niedziela, 4 grudnia 2016

Rozdział 2: Świadek

Czas na drugi rozdział piątego tomu, tym razem z powracającej perspektywy Erniego! Z racji iż jedna perspektywa będzie zajmowała się wschodem, to z pewnością jedna przyda się na bardziej znanych nam terenach. Erni jest członkiem zespołu zajmującego się renowacją dróg i musi wraz z niewielką grupą oczyścić je, żeby ułatwić przejazd pomiędzy obozami. Robota jednak nie jest taka łatwa, szczególnie gdy w grupie pojawiają się przeszkadzający ludzie. Jak sobie poradzi? Zapraszam do czytania!

POV:
Erni - Rozdział 2 - Dzień 1-2
Bobru - Dzień 1-2 - W dniu 1 wciąż jest w Inowrocławiu
??? - Dzień 1-2 - ???
-------------------------------------------------------------

Rozdział 2: Świadek (KICIUŚ)


Dojechaliśmy pod bramę. Nie byłem przyzwyczajony do prowadzenia pojazdów innych niż autobus, ale wydawało mi się, że radziłem sobie całkiem nieźle. Materiały konserwacyjne skończyły się nam wczoraj wieczorem i po kolejnej ciężkiej nocy ruszyliśmy do Inowrocławia po dostawę. Chociaż nie spełniałem ostatnio takiej roli jak kiedyś, jeżdżąc Zbłąkanym Ocalałym to i tak czułem, że robię coś ważnego. Kierowałem grupą, która naprawiała drogi. Miałem pod sobą około piętnastu ludzi oraz Rekina i Karolinę, którzy pomagali mi z czystej dobroci serca. Zajmowaliśmy się wszystkim co wpadało nam w ręce. Usuwaliśmy wraki pojazdów, przeganialiśmy trupy, poprawialiśmy jakość drogi. Efekty były naprawdę odczuwalne. W drodze tutaj po raz pierwszy nie musiałem obmyślać jak nie wjechać pojazdem w śmieci drogowe, nie musiałem szukać leśnych dróg, nic. Po prostu jechaliśmy do celu.
Zatrzymałem auto i spojrzałem w lusterko, żeby upewnić się, że ciężarówka oraz drugi wóz są na swoimi miejscu. Były. Nie uniknąłem zobaczenia swojej twarzy. Porastała ją dosyć długa już broda, oczy wydawały się należeć do starca, ale reszta była taka sama. Oprócz pamiątki. Na policzku wciąż miałem starą bliznę po spotkaniu z przeciwnikami pod Płońskiem. Wtedy uratowała mnie Feline. Trochę żałowałem, że nie zostałem przydzielony do misji jej odbicia, ale słyszałem, że Łapa i Bobru się tym zajęli i wszystko się im udało bez większych strat. Kiedyś lubiłem ten dreszczyk emocji, ale teraz było inaczej. Wolałem się ustatkować niż wolno krążyć po świecie licząc, że spotka mnie coś ciekawego. Możliwe, że tak wpłynęła na mnie ostatnia poważna podróż Zbłąkanym Ocalałym. Wtedy kiedy Cinek został zabity na moich oczach. Wydawało się to być tak dawno temu, a wcale tak nie było. Wciąż czułem ten strach, chociaż teraz ani Dalion ani Smród nie żyli. To samo toczyło się osoby, która ich zabiła – Miczi. Zginęła na arenie podczas ucieczki. Złapała zbłąkaną kulę. Coraz więcej ludzi odchodziło. Dlatego chciałem trzymać się mniejszej grupy, żeby strata nie bolała tak mocno.
Bramy otworzyły się po chwili, a my wjechaliśmy na teren obozu. Na ulicy widać paręnaście martwych, które zostały wręcz pocięte na kawałki. Od tego zacząłem rozmowę z Konradem, który wyszedł mi na spotkanie. Cała reszta mojej grupy budowlanej zajęła się ładunkiem, a Rekin i Karolina stali niedaleko mnie rozmawiając o czymś. Uśmiechnąłem się do Karoliny. Odpowiedziała tym samym. To ona była teraz moim szczęściem.
- Coś tu się działo? – zapytałem.
Konrad podrapał się po brodzie. Był starszym mężczyzną, ale mimo tego duszą wciąż przypominał młodzika. Jego rola w tym obozie była podobna do mojej w Toruniu – chodził po okolicach i szukał nowych ludzi do pomocy. Jedyną różnicą było, że nie robił tego sam tylko z Garbusem.
