Rozdział 11, kolejny z perspektywy Erniego. Po akcji z łowcami ludzi, Erni został oddzielony od grupy i musi znaleźć się w nowej sytuacji i wrócić do któregoś z obozów. Przetrwanie nie jest łatwe, szczególnie w takich warunkach. Czy uda mu się dotrzeć do bezpiecznego miejsca? Zapraszam do czytania, komentowania i rozsyłania bloga znajomym :)
POV:
Erni - Rozdział 11 - Dzień 4-5
Bobru - Dzień 4-5 - Bobru dociera do Płocka
Zuza - Dzień 4-5 - Zuza dociera do Płocka
----------------------------------------------------------
Rozdział 11: Jesteśmy dziczą (ERNI)
Poczułem
jak ktoś mną potrząsa. Odzyskiwałem powoli świadomość, chociaż wciąż miałem
ciemno w oczach. Wspomnienia wróciły niczym lawina, zasypując mnie i moją
świadomość. Złapanie przez bandytów, walka, ucieczka, aż w końcu potknięcie się
i upadek. Znów mnie złapali, pomyślałem
jak ręka zacisnęła się na mojej łydce. Przynajmniej
reszta uciekła, uśmiechnąłem się w duszy. Usłyszałem jęknięcie. Chociaż
było one dosyć ciche, w moich uszach zabrzmiało jak najgłośniejszy alarm.
Odwróciłem
się jak oparzony i zobaczyłem trupa, który nachylał się właśnie w stronę, w
której przed chwilą były moje plecy. Instynktownie zamachnąłem się ręką i
uderzyłem z całą siłą jaką potrafiłem zebrać. Kości zagrzechotały pod siłą
mojego uderzenia, ale nie zatrzymało go to na długo. Mogłem jednak nieco
oswobodzić się z uścisku, co dało mi możliwość przeczołgania się kawałek do
tyłu. Zacząłem desperacko szukać noża i gdy tylko złapałem go, z pewnością
chwyciłem jego rękojeść i wsadziłem w podbródek trupa. Krew zaczęła wylewać się
i zalewać moje ręce i ubrania. Zrzuciłem truchło z siebie i podniosłem się,
rozglądając po okolicy.
Byłem w
lesie. Widziałem zbocze, z którego spadłem, sam nie wierząc, że w ogóle
przeżyłem ten upadek, a dodatkowo nie złamałem niczego. Poczułem jednak tępy
ból przy końcówce pleców, który atakował bezlitośnie przy każdym
gwałtowniejszym ruchu. Próbowałem wyprostować się, ale spotkałem się tylko z
kolejną falą bólu. Zakląłem. Było w miarę ciemno, chociaż promienie słońca
powoli docierały spomiędzy gąszczu, co oznaczało, że już świtało. Leżałem tutaj
przez parę godzin. Moich ludzi nigdzie nie widziałem, więc musieli mieć więcej szczęście
ode mnie i uciec. Mogli też zostać złapani, bo wydawało mi się to dziwne, że
nikt nie próbował mnie szukać, chociaż mogło to być jak szukanie igły w stogu
siana. Wczoraj wieczorem rozdzieliliśmy się gdy osłaniałem ich przed bandytami.
Zacząłem
rozglądać się za karabinem, którym wczoraj walczyłem, ale nie mogłem go nigdzie
znaleźć. Musiałem go wypuścić podczas upadku, a przeszukiwanie całego zbocza
mijało się z celem. Mam chociaż nóż, pocieszyłem
się, wycierając ostrze o pokrytą rosą trawę. Było mi zimno. Czułem się
przemoczony, a wiatr, który zawiewał co jakiś czas wręcz mnie paraliżował.
Spojrzałem na trupa, którego zabiłem i ucieszony zauważyłem, że ma na sobie
kurtkę. Była ona co prawda postrzępiona w paru miejscach, ale nie narzekając
nałożyłem ją i ruszyłem przed siebie. Rękawy wydawały się nieco za długie, a
sama kurtka wisiała na mnie nieco, ale od razu poczułem, że jest mi cieplej.
Szedłem
przez las przez dobre dziesięć minut, aż w końcu natrafiłem na leśną dróżkę.
