Rozdział 2, pierwszy z perspektywy Irka. Dla osób niekojarzących, albo czytających (mam nadzieję) ten wstęp przed rozdziałem - jest to więzień uratowany z podziemi domu Dziary (Kwatery Głównej w Toruniu). Postanowiłem zrobić jego POVa, ponieważ koniecznie chcę pokazać akcję z perspektywy kogoś z "Drużyny Łapy", a póki co Magda i Miczi miały swoje perspektywy, Krystek/Marta i Młoda średnio mi pasują do prowadzenia, a Łapa jest zbyt dobrą i tajemniczą postacią, żeby robić rozdziały z jej oczu widziane. Dlatego padło na niego ;)
Dodatkowo chcę zapowiedzieć wam NOWĄ funkcję, którą będę teraz wstawiał w wstępniakach - co się dzieje w innych POVach, w czasie kiedy dzieje się akcja obecnego. Oczywiście jeżeli będzie to wybiegało poza granice czasowe (np. w POV Bobra będzie dzień dajmy na to 205, a u Irka 203) to będę pozostawiał znaki zapytania. System będzie działał co 3 rozdziały (czyli np. niżej zamieszczę co działo się w tym czasie w POV Bobra [Rozdział 1 - Korzenie], oraz w POV trzecim [Rozdział 3 -???])
Bobru [Rozdział 1 - Korzenie] - W czasie trwania tego rozdziału Bobru oczyszcza okolicę Torunia i jest świadkiem wybudzenia Pablorda
??? [ Rozdział 3 - ???] - ???
--------------------------------------
Rozdział 2 (Irek): Wyrzutki
Ogień
musiał być widoczny z dosyć daleka, ale zrobiło się ciemno, a my nie mogliśmy
znaleźć miejsca do spania, dlatego spędzaliśmy noc w niedużym zagłębieniu w
lesie, gdzie przy odrobinie szczęścia pozostaniemy w miarę niewidoczni.
Niedaleko był nieduży strumyczek, więc nie mieliśmy żadnego problemu jeżeli
chodziło o wodę. W aucie wciąż mieliśmy trochę mięsa w puszce oraz fasoli.
Ułożyliśmy wszystko do garnka, zalaliśmy odrobiną wody i podgrzaliśmy.
Byliśmy
raczej w kiepskich nastrojach, wszyscy byli zmęczeni, a co najgorsze pośród nas
panowało coś podobnego do grypy i niektórzy mieli spore problemy z poruszaniem
się, znacznie bardziej woleli poleżeć i odpocząć. Teraz przy ognisku brakowało
jednej z chorych – Młodej. Oprócz tego chorowała Magda. Od razu jak jej ręka
złożyła się do kupy, po tym jak została połamana to pojawił się nowy problem.
Minął dokładnie miesiąc i dzień odkąd uciekliśmy z Torunia. Sam byłem
zaskoczony tym jak długo już udało się nam przetrwać i to w kompletnej dziczy.
Dlatego,
zamiast siedzieć całą grupą przy ognisku, siedział tu teraz tylko Marek, ja,
Marta oraz Miczi. Stare rany po ugryzieniach zaswędziały mnie. Czasami tak się
działo, a wtedy zastanawiałem się, czy to nie jest koniec i czy przypadkiem
ugryzienia w końcu na mnie nie zadziałają tak jak powinny. Cały czas nie mogłem
uwierzyć w szczęście jakie mnie spotkało. Byłem niepodatny na to, co
dziesiątkowało całą ludzkość. Ja zwykły, szary człowiek, byłem teraz kimś
niesamowitym. Od kiedy odkryłem w sobie tę moc obiecałem sobie jedno – będę
pomagać innym. Szczególnie osobom otoczonym przez zombie, lub przez nie
gonionym.
Gdy
wracałem wspomnieniami do naszej podróży do Poznania przechodziły mnie ciarki. To
była niesamowita wyprawa. Po opuszczeniu domku myśliwskiego wyjechaliśmy autem
w stronę wskazaną przeze mnie. Ci
ludzie, z którymi teraz siedziałem zaufali mnie po tym jak ich uratowałem i
dobrze, bo wcale nie zamierzałem ich zdradzać. Sama droga przychodziła jak z
płatka, okazało się, że chociaż w naszym towarzystwie przewodziły liczebnie
kobiety, to i tak były silne i w pewnych momentach bezlitosne. Największa
przemianę widziałem u chorującej teraz Młodej. Jak się poznaliśmy, w
podziemiach Kwatery Głównej w Toruniu to była cichą myszką, która dzielnie
znosiła niewolę. Teraz poszła w ślady swojej siostry. Nie dorównywała jej
jeszcze jeżeli chodziło o bezlitosność i dzikość, ale była na dobrej drodze ku
temu.
Gdy
dotarliśmy dwa tygodnie temu do mojego, starego obozu szybko zauważyliśmy, że
nic z tego nie będzie. Wcześniej zapewniane przeze mnie fortyfikacje były
zniszczone doszczętnie, a sama kryjówka była wypełniona trupami. Było mi trochę
głupi, bo ciągnąłem resztę przez naprawdę długi czas, ale wydawało mi się, że
spodziewali się tego, że w tym miejscu nie będzie zbyt wielu nadziei na
przetrwanie. W końcu stało opuszczone przez całkiem spory czas, dlatego nie
nastawiałem ich na pewniaka. Od tamtego czasu kręciliśmy się w okolicy,
pomiędzy Poznaniem, a Toruniem.
Musieliśmy teraz podjąć dosyć ciężką decyzję, co robić dalej. Zapasy nam
się powoli kończyły, a choroba mogła w każdej chwili złożyć kogoś jeszcze.
Musieliśmy znaleźć ciepłe miejsce, gdzie moglibyśmy odpocząć, bez strachu o to,
że ktoś nas zaskoczy i zabije. O ile dni były ciepłe, to noce były raczej
chłodne i ciężkie do przetrwania. Dlatego byłem zmuszony zacząć niewygodny dla
wszystkich temat, od razu po tym jak Łapa i Krystian dołączyli do nas
zostawiając śpiącą Młodą i Magdę w aucie.
- Uważam, że powinniśmy dołączyć od jakiejś
społeczności. Jeżeli nie do Torunia to gdzie indziej – zacząłem. Dobrze
wiedzieliśmy o tym, że Ostoja dalej istniała, bo tydzień temu byliśmy bardzo
niedaleko jej murów.
- Naprawdę chcesz
wracać do miejsca, w którym rządzi człowiek, który cię więził? Więził moją
siostrę? Okaleczyłam go, dla mnie nie ma tam już miejsca – powiedziała
Łapa.
- Jak nie tam, to
gdzie indziej – stwierdziłem.
- Moglibyśmy spróbować
zostać, na którymś posterunku. Zanim kazaliby nam ruszyć do Ostoi, żeby
zameldować Dziarze nasze przybycie zdążylibyśmy chociaż dzień czy dwa
pokorzystać z wygód – włączył się do rozmowy Krystian.
- Myślicie, że Bobru
wciąż jest w Ostoi? – zapytała Miczi.
- Dajcie spokój do
cholery – podniosła głos Łapa – Nie
po to uciekaliśmy, żeby tam teraz wracać z podkulonym ogonem!
- Czasem trzeba
schować cholerną dumę do kieszeni, kiedy chodzi o zdrowie, a może i życie – powiedziałem
– Młoda i Magda są w kiepskim stanie, kto
wie czy jutro nie dołączy do nich ktoś jeszcze, kogo złapie ta cholerna
gorączka. Musimy się zabezpieczyć, bo w końcu zginiemy w najgłupszy możliwy
sposób.
Łapa
milczała, wpatrując się nieobecnym wzrokiem gdzieś w las za moimi plecami.
Myślała. Przez chwilę było słychać tylko trzask palącego się drewna, aż w końcu
Łapa wstała i przemówiła stanowczym głosem.
- Słuchajcie, trzymamy
się już miesiąc bez pomocy ludzi z Torunia czy czyjejkolwiek innej. Zabijaliśmy
ocalałych i niezliczoną ilość pierdolonych trupów. Przetrwamy i to. Poszukamy
jakiejś grupy ocalałych, którą będzie można łatwo zdominować i wykorzystamy ich
gościnność. Jeżeli nasze zdrowie mocno się pogorszy to zrobimy tymczasową bazę
w pierwszym, lepszym mieście – zaczęła przemowę – Nie możemy wrócić do Torunia. Nie chodzi nawet o pieprzoną dumę. Chodzi
o to, że jak tam pojedziemy to połowa z nas zostanie aresztowana, a może nawet
skazana na śmierć. Miałyśmy strasznie intensywne wyjście i nie możemy tam
wrócić. Takie jest moje zdanie – dokończyła. W sumie miała trochę racji i
to było przerażające.
Nagle usłyszeliśmy
krzyk, gdzieś daleko od nas. Ciarki przeszły mnie po plecach. Wszyscy odruchowo
sięgnęli po bronie. Nasłuchiwaliśmy w ciszy, ale nie usłyszeliśmy już nic.
Marta, najmłodsza z naszej grupy, wtuliła się w Miczi.
- Musimy coś znaleźć –
stwierdził Krystian – ale teraz idźmy
już spać.
Byłem tak zmęczony, że nie chciało mi się nawet dyskutować.
Połowa z nas miała spać na dworze, a druga połowa w aucie. Sam nie wiedziałem
co jest lepsze – spanie w ciepłym wnętrzu auta z chorymi osobami, czy marznięcie
na dworze, gdzie tez łatwo było zachorować.
Zanim jednak zmęczenie całkowicie mnie złożyło wziąłem kawałek sznurka,
która miałem w kieszeni i pozbierałem puszki, w których była nasza kolacja.
Przebiłem je sprawnie nożem i przełożyłem przez dziurki sznurek. Zadowolony z
efektu swojej pracy rozwiesiłem puszki po okolicznych krzakach, żeby te
narobiły hałasu, gdyby ktoś próbował się do nas zakraść.
Po
wykonaniu tej czynności położyłem się spać. Chociaż byłem dorosłym człowiekiem,
który nie jedno już przeżył to czasami czułem się jak zwykły dzieciak. Podczas
snów przeżywałem tak niesamowite wizje z bajkowych światów, że czasami się
zastanawiałem czy życie tutaj nie jest snem, a tak naprawdę prawdziwy ja jest
rycerzem w magicznym świecie pełnym czarów i smoków. Dużo bym dał żeby tak
było, ale niestety twarda ziemia i chłód paraliżujący mnie całkowicie pomimo
dwóch koców i śpiwora trzymał mnie twardo tutaj. Widocznie tak musiało być.
W nocy
obudził mnie dźwięk puszek. Miałem lekki sen, więc od razu zerwałem się
chwytając za broń. Wszyscy spali, ale ja nasłuchiwałem starając się
zlokalizować, z których konkretnie krzaków dochodziły hałasy i czy był to wiatr
czy coś innego. Nagle usłyszałem przedzieranie się przez krzaki i jęk. Ognisko
żarzyło się jeszcze więc byłem w stanie zauważyć w lekkiej poświacie
nadchodzącego trupa. Podszedłem do niego i wyciągając nóż zabiłem szybkim
ruchem. Otarłem krew z ostrza o jego koszule i wróciłem na swoje miejsce. Dalej
było ciemno, ale na horyzoncie widać było poświatę słońca. Za godzinę powinno
być już jasno. Nie wiedziałem czy jest sens się znowu kłaść, a że zachciało mi
się siku poszedłem w krzaki, sprawnie omijając zastawione przez siebie pułapki.
Strumień
sików uderzał w ziemię miarowym taktem, a ja spokojnie nasłuchiwałem, czy nic
nie czai się w krzakach. Słyszałem kroki, ale szybko zdałem sobie sprawę, że to
nieduża wiewiórka skakała niedaleko mnie próbując wspiąć się na drzewo. Widok
był całkiem uroczy, na tyle, że aż zatrzymałem się na chwilę żeby się uspokoić
i poprzyglądać. Po około dziesięciu minutach spaceru wróciłem do obozu i na
nowo rozpaliłem ogień, żeby się nieco ogrzać. Wszyscy spali smacznie – Magda,
Młoda i Krystian w aucie, a reszta na ziemi przy ognisku. Nie chciałem ich
budzić, ale gdy rozpaliłem ognisko zauważyłem, że Marek już nie śpi.
Przywitałem go skinieniem głowy, a ten odpowiedział tym samym.
- Dawno wstałeś? – zapytał
zachrypniętym głosem.
- Jakiś czas temu.
Zombie skradał się do obozu, ale go zdjąłem – powiedziałem pokazując mu
ciało leżące parę metrów dalej.
- Dobrze, że czuwasz…
- odpowiedział nieco zdziwiony – Szczególnie,
że sam jesteś niewrażliwy na to gówno. Mogłoby cię to nie obchodzić. No wiesz,
fakt, że ktoś zostanie ugryziony, przecież i tak tobie nic się nie może stać – jego
słowa były trochę nieskładne, ale zrozumiałem ich sens.
- Jesteśmy drużyną gościu – odpowiedziałem
nieco rozbawiony – Twoja siostra nas
uratowała i nie zamierzam teraz tego zaprzepaścić. Myślałem, że po miesiącu
znajomości nie będzie już mowy o braku zaufania – uśmiechnąłem się. Wcale
nie chciałem brzmieć specjalnie chamsko, lub podejrzliwie.
- Nie można ufać
nikomu. Przynajmniej w pełni – stwierdził Marek, dosiadając się bliżej mnie
–Ależ pizga. Jak nie znajdziemy
schronienia to wszyscy zachorujemy… - powiedział, trzęsąc się.
- Myślę, że jak nie
uda nam się znaleźć niczego na własną rękę to powinniśmy wrócić do Torunia.
Jeżeli nie do samej Ostoi to chociaż na jeden z posterunków – powiedziałem.
- Naprawdę chcesz tam
wracać? Po tym jak byłeś więziony bez żadnego powodu? – zapytał zdziwiony.
- Wiesz, ja mogę być
więziony jeszcze długo, lepsze to niż patrzenie jak powoli umieramy i to nie z
powodu zombie, a z powodu jakiejś gównianej grypy – wytłumaczyłem.
- W sumie też prawda –
odpowiedział.
Siedzieliśmy
jeszcze pół godziny, rozmawiając o różnych rzeczach, aż w końcu kolejne osoby
zaczęły się budzić. Gdy Krystian i Miczi zaczęli przygotowywać śniadanie ja
podszedłem do Łapy.
- Gdzie jedziemy po
śniadaniu? – zapytałem.
- Przed siebie
przyjacielu – odpowiedziała. Była w dobrym humorze. Widoczne stan Młodej
musiał się poprawić.
- Co z twoją siostrą?
– zapytałem z grzeczności.
- Jest lepiej. Ale
stan Magdy się pogorszył. Mam nadzieję, że przetrwa tę chorobę.
Zjedliśmy
śniadanie, które składało się właściwie z resztek naszych zapasów i wsiedliśmy
do auta. Młoda rzeczywiście zrobiła się bardziej rozmowna, ale Magda wciąż
ledwo kontaktowała i ciepło wręcz biło z niej jak z pieca. Wyjechaliśmy z lasu
i ruszyliśmy na północny wschód licząc na to, że znajdziemy jakiekolwiek dobre
miejsce. Sam osobiście stawiałbym na Pierwszy Posterunek, w którym mieli dobra
opiekę medyczną. Nie obchodziło mnie jak zareaguje na nasz powrót Dziara.
Jeżeli nie planowaliśmy zrobić czegoś szybko, to prawdopodobnie nie przetrwamy.
Trafiliśmy
na główną drogę, która była całkowicie opustoszała. Co prawda mijaliśmy co
jakiś czas zombie, ale ostatecznie nie zatrzymywaliśmy się, żeby je zabijać bo
nie było takiej potrzeby. Minęliśmy dwie nieduże wioski, nawet nie patrząc na
budynki, które tam były, bo te kompletnie nie nadawały się do zamieszkania. W
samochodzie panowała dosyć cicha, ponura atmosfera. Nikt nie był specjalnie
chętny do rozmów.
Około
południa dojechaliśmy do nieco większego miasteczka. Od razu wystrzeliłem z
pomysłem.
- Powinniśmy
przeszukać jakieś sklepy czy inne lokale. Kończy nam się żarcie, amunicja i
zapasy medyczne – powiedziałem.
- Zatrzymamy się tu na
parę godzin – stwierdziła Łapa.
Zaparkowaliśmy na centralnym placu miasteczka. Wysiedliśmy w czwórkę – ja, Łapa, Krystian oraz
Miczi. Reszta została w samochodzie. Na
początku uderzyliśmy na sklep, który był tuż przy zaparkowanym samochodzie. Był
to nieduży delikates, który wydawał się na pierwszy rzut oka nie splądrowany.
Poznaliśmy to po ciężko otwierających się drzwiach oraz dużej ilości zombie w
środku. Przystąpiliśmy do oczyszczania tego miejsca. Nie chcieliśmy marnować
amunicji, wiec wszyscy walczyliśmy nożami oraz młotkami. Cały sklep składał się
z jednego, sporego pomieszczenia, w którym było około trzydziestu zombie. Całe
szczęście do głównej sali sklepu prowadziły bramki, które umożliwiły nam
swobodne wybijanie trupów – jednego po drugim.
Łapa i
Miczi ustawiły się przy jednej bramce, a ja i Krystian stanęliśmy przy drugiej.
