Rozdział 10, kolejny z perspektywy Bobra. W tym rozdziale zobaczymy jak przebiegnie atak na miejsce, do którego bohaterowie jechali przez jakiś czas. Miejsca, które jest dla nich niezwykle ważne. Jest to dosyć długi rozdział, w którym jest pełno akcji, więc myślę, że wam się spodoba. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym :)
POV:
Bobru - Rozdział 10 - Dzień 4-5
Erni - Dzień 4-5 - Erni ucieka z obozu bandytów
Zuza - Dzień 4-5 - Zuza zauważa grupę Bobra z drugiej strony Płocka
----------------------------------------------------
Rozdział 10: Wspólnota (BOBRU)
Gdy
byliśmy gotowi do ataku na znajdujący się na wzgórzu obiekt, był wieczór. Cały
dzień spędziliśmy na obserwowaniu okolic, sprawdzaniu niższych budynków,
schowaniu Potwora, oraz planowaniu. Tir zostawiliśmy około trzysta metrów od
kościoła na wzgórzu, który był naszym celem. Prawdopodobnie mielibyśmy to
miejsce przejęte już dawno temu, ale niektórzy mówili o ruchu który widzieli w
oknach. Chociaż sam nie widziałem nic, to wolałem nie ryzykować. Ulice, poza
sporymi ilościami zombie były puste. Nie widzieliśmy barykad, posterunków, ani
żadnych innych śladów ludzkości. To wszystko było po prostu opustoszałe.
Siedzieliśmy u podnóża góry, zajmując nieduży sklep, gdzie urządziliśmy
tymczasową kwaterę główną.
Dymitr
właśnie wrócił z Pablordem ze zwiadu.
- Coś nowego? – rzuciłem.
- Właściwie nie.
Okolica na pewno jest pusta. Jedynie te zabudowania na wzgórzu mogą być
problemem – odpowiedział Pabi.
- Jaki jest
ostatecznie plan? – zapytał Krystek.
- Ostatecznie idziemy
tam jednym z dwóch wejść. Główną bramą. Musimy założyć, że nic nas nie zaskoczy
z stromych zejść z tej górki. Wyślę też niedużą grupę od tyłu. Tak żeby nikt
nas tamtędy nie podszedł – wytłumaczyłem. Wzgórze było położone w
zachodniej części miasta niedaleko mostu na drugi brzeg. Pozycja była dobra. Na
samym szczycie znajdował się spory plac widokowy oraz dwa główne budynki, które
nas interesowały – kościół oraz muzeum. Oba wyglądały obiecująco.
- Ja mogę odcinać tyły
– zaproponowała Ika.
- Pomogę jej – dodał
Dymitr.
- Też się piszę – odezwał
się Józef.
- Dobra. Wasza trójka
odcina zejście na tyłach. Musicie nas ostrzec jakby ktoś uciekał, albo próbował
dostać się na wzgórze. Tak samo jak zobaczycie trupy. W tym mieście jest tego
sporo, więc musimy być ostrożni – powiedziałem – A teraz przygotujcie się. Staramy się nie strzelać, chyba, że zobaczymy
innych ocalałych. Wtedy nie zastanawiajcie się. Zombie to nic w porównaniu z
ludźmi – dodałem – A no i ktoś
powinien zostać tutaj na miejscu. Nie wiemy czy ktoś już nas zauważył, a jak
ukradną nam Potwora to będziemy mieli spory problem. Jakiś ochotnik? – zapytałem.
- Mogę zostać i przypilnować wszystkiego – powiedziała
Ruda.
- Idealnie. To do
dzieła – podniosłem głos z entuzjazmem.
Pozostali
przyjęli moje słowa z cichą aprobatą. Wszyscy zaczęli krzątać się i przygotowywać
do wyruszenia. Poprawiłem nóż przy pasku i sprawdziłem stan naładowania
pistoletu. Poprawiłem wszystko, żeby móc wygodnie i szybko wyciągnąć w razie
problemów. Byłem gotowy. Po dziesięciu minutach wyszliśmy ze sklepu
zostawiając tam Rudą i wspólnie
ruszyliśmy wyznaczoną drogą na górę. Dymitr, Józef i Ika wkrótce się od nas
odłączyli ruszając na tyły. Bronie do walki z bliska mieliśmy gotowe w
dłoniach. Na czele, obok mnie, szedł Gigant. Pewnie trzymał swój miecz w
rękach. Dotarliśmy do niedużego stopu, gdzie nachylenie wzgórza wyrównywało się
i stało tu parę sklepów z pamiątkami oraz nieduża knajpa.