- Świetne przedstawienie. Ten typek z mieczem z grupy Bobra. Ciął aż miło było popatrzeć – powiedział rozmarzonym głosem, jakby część jego wciąż była podczas tego pokazu – Jak na drodze?
- Dobrze. Nie miałem jeszcze żadnych problemów – odpowiedziałem krótko.
- A jak nasi ludzie? Wiem, że Dziara chciał ci przydzielić kogoś z Torunia, ale w sumie pomysł Bena był dobry. Póki naprawiacie ten odcinek drogi nie ma co ganiać waszych ludzi. Przed wami jeszcze i tak sporo roboty – niepotrzebnie wytłumaczył.
- Są posłuszni i pracowici. Przynajmniej na razie.
- Cieszę się – spojrzał w stronę ciężarówki, gdzie były pakowane akurat kolejne zapasy oraz worki z żwirem – Wiesz swoją drogą to ostatni dzień przed wyjazdem Bobra do Płocka. Z tego co widziałem w ich domku się jeszcze świeci. Jak chcesz możesz się tam przejść, pewnie takiej okazji nie będzie przez jakiś czas.
                Przełknąłem ślinę. Bałem się tego pytania, ale myślałem, że wpadnę podczas przeładunku na kogoś z grupy. Ale zapytał mnie o to Konrad. Skoro nawet on uważał to za ważne, może rzeczywiście tak było. Nie potrafiłem się jednak przełamać. Ostatni raz Bobra widziałem podczas Wielkiego Spotkania Ocalałych, a nawet wtedy tylko formalnie. Rozmawialiśmy jak za starych czasów jeszcze wcześniej podczas małego buntu przed Kwaterą Główna w Toruniu, kiedy to zaatakowali go nożownicy i uratowała go staruszka z psami oraz Rekin z Łowcą. Wiedziałem, że w głębi serca jest zawiedziony tym, że wybrałem Toruń zamiast dołączenie do niego.
- Nie… Nie chcę im przeszkadzać. Na pewno chcą się wyspać przed jutrem. Na pewno do nich wpadnę jak już osiedlą się na miejscu. Kto wie może nawet pojadę tam moim autobusem – powiedziałem nieco zakłopotany. Było to chyba widoczne, bo Konrad spojrzał na mnie. Nie odpowiedział nic, tylko pokiwał głową -  A jak wam idzie? Coś tu się działo ostatnio ciekawego?
Konrad rozejrzał się jakby chciał sprawdzić czy nikogo nie ma w pobliżu.
- Szczerze? Czuje się ostatnio na celowniku. Cały obóz wydaje się być dziwny. Odkąd Dziara i Bobru przyjechali tu i powstały te wszystkie duże plany, ludzie zaczęli zachowywać się jakby przetrwali już nie wiadomo co. A tak naprawdę gdybyś postawił trupa przed nimi, to zesrali by się w gacie i uciekli.
- Hmm… gadałeś o tym z kimś? Może warto to wspomnieć Benowi. Gdy nadejdzie prawdziwy atak, może wybuchnąć panika. Jakieś szkolenia mogą uratować to miejsce i zapewnić dodatkową obronę – zaproponowałem wiedząc jak źle mogą potoczyć się sprawy, gdy zombie wchodzą na teren obozu, albo jest on atakowany przez grupę przeciwników. Pamiętałem jak dziś, gdy Gang Jana zniszczył północną barykadę wpuszczając masę trupów do środka Toruńskiego obozu. Zginęło wtedy mnóstwo ludzi, wybuchła panika i mało brakowało żeby skończyło się to naprawdę źle.
- Mamy nasz plan B. Pamiętasz o schronie w kościele? Mamy tam zapasy, żeby przetrwać nawet dużą grupą ludzi przez ponad tydzień. Mamy wyznaczonych ludzi, którzy w razie niebezpieczeństwa pojadą do Torunia, na Drugi Posterunek lub do obozu Feline po pomoc. Nic nam się nie stanie. Po prostu przygotowania mogłyby być lepsze – powiedział gestykulując w stronę ogromnego kościoła.
- Rozumiem – uśmiechnąłem się – Dzięki za rozmowę. Ładunek się kończy, a my musimy wrócić do roboty.