Przypomniałem sobie słowa jednego z bandytów, który mówił, że znaleźli nas
niedaleko. To mogło oznaczać tylko to, że mam szansę na dotarcie do bardziej
znanych terenów. Musiałem trzymać się tej wersji i wierzyć. W okolicy, w której
byliśmy, było blisko do Inowrocławia i Pierwszego Posterunku. Planowałem dostać
się na drogę i stamtąd liczyć na szczęście, że trafię na jakiś patrol. Planem
zapasowym było znalezienie wozów z materiałami budowlanymi, które również mogły
mnie uratować. Większym problemem było jednak teraz coś innego. Gdy złapali nas
zeszłego dnia i następnie przenieśli do swojego obozu, właściwie nas nie
nakarmili. Żołądek ściskał mi się tak mocno, że było to wręcz bolesne.
Pragnienie nie było aż tak palące, ale też dawało się we znaki. Jeżeli nie znajdę jakiegoś żarcia, to umrę, uświadomiłem
sobie w myślach.
Szedłem
powoli, nie mogłem sobie pozwolić na bieganie, plecy i kość ogonowa bolały.
Było dosyć chłodno, ale nie przeszkadzało to aż tak bardzo jak reszta.
Rozglądałem się uważnie na każdym kroku. Łatwo było ominąć jakiś
charakterystyczny punkt, a ja musiałem dowiedzieć się, gdzie dokładnie jestem.
Z pewnością nie znałem tych ścieżek. Gdybym był w stanie dotrzeć chociaż do
głównej drogi na pewno wiedziałbym co i jak. W końcu jeździłem jeszcze niedawno
Zbłąkanym Ocalałym. Znałem okoliczne drogi jak własną kieszeń, zarówno te
biegnące na wschód jak i w innych kierunkach.
Po
godzinie całkowicie spokojnego marszu przez pola i lasy nie stało się nic
konkretnego. Byłem sam, nie widziałem nawet zbyt wielu trupów. Czy idę w dobrą stronę, zapytałem sam
siebie. Słońce znajdowało się teraz nieco nad horyzontem, na prawo ode mnie.
Miałem je tuż za barkiem. Musiałem podążać mniej więcej na północ. Dlaczego nie mogę znaleźć żadnej drogi, myśli
tego typu taranowały moją głowę. Marzyłem teraz o tym, żeby wygodnie się
położyć, ogrzać i zjeść. Moje marzenia jednak były teraz poza zasięgiem.
Szczególnie, że zauważyłem ruch przed sobą i szybko zdałem sobie sprawę, że na
zakręcie stała grupka trupów, które kogoś złapały.
Dźwięki,
które wydawały były potworne i okropne. Kłapały, upychały sobie części ciała
jakiegoś nieszczęśnika i zdawały się poświęcać temu pełną uwagę. To co jednak
zauważyłem za tą grupą uszczęśliwiło mnie znacznie bardziej. Stało tam auto.
Widać było na pierwszy rzut oka, że kierowca zjechał na pobocze i uderzył w
drzewo, więc nie liczyłem na to, że nim odjadę, ale chciałem je przeszukać i
zobaczyć, czy znajdę coś ciekawego lub przydatnego. Trzymając się pobocza
powoli ruszyłem do przodu.
Zombie
były całkowicie zajęte jedzeniem. Siedziały przy ofierze i pożerały ją bez
chwili wytchnienia, jakby bały się, że ta zaraz wstanie i ucieknie.
Wykorzystałem sytuację i powoli zbliżałem się do celu. Kiedy podszedłem do auta
usłyszałem cichy dźwięk. Nie byłem na początku pewien co to było i czy mi się
nie przesłyszało ze zmęczenia, ale zlokalizowałem jego źródło. To było radio
samochodowe. Kierowca słuchał po cichu dziwnej melodii, która kojarzyła mi się
z jakimś horrorem lub dreszczowcem. Poczułem się przez chwilę jak bohater jakiegoś
serialu, który w rytmach muzyki dociera do auta tuż obok grupy trupów i
przeszukuje je. Sprawdziłem dosłownie wszystko. Skrytkę, kieszenie przy
siedzeniach, bagażnik, nawet schowek nad siedzeniem kierowcy, ale znalazłem
jedynie batona czekoladowego. Ciesząc się, że udało mi się znaleźć cokolwiek
schowałem go do kieszeni i przystawiłem ręce do wylotów klimatyzacyjnych.
