Rozdział 15, kolejny z perspektywy Zuzy. Po ostatnich wydarzeniach nadeszła chwila spokoju. W tym rozdziale będzie sporo przemyśleń, obserwacji, a zakończymy go czymś dosyć niespodziewanym. Zapraszam Was do czytania i po przeczytaniu proszę o zostawienia komentarza z opinią.
POV:
Zuza - Rozdział 15 - Dzień 6
Bobru - Dzień 6 - Jedzie w stronę Płońska
Irek - Dzień 6 - Łapie Erniego i kieruje się w stronę Torunia
-------------------------------------------------
Rozdział 15: Złudzenie (ZUZA)
Kubek z
kawą parował tego zimnego poranka. Siedziałam na stołku i obserwowałam
spokojnie panoramę miasta. Znajdowałam się teraz na dachu kościoła, gdzie był
nieduży taras, który prowadził bezpośrednio do wieży kościelnej z dzwonem. Było
nieco ciasno, ale od razu spodobało mi się to miejsce. Cisza i spokój.
Dodatkowo miałam stąd doskonały widok na bramę główną, a przy odwróceniu się w
lewo mogłam zobaczyć tylne wejście na wzgórze. O ścianę obok mnie stała oparta
wiatrówka. Chociaż wspominałam Józefowi, który mnie tu wysłał, że nie umiem z
tego strzelać, powiedział, żebym po prostu spróbowała i przede wszystkim
kontrolowała okolicę i dała znać, jak zauważę jakiś ruch. Nie zauważyłam
jednak, żeby w mieście działo się coś szczególnego. Co jakiś czas zerkałam
lornetką i obserwowałam odległe ulicę, po których szwendały się trupy.
Wczorajszy
dzień był dosyć ciężki. Nie dość, że zostaliśmy w tym obozie w naprawdę
niedużej grupie, to dodatkowo zginęła Anna. Jej napastnik był jednym z
Zszytych, o których już tyle słyszałam. Józef zdołał go ogłuszyć i po wybiciu
całej grupy, która podeszła pod bramę byliśmy pewni, że był jedynym ze swojej
grupy, który wszedł na nasz teren. Później sprawdziliśmy jeszcze raz wszystkie
zakątki i nie było już żadnych wątpliwości. Z tego co widziałam sam mężczyzna,
został zabrany do środka kościoła i zamknięty w jednym z nieużywanych
pomieszczeń. Łapa osobiście zajęła się jego przesłuchaniem. Z tego mówił mi
Józef, mężczyzna był członkiem grupy Zszytych, ale nie miał zamiaru atakować
nas. Chodziło mu jedynie o Annę.
Nie
rozumiałam tego kompletnie. Czym ta kobieta mogła zawinić grupie Zszytych?
Chciałam zapytać o to Sarę, ale ciężko się z nią rozmawiało. Gdy wczorajszego
wieczora zmieniałam jej opatrunek, ta nie odzywała się do mnie. Patrzyła przed
siebie nieobecnym wzrokiem i średnio reagowała na moje próby rozmowy. Niełatwo
było widzieć osobę, która na co dzień promieniała energią, żartowała i
uśmiechała się pomimo sytuacji, w której się znalazła, tak rozłamaną i
zniszczoną. Obiecała mi jednak, że kiedyś mi opowie o co chodziło. Byłam
szczerze zaciekawiona.
Patrząc
przed siebie myślałam też o przyszłości. Mój mąż, który zostawił mnie jakiś
czas temu zupełnie samą i przerażoną wciąż nawiedzał moją głowę. Nie słyszałam
teraz jednak już typowego dla niego „Musimy
iść dalej”. Teraz pojawiał się w moich myślach w formie wspomnień tych
najlepszych chwil. Czy to mogło oznaczać, że jest w odpowiednim miejscu i nie
powinnam się już niczym martwić? Tak sobie przynajmniej próbowałam wmawiać.
