Rozdział 12, kolejny z perspektywy Zuzy. Przy okazji wstawiania go, chciałbym przeprosić, bo możliwe, że będzie jeszcze z jedna czy dwie przerwy na blogu, ostatnio czasu mam wyjątkowo mało i rzadko kiedy mogę usiąść i tworzyć dalsze rozdziały. Możliwe, że wyrobię się na czas, a możliwe, że nie. Sam rozdział przedstawia dalszą historię tego, co dzieje się w Płocku. Zabezpieczanie i akomodacja w nowym miejscu. Zapraszam do czytania i proszę o zostawienie komentarza po przeczytaniu ;)
POV:
Zuza - Rozdział 12 - Dzień 5
Bobru - Dzień 5 - W drodze do Płońska
Erni - Dzień 5 - Ucieka od łowców niewolników
Zuza - Rozdział 12 - Dzień 5
Bobru - Dzień 5 - W drodze do Płońska
Erni - Dzień 5 - Ucieka od łowców niewolników
----------------------------------------------------
Rozdział 12: Dom (ZUZA)
Ostatni
wieczór był tak pełen emocji, że gdy obudziłam się rano, nie wiedziałam do
końca co o tym wszystkim myśleć. Przez dobrą chwilę zastanawiałam się, czy to
wszystko nie był po prostu sen. Spotkanie grupy z Torunia oraz ludzi, którzy
mieszkali w Płocku, rozmowa z Bobrem i początki współpracy. Ich grupa
prezentowała się bardzo groźnie, na pewno byli ludźmi, przeciwko którym nie
chciałoby się walczyć. Zdecydowanie lepiej było ich mieć po swojej stronie.
Wiedziałam, że nie zaufali mi jeszcze i tylko przez swoje dziwne zasady i chęć
zbudowania obozu w tym miejscu nie wygnali mnie, albo zabili, ale to już był
początek czegoś.
Następny
dzień zaczął się dla mnie bardzo szybko, bo obudziłam się nad ranem. Większość
ludzi Bobra krzątała się już po kościele. Grupa okolicznych ludzi spała dalej w
kącie, w którym położyli się zeszłego wieczora. Wstałam i przeciągnęłam się.
Spanie na podłodze nie było najwygodniejsze pomimo koca, który udało mi się
znaleźć na zapleczu. Anna już nie spała, ale jej córka, której zeszłego
wieczora podskoczyła gorączka, drzemała. Na jej czole widać było strużki potu,
spływające na dolne partie twarzy. Przywitałam się ze starszą kobietą i
sięgnęłam do plecaka, chcąc zrobić okład na czoło dziewczyny. Szperałam przez
chwilę, aż w końcu wyciągnęłam swój podręczny zestaw ratunkowy. W ręce poczułam
też grubszą książkę i dopiero zdałam sobie sprawę, że nie zdążyłam przeczytać
kolejnych wpisów w dzienniku, który znalazłam.
- Hej… Zuza tak?
Pomożesz mi? – zapytał ktoś za moim plecami.
Odwróciłam
się i zobaczyłam mężczyznę, którego nie można było pomylić z nikim innym.
Wyglądał młodo, ale był niesamowicie wysoki i całkiem dobrze zbudowany. Przez
plecy przewieszony miał, prawie tak samo długi jak on sam, miecz. Chociaż
widziałam go wczoraj w akcji, gdy nocą oczyszczał trupy z dziedzińca to jego
twarz emanowała ciepłem i radością. Uśmiechał się serdecznie patrząc na mnie.
- Coś się stało? – zapytałam
polewając szmatkę wodą z butelki i przykładając do czoła Sary.
- Musisz pomóc mi na
placu póki będzie ładować wozy. Zostanie was tu tylko kilku, więc warto by było
gdyby ktoś wiedział co i jak, jakby ktoś zaatakował to miejsce – powiedział
spokojnie.
- Zostanie...
jedziecie gdzieś? – zapytałam zdziwiona.
- Co? Nie wiedziała…
choć wytłumaczę wszystko po drodze – zaproponował, po czym zerknął na Annę
i Sarę – Wszystko z nią w porządku? – wskazał
ręką leżącą na podłodze.