- Może zostaniecie tu na noc? Lepsze to niż spanie na drodze – zaproponował.
- Nie… Mamy naprawdę dużo roboty – powiedziałem zgodnie z prawdą, chociaż bardzo chciałem skorzystać z propozycji i wyspać się w końcu w wygodnym i bezpiecznym miejscu – Do następnego.
                Uścisnęliśmy sobie dłonie i odszedłem w stronę Rekina i Karoliny. Podszedłem do nich i złapałem ją za talię, przytulając od tyłu.
- Jak humory drużyno?
- Zmęczony, ale zadowolony – stwierdził Rekin uśmiechając się.
- Tylko zmęczona – wyjęczała Karolina.
- Wrócimy do tego domku, który mijaliśmy jadąc tutaj. Jest blisko i powinniśmy tam na luzie przekimać.
- Może jednak zatrzymamy się tutaj? – zaproponowała Karolina.
- Nie. Przepraszam słońce, ale musimy trzymać się planu – odpowiedziałem stanowczo.
- Jak chcesz… - odpowiedziała wyrywając się z moich objęć – Pójdę już do auta.
                Rekin obserwował całą sytuację z kamienną twarzą. Gdy spojrzałem na niego wzruszył tylko ramionami.
- Kobiety – szepnąłem.
Ładunek był gotowy po dziesięciu minutach. Wróciliśmy do aut i pożegnaliśmy Inowrocław, wyjeżdżając po chwili na drogę główną prowadzącą do Torunia. Nie kierowałem, chciałem odpocząć i poprosiłem Rekina, żeby przejął stery. Obserwowałem trasę. Widać było naszą robotę na pierwszy rzut oka. Miałem w głowie plan, całe mnóstwo pomysłów, które mogliśmy wprowadzić w życie. To było od zawsze moje królestwo – drogi. Tutaj czułem się najlepiej. Może niektórzy nazywali mnie przez to dziwakiem, ale właśnie za murami mogłem odżyć i poczuć się znowu sobą. Uśmiechnąłem się do swoich myśli i przymknąłem oczy. Zasnąłem wkrótce po tym.
                Obudziła mnie Karolina. Wydawało mi się, że spałem zaledwie pięć minut, ale musieliśmy przejechać kawałek drogi, bo przed nami widać było zjazd na prawo, gdzie znajdował się dom. Była to całkiem spora posiadłość, otoczona średniej wielkości murem, z dużą żelazną bramą. Co prawda ta była podniszczona i jedno z skrzydeł było wyłamane, ale mimo to zapewniało to nam jakąś ochronę. Nasze auto było na przedzie. Zerknąłem w lusterko i upewniłem się, że podczas snu nie zgubiliśmy kogoś. Może to było głupie, ale takie natręctwo uspakajało mnie.
- Cholera – szepnął Rekin.
- Co jest? – zapytałem podnosząc się i przechylając przez fotel pasażera.
- Skończyło nam się paliwo. Mamy jakiś zapas? – zapytał.
- Musimy. Kazałem wyraźnie wziąć dodatkowe kanistry. Powinny być w ciężarówce.
                Auto powoli się zatrzymało. W nasze ślady poszła reszta grupy, zatrzymując również swoje wozy. Wysiadłem i dałem znak reszcie, żeby zrobiła to samo. Nagle usłyszałem przeciągły jęk. Odwróciłem się i zobaczyłem trupa idącego w naszą stronę.
- Tylko nie to…
Ludzie z ciężarówki i drugiego pojazdu podeszli w naszą stronę. Trupów było więcej. Wychodziły z posiadłości zwabione naszym zapachem oraz hałasem.
- Wszyscy trzymać się blisko. Jest ciemno i nie możemy ryzykować! – krzyknąłem. Latarki dawały naprawdę mizerne światło i nie chciałem żeby wybuchła panika – Wy tankujcie – wskazałem na dwóch chłopaków, którzy wyglądali na przerażonych i na pewno nie nadawali się do walki – Reszta osłania. Trzymamy się blisko. Już!
                Byliśmy jak okrągła aura ochronna. Trzymaliśmy się blisko, ale po dojściu do ciężarówki i zabiciu kilku trupów, zobaczyłem jak jedna osoba odłącza się od zespołu podbiegając do zarażonego kawałek dalej. Był to Paweł. Chłopak pochodził z Inowrocławia i działał mi na nerwy od pierwszego dnia pracy. Chociaż walczył dobrze to nigdy się nie słuchał i robił co chciał. Miałem wspomnieć o tym Benowi, ale po rozmowie z Konradem wypadło mi to z głowy.