Trupów
było sporo. Było już dosyć ciemno, więc osoby stojące na tyłach trzymały
latarki, a ja, Gigant, Pablord oraz Łapa walczyliśmy. Kiedyś walka z zombie
sprawiała problemy. Na początku był to problem moralny, bo ciężko było odebrać
życie chodzącej i żyjącej istocie, ale ci dostosowani szybko zrozumieli, że
zombie już nie żyją i jeżeli się tego nie pojmie, to samemu straci się życie.
Następnie był problem z samą walką. Chociaż trupy poruszały się stosunkowo
powoli to potrafiły przyspieszyć jak były blisko. Miały sporą siłę, a walczyły
aż do zniszczenia mózgu. Doświadczenie jednak sprawiało, że czuło się już kiedy
i jak zaatakuje trup, co sprawiało, że walka z nimi była łatwa. Ostatnim
problemem, na który nie było rozwiązania, była liczebność. Tego nie dało się
przeskoczyć.
Gdy
powoli szliśmy do przodu, a okoliczne trupy nadchodziły jeden za drugim,
poczułem niepokój. Gigant jednak ścinał je z daleka. Daliśmy mu sporo miejsca,
żeby przypadkiem nie trafił nas stojących za jego plecami. Gdy jakiś trup
atakował z niekorzystnej strony, Karol nie musiał się nim martwić, bo wtedy
wchodziłem ja, albo ktoś inny. Zamachiwałem się z dużą siłą, przebijając
kolejne gardła i docierając ostrzem noża do mózgu. Uderzenie w samą czaszkę
było ryzykowne, bo chociaż czasami udawało się, to łatwo można było źle trafić
przez co ostrze utykało w kości lub odbijało się od głowy. Gigant nie miał z tym żadnego problemu.
Nie używał nawet dużej siły, jego miecz był tak dobrze naostrzony, że przecinał
kość jak masło.
Przebiliśmy
się przez plac i trafiliśmy z powrotem na drogę na górę. Spoglądałem co jakiś
czas na górę, mając dziwne przeczucie, że ktoś nas obserwuje. Ktokolwiek
chciałby się dostać na to wzgórze w ten sposób co my, był bardzo łatwym celem
do ataku. Chociaż na samej dróżce było mnóstwo drzew oraz kamienny murek, to
wciąż nie dawały one ciągłego schronienia. Szliśmy powoli, nie chcieliśmy
przyciągać zbyt dużej uwagi, szczególnie trupów. Byliśmy coraz bliżej szczytu.
Nieduży kamienny chodnik, którym wyłożona była dróżka, powoli tracił swoją
krzywość i coraz bardziej się wyrównywał. Widzieliśmy już wyłaniające się
budynki. Przekroczyliśmy uchyloną delikatnie żelazną bramę. W końcu mogłem na to
spojrzeć z bliska.
Bliżej
głównego wejścia znajdowało się muzeum – ogromny budynek z czerwonej cegły, z
jedną wieżą. Widać było, że niedawno został odnowiony, ale prace nie zostały
ukończone, ponieważ po jego wschodniej części widać było resztki rusztowania.
Poza tym miał kształt prostopadłościanu. W oczy rzuciły mi się dwa wejścia,
jedno od przodu, duże, z napisem „Muzeum Diecezjalne” nad dębowymi, solidnymi
drzwiami, oraz drugie, kawałek oddalone od pierwszego i znacznie mniejsze.
Przed nami rozprzestrzeniał się nieduży ogród z niezadbanym, zarośniętym
żywopłotem oraz kilkoma kwitnącymi drzewami.
Prostopadle
do muzeum znajdował się nasz główny cel, ogromny czerwony kościół. Z przodu
widać było charakterystyczne wrota prowadzące do środka. Nad wejściem był
umieszczony witraż oraz dwie monstrualne wieże z szpiczastymi dachami. Po
drugiej stronie, między nimi, widać było zarys kopuły, która wieńczyła całą
budowlę, która była całkiem długa. Cały budynek był przedziurawiony licznymi
okienkami, ale to co rzuciło mi się od razu w oczy to był fakt, że dolne były
zabarykadowane. Ktokolwiek tu był w tym momencie, czy też wcześniej, mieszkał i
bronił się w tym miejscu przez jakiś czas.
Podziwianie
całego kompleksu na pewno trwałoby nieco dłużej, ale nagle moje oczy oślepił
czerwony blask. Momentalnie chwyciłem po broń, gdy zobaczyłem czerwoną flarę,
którą z dużą prędkością wznosiła się w powietrze, tylko po to żeby za chwilę
przejść do fazy powolnego spadania.
- Mają kłopoty – rzuciła
oczywistością Łapa i wskazała bramkę, która prowadziła na tyły, gdzie
znajdowało się drugie zejście z wzgórza.
Ruszyliśmy wszyscy biegnąc ile mieliśmy sił w nogach. Na
całym terenie naszej przyszłej bazy było znacznie mniej trupów. Od razu
odrzuciłem opcję, że to wspinaczka je powstrzymała, bo zbocze było dosyć
strome, ale wciąż nie przeszkadzało w wejściu na nie. Ktoś musiał tutaj być.
