czwartek, 29 grudnia 2016

Rozdział 6: Tropem Potwora

Rozdział 6, kolejny z perspektywy Zuzy. Co więcej w tym rozdziale zastosowałem bardzo ciekawy zabieg, dzięki któremu oprócz poznania lepiej Zuzy poznamy też lepiej inną postać. Według mnie wyszło super i naprawdę ciekawie wypełni dotychczasową spokojną akcję u Zuzy (zanim przejdziemy do solidnego rozwoju postaci). Zapraszam do czytania.

POV:
Zuza - Rozdział 6 - Dzień 2-3
Bobru - Dzień 2-3 - Bobru w tym czasie wyjeżdża z Inowrocławia i dojeżdża do Włocławka
Erni - Dzień 2-3 - Erni w tym czasie wpada w ręce bandytów

----------------------------------------------------------

Rozdział 6: Tropem Potwora (ZUZA)


                Noga bolała przy każdym ruchu, ale to raczej motywowało mnie, niż przeszkadzało. Wiedziałam, że każde kolejne ukłucie przybliża mnie do celu. Maszerowałam dosyć szybkim krokiem w stronę, w którą pojechał tir. Wiedziałam, że to co robię mogło doprowadzić mnie do śmierci. Zrezygnowałam z dotarcia do bezpiecznego obozu żeby podążać za jakąś grupą. Chociaż to jak zniszczyli trupy było imponujące, nie mogłam być pewna, czy nie zrobią tego tak samo ze mną. Ryzykowałam wiele, ale kierowałam się instynktem, a właśnie on utrzymywał mnie przy życiu już jakiś czas.
                Kolejnym czynnikiem ryzyka był czas. Poruszałam się znacznie wolniej od pojazdu, a boląca noga nie pomagała. Liczyłam na znalezienie jakiegoś pojazdu i dotarcie do Płocka jak najszybciej mogłam, ale wiedziałam, że samochody teraz albo są wrakami, albo od dawna zostały zabezpieczone przez innych ocalałych. Z tego co wiedziałam, miałam przed sobą dwa nieduże miasteczka, za którymi był Włocławek, który był już nieco większym miejscem. Szansa jakaś była więc musiałam chociaż trochę rozejrzeć się po tych mieścinach.
                Droga była całkiem spokojna. Widać było trupy, ale wałęsały się one po polach omijając drogę i mnie. Co jakiś czas zauważałam czarne ślady po dużych oponach, które z pewnością należały do wcześniej spotkanych ocalałych. Wątpiłam, żeby ktoś jeszcze woził się tak dużym pojazdem. Po dwóch godzinach marszu zatrzymałam się na chwilę żeby zjeść resztki jedzenia i napić się. Podróżowanie w ten sposób było dosyć męczące. Miejscem mojego postoju było nieduże rozwidlenie dróg, przy których znalazłam wrak auta i mały kamienny murek, na którym usiadłam. Pojazd oczywiście nie działał, ale miejsce wydawało się bezpieczne. Przy samym wraku leżały trzy ciała trupów, każde z rozwaloną głową. Siedziałam tak spokojnie przez parę minut, kiedy nagle usłyszałam, że coś nadjeżdża. Nie czekając ani chwili rzuciłam się na ziemię i wczołgałam pod wrak.
                Ponownie moja perspektywa zmieniła się na tą spod samochodu, tak jak to było gdy spotkałam poprzednich ocalałych. Tym razem jednak byłam bezpieczniejsza. Samochody wyłoniły się ze strony, z której szłam i przemknęły w stronę, w którą podążałam. Stało się tak szybko, że przez chwilę po prostu leżałam i czekałam, sama nie wiedziałam na co. Kim mogli być ci ludzie, przeszło mi przez myśl. Mogli to być ludzie z grupy, którą goniłam, ale też tacy, którzy na nich polują. Trzy kolejne samochody mogły pomieścić nawet trzydzieści osób, szczególnie patrząc na to, że na pace ktoś jechał. To wyglądało na całkiem sporą grupę.
                Wyczołgałam się w końcu spod wozu i ruszyłam dalej. Nim minęła kolejna godzina, a słońce zaczęło zachodzić jeszcze bardziej dotarłam do niedużego miasteczka. Do Włocławka miałam jeszcze kawałek, ale noga dokuczała mi naprawdę mocno, a podróżowanie nocą było znacznie bardziej niebezpieczne, dlatego wchodząc w uliczki zaczęłam szukać miejsca do spania. Nie było tutaj zbyt wielu dużych budynków, a ja dodatkowo potrzebowałam jedzenia. Ulice były raczej czyste, chociaż na jednej z nich zobaczyłam masę trupów jedzących coś. Były jednak tak zajęte pożeraniem swojej ofiary, że nawet mnie nie wyczuły. Te pojedyncze, które szwendały się na ulicach nie były z kolei aż takim zagrożeniem. Jak któryś zbliżał się na wyciągnięcie ręki pchałam go i dobijałam nożem. Sprawdzałam również auta, ale każde, które znajdowałam było w kiepskim stanie. Jedne w ogóle się nie włączało, kolejne nie miało dwóch kół, następne było wypchane trupami, jakby ktoś je tu składował na później.
                Znalazłam po chwili auto, które nawet odpaliło, niestety było zepchnięte z ulicy w rów i chociaż próbowałam dobre dziesięć minut to nie udało mi się wyjechać, a siły, żeby je wypchnąć, nie miałam. Zrezygnowana ruszyłam dalej. Pozbyłam się trupa blokującego mi przejście i weszłam na ulicę otoczoną niedużymi, trzypiętrowymi blokami mieszkalnymi. Nie chciałam się pchać dalej, bo wiedziałam, że takie miejsca to umieralnia. Musiałam znaleźć jakieś jedzenie i z pewnością w blokach było go sporo, ale nie było to jedyne miejsce. Udało mi się zauważyć nieduży sklep monopolowy i ruszyłam pewnie w jego kierunku.
                Drzwi były zamknięte. Podeszłam do nich powoli, wciąż z nożem w ręce i delikatnie nacisnęłam na klamkę.  Okna były zakratowane, ale drzwi po chwili siłowania się ustąpiły. Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam smród rozkładającego się mięsa. Cała wystawa była przegniła, chodziły po niej larwy, a zapach był tak intensywny, że mogło się zakręcić w głowie. Przyłożyłam koszulę do twarzy i weszłam. Pierwsze co zrobiłam to sprawdzenie, czy ktoś tutaj jest. Za ladą rozkłada się trup. Nie wstawał jednak, połowa jego głowy była rozrzucona po sporym fragmencie podłogi. Na zapleczu było pusto. Okna niestety nie miały zasłon, więc czułam się odsłonięta. Całe szczęście tylne jak i przednie drzwi miały działające zamki, więc zasunęłam je porządnie, dodatkowo zastawiając pobliskimi skrzynkami pełnymi przegniłych warzyw i z spokojem ułożyłam się za ladą, niedaleko nieszczęśnika, który leżał tu już jakiś czas.
                Większość produktów spożywczych stała na miejscu, ale prawie wszystkie były przeterminowane. Zadowoliłam się ostatecznie puszkami konserw rybnych oraz zapasam napojów gazowanych, które nie smakowały jeszcze tak źle, chociaż termin ich przydatności minął miesiąc temu. Po zjedzeniu trzech puszek poczułam się pełna. W sklepie panowała ciemność, szyby przepuszczały niedużo światła, a księżyc był skryty za chmurami. Zawsze przed snem lubiłam myśleć, to był taki mój mały obrzęd. Kiedyś po prostu brałam książkę i czytałam aż do zaśnięcia, ale teraz z oczywistych powodów nie było to możliwe. Bardzo za tym tęskniłam. Pamiętałam jak byłam chora, tuż przed wybuchem zarazy i mąż czytał mi przed snem. Te czasy wydawały się tak odległe jakby nie istniały.
                Robiąc sobie miejsce na podłodze zauważyłam coś leżącego w kącie. Okazało się to być książka, a dokładniej dziennikiem. Pojawiła się ona praktycznie na zawołanie i postanowiłam, że zaryzykuje wyczerpanie baterii w latarce i ewentualne zauważenie. Chciałam chociaż na chwilę się oderwać. Niestety gdy tylko włączyłam latarkę zobaczyłam tytuł zapisany starannym pismem: „Pamiętnik Ocalałego”. Lepsze to niż nic, pomyślałam. Przewróciłam pierwszą stronę i zobaczyłam datę. „15 listopada 2014 – dzień 1” głosił nagłówek. Przeleciałam wzrokiem całą stronę. Mężczyzna, który opisywał swoje życie był młody, miał nieco ponad dwadzieścia cztery lata. Pisał o tym, że wszystko trafiło szlag szybko w jego mieścince. Udało mu się jednak uciec z rodziną do domku położonego gdzieś obok miasta, którego nazywa nie udało mi się przeczytać, ponieważ była napisana niewyraźnie, a dodatkowo rozmazana.
                Jego styl pisania był spokojny. Nie używał jednak swojego imienia, a przynajmniej ja nie mogłam go znaleźć wertując kolejne strony. Kolejne dni w pamiętniku opisywały barykadę domu, zastrzelenie pierwszego człowieka, oraz zebranie okolicznych ludzi i wspólne przeżycia. Momentami przechodziły mnie ciarki. Nieznajomy wydawał się być kompletnie niewzruszony tym co stało się z światem. Opisywał kolejne dni, jakby była to zwykła, szara codzienność. „Tego dnia ruszyliśmy całą grupą do miejscowego sklepu i wzięliśmy wszystko, co tam było. Stary sklepikarz, Janusz już nie żył. Znaleźliśmy go rozszarpanego na kawałki na zapleczu. Widok był fascynujący. Trupy, którego go pożarły wybiliśmy. Podziwiam szczerze ich zapał w dążeniu do celu. Nie zatrzymuje ich nic. Chcą tylko zatopić zęby w kolejnej ofierze i tym samym sprawić, żeby dołączyła do nich. To nowi władcy świata. Żałuje, że nie ma sposobu żeby ich kontrolować, ale podczas gdy reszta będzie zajmowała się zabezpieczaniem gospodarstwa moich rodziców z pewnością wymyślę coś, żeby je przechytrzyć. Myślę, że jestem w stanie.” Kolejne strony były coraz to mroczniejsze. Wiedziałam, że potrzebuje snu, ale mimo to czytałam je z zaciekawieniem. Każdy dzień był opisany dosyć dokładnie. Szczególną uwagę przykuły opisy trupów. Autor widocznie interesował się nimi i prowadził badania. Musiał być naukowcem, albo szaleńcem.
                Chociaż robiło się coraz ciekawiej zmęczenie wzięło górę. Rozejrzałam się raz jeszcze po sklepie sprawdzając, czy wszystko jest bezpieczne, po czym przemyłam ranę i zmieniłam opatrunek i położyłam się spać. Zasnęłam natychmiast. Gdy obudziłam się było już jasno. Zaczęłam się pakować. Zabrałam tyle jedzenia ile byłam w stanie, dodatkowo spakowałam też butelkę picia. Przez chwilę zastanawiałam się czy zabrać ze sobą pamiętnik. Wydawał się być naprawdę mroczną lekturą, nie byłam pewna, czy właśnie tego potrzebowałam w tym momencie. Nie byłam nawet w jednej czwartej, a podejrzewałam, że dalsze strony będą zawierały jeszcze gorsze rzeczy. Schowałam go ostatecznie do dużej kieszeni plecaka i ruszyłam w stronę wyjścia. Odblokowując drzwi zastanawiałam się do kogo należała ta księga i czy dziwny właściciel jeszcze żyje.
                Wyszłam na zewnątrz i prawie natychmiast wiedziałam, że coś jest nie tak. Zombie szły wyraźnie w moją lewą stronę i nim się zdążyłam obejrzeć padł strzał. Cofnęłam się do wnętrza sklepu. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Wyjrzałam delikatnie zza drzwi i zobaczyłam, że po lewej stronie ulicy stoi dwójka mężczyzn. Strzelali oni do trupów, które do nich legły. Bałam się, a wiedziałam, że jeżeli mnie zaczną gonić to nie ucieknę. Noga bolała mnie przy każdym gwałtowniejszym kroku, a bieganie mogło otworzyć ranę i sprawić, że nie będę wstanie uciec. Musimy iść dalej, usłyszałam w głowie. To była prawda. Wiedziałam, że jeżeli szybko nie ruszę w prawo i nie zacznę oddalać się od mężczyzn to zaraz będzie po mnie. Była szansa, że mnie nie zauważą i będę mogła schować się w tym sklepie i przeczekać, ale wiedziałam, że to zbyt ważny punkt, żeby go nie odwiedzić. Nie zauważyli mnie jeszcze, ale wszystko miało zmienić się za chwilę. Wychyliłam się i kucając zaczęłam szybkim krokiem podążać wzdłuż ściany.
- Hej – usłyszałam szybciej niż zdążyłam zrobić parę kroków – Tam ktoś jest!
- Stój! – krzyknął ktoś inny. Strzał tym razem nie był wymierzony w trupy. Kula śmignęła i poczułam pieczący ból, kiedy drasnęła mnie w ramię. Głośno wypuściłam powietrze po czym wstałam i zaczęłam biec. Już po jednym gwałtownym ruchu noga zapiekła mnie tak mocno, że mało co się nie wywróciłam. Starając się jak najbardziej przenieść ciężar ciała na lewą nogę kuśtykałam do przodu. Skręciłam na zakręcie w prawo wbiegając w nieduży miejski park. Słyszałam kroki bandytów, którzy za mną biegli. Nie miałam szans ich pokonać nożem, a nawet gdybym miała broń bałabym się tak samo.
- Nie uciekniesz! – wrzasnął jeden z nich, jakby chciał wyssać tymi słowami resztki sił i odwagi jakie we mnie zostały.
                Dróg było wiele, ale wiedziałam, że na otwartych przestrzeniach nie miałam szans ich zgubić. Zauważyłam boczną uliczkę, która była pomiędzy dwoma starymi, drewnianymi domami. Bez namysłu ruszyłam nią, licząc na to, że uda mi się przeżyć. W połowie, całkiem długiego odcinka, noga zabolała mnie tak mocno, że upadłam. Schowałam się szybko za kontenerem, który tu stał i modliłam  się pod nosem aby moi oprawcy zniknęli. Dyszałam ciężko, chociaż z całych siły starałam się uspokoić oddech. Kroki jednak ucichły. Przez chwilę poczułam niezmierną ulgę, ale gdy tylko usłyszałam  głośniejsze szurnięcie wiedziałam, że jeden z nich musiał być naprawdę blisko.
- Dziewczyno lepiej się poddaj – powiedział mój oprawca powoli wchodząc w uliczkę. Słyszałam jego kroki. Jego głos był spokojny, ale słychać też było, że jest zmęczony biegiem, bo charakterystycznie charczał po każdym słowie. To pozwalało mi zlokalizować jak daleko jest ode mnie – Weźmiemy twoje rzeczy, może coś ci zostawimy – był już naprawdę blisko, zaledwie parę kroków ode mnie. W całym zaułku stało jeszcze parę kolejnych kontenerów, więc miałam szansę go zaskoczyć, ale co mogłam zrobić przeciwko silniejszemu ode mnie mężczyźnie – No i nie obiecuje, że nie skubniemy też trochę ciebie. Wiesz jak to jest – powiedział śmiejąc się obleśnie.
                Kiedy zrównał się ze mną zadziałałam instynktownie. Mężczyzna nie zdążył dobrze na mnie spojrzeć, kiedy wbiłam mu nóż w prawe udo. Zaryczał jak zarzynany wół, a ja wykorzystując sytuację popchnęłam go i zaczęłam biec w stronę, z której przyszedł, mając nadzieję, że jego kompan poszedł sprawdzić inną uliczkę. Nie czułam już nawet bólu w nodze. Adrenalina zrobiła swoje, a ja biegłam niczym strzała nie zatrzymując się nawet na chwilę. Szok był ogromny i przejął nade mną kontrolę. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się poza miastem, a noga zaczęła mnie boleć tak mocno, że zrobiło mi się czarno przed oczami. Osunęłam się przy metalowych barierkach osłaniających drogę i zaczęłam oddychać ciężko. Poczułam się tak zmęczona, że najchętniej położyłabym się w tym miejscu, w którym leżałam i została tu na zawsze. Nie obchodziły mnie trupy, ani dwaj mężczyźni, którzy chcieli mnie złapać. I tak nie miałam siły od nich uciec.
                Nic się jednak nie działo. Siedziałam, a noga pulsowała mi jakby miała wybuchnąć, zombie były daleko ode mnie, a po bandytach nie widziałam śladu. Nie byłam pewna, którą drogą wybiegłam z miasta, ale po chwili zauważyłam znak drogowy, który wcześniej ominęłam. Trafiłam dobrze. Tabliczka pokazywała, że opuszczam miasto, a zarazem, że jestem całkiem niedaleko Włocławka. Oczywiście całkiem niedaleko jak na podróż pojazdem. Niestety przez te całe zamieszanie nie znalazłam żadnego wozu, a teraz za bardzo bałam się tam wracać. Wstałam ciężko i chowając nóż, który cały ten czas kurczowo trzymałam w dłoni, ruszyłam wolniej niż wcześniej przed siebie. Noga z czasem przestawała boleć, aż ból wrócił do skali do wytrzymania.
                Byłam ciekawa czy Alicji udało się to co planowała. Ruszyła wtedy w tę stronę, w którą teraz szłam ja, ale nie widziałam żadnego jej śladu. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy zobaczyłam kolejne wyraźne ślady dużych opon na piaskowej drodze prowadzącej na wschód. Oznaczało to, że ciągle byłam na tropie potwornie dużej ciężarówki. Zapasy były na zadowalającym poziomie, nie musiałam martwić się tym, że będę musiała szukać pożywienia przed snem, a dodatkowo wciąż miałam tajemniczy dziennik i chociaż życie było wyjątkowo emocjonujące w tych czasach, to nie mogłam się doczekać aż położę się w bezpiecznym miejscu i przeczytam kolejne strony o przygodach tajemniczego mężczyzny.
                Pogoda była przyjemna do maszerowania, nie było ani za gorąco, ani za zimno. Gdy słońce zaczęło powoli zachodzić wyszłam właśnie z leśnego odcinka drogi prosto na pola. Otaczały mnie one z lewej i prawej strony sprawiając, że czułam się wyjątkowo odsłonięta. Wiedziałam jednak, że muszę postarać się dojść do kolejnego miasteczka jeszcze przed zapadnięciem nocy i dodatkowo znaleźć sobie miejsce do przespania, które będzie w miarę bezpieczne. Pamiętałam, jak kiedyś spędziłam noc na dachu starej szopy w małej wsi, wtedy był jeszcze ze mną mąż. Chociaż upewnił się, że miejsce było bezpieczne to i tak skrzypiące ciągle drzwi i odległe jęki trupów sprawiały, że przez całą noc leżałam przerażona i z upragnieniem czekałam na wschód słońca.
                Gdy dochodziłam do pierwszych zabudowań było już ciemno, a ja miałam w ręce latarkę. Zapas baterii starczył mi na jeszcze sporo używania, ale pomyślałam, że jak zauważę jakiś kiosk to rozejrzę się za nimi, szczególnie biorąc pod uwagę moje nowe hobby. Mieścinka była podobna do poprzedniej, składała się z uliczek z niewysokimi budynkami rozłożonych na pewnym obszarze. Trupy pojawiły się prawie natychmiast i odrywając się od wcześniejszych pozycji ruszyły powolnym krokiem za mną. Nie zatrzymywałam się i ostrożnie wybierałam kolejne drogi. Wiedziałam, że z taką nogą nie mogłam sobie pozwolić na zbytnie szaleństwo.  Miałam nadzieję, że czytając pamiętnik, który znalazłam, znajdę jakieś porady jak chronić się przed trupami. Na pewno istniał jakiś sposób, człowiek go piszący musiał być zdeterminowany do działania.
                Przed moim oczami ukazał się zdemolowany przystanek autobusowy i trochę większy niż zazwyczaj kiosk. Okna były zasłonięte żaluzją przeciwwłamaniową, ale byłam pewna, że drzwi będzie dało się jakoś otworzyć. Były one zamknięte, ale jak się po chwili okazało lekki podważenie zamka nożem otworzyło je bez większych problemów. Szybko skryłam się w ciasnym, ale wystarczającym budynku i zasunęłam drzwi od środka, dużą metalową zasuwą. Czując kojące bezpieczeństwo usiadłam i rozejrzałam się. Widać było plamę starej, zaschniętej krwi. Nie znałam się na tym za bardzo, ale musiała tutaj być już przynajmniej kilka tygodni, bo jak przejechałam po niej nożem, to krew odpadła niczym sucha farba.
                Na wystawie było mnóstwo wafelków, ciasteczek i innych przekąsek, widziałam tez cały stos gazet i czasopism. Nawet nie chciałam do nich zaglądać. Co było to było. Rozłożyłam się wygodnie nie bojąc się, że światłem przyciągnę czyjąś uwagę. Rolety i ściany robiły wystarczającą robotę. Zadowolona zaczęłam jeść kolacje po czym oparłam się o ladę i włączyłam latarkę. Przypominając sobie o wcześniejszym pomyśle przeszukałam kiosk i znalazłam parę opakowań baterii. Takie zapasy na pewno starczyły na długi czas więc uradowana kolejnym małym zwycięstwem zajęłam się lekturą.
                Ta szybko mnie wciągnęła. Zanim się obejrzałam zauważyłam, że czytam już wpisy z grudnia opisujące pierwsze opady śniegu. „Śnieg spadł. Myślałem, że to będzie oznaczało, że będzie jeszcze trudniej i jeszcze gorzej, ale całe szczęście nie. Zima to kolejna szansa. Chociaż ciężko o utrzymanie temperatury, a jedyne rzeczy do jedzenia to znalezione wcześniej zapasy to zombie przestały być zagrożeniem. Mróz sprawia, że są wolniejsze, a niektóre kompletnie przestają się ruszać. To idealna sytuacja, żeby zebrać parę egzemplarzy i dokładniej zbadać, bez ryzyka.
24 grudnia 2016 – dzień 40
Święta. Nigdy za nimi nie przepadałem, ale jednak moi rodzice postanowili nie tracić do końca człowieczeństwa i zorganizowali dla wszystkich pozostałych w obozie wielki obiad. Nie było to nic specjalnego, ale i tak przypomniałem sobie cały szał związany z tą tradycją. W obozie nie zostało nas wielu, moi ludzie zajmowali okoliczne domy oddalone trochę od naszej farmy. Dużo też było na wyjazdach zbierając informację o innych obozach. Wiedziałem już o tym w Toruniu, Grudziądzu oraz Płońsku. Słyszałem też, że w okolicy Warszawy jest spora grupa ocalałych na czele z wojskiem. Zima była idealnym momentem na zbieranie informacji i badania.
25 grudnia 2016 – dzień 41
Dzisiejszy dzień w końcu przyniósł jakieś postępy. Nie wiem dokładnie jak wykorzystać jeszcze te informacje, ale wiem, że trupy działają przede wszystkim w oparciu o bodziec zapachu. Dla próby rozprułem jednego z nich i wysmarowałem ubrania w ich wnętrznościach. Podziałało. Chociaż jest to dosyć trudne, z pewnością odrażające i nie do końca dopracowane to daje ochronę. Trupy obwąchiwały mnie, ale po chwili przestawały się mną interesować. Testowałem różne ilości flaków po dokładnym wymyciu się i ostatecznie doszedłem do wniosków, że nawet nieduża ilość krwi i wnętrzności wsmarowanych w ciało daje pożądany efekt.”
                Gdy przeczytałam wpis z dwudziestego piątego grudnia aż pacnęłam się w głowę. W życiu nie pomyślałam o tym, żeby użyć flaków jako zapachu maskującego. Zdziwiło mnie jak mogłam nie pomyśleć o tak banalnym pomyśle. Opcja wydawała się idealna, bardziej mnie jednak przerażała wizja przykrego zapachu. Nie miałam gdzie się umyć, rzadko kiedy znajdowałam domy z dostępem do wody. Chociaż zdecydowanie smród był małą ceną za unikanie zombie. Jak wiele można się od ciebie nauczyć, pomyślałam patrząc na dziennik. Chociaż nie miałam pojęcia jak wygląda jego właściciel zaczęłam sobie to wyobrażać.  Widziałam  wysokiego mężczyznę w okularach z czarną czupryną. Nie miał zarostu i był dobrze zbudowany. Byłam ciekawa czy jeszcze żyje, czy może jeden z kolejnych eksperymentów zakończył się fiaskiem. Jeżeli żył to czemu zostawił swoje zapiski w takim miejscu? Mogłam ruszyć w stronę wspomnianej przez niego farmy, ale nie byłam pewna czy jestem w stanie dojść tak daleko. Zastanawiałam się jeszcze jak dużo dowiem się o okolicy. Mężczyzna wspominał o wielu obozach, ale nie było w nim nic o Płocku, a właśnie tę nazwę usłyszałam z ust ocalałej na drodze i jej grupy z wielkim tirem.  To musiała być grupa zasiedlająca nowy obóz. Cieszyłam się z posiadania dziennika, czytając go miałam szansę dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach za którymi szłam. Całkowicie zafascynowana lekturą zgasiłam latarkę i położyłam się spać opierając głowę o plecak. Zasnęłam dosyć szybko.
                Gdy rano wstałam zjadłam coś na szybko po czym zmieniłam opatrunek na nodze. Rana goiła się, chociaż moje wczorajsze przygody na pewno spowolniły ten proces. Ostrożnie odsunęłam zasuwy i wyszłam na zewnątrz. Zombie nie było widać na najbliższym odcinku drogi. Przypomniałam sobie o badaniach autorach pamiętnika i postanowiłam zapamiętać jak mogę się uratować w razie większych problemów. Na drodze przede mną zobaczyłam ponownie ślady kół i rozjechanego trupa. Wyglądał dokładnie tak jakby wyglądało coś, co właśnie zostało przejechane przez rozpędzony pojazd. Ucieszona, że wciąż trzymam się dobrej trasy, ruszyłam dalej.
                Przy trasie wylotowej z miasta zauważyłam nieco więcej trupów, ale też w oczy rzucił mi się sklep militarny. Wiedziałam, że szansę na znalezienie broni tak długo po wybuchu apokalipsy w takim miejscu były nikłe, ale postanowiłam zaryzykować. Już zwykły pistolet dawał mi dużo, a znalezienie czegoś większego byłoby po prostu cudne. W takich sklepach często były też ubrania idealne do podróżowania. Sklep był na rogu ulicy, a do jego wnętrza prowadziły schodki. Drzwi były lekko uchylone, ale nie to było problemem. Stało przed nim naprawdę sporo trupów. Wyglądały jakby złapały jakiś trop, bo stałam niedaleko, a te i tak podążały wzdłuż ulicy dalej. Postanowiłam, że wykorzystam sztuczkę, której się nauczyłam.
                Wypatrzyłam samotnego trupa, który odłączył się od grupy i zagulgotał z podciętego gardła jak mnie zobaczył. Ktoś zdecydowanie nie wiedział jak go załatwić, pomyślałam patrząc jak ten idzie w moją stronę. Po lekturze pamiętnika czułam się bardziej pewna siebie, jakbym grała w pokera widząc karty moich przeciwników. Wyciągnęłam nóż i czekając aż trup podejdzie w trochę bardziej ustronne miejsce wbiłam mu nóż w podbródek docierając ostrzem do mózgu. Zgniła krew polała mi się strumieniem po rękach, a ja łapiąc trupa za plecy położyłam go ostrożnie na ziemi, żeby nie zrobić za dużo hałasu. Walcząc z obrzydzeniem rozprułam nożem jego koszulę oraz podkoszulek i spojrzałam na lekko nabrzmiały brzuch. Operowałam już w swoim życiu ludzi, ale to jednak było co innego. Smród czułam będąc odsunięta najdalej na ile pozwalał mi zasięg rąk. Chwyciłam pewnie nóż i wbijając go kawałek pod mostkiem rozprułam bebechy odsłaniając falę smrodu i pozwijanych organów.
                Wafelki, które jadłam na śniadanie podeszły mi do gardła, ale wiedziałam, że musze zacząć się przyzwyczajać do tego zapachu. Odłożyłam nóż na bok i delikatnie rozchyliłam połacie brzucha. Od razu rzuciły mi się w oczy jelita. Będą idealne, pomyślałam chwytając nóż i zaczynając je wycinać. Nie było to takie trudne z ostrym narzędziem w ręce. Chwyciłam interesujące mnie części i zawiesiłam sobie na szyi, rozsmarowując tyle krwi ile zdołałam zdobyć po rękawach, nogawkach oraz torsie. Starałam się unikać kontaktu zainfekowanej krwi z moją skórą jak się dało, ale wiedziałam, że to nie jest do końca możliwe.
                Rozsmarowanie tego zajęło mi chwilę, ale w końcu zadowolona z efektu i przerażona zapachem ruszyłam w stronę sklepu. Stało przed nim teraz trzech zombie, którzy spojrzeli się na mnie, ale od razu zauważyłam, że nie przesuwają się w moją stronę tak szybko. Wyglądały bardziej jakby się przyglądały i sprawdzały coś. Dalej w dłoni kurczowo trzymałam rączkę od noża będąc gotowa do walki. Podchodziłam coraz bliżej, widząc dokładnie ich zgniłe twarze i zakrwawione ciała. Te jednak nie reagowały. Podejrzewałam, że jakbym zaczęła skakać i śpiewać z radości to i tak by mnie zaatakowały, więc ostrożnie szłam, nie robiąc zbyt gwałtownych ruchów.
                Gdy weszłam do sklepu odwróciłam się jeszcze raz na chwilę, ale zombie dalej stały w tym samym miejscu idąc teraz w kierunku poprzednich trupów. Zadowolona z sukcesu wyciągnęłam latarkę i zaczęłam badać wnętrze. Chciałam jak najszybciej opuścić to miasto, więc szybkim krokiem ruszyłam do półek i od razu zauważyłam, że wystawy z bronią są całkowicie puste. Nieco zrezygnowana tym faktem ucieszyłam się, gdy zobaczyłam wieszaki z ubraniami. Wszystkie były w kolorach moro i było tam tego naprawdę sporo. Szybko zauważyłam spodnie, bluzy, koszulki, czapki, kurtki i wiele innych. Obejrzałam się jeszcze raz na ulicę i zauważając, że jest pusta postanowiłam przebrać się już tutaj rezygnując z brudnych ubrań i wziąć jeszcze trochę na zapas jakbym nie mogła znieść odoru wnętrzności.
                Zaczęłam się rozbierać. Po chwili prawie naga w samych majtkach zaczęłam przebierać wieszaki szukając koszulki w moim rozmiarze.
- Fajne masz te cycuszki – usłyszałam nagle kobiecy głos za moimi plecami. Wystraszyłam się tak bardzo, że upuściłam latarkę – Spokojnie, bo jeszcze zrobisz coś temu apetycznemu ciałku.
Podniosłam latarkę uznając, że brak dźwięku przeładowania oznacza, że mogę się rozejrzeć. Poświeciłam w kąt budynku, gdzie zobaczyłam dziewczynę. Miała krótkie, czarne włosy. Jej twarz była piękna, lecz wygięta w grymasie bólu. Trzymała się obiema rękoma szmaty, którą przytrzymywała przy prawym boku. Materiał przesiąkł krwią.
                Nim zdążyłam o cokolwiek zapytać do środka sklepu wpadło więcej światła z otwartych na oścież drzwi. Do środka wbiegła nieco starsza kobieta z długimi włosami związanymi w warkocz. Miała w ręce strzelbę. Od razu gdy mnie zobaczyła podniosła ją i wycelowała.
- Spokojnie mamuś – uspokoiła ją leżąca dziewczyna.

Położyłam latarkę na ladzie i zrezygnowana podniosłam ręce.

4 komentarze:

  1. Witam i dziękuje
    Ale zostawię sobie tą przyjemność przeczytania kolejnej części na jutrzejszy dzień jak będę siedział w pracy

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietne^^. Super pomysl z tym pamietnikiem :D. Zainteresowal mnie ten gosc, ale mam co do niego zle przeczucie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny pomysł z tym pamiętnikiem, na początku myślałem że to chodzi o Bena ale możliwe że to będzie krawiec : D

    OdpowiedzUsuń
  4. No pomysł super z tym pamiętnikiem. Ciekawie się zapowiada następny rozdział z jej perspektywy :D

    OdpowiedzUsuń