego szpiega! – krzyknąłem.
- Uspokój się Olaf – poprosiła – Zaprowadź go do mojego gabinetu. Zaraz tam przyjdziemy – stwierdziła. Piotrek zniknął równie szybko jak się pojawił, a ja spojrzałem na Feline.
- Masz zbyt dużą tolerancję wobec takich ludzi. Ogólnie wobec ludzi… - powiedziałem.
- Jak mi się nie spodoba to go zabijemy. Chodź, nie marudź – powiedziała, po czym zeszliśmy w dół.
                Gabinet Feline był mrocznym miejscem. Była tu nieduża biblioteczka, duże drewniane biurko oraz fotel i krzesła dla ewentualnych gości. Na jednym z nich siedział teraz mężczyzna w wieku Feline, związany i zakneblowany. Na drugim usiadłem ja, a Feline zasiadła na swoim miejscu. Odwołała szybko zwiadowców, którzy przyprowadzili złapanego, a następnie poczekała chwilę obserwując więźnia. Jej oczy miały tą przerażającą moc, przenikania ludzkiej duszy i wiedziałem, że jeżeli złapany ma jakieś złe zamiary to na pewno poczuł strach.
- Jak masz na imię i co cię tu sprowadza? – zapytała w końcu.
                Zdjąłem mu knebel i rzuciłem go na biurko.
- Jestem Kamil. Reprezentuje Inowrocław i tamtejszą grupę ocalałych i chcę zaprosić niejaką Feline, która dowodzi tym obozem na Wielkie Spotkanie Ocalałych, które odbędzie się dokładnie za sześć dni w naszym obozie – wyrecytował, jakby uczył się tej kwestii przez przynajmniej parę godzin. Kamil miał parodniowy zarost, ale był zadbany. Nie miał przy sobie żadnych rzeczy poza malutkim plecakiem, w którym miał rzeczy pozwalające przetrwać parę dni w dziczy.
- Wielkie Spotkanie Ocalałych? – zapytała Feline.
- Co ty pieprzysz… - skwitowałem patrząc na niego.
- Mówię prawdę. Dowódca naszego obozu, Ben, chce w końcu zbudować prawdziwą cywilizację. Zaproszenie dostarczyć miałem w pierwszej kolejności tutaj i jednocześnie poprosić o przekazanie tej informacji dowódcy Ostoi oraz dowódcy Drugiego Posterunku. Za sześć dni… - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Feline mu przerwała.
- Dlaczego mielibyśmy przyjść? Do nieznanego obozu człowieka, który zakradał się tutaj jak wróg… - powiedziała zimnym tonem.
- Nie byłem pewien czy jesteście dobrymi ludźmi, a zanim zdążyłem się przekonać złapali mnie – skontrował. Pomimo ciężkiej sytuacji zachowywał spokój. To się ceniło.
- I co teraz myślisz chłopcze? – zapytałem.
- Myślę, że nadajecie się – odpowiedział patrząc mi w oczy. Następnie odwrócił się w stronę Feline – Ty jesteś na pewno Feline. Zgadzasz się na nasze warunki, czy nie? – zapytał.
- Nie mogę ci teraz odpowiedzieć, bo… - zaczęła, ale wtedy Kamil jej przerwał.
- Muszę znać odpowiedź teraz i przeka… - nie zdążył dokończyć, bo uderzyłem go w twarz. Zakołysał się na krześle, ale nie upadł. Feline skarciła mnie spojrzeniem, ale zignorowałem to.
- Gdy ona mówi, masz słuchać – powiedziałem zimno – I nie przerywać.
- Widzę, że masz oddanych ludzi – stwierdził Kamil ocierając twarz o bark – To nie zmienia jednak tego, że muszę dowiedzieć się teraz. Jeżeli nie zgodzicie się to…
- To co? – zapytała Feline.
- Będę musiał zgłosić się do mojego szefa i zapytać co dalej. Bo spotkanie musi się odbyć prędzej czy później – odpowiedział.
- Czemu ma się odbyć właśnie w Inowrocławiu? – dopytywała dalej Feline.
- Bo tam jest człowiek, który naprawdę chcę odbudować ten świat – odpowiedział dumnie mężczyzna.
                Feline oparła się o swój fotel i założyła nogę na nogę. Zastanawiała się. W pomieszczeniu przez około minutę panowała cisza. Kamil zaskoczył mnie swoją śmiałością – przez cały czas nie opuścił wzroku i wciąż utrzymywał kontakt wzrokowy z przywódczynią obozu. Ta w końcu ocknęła się jakoby z transu i spojrzała na mnie.
- Olafie zostaw nas samych. Zawołam po ciebie jak będziesz potrzebny – rozkazała.
- Ta jest – odpowiedziałem. Wychodząc rzuciłem młodemu spojrzenie w stylu „jak ją dotkniesz to będziesz cierpiał” po czym opuściłem pomieszczenie.
                Nie mając za dużo do roboty ruszyłem w stronę stołówki, aby w końcu coś zjeść. Pomieszczenie było praktycznie puste, w kącie siedziało dwóch mężczyzn, których widywałem co jakiś czas, ale nie znałem osobiście. Podszedłem do dobrze znanego mi, grubszego kucharza, którego nazywali w obozie Siekierka i poprosiłem o coś do jedzenia.
- Za dużo ze śniadania nie zostało, a na obiad to ty musisz poczekać – powiedział swoim specyficznym, niskim głosem.
- Siekiera nie gadaj, że kumplowi nie zostawiłeś nawet porcji – powiedziałem słodko.
Grubas zaśmiał się, a jego policzki zafalowały.
- Nie rozśmieszaj mnie, trzy dni temu nazwałeś mnie chodzącą beczką tłustego mięsa – odpowiedział.
- To było po przyjacielsku – zapewniłem. Siekiera spojrzał na mnie z wyrzutem, po czym zniknął na chwilę z okienka, a po chwili pojawił się z talerzem, na którym była kupka fasoli, dwie sardynki oraz dwie duże kromki chleba.
- Tyle ci mogę dać, a teraz zjeżdżaj stąd – powiedział wciskając mi talerz w ręce i zamykając okienko.
                Zjadłem spokojnie rozmyślając nieco o tym, co usłyszałem w gabinecie Feline. Wielkie Spotkanie Ocalałych. Wydawało mi się, że to jest pułapka, ale byłem pewien, że Feline nie przepuści takiej okazji. Nasz obóz został zaliczony na równi z obozem Dziary oraz Kapitana, a w centrum wydarzeń zawsze działy się rzeczy, które interesowały moją szefową. Byłem pewien, że pewnego dnia to ją zgubi, ale od tego byłem ja – od pilnowania jej.
                Odniosłem talerz i poszedłem do zbrojowni, aby zająć się jakże nudnym zajęciem, jakim było czyszczenie i przeliczanie broni oraz amunicji. Mieliśmy ostatnio coraz to większe szczęście w znajdowaniu różnej broni i po wstępnych obliczeniach byłem już pewien, że liczba broni przerasta przynajmniej dwukrotnie liczbę osób będących w obozie. W sumie było tu nas około pięćdziesięciu, co nie było dużą liczbą, ale mieliśmy mnóstwo broni, więc byliśmy groźni i ludzie musieli się z nami liczyć.
                Następne półtorej godziny spędziłem w zbrojowni i gdy w końcu wyszedłem byłem już dosyć zmęczony. Dzień był krótki, ale intensywny. Postanowiłem wyjść przewietrzyć się, a następnie pójść do swojego pokoju i położyć się spać. Słońce powoli kierowało się ku horyzontowi, ale nie mogła być godzina późniejsza niż siedemnasta. Ogrodzenia jak zwykle pilnowało parę osób, ale ja nawet nie chciałem im przeszkadzać. Usiadłem na ławce przed wejściem i wziąłem głęboki oddech.  Kolejne dni będą ciężkie, tego byłem pewien.
                Słońce świeciło, oślepiając mnie kompletnie, więc przymknąłem oczy i cieszyłem się chwilą. Usłyszałem nagle podniesione głosy i leniwie otworzyłem jedną powiekę, żeby zobaczyć co się dzieje. Ekipa broniąca ogrodzenia stała teraz przed główną bramą z prętami i zaczęła oczyszczać przez szpary w siatce zebrane pod ogrodzeniem zombie. Pomyślałem, że zabicie paru trupów będzie świetnym zwieńczeniem dnia, więc wstałem i podszedłem do nich. Wziąłem jeden z prętów stojących na uboczu i podszedłem do siatki. Jeden z trupów, który miał głowę przechyloną o parędziesiąt stopni zaszarżował na siatkę. Oczyszczanie tego rejonu było ważne, bo jak zebrałoby się tutaj za dużo zombie, to w końcu by zniszczyły ogrodzenie, a postawienie czegoś takiego zajmowało sporo czasu. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić.
                Niczym kijem bilardowym machnąłem przez dziurę w siatce przebijając głowę zombie, a następnie przyciągając pręt z powrotem, aby zadać kolejny cios, następnemu trupowi. Machaliśmy tak, a kolejne ciała upadały głucho na asfalt przed wejściem, farbując go na czerwono. I tak od dawna był cały pokryty zaschniętą krwią, ale teraz ciemna, brudna krew świeciła wręcz w promieniach słońca.
                Po załatwieniu ostatniego trupa strażnicy mi podziękowali i otworzyli bramę, żeby wynieść trupy kawałek dalej. Ja sam wróciłem do budynku i idąc na jedno z wyższych pięter po schodach, skierowałem się do swojego pokoju. Gdy już miałem wchodzić do środka spotkałem Feline, która akurat wychodziła ze swojego gabinetu.
- Olaf. Świetnie się składa, właśnie ciebie szukałam – powiedziała, wciągając mnie do środka.
Po złapanym nie było już śladu, więc dobrze wiedziałem, że albo nie żył, albo doszli do ugody.
- Jak przebiegła rozmowa? – zapytałem ostrożnie.
- Dobrze. Znasz mnie przecież, wiesz, że nie zmarnuje takiej okazji – powiedziała.
- Więc jedziesz do Ostoi? Żeby przekazać im wiadomość? – zapytałem.
- Tak. Właściwie to jedziemy do Ostoi, przecież nie pojadę tam sama – stwierdziła.
                Westchnąłem cicho. Właśnie wkopałeś się w niezłe bagno Olafie, powiedziałem sam do siebie w myślach.

- Mianuje cię posłem naszego Obozu. To ważne zadanie i będziesz miał na dniach naprawdę sporo do zrobienia – powiedziała uśmiechając się. W jej błękitnych oczach zobaczyłem błysk czegoś niebezpiecznego. Już w krótce miałem się przekonać czego.

2 komentarze:

  1. Bobru nie mów tylko ,że zrobisz kolejny obóz ludożerców ;DDD ///Epickie jak Zawsze , Pozdrawiam /// GreenBunny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pożyjemy, zobaczymy :) Również pozdrawiam i dzięki za komentarz ;)

      Usuń