- Stabilnie. Poleży,
odpocznie i wszystko będzie dobrze – powiedziałam z pewnością w głosie
wstając.
- Doskonale. Chodźmy.
Podbiegłam
do mężczyzny i ruszyliśmy na tyły budynku, gdzie było mniejsze wyjście.
- Swoją drogą, jestem
Karol, ale wszyscy raczej nazywają mnie Gigantem – powiedział wyciągając o
wiele większą ode mnie dłoń. Uścisnęłam ją. Gigant poprowadził mnie przez
korytarz i małe przejście i po chwili byliśmy już na zewnątrz. Przed wejściem
siedział Dymitr. Popalał papierosa przy okazji przeładowując i czyszcząc swoją
broń. Spojrzał na mnie nieco groźnym wzrokiem, ale nie powiedział nic, tylko
kiwnął głową.
- I jak z tym
wyjazdem? Opuszczacie jednak to miejsce? – zapytałam zdziwiona.
- Właściwie to nie
takie proste. Zajęliśmy je i parę osób tutaj zostanie, ale musimy powiadomić
pozostałe okoliczne obozy, możliwe, że przyślą tutaj od razu kolejnych ludzi i
rzeczy, które się nam przydadzą. Wiesz coś do wzmocnienia murów, obarykadowania
bramy i podobnych rzeczy – powiedział.
- Dużo z was jedzie? –
zapytałam.
- Ja, ten którego
minęliśmy, jego dziewczyna oraz Pablord jedziemy do Inowrocławia. To właściwie
najważniejsza sprawa i chociaż miejsce nie jest daleko, to jednak Bobru chciał
tam wysłać porządną ekipę – zaczął wyliczać, gdy zbliżaliśmy się do budynku
muzeum – On z kolei bierze Ikę, Łowcę i
Krystka. Pojadą do Płońska naszym tirem. Nie wiem czy słyszałaś, ale jest tam
taki niewielki obóz, który dotychczas był sam w okolicach, a teraz my będziemy
na tyle blisko, że im pomożemy w razie problemów – wytłumaczył mi.
Słyszałam o nim jak czytałam Dziennik Ocalałego. – Więc ty zostaniesz tu z tymi kolesiami, swoimi przyjaciółkami,
księdzem, Medykiem, tym chłopakiem bez ręki, który nazywa się Mpd i Łapą oraz
jej siostrą. Wiem, że imiona ci się jeszcze trochę mieszają, ale z czasem się
przyzwyczaisz – powiedział widząc zmieszanie na mojej twarzy.
- Nie żebym coś
planowała – zaczęłam gdy stanęliśmy pod drzwiami muzeum – ale nie boicie się zostawiać swoich ludzi
wśród takiej grupy nieznajomych? Przecież tamci chłopacy znają to miejsce, może
tylko na to czekają?
- Dlatego zostajecie
pod opieką Łapy. Ona już wie, co zrobić z takimi co się nie słuchają... – przerwał
by otworzyć drzwi i nie dokończył, bo ze środka wychodził właśnie chłopak,
który był członkiem grupy, która tu była wcześniej. Zdziwiłam się tak samo jak
Gigant, bo wydawało mi się, że wszyscy jeszcze spali, a on był tutaj. Nie byłam
nawet do końca pewna, czy go wczoraj tu widziałam, ale Gigant go rozpoznał – Co ty tu robisz?
- Ja… ja tylko… - zająkał
się.
- Wracaj do środka. Nie możecie tak sobie
wychodzić. Jeszcze nie – powiedział.
Chłopak
wyglądał na przerażonego. Minął nas i pobiegł w stronę tylnego wyjścia.
- Nie mam pojęcia jak on się tu dostał. Chyba
będziemy musieli zamykać to miejsce – westchnął Gigant po czym wszedł do
środka, puszczając mnie w drzwiach jako pierwszą. Weszłam do sporej sali, która
rozgałęziała się na parę innych pomieszczeń. Z pewnością kiedyś była tutaj kasa
i pierwsze eksponaty, które miały zachęcić potencjalnego turystę do kupienia
biletu i wejścia dalej, ale teraz było tutaj pusto i dosyć ciemno. Jedyne
światło jakie wpadało do pomieszczenia pochodziło z drzwi, które Gigant po
chwili zamknął. Po chwili jednak kliknął przełącznik, a rząd żarówek zapalił
się i oświetlił wnętrze, nieco upiornym, światłem.
Gigant
przeprowadził mnie na środek pomieszczenia i zaczął po kolei tłumaczyć co gdzie
jest.
- Na lewo znajdują się
zapasy. Sporo różnych puszek, wody i innych zapasów. Powinny starczyć dla
dwudziestoosobowej grupy na tydzień, więc nie powinniście mieć problemów zanim
wrócimy. Sporo przenieśliśmy do samego kościoła, jakbyście mieli problem z
przyjściem tutaj – powiedział – Na
prawo jest coś, co przerobiliśmy na zbrojownię. Oczywiście pomieszczenie do
czasu naszego przyjazdu właściwie stało puste, my zostawiliśmy tam trochę
broni. Od razu dam ci jeden z pistoletów – to mówiąc poszedł do środka i po
chwili wrócił z srebrnawym pistoletem, który wyglądał jak typowa broń z filmów
policyjnych – Wiesz jak się go używa? – zapytał
patrząc na mnie.
- Wiem – powiedziałam,
przypominając sobie męża, który uczył mnie kiedyś strzelać.
- Super. Dobra, to
wiesz. Nasi ludzie mają bronie, możesz potem oddać tej starszej babce jej
strzelbę, albo dać coś innego. Tamtym lepiej broni nie dawaj, nie specjalnie im
ufam – przyznał.
- Rozumiem – powiedziałam
- W pełni to rozumiem.
- Okej. I teraz
najważniejsze. Jest tutaj generator. Nie mam pojęcia jakim cudem udało im się
go zbudować, ale widocznie się na tym znają. Musicie go co jakiś czas
sprawdzać, bo z tego co wiem łatwo o spięcie. Zapas paliwa jest, więc jakby
migało, wystarczy, że ktoś tu przyjdzie i doleje. Ale to już tłumaczyłem Mpd,
więc powinien sobie z tym poradzić. Nadążasz? – zapytał. Mój wyraz twarzy
musiał mówić coś innego, ale wbrew pozorom zdołałam zapamiętać to co
najważniejsze. Kiwnęłam głową.
- Super. Dobra
ostatnia rzecz jeżeli chodzi o magazyn. Tam dalej, za pokojem z generatorem,
jest piwnica. Jest tam mnóstwo starych ciuchów i innych pierdół. Jakby wam
czegoś brakowało to idźcie tam, sporo tam zgnilizny, ale na pewno da się
wygrzebać coś dobrego.
- Zapamiętam.
- Ok. Zostały jeszcze
dwie sprawy – powiedział idąc w stronę wyjścia. Ponownie przepuścił mnie w
drzwiach i ruszyliśmy w stronę bramy.
- Naprawiliśmy ją
trochę. Jest teraz zamknięta i chociaż powinna zatrzymać trupy to wciąż musicie
uważać na ludzi. Samochód raczej jej nie sforsuje, bo podjazd jest taki, że nie
ma jak się rozpędzić, szczególnie większym wozem, ale jest dosyć łatwa do
przeskoczenia. Niestety nic z tym póki co nie zrobimy. Pamiętaj żeby ją zamknąć
jak wyjedziemy i najlepiej nie dotykać póki nie wrócimy – powiedział.
- Jasne – odpowiedziałam
krótko.
- No i zostało wyjście
tylnie. Jest tam furtka, która jest jeszcze łatwiejsza do przejścia niż brama.
Jednak zostawiamy ją uchyloną bo zamek i tak nie działa. Wczorajszy atak ją
dobił. Ale chłopaki z tego obozu ogarnęły inny mechanizm obronny, polegający na
sznureczku, który biegnie przy ziemi przed furtką. Jeżeli ktoś będzie się
zakradał w dzień to raczej go zobaczycie, a w nocy ten mechanizm was ostrzeże,
a dodatkowo wypuści trupy na każdego, kto spróbuje szczęścia. Tak prawie
straciliśmy wczoraj dwie osoby – powiedział ze złością w głosie.
- Nieźle się
zabezpieczyli – zauważyłam.
- Ano nieźle. Sprytnie
to sobie wymyślili, tworząc iluzję, że to miejsce jest opuszczone, a tak
naprawdę ukrywają się tutaj, licząc na to, że zombie i pozamykane drzwi pomogą
im żyć tutaj bezpiecznie.
- Właściwie jak
podążałam tutaj to nie do końca rozumiałam jaki był wasz cel… chodziło tylko o
założenie obozu? – zapytałam.
- Właściwie to tak. A
to miejsce wydaje się być idealne. Z tamtego punktu widzimy większą część
miasta – wskazał na taras widokowy, z którego było widać panoramę całej
okolicy, a szczególnie mostu i drugiego brzegu – A żeby ktoś chciał tu wejść, będzie musiał wchodzić pieszo. Samochód
zobaczymy bez problemu, poza tym ciężko manewrować na zakrętach, a i tak wszystko
widać jak na widelcu.
Na
głównym dziedzińcu, tuż przy bramie głównej, stał teraz samochód ciężarowy, za
którym podążałam. Wcześniej nie miałam okazji w emocjach i pośpiechu dobrze mu
się przyjrzeć, ale zdecydowanie robił wrażenie. Był duży, jego ładownia była na
tyle rozległa, że mogła służyć, za przenośny dom, był obwieszony siatkami i
potężnymi blachami, które pełniły funkcje tarana, a co najciekawsze był
czyściutki. Mężczyzna nazywany Łowcą, właściciel Potwora, bardzo dbał o swój
pojazd.
- No to chyba tyle.
Jak coś pytaj o wszystko Łapy – poradził na koniec.
- Jasne. Dzięki – odpowiedziałam.
Pożegnaliśmy się i ruszyłam z powrotem do kościoła. Gdy weszłam do środka grupa
chłopaków już nie spała. Siedzieli i jedli śniadanie. Ludzie Bobra siedzieli
kawałek dalej rozmawiając o czymś. Łapa była cicho, obserwowała mnie i całą
resztę, która jeszcze nie zdobyła ich zaufania. Wyglądała na taką kobietę,
która nawet siedząc bez broni w ręce jest niebezpieczna. Nasze spojrzenia
skrzyżowały się na chwilę, ale odwróciłam wzrok. Podeszła do Anny i Sary.
Starsza przywitała mnie pytającym spojrzeniem. Opowiedziałam im po krótce o
wszystkim, o czym opowiedział mi Gigant. Słuchały uważnie.
- Według mnie to
głupota – skomentowała w końcu Anna.
- Co jest niby głupie?
– zapytała jej córka.
- Jakbyśmy połączyli
siły z tymi chłoptasiami to byłoby nas dwa razy więcej od nich. Poza tym jeden
z nich to ksiądz, drugi to starzec, chłopczyna bez ręki, mała dziewczynka no i
jej groźna siostra. Bez problemu moglibyśmy przejąć to miejsce, gdybyśmy tylko
chcieli – powiedziała.
- Coś czuje, że ta
czarna laska mogłaby być wystarczającym problemem, żeby nas zatrzymać – powiedziała
Sara podnosząc głowę i spoglądając na Łapę, która siedziała teraz na
podwyższeniu, oparta plecami o ścianę z zamkniętymi oczami.
- Być może. Ale póki co zachowujmy spokój.
Myślę, że ci ludzie nic nam nie zrobią, jeżeli sami nie zrobimy nic głupiego.
Trzymajmy się ich – powiedziałam, po czym ułożyłam się na boku. Nie byłam
głodna, więc pomyślałam, że poleżę jeszcze chwilę i nadrobię nieco zaległości z
wczoraj. Sięgnęłam do plecaka i namacałam dziennik, który siedział na swoim
miejscu. Układając się w nieco bardziej oświetlonym miejscu otworzyłam go i
zaczęłam lekturę.
14 stycznia 2015 –
dzień 61
Po wczorajszej przygodzie
z ludźmi z Warszawy postanowiłem jeszcze bardziej skupić się na badaniach
dotyczących trupów. Jeżeli w okolicy pojawiały się coraz to nowe zagrożenia ze
strony zombie, to musiałem zacząć działać. Moi ludzie nie mogli przejmować się
i jednym i drugim, a jak wiadomo, interakcje z innymi obozami były zbyt
niebezpieczne. Dzisiaj złapałem przy pomocy moich ludzi dziesięć sztuk w różnym
stadium rozkładu. Jutro zaczynam długie badania.
PS: Ostatnio moi
ludzie widzą coraz częściej autobus kursujący po okolicach Torunia, szczególnie
długiego pasa ziemi na wschód. Podejrzewam, że jest to związane z Toruniem, ale
nie jestem pewien.
Po
przeczytaniu tego wpisu przeszły mnie dreszcze. Kulminacyjny punkt historii
zbliżał się coraz bardziej. Nie rozumiałam jednak wciąż, jak tak dobrze
zbierająca informację grupa mogła być tak mało znana. W końcu nie słyszałam
nawet słowa od Bobra czy kogokolwiek z jego ludzi o tajemniczych ludziach,
którzy zdawali się wiedzieć całkiem sporo o okolicznych obozach i ich mieszkańcach.
Czy oni naprawdę nic nie wiedzieli? Wpisy pochodziły sprzed dwóch miesięcy, a
byłam ledwo w połowie dziennika. Ten przedmiot musiał trafić do Bobra. Miałam
zamiar go przeczytać i powiedzieć mu o wszystkim co się dowiedziałam. Z drugiej
strony zastanawiał mnie też tajemniczy autobus, o którym była mowa. O nim
również nic nie słyszałam, a wydawało się to być ciekawe.
18 stycznia 2015 –
dzień 65
Przyznaje, że po raz
pierwszy od bardzo dawna, byłem tak zmęczony i zajęty, że nie miałem czasu tu
pisać przez parę dni. Ostatnimi czasy ledwo opuszczałem szopę przy domu. Ciąłem
trupy, sprawdzałem ich zachowanie w różnych sytuacjach, a raz o mało nie
zostałem ugryziony. Zauważyłem masę ciekawych cech, ale wciąż nie odkryłem nic,
co zmieniłoby naszą aktualną sytuację. Co jednak warto zaznaczyć, to przede
wszystkim ich węch. Jest to zdecydowanie najgroźniejsza cecha, jeżeli chodzi o
umiejętności związane z łowieniem. O ile bodźce wzrokowe czasami na nich
działają, a czasami nie, słuch jest przeciętny to potrafią wywęszyć ofiarę z
okolicy kilometra! Jest to naprawdę potężna cecha i wyjaśnia wiele sytuacji,
gdzie trupy trafiają na mniej zaludnione miejsca. Dodatkowo odkryłem, że mają
dziwny instynkt, który pozwala im na wyczucie odpowiedniego miejsca na
ugryzienie. Nie zdarzyła mi się jeszcze sytuacja, żeby trup próbował zaatakować
mnie w miejsca, gdzie są wysunięte kości. Zawsze starają się dorwać do
przedramion, szyi, albo łydek. Czasami jeszcze atakują uda.
Przeleciałam
szybko wzrokiem kolejne dni opisujące badania, ale nie znalazłam tam nic
ciekawego. Zrobiłam krótką przerwę, w której zjadłam i zmieniałam kompres na
czole Sary. Po pół godzinie wróciłam do lektury.
24 stycznia 2015 –
dzień 72
Byłem zmuszony zrobić
przerwę w swoich badaniach, niestety tuż przed odkryciem przełomu. Ostatnio moi
ludzie odnotowali dużą aktywność. Nieznana mi grupa ludzi ze wschodu zbliża
się, nasilając ruch pomiędzy naszym obozem, a Toruniem. Znajdują się aktualnie
całkiem blisko celu, ale jadą powoli. Drogi są przeważnie zasypane, więc zakładam,
że jeszcze trochę czasu minie przed dotarciem do celu, ale odkąd powstały obozy
w okolicy nie widziałem jeszcze takiego natężenia zebranych paroosobowych grup
jadących w jednym kierunku. Zastanawiam się czy może to być jedna wielka grupa,
ale póki co nie mam żadnych informacji na ten temat. Wyjeżdżam z paroma grupami
moich ludzi to dokładnie sprawdzić i zobaczyć, czy te osoby jadą do Torunia,
czy gdzieś indziej. To może być mały przełom w okolicy.
Grupy
ze wschodu. Nie byli to jednak ludzie z Warszawy, bo oni pisał wcześniej.
Zaskakiwało mnie zdecydowanie to jak dobrze ten człowiek kontrolował okolicę
pomimo tego, że nie istniała żadna realna łączność. Jego ludzie robili naprawdę
dużo i chociaż chciałam przeczytać kolejne wpisy, które opisywały wypad w
okolicę Torunia to nie mogłam. Podszedł do nas mężczyzna, nosił się na czarno i
widać było srebrny krzyżyk luźno leżący na jego klatce piersiowej. To musiał
być ksiądz. Miał nieco ciemniejszą karnacje i stosunkowo długie włosy i brodę.
W rękach trzymał karabin i nóż.
- Mógłbym prosić o
waszą pomoc? Zauważyliśmy trochę trupów na dziedzińcu i przy bramie, trzeba je
zabić – powiedział spokojnym głosem. Musiałam przyznać, że był całkiem
przystojny. Wydawał się być miłym, dobrym człowiekiem. Spojrzałam za okno.
Lektura pochłonęła mnie na jakiś czas, razem z przerwą na jedzenie i
przeanalizowanie tego co widziałam, musiało minąć parę godzin od wyjazdu reszty
ludzi z Torunia.
- Pomogę, nie ma
problemu – powiedziałam.
- Ja też. Ale mojej
córki w to nie mieszaj, źle się czuje, nie będzie ryzykować – powiedziała
Anna pokazując na śpiącą na boku Sarę.
- Trzy osoby wystarczą
– powiedział patrząc z zaciekawieniem na leżącą dziewczynę.
Wstałyśmy
i szybkim krokiem ruszyliśmy trójką do tylnego wyjścia. Przy nim dostaliśmy
pistolety oraz noże, które miały nam służyć jako bronie do obrony i ataku.
- Wiecie jak się tym
posługiwać? – zapytał uprzejmie.
- Tak – odpowiedziałyśmy
prawie w tym samym momencie. Biorąc bronie do dłoni ruszyłyśmy na zewnątrz.
Ksiądz ostrożnie otworzył drzwi. Na zewnątrz było nieco pochmurnie, a przed
wejściem czekała na nas jeszcze jedna osoba. Był to chłopak, który nie miał
części jednej z rąk. Trzymał w drugiej pistolet i ucieszył się na widok towarzysza.
- Józef! W końcu,
myślałem już, że jakaś zmiana była – powiedział wyjątkowo szybko.
- Mpd mówiłem ci, że
wezmę kogoś innego do pomocy. To może być niebezpieczne, nie chcę żebyś
ryzykował zważając na twój stan – odpowiedział Józef.
- Oj daj spokój. Przecież
nie będę podchodził blisko – poprosił Mpd. Spojrzałam na niego z lekkim niedowierzaniem. Jego ton głosu
wskazywał jakby kompletnie nie rozumiał jak poważne i niebezpieczne to może dla
niego być. Józef zdecydowanie też to zauważył, ale znał go dobrze, bo
odpowiedział tylko:
- Jak chcesz iść to
spytaj Łapy. Jeżeli ją przekonasz to poczekamy na ciebie.
Z
twarzy jednorękiego natychmiastowo zniknął uśmiech. Pokręcił tylko głową, po
czym powiedział:
- Dobra kurde. Idźcie
sobie sami – i zniknął w głębi kościoła, zamykając za sobą drzwi.
- Wszystko z nim
dobrze? – zapytała Anna.
- Trochę mu się
rzuciło na głowę i nie rozumie chyba jak niebezpieczny jest świat. Ale z tego
co mówił i Pablord to i przedtem był nieco specyficzny. No ale mniejsza o
większość, bierzmy się do roboty – westchnął prowadząc nas w stronę bramy
głównej. Chociaż ta została już naprawiona, to teraz nawet z daleka słychać
było dźwięki uderzających o nią ciał. Wybijały dosyć ponury rytm, który nasilał
się z każdym krokiem.
Gdy
tylko dotarliśmy do samej bramy zobaczyliśmy sporą grupę trupów, które
kotłowały się, próbując siłą przebić się przez metalowe wrota. Naciskały,
próbowały przekładać twarze przez pręty, a niektóre wychylały się przy murku
obok. Ciężko było powiedzieć ile ich jest. Po chwili zauważyliśmy też, że na
samym dziedzińcu znajdowało się parę trupów.
- Plan jest taki – ja
wyjmuje nożem te przy bramie, wy osłaniacie mnie od pleców. Następnie gdy
zabije ile się da, otwieramy bramę i dobijamy resztę – powiedział spokojnym
głosem.
Od razu wzięliśmy się do roboty. Józef stanął przy bramie i
ostrożnie, żeby nie dać się złapać, atakował pojedyncze trupy, wbijając im
ostrze w oczy, lub w podbródek. Chociaż nie wyglądał na takiego, to radził
sobie całkiem sprawnie i zanim zdążyłyśmy się obejrzeć, pięć pierwszych zombie
upadło. Ja i Anna odwróciłyśmy się i obserwowałyśmy kolejne, które zwabione
hałasem, a jak też przepuszczałam, zapachem ruszyły w naszą stronę. Wzięłam do
ręki nóż, nie chcąc ani marnować naboi, ani zwabiać jeszcze większej ilości
trupów na wzgórze.
Pierwszy
szedł wyjątkowo wolno. Zamachnęłam się i dwa razy dźgnęłam go pod gardłem.
Upadł pode mnie, zwalniając miejsce na kolejnego. Z tym chwilę musiałam się
poszarpać, ale ostatecznie położyłam go i dobiłam w podobnym stylu. Odwróciłam
się na chwilę, żeby zobaczyć jak idzie Józefowi, ale ten nie miał żadnych
problemów. Anna podobnie jak ja załatwiła już dwa i miała brać się za
trzeciego. Czekała powoli, aż ten podejdzie. Szedł wolnym krokiem w jej
kierunku. Coś jednak było nie tak. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować
zobaczyłam jak trup chwyta pewnym, ludzkim ruchem za pasek gdzie miał nóż. Anna
nie spodziewała się tego tak samo jak ja i nie zdążyła zareagować. Napastnik
zaatakował ją nożem dwukrotnie, wbijając ostrze w brzuch. Krzyknęłam. Józef
odwrócił się i upuścił broń wyciągając karabin. Chociaż Anna upadła w rosnącej
kałuży krwi, to po chwili dołączył do niej jej napastnik, przeszyty parunastoma
pociskami. Józef już nie patrzył na hałas i oczyścił pozostałą część dziedzińca
ręcznie. Ja z kolei patrzyłam z przerażeniem na napastnika, który zabił Annę.
Zobaczyłam
teraz, że trupem zdecydowanie nie był, ale na takiego wyglądał. Nosił maskę.
No i znowu zszyci znają o sobie znać, tylko dziwi mnie dlaczego pomagali bobrowi i reszcie gdy byli uwięzieni oraz pytanie co będzie na spotkaniu bobra i szefa zszytych :)
OdpowiedzUsuńWszystko się wyjaśni :D I to całkiem niedługo
UsuńAutor dziennika coraz bardziej pasuje mi do Bena i zaczynam się zastanawiać, czy rzeczywiście on jest taki niegroźny, na jakiego wygląda ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że autor dziennika nie jest tak oczywisty jakby mogło się wydawać. Chyba ostateczne potwierdzenie znajdzie się w kolejnym rozdziale z perspektywy Zuzy :P
Usuń