piątek, 9 grudnia 2016

Rozdział 3: Musisz iść dalej

No i mamy trzecią i ostatnią (póki co) perspektywę w tym tomie. Jest to perspektywa Zuzy. Kobieta średniego wieku jest samotna, po tym jak straciła swoich przyjaciół i męża i próbuje przetrwać sama. Jest postacią na pewno dosyć specyficzną. Ma trochę inne podejście do życia niż pozostali ludzie, którzy pozostali na tym świecie. No i ma całkiem przydatne umiejętności. Co się z nią będzie działo? Czy dołączy do któregoś z obozów, czy może wpłynie na fabułę z ubocza? Zapraszam do czytania i zostawienia komentarza :)

POV:
Zuza - Rozdział 3 - Dzień 1-2
Bobru - Dzień 1-2 - W tym czasie jest w Inowrocławiu i przygotowuje się do drogi
Erni - Dzień 1-2 - W tym czasie Erni przeładowuje materiały w Inowrocławiu i zabija Pawła
---------------------------------------------------------

Rozdział 3: Musisz iść dalej (ZUZA)


                Musimy iść dalej, rozbrzmiał głos w mojej głowie.
- Nie dam rady iść sama… - szepnęłam. Głos w mojej głowie nie odpowiedział.  Nigdy nie odpowiadał gdy był potrzebny. A potrzebowałam go wyjątkowo. Mój mąż jednak nie żył. Straciłam go tydzień temu, gdy dorwały nas trupy, a wydawało mi się jakbym była sama od zawsze. Jego ostatnie słowa działały jak mantra. Powtarzałam je i szłam, sama nie wiedząc co chcę osiągnąć. Byłam zmęczona, plecak zdawał się przygniatać mnie, a głowę rozsadzały mi myśli.
                Musimy iść dalej, usłyszałam ponownie. Chociaż głos istniał już tylko w mojej głowie odwróciłam się, ale nie zobaczyłam nic, poza oddalonymi o paręnaście metrów trupami oraz opustoszałą z jakiegokolwiek życia drogą. Chciałam położyć się i po prostu się poddać, ale głos nie pozwalał mi na to. Prawie trzydzieści lat na tej podłej ziemi, która stała się jeszcze gorsza od kiedy parę miesięcy temu wybuchła zaraza. Straciłam wszystko, na co tak ciężko pracowałam – męża, dom, pracę. Rodzina zginęła na moich oczach. Normalny człowiek po prostu by się położył i czekał. Ale ja nie chciałam być normalna. Konflikt interesów, cholerny paradoks, pomyślałam, chcę leżeć, ale też nie chcę leżeć.
                Nie wiedziałam jakim cudem trzymam się jeszcze na nogach. Jakim cudem żyję. Zawsze bronił mnie mój mąż, teraz go nie było, a ja żyłam. Potrafiłam zabić martwych, ale nigdy nie odważyłam się odebrać życia. Za każdym razem, gdy na mojej drodze stawali inni ocalali chowałam się za mężem. On potrafił z nimi walczyć i rozmawiać. Ja miałam problemy nawet z tym drugim. Ludzie, którzy zostali przy życiu byli dzicy. Nie wiedziałam, czy dam sobie radę, dlatego unikałam wszelkiego kontaktu. Nie zamierzałam tanio sprzedać skóry, ale po co było bardziej ryzykować? Musiałam w końcu znaleźć jakąś pomoc. Nie mogłam iść tak całe życie. Zapasy kończyły mi się już i od ponad dnia nic nie jadłam. Chciałam tylko znaleźć jakikolwiek obóz, ludzi, którzy za uczciwą pracę będą mogli mi pomóc. Miałam jedną ważną cechę, która była na wagę złota w tych czasach – znałam się na medycynie. Byłam lekarką, początkującym chirurgiem, który nie zdołał nacieszyć się ciężko nabytym zawodem, bo zaczęło się piekło na ziemi. Doktor Zuzanna, powiedziałam sobie w myślach, podziwiając jak wspaniale brzmi ten tytuł.
                Miałam szanse na idealne życie. Byłam oczytana, skończyłam akademię medyczną z dobrymi wynikami, byłam wesoła i całkiem ładna. Oczywiście każdy ma swoje gusta, ale moja uroda była uniwersalna – nie byłam chuda, ani gruba. Kasztanowe włosy nosiłam do ramion, a wysunięte kości policzkowe i zielone oczy ozdabiały moją twarz, nadając jej ciepły i przyjazny kształt. Kto wie jak dobrze mogłoby się potoczyć moje życie, gdyby nie apokalipsa. Przeklinałam Boga i wszystkie siły wyższe, za to co działo się na świecie. Wiedziałam jednak, że nikogo nie obchodzą moje narzekania i problemy. Liczyło się tylko przetrwanie.