- Wracaj! – krzyknąłem, ale moje słowa odbiły się jedynie echem od okolicy. Chłopak nie zareagował. Powalił pewnym ciosem trupa, po czym skoczył natychmiast do kolejnego. Na jego plecy szła mała grupa uderzeniowa złożona z czterech zombie. Zaczęliśmy do niego krzyczeć. W końcu odwrócił się, ale zdążył powalić tylko jednego. Pozostałe trzy powaliły go i zginąłby na pewno ,gdyby nie interwencja Rekina. Wyciągnął on pistolet i zaczął strzelać. Przez chaos panujący przed domem zużył cały magazynek na dwa trupy, trafiając parę razy ostatniego. Dało to czas mi, żebym dobiegł i zaszarżował na trupa, przygwożdżając jego głowę nożem do ziemi. Cała formacja się przełamała. Teraz nie było czasu na pół środki. Wyciągnąłem pistolet, w drugiej ręce wciąż trzymając nóż. Trupów nie było wcale tak długo, ale wystrzały mogły w każdej chwili ściągnąć ich więcej.
                Przerwanie formacji szybko dało się we znaki. Usłyszałem krzyk i zobaczyłem jak jeden z mężczyzn tankujących pojazd łapie się za szyję. Zombie wgryzał się bezlitośnie, uwalniając fontannę krwi. Panika była nieunikniona. Ludzie sami nie wiedzieli, gdzie się ustawić. Starałem się zachować nerwy na wodzy, ale nie było to łatwe. Nie mogłem wycelować w żadnego trupa, bo co chwilę ktoś przebiegał mi przed celownikiem. Nie zostało mi nic innego jak walka z bliska. Dopadłem jednego z nich od tyłu.  Popchnąłem go i dobiłem z łatwością, gdy leżał na ziemi.  Kolejne zombie upadały, aż w końcu Rekin pchnął ciosem w oczodół ostatniego i momentalnie, z wściekłością na twarzy, odwrócił się w stronę Pawła.
- Popierdoliło cię? – rzadko kiedy widywałem go aż tak wkurzonego.
- O co ci chodzi człowieku? – zapytał zdziwiony.
Miałem teraz ochotę wycelować i zabić chłopaka. Za jego wieczną niesubordynację. Nie mogłem jednak pokazać takiego zachowania. Miałem już wobec niego własne plany. Teraz należało zapewnić grupie bezpieczeństwo.
- Hej! HEJ! – podbiegłem do nich chowając broń, w porę żeby zatrzymać rozwścieczonego Rekina. Nie było to łatwe bo był masywnym i silnym mężczyzną, ale nie odpychał mnie – Uspokoić się. Musimy szybko wejść do środka zanim przyjdzie więcej trupów. Łapcie kanistry, wprowadzajcie ciężarówki. Nie możemy tu zostać.
- Chcesz mu odpuścić? – zapytał wręcz zszokowany.
- Daj spokój. Teraz musimy się schować. Potem porozmawiamy – odpowiedziałem najspokojniej jak umiałem.
                Rekin prychnął, ale odszedł w drugą stronę. Spojrzałem na Pawła, ale na jego twarzy nie widziałem wyrzutów sumienia, lub jakiegokolwiek poczucia winy. Nie prezentował sobą niczego.
- Do roboty ludzie. Musimy być za bramą jak najszybciej – zagrzałem resztę do pracy, przebudzając ich z zadumy wywołanej kłótnią. Wszyscy rozbiegli się do aut i zaczęli tankować nasz pojazd, przy okazji wsiadając do reszty. Rekin ruszył sam w stronę bramy, aby odsunąć drugie skrzydło.  Dogoniłem go.
- Nie wierzę, że znowu to olałeś… - zaczął.
- Zajmę się tym – zapewniłem go.
- Mam nadzieję, bo to już gruba przesada – stwierdził.
- Pamiętasz naszą rozmowę, jakiś czas temu na drodze? Tę o przeszkodach? – zapytałem. Podchodziliśmy już do bramy i zerkając czy podjazd jest czysty otworzyliśmy bramę i daliśmy znak reszcie, że mogą podjeżdżać.
- Tak – odpowiedział krótko.