Pominęliśmy jednak ten fakt. Dopadliśmy do furtki na tyły i zbiegając po
kamiennych schodkach zauważyliśmy trzy postacie wbiegające pod górę. Machnąłem
ręką mierząc w ich stronę, ale Pablord w porę mnie powstrzymał. Pod górę
wbiegali nasi przyjaciele.
- Masa trupów.
Skurwiele wyskoczyły znikąd. Staliśmy przy śmietnikach i coś aktywowaliśmy… - wyspał
Dymitr.
- Na górę, lećcie! – krzyknął
Gigant, który wyszedł im na spotkanie i od razu przeciął jednego z trupów,
który wyszedł przed resztę próbując dorwać biegnącą jako ostatnią Ikę.
Pomogłem
Józefowi i po chwili wspólnymi siłami, wciąż nie strzelając, wróciliśmy na
górę. Gigant zamknął furtkę i przesunął zasuwę. Całe wzniesienie otaczał
nieduży mur, który pełnił raczej funkcję estetyczną niż obronną, ale chwilowo
zatrzymał trupy. Było ich rzeczywiście bardzo dużo, ledwo opuściliśmy schody, a
te były już ich pełne.
- Co tam się stało? – zapytałem
teraz na spokojnie.
- Bobru nie mamy na to
czasu – zasapał Gigant, który aż przesunął się, gdy trupy naparły na
furtkę.
- Dobra, spróbujmy
przejść tam - powiedziałem wskazując
palcem kościół.
- HEJ STÓJ! – wrzasnęła
nagle Łapa.
Wszyscy
odwróciliśmy się w kierunku, w którym patrzyła. Zobaczyliśmy, że przez plac
pomiędzy ogrodem, a kościołem biegnie jakaś postać. Poruszała się z dużą
prędkością zdecydowanie zmierzając w stronę budynku. Gdy Łapa krzyknęła postać
na chwilę się zatrzymała, ale po chwili jeszcze bardziej przyspieszyła.
- Biegniemy! – krzyknąłem.
Ruszyliśmy w stronę kościoła. Usłyszałem trzaski, które pojawiły się od razu po
tym jak Gigant puścił furtkę. Ta zaczęła kołatać się jak oszalała, na ledwo
trzymających ją zawiasach. Dała nam jednak wystarczającą ilość czasu żeby
dobiec do kościoła. Zombie zaczęły wlewać się na dziedziniec z tamtej strony.
Biegnąca postać stała pod wrotami krzycząc i uderzając pięściami. Gdy byliśmy
parę kroków od niej wyciągnęła nóż.
Światła
latarki oświetliły twarz chłopaka w moim wieku. Miał okulary oraz bardzo
zabawnie wyglądający zarost, który wyglądał jakby rósł na twarzy nieznajomego
nieregularnie, w różnych losowych miejscach.
- Zostawcie mnie
skurwysyny… to teren prywatny, nie macie prawa tu być – starał się
powiedzieć poważnym głosem, ale stukanie zębami psuło cały efekt. Wyszedłem
przed szereg wyciągając pistolet. Wymierzyłem w głowę chłopaka, a jego reakcja
kompletnie mnie zaskoczyła. Ten zamiast próbować się bronić, lub uciekać,
jakkolwiek zareagować zamknął oczy.
- Ilu was tu jest? – zapytałem
chłodnym, jak powietrze tego wieczora, głosem.
Chłopak nie odpowiedział. Dalej miał zamknięte oczy.
Widziałem jak Łapa wyciąga pistolet i zaczyna do mierzyć, ale powstrzymałem ją.
Sam schowałem pistolet i podszedłem do chłopaka. Podniosłem go za kołnierz
bluzy, bez problemu zabierając mu nóż z ręki. Przycisnąłem go do drzwi.
- Wiem, że ktoś jest w
środku. Niech lepiej nas wpuści, bo mi i tak wejdziemy, a ty będziesz idealną
przynętą na trupy – wysyczałem.
- Chłopaki błagam
wpuścicie – wyjęczał chłopak.
Obejrzałem
się przez ramię. Zombie były coraz bliżej.
- Otwórzcie te jebane
wrota! – wrzasnął Dymitr.
Przez chwilę na dziedzińcu panowała prawie kompletna cisza,
zagłuszana jedynie jękami zbliżających się trupów. Po chwili jednak usłyszałem
stukot, parę metalicznych przesunięć, a wtedy wrota rozwarły się. Bez pytania
wrzuciłem chłopaka do środka i wszedłem, a za mną podążyła reszta. Nasze
wejście było niesamowicie chaotyczne. Łapa, Dymitr, Pabi i Gigant ruszyli do
przodu przepychając grupkę ludzi i celując do nich broniami, a reszta szybko
dopadła do wrót i je zamknęła.
