No i mamy trzecią i ostatnią (póki co) perspektywę w tym tomie. Jest to perspektywa Zuzy. Kobieta średniego wieku jest samotna, po tym jak straciła swoich przyjaciół i męża i próbuje przetrwać sama. Jest postacią na pewno dosyć specyficzną. Ma trochę inne podejście do życia niż pozostali ludzie, którzy pozostali na tym świecie. No i ma całkiem przydatne umiejętności. Co się z nią będzie działo? Czy dołączy do któregoś z obozów, czy może wpłynie na fabułę z ubocza? Zapraszam do czytania i zostawienia komentarza :)
POV:
Zuza - Rozdział 3 - Dzień 1-2
Bobru - Dzień 1-2 - W tym czasie jest w Inowrocławiu i przygotowuje się do drogi
Erni - Dzień 1-2 - W tym czasie Erni przeładowuje materiały w Inowrocławiu i zabija Pawła
---------------------------------------------------------
Rozdział 3: Musisz iść dalej (ZUZA)
Musimy iść dalej, rozbrzmiał głos w
mojej głowie.
- Nie dam rady iść
sama… - szepnęłam. Głos w mojej głowie nie odpowiedział. Nigdy nie odpowiadał gdy był potrzebny. A
potrzebowałam go wyjątkowo. Mój mąż jednak nie żył. Straciłam go tydzień temu,
gdy dorwały nas trupy, a wydawało mi się jakbym była sama od zawsze. Jego
ostatnie słowa działały jak mantra. Powtarzałam je i szłam, sama nie wiedząc co
chcę osiągnąć. Byłam zmęczona, plecak zdawał się przygniatać mnie, a głowę
rozsadzały mi myśli.
Musimy iść dalej, usłyszałam ponownie.
Chociaż głos istniał już tylko w mojej głowie odwróciłam się, ale nie
zobaczyłam nic, poza oddalonymi o paręnaście metrów trupami oraz opustoszałą z
jakiegokolwiek życia drogą. Chciałam położyć się i po prostu się poddać, ale
głos nie pozwalał mi na to. Prawie trzydzieści lat na tej podłej ziemi, która
stała się jeszcze gorsza od kiedy parę miesięcy temu wybuchła zaraza. Straciłam
wszystko, na co tak ciężko pracowałam – męża, dom, pracę. Rodzina zginęła na
moich oczach. Normalny człowiek po prostu by się położył i czekał. Ale ja nie
chciałam być normalna. Konflikt
interesów, cholerny paradoks, pomyślałam, chcę leżeć, ale też nie chcę leżeć.
Nie
wiedziałam jakim cudem trzymam się jeszcze na nogach. Jakim cudem żyję. Zawsze
bronił mnie mój mąż, teraz go nie było, a ja żyłam. Potrafiłam zabić martwych,
ale nigdy nie odważyłam się odebrać życia. Za każdym razem, gdy na mojej drodze
stawali inni ocalali chowałam się za mężem. On potrafił z nimi walczyć i
rozmawiać. Ja miałam problemy nawet z tym drugim. Ludzie, którzy zostali przy
życiu byli dzicy. Nie wiedziałam, czy dam sobie radę, dlatego unikałam
wszelkiego kontaktu. Nie zamierzałam tanio sprzedać skóry, ale po co było
bardziej ryzykować? Musiałam w końcu znaleźć jakąś pomoc. Nie mogłam iść tak
całe życie. Zapasy kończyły mi się już i od ponad dnia nic nie jadłam. Chciałam
tylko znaleźć jakikolwiek obóz, ludzi, którzy za uczciwą pracę będą mogli mi
pomóc. Miałam jedną ważną cechę, która była na wagę złota w tych czasach –
znałam się na medycynie. Byłam lekarką, początkującym chirurgiem, który nie
zdołał nacieszyć się ciężko nabytym zawodem, bo zaczęło się piekło na ziemi. Doktor Zuzanna, powiedziałam sobie w
myślach, podziwiając jak wspaniale brzmi ten tytuł.
Miałam
szanse na idealne życie. Byłam oczytana, skończyłam akademię medyczną z dobrymi
wynikami, byłam wesoła i całkiem ładna. Oczywiście każdy ma swoje gusta, ale
moja uroda była uniwersalna – nie byłam chuda, ani gruba. Kasztanowe włosy
nosiłam do ramion, a wysunięte kości policzkowe i zielone oczy ozdabiały moją
twarz, nadając jej ciepły i przyjazny kształt. Kto wie jak dobrze mogłoby się
potoczyć moje życie, gdyby nie apokalipsa. Przeklinałam Boga i wszystkie siły
wyższe, za to co działo się na świecie. Wiedziałam jednak, że nikogo nie
obchodzą moje narzekania i problemy. Liczyło się tylko przetrwanie.
Usiadłam
na chwilę, opierając się o świeżo przeszukany wrak auta, jedyny obiekt
wyróżniający się na drodze. Zdjęłam plecak i po chwili poszukiwań wyciągnęłam
mapę. Wiedziałam gdzie mniej więcej jestem, ale nie byłam pewna, gdzie iść.
Ludzie musieli gdzieś tu być. Co jakiś czas trafiałam na przeszukane obszary.
Ktoś notorycznie je odwiedzał, więc do cywilizacji nie mogło być daleko.
Najbliższym większym miastem był Toruń. Musiałabym jednak w tym celu
przekroczyć rzekę, a nie byłam pewna, czy most jest przejezdny. Po drodze było
parę mniejszy miasteczek, takich jak Inowrocław czy Włocławek, ale wątpiłam w
to, że kogoś tam znajdę.
Zombie
zaczęły się zbliżać niebezpiecznie blisko, więc spakowałam się i ruszyłam
dalej, niezbyt szybkim krokiem do przodu. Słońce powoli chyliło się ku
zachodowi. Byłam niedaleko małego miasteczka, więc właśnie je oznaczyłam jak
dalszy cel podróży. Nie lubiłam spać na drodze. Włamywanie się do aut, albo
chowanie w śmietnikach dawało mi tak nikłe poczucie bezpieczeństwa, że noce był
koszmarnym wierceniem się i nasłuchiwaniem odgłosów z okolicy. Wolałam budynki,
jak bardzo źle by nie wyglądały.
Po
jakimś czasie zauważyłam pierwsze zabudowania. Miasteczko było nieduże, więc z
mojej pozycji dało się dojrzeć końca miasta. Najwyższymi budynkami, które od
razu rzucały się w oczy, były trzypiętrowe bloki mieszkalne. Wkrótce dotarłam
do pierwszych z nich i z niechęcią ominęłam. Trupów było całkiem sporo. Czyżbym trafiła na nienaruszone miasto, gdybałam
idąc dalej. Prawdziwym koszmarem były ulicę. Wyglądały jakby przeszedł przez
nie huragan. W powietrzu unosił się ciężki zapach rozpadu i śmieci, które
leżały tu od dawna. Skręciłam w kolejną uliczkę i w oczy rzucił mi się nieduży
budynek. Szyld był wygięty i przerdzewiały, więc ciężko było ustalić, jaką
funkcję budynek spełniał wcześniej, ale zaryzykowałam.
Ominąwszy
zombie, które były uwięzione pomiędzy dwoma wrakami aut przeskoczyłam sprawnie
na drugą stronę i podeszłam do drzwi. Były zamknięte. Okna miały kraty, więc ta
opcja odpadała natychmiastowo. Rozejrzałam się. Tylnego wyjścia nie było widać,
a trupy powoli zaczęły wyczuwać mój zapach. Ruch w raczej ciasnej uliczce się
zatężał, ale ja starałam się uspokoić. Szybkim ruchem zdjęłam plecak i grzebiąc
chwilę wyciągnęłam pęk drutów, spinaczy i innych podobnych rzeczy. Spojrzałam
na zamek i wybrałam jeden z nich. Włożyłam go w środek i po chwili usłyszałam
znajomy dźwięk oznajmiający, że drzwi są otwarte. Zadowolona z siebie
popchnęłam je z głośniejszym jękiem zawiasów, niż się spodziewałam weszłam do
środka.
Trupy
były już blisko, więc nie kusząc losu zamknęłam za sobą drzwi i wnętrze
pomieszczenia pogrążyło się w głębokim mroku. Namacałam palcami zamek i
przekręciłam go. Parę sekund później usłyszałam walenie w drzwi, przez które
przeszły mnie ciarki. Byłam jednak bezpieczna. Sięgnęłam do małej latarki
ukrytej w kieszeni i rozświetliłam pomieszczenie. Tak samo jak budynek było
nieduże. Duża lada otaczała je całe, a za nią znajdowały się pojemniki i
szklane wystawy. Oczywiście były one już zniszczone, a odłamki szkła rozrzucone
po podłodze. Ostrożnie podeszłam bliżej i zdałam sobie sprawę, że jestem w
piekarni. Przeszukałam wszystkie możliwe półki, wypełnione odłamkami szkła i
spleśniałym pieczywem i nie znalazłam nic ciekawego, oprócz zapasu sucharków
oraz przeterminowanych o miesiąc sałatek warzywnych. Nie byłam wybredna.
Rozkładając się w jednym z kątów zaczęłam jeść jak opętane zwierzę. Sałatka
nieco śmierdziała, a suchary prawie łamały zęby, ale przyjemnie napełniały
pusty od wielu godzin żołądek. Gdy w końcu się najadłam wstałam, żeby zobaczyć co dzieje się na ulicy, bo drugiego
wyjścia z budynku nie było. Całe szczęście zombie dały sobie spokój i odeszły
od drzwi, chociaż wciąż były na zewnątrz w dosyć dużej ilości.
Najedzona
i względnie bezpieczna ułożyłam się w kącie próbując zasnąć. Nie miałam z tym
problemów, bo byłam naprawdę zmęczona. Jęki trupów ukołysały mnie do snu. Gdy
otworzyłam oczy było już jasno. Wstawał kolejny dzień. Dojadłam resztkę
znalezionych zapasów, po czym wydostałam się z budynku. Słońce raziło po oczach
i przyjemnie ogrzewało kark. Chłodny i orzeźwiający wiaterek działał lepiej niż
poranna kawa, chociaż za tą tęskniłam wyjątkowo mocno. Musimy iść dalej, powiedziałam sama do siebie, napędzając motorek
motywacji w ciele. Wiedziałam, że za góra dzień dojdę do Torunia i nawet jeżeli
nie znajdę tam ludzi, to na pewno jakieś zapasy.
Ruszyłam
powoli wzdłuż uliczki, żeby jak najszybciej opuścić miasteczko, w którym byłam.
Spokojnym krokiem rozruszałam obolałe od niewygodnego noclegu mięśnie i
poprawiłam gumkę na włosach, które zaczęły mi wpadać do oczu. Sprawdziłam raz
jeszcze, czy niczego nie zostawiłam, bo jeszcze miałam okazję się wrócić, ale
całe szczęście miałam wszystko pod ręką. Przeszłam przez kolejne dwie uliczki i
już widziałam znak oznaczający koniec granicy miasteczka, kiedy usłyszałam
krzyk. Serce zabiło mi szybciej, gdy przede mną wybiegła dziewczyna. Miała
plecak i była ubrana w nic nie wyróżniający się ubiór. Oddychała ciężko i odwracała
się co chwilę za siebie. Kiedy mnie zobaczyła zatrzymała się tylko na chwilę po
czym zaczęła biec w moją stronę. Sięgnęłam ręką po nóż, ale po chwili
zobaczyłam, kolejne dwie postaci. Dwoje mężczyzn wybiegło z tej samej uliczki i
zaczęło biec w naszą stronę.
- Tam pobiegła ta
suka! – krzyknął jeden z nich.
- Nie uciekniesz nam!
– ryknął drugi.
Kobieta
dogoniła mnie, ale po chwili uciekałyśmy już razem. Mężczyźni byli nieco
wolniejsi od nas, ale trzymali się uparcie nie odpuszczając. W końcu zauważyłam
jeden z zaułków, które mijałam i skręciłam tam pociągając kobietę za rękę. Ta
chciała się początkowo wyrwać, ale zdecydowanym ruchem przyłożyłam jej dłoń do
ust i dałam znać, żeby była cicho. Mężczyźni dopiero przekraczali ten zakręt,
dzięki czemu mogłyśmy ich zgubić. Ci rzeczywiście minęli nas i sapiąc ciężko
pobiegli dalej uliczką. Zdjęłam rękę z ust nieznajomej i spojrzałam na nią.
- Dziękuje – powiedziała
– Mów mi Alicja.
- Zuza – odpowiedziałam
siląc się na uśmiech.
- To bandyci – odpowiedziała
zanim zdążyłam zadać pytanie. Widocznie było widać na mojej twarzy ciekawość – Spotkałam ich przed chwilą na drodze.
Chcieli dostać moje rzeczy.
- Muszę dojść do
Torunia, wiesz gdzie to jest? –przerwałam jej.
- Jasne, mogę cię
podprowadzić kawałek i wyprowadzić na główną drogę. Stamtąd trafisz bez
problemu – wytłumaczyła tak spokojnym i beztroskim głosem, jakbym właśnie
pytała ją gdzie robi zakupy.
- Dzięki –
odpowiedziałam znowu krótko. Chciałam jakoś przełamać lody i zacząć rozmowę na
jakiś temat, ale nie wiedziałam kompletnie jak zacząć. Denerwowałam się.
Ruszyłyśmy powoli w milczeniu. Dopiero gdy opuściłyśmy miasto Alicja odezwała
się do mnie.
- Czego szukasz w
Toruniu? – zapytała zaciekawiona. Teraz gdy emocje opadły mogłam się jej
lepiej przyjrzeć. Miała krótkie, czarne włosy sięgające do połowy szyi, zielone
oczy i owalny kształt twarzy. Jej lekko haczykowaty nos wcale nie odbierał
jej uroku, a wąskie usta sprawiały, że wygląda trochę jakby pochodziła z innej
rasy. Przypominała elfy z filmów, nawet uszy miała nieco wydłużone. Smukłą
talią poruszała z prawdziwą gracją.
- Schronienia. Mam
dość podróżowania – przyznałam z trudem.
- To będzie dobre
miejsce dla ciebie. Jest tam teraz Toruńska Ostoja Ocalałych. Dobrze broniony
obóz, sporo ludzi i to dobrych, a nie takich jacy mnie gonili – opowiedziała.
- Byłaś tam?
- Tak, całkiem
niedawno. Nie potrafię jednak zostać w jednym miejscu, chociaż całkiem sporo
czasu spędziłam ostatnio na Drugim Posterunku na zachód od Torunia. To też
jeden z obozów, całkiem ciekawy. Rządzi nim koleś, który nazywa się Kapitan i…
- jej słowa jednak nieco rozpłynęły się w mojej głowie. Zamyśliłam się i
przestałam zupełnie słuchać. Interesowało mnie poprzednie miejsce, a nie jakiś
mniejszy obóz. Byłam już tak blisko, chociaż okolicy nie znałam za grosz.
Jedyne co mogło mnie doprowadzić do celu to ta dziewczyna. Kompas zniszczył mi
się jeszcze za czasów, gdy mój mąż żył, a do tego czasu nie znalazłam żadnego
nowego – No i tyle. Sama próbuje teraz
dostać się do Warszawy, gdzie podobno jest spora grupa Ocalałych, ale znając
życie coś nie wyjdzie i będę musiała tu wrócić. No cóż tak już jest.
Zmilczałam
jej słowa. Nie byłam przyzwyczajona do rozmawiania z kimkolwiek. Kobieta
spoglądała na mnie co chwilę, ale ja udawałam, że tego nie widzę. Wyszliśmy na
otwartą drogę, otoczoną z obu stron polami.
- Jakaś rodzina? – zapytała
mnie nagle.
- Hmm? – odwróciłam
się w jej stronę, dając znak, że nie usłyszałam jej.
- Czy masz jakąś
rodzinę, przyjaciół? – powiedziała tym razem głośniej.
- Nic z tych rzeczy – odpowiedziałam
cicho.
- Ja niby mam. Tylko
nie wiem gdzie. Oddzieliłam się od swojej grupy na parę minut i już ich nie znalazłam.
Ale szukam.
Wiedziałam, że należało teraz zadać jakieś pytanie, ale
żadne słowa nie przeciskały się przez moje gardło.
- Heh – zaśmiała
się krótko – Musze przyznać, że
najlepszym towarzyszem do rozmowy to ty nie jesteś.
- Ja… - zaczęłam –
przepraszam.
- Nie szkodzi, może to
ja po prostu jestem gadułą. Idźmy dalej.
I to
urwało rozmowę. Szłyśmy wciąż trzymając się drogi i uważnie omijając trupy,
które pojedynczo pojawiały się niedaleko nas. Pola zamieniły się w las, a gdy
słońce było wysoko nad nami wyszłyśmy na środek drogi. Alicja zatrzymała się na
chwilę i rozejrzała. Wydawało mi się, że nad czymś się zastanawia, ale zanim
zdążyłam jakkolwiek połączyć fakty, odezwała się.
- To tutaj. Jak
będziesz szła w tę stronę – pokazała moje lewo – dojdziesz do Inowrocławia. Tam jest obóz i oni pokażą ci dalszą drogę,
która stamtąd prowadzi prościutko na północ.
- Dzięki – odpowiedziałam.
- Nie ma sprawy.
Także… trzymaj się – powiedziała machając ręką i odwracając się w drugą stronę. Chociaż nie
rozmawiałyśmy i właściwie jej nie znałam, poczułam smutek.
- Hej poczekaj! – krzyknęłam.
Alicja zatrzymała się i zaciekawiona odwróciła w moją stronę – Jak poznam, że idę dobrze?
- Droga jest raczej
prosta. Godzina marszu i powinnaś dojść do takiej rzeczki. Przejdziesz przez
most i potem po prostu musisz iść dalej.
Kiwnęłam
głową, a jej słowa rozbrzmiały mi w głowie, jakby zostały wykrzyczane. Musimy iść dalej, krzyknął mężczyzna. Musisz iść dalej, powiedziała Alicja. To
nie mógł być przypadek. Musiałam iść dalej. Popatrzyłam jeszcze przez chwilę
jak moja towarzyszka oddala się i ruszyłam w swoją stronę. Podróż mi się
niesamowicie dłużyła. W pewnym momencie zatrzymałam się żeby zbadać mapę i
ustaliłam, że do Inowrocławia mam jeszcze spory kawałek drogi. Jakimś cudem trafiłam
bliżej tego drugiego miasteczka, ale wolałam posłuchać rady Alicji i pójść tam,
gdzie na pewno kogoś znajdę.
Musiało
dochodzić południe, gdy na drodze zauważyłam kłębowisko trupów. Natychmiast
przeszłam do pozycji klęczącej i spokojnie obserwowałam co się dzieje. Na
środku ulicy ktoś leżał. Z pewnością już nie żył, bo wokół niego klęczało około
dziesięciu trupów, które rozszarpywały go bezlitośnie, robiąc przy tym sporo
hałasu. To co jednak przykuło moją uwagę leżało parę metrów obok całej grupy. Strzelba.
Chociaż nie spodziewałam się znaleźć nagle torby pełnej amunicji, to nawet
jeden dodatkowy nabój sprawiał, że miałam się czym bronić. Poza nożem nie
miałam przecież nic. Przez krótką chwilę rozważałam za i przeciw i w końcu
wstałam i zaczęłam iść w stronę zombie. Musiałam wykorzystać moment, w którym
były jeszcze zajęte jedzeniem biednego ocalałego, bo inaczej mogłyby zacząć
mnie gonić. Chociaż wewnętrznie drżałam zbliżałam się do mojego celu. Strzelba
rosła z każdym krokiem i gdy była już na wyciągnięcie ręki usłyszałam strzał.
Wystraszyłam
się tak bardzo, że przewróciłam się, a w moim mózgu wybuchła istna burza.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że ktoś, kto strzelał, nie mógł być
blisko, bo dźwięk dobiegał z zdecydowanie daleka i nie był wycelowany we mnie.
Jednak o ile sam pocisk nie był przeznaczony żeby mnie zabić to jego efekty już
tak. Trupy odwróciły się i szybko zdały sobie sprawę, że leży za nimi znacznie
świeższe mięso. Zaczęły powoli człapać w moją stronę, a ja byłam tak
przerażona, że nie potrafiłam się przełamać i ruszyć. Dopiero gdy padł drugi
strzał obudziłam się, na moment przed tym jak zombie się na mnie rzucił. Cudem
uniknęłam złapania. Chwyciłam strzelbę, wstałam niezdarnie i zaczęłam biec do
przodu. Rozglądałam się, ale wciąż nie mogłam znaleźć źródła strzałów.
Na
drodze przede mną zauważyłam parę wraków aut. Wyglądało to trochę jakby
kierowcy zaparkowali swoje pojazdy na poboczu pospiesznie, zostawiając je w
takim nieładzie aż do dziś. Trupy ruszyły chwiejnym krokiem za mną. Wiedziałam,
że nie miały jak mnie dogonić, szczególnie na tak otwartym terenie, gdzie
mogłam po prostu od nich odbiec, ale i tak się bałam. Chciałam jak najszybciej
uciec przed zagrożeniem i zwolnić do tempa marszu. Odbiegałam od nich coraz
bardziej, kiedy usłyszałam kolejny strzał. Przerażona zdałam sobie sprawę, że
dźwięki strzelaniny dochodzą z lasu, który znajdował się przede mną.
Zatrzymałam się pośród paru stojących aut nie wiedząc, co robić. Kolejne
pojazdy stały nieco bardziej w polu. Wyglądało to jakby ktoś starał się z nich
ułożyć mur, albo barykadę, ale to nie mogło być to. Coś tu musiało się stać i
nie dziwiło mnie to nawet, w końcu świat już upadł dawno temu.
Nie
mogąc biec ani do przodu ani do tyłu ruszyłam powoli w pole, przebiegając przez
labirynt aut. Bałam się tego, że znowu się zgubię, ale jeżeli byłam już
niedaleko to nie wierzyłam w to, że nie znajdę Torunia lub Inowrocławia. Znałam
swoją lokalizację, oraz wiedziałam w którą mam biec, więcej mi nie było
potrzebne do szczęścia. Zombie zostawały powoli w tyle, ale to co usłyszałam
przeraziło mnie znacznie bardziej. Dźwięk silnika. Odwróciłam się na chwilę, co było błędem.
Poczułam ostry ból na prawym udzie i poczułam ciepło krwi, spływającej mi dosyć
szybkim tempem z rany, która pojawiła się po tym jak zahaczyłam o wystający
kawałek nierównej blachy, który kiedyś był częścią drzwi.
Ból był
bardzo ostry i po dwóch krokach upadłam przykładając rękę do uda. Niewiele to
dawało, bo krew ciekła dosyć mocno, ale od razu zdałam sobie sprawę, że nie
przecięłam tętnicy na udzie, bo wtedy byłoby już po mnie. Widząc, że trupy są
kawałek ode mnie ściągnęłam plecak i wyjęłam pogięty i poplątany zwój bandaży.
Sprawnie owinęłam wymięty materiał wokół nogi parę razy, aż w końcu zacisnęłam
najmocniej jak potrafiłam i drżącymi rękoma odkręciłam buteleczkę z wodą
utlenioną i polałam solidnie ranę. Bandaż nasiąkł zarówno tym jak i krwią, ale
po chwili poczułam ostre pieczenie i wiedziałam, że będzie dobrze. Większym
problemem były trupy, które z każdą sekundą się do mnie zbliżały, a także
dźwięk silnika i wyjeżdżający na drogę samochód ciężarowy, z ogromną ładownią
przyczepioną z tyłu. Cały pojazd był wyposażony w dodatkowe blachy i belki,
które sprawiały, ze z przodu wyglądał jak spychająca i tnąca śmierć na kółkach.
Wystraszona
odczołgałam się kawałek do tyłu i wturlałam pod jedno z aut. Jeżeli ciężarówka
planowała się tu zatrzymać to i tak miała zabić zombie, nawet jeżeli miałoby to
być tylko zapewnienie, że dostaną mnie żywcem, ale byłam prawie pewna, że mnie
nie zauważyli. Z drugiej strony tir mógł tylko przejechać dalej, a wtedy będę
musiała sobie poradzić sama. Nie wiedziałam dokładnie kto mógł siedzieć za
kierownicą. Mogli to być dobrzy ludzie, ale równie dobrze bandyci. Z sercem
walącym tak mocno, że aż miałam wrażenie, że cała drgam w jego rytm
oczekiwałam. Zanim którykolwiek z trupów zdołał chociaż odrobinę zbliżyć się do
mojej kryjówki usłyszałam dźwięk wyłączanego silnika i otwieranych drzwi.
Kroków było mnóstwo, więc w samym tirze musiało być przynajmniej dziesięć osób,
jak nie więcej. Wstrzymałam oddech starając się jak najlepiej wtopić w
otoczenie. Z mojej pozycji widziałam zaledwie nogi ocalałych, którzy wysiedli,
ale już po chwili naliczyłam, że było ich trzynastu. Nogi i obuwie były
przeróżne od mniejszych ,które musiały należeć do nastolatki do większych,
które wyglądały jakby należały do mężczyzny ogromnych gabarytów.
Podskoczyłam
aż, gdy usłyszałam strzały. Trupy padały raz za razem i po zaledwie pięciu
cichych wdechach i wydechach cała droga była oczyszczona. Liczyłam na to, że
ocalali od razu wsiądą i pojadą dalej, ale usłyszałam odległe rozmowy i z tego
co widziałam urządzili oni sobie mały postój . Chodzili w okolicy swojego
pojazdu, a ja obserwowałam w ciszy, czekając tylko aż sobie odjadą. Uratowali
mnie od trupów, ale jeszcze parę minut w takiej pozycji i moja noga mogła stać
się poważnym problemem.
Odetchnęłam
z ulgą, jak pośród krzyków usłyszałam, że szykują się do odjazdu, ale ponownie
przeżyłam moment grozy, kiedy usłyszałam głos zaledwie kawałek od mojej
kryjówki.
- O co chodzi? – zapytał
męski głos. Był niski i zdecydowanie specyficzny.
- Z czym? – odpowiedział
pytaniem na pytanie głos kobiecy.
- Z Bobrem Łapo. Był
taki podekscytowany tym wyjazdem, potem poszliście pogadać i od tamtego czasu wygląda jak wrak. A to
już trwa od wczoraj wieczorem – powiedział z wyrzutem mężczyzna.
- To nie twoja sprawa – warknęła kobieta nazwana
Łapą.
Usłyszałam delikatny trzask, a nogi kobiety znalazły się na
wyciągnięcie ręki od mojej kryjówki. Nie miałam pojęcia jaka siła powstrzymała
mnie od krzyknięcia, bo było to zdecydowanie przerażające. Marzyłam tylko, żeby
ci ludzie pojechali i zostawili mnie w spokoju.
- Właśnie, że moja.
Cholera nie interesują mnie szczegóły, po prostu powiedz co mu jest, chcę mu
pomóc. On pomaga nam, jest zbyt ważny moment, żeby miał doła i nie kontaktował
ze światem – wytłumaczył jej mężczyzna.
- Pablord! Chodźcie do
cholery, odjeżdżamy – krzyknął ktoś z okolic wozu.
- Sekunda! – odpowiedział
mężczyzna nazywany Pablordem.
- Powiedziałam mu coś,
czego być może nie musiałam. Ale tyle gadał o tych zmianach, że aż mnie
ruszyło. Przejdzie mu. A teraz jedźmy do tego pieprzonego Płocka – ostatnie
słowa wręcz wysyczała, ale ku mojej uldze, zobaczyłam jak ich nogi się
oddalają, a po chwili pojazd ruszył, a ja odrętwiała ze strachu i bólu
wyczołgałam się z mojej kryjówki i zajęłam się raną. Płock, powiedziałam sobie w myślach, to może być to, czego szukam.
Chociaż Toruń wydawał się być pewniejszą opcją, ci
ludzie zaciekawili mnie. Byli bardzo dobrze ogarnięci w tych sprawach i
poradzili sobie ze sporą grupą trupów w mgnieniu oka bez najmniejszych
problemów. Teraz trochę żałowałam, że nie pokazałam się im, ale moim planem
było dotarcie do Płocka i obserwacja ich. Toruń
nie ucieknie, pocieszyłam się wewnętrznie po czym skończyłam oczyszczać i
bandażować ranę. Noga oczywiście bolała, ale nie było to nawet trochę
porównywalne z tym, co mogłoby by się ze mną dziać, gdybym nie umiała się
poskładać. Mając nowy plan wstałam i powoli ruszyłam do przodu. Czekała mnie
długa droga.
Kolejny rozdział, kolejne emocje.
OdpowiedzUsuńCiekawa perspektywa - jak mniemam nie będzie to ktoś ważny ale może przyłączyć się do grupy Bobra. Może ktoś pokroju Irka. Co nie zmienia faktu, że końcówka podsyciła moją ciekawość :)
Feed me more, czekam na więcej :D
#Asscre
Zdecydowanie świeższa postać, które nie ma już do czego wracać i jedyne co ma przed sobą to wielka niewiadoma :)
UsuńWidzę tu pewne podobieństwo z moją postacią ;)
OdpowiedzUsuńWłaśnie jak zacząłem czytać bloga Twojego to aż nie mogłem uwierzyć, że właściwie stworzyliśmy dwie postacie, które mają te same imię, podobne podejście i umiejętności :D Musi jakaś więź umysłów kochających świat zombie :D W sumie mam z nią teraz napisane jeszcze cztery rozdziały, jestem ciekaw jak Twoja Zuza będzie się rozwijała :D
UsuńMoże mamy jeszcze więcej takich wspólnych postaci ;) Być może kiedyś oba wątki w naszych opowiadaniach się połączą xD
UsuńTo byłby dopiero motyw i jeden wielki mindfuck :D Ale kto wie ;)
UsuńNie wydaje mi się że nowa postać w tym miejscu bez konkretnego wplecienia jej w opowiadanie jest konieczna bo większość się do niej nie przekona a przynajmniej tak mi się wydaje
OdpowiedzUsuń