- Podczas tego zadania było ich mnóstwo. Każdą pokonaliśmy. Wszystko się zmienia, przeszkód jest wiele, ale nie poddajemy się. Obiecałem sobie, że spróbuje przejść przez każdą przeszkodę i na pewno nie odpuszczę. Potrzebuje tylko zaufania.
                Rekin nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko i pokiwał głową. Trzy pojazdy przejechały obok nas, a my zamknęliśmy za nimi jedno ze skrzydeł bramy. Drugie leżało obok, jakby dawno się poddało. Nie jestem taki jak to, pokrzepiłem się w myślach. Kazałem zablokować wyrwę jednym z aut. Nie zatrzymałoby to innych ocalałych, tak samo jak cały mur, ale dawało nam dodatkową osłonę przed trupami. Sam dom zabezpieczyliśmy bez żadnych problemów, bo był pusty. Wyglądał jak ruina i swego czasu na pewno miała tu miejsce walka, ale drzwi działały, okna nie były wybite i mogliśmy zająć sobie jedno z większych pomieszczeń. Znaleźliśmy na miejscu sporo nie do końca zgniłych koców i kołder, z których zrobiliśmy sobie posłania. Na kanapie położyła się Karolina, jako jedna z dwóch dziewczyn w całej grupie. Druga ułożyła się ze swoim chłopakiem, bez narzekania na zajęte miejsce. Wszyscy zasnęli dosyć szybko, po tym jak zapewniłem, że wezmę pierwszą wartę. Nie byłem senny. Usiadłem na parapecie okna wychodzącego na front budynku. Miałem stąd doskonały widok na potencjalny atak. Nic się jednak nie działo. Noc była spokojna i w miarę ciepła. Chociaż wiedziałem, że muszę się przespać nie miałem ochoty budzić kogoś na zmianę warty. Ostatnio miałem wiele bezsennych nocy i byłem w stanie przeżyć kolejną.
                Nad ranem jednak urwał mi się film. Przebudziłem się nagle, jakby obudzony jakimś dźwiękiem. Rozejrzałem się i wszyscy byli na swoich miejscach, oddychając rytmicznie. Wyjrzałem za okno. Słońce i poranna mgła łączyły się w biały całun, który wyglądał naprawdę pięknie.  Wstałem, cały obolały i rozprostowałem kości. W domu, chociaż teraz było dosyć chłodno, panowała duchota. Cicho wstałem i przekradając się pomiędzy ściśniętymi na ziemi ludźmi wydostałem się z pokoju i po chwili wyszedłem na zewnątrz. Zimne powietrze uderzyło mnie w nozdrza, wypełniając moje płuca niczym piasek foremkę. Było to dosyć pobudzające i odprężające. Daleko przy drodze zauważyłem ruch, ale po sposobie poruszania zidentyfikowałem go jako zombie. Albo zszytego, dodałem w myślach. Była to przerażająco grupa. Nigdy nie wiadomo kiedy obserwowali okolicę zakamuflowani z przyszytymi częściami skóry trupów.
                W głowie układałem też plan tego, co miało się wydarzyć w najbliższych godzinach. Rekin zaczynał wątpić w moje umiejętności, a jeżeli nawet on nie do końca wierzył, to co dopiero musieli pomyśleć ludzie. Nie mogłem jednak zabić człowieka na ich oczach. Musiałem to zrobić delikatniej. Sytuacji było dużo, bo podczas pracy na drodze często rozdzielaliśmy się na większy obszar, w paro osobowe grupy, żeby szybciej ukończyć dany odcinek. Mogłem wykorzystać moment, w którym ten oddzieli się jak to miał w zwyczaju i wtedy zaatakować. Tylko czy na pewno chciałem go zabijać? Byłem skłonny dawać ludziom szansę, nawet jak ci na nią nie zasługiwali. Ile złych ludzi trafiało na pokład Zbłąkanego Ocalałego, nie potrafiłem tego zliczyć. Jedna z takich decyzji kosztowała rękę Mpd, kiedy to pozwoliłem obłąkanemu ojcu wejść na pokład, nie dopilnowując wcześniej tego jak wnosił umierającego syna do bagażnika. Chociaż rozumiałem co nim kierowało, nie było miejsca na takie ustępstwa. Tak samo musiało być tym razem.