Nastała
kolejna, krótka cisza. Odwróciłem się nie chowając broni. Znajdowaliśmy się w
ogromnej sali kościelnej. Sufit był tak wysoko, że ledwo dało się go dostrzec w
ciemności jaka panowała na górze. Palił się tylko jeden żyrandol, oraz szereg
lampek bliżej podłogi. Ławki były w większości na miejscach, ale parę z nich
było ustawionych w różnych strategicznych punktach. Ołtarz był całkowicie rozłożony,
a na jego miejscu, już z daleka, widać było posłania, stolik, skrzynki i różne
inne rzeczy. W środku było ciepło, powietrze stało, jakby nie było dobrego
przepływu.
Dopiero
teraz mogłem spojrzeć na ludzi, którzy nas tu wpuścili. Mało nie parsknąłem ze
śmiechu gdy się im przyjrzałem. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, myślałbym,
że trafiłem na plan jakiegoś filmu dla nastolatków. Grupa wyglądała jakby
wyciągnięta z takich właśnie klimatów. Grupka chłopaków w wieku od, na oko,
piętnastu do dwudziestu parę lat, wszyscy w okularach, z meszkiem pod nosem
oraz niepewnymi minami, które jakby krzyczały „chcę wrócić do domu i pograć na
komputerze”. Jak oni przetrwali, zapytałem
sam siebie.
- Jak się nazywasz? – zapytałem
tego, którego wcześniej zobaczyliśmy na dziedzińcu.
- E… Emil – powiedział
po cichu. Ledwo usłyszałem jego głos przez echo uderzających o drzwi pięści
trupów.
- Emil? Dobra. Powiedz
swoim kolegom żeby stanęli pod ścianą z rękami za głową. Sprawdzimy czy nic nie
ukrywacie i nikomu nie stanie się krzywda – powiedziałem spokojnym głosem.
- Dyktujecie nam
warunki? To nasza miejsców… - zaczął kolega Emila, chłopak z gęstą rudą
czupryną i pryszczami, które aż świeciły w ciemniejszym świetle, gdy Dymitr
podszedł i uderzył go w brzuch.
- To miejsce nie jest
już wasze – odpowiedziałem spokojnie – Ale
może być nasze. Nie chcemy go zabrać, ale o tym zaraz. Podejdziecie pod tę
ścianę cholera!? – zapytałem nieco zniecierpliwiony.
Dopiero
po chwili, powoli, cała szóstka ruszyła pod jedną z kolumn i ustawiła się w
rządku, z rękoma za głowami. Patrzyłem na to przez chwilę po czym kiwnąłem
głową i szóstka moich ludzi podeszła, żeby ich dokładnie przeszukać. Nie trwało
to długo. Parę sekund później pokaźny stos noży oraz młotków, a także jeden
pistolet, leżały przede mną.
- Dobra, przełamaliśmy
pierwsze lody. Pabi ogarniesz wrota? Super. Dymitr przygotuj się z Łowcą,
musimy zaraz wrócić po Potwora i Natalię. Ruda pewnie się tam martwi. Reszta
ogarnijcie naszych gospodarzy i sprawdźcie czy ktoś tu się jeszcze nie ukrywa.
Zabezpieczcie miejsce. Jakieś pytania? – wydałem parę poleceń upewniając
się, że niczego nie pominąłem – Kto z was
jest dowódcą? – zapytałem jeszcze, kierując pytanie do drugiej grupy.
- Ja – odpowiedział
krótko Emil.
- Tego zostawcie
gdzieś na wierzchu. Resztę na razie zwiążcie, nie będziemy ryzykować. Jest stąd
drugie wyjście Emilu?
- Tam – wskazał na
korytarz na prawo od miejsca, w którym powinien być ołtarz.
Z ulgą
patrzyłem jak kolejne osoby rozchodzą się, żeby zająć się powierzonymi
zadaniami. Sam ruszyłem z Dymitrem i Łowcą w kierunku wskazanym przez Emila.
- Posrane – skwitował
Łowca, gdy tylko odsunęliśmy się nieco od reszty.
- Hmm? – zapytałem.
- Jak takie smrody
przetrwały. Wyglądają jakby bali się sami siebie, a co dopiero trupów – powiedział
z pogardą.
- Pewnie ukryli się
tutaj i mieli jakieś zapasy. Co dziwi mnie bardziej to prąd. Muszą tu mieć jakiś
generator. To znacznie ułatwi sprawę – ucieszyłem się.
- Musisz przycisnąć
tego Emila. Wygląda jakby coś knuł – powiedział.
Pokiwałem głową.
W
wspomnianym wcześniej korytarzu bez problemu odnaleźliśmy drzwi. Prowadziły one
do krótkiej sieni, a po chwili na zewnątrz. Pojawiliśmy się na tyłach kościoła.