                Usiadłam na chwilę, opierając się o świeżo przeszukany wrak auta, jedyny obiekt wyróżniający się na drodze. Zdjęłam plecak i po chwili poszukiwań wyciągnęłam mapę. Wiedziałam gdzie mniej więcej jestem, ale nie byłam pewna, gdzie iść. Ludzie musieli gdzieś tu być. Co jakiś czas trafiałam na przeszukane obszary. Ktoś notorycznie je odwiedzał, więc do cywilizacji nie mogło być daleko. Najbliższym większym miastem był Toruń. Musiałabym jednak w tym celu przekroczyć rzekę, a nie byłam pewna, czy most jest przejezdny. Po drodze było parę mniejszy miasteczek, takich jak Inowrocław czy Włocławek, ale wątpiłam w to, że kogoś tam znajdę.
                Zombie zaczęły się zbliżać niebezpiecznie blisko, więc spakowałam się i ruszyłam dalej, niezbyt szybkim krokiem do przodu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Byłam niedaleko małego miasteczka, więc właśnie je oznaczyłam jak dalszy cel podróży. Nie lubiłam spać na drodze. Włamywanie się do aut, albo chowanie w śmietnikach dawało mi tak nikłe poczucie bezpieczeństwa, że noce był koszmarnym wierceniem się i nasłuchiwaniem odgłosów z okolicy. Wolałam budynki, jak bardzo źle by nie wyglądały.
                Po jakimś czasie zauważyłam pierwsze zabudowania. Miasteczko było nieduże, więc z mojej pozycji dało się dojrzeć końca miasta. Najwyższymi budynkami, które od razu rzucały się w oczy, były trzypiętrowe bloki mieszkalne. Wkrótce dotarłam do pierwszych z nich i z niechęcią ominęłam. Trupów było całkiem sporo. Czyżbym trafiła na nienaruszone miasto, gdybałam idąc dalej. Prawdziwym koszmarem były ulicę. Wyglądały jakby przeszedł przez nie huragan. W powietrzu unosił się ciężki zapach rozpadu i śmieci, które leżały tu od dawna. Skręciłam w kolejną uliczkę i w oczy rzucił mi się nieduży budynek. Szyld był wygięty i przerdzewiały, więc ciężko było ustalić, jaką funkcję budynek spełniał wcześniej, ale zaryzykowałam.
                Ominąwszy zombie, które były uwięzione pomiędzy dwoma wrakami aut przeskoczyłam sprawnie na drugą stronę i podeszłam do drzwi. Były zamknięte. Okna miały kraty, więc ta opcja odpadała natychmiastowo. Rozejrzałam się. Tylnego wyjścia nie było widać, a trupy powoli zaczęły wyczuwać mój zapach. Ruch w raczej ciasnej uliczce się zatężał, ale ja starałam się uspokoić. Szybkim ruchem zdjęłam plecak i grzebiąc chwilę wyciągnęłam pęk drutów, spinaczy i innych podobnych rzeczy. Spojrzałam na zamek i wybrałam jeden z nich. Włożyłam go w środek i po chwili usłyszałam znajomy dźwięk oznajmiający, że drzwi są otwarte. Zadowolona z siebie popchnęłam je z głośniejszym jękiem zawiasów, niż się spodziewałam weszłam do środka.
                Trupy były już blisko, więc nie kusząc losu zamknęłam za sobą drzwi i wnętrze pomieszczenia pogrążyło się w głębokim mroku. Namacałam palcami zamek i przekręciłam go. Parę sekund później usłyszałam walenie w drzwi, przez które przeszły mnie ciarki. Byłam jednak bezpieczna. Sięgnęłam do małej latarki ukrytej w kieszeni i rozświetliłam pomieszczenie. Tak samo jak budynek było nieduże. Duża lada otaczała je całe, a za nią znajdowały się pojemniki i szklane wystawy. Oczywiście były one już zniszczone, a odłamki szkła rozrzucone po podłodze. Ostrożnie podeszłam bliżej i zdałam sobie sprawę, że jestem w piekarni. Przeszukałam wszystkie możliwe półki, wypełnione odłamkami szkła i spleśniałym pieczywem i nie znalazłam nic ciekawego, oprócz zapasu sucharków oraz przeterminowanych o miesiąc sałatek warzywnych. Nie byłam wybredna. Rozkładając się w jednym z kątów zaczęłam jeść jak opętane zwierzę. Sałatka nieco śmierdziała, a suchary prawie łamały zęby, ale przyjemnie napełniały pusty od wielu godzin żołądek. Gdy w końcu się najadłam wstałam, żeby  zobaczyć co dzieje się na ulicy, bo drugiego wyjścia z budynku nie było. Całe szczęście zombie dały sobie spokój i odeszły od drzwi, chociaż wciąż były na zewnątrz w dosyć dużej ilości.
                Najedzona i względnie bezpieczna ułożyłam się w kącie próbując zasnąć. Nie miałam z tym problemów, bo byłam naprawdę zmęczona. Jęki trupów ukołysały mnie do snu. Gdy otworzyłam oczy było już jasno. Wstawał kolejny dzień. Dojadłam resztkę znalezionych zapasów, po czym wydostałam się z budynku. Słońce raziło po oczach i przyjemnie ogrzewało kark. Chłodny i orzeźwiający wiaterek działał lepiej niż poranna kawa, chociaż za tą tęskniłam wyjątkowo mocno. Musimy iść dalej, powiedziałam sama do siebie, napędzając motorek motywacji w ciele. Wiedziałam, że za góra dzień dojdę do Torunia i nawet jeżeli nie znajdę tam ludzi, to na pewno jakieś zapasy.
                Ruszyłam powoli wzdłuż uliczki, żeby jak najszybciej opuścić miasteczko, w którym byłam. Spokojnym krokiem rozruszałam obolałe od niewygodnego noclegu mięśnie i poprawiłam gumkę na włosach, które zaczęły mi wpadać do oczu. Sprawdziłam raz jeszcze, czy niczego nie zostawiłam, bo jeszcze miałam okazję się wrócić, ale całe szczęście miałam wszystko pod ręką. Przeszłam przez kolejne dwie uliczki i już widziałam znak oznaczający koniec granicy miasteczka, kiedy usłyszałam krzyk. Serce zabiło mi szybciej, gdy przede mną wybiegła dziewczyna. Miała plecak i była ubrana w nic nie wyróżniający się ubiór. Oddychała ciężko i odwracała się co chwilę za siebie. Kiedy mnie zobaczyła zatrzymała się tylko na chwilę po czym zaczęła biec w moją stronę. Sięgnęłam ręką po nóż, ale po chwili zobaczyłam, kolejne dwie postaci. Dwoje mężczyzn wybiegło z tej samej uliczki i zaczęło biec w naszą stronę.
- Tam pobiegła ta suka! – krzyknął jeden z nich.
- Nie uciekniesz nam! – ryknął drugi.
                Kobieta dogoniła mnie, ale po chwili uciekałyśmy już razem. Mężczyźni byli nieco wolniejsi od nas, ale trzymali się uparcie nie odpuszczając. W końcu zauważyłam jeden z zaułków, które mijałam i skręciłam tam pociągając kobietę za rękę. Ta chciała się początkowo wyrwać, ale zdecydowanym ruchem przyłożyłam jej dłoń do ust i dałam znać, żeby była cicho. Mężczyźni dopiero przekraczali ten zakręt, dzięki czemu mogłyśmy ich zgubić. Ci rzeczywiście minęli nas i sapiąc ciężko pobiegli dalej uliczką. Zdjęłam rękę z ust nieznajomej i spojrzałam na nią.
- Dziękuje – powiedziała – Mów mi Alicja.
- Zuza – odpowiedziałam siląc się na uśmiech.
- To bandyci – odpowiedziała zanim zdążyłam zadać pytanie. Widocznie było widać na mojej twarzy ciekawość – Spotkałam ich przed chwilą na drodze. Chcieli dostać moje rzeczy.
- Muszę dojść do Torunia, wiesz gdzie to jest? –przerwałam jej.
- Jasne, mogę cię podprowadzić kawałek i wyprowadzić na główną drogę. Stamtąd trafisz bez problemu – wytłumaczyła tak spokojnym i beztroskim głosem, jakbym właśnie pytała ją gdzie robi zakupy.
- Dzięki – odpowiedziałam znowu krótko. Chciałam jakoś przełamać lody i zacząć rozmowę na jakiś temat, ale nie wiedziałam kompletnie jak zacząć. Denerwowałam się. Ruszyłyśmy powoli w milczeniu. Dopiero gdy opuściłyśmy miasto Alicja odezwała się do mnie.
- Czego szukasz w Toruniu? – zapytała zaciekawiona. Teraz gdy emocje opadły mogłam się jej lepiej przyjrzeć. Miała krótkie, czarne włosy sięgające do połowy szyi, zielone oczy i owalny kształt twarzy. Jej lekko haczykowaty nos wcale nie odbierał jej uroku, a wąskie usta sprawiały, że wygląda trochę jakby pochodziła z innej rasy. Przypominała elfy z filmów, nawet uszy miała nieco wydłużone. Smukłą talią poruszała z prawdziwą gracją.
- Schronienia. Mam dość podróżowania – przyznałam z trudem.
- To będzie dobre miejsce dla ciebie. Jest tam teraz Toruńska Ostoja Ocalałych. Dobrze broniony obóz, sporo ludzi i to dobrych, a nie takich jacy mnie gonili – opowiedziała.
- Byłaś tam?
- Tak, całkiem niedawno. Nie potrafię jednak zostać w jednym miejscu, chociaż całkiem sporo czasu spędziłam ostatnio na Drugim Posterunku na zachód od Torunia. To też jeden z obozów, całkiem ciekawy. Rządzi nim koleś, który nazywa się Kapitan i… - jej słowa jednak nieco rozpłynęły się w mojej głowie. Zamyśliłam się i przestałam zupełnie słuchać. Interesowało mnie poprzednie miejsce, a nie jakiś mniejszy obóz. Byłam już tak blisko, chociaż okolicy nie znałam za grosz. Jedyne co mogło mnie doprowadzić do celu to ta dziewczyna. Kompas zniszczył mi się jeszcze za czasów, gdy mój mąż żył, a do tego czasu nie znalazłam żadnego nowego – No i tyle. Sama próbuje teraz dostać się do Warszawy, gdzie podobno jest spora grupa Ocalałych, ale znając życie coś nie wyjdzie i będę musiała tu wrócić. No cóż tak już jest.
                Zmilczałam jej słowa. Nie byłam przyzwyczajona do rozmawiania z kimkolwiek. Kobieta spoglądała na mnie co chwilę, ale ja udawałam, że tego nie widzę. Wyszliśmy na otwartą drogę, otoczoną z obu stron polami.
- Jakaś rodzina? – zapytała mnie nagle.
- Hmm? – odwróciłam się w jej stronę, dając znak, że nie usłyszałam jej.
- Czy masz jakąś rodzinę, przyjaciół? – powiedziała tym razem głośniej.
- Nic z tych rzeczy – odpowiedziałam cicho.
- Ja niby mam. Tylko nie wiem gdzie. Oddzieliłam się od swojej grupy na parę minut i już ich nie znalazłam. Ale szukam.
Wiedziałam, że należało teraz zadać jakieś pytanie, ale żadne słowa nie przeciskały się przez moje gardło.
- Heh – zaśmiała się krótko – Musze przyznać, że najlepszym towarzyszem do rozmowy to ty nie jesteś.
- Ja… - zaczęłam – przepraszam.
- Nie szkodzi, może to ja po prostu jestem gadułą. Idźmy dalej.
                I to urwało rozmowę. Szłyśmy wciąż trzymając się drogi i uważnie omijając trupy, które pojedynczo pojawiały się niedaleko nas. Pola zamieniły się w las, a gdy słońce było wysoko nad nami wyszłyśmy na środek drogi. Alicja zatrzymała się na chwilę i rozejrzała. Wydawało mi się, że nad czymś się zastanawia, ale zanim zdążyłam jakkolwiek połączyć fakty, odezwała się.
- To tutaj. Jak będziesz szła w tę stronę – pokazała moje lewo – dojdziesz do Inowrocławia. Tam jest obóz i oni pokażą ci dalszą drogę, która stamtąd prowadzi prościutko na północ.
- Dzięki – odpowiedziałam.
- Nie ma sprawy. Także… trzymaj się – powiedziała machając ręką  i odwracając się w drugą stronę. Chociaż nie rozmawiałyśmy i właściwie jej nie znałam, poczułam smutek.
- Hej poczekaj! – krzyknęłam. Alicja zatrzymała się i zaciekawiona odwróciła w moją stronę – Jak poznam, że idę dobrze?
- Droga jest raczej prosta. Godzina marszu i powinnaś dojść do takiej rzeczki. Przejdziesz przez most i potem po prostu musisz iść dalej.
                Kiwnęłam głową, a jej słowa rozbrzmiały mi w głowie, jakby zostały wykrzyczane. Musimy iść dalej, krzyknął mężczyzna. Musisz iść dalej, powiedziała Alicja. To nie mógł być przypadek. Musiałam iść dalej. Popatrzyłam jeszcze przez chwilę jak moja towarzyszka oddala się i ruszyłam w swoją stronę. Podróż mi się niesamowicie dłużyła. W pewnym momencie zatrzymałam się żeby zbadać mapę i ustaliłam, że do Inowrocławia mam jeszcze spory kawałek drogi. Jakimś cudem trafiłam bliżej tego drugiego miasteczka, ale wolałam posłuchać rady Alicji i pójść tam, gdzie na pewno kogoś znajdę.
                Musiało dochodzić południe, gdy na drodze zauważyłam kłębowisko trupów. Natychmiast przeszłam do pozycji klęczącej i spokojnie obserwowałam co się dzieje. Na środku ulicy ktoś leżał. Z pewnością już nie żył, bo wokół niego klęczało około dziesięciu trupów, które rozszarpywały go bezlitośnie, robiąc przy tym sporo hałasu. To co jednak przykuło moją uwagę leżało parę metrów obok całej grupy. Strzelba. Chociaż nie spodziewałam się znaleźć nagle torby pełnej amunicji, to nawet jeden dodatkowy nabój sprawiał, że miałam się czym bronić. Poza nożem nie miałam przecież nic. Przez krótką chwilę rozważałam za i przeciw i w końcu wstałam i zaczęłam iść w stronę zombie. Musiałam wykorzystać moment, w którym były jeszcze zajęte jedzeniem biednego ocalałego, bo inaczej mogłyby zacząć mnie gonić. Chociaż wewnętrznie drżałam zbliżałam się do mojego celu. Strzelba rosła z każdym krokiem i gdy była już na wyciągnięcie ręki usłyszałam strzał.
                Wystraszyłam się tak bardzo, że przewróciłam się, a w moim mózgu wybuchła istna burza. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś, kto strzelał, nie mógł być blisko, bo dźwięk dobiegał z zdecydowanie daleka i nie był wycelowany we mnie. Jednak o ile sam pocisk nie był przeznaczony żeby mnie zabić to jego efekty już tak. Trupy odwróciły się i szybko zdały sobie sprawę, że leży za nimi znacznie świeższe mięso. Zaczęły powoli człapać w moją stronę, a ja byłam tak przerażona, że nie potrafiłam się przełamać i ruszyć. Dopiero gdy padł drugi strzał obudziłam się, na moment przed tym jak zombie się na mnie rzucił. Cudem uniknęłam złapania. Chwyciłam strzelbę, wstałam niezdarnie i zaczęłam biec do przodu. Rozglądałam się, ale wciąż nie mogłam znaleźć źródła strzałów.
                Na drodze przede mną zauważyłam parę wraków aut. Wyglądało to trochę jakby kierowcy zaparkowali swoje pojazdy na poboczu pospiesznie, zostawiając je w takim nieładzie aż do dziś. Trupy ruszyły chwiejnym krokiem za mną. Wiedziałam, że nie miały jak mnie dogonić, szczególnie na tak otwartym terenie, gdzie mogłam po prostu od nich odbiec, ale i tak się bałam. Chciałam jak najszybciej uciec przed zagrożeniem i zwolnić do tempa marszu. Odbiegałam od nich coraz bardziej, kiedy usłyszałam kolejny strzał. Przerażona zdałam sobie sprawę, że dźwięki strzelaniny dochodzą z lasu, który znajdował się przede mną. Zatrzymałam się pośród paru stojących aut nie wiedząc, co robić. Kolejne pojazdy stały nieco bardziej w polu. Wyglądało to jakby ktoś starał się z nich ułożyć mur, albo barykadę, ale to nie mogło być to. Coś tu musiało się stać i nie dziwiło mnie to nawet, w końcu świat już upadł dawno temu.
                Nie mogąc biec ani do przodu ani do tyłu ruszyłam powoli w pole, przebiegając przez labirynt aut. Bałam się tego, że znowu się zgubię, ale jeżeli byłam już niedaleko to nie wierzyłam w to, że nie znajdę Torunia lub Inowrocławia. Znałam swoją lokalizację, oraz wiedziałam w którą mam biec, więcej mi nie było potrzebne do szczęścia. Zombie zostawały powoli w tyle, ale to co usłyszałam przeraziło mnie znacznie bardziej. Dźwięk silnika.  Odwróciłam się na chwilę, co było błędem. Poczułam ostry ból na prawym udzie i poczułam ciepło krwi, spływającej mi dosyć szybkim tempem z rany, która pojawiła się po tym jak zahaczyłam o wystający kawałek nierównej blachy, który kiedyś był częścią drzwi.
                Ból był bardzo ostry i po dwóch krokach upadłam przykładając rękę do uda. Niewiele to dawało, bo krew ciekła dosyć mocno, ale od razu zdałam sobie sprawę, że nie przecięłam tętnicy na udzie, bo wtedy byłoby już po mnie. Widząc, że trupy są kawałek ode mnie ściągnęłam plecak i wyjęłam pogięty i poplątany zwój bandaży. Sprawnie owinęłam wymięty materiał wokół nogi parę razy, aż w końcu zacisnęłam najmocniej jak potrafiłam i drżącymi rękoma odkręciłam buteleczkę z wodą utlenioną i polałam solidnie ranę. Bandaż nasiąkł zarówno tym jak i krwią, ale po chwili poczułam ostre pieczenie i wiedziałam, że będzie dobrze. Większym problemem były trupy, które z każdą sekundą się do mnie zbliżały, a także dźwięk silnika i wyjeżdżający na drogę samochód ciężarowy, z ogromną ładownią przyczepioną z tyłu. Cały pojazd był wyposażony w dodatkowe blachy i belki, które sprawiały, ze z przodu wyglądał jak spychająca i tnąca śmierć na kółkach.
                Wystraszona odczołgałam się kawałek do tyłu i wturlałam pod jedno z aut. Jeżeli ciężarówka planowała się tu zatrzymać to i tak miała zabić zombie, nawet jeżeli miałoby to być tylko zapewnienie, że dostaną mnie żywcem, ale byłam prawie pewna, że mnie nie zauważyli. Z drugiej strony tir mógł tylko przejechać dalej, a wtedy będę musiała sobie poradzić sama. Nie wiedziałam dokładnie kto mógł siedzieć za kierownicą. Mogli to być dobrzy ludzie, ale równie dobrze bandyci. Z sercem walącym tak mocno, że aż miałam wrażenie, że cała drgam w jego rytm oczekiwałam. Zanim którykolwiek z trupów zdołał chociaż odrobinę zbliżyć się do mojej kryjówki usłyszałam dźwięk wyłączanego silnika i otwieranych drzwi. Kroków było mnóstwo, więc w samym tirze musiało być przynajmniej dziesięć osób, jak nie więcej. Wstrzymałam oddech starając się jak najlepiej wtopić w otoczenie. Z mojej pozycji widziałam zaledwie nogi ocalałych, którzy wysiedli, ale już po chwili naliczyłam, że było ich trzynastu. Nogi i obuwie były przeróżne od mniejszych ,które musiały należeć do nastolatki do większych, które wyglądały jakby należały do mężczyzny ogromnych gabarytów.
                Podskoczyłam aż, gdy usłyszałam strzały. Trupy padały raz za razem i po zaledwie pięciu cichych wdechach i wydechach cała droga była oczyszczona. Liczyłam na to, że ocalali od razu wsiądą i pojadą dalej, ale usłyszałam odległe rozmowy i z tego co widziałam urządzili oni sobie mały postój . Chodzili w okolicy swojego pojazdu, a ja obserwowałam w ciszy, czekając tylko aż sobie odjadą. Uratowali mnie od trupów, ale jeszcze parę minut w takiej pozycji i moja noga mogła stać się poważnym problemem.
                Odetchnęłam z ulgą, jak pośród krzyków usłyszałam, że szykują się do odjazdu, ale ponownie przeżyłam moment grozy, kiedy usłyszałam głos zaledwie kawałek od mojej kryjówki.
- O co chodzi? – zapytał męski głos. Był niski i zdecydowanie specyficzny.
- Z czym? – odpowiedział pytaniem na pytanie głos kobiecy.
- Z Bobrem Łapo. Był taki podekscytowany tym wyjazdem, potem poszliście pogadać i od tamtego czasu wygląda jak wrak. A to już trwa od wczoraj wieczorem – powiedział z wyrzutem mężczyzna.
- To nie  twoja sprawa – warknęła kobieta nazwana Łapą.
Usłyszałam delikatny trzask, a nogi kobiety znalazły się na wyciągnięcie ręki od mojej kryjówki. Nie miałam pojęcia jaka siła powstrzymała mnie od krzyknięcia, bo było to zdecydowanie przerażające. Marzyłam tylko, żeby ci ludzie pojechali i zostawili mnie w spokoju.
- Właśnie, że moja. Cholera nie interesują mnie szczegóły, po prostu powiedz co mu jest, chcę mu pomóc. On pomaga nam, jest zbyt ważny moment, żeby miał doła i nie kontaktował ze światem – wytłumaczył jej mężczyzna.
- Pablord! Chodźcie do cholery, odjeżdżamy – krzyknął ktoś z okolic wozu.
- Sekunda! – odpowiedział mężczyzna nazywany Pablordem.
- Powiedziałam mu coś, czego być może nie musiałam. Ale tyle gadał o tych zmianach, że aż mnie ruszyło. Przejdzie mu. A teraz jedźmy do tego pieprzonego Płocka – ostatnie słowa wręcz wysyczała, ale ku mojej uldze, zobaczyłam jak ich nogi się oddalają, a po chwili pojazd ruszył, a ja odrętwiała ze strachu i bólu wyczołgałam się z mojej kryjówki i zajęłam się raną. Płock, powiedziałam sobie w myślach, to może być to, czego szukam.
                Chociaż Toruń wydawał się być pewniejszą opcją, ci ludzie zaciekawili mnie. Byli bardzo dobrze ogarnięci w tych sprawach i poradzili sobie ze sporą grupą trupów w mgnieniu oka bez najmniejszych problemów. Teraz trochę żałowałam, że nie pokazałam się im, ale moim planem było dotarcie do Płocka i obserwacja ich. Toruń nie ucieknie, pocieszyłam się wewnętrznie po czym skończyłam oczyszczać i bandażować ranę. Noga oczywiście bolała, ale nie było to nawet trochę porównywalne z tym, co mogłoby by się ze mną dziać, gdybym nie umiała się poskładać. Mając nowy plan wstałam i powoli ruszyłam do przodu. Czekała mnie długa droga.

7 komentarzy:

  1. Kolejny rozdział, kolejne emocje.
    Ciekawa perspektywa - jak mniemam nie będzie to ktoś ważny ale może przyłączyć się do grupy Bobra. Może ktoś pokroju Irka. Co nie zmienia faktu, że końcówka podsyciła moją ciekawość :)
    Feed me more, czekam na więcej :D

    #Asscre

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie świeższa postać, które nie ma już do czego wracać i jedyne co ma przed sobą to wielka niewiadoma :)

      Usuń
  2. Widzę tu pewne podobieństwo z moją postacią ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie jak zacząłem czytać bloga Twojego to aż nie mogłem uwierzyć, że właściwie stworzyliśmy dwie postacie, które mają te same imię, podobne podejście i umiejętności :D Musi jakaś więź umysłów kochających świat zombie :D W sumie mam z nią teraz napisane jeszcze cztery rozdziały, jestem ciekaw jak Twoja Zuza będzie się rozwijała :D

      Usuń
    2. Może mamy jeszcze więcej takich wspólnych postaci ;) Być może kiedyś oba wątki w naszych opowiadaniach się połączą xD

      Usuń
    3. To byłby dopiero motyw i jeden wielki mindfuck :D Ale kto wie ;)

      Usuń
  3. Nie wydaje mi się że nowa postać w tym miejscu bez konkretnego wplecienia jej w opowiadanie jest konieczna bo większość się do niej nie przekona a przynajmniej tak mi się wydaje

    OdpowiedzUsuń