Wiatr
zawiał mocniej, kiedy zauważyłam na moście, na którym stałam jeszcze niedawno u
boku Anny i Sary, ruch. Zaciekawiona odstawiłam kubek kawy na bok i chwyciłam
za lornetkę przewieszoną przez szyję. Przycisnęłam urządzenie do twarzy i
ustawiłam odpowiednią ostrość. Chociaż do mostu dzieliło mnie parę kilometrów
to widziałam całkiem wyraźnie co się na nim działo. Mężczyzna ubrany w szarą
kurtkę, plecak i wełnianą czapkę biegł po moście w stronę naszej części miasta.
Miał w ręce coś co wyglądało na dzidę. Wybiegał akurat na takie tereny, które z
tej pozycji były widoczne, a że nie widziałam nikogo oprócz niego pomyślałam,
że nie ma sensu schodzić i zgłaszać tego reszcie.
Mężczyzna
odwracał się co chwilę jakby się czegoś bał. Nie widziałam jednak żeby ktoś go
gonił. Spory kawałek za nim podążało parę trupów, ale nie wydawały się one być
dla niego większym zagrożeniem. Te przed nim wydawały się być o wiele większym
niebezpieczeństwem. Zauważył je jednak w porę. Podszedł do nich i dźgnął z
rozmachem pierwszego z nich. Głowa trupa wydawała się rozpaść na pół, ale z tej
odległości ciężko było to określić. Drugi z zombie próbował złapać podróżnika,
ale ten popchnął go barkiem, a następnie ciął na odlew. Kolejne szwendacze
padały w podobnym stylu, z porozrywanymi głowami.
Po
rozprawieniu się z nimi nieznajomy skręcił w uliczkę obok. Zniknął na chwilę za
budynkiem piętrowego sklepu, ale po chwili zobaczyłam go na dalszym fragmencie
ulicy. To było na swój sposób przerażające, jak nic nie spodziewający się
człowiek nie miał najmniejszego pojęcia, że śledzę każdy jego ruch. To dawało
mi dziwne poczucie władzy nad jego życiem, chociaż wiedziałam, że realnie
jedyną osobą, która mogła go zabić z tej odległości był dziwaczny, jednooki
snajper, który kierował Potworem. To, że osoba, która miała tylko jedno oko strzelała
najlepiej ze wszystkich było dla mnie niezrozumiałe.
Wzięłam
łyk kawy i obserwowałam dalej, jak mężczyzna zbliża się do ulicy, na której
zebrało się trochę trupów. Musiały one być niedobitkami z ostatniej partii,
która zebrała się w okolicy, po tym jak Bobru i cała reszta wyjechali do
Płońska i Inowrocławia. Tajemniczy ocalały też ich zauważył. Zatrzymał się i
przykucnął przy murku obok budynku poczty. Przez chwilę grzebał w plecaku, ale
po chwili zrezygnowany założył go z powrotem na plecy. Zastanawiałam się jak
rozegra tą sytuację. Przez dobre dwie minuty czekał rozglądając się i szukając
jakiegoś wyjścia. W końcu wstał i zaczął biec w stronę jednego z budynków. Chcesz wejść do środka?, zapytałam sama
siebie. Przeżywałam tą akcję, jakbym sama była jej uczestnikiem.
Mężczyzna
ponownie zniknął mi z oczu. Jeżeli wszedł do budynku to nie miałam szansy już
go zobaczyć, dopóki go nie opuści. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, ale w końcu
zawiedziona odłożyłam lornetkę. Całe szczęście dalej śledziłam wzrokiem okolicę
i gdy po chwili przybliżyłam urządzenie ponownie do twarzy zobaczyłam, że
ocalały wdrapał się na dach. Budynki w Płocku były tak ułożone, że sprawna
fizycznie osoba nie mogła mieć większych problemów z poruszaniem się po
dachach. On był jedną z tych osób. Z dzidą przewieszoną przez plecy szybkim
tempem wyminął całą ulicę. Nabrałam głośno powietrza do ust, kiedy zobaczyłam,
jak mężczyzna podchodzi do krawędzi dachu i płynnym ruchem łapie się rynny i
zjeżdża po niej na dół. Całe szczęście udało mu się to bez większych problemów.