                Po godzinie, zacząłem budzić resztę grupy. Niektórzy wstawali od razu, inni ociągając się, ale następne trzydzieści minut później byliśmy gotowi do drogi po skromnym śniadaniu.  Amunicja po wczorajszej walce była na drastycznie niskim poziomie. Nigdy nie braliśmy jej zbyt dużo, bo na drodze spotykaliśmy raczej trupy niż ocalałych, ale jednak byliśmy zawsze gotowi na atak, szczególnie na nadejście Złomiarzy, którzy kiedyś w końcu musieli wykonać jakiś ruch. Każdy miał pistolet z magazynkiem i mnożąc to przez piętnaście osób, dawało to sporą siłę ognia, chociaż zazwyczaj kończyło się na tym, że nie przeszkolona osoba oddawała broń mi, Rekinowi lub komuś kto sobie z nią radził. Po wczorajszej strzelaninie i ostatnich kłopotach zostało jej jednak niebezpiecznie mało.
                Rozmyślając wciąż nad wieloma rzeczami wsiadłem do auta. Podróż na miejsce, w którym pracowaliśmy nie trwała długo. Zajechaliśmy na bardzo pokręcony odcinek drogi. Zakręcała ona na przestrzeni pięćdziesięciu metrów aż trzy razy, a poszczególne jej fragmenty były oddzielone pasami drzew. Od kiedy pracowałem w ten, a nie inny sposób, zacząłem dostrzegać coraz to dziwniejsze rozwiązania osób, które zajmowały się budowaniem dróg przed apokalipsą. Teraz one najprawdopodobniej nie żyły, a ja zostałem z tym co było. Rozdzieliłem naszą grupę na cztery mniejsze zespoły – trzy po cztery osoby oraz jeden trzyosobowy. Paweł był w tej ostatniej, najmniejszej grupie i żeby nie sprawiał kłopotów wysłałem go do najnudniejszego i najtrudniejszego zarazem odcinka drogi, gdzie stały cztery duże auta, które trzeba było sprawdzić i odholować. Pozostałe grupy zajęły się taszczeniem worków ze żwirem i powolnym zasypywaniem dziur.
                Wiedziałem z doświadczenia, że robota zajmie nam cały dzień, więc nie śpieszyłem się z wykonaniem mojego planu. Chłonąłem dobrą pogodę, zajmowałem się swoim i co jakiś czas przechadzałem się po całej drodze, przecinając ją pasami drzew, żeby zobaczyć jak radzą sobie inne ekipy. Zombie nie były dzisiaj żadnym problemem. Pojedyncze trupy szybko eliminowaliśmy i spokojnie zajmowaliśmy się pracą. Gdy słońce było wysoko na niebie zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i picie. Grupa od aut znalazła zapas słonych przekąsek i słodkich napojów, które swego czasu miały być dostawą do jakiegoś sklepu, ale oczywiście do celu nie dotarły. Na drodze było słychać tylko chrupanie i rozmowy. Rekin opowiadał nam historię z lepszych czasów. Jak okazało się, był kiedyś nauczycielem. Nie pasował wyglądem do uczonego, a jak okazało się wykładał historię na uniwersytecie we Wrocławiu.
                Po zapchaniu się chrupkami, paluszkami i innymi podobnymi wróciliśmy do pracy. Byłem w zespole z Karoliną, oraz dwoma innymi chłopakami z Torunia.
- Zaraz wrócę – rzuciłem tylko do nich idąc w stronę drzew. Nie pytali nawet gdzie idę, myśląc, że muszę opróżnić brzuch z niedawno zjedzonego jedzenia, ale gdy tylko stracili mnie z oczu przyspieszyłem. Poruszałem się tak, żeby nie zobaczyły mnie inne grupy, dlatego szybko wbiegłem głębiej w las, żeby ominąć odcinki drogi, na których pracowali pozostali ludzie. Nie mogłem być zauważony. Serce biło mi szybko i wcale nie było to spowodowane biegiem. Starałem się nie myśleć o tym co planowałem tylko po prostu to zrobić. Myślenie było największym zabójca planów jaki istniał. Człowiek przewidywał różne scenariusze, te lepsze oraz te gorsze, co kończyło się prawie zawsze źle.