Trupy zaczęły powoli się nudzić. Kościół doskonale wygłuszał odgłosy z
zewnątrz, a gdy spojrzałem w jedno z licznych okien nie zauważyłem nawet
światła. Gdyby nie to, że byłem w nim przed chwilą, nie wiedziałbym nawet, że
ktoś tam jest. Ruszyliśmy powoli w stronę głównej bramy. Zastanawiałem się
przez chwilę, dlaczego była otwarta, ale ostatecznie nie zawracałem sobie tym
głowy, wiedziałem, że wyciągnę to od Emila.
Znaleźliśmy
się na kamiennej drodze prowadzącej w dół. Zeszliśmy bez większych kłopotów i
gdy byliśmy już niedaleko sklepu usłyszeliśmy strzały. Natychmiast zniżyliśmy
się do pozycji pół kucającej i przyspieszyliśmy kroku.
- Kurwa kurwa kurwa
kurwa – przeklinał pod nosem Dymitr. Wiedziałem, że martwił się o swoją
dziewczynę. Chociaż z początku ich relacja nie wyglądała tak kolorowo, teraz
byli pełnoprawną parą i zdecydowanie dbali o siebie. Miałem szczerą nadzieję,
że to zombie, a nie inni ocalali. Nie myliłem się. Gdy podeszliśmy pod sklep zauważyłem,
że przed wejściem jest grupa parunastu trupów. W światłach wystrzałów szybko
dostrzegłem Rudą, ale co było najbardziej zaskakujące nie była sama.
Tuż
przy niej, zdecydowanie nie jako wrogowie, stały trzy inne kobiety. Z daleka
nie widziałem szczegółów, ale gdy tylko to zobaczyłem przyspieszyłem.
Dotarliśmy do trupów od tyłu. Zabiłem jednego, a następnie drugiego,
przebijając się bliżej sklepu.
- Ktoś tu biegnie! – krzyknęła
nieznajoma mi dziewczyna.
- Co? Czekajcie! To
moi przyjaciele – zatrzymała ich Ruda.
- Jesteś pewna? – zapytała
inna kobieta.
Dotarliśmy do nich. Łowca powalił trupa najbliżej nas i
dobił go łomem. Dymitr podbiegł do Rudej i odciągnął ją od kobiet. Ja oddałem
dwa szybkie strzały i zabiłem dwa ostatnie trupy, po czym natychmiast wymierzyłem
w stronę kobiet. Jedna z nich miała strzelbę, pozostałe dwie trzymały w rękach
noże.
- Puść to – powiedziałem
krótko wskazując na kobietę i jej strzelbę.
- Sam to puść, cholera
– powiedziała nienawistnie.
- Hej spokój! Bobru
one mi pomogły. Dajcie spokój. Gdzie jest reszta? – zmieniła temat Ruda.
- Zajęliśmy wzgórze.
Nie jesteśmy sami, ale… powiem więcej na górze – podszedłem do Rudej – Jesteś tego pewna? – zapytałem ciszej,
wskazując na trójkę kobiet.
- Absolutnie – powiedziała
z pewnością w głosie.
Odwróciłem
się powoli. Kobieta dalej trzymała broń, ale widać było, że nie mierzyła we
mnie.
- Bobru – powiedziałem
krótko, opuszczając pistolet i wyciągając rękę – A to jest Dymitr i Łowca.
- Anna – odpowiedziała
kobieta – a te dwie to moja córka Sara i…
- Zuza – wtrąciła
dziewczyna z włosami koloru ciemnego blond.
- Dobra… Zasada jest
taka, oddajecie mi tą strzelbę, ja chowam broń. Chyba, że nie macie ochoty z
nami iść, wtedy nie ma żadnego problemu. Idziecie w swoją stronę, a my w swoją
– powiedziałem równie spokojnie jak do grupy Emila.
Dziewczyny przez chwilę się zastanawiały. Rozmawiały między
sobą, aż ta o imieniu Zuza powiedziała:
- Idziemy z wami.
Cóż za szalony
wieczór, pomyślałem po czym ostrożnie wyciągnąłem rękę po strzelbę. Anna
niechętnie podała mi ją.
- Prowadź – powiedziała.
Ruszyliśmy
w stronę Potwora. W mojej głowie układały się myśli. Dwie grup jednego dnia.
Trzyosobowa i sześcioosobowa. Obie nie stanowiły problemu i nie atakowały. Czy
życie w ten sposób rzeczywiście było możliwe? Nie wiedziałem, ale byłem pewien,
że nie pozwolę na nic, co może zaszkodzić moim ludziom. Obserwowałem ciągle
trzy kobiety. Dymitr i Ruda zajęli się sobą, a Łowca usiadł wygodnie na fotelu
kierowcy. Dwie z nich zachowywały się jakby kompletnie nie interesowała ich
cała ta sytuacja, ale jedna przygląda mi się ukradkiem. Była to ta, która
przedstawiła się jako Zuza. Wiedziałem, że właśnie z nią będę musiał pogadać,
jeżeli chciałem się czegokolwiek dowiedzieć.
Droga
na górę nie była tak łatwa jak przewidywałem. Potwór ledwo mieścił się na
średniej, betonowej dróżce. Na ostatnim zakręcie przed wjazdem na dziedziniec
bałem się przez chwilę, że spadniemy, ale Łowca znał się na prowadzeniu tym
pojazdem i wyratował nas. Dymitr wyskoczył, żeby otworzyć bramę. Ta też nie
była do końca dostosowana do wielkości Potwora, ale całe szczęście zmieściliśmy
się na styk. Zadowolony wysiadłem i wraz Dymitrem, Rudą oraz trzema
nieznajomymi ruszyłem w stronę kościoła. Wolałem nie próbować dostać się od
przodu. Wejście było zbyt ważne, żeby było otwierane za każdym razem jak ktoś
ma ochotę wejść. Właśnie przez podobny błąd Emil wpadł w nasze ręce. Ruszyliśmy
na tyły i weszliśmy do środka.
Na
pierwszy rzut oka widać było, że przez
te dwadzieścia minut, podczas których byłem na zewnątrz, sporo się zmieniło.
Piątka ludzi siedziała związana przy jednej ze ścian niedaleko ruin ołtarza.
Ich wszystkie rzeczy zostały tam przeniesione, a na ich miejsce pojawiły się
nasze posłania. Spojrzałem w górę. Z tej perspektywy widać było, że kościół ma
coś w stylu górnego piętra, długiej drewnianej platformy, która obiegała cały
budynek dookoła na poziomie kilku metrów. Na przywitanie wyszła do nas Łapa.
Spojrzała pytającym wzrokiem w kierunku dziewczyn, które przyprowadziłem.
Machnąłem ręką na znak, że zaraz wszystko wytłumaczę, po czym kazałem
przyprowadzić Emila. Poprosiłem też Zuzę, żeby poszła ze mną.
W ten
sposób, wraz z dwoma więźniami, Łapą, Pablordem oraz Gigantem ruszyliśmy w
stronę wrót do kościoła. Tam usiedliśmy na jednej z ławek, z dala od reszty.
Planowałem przekazać informacje moim ludziom, ale musieli oni teraz pilnować
reszty oraz zajmować się sprawdzaniem tego miejsca, a ludzie Emila oraz
koleżanki Zuzy nie musiały tego słyszeć. Spojrzałem raz jeszcze na siódemkę
nowych osób, które siedziały teraz przy ołtarzu i rozmawiały o czymś. Dymitr
siedział obok nich z Łowcą i łypali na nich groźnie.
- Dobra zacznijmy od
ciebie – wskazałem Emila – Jak długo
jesteście w tym miejscu? Tylko mów szczerzę, nie mamy złych zamiarów, ba powiem
wam nawet po co tu jesteśmy, po prostu nie chcę niepotrzebnego rozlewu krwi.
- Prawie od początku.
To chyba dobre miejsce – powiedział niepewnie, poprawiając okulary.
- Przetrwaliście tu
sami? Było was sześciu? – wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
- Było nas więcej.
Niektórzy po prostu odeszli, a inni zostali zabici. Dlatego teraz nie wychylamy
się stąd zbytnio. W muzeum mamy zapasy i inne potrzebne rzeczy, nie musimy
wychodzić nawet na miasto, a nikt inny tutaj nie przychodzi. A jak przychodzi
ginie – odpowiedział już nieco pewniej.
- Wy ich zabijacie? – chociaż
starałem się ukryć moje rozbawienie to nie wyszło mi to do końca.
- Was też prawie
złapaliśmy. Gdyby nie to, że wracałem akurat z muzeum to nie weszlibyście
tutaj.
- Nie doceniasz nas – odpowiedziała
kąśliwie Łapa.
- Jak? Macie tylko
jeden pistolet. Nie widziałem więcej broni palnych, wątpię żebyście trzymali je
w magazynie – zignorowałem słowa Łapy.
- Z przodu zostawiamy
otwartą bramę, świata i dźwięki ledwo co widać na zewnątrz, więc kto tu wchodzi
myśli, że miejsce jest puste. Dodatkowo trupobomby… - tłumaczył powoli, ale
z nieukrywaną dumą, jakby był detektywem, który opowiada o właśnie rozwiązanej
ciężkiej sprawie.
- Trupobomby? – zapytał
Pablord.
- Tak je nazwaliśmy.
Uwięziony trupy, które uwalnia niewidoczny mechanizm. Proste, a skuteczne.
- A co robicie jak was
otoczą? – zapytałem.
- Po jakimś czasie
same odchodzą. Jak mówiłem nie wychodzimy stąd za dużo.
- Dobra – powiedziałem
– Pytanie jest czy teraz chcecie stąd
wyjść? My jesteśmy z Torunia i tamtejszego obozu. Mieliśmy zająć dobry punkt w
tym mieście, żeby pomóc reszcie w walce z nadchodzącym zagrożeniem. Nie widzimy
problemu żebyście tu zostali o ile nam pomożecie i nie będziecie przeszkadzać.
- To ciężka decyzja… -
zauważył.
- Dlatego damy wam
czas do jutra. Dzisiaj i tak noc będzie pełna planów i emocji ,więc nie będzie
problemu jak będziecie poruszać się tu niezwiązani. Ale zrób coś podejrzanego
lub niech ktoś z twoich ludzi coś takiego zrobi, a będziemy mieli problem.
Rozumiesz? I odpowiedź chcę poznać jutro z rana – powiedziałem.
- Pomyślę i jutro
porozmawiamy – odpowiedział delikatnie się uśmiechając.
- Dobra, wróć do
reszty. Zaraz tam podejdę i ich uwolnimy – powiedziałem, po czym poczekałem
aż Emil odejdzie. Widziałem z daleka jak drżały mu kolana. Jeżeli coś planował
to ukrywał to cholernie dobrze.
- Teraz ty – powiedział
spoglądając na kobietę. Była nieco starsza ode mnie, ale wciąż wyglądała jak
młoda dziewczyna. Podrapałem się po brodzie – Opowiesz mi może jak wpadłaś na moją przyjaciółkę.
- Ja… - zaczęła po
czym zrobiła pauzę. Widziałem na jej twarzy, że w głowie przeżywa teraz istną
nawałnicę myśli – Śledziłam was od
jakiegoś czasu.
- Co? – wystrzelił
automatycznie Pablord.
- Jestem Zuza,
niedawno straciłam męża i od tamtego czasu podróżuje sama. No i miałam tego
dość. Spotkałam na drodze dziewczyna, która opowiedziała mi o Toruniu. Musiałam
znaleźć innych ludzi i iść dalej. Ale wtedy, gdy zaatakowały mnie trupy
zobaczyłam wasz pojazd. Chowając się pod jednym z aut zraniłam się mocno w
nogę, ale pozostałam niewykryta. Usłyszałam rozmowę pomiędzy tobą – wskazała
Pablorda – a tobą. Mówiliście o Płocku
więc ruszyłam za wami.
- Dlaczego? – zapytałem
zaskoczony jej wyznaniem.
- Wydawaliście mi się
porządnymi ludźmi. Takimi, którzy wiedzą co robią. A gdy dowiedziałam się, że
jesteście z Torunia to tak jakbym dotarła tam.
- Nie patyczkujesz się
widzę – odpowiedziałem.
- Dotarłam tutaj i
chciałabym zostać. Znam się na medycynie, mogłabym być pomocna. I mam wiele
informacji – poklepała ręką po swoim plecaku.
- Chwila, a te dwie
kobiety, które są tu z tobą? – zapytał Gigant.
- Pomogły mi tu
dotrzeć na czas. Bezinteresownie.
- Ciekawe… - spojrzałem
raz jeszcze na dwie kobiety, które siedziały teraz patrząc w naszą stronę.
- Nie ukrywam, że chcemy
zamienić to miejsce w obóz. A obóz nie istnieje bez ludzi. Możesz tu zostać i
zapracować sobie na nasze zaufanie. Ale tak jak poprzednio, zrób coś głupiego,
a nie będziemy mieli dla ciebie litości – powiedziałem twardo.
- Dziękuje – powiedziała
– Co do informacji, mam je w plecaku.
Chciałabym je nieco sama przejrzeć, ale gdy to zrobię, trafią do ciebie.
- Jasne. Macie jeszcze
jakieś pytania? – skierowałem te słowa do moich przyjaciół.
- Nic, co mogłoby
martwić ją – powiedziała Łapa patrząc nieprzychylnie w stronę Zuzy. Ta nie
opuściła wzroku. Wstała i ruszyła do reszty.
- Co myślicie? – zapytałem.
- Ten chłoptaś jest
podejrzany, ale boi się nas jak cholera. Ta dziewczyna… sam nie wiem – powiedział
Gigant.
- Co teraz? – zapytała
Łapa po chwili ciszy.
- Teraz przygotuje się
do drogi – powiedziałem.
- Co? Jakiej drogi? – zapytała.
- Płońsk i Inowrocław.
Musimy powiadomić resztę, że się nam udało i sprowadzić tu więcej ludzi. Coś
czuję, że to wszystko to cisza przed burzą… - powiedziałem tajemniczo i
spojrzałem w górę. Przez jedno z okien wlatywał blady blask. Blask księżyca.
Księżyca, który był prawie w pełni.
Trzeba przyznać że bobru nam się nie patyczkuje, podoba mi się jego stanowczość, ostrożność. Również liczę że to co ostatnio ci pisałem na fb z ciekawymi motywami na dalszą historie tej postaci.
OdpowiedzUsuńDoświadczenie :D Tyle błędów, za które życiem zapłacili jego ludzie, z każdym kolejnym stara się być bardziej ostrożny. Oczywiście błędy rzecz ludzka i poprzednie nie były pierwsze, ani ostatnie ;)
UsuńNastała ta chwila. Udało mi się nadrobić zaległości i dotarłem do aktualnego rozdziału. Dawno skończyłem drugi tom, ale powróciłem do Twojej historii w tym roku. Tak więc; tom 3 i 4 za mną. (4.5 nadrobię w wolnym czasie :>)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że fabularnie zostałem totalnie wciągnięty. Tom trzeci był po prostu super, a najbardziej ekscytująca była cała intryga Dziary. Tom czwarty jednak przyciągnął moją uwagę dopiero po spotkaniu wszystkich grup w Inowrocławiu.
A tom piąty? Zaczął się bardzo ciekawie, powiedziałbym, że nawet z grubej rury. Bardzo polubiłem perspektywę Zuzy, gdyż za samą postacią Olafa nie przepadałem xD
Ale przechodząc do aktualnego stanu rzeczy: dziennik ocalałego? Na początku obstawiałem Bena, a teraz kieruję się w stronę Krawca-Cezarego. Lub zupełnie inna postać, ale albo ją już znamy, albo pojawi się w tym tomie i jeszcze namiesza.
Bobru od teraz możesz liczyć na moją stałą obecność pod nowymi rozdziałami! Sam jestem fanem pisania, jak i czytania, a tematyka apokalipsy zombie nie raz mnie zaintrygowała. Tak samo jak Twoja opowieść.
Pozdrawiam, Kylar! <3
Bardzo mi miło słyszeć, że poprzednie tomy się podobały i zostały nadrobione. Tom 4.5 w sumie do samej fabuły nie wnosi nic, jednak rzuca nieco światła na postać Łapy i jej siostry. Właściwie jak ktoś czytał "po kolei" to właśnie tam dowiadywał się jak Łapa ma na imię :D No i myślę, że zgrabnie zamknęło to motyw grupy z Supraśla, wyjaśniło ostatnie niewiadome i pozwoliło definitywnie zamknąć motyw Królowego Mostu.
UsuńBardzo się ciesze, że cała intryga Dziary została doceniona, planowania było naprawdę sporo, bo trzeba było znaleźć odpowiednią postać, która będzie w stanie przedstawić wydarzenia (padło na Magdę, a że miała swoją perspektywę + ciekawy charakter to pasowała idealnie do tej roli) i zrobić tak, żeby wszystko miało ręce i nogi. No i sam motyw, że nie zawsze wszystko kończy się tak dobrze, chociaż Dziara wyrósł na porządnego przywódcę.
Czwarty rozdział absolutnie się zgodzę, że nabiera jako takiego tempa dopiero po spotkaniu w Inowrocławiu. Niestety pierwsza połowa tomu musiała nakreślić wszystkie wątki nadchodzące, a było tego sporo - rozwinięcie Złomiarzy, przedstawienie Zszytych, nowa postać (Olaf) i nowy obóz (Inowrocław).
Olaf w sumie był eksperymentem, lubię sobie stawiać wyzwania i staram się dobierać ciekawe postacie do perspektyw. Póki co chyba najbardziej podobają mi się własnie te kobiece (przedstawić co siedzi w głowach takich, to dopiero sztuka xD), ale Olaf był o tyle ciekawy, że nie był postacią, która jest jakimś niesamowitym bohaterem, czy nawet wojownikiem. Był to zwykły, szary facet, z wieloma wadami, problemami i nienawiścią do świata. Ale odegrał swoją rolę i w sumie nie żałuje wyboru :D
Właściciel Dziennika Ocalałego jest nakreślany powoli, chociaż myślę, że łatwo się domyśleć, czyj jest ten dziennik. Osobiście jest to chyba jeden z pomysłów, z których jestem najbardziej dumny. Przedstawienie tak złożonej postaci i motywu przy pomocy jego własnych zapisków, z dalszym zostawieniem tej mgiełki tajemnicy (bo raczej perspektywa z jego obozu się nie szykuje).
No, a na kolejne rozdziały serdecznie zapraszam ;)
Więc pozostaje czekać na następne rozdziały! c:
UsuńNo no, robi się coraz ciekawiej :D
OdpowiedzUsuńNajlepsze przed Wami :D
Usuń