Podkręciłem temperaturę i o mało nie zemdlałem, kiedy poczułem kojącą i
relaksującą falę ciepła. Zrobiło mi się tak dobrze, że przez chwilę zapomniałem
o bożym świecie. Poświęciłem się temu tak jak trupy siedzące niedaleko,
poświęciły się jedzeniu.
Pokorzystałem
jeszcze chwilę z kojącego ciepła, po czym opuściłem wóz, delikatnie przymykając
drzwi. Ruszyłem drogą w stronę, z której przyjechał samochód. Samego pojazdu
nie poznawałem, więc był to raczej jakiś samotny ocalały, a nie członek którejś
ze społeczności. Rozpakowałem batonik i pochłonąłem go, minimalnie zmniejszając
swój poziom głodu. Mój brzuch zaburczał, jakby w podzięce. Leśna droga ciągnęła
się i ciągnęła, a kierowca tamtego samochodu znacznie utrudnił mi podróż, bo
zobaczyłem kolejne trupy, które prawdopodobnie zgubiły trop auta i szły powoli
przed siebie w moją stronę. Wiedziałem, że muszę być wyjątkowo ostrożny, bo
zwyczajnie nie dam rady uciec. Poruszałem się teraz w najlepszym przypadku
odrobinę szybciej od nich.
Po
kolejnych kilku minutach zobaczyłem jak leśna droga, po której się poruszałem,
wchodzi w betonową drogę i uśmiechnąłem się. To była dla mnie jakaś szansa.
Wkrótce moja stopa poczuła pod sobą twardość cywilizowanej drogi. Rozejrzałem
się w prawo i lewo, ale nie powiedziało mi to zbyt dużo. Wszędzie było widać
tylko pole z wysoką trawą oraz dodatkowo niecałe sto metrów na prawo zauważyłem
ambonę myśliwską. Przypomniałem sobie błogie czasy, kiedy grałem na komputerze
w najlepszy symulator apokaliptycznego świata. Wtedy w takich miejscach jak
ambona można było znaleźć wszystko, od broni, przez ekwipunek militarny, aż do
prowiantu. Nie pogardziłbym teraz żadnym z nich. Niestety wiedziałem, że nie
znajdę tam nic ciekawego, więc zignorowałem tę budowlę i zastanowiłem się
chwilę, w którą stronę powinienem pójść. Droga w lewo prowadziła na zachód, a
ta druga na wschód. Wiedziałem, że jak wybiorę źle mogę wejść na tereny, których
dobrze nie znam.
Nagle
zauważyłem coś na horyzoncie. Mignęło dosłownie przez chwilę i to wysoko, nad
koronami drzew. Nie ufałem do końca swoim zmysłom, ale to wydawało się tak
realne, że musiało po prostu być prawdziwe. Żeby się upewnić ruszyłem na prawo
w stronę ambony. Pod nią stał trup. Nie zastanawiając się długo poczekałem aż
mnie wyczuje i ruszy w moją stronę, a gdy był blisko przewróciłem go i dobiłem.
Nie przeszukiwałem nawet kieszeni martwego, był cały rozpadający się, a z
samych ubrań niewiele zostało. Wszedłem powoli, szczebel po szczeblu, na
drabinę i ostrożnie wspiąłem się na ambonę. Widok stąd był znacznie lepszy.
Zobaczyłem praktycznie całe pole, zakręt w prawo po prawej stronie oraz, co
najważniejsze, udało mi się raz jeszcze zobaczyć, to co widziałem wcześniej.
Flaga, powiewająca flaga, pomiędzy drzewami, spory kawałek ode mnie. Znałem
jednak tę flagę i wiedziałem dokładnie co ona oznacza.
To jeden z punktów strategicznych, mruknąłem
pod nosem, jestem uratowany. Chociaż
nie znałem dokładnych lokacji punktów strategicznych, to wiedziałem gdzie one
były porozmieszczane. Jedyne co musiałem zrobić to dojść do punkty i zobaczyć
jaki numer jest napisany na słupie. Odkrycie tego pomogłoby mi powiedzieć, w
którym kierunku muszę iść. Sama jednak obecność tego punktu oznaczała, że
jestem na naszych terenach. Chociaż od wybawienia czekała mnie jeszcze spora
droga to ucieszyłem się z tego faktu, tak jakbym znajdował się na podwórku
własnego domu. Zszedłem powoli z ambony, ostrożnie minąłem zabitego przed
chwilą zombie i ruszyłem dalej.
Trzymałem
się drogi. Nie ukrywałem się nawet specjalnie, wiedząc, że jeżeli już na kogoś
wpadnę, będzie to prawdopodobnie ktoś, kto mi pomoże. Szedłem równo z barierką,
która miejscami była powyginana albo wgnieciona. Punkt musiał być postawiony na
jakiejś polance w lesie, więc gdy tylko zobaczyłem odbicie w stronę lasu,
zszedłem z drogi i wkroczyłem na niedużą, zarośniętą ścieżkę, która podchodziła
pod górę w stronę zarośli. Ostrożnie wspinałem się, rozglądając co jakiś czas,
za jakimiś kolejnymi śladami. Próbując przypomnieć sobie mapę punktów, starałem
się pomyśleć, który punkt to może być. Musiał to być jeden z pierwszych, a te z
numerami od pierwszego do czwartego były naprawdę niedaleko Inowrocławia.
Niedługo
po tym zrobiło się ciemniej, gdy tylko wszedłem pomiędzy korony drzew. Las
wyglądał wyjątkowo mrocznie, niewiele światła docierało w to miejsce. Nagle,
zobaczyłem coś leżącego przy jednym z drzew. Ostrożnie podszedłem do tego. To
było ciało trupa. Obejrzałem je spokojnie. Musiało leżeć tutaj przynajmniej dwa
dni. Nie znalazłem nic w kieszeniach spodni ani bluzy. Widać było z kolei, że
trup został zabity z bliska z czegoś w rodzaju strzelby.
Trzask
gałązki był jednym co ostrzegło mnie przed atakiem. Gdy odwracałem się zdążyłem
jedynie zauważyć biegnącą na mnie kobietę. Zmieniłem ułożenie ciała, ale na
dużo mi się to nie zdało. Kobieta zaatakowała mnie całym ciężarem ciała,
boleśnie przyciskając do ziemi. Cudem utrzymałem nóż w ręce. Usiadła na mnie
próbując zablokować mi możliwość ruchu, po czym zamachnęła się pięścią. Trafiła
mnie w twarz bez problemów. Próbowałem ją zrzucić, ale nie było to łatwe.
Przekręciłem delikatnie dłoń, wytrzymując kolejne uderzenie, a następnie
zamachnąłem się nożem na tyle, na ile pozwalała mi moja aktualna swoboda
ruchów. Dźgnąłem ją w nogę. Podskoczyła z bólu dając mi ten moment na zrzucenie
jej. Odepchnąłem się nogami po czym z impetem kopnąłem ją w usta. Przewróciła
się do tyłu zakrywając dłońmi dolną część twarzy. Wstałem najszybciej jak
umiałem i przygotowałem się do odparcia ataku.
Dzikuska
schyliła się i po chwili zobaczyłem w jej rękach kamień sporych rozmiarów,
idealnie mieszczący się w dłoni dorosłej osoby. Ułożyła go wygodnie,
przygotowując się do ataku. Chociaż wiedziałem, że to ja teraz miałem przewagę,
postanowiłem ją zaskoczyć. Ruszyłem do przodu, zaciskając zęby z bólu i
machnąłem nożem, starając się sięgnąć jak najdalej. Złapała się za ramię,
ciąłem ją głęboko. Wytrąciłem ją kompletnie z równowagi, co wykorzystałem chwilę
później. Kopnąłem ją z impetem w kolano, a gdy zniżyła nieco poziom uderzyłem z
dużą siłą przy pomocy łokcia. Dziewczyna widocznie przegrywała. Nie miałem
jednak czasu na zastanawianie się co z nią zrobić. Zaatakowałem ponownie
wbijając jej nóż w brzuch i ruszając nim jak szalony. Kobieta westchnęła.
Osunęła się powoli, a na jej zielonej koszuli zaczęła malować się spora, ciemna
plama. Nie chcąc mimo wszystko wyjść na potwora podszedłem do niej, podniosłem
za podbródek i wbiłem nóż.
Dziewczyna
leżała martwa. Zrobiłem serie krótkich wydechów. Opadłem ciężko tuż obok niej. Nie miałem pojęcia skąd się tu wzięła.
Wiedziałem jednak, że chciała mnie zabić. Gdyby wytrąciła mi nóż z ręki, na
pewno by się jej to udało. Rozmasowując obolała szczękę podszedłem do jej ciała
i przeszukałem je na szybko. Nie miała przy sobie nic szczególnego. Znalazłem
jednak za paskiem butelkę wody. Wygląda nieco mętnie, ale bez narzekania
wypiłem łapczywie całą, czując przyjemne orzeźwienie. Niedoszła morderczyni nie
miała nawet broni. Nie wyglądała na nikogo, kto należałby do jakiegoś obozu,
chociaż tego pewien być nie mogłem.
Wstałem
i ruszyłem powoli naprzód, zostawiając ją za sobą. Liczyłem na znalezienie
czegoś do jedzenia. Rozglądałem się za owocami, ale całkiem niedawno skończyła
się zima i zieleń dopiero wracała do palety barw, którymi pomalowany był świat.
Krzaki dopiero odrastały, zgniła trawa schowana pod poduchami śniegu odrastała
i nabierała zdrowego, zielonego koloru. Na drzewach pojawiało się coraz więcej
liści oraz kwiatów, które miał za jakiś czas zamienić się w owoce. Nie mogłem
jednak liczyć na znalezienie czegoś do jedzenia, przynajmniej nie wiedziałem o
takiej roślinie.
Skupiłem
się w pełni na moim aktualnym celu. Szedłem ciągle w jednym kierunku, tym
samym, który wyznaczyłem sobie na podstawie pozycji słońca z ambony. Punkt,
którego szukałem z pewnością był dosyć daleko, ale był widoczny, co oznaczało,
że mogłem do niego dotrzeć. Podążałem w głąb lasu, przedzierając się przez
zarośla. Chociaż spodziewałem się, że ścieżka mogła zaprowadzić mnie w to
miejsce to mimo wszystko nie podążałem nią. Ekipa stawiająca punkty, z Irkiem
na czele w końcu musiała jakoś dotrzeć do punktu autem z materiałami
budowlanymi. Chciałem jednak dotrzeć tam jak najszybciej. Nie wiedziałem czy
będę w dobrym miejscu i jak daleko będę musiał jeszcze przejść.
Szedłem
wciąż do przodu. Po niedługim czasie las zaczął się powoli przerzedzać. Szedłem
kompletnie niewyznaczonym szlakiem, dlatego po drodze nie widziałem kompletnie
nic, ani śladu ludzi czy zombie. Na polance jednak, od razu rzucił mi się w
oczy budynek. Była to nieduża drewniana chatka, która wyglądała jakby została
wyciągnięta prosto z Amerykańskich gór. Nieduża, bez piętra i cała zrobiona z
ciemnego drewna. Nie była nawet otoczona płotem. Spoglądając na niebo upewniłem
się, że znam pozycję słońca i będę wiedział, w którą stronę iść dalej. Gdy
zapamiętałem mniej więcej wszystkie najważniejsze punkty nawigacyjne zacząłem
schodzić do chatki, która była na prawo ode mnie, tuż przy granicy pola z
lasem. Rozglądałem się uważnie i chociaż widziałem przy samej chatce zombie, to
nic innego nie wskazywało na to, że ktoś mógł być w środku – nie było śladów,
auta, a sam dom wyglądał na opuszczony. Zresztą na pierwszy rzut oka jego
jedyną ciekawą funkcją obronną było odizolowanie od świata. Nic innego nie
przemawiało na jego korzyść.
Gdy
podszedłem bliżej pierwsze co zrobiłem to zabicie trupa. Był stosunkowo świeży,
chociaż na pierwszy rzut oka widać było, że jest zombie. Była to kobieta, z
żałośnie wykręconą nogą, która miała wykręconą nienaturalnie stopę z wystającą
kością. Nie był to przyjemny widok. Minąłem ją i podszedłem do drzwi. Ostrożnie
otworzyłem je. Światło słoneczne rozświetliło mroczny salon, z którego
odchodziły dwie odnogi na inne pokoje. W samym salonie panował bałagan. Na
środku widać było długą i rozciągnięta plamę krwi, która wyglądała jakby ktoś
kogoś ciągnął po podłodze. Jeden z foteli leżał na boku, a drugi był rozpruty
czymś ostrym. Ja szukałem jednak wzrokiem innego pomieszczenia – kuchni.
Znalazłem ją na prawo. Łapczywie rzuciłem się w kierunku lodówki oraz szafek w
poszukiwaniu czegokolwiek. Już w tym pierwszym znalazłem parę paczek czegoś, co
wyglądało jak hamburgery, które wkłada się do mikrofalówki lub piekarnika, żeby
je sobie przygotować kiedy się chcę. Oprócz tego na najwyższej półce leżał
talerz z niedokończonym jedzeniem, który pokryty był ogromną warstwą pleśni,
oraz butelka mleka, które nawet przez opakowanie wyglądało na spleśniałe.
Sięgnąłem
ostrożnie po hamburgery i wzrokiem obejrzałem je. Co prawda nie wyglądały
najbardziej świeżo, ale nie wydawały się też być zepsute. Rozpakowałem jeden z
nich i powąchałem. Bez wątpienia okres świetności miał już za sobą, ale nie
czułem charakterystycznego zapachu zepsutego mięsa. Ugryzłem delikatnie. Bułka
była lekko twarda, a zarazem gumowato miękka. Mięso było daleko w tyle
najlepszych rzeczy jakie jadłem, a ser był twardy jak kamień, ale mimo to
zacząłem jeść jak potwór. Wpychałem sobie duże kawałki do ust, prawie się przy
tym dławiąc. Jadłem jakbym pierwszy raz widział na oczy jedzenie. Krztusząc się
pochłonąłem pierwszego burgera i sięgnąłem po drugiego. Jedzenie ciężko leżało
mi na żołądku, ale przynajmniej jakoś go wypełniłem.
Po
zjedzeniu kolejnych dwóch usiadłem spokojnie, oparty o blat kuchenny. Zrobiło
mi się trochę niedobrze, ale czułem przyjemne najedzenie. Na wszelki wypadek
przejrzałem jeszcze szafki i znalazłem tam dużo produktów, z których nie mogłem
za dużo zrobić, takich jak mąka czy przyprawy. Ale dodatkowo udało mi się
wypatrzeć coś całkiem interesującego. Parę puszek z warzywami. Przeszukałem
dokładniej dom i znalazłem idealny plecak do schowania moich łupów. Udało mi
się tez znaleźć trochę wody zdatnej do picia. Zadowolony z tego co udało mi się
znaleźć spakowałem wszystko do plecaka i ruszyłem dalej.
Wróciłem
do miejsca, w którym byłem około godzinę temu. Spojrzałem uważnie na otaczające
mnie miejsca i skojarzyłem je odpowiednio. Ruszyłem w odpowiednim kierunku i
dosyć szybko wpadłem w podobny do wcześniejszego, monotonny rytm marszu. Pole
znowu zamieniło się w las. Szedłem pomiędzy drzewami czując się jakbym odkrył
zupełnie nowe pokłady energii. Napojony i najedzony ruszyłem dalej. Dopiero
teraz jak najważniejsze problemy zostały rozwiązane poczułem się naprawdę
samotny. Niczym ostatnia żywa osoba na świecie. Wiedziałem, że Toruń,
Inowrocław i pozostałe nasze obozy, a pewnie tez setka innych na całym świecie
były pełne ludzie, mimo tego byłem teraz sam, zdany na siebie. Śladu po mojej
grupie budowniczej nie widziałem. Jedyną opcją, że się spotkamy było dotarcie
do Inowrocławia.
Nagle,
zobaczyłem długi słup z lekko powiewającą na wietrze flagą. Cel mojej podróży.
Uśmiechając się pod nosem podszedłem bliżej. Dotarłem tuż pod punkt
strategiczny i zacząłem się rozglądać za numerem. Znalazłem go po chwili, przy
głównej części słupa.
- Cztery – wyszeptałem.
Zacząłem się zastanawiać, gdzie mógł być ten punkt.
Przypomniałem sobie mapę, którą widziałem parokrotnie po obradach w
Inowrocławiu i nagle to do mnie ułożyło. Byłem naprawdę blisko. Jeżeli dobrze
pamiętałem czwarty punkt miał być postawiony paręnaście kilometrów na północ od
Inowrocławia. Co lepsze, było to paręset metrów od drogi głównej. To była moja
nadzieja. Wypełniony pozytywnymi myślami zastanowiłem się, w która stronę
ruszyć, żeby jak najszybciej wyjść na odpowiednią drogę. Używając słońca
postanowiłem pójść na lewo, od tego jak się tu dostałem.
Strzeliłem
dobrze. Po piętnastu minutach drogi przez zarośla wyłoniłem się tuż przed
szeroką asfaltową drogą. Stąd droga była prosta. Ruszyłem na południe. Kość
ogonowa wciąż mi dokuczała, ale po tylu godzinach pałętania się po lasach i
polach ból stał się nieco bardziej znośny. Teraz, gdy byłem tak blisko celu,
zacząłem się zastanawiać, co zrobić dalej. Ludzie, którzy nas złapali byli
czymś w rodzaju łowców niewolników. Chcieli nas sprzedać. Wspominali też coś o
Warszawie. Coraz bardziej zaczął interesować mnie ten temat. Ben, Dziara czy
Bobru nie mówili praktycznie niczego o stolicy, chociaż każdy z nas wiedział,
że coś się tam dzieje. Stado zombie szło jednak z tamtego kierunku, więc jeżeli
ludzie stamtąd dali sobie rade z tym zagrożeniem, oznaczało to jedynie tyle, że
byli niebezpieczni. Prawdopodobnie bardziej niebezpieczni od Zszytych i
Złomiarzy.
Pogrążony
w myślach szedłem swoim tempem. Środek dnia szybko zaczął zamieniać się w
popołudnie, a gdy zaczęło powoli się ściemniać, ja byłem już porządnie
zmęczony. Nie spotkałem na swojej drodze żadnego samochodu, czy oddziału, który
mógłby mi pomóc. Kojarzyłem jednak tą drogę i wiedziałem, że jestem teraz na
trasie Inowrocław – Toruń. Szedłem w dobrą stronę. Widziałem nawet miejsca,
które wraz z Rekinem i resztą naprawialiśmy, żeby droga była jak najbardziej
przejezdna. Poczułem się jak w domu.
Wtedy
stało się coś czego się kompletnie nie spodziewałem. Na drogę, kawałek przede
mną, wybiegła postać. Przerażony nagłym wyjściem, wyciągnąłem nóż gotowy do
obrony. Postać spojrzała na mnie i robiło się ciemno poznałem ją. Nie znałem
jej aż tak dobrze, ale gdy zobaczyłem twarz byłem pewien, że wiem kto to jest.
Przede mną, obdarty, brudny i dziko patrzący się stał mężczyzna. Był on na tyle
wyjątkowy, że nie dało się o nim po prostu zapomnieć. Chociaż większość
myślała, że nie żyje, to właśnie dzięki jego pracy udało mi się dzisiaj wrócić
na odpowiednią drogę.
Przede
mną stał Irek.
Nuda w pracy + kolejny rozdział apokalipsy = dzień udany.
OdpowiedzUsuńszkoda że tak szybko to zlatuje :(
Ale trzeba przyznać że bardzo ciekawe wtrącenie Irka do dalszych części historii
Irek odegra ważną rolę jeszcze, zbyt ciekawa postać, żeby ją tak po prostu porzucić :D
UsuńJak tylko Erni odłączył się od swojej drużyny - byłem pewien, że spotka Irka. Jakoś musiałeś wrócić do wątku Irka, który zatrzymał się w 4 tomie. Coś czuję, że teraz stopniowo dowiemy się jeszcze więcej o Zszytych. Może mają jakieś ambitne cele?
OdpowiedzUsuńKobieta, która go zaatakowała wydawała się zbyt... codzienna. Czyli po prostu ktoś kto pewnie stracił wszystkich i nic mu do stracenia nie zostało.
Jeśli mogę spytać; nad czyim opisem teraz pracujesz? Bo naprawdę spis postaci się przydaje, szczególnie, żeby przypomnieć sobie stare wydarzenia.
Pozdrawiam, Kylar!
Generalnie teraz mam straszne problemy z czasem, jest sesja i mam masę nauki przed sobą. Gdy tylko się skończy prawdopodobnie polecę w pierwszej kolejności z wszystkimi ludźmi Bobra, zarówno tymi, którzy żyją jak i tymi, których już nie ma :P
Usuń