Jego
droga nie kończyła się jednak na zejściu. Znalazł się ponownie na ziemi i
szybkim tempem ruszył dalej. Z racji iż coraz bardziej zbliżał się w naszą
stronę musiałam zmienić znowu ostrość, żeby lepiej go widzieć. Dzięki temu też,
mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Teraz zdecydowanie zauważyłam, że ma ładnie
przystrzyżoną brodę, a sama jego twarz mówiła mi, że musiał być w moim wieku.
Zbliżał się jednak niebezpiecznie do obozu, więc chcąc nie chcąc odłożyłam
lornetkę na bok i dopijając kawę wrzuciłam kubek do plecaka, który trzymałam
przy sobie, odsunęłam stołek i biorąc wiatrówkę skierowałam się do wyjścia.
Zbiegłam gładko po schodach, dając nodze trochę ruchu. Wciąż czułam tępy ból
związany z poharatanymi mięśniami, ale im więcej się poruszałam walcząc z nim
tym lepiej mi się chodziło.
Zamknęłam za sobą drzwi i wylądowałam na
górnym piętrze wnętrza kościoła. W budynku panował teraz spokój. Grupa Emila
dyskutowała o czymś żywo przy ławach jedząc paluszki solone. Z grupy Bobra
widziałam tylko jednorękiego chłopaka, który czytał coś na uboczu. Reszta
musiała być zajęta czymś innym w pozostałych częściach kościoła. Zeszłam z
drewnianego piętra i ruszyłam w stronę chłopaków. Gdy mnie zauważyli zamilkli i
zaczęli nerwowo się ruszać.
- Hej, wiecie gdzie
jest Łapa, albo Józef? – zapytałam.
- Nie wiemy – odpowiedział
jeden z nich. Cała szóstka patrzyła na mnie jakbym była ich wrogiem i chciała
im coś zrobić. Pomyślałam, że nie ma sensu próbować z nimi rozmawiać bo i tak
była mała szansa na to, że czegoś się dowiem. Ruszyłam dalej. Niedaleko miejsca
w którym spaliśmy leżała Sara. Spała. Nie chciałam jej budzić. Zrezygnowana
postanowiłam, że zapytam się chłopaka bez ręki, chociaż wiedziałam, że rozmowa
z nim zazwyczaj kończyła się długim monologiem z jego strony, którego osoba tak
mało asertywna jak ja nie będzie umiała uniknąć.
Chłopak
nawet nie podniósł głowy jak do niego podeszłam. Zaskoczyło mnie to biorąc pod
uwagę, że to mógł być jeden z tutejszych, którzy chcieliby odzyskać władzę nad
tym miejscem. Stanęłam i chrząknęłam znacząco. Niestety to również nie dało
skutku.
- Przepraszam? – zagadałam
oficjalnie, wiedząc, że nie znam go za dobrze i nie wiedząc na ile mogę sobie
pozwolić.
- Nie ma za co – odpowiedział
doczytując coś, po czym podniósł na mnie głowę. Przyjrzał mi się uważnie, jakby
zobaczył mnie po raz pierwszy. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się
delikatny uśmiech – Ach to ty.
Nie byłam pewna jak to zinterpretować. Postanowiłam tylko
zadać pytanie ograniczając rozmowę do minimum.
- Wiesz może gdzie
jest Łapa? Albo chociaż ksiądz?
- A wiesz kręcą się
gdzieś tutaj – odpowiedział. W tym momencie rozmowa powinna się skończyć,
ale nie minęło pół sekundy zanim ponownie usłyszałam jego głos – Wiesz właściwie jak masz coś ważnego możesz
mi powiedzieć. Jestem w grupie Bobra jak pozostali. Łapa to straszna osoba, jak
jest w złym humorze to jest jeszcze gorzej. A Józef to dziwny człowiek niby
ksiądz, ale zabija – zaśmiał się cicho pod nosem jakby właśnie ktoś
opowiedział wybitny żart – Ale wiem gdzie
się podziewa nasz stary, poczciwy Medyk! Ale w sumie jak go nie szukasz to
chyba ci to nie pomoże co? Kurde parda czytam teraz super książkę. Wiesz?
Opowiada o historii tego miejsca, znalazłem na zapleczu. Ogólnie dziwnie
mieszka się w kościele. Jak mamy poczuć jakąś prywatność? Żyjemy jak w jakiejś
ogromnej hali. Ktoś chce sobie coś porobić i figa, nie może. A jak…
- Zamknij się w końcu
– krzyknął ktoś zza moich pleców. To była ona. Łapa szła w moim kierunku
pewnym krokiem. Krótko ostrzyżone, czarne włosy poruszały się żywo przy każdym
jej dostojnym kroku. Była ubrana na czarno. Chyba mimowolnie otworzyłam usta,
bo gdy na mnie spojrzała powiedziała:
- A ty zamknij buźkę
bo ci coś wleci. Czemu nie jesteś na wieży? – zapytała.
- Właśnie o tym… - zaczęłam.
- Czekaj, powiesz mi
po drodze – powiedziała mijając mnie i idąc w stronę wyjścia na zewnątrz – A ty czytaj sobie – rzuciła na odchodne
do chłopaka.
Ruszyłam
za nią w stronę wyjścia. Czułam pewien stres, który nie pozwolił mi do końca
normalnie funkcjonować. Czułam, że stawiam niepewne kroki. Teraz jak już znałam
tę grupę, to wiedziałam, że tamta rozmowa była pomiędzy Pablordem, przyjacielem
Bobra, a Łapą, którą też prawdopodobnie łączyła jakaś bliższa relacja z nim.
Bobru co prawda nie wyglądał na wrak człowieka, tak jak ujęli to w tamtej
rozmowie, ale być może po prostu dobrze to ukrywał. Wyszłyśmy na zewnątrz.
- Dobra co to było? – zapytała.
Pytanie padło tak nagle, że przez chwilę nie wiedziałam o co
chodzi. Szybko jednak się ogarnęłam.
- Widziałam ocalałego
w mieście. Szedł w naszą stronę i zgubiłam go z oczu. Wyglądał na całkiem
niebezpiecznego – powiedziałam stanowczym tonem, który musiał brzmieć
komicznie, biorąc pod uwagę to, że głos mi załamywał.
- Czemu
niebezpiecznego?
- Miał jakąś dzidę,
którą machał naprawdę sprawnie. No i skakał po dachach i zjeżdżał po rynnach
jak jakiś kot.
- Hmm z tymi
śmiesznymi murami to rzeczywiście może być problem – powiedziała nie
zatrzymując się i wciąż idąc w stronę bramy – Jesteś pewna, że to nie był nikt z naszych? Józef gdzieś polazł, a on
też jest całkiem sprawny jak na klechę w średnim wieku.
- Nie… nie to na pewno
nie był nikt z tego obozu.
- Dobra, będę miała to
na uwadze. Możesz wracać na wieżę – powiedziała i chociaż wiedziałam, że
informacje przyjęła to wciąż miałam wrażenie jakby kompletnie mnie nie
słuchała.
Nie
wiem co we mnie wstąpiło, ale zapytałam:
- A ty gdzieś idziesz?
Tym razem widocznie drgnęła. Nie spodziewała się ode mnie
takiego pytania.
- Nie. Ani myślę.
Sporo czasu spędziłam w dziczy, czas się ustatkować jak na kobietę przystało.
Zmienić się – powiedziała obracając sytuację w żart, chociaż wiedziałam, że
coś jest na rzeczy. Bałam się jednak kontynuować rozmowę. Znowu odezwała się
ona – A wyszłam bo chcę się przewietrzyć
i sprawdzić bramę. No i trochę pomyśleć w samotności – te ostatnie słowo
zaakcentowała tak wyraźnie, że gdyby moje następne pytanie mogło uratować świat
to bałabym się je zadać. Kiwnęłam głową, chociaż na mnie nie patrzyła i w ciszy
zaczęłam wracać do budynku.
Resztę
dnia spędziłam głównie na obserwacji miasta z wieży i odpoczynku. Obserwowałam
z góry jak Józef pracuje na dole przenosząc ostatnie ciała i zrzucając je z
tarasu widokowego. Tajemniczego ocalałego już nie widziałam. Jedynie przez
miasto przejechał raz samochód, ale nie zatrzymywał się nawet na chwilę, więc
nie uznałam tego za istotne. Gdy zaczęło się robić ciemno i chłodno zeszłam na
dół zabierając swoje rzeczy.
Na dole
było znacznie żywiej niż ostatnio. Byli tu chyba wszyscy, którzy pozostali w
obozie. Łapa rozmawiała o czymś z Józefem, a Medyk oraz Mpd siedzieli osobno w
różnych częściach kościoła. Sara wciąż leżała na posłaniu, a chłopacy grali w
karty robiąc przy tym sporo hałasu, który odbijał się echem od ścian. Nie chcąc
dołączać się do ogólnego hałasu usiadłam na boku i sięgnęłam do plecaka.
Szukałam oczywiście pamiętnika, którego nie czytałam jeszcze w tym miejscu.
Teraz kiedy wiedziałam jak jest połączony z otaczającymi mnie ludźmi wierzyłam,
że znajdę coś co pomoże grupie w walce z Zszytymi albo unikaniem ich.
26 styczeń 2015 –
dzień 74
Zbliżyliśmy się do
jednej z grup jadących na wschód. Moi ludzie kontrolowali mniej więcej dwie
pozostałe, ale to właśnie ta ciekawiła mnie najbardziej. Jadący nią ludzie
poruszali się przy pomocy ogromnego samochodu ciężarowego.
Oczy
rozszerzyły mi się szeroko. Musiało chodzić o Potwora. Byłam coraz bardziej
ciekaw jak ta sytuacja wyglądała z oczu Bobra, ale wiedziałam, że znajdę
jeszcze chwilę, żeby się dowiedzieć od niego samego, albo kogoś w obozie.
Nie jesteśmy pewni ile
osób jest wewnątrz pojazdu, ale ładownia jest na tyle duża, że spodziewamy się
nawet dziesięciu. Pozostałe grupy są nieznacznie mniejsze. Podejrzewamy, że
przybyli z któregoś wschodniego miasta, nie jestem jednak pewny z którego.
Strzelaliśmy pomiędzy Białymstokiem i okolicami, a Augustowem. Nie znam jednak
też przyczyny ich migracji do centrum kraju. Jesteśmy jeszcze całkowicie
niewykryci w okolicach. Wiemy też o każdym ważniejszym ruchu tutejszych obozów.
Ani Toruń, ani jego posterunki, ani Inowrocław nie wysyłały nikogo na wschód.
To nie mogła być rekrutacja. Muszę przyjrzeć się temu nieco lepiej. Najlepiej
gdybym mógł złapać kogoś z Torunia, albo samej grupy i go dobrze przesłuchać. O
ile oczywiście już tam dotrą. Autobus z Torunia, nazywany potocznie Zbłąkanym
Ocalałym zabrał dziewczynę i wszystko wyglądało na to, że to ona jako pierwsza
dotrze na miejsce. Na pokładzie moi ludzie widzieli też dwójkę Czerwonych Flar.
Coś musi być na rzeczy.
27 styczeń 2015 –
dzień 76
Po dwóch dniach
obserwacji wracam do domu. Moi ludzie będą dalej śledzili ciężarówkę. Pozostałe
dwa odłamy grupy dostały się już do terenów zajmowanych przez Toruńską Ostoję.
Autobus z ocalałą ze wschodu dotarł do samego miasta, a druga grupa, wraz z
małą grupką żołnierzy, dostała się do Czwartego Posterunku. Pozostał tylko tir.
Jeden z moich ludzi powiedział mi, że podsłuchał rozmowę tych ludzi, gdy
zrobili sobie postój na drodze. Nie dowiedział się niczego konkretnego, ale to
co było pewne, to to, że przewijała się ksywka „Bobru”.
Natłok informacji sprawił, że aż mnie zatkało. Czytałam z ogromną ciekawością każde kolejne
zdanie.
Będę próbował
dowiedzieć się więcej o tej grupie. Wyglądali na takich, którzy radzą sobie z
nowym porządkiem świata. Nie będzie to dobre jeżeli zasilą siły Torunia. Czas
jednak wracać do badań.
Po
przeczytaniu ostatniego zdania w tym wpisie odłożyłam dziennik z powrotem do
plecaka. Naprawdę dziwnie było poznawać historię grupy, w której byłam z
jakiejś książki. Czułam się niepewnie. Rozejrzałam się raz jeszcze po kościele
i widząc, że każdy dalej jest zajęty sobą położyłam się niedaleko Sary i krótko
po tym zasnęłam.
Następny
dzień nie zapowiadał niczego przełomowego. Po zjedzeniu śniadania i krótkiej
rozmowie z Sarą przy zmianie opatrunku, ruszyłam znowu na swój posterunek.
Zastanawiałam się, czy zauważę gdzieś tajemniczego mężczyznę, ale pomimo tego,
że siedziałam tam pół dnia to nie widziałam żadnego szczególnego ruchu w
mieście. Raz poruszało się coś na obrzeżach, ale ktokolwiek to był nie zbliżał
się nawet w zasięg mojej lornetki. Miałam sporo szczęścia, że było ciepło, bo
siedzenie parę godzin na wieży mogło być dosyć nieprzyjemne w chłodzie.
Gdy
wieczorem schodziłam już na dobre z mojego posterunku, zauważyłam od razu, ze
coś jest nie tak. Po kościele niosły się podniesione głosy i krzyki. Chwytając
za wiatrówkę ruszyłam powoli schodkami w dół.
- Idźcie do zbrojowni!
Przynieście broń. My popilnujemy ich tutaj – powiedział głos, który musiał
należeć do jednego z okolicznych chłopaków.
- Pożałujesz tego dnia
dzieciaku – usłyszałam głos Łapy. Byłam na drewnianym podwyższeniu
kościoła. Panował tu mrok, więc bez większych obaw wychyliłam lekko głowę i
zobaczyłam, że na środku sali kościelnej stał Mpd, Józef, Medyk, Młoda i Łapa.
Otoczeni oni byli trójką byłych właścicieli tego miejsca. Kolejna dwójka szła w
stronę zaplecza, do wcześniej wspomnianej zbrojowni. Bunt, pomyślałam przełykając ślinę. Serce zabiło mi nieco szybciej.
Zauważyłam, że na podłodze, pomiędzy ludźmi Bobra, leżała jakaś osoba. Po
chwili poznałam ją. To był Emil, dowódca tutejszej grupy. Czy on nie żyje? Dlaczego tak leży, takie pytania przeleciały moje
myśli.
- Zamknij mordę. Bo
pieprzysz. To miejsce jest nasze, dziwi mnie, że ten frajer – tutaj wyraźnie
wskazał na leżącego kolegę – chciał was
bronić. Jesteście zwykłymi bandytami. I spróbujcie coś zrobić, a strzelę – Teraz
w jego ręce zauważyłam pistolet. Trzymał go w dziwny sposób, ale nie było
wątpliwości, że potrafił z niego strzelać. Jego dwaj przyjaciele trzymali w
rękach strzelby.
- Rzuć tą broń, a może
zapomnę o tym śmiesznym incydencie – nie dawała za wygraną Łapa. Chociaż
widać było, że nie jest uzbrojona, to zachowywała się jakby miała gotowy
arsenał, który w każdej chwili mógł zniszczyć napastników. Była bardzo pewna
siebie.
- Zamknij się! Chyba,
że mam poprosić twoją małą siostrzyczkę – wyszczerzył zęby w stronę Młodej.
- Tylko spróbuj
skurwielu – ostrzegła go.
W tym
momencie jeden z kolegów rozmówcy podszedł do niego i szepnął coś na ucho.
- To prawda. Nie mamy
co z wami zrobić, będziemy musieli was zabić, tak będzie najbezpieczniej – powiedział
po chwili – Reszta waszych ludzi nie
będzie miała do czego wracać. O ile w ogóle wróci – zaśmiał się.
- Od kogo zaczniemy? –
zapytał jego kolega.
- Od niego. On i tak
już długo nie pociągnie na tym świecie – wskazał Medyka.
- Powiedziałbym coś o
pociąganiu, ale nie zrozumiesz chłopcze – odgryzł się mężczyzna.
Gdy jeden z chłopaków wziął Medyka za kołnierz i dosyć
brutalnie sprowadził na kolana sięgnęłam po wiatrówkę. Opierając ją o drewnianą
balustradę wycelowałam. Mój cel ledwo się ruszał. Nie wiedziałam jednak co się
stanie jak strzelę. Czy pozostali spanikują i uciekną? Może zaczną wszystkich
zabijać? A może Łapa i reszta przejmie inicjatywę? Spojrzałam w lunetę i czas
jakby się zatrzymał. Chłopak po poprawieniu pistoletu w dłoni wycelował w głowę
klęczącego Medyka i przymierzał się do strzału. Łapa patrzyła na wszystko z
niemą nienawiścią, będąc na muszce strzelby trzymanej przez drugiego chłopaka. Mpd
stał najbardziej przerażony ze wszystkich, sparaliżowany strachem. Józef i
Młoda po prostu patrzyli. Teraz zdałam sobie sprawę, że wśród wszystkich nie ma
Sary. Nie było teraz jednak czasu na szukanie jej wzrokiem.
Palec,
który trzymałam na spuście był tak spięty, że nie byłam pewna, czy mogę go w
jakikolwiek sposób zgiąć. Jednak musiałam. Musiałam zabijać aby przetrwać.
Musiałam zabijać dla tych ludzi. Musiałam zabijać dla… przyjaciół? Mój palec
zaczął delikatnie naciskać na spust. Celownik był prosto na głowie chłopaka.
Czas nagle przyspieszył. Nie zdążyłam zareagować. Padł strzał, który odbił się
echem od ścian. Nie wiem dlaczego, ale zamknęłam w tym momencie oczy.
Otworzyłam je chwilę później i zobaczyłam, że chłopak trzymający pistolet leży
na ziemi kawałek dalej. Co prawda trafił Medyka, ale jedynie w ramię. Na środku
stał mężczyzna z bronią przypominającą włócznię. Po przewróceniu chłopaka
rzucił nią prosto w klatkę piersiową mężczyzny stojącego za Łapą. Trafił z
niezwykłą precyzją. Łapa wykorzystując to złapała strzelbę, która wypadała mu z
rąk i zabiła trzeciego chłopaka. Ten odleciał kawałek do tyłu i upadł martwy
pod jedną z ław.
Zaczęła
się odwracać do trzeciego, ale nie zdążyła. Chłopak, który miał zabić Medyka
wystrzelił. Kula śmignęła gdzieś. Tajemniczy ocalały wykopał broń chłopakowi,
po czym przyciskając mu kolano do klatki piersiowej uderzył w twarz, ogłuszając
go. Cała drżałam, ale ta trójka była już unieszkodliwiona. Dwóch leżało
martwych w narastających kałużach krwi, a ostatni znokautowany nie ruszał się.
Uradowana zaczęłam biec na dół, kiedy usłyszałam krzyk. Przerażający krzyk
Młodej. Zatrzymałam się w połowie drewnianego górnego piętra i spojrzałam w
tamtą stronę. Zobaczyłam tylko jak Łapa upada na kolana. Z jej twarzy kapała
krew. Medyk podbiegł do niej natychmiast. Ruszyłam tam pędem.
Gdy
tylko dopadłam do grupy odrzuciłam wiatrówkę na bok i nie patrząc na nic
odepchnęłam Młodą od siostry. Powietrze ze mnie uleciało, kiedy zobaczyłam
rozwalony prawy oczodół i całą masę krwi wypływającej zarówno z niego jak i z
dziury po prawej stronie czaszki. Młoda krzyczała jak opętana. Mężczyzna, który
nas uratował patrzą na tą scenę w ciszy, wycierając krew z broni o szmatkę. Mpd
usiadł z tyłu, a Józef odezwał się:
- Osłaniajcie ich.
Pozostała dwójka zaraz tu pewnie będzie.
Medyk spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach śmiertelną
powagę.
- Znasz się na tym? – zapytał.
-
Jestem chirurgiem. Mogę zadać to samo pytania – odpowiedziałam sięgając do plecaka po podręczną
apteczkę. Musiałam ją uratować.
Nienawidzę Cie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Jak tak mogłeś, jesteś masochista!!! Co ci ta biedna dziewczyna zrobiła? CO!?. A na serio. Znowu chujowe zakończenie, znowu aż chce się na ciebie nakrzyczec i wykrzykujac "dlaczego teraz, dlaczego trzeba znowu czekać z 3 tygodnie". Trochę smutne jest to że jedni mają takiego pecha że by nawet wpierdol w kościele dostali a niektórzy mają farta że szok. Po dalszą część opierniczu zapraszam na fb.
OdpowiedzUsuńO Boze nareszcie! Nienawidze Lapy odkad zabila Natalie, a dziala mi na nerwy niemalze od samego poczatku. Czuje ze nie zginie, no ale przynajmniej bedzie powaznie okaleczona. Jestem okropna, wiem xD. Wedlug mnie zakonczenie super :D. Jak zwykle zbyt szybko mi sie czytalo :c. Masz naprawde swietne pomysly. Nie pamietam czy pisalam juz tutaj jakies komentarze, ale sledze twoj blog od bardzo bardzo dawna i powiem szczerze ze jeszcze nigdy nie natknelam sie na lepszy jesli chodzi o apokalipse zombie^^. Naprawde sie ciesze, ze po tak dlugim czasie odkad juz piszesz, nie zawiesiles bloga :D. Naprawde wielki szacunek ze jestes w tym tak wytrwaly i zainspirowany :). Moim jedynym zmartwieniem jest to, ze niedlugo skonczy sie kolejny tom :c. Wiesz ile jeszcze ich planujesz?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuje za pozytywny komentarz :D
UsuńUwielbiam komentarze o Łapie, bo widząc jak ludzie nie lubią tej postaci widzę jaką dobrą robotę odwaliłem :D Wiesz jest ciężko ranna, na pewno będzie wymagała czegoś więcej niż polania wodą utlenioną i zabandażowania. Szczerze Twojego nicku nie kojarzę, ale w sumie sam też nie pamiętam aż tak dobrze wszystkich czytelników, więc nie przeczę, że może po prostu gdzieś wypadłaś mi z pamięci. Bloga nie zawiesiłem, ale przyznaje, że ostatnio z czasem nieco kiepsko mam i ciężko tworzy mi się kolejne rozdziały. Jednak pomysłów ciągle masa i tak w 100 % powstanie na pewno jeszcze jeden tom. Kiedy już zacznę mieć problemy z wymyślaniem dalszej fabuły, albo poczuje, że już nie ma sensu dłużej drążyć w tą historię to przestanę. Ale na to przyjdzie jeszcze czas ;P
Jestem raczej cichym czytelnikem, wiec mozliwe ze po prostu sie nie udzielalam :/. Nigdy nie wiem jak ubrac swoje mysli w slowa by napisac jakis porzadny komentarz, lub po prostu ktos u gory juz napisze to co ja chcialam.Ale ten rozdzial wywolal we mnie skrajne emocje ze musialam skomentowac xD.
OdpowiedzUsuńBrak czasu chyba jest najgorszy :/. Chce sie napisac a nawet nie ma kiedy. Mnie to zawsze irytowalo bo czasami wpadlam na swietny pomysl, zapisalam go gdzies a potem nawet jak go przeczytalam to juz nie to samo.
Az nie moge sie doczekac tych twoich pomyslow :D. Poki co jest genialnie^^.
Mam nadzieje ze nie uznasz ze nie ma sensu bo nwm co zrobie. Znajde cie, uwiezie i karze pisac XD. A tak serio, mimo ze ciezko myslec o zakonczeniu Apokalipsy to mam nadzieje ze to nie bedzie twoje ostatnie opowiadanie :). Naprawde swietnie piszesz i szkoda byloby zmarnowac taki talent :3