Wziąłem nóż w rękę i zastukałem zdecydowanie w barierkę. Dźwięk rozszedł się
echem, a ja krzyknąłem.
- Przygotujcie się!
Nie musieliśmy długo czekać. Zombie zwabione hałasem
natychmiastowo zwróciły się w naszą stronę. Zabijanie ich było banalnie proste,
ponieważ bramka blokowała im możliwość przechodzenia dwójkami, a pojedyncze
zombie, blokowane przez metalowy mechanizm, nie były w stanie się przez niego
przedostać i wyciągały bezradnie ręce starając się dosięgnąć nas. My jednak
byliśmy sprytniejsi i bez problemu dźgaliśmy ostrzami i uderzaliśmy obuchami,
żeby dotrzeć do mózgu i tym samym niszczyliśmy część odpowiedzialną za dzikość
i rządzę mordu zombie.
Po tym
jak pod bramkami usypał się pokaźny stos ciał przeskoczyliśmy je i poszliśmy do
konkretnej części sklepu. Tutaj tez było parę zombie. Jeden zdołał mnie nawet
ugryźć, ale jak zwykle nic sobie z tego nie zrobiłem. Ugryzienia zombie były
dla mnie jak ugryzienia człowieka – bolały, ale nic poza tym. Czułem się przez
to poniekąd wyjątkowy, ale wiedziałem, że ten „dar” może w każdej chwili zniknąć,
albo mogę przesadzić i w końcu dopnę swego.
Udało
się nam jednak oczyścić sklep i przeszliśmy do fazy przeszukiwania go w celu
zdobycia zapasów. Niestety, ku naszemu zaskoczeniu wiele tego nie zostało.
Znaleźliśmy zaledwie parę puszek, jedną apteczkę oraz całkiem sporo wody i
alkoholu. Spodziewałem się większych zapasów jedzenia, a te pomagały nam na
zaledwie dwa lub trzy dni. Całe szczęście widziałem jeszcze jeden sklep w
okolicy, który wyglądał podobnie do tego, więc liczyłem na to, że znajdziemy
tutaj coś ciekawego. Opuściliśmy sklep i zanieśliśmy zapasy do samochodu. Gdy
tylko podeszliśmy, to zauważyliśmy, ze coś musiało być nie tak, bo drzwi były
pootwierane, a Marek, Marta oraz Młoda stali na zewnątrz.
Łapa
podbiegła pierwsza.
- Co się dzieje?
- Z Magdą jest źle.
Ja… ona… - zaczął Marek, ale nie był w stanie wykrztusić ani słowa więcej.
Chociaż wiatr wiał, nawet stąd słyszałem jak ciężko oddychała.
- Może pójdziemy do
apteki? Na pewno znajdziemy jakieś leki – zapewniła Miczi.
- Ja tu zostanę – stwierdził
Krystian.
- Rozumiem – odpowiedziała
Łapa – Irek, Miczi, chodźcie za mną – poprosiła.
Poczułem poważną falę niepokoju spływającą po mnie, niczym
zimny prysznic. Znałem tych ludzi już miesiąc i nie mogłem się pogodzić z
faktem, że jedno z nich było w naprawdę ciężkim stanie. Podszedłem do Marty.
Dziewczynka była naprawdę świetnym dzieckiem i dogadywałem się z nią chyba
najlepiej z całej drużyny. Sam kiedyś byłem ojcem, ale zaraza odebrała mi całą
rodzinę. Teraz ci ludzie nią byli.
- Mała trzymaj się
Moniki – powiedziałem wskazując siostrę Łapy – Jeżeli coś się stanie Magdzie nie podchodź do niej skarbie – dodałem.
- Rozumiem – odpowiedziała.
Była mądrym dzieckiem i wierzyłem, że się mnie posłucha.
Ruszyliśmy
we trójkę wzdłuż ulicy szukając najbliższej apteki. Całe szczęście jedna była
tuż za rogiem. Pierwszym problemem jaki napotkaliśmy były drzwi. Ktoś zabił je
deskami i musiałem się siłować z nimi dobre pięć minut, zanim w końcu drewno
puściło i oddało nam dostęp do wejścia. Nie mogliśmy zmarnować ani sekundy
dłużej.
- Rozdzielmy się, kto
znajdzie jakiekolwiek leki przeciwbólowe i anty gorączkowe niech krzyczy – powiedziała.
Apteka była malutka, składała się z korytarza i oddzielonego szybą sektora
aptekarskiego. Nie czekając za długo przeszliśmy drzwiami do części z lekami i
zaczęliśmy przeszukiwać setki bezsensownych opakowań witamin, syropów na
kaszel, podpasek i innych mało potrzebnych rzeczy. Każdy przeszukiwał inny
regał. Nagle pośród dźwięków rozkładanych pudełek i przewracanych butelek
usłyszałem jękniecie. Gdy się odwróciłem zamarłem. Pod jednym z regałów zombie
sięgał właśnie łapskami w stronę Łapy. Ona nie widziała go kompletnie, albo nie
zdawała sobie sprawy, że zagrożenie jest tak blisko bo tylko obróciła się w
prawo szukając źródła hałasu.
Trup
grubszej aptekarki pochwycił z dużą siła nogę Łapy i starał się wgryźć w łydkę.
Zareagowałem machinalnie. Rzuciłem się w tamtą stronę nie patrząc na obrażenia.
Łapa krzyknęła, ale ja byłem szybszy. Zasłoniłem ręką miejsce w które próbował
się wgryźć zombie i ten ugryzł mnie w przedramię. Dało to czas Łapie, która
wyrwała się z objęć trupa i z całej siły uderzyła butem w czaszkę zombie.
Usłyszałem okrutny gruchot i po chwili po ręce pociekła mi krew z roztrzaskanej
głowy zombie. Złapałem się za ranę, ale wiedziałem, że nic mi się nie stanie.
Łapa pomogła mi wstać i podała paczkę bandaży, które znalazła.
- Dziękuje… - powiedziała
niecko zakłopotana.
- Nie ma sprawy – wysapałem
zaciskając opatrunek na mojej ręce. Miczi przyglądała się sytuacji z wyrazem
zaskoczenia na twarzy i podeszła do nas.
- Znalazłam jakieś
leki. Powinny być ok – stwierdziła.
Zabierając
je do plecaków pobiegliśmy w stronę auta. Dobiegliśmy tam dwie minuty później i
jak najszybciej podeszliśmy do Magdy. Wyglądała fatalnie. Była blada jak
ściana, a zarazem rozpalona jak piec. Majaczyła coś pod nosem, a Krystian
głaskał jej spocone czoło. Łapa
próbowała się przepchnąć, żeby podać jej leki, ale Krystian odsunął ją.
- Oszalałeś?! – zapytała
zdecydowanie zdenerwowana.
- Już za późno – odpowiedział
ze smutkiem w głosie. Zrobiło się naprawdę cicho. Co najgorsze nie było słychać
jednego – oddychania Magdy. Łapa opadła na kolana przy samochodzie i patrzyła
na tę sytuacje z grozą w oczach. Marta, Magda, Młoda oraz Marek stali kawałek z
tyłu obserwując w ciszy Krystiana, który płacząc przytula ukochaną. Wszyscy
wydawali się być zahipnotyzowani, ale ja wiedziałem co robić. Zachowałem
trzeźwość umysłu.
Pociągnąłem
Krystka próbując go wyciągnąć z auta, zanim będzie za późno. Ten się stawiał i
nie chciał wyjść.
- Odejdź ode mnie,
zostaw mnie – krzyczał.
- Zaraz będzie za
późno uciekaj – powiedziałem spokojnie, ale stanowczo.
- Odwal się Irek – krzyknął
ponownie Krystek płacząc jak małe dziecko.
Marek tez zaczął pchać się do środka. Musiałem ich
powstrzymać.
Pociągnąłem
Krystka z duża siłą, tak, że wysunął się z auta. W tym czasie jego miejsce
zajął Marek, który przytulił siostrę. Nie przewidziałem jednak tego, co zrobił
Krystek. Wstał i uderzył mnie z taką siłą w brzuch, że zwymiotowałem na drogę
obok. Zobaczyłem jak podchodzi do Magdy, ale wtedy było już za późno.
Usłyszałem krzyk Marka. Magda zmieniła się. Ugryzła go w szyję, a po jego ciele
spłynęła fala krwi z tętnicy szyjnej. Tym razem nie bawiłem się w podchody.
Pociągnąłem Krystka i wykręcając mu rękę podkosiłem mu nogę, po czym
przyłożyłem kolano do głowy.
- Siedź spokojnie kurwa! – wrzasnąłem – Łapa do chuja pana zastrzel ich!
Mój głos musiał zadziałać, bo po chwili usłyszałem dwa
szybkie strzały. Minęła minuta, zanim ktokolwiek się ruszył. Krystek szlochał cicho i żałośnie, ale było
już za późno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz