Rozdział 3, pierwszy z perspektywy Olafa - prawej ręki Feline. Chociaż Olafa nie widzieliśmy, gdy Erni odwiedzał obóz w Płońsku, to jednak tam był. Zaufany człowiek Feline, ironicznie podchodzący do życia. Myślę, że postać się wam spodoba, bo jest zdecydowanie pasująca do świata.
Inne POV:
Olaf - Dzień 3 od rozpoczęcia akcji tomu
Bobru - ???
Irek - ???
??? - oznacza, że w dany dzień nie pojawiła się jeszcze informacja, co w tym czasie robią inni bohaterowie
----------------------------------------------
Rozdział 3 (Olaf) : Poseł
Nienawidziłem
życia w czasie apokalipsy zombie. Denerwowała mnie ciągła walka o przetrwanie i
udawanie, że kiedyś to się skończy. Tego akurat byłem pewien, nikt nigdy nie
wynajdzie żadnego antidotum. Czas każdego z nas był policzony i już się z tym
zdążyłem pogodzić. Obóz Feline był
jednak miejscem do którego byłem przywiązany i chociaż nie lubiłem tu prawie
nikogo to szanowałem Feline. Była tajemniczą, ale bardzo dobrą osobą i musiałem
przyznać, że byłem gotów oddać za nią życie.
Cały
obóz znajdował się w starym budynku szpitalnym, który połączyliśmy z niedużym
magazynem kawałek dalej. Wszystko było otoczone ogrodzeniem i w sumie chociaż
nie mieliśmy za dużo miejsca to wciąż byliśmy w stanie bronić się tutaj długi
czas. Znajdowałem się teraz w moim pokoju, który był niedaleko gabinetu Feline.
Chociaż miałem ciężki charakter to ona ceniła sobie moje rady i często z nich
korzystała, więc chciała mnie mieć zawsze pod ręką. Podniosłem się ciężko z łóżka. Swoje w życiu już przeżyłem i ciągle dokuczał
mi ból kolan i pleców.
Wstałem
i podszedłem do lustra i miski z wodą. Spojrzałem na swoją twarz i westchnąłem
cicho. Paskudna morda, pomyślałem. Miałem
niebieskie oczy, krótko przystrzyżone włosy z wyraźnie zaznaczonymi zakolami,
oraz pokaźne wąsy, które zakręcały w górę, przez co przypominałem jakiegoś
włoskiego hydraulika. Wziąłem w ręce brzytwę i nakładając piankę do golenia,
która znalazłem w szpitalu już jakiś czas temu, nałożyłem ją na brodę i gardło.
Zacząłem powoli golić się i nucić pod nosem piosenkę, którą lubiłem słuchać,
zanim to wszystko się zaczęło.
Nagle
drzwi do mojego pokoju otworzyły się, a ja zaskoczony zaciąłem się w okolicach
policzka.
- Kurwa mać – mruknąłem
odwracając się.
- Wybacz Olafie, nie
chciałem cię wystraszyć – powiedział Grzesiek. Grzesiek był lekarzem,
chirurgiem, który był w tym obozie od początku. To jego znaleźliśmy tutaj gdy
zajmowaliśmy to miejsce i czyściliśmy je z zombie.
- Czego chcesz? – spytałem
tamując krwawienie koszulką leżąca na łóżku.
- Muszę cię przebadać,
szczególnie po tym co stało się ostatnio – powiedział siadając na stołku
przy wejściu. Niecały miesiąc temu,
około tydzień po tym, jak Feline wysłała dwóch naszych ludzi, żeby eskortowali
Ernesta i Marcina do Ostoi, na naszych ziemiach pojawili się bandyci. Zostałem
wtedy postrzelony w okolicach brzucha. Kula cudem ominęła moje narządy i jakimś
cudem przeżyłem, ale od tamtego czasu Grzesiek męczył mnie co tydzień żeby
robić rutynowe kontrole tego jak rana się goi.
- Dobra, chodźmy – powiedziałem
przemywając twarz i ubierając się do końca. Za pas schowałem nóż i pistolet.
Bez tego zestawu nigdzie się nie ruszałem.
Ruszyliśmy
korytarzem mijając po drodze dwóch, patrolujących ludzi. Po minucie staliśmy
już w gabinecie Darka. Było tu całkiem czysto jak na panujące standardy i w
porównaniu z moim pokojem to był zupełnie inny świat. Usiadłem na kozetce i
zdjąłem spodnie oraz podkoszulek i bluzę. Grzesiek poszperał chwilę w szafce,
po czym wyjął stetoskop oraz parę bandaży i butelkę dziwnego płynu, który
służył do przemywania ran. Podszedł do mnie i spojrzał na moje podbrzusze. Rana
wyglądała już całkiem nieźle, ale dalej cały obszar ciała miałem siny, a przy
mocniejszym dotknięciu czułem parszywy ból.
- Dalej nie wiem jakim
cudem udało ci się przeżyć. Świat cię jeszcze potrzebuje przyjacielu – powiedział
podchodząc i przykładając zimny stetoskop do mojej klatki piersiowej.
- Pieprzyć ten świat –skomentowałem
krótko.
Lekarz
chwycił mnie bez pardonowo za bokserki i spróbował odsunąć je kawałek w dół.
Odepchnąłem go. Ten roześmiał się.
- Stary jak brzoza, a
głupi jak koza. Jak mam ci opatrzeć tę ranę i ją przemyć jak nie mam do niej
dostępu? Wstydzisz się? – zapytał, ciągle się uśmiechając.
- Po prostu wkurza
mnie, że podchodzisz do takiego z takim uśmiechem. Lubisz widok męskich
genitaliów? – zapytałem zgryźliwie.
- Nie bądź babą do
cholery – odpowiedział wyraźnie poddenerwowany.
Pomimo moich sprzeciwów zbadał w końcu ranę i przeczyścił
ją, a następnie pozwolił mi się ubrać.
- Mogę już iść? – zapytałem.
- Czekaj, ogarnę ci
jeszcze ten syf na policzku – czasami nie rozumiałem do końca jego języka,
bo był młody i używał słów, których używały dzieciaki w jego wieku.
Podszedł
do mnie i przeczyścił mi cięcie, po czym nakleił plaster.
- Wsio. Możesz iść – rzucił
na odchodne i wrócił do swojego biurka.
- Wiesz, gdzie znajdę
Feline? – zapytałem. Było południe, a ona lubiła spacerować po całym
budynku i nie zawsze siedziała w swoim gabinecie.
- Nie mam pojęcia,
sprawdź na dachu – zaproponował.
- Dobra, dzięki – odpowiedziałem
i wyszedłem.
Ruszyłem
w stronę schodów, a po nich wspiąłem się na dach. Było tam parę pustych
pomieszczeń, oraz jedno dosyć wyjątkowe – strych z balkonem, z którego widać
było całą okolicę. Feline lubiła tam przychodzić, szczególnie w cieplejsze dni
jak ten, aby obserwować okolicę z bezpiecznego miejsca. Zombie nie miały szans
się tam wspiąć, a balkon był na tyle wsunięty, że ktoś musiałby strzelać z
odległości paruset metrów, żeby ją w ogóle zauważyć, a nawet wtedy mógłby mieć
problem z wycelowaniem. Co prawda słyszałem, że w Ostoi jest snajper, który ma
jedno oko i profesjonalny karabin snajperski, ale nie wiedziałem, czy to nie
były zwykłe plotki rozpowiadane przez Dziarę lub kogoś innego z Ostoi.
Nie
lubiłem ludzi z Ostoi, wywyższali się i cały czas starali się osiągnąć dziwną
kontrolę nad terenem, w tym nad tym obozem. Całe szczęście Feline twardą ręką
nie zgadzała się na to. Mi to pasowało i miałem nadzieję, że tak zostanie. Gdy
dotarłem na balkon zobaczyłem ją od razu. Siedziała w bluzie z kapturem,
kieliszkiem wina, słuchając cicho grającej z gramofonu muzyki na dużym
skórzanym fotelu. Pamiętam jak dzisiaj jak wnosiłem go dla niej wraz z dwoma
innymi ludźmi. Wszyscy w obozie kochali Feline. Czasami podejrzewali mnie o to,
że próbuje przejąć jej pozycje, ale było to okrutne kłamstwo. Nie zależało mi
na władzy. Nie lubiłem podejmować decyzji, wolałem się trzymać z tyłu.
Feline
jakby wyczuła moją obecność.
- To ty Olaf? – zapytała
biorąc łyk wina i nawet nie odwracając się w moją stronę. Podszedłem bliżej
niej, tak żeby mnie zobaczyła. Wyciągnąłem papierosa z paczki, która podobnie
jak nóż i pistolet, nie opuszczała mnie nawet na chwilę i odpaliłem, biorąc
potężnego bucha.
- Jaka dzisiaj czeka
nas robota? – zapytałem.
- Na pewno jakaś,
prawda? – zapytała retorycznie – Codziennie
jest coś do zrobienia. Jeden dzień wolnego i to miejsce mogłoby upaść. Nie
możemy się upić, zabawić, bo cały czas trzeba mieć rękę na pulsie – powiedziała.
- Taki parszywy świat
nam się trafił – odpowiedziałem.
- Co do roboty, to w
sumie dzisiaj nie mamy nic konkretnego do zrobienia. Chłopaki z ogrodzenia
oczyszczają teraz podstawę budynku, grupa zwiadowcza wyruszyła na północny
zachód w stronę Ostoi, żeby zobaczyć, czy ci coś nie planują, a reszta jest
spokojna. Jeżeli nic nam nie przeszkodzi to prawdopodobnie dzisiaj pozostanie
ci tylko sortowanie broni w zbrojowni, ale to później – powiedziała.
- Tak jest – odpowiedziałem
zaciągając się papierosem.
- Zanim jednak
pójdziesz możesz mi potowarzyszyć. Nie jestem świetną towarzyszką do rozmowy,
ale wydaje mi się, że ty również nie lubisz za dużo gadać – stwierdziła.
Spojrzałem w jej niezwykle niebieskie oczy i uśmiechnąłem się.
- Coś w tym jest – powiedziałem
siadając.
Przez
najbliższe dwie godziny siedzieliśmy na górze w prawie całkowitym spokoju
przerywanym co jakiś czas ludźmi, którzy raportowali szefowej to co udało im
się osiągnąć. Pasowało mi to jak Feline lubiła spędzić wolny czas. Gadaliśmy
tylko odrobinę o sprawach urzędowych. Nigdy nie traktowałem naszej relacji jako
czegoś więcej niż przyjaźń, chociaż Feline była ładną dziewczyną. Była jednak
młodsza ode mnie o jakieś piętnaście lat. Nie chciałem, żeby to miejsce upadło,
bo zawracam głowę dziewczynie, która ma znacznie ważniejsze obowiązki.
Gdy już
miałem schodzić do stołówki, żeby zjeść w końcu coś, a nie ciągnąć na samych
papierosach na dach przybiegł Piotrek. Był to młody chłopak, który właściwie
cały czas biegał. Rzadko kiedy widywałem go siedzącego. Był zwiadowcą.
- Pani Feline
znaleźliśmy kogoś, kto chcę z tobą porozmawiać – zameldował. Feline wstała.
- Gdzie go
znaleźliście? – zapytała.
- Niedaleko naszego
obozu. Obserwował miejsce z krzaków.
- Zabijmy cholernego
szpiega! – krzyknąłem.
- Uspokój się Olaf – poprosiła
– Zaprowadź go do mojego gabinetu. Zaraz
tam przyjdziemy – stwierdziła. Piotrek zniknął równie szybko jak się pojawił,
a ja spojrzałem na Feline.
- Masz zbyt dużą
tolerancję wobec takich ludzi. Ogólnie wobec ludzi… - powiedziałem.
- Jak mi się nie
spodoba to go zabijemy. Chodź, nie marudź – powiedziała, po czym zeszliśmy
w dół.
Gabinet
Feline był mrocznym miejscem. Była tu nieduża biblioteczka, duże drewniane
biurko oraz fotel i krzesła dla ewentualnych gości. Na jednym z nich siedział
teraz mężczyzna w wieku Feline, związany i zakneblowany. Na drugim usiadłem ja,
a Feline zasiadła na swoim miejscu. Odwołała szybko zwiadowców, którzy
przyprowadzili złapanego, a następnie poczekała chwilę obserwując więźnia. Jej
oczy miały tą przerażającą moc, przenikania ludzkiej duszy i wiedziałem, że
jeżeli złapany ma jakieś złe zamiary to na pewno poczuł strach.
- Jak masz na imię i
co cię tu sprowadza? – zapytała w końcu.
Zdjąłem
mu knebel i rzuciłem go na biurko.
- Jestem Kamil.
Reprezentuje Inowrocław i tamtejszą grupę ocalałych i chcę zaprosić niejaką
Feline, która dowodzi tym obozem na Wielkie Spotkanie Ocalałych, które odbędzie
się dokładnie za sześć dni w naszym obozie – wyrecytował, jakby uczył się
tej kwestii przez przynajmniej parę godzin. Kamil miał parodniowy zarost, ale
był zadbany. Nie miał przy sobie żadnych rzeczy poza malutkim plecakiem, w
którym miał rzeczy pozwalające przetrwać parę dni w dziczy.
- Wielkie Spotkanie
Ocalałych? – zapytała Feline.
- Co ty pieprzysz… - skwitowałem
patrząc na niego.
- Mówię prawdę.
Dowódca naszego obozu, Ben, chce w końcu zbudować prawdziwą cywilizację.
Zaproszenie dostarczyć miałem w pierwszej kolejności tutaj i jednocześnie
poprosić o przekazanie tej informacji dowódcy Ostoi oraz dowódcy Drugiego
Posterunku. Za sześć dni… - chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Feline mu
przerwała.
- Dlaczego mielibyśmy
przyjść? Do nieznanego obozu człowieka, który zakradał się tutaj jak wróg… - powiedziała
zimnym tonem.
- Nie byłem pewien czy
jesteście dobrymi ludźmi, a zanim zdążyłem się przekonać złapali mnie – skontrował.
Pomimo ciężkiej sytuacji zachowywał spokój. To się ceniło.
- I co teraz myślisz
chłopcze? – zapytałem.
- Myślę, że nadajecie
się – odpowiedział patrząc mi w oczy. Następnie odwrócił się w stronę
Feline – Ty jesteś na pewno Feline.
Zgadzasz się na nasze warunki, czy nie? – zapytał.
- Nie mogę ci teraz
odpowiedzieć, bo… - zaczęła, ale wtedy Kamil jej przerwał.
- Muszę znać odpowiedź
teraz i przeka… - nie zdążył dokończyć, bo uderzyłem go w twarz. Zakołysał
się na krześle, ale nie upadł. Feline skarciła mnie spojrzeniem, ale
zignorowałem to.
- Gdy ona mówi, masz
słuchać – powiedziałem zimno – I nie
przerywać.
- Widzę, że masz
oddanych ludzi – stwierdził Kamil ocierając twarz o bark – To nie zmienia jednak tego, że muszę
dowiedzieć się teraz. Jeżeli nie zgodzicie się to…
- To co? – zapytała
Feline.
- Będę musiał zgłosić
się do mojego szefa i zapytać co dalej. Bo spotkanie musi się odbyć prędzej czy
później – odpowiedział.
- Czemu ma się odbyć
właśnie w Inowrocławiu? – dopytywała dalej Feline.
- Bo tam jest
człowiek, który naprawdę chcę odbudować ten świat – odpowiedział dumnie
mężczyzna.
Feline
oparła się o swój fotel i założyła nogę na nogę. Zastanawiała się. W
pomieszczeniu przez około minutę panowała cisza. Kamil zaskoczył mnie swoją
śmiałością – przez cały czas nie opuścił wzroku i wciąż utrzymywał kontakt
wzrokowy z przywódczynią obozu. Ta w końcu ocknęła się jakoby z transu i
spojrzała na mnie.
- Olafie zostaw nas
samych. Zawołam po ciebie jak będziesz potrzebny – rozkazała.
- Ta jest – odpowiedziałem.
Wychodząc rzuciłem młodemu spojrzenie w stylu „jak ją dotkniesz to będziesz cierpiał” po czym opuściłem
pomieszczenie.
Nie
mając za dużo do roboty ruszyłem w stronę stołówki, aby w końcu coś zjeść. Pomieszczenie
było praktycznie puste, w kącie siedziało dwóch mężczyzn, których widywałem co
jakiś czas, ale nie znałem osobiście. Podszedłem do dobrze znanego mi,
grubszego kucharza, którego nazywali w obozie Siekierka i poprosiłem o coś do
jedzenia.
- Za dużo ze śniadania
nie zostało, a na obiad to ty musisz poczekać – powiedział swoim
specyficznym, niskim głosem.
- Siekiera nie gadaj,
że kumplowi nie zostawiłeś nawet porcji – powiedziałem słodko.
Grubas zaśmiał się, a jego policzki zafalowały.
- Nie rozśmieszaj
mnie, trzy dni temu nazwałeś mnie chodzącą beczką tłustego mięsa – odpowiedział.
- To było po
przyjacielsku – zapewniłem. Siekiera spojrzał na mnie z wyrzutem, po czym
zniknął na chwilę z okienka, a po chwili pojawił się z talerzem, na którym była
kupka fasoli, dwie sardynki oraz dwie duże kromki chleba.
- Tyle ci mogę dać, a
teraz zjeżdżaj stąd – powiedział wciskając mi talerz w ręce i zamykając
okienko.
Zjadłem
spokojnie rozmyślając nieco o tym, co usłyszałem w gabinecie Feline. Wielkie
Spotkanie Ocalałych. Wydawało mi się, że to jest pułapka, ale byłem pewien, że
Feline nie przepuści takiej okazji. Nasz obóz został zaliczony na równi z
obozem Dziary oraz Kapitana, a w centrum wydarzeń zawsze działy się rzeczy,
które interesowały moją szefową. Byłem pewien, że pewnego dnia to ją zgubi, ale
od tego byłem ja – od pilnowania jej.
Odniosłem
talerz i poszedłem do zbrojowni, aby zająć się jakże nudnym zajęciem, jakim
było czyszczenie i przeliczanie broni oraz amunicji. Mieliśmy ostatnio coraz to
większe szczęście w znajdowaniu różnej broni i po wstępnych obliczeniach byłem
już pewien, że liczba broni przerasta przynajmniej dwukrotnie liczbę osób
będących w obozie. W sumie było tu nas około pięćdziesięciu, co nie było dużą
liczbą, ale mieliśmy mnóstwo broni, więc byliśmy groźni i ludzie musieli się z
nami liczyć.
Następne
półtorej godziny spędziłem w zbrojowni i gdy w końcu wyszedłem byłem już dosyć
zmęczony. Dzień był krótki, ale intensywny. Postanowiłem wyjść przewietrzyć
się, a następnie pójść do swojego pokoju i położyć się spać. Słońce powoli
kierowało się ku horyzontowi, ale nie mogła być godzina późniejsza niż
siedemnasta. Ogrodzenia jak zwykle pilnowało parę osób, ale ja nawet nie
chciałem im przeszkadzać. Usiadłem na ławce przed wejściem i wziąłem głęboki
oddech. Kolejne dni będą ciężkie, tego
byłem pewien.
Słońce
świeciło, oślepiając mnie kompletnie, więc przymknąłem oczy i cieszyłem się
chwilą. Usłyszałem nagle podniesione głosy i leniwie otworzyłem jedną powiekę,
żeby zobaczyć co się dzieje. Ekipa broniąca ogrodzenia stała teraz przed główną
bramą z prętami i zaczęła oczyszczać przez szpary w siatce zebrane pod
ogrodzeniem zombie. Pomyślałem, że zabicie paru trupów będzie świetnym
zwieńczeniem dnia, więc wstałem i podszedłem do nich. Wziąłem jeden z prętów
stojących na uboczu i podszedłem do siatki. Jeden z trupów, który miał głowę
przechyloną o parędziesiąt stopni zaszarżował na siatkę. Oczyszczanie tego
rejonu było ważne, bo jak zebrałoby się tutaj za dużo zombie, to w końcu by
zniszczyły ogrodzenie, a postawienie czegoś takiego zajmowało sporo czasu. Nie
mogliśmy sobie na to pozwolić.
Niczym
kijem bilardowym machnąłem przez dziurę w siatce przebijając głowę zombie, a
następnie przyciągając pręt z powrotem, aby zadać kolejny cios, następnemu
trupowi. Machaliśmy tak, a kolejne ciała upadały głucho na asfalt przed
wejściem, farbując go na czerwono. I tak od dawna był cały pokryty zaschniętą
krwią, ale teraz ciemna, brudna krew świeciła wręcz w promieniach słońca.
Po
załatwieniu ostatniego trupa strażnicy mi podziękowali i otworzyli bramę, żeby
wynieść trupy kawałek dalej. Ja sam wróciłem do budynku i idąc na jedno z
wyższych pięter po schodach, skierowałem się do swojego pokoju. Gdy już miałem
wchodzić do środka spotkałem Feline, która akurat wychodziła ze swojego
gabinetu.
- Olaf. Świetnie się
składa, właśnie ciebie szukałam – powiedziała, wciągając mnie do środka.
Po złapanym nie było już śladu, więc dobrze wiedziałem, że
albo nie żył, albo doszli do ugody.
- Jak przebiegła
rozmowa? – zapytałem ostrożnie.
- Dobrze. Znasz mnie
przecież, wiesz, że nie zmarnuje takiej okazji – powiedziała.
- Więc jedziesz do
Ostoi? Żeby przekazać im wiadomość? – zapytałem.
- Tak. Właściwie to
jedziemy do Ostoi, przecież nie pojadę tam sama – stwierdziła.
Westchnąłem
cicho. Właśnie wkopałeś się w niezłe
bagno Olafie, powiedziałem sam do siebie w myślach.
- Mianuje cię posłem
naszego Obozu. To ważne zadanie i będziesz miał na dniach naprawdę sporo do
zrobienia – powiedziała uśmiechając się. W jej błękitnych oczach zobaczyłem
błysk czegoś niebezpiecznego. Już w krótce miałem się przekonać czego.
Bobru nie mów tylko ,że zrobisz kolejny obóz ludożerców ;DDD ///Epickie jak Zawsze , Pozdrawiam /// GreenBunny
OdpowiedzUsuńPożyjemy, zobaczymy :) Również pozdrawiam i dzięki za komentarz ;)
Usuń