                Nie miałem dużo czasu. Wiedziałem, że jak zajmie mi to zbyt długo to Karolina zacznie się martwić i wyśle kogoś do lasu, żeby sprawdzić, czy nic mi się nie stało. Przedzierałem się przez krzaki i zarośla, rozglądając się co jakiś czas, czy nikt przypadkiem mnie nie zauważył. Po chwili wybiegłem od południowej strony, widząc z niedalekiej odległości, pracujących ludzi z Pawłem na czele. Zbliżyłem się ostrożnie tak, że oprócz paru krzaków i drzew, dzieliło nas co najwyżej piętnaście metrów. Tak jak podejrzewałem dwójka jego kompanów pracowała, a on sam robił wszystko poza pracą. Teraz stał przy aucie, oddalony nieco od reszty i palił papierosa. To była moja okazja.
                Podszedłem jak najbliżej to było możliwe po czym rozejrzałem się. Znajdowałem się na obniżeniu terenu, które schodziło łagodnym zboczem głębiej w las. Teren był zarośnięty, co idealnie pasowało do mojego planu. Nie czekając na lepszy moment gwizdnąłem po czym zacząłem szurać krzakami. Z daleka musiało to wyglądać jakby ktoś przedzierał się przez chaszcze. Paweł prawie od razu zauważył, że coś się dzieje. Podniósł się i spojrzał przez chwilę na swoich towarzyszy. Coś do nich powiedział, ale nie usłyszałem ani słowa, a następnie ruszył w moją stronę z pistoletem w ręce. Gdy był już naprawdę blisko zacząłem się powoli wycofywać, wciąż robiąc przy tym dużo hałasu.
- Kto tam jest? Pokaż się! – powiedział, nie krzycząc za głośno. Bał się, że jego towarzysze to usłyszą i przyjdą mu pomóc. Tacy ludzie jak Paweł nie nadawali się do pracy drużynowej. Chociaż wciąż go dokładnie widziałem zacząłem się coraz szybciej wycofywać, bo on również przyspieszył.
- Zatrzymaj się! – zastanawiałem się co chciał osiągnąć takimi słowami. Oddaliliśmy się już spory kawałek od drogi, na której pracowaliśmy. Ciągle się wycofując schowałem się za jednym z drzew. Wyciągnąłem broń, która była już wcześniej odbezpieczona. Słyszałem jak zbliżał się do mnie z każdym krokiem. Nie wiedział jednak gdzie jestem. Wychyliłem się delikatnie i zobaczyłem jak jest odwrócony do mnie plecami. Trzymał w prawej ręce pistolet i rozglądał się.
                Gwizdnąłem raz jeszcze. Odwrócił się w moją stronę. Następne wydarzenia działy się wyjątkowo szybko. Jak takie sytuacje mogą dziać się tak szybko, zastanowiłem, w chwili, kiedy on spojrzał na mnie, a z krzaków obok wyszła kolejna osoba. Staliśmy w trójkącie, ale ja byłem pewien swego. Paweł obrócił się w swoje prawo żeby spojrzeć szybko na to kto oprócz mnie tu jest, a ja wykorzystałem ten moment. Wystrzeliłem. Trafiłem go prosto w twarz. Pocisk przeleciał z trzaskiem przez czaszkę zostawiając dziurę tuż nad ustami i pod nosem. Paweł upadł, a ja usłyszałem tylko głośne jęknięcie i odgłos zgniatanych ciężarem ciała krzaków. Po chwili dołączył do tego dźwięk wciąganego głośno powietrza. Obróciłem się w stronę, w którą patrzył Paweł przed śmiercią i zobaczyłem, że przy drzewie stoi jeden z robotników. W jego oczach widziałem przerażenie i niedowierzanie. Ja jednak nie opuściłem broni. Podszedłem do niego i trzymając się twardo swego patrzyłem jak cały drży.
- Ja… ja nic nie widziałem. Też go nie lubiłem… błagam – jego głos drżał. Był tak przerażony, że nie odsunął się nawet, gdy przystawiłem pistolet do jego twarzy.
- Wybacz – powiedziałem twardo, po czym pociągnąłem za spust – Nie mogę zostawiać świadków.

4 komentarze:

  1. To się porobiło. Ciekawe kto i kiedy się dowie o tym :P Dostanie wyrzutów sumienia czy nie? ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się że w tych czasach nie ma czasu na wyrzuty sumienia

      Usuń
  2. No... Piszesz coraz lepsze zwroty akcji :) przyjemnie się czyta. Czuję się, jakby pisał to jakiś zawodowy pisarz.

    Czekam na więcej !

    #Asscre

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń