Rozdział 7, kolejny z perspektywy Bobra. Grupa znalazła się w nieciekawej sytuacji i musi naprawdę nakombinować się, żeby uniknąć zombie. Czas ucieka, a stado nadchodzące ze wschodu jest coraz bliżej. Droga do Płocka jest już niedaleka. Czy zdążą? Zapraszam do czytania i komentowania :)
POV:
Bobru - Rozdział 7 - Dzień 3
Erni - Dzień 3 - Wpada w ręce bandytów
Zuza - Dzień 3 - Wpada w ręce dwóch kobiet w sklepie militarnym
------------------------------------------------------
Rozdział 7: Doświadczenie (BOBRU)
Zombie
uderzały w ściany pojazdu i chociaż wiedzieliśmy, że w środku nic nam nie
zrobią, to jednak byliśmy uwięzieni wewnątrz.
- Może otworzymy drzwi
i po prostu zaczniemy je wybijać? – zaproponował Krystek.
- Fatalny pomysł – odpowiedział
krótko i zimno Pablord.
- Jak masz lepszy to…
- zaczął.
- Cisza – poprosiłem.
- Spokojnie dam sobie
radę – uspokoił nas Łowca, który przez chwilę szperał w skrzyniach z
rzeczami po czym zadowolony wyciągnął długi kij z hakiem na końcu.
- Nawet nie pytam co
masz zamiar z tym zrobić – powiedziała Łapa.
- Uratować wam dupska,
zupełnie jak za czasów Supraśla – odpowiedział podchodząc na środek ładowni
i szukając czegoś na suficie. Po chwili podniósł kij i zaczął szperać, gdy
nagle do wozu wpadło światło księżyca.
- Wyjdziemy tędy – powiedział
dumny.
- Masz wyjście dachem?
– zapytałem zdumiony tym jak wiele tajemnic krył pojazd Łowcy.
- Teraz tylko musimy
ustalić plan – dodał po chwili Łowca odkładając kij na miejsce.
Usiedliśmy
wszyscy obmyślając co możemy zrobić.
- I co jak już
będziemy poza autem? Mamy dość amunicji żeby zabić cztery takie grupy – zauważył
Dymitr – ale czy warto? Nie wiemy kto
jeszcze może być w tym mieście.
- Myślę, że inni nie
będą nawet podchodzić widząc tyle trupów. Bardziej martwmy się jak wyjechać
stąd i trafić na most – powiedział Łowca.
- Wiecie wyjście tam
może skończyć się różnie, myślę, że nie powinniśmy tam iść całą grupą. Może uda
nam się je trochę odciągnąć, a wtedy Łowca wyjedzie, a my wskoczymy z powrotem
– powiedziałem.
- Z dachu Potwora
moglibyśmy doskoczyć na dach budynku obok i stamtąd zobaczyć co dalej – dodał
Dymitr.
- I to już brzmi jak
plan. Pytanie kto idzie? – spojrzałem po reszcie – Myślę, że to nie powinno być więcej niż cztery osoby.
- Ja z chęcią się
przejdę – powiedział Krystek.
- Ja też raczej bym
się na to pisał – dodałem.
- Piszcie i mnie – poprosiła
Ika.
Ta
decyzja mi się spodobała, ale wiedziałem, że nie ma dużo osób w tej grupie,
które mogą się poruszać bez problemu i skakać. Łowca i Gigant byli sporymi
ludźmi, nie było sensu ryzykować, że o coś się zahaczą. Młoda odpadała bo była
zdecydowanie za mała na takie wyprawy, a Mpd nie miał ręki więc wykreśliłem go
wcześniej niż resztę. Reszta pozostała otwarta na propozycje, bo uważałem ich
za dosyć zwinnych.
- Też chcę iść –
włączył się do rozmowy Józef. Pamiętałem, że był całkiem zwinny, więc ignorując
nieco zdziwione spojrzenia tych, którzy nie widzieli go w akcji, pokiwałem
głową.
- Więc postanowione.
My wychodzimy, rozglądamy się, odciągamy trupy i wyjeżdżamy z tego pieprzonego
miasta – powiedziałem dziarsko, próbując podbić morale grupy.
Łowca
poszedł na przodu auta i po chwili wrócił ze składaną drabiną. Ustawił ją z niemałym trudem,
po czym wykonał teatralny gest ukazując, że ta jest gotowa do użycia. Krystek
wspiął się pierwszy, zaraz za nim poszła Ika, potem Józef, a na koniec ja. Gdy
wspinałem się po drabinie zobaczyłem, że wszyscy w pojeździe mają naprawdę
grobowe miny. Ryk zombie i ciągłe ciosy wyprowadzane w boki tira nie pomagały.
- Tylko nigdzie stąd
nie uciekajcie – zażartowałem wyłaniając się na zewnątrz. Krystek pomógł mi
wejść. Pierwsze co zrobiłem to rozejrzałem się po bokach. Zombie było naprawdę
sporo, chociaż najwięcej wychodziło z uliczki po prawej stronie pojazdu.
- Strasznie ich dużo,
kurwa – powiedział Krystek stojąc obok mnie.
- Nie wiem co
musielibyśmy zrobić, żeby je odciągnąć – dodała Ika.
- Ten dach będzie
idealny. Jest nieco wyższy, ale wejdziemy tam bez problemu, a zeskok to czysta
formalność – odezwał się za naszymi plecami Józef pokazując dach
okolicznego budynku.
Przypomniał
mi się pierwszy dzień apokalipsy. Wtedy bałem się wszystkiego, ale mimo tego
pobiegłem do liceum po moich przyjaciół. Wtedy też wszyscy byli w jednym
miejscu i czekał nas skok. Wtedy spadłem, miałem nadzieję, że teraz jakoś mi
się uda. Dach był położony niecały metr od krawędzi pojazdu. Niestety był też
nieco wyżej i chociaż skok wydawał się całkowicie możliwy do zrobienia, to
jednak małe potknięcie mogło skończyć się wylądowaniem w całej grupie trupów.
To sprawiało, że nie wyglądało to już tak zachęcająco.
Niestety
był to jednak jedyny wybór. Mogliśmy oczywiście próbować je oczyszczać,
zmarnować mnóstwo amunicji, czasu, a także zwrócić na siebie uwagę całej
okolicy, ale nie mogliśmy sobie na coś takiego pozwolić. Dlatego gdy tylko
Józef wybił się i bez problemu wylądował na dachu naprzeciwko nas wszyscy
poszliśmy w jego ślady. Skok tylko wydawał się trudny. Całą czwórką
przeskoczyliśmy bez większych problemów. Ruszyliśmy na drugą stronę dachu, za
którą widać było już most. Po przeskoczeniu tej szczeliny stwierdziłem, że każdy z Potwora byłby w stanie ją przeskoczyć. Cała uliczka przecinająca budynek na którym byliśmy
i sąsiedni była pełna trupów. Nie widziały one jednak nas, próbując usilnie
dostać się do środka Potwora.
- Jeżeli tak wygląda
stado… – zaczął Józef.
- To jest gówno w
porównaniu do stada. Tamta grupa, którą widzieliśmy była ze sto razy większa! –
powiedział Krystek takim tonem jakby przechwalał się tym co przeżył.
Chociaż denerwowało mnie coś takiego, to wiedziałem, że na pewno przeżycie
spotkania ze stadem było godne pochwały. Pamiętałem jak w Królowym Moście, pod
koniec pobytu w tym obozie, widzieliśmy nieduże stado, składające się z wielu trupów.
Mogło ono być teraz częścią tego, co nadchodziło do nas z Warszawy.
- Widzę most – zakomunikowała
Ika pokazując nam drugą stronę dachu. Rzeczywiście po drugiej stronie było
widać znacznie większa ulicę paro pasmową, która wychodziła na most. Z daleka
wyglądało na to, że jest przejezdny, nawet nie było na nim za dużo wraków.
- To dziwne. Na takich
mostach powinien być największy syf – stwierdził Krystek.
- Może ktoś tędy już
przejeżdżał. W sumie nie pytałem Dziary czy oczyszczali te okolicę, ale może
jakiś patrol kiedyś się tym zajmował – stwierdziłem.
- Jakbyśmy wykręcili z
tej uliczki – powiedział Józef wskazując miejsce, w którym utknął Potwór – to szybko byśmy dotarli tutaj i pojechali
dalej.
- Mam wciąż parę
czerwonych flar przy sobie. Mógłbym odciągnąć je trochę, dwójka z was zostałaby
na dachu i wystrzelała tych z tyłu, a potem wszyscy spotkalibyśmy się w
Potworze za miastem – zaproponowałem.
- To trochę
niebezpieczne – zauważył ksiądz.
- Średnio widzę inną
opcję. Albo inaczej, widzę opcje, ale nie mamy czasu, żeby zostawać tutaj zbyt
długo. Zróbmy tak jak powiedziałem. Ika wracaj do Potwora i powiedz Łowcy jaki
jest plan. Ja z Józefem zejdziemy na dół i jak wszystko będzie gotowe to dacie nam
znać, a my zaczniemy je odciągać. Kiedy zobaczycie, że nic więcej za nami nie
lezie wystrzelajcie tyły i gdy Potwór ruszy uciekajcie. Spotkamy się wszyscy za
mostem.
- A jak coś nie
pójdzie Bobru? – zapytał Józef.
- Wszystko będzie
dobrze. Nie ma tu za bardzo miejsca na potknięcia, po prostu ostrożnie
schodźcie z dachu. Do zobaczenia za paręnaście minut, będziemy czekać na znak
przy końcu tej alejki – wskazałem punkt.
- Powodzenia – powiedział
Krystek. Ika ruszyła z powrotem na dach Potwora, a ja wraz z Józefem
zeskoczyliśmy spokojnie na kontener ze śmieciami.
Znaleźliśmy
się przy drugim wylocie ulicy. Czekaliśmy spokojnie. Ksiądz szeptał coś pod
nosem, a ja stałem oparty o ścianę i wypatrywałem Krystka, który da nam znak.
- Myślałem, że już nie
wierzysz – powiedziałem nagle.
- Wiele rzeczy się
zmieniło odkąd byłem wielkim wierzącym i choć wiele moich przekonań upadło to
wciąż wierzę Bobru – powiedział.
- Mogę zapytać w co?
- Wierzę, że ktoś nad
nami czuwa. Nie wiem czemu wybrał akurat tych ludzi, którzy jeszcze żyją, ale
na pewno miał w tym jakiś cel. To wszystko to próba – podziwiałem jego
wiarę. Sam nie byłem specjalnie wierzący zanim to wszystko się zaczęło, a od
kiedy trupy przejęły prawie cały świat nie wierzyłem już w nic oprócz siebie – A ty? Wierzysz w coś?
Przez
chwilę się zastanawiałem co odpowiedzieć. Nie chciałem urazić uczuć księdza,
ale nie chciałem też być nieszczerym w tak błahej sprawie.
- Wierzę w ludzi. W
was wszystkich, którzy mnie otaczają. To my tworzymy to wszystko, ten świat.
Boga tutaj nie ma, ani żadnej innej, większej siły – powiedziałem.
- Dobrze jest wierzyć
w cokolwiek w tych czasach – stwierdził Józef.
- To prawda.
Po
chwili zobaczyłem jak Krystek macha w naszą stronę rękoma. Odmachałem mu na
znak, że go zauważyłem.
- Nasza kolej – powiedziałem.
Wyjąłem z kieszeni w spodniach dwie flary. Miałem je od
dawna, chociaż już nie należałem do tej grupy. Nie czułem jednak potrzeby, żeby
je oddawać, Toruń i tak miał ogromny zapas. Podałem jedną z nich Józefowi.
Spojrzałem w uliczkę przed siebie i zobaczyłem tylko końcówkę grupy trupów,
która usilnie próbowała przepchać się do pojazdu. Wstrząsnąłem nią i
pociągnąłem za sznureczek uwalniający proces. Po chwili w mojej ręce zrobiło
się czerwono, a ściany okolicznych budynków rozbłysły ostrą czerwienią.
- Idźmy powoli. Musimy
trzymać się jak najbliżej żeby je odciągnąć – powiedziałem postępując krok
w głąb uliczki.
Paręnaście
trupów odwróciło się jak na rozkaz. Hałas i światło działały na nich jak
przynęta, szczególnie, że te były noszone przez żywe osoby. Zombie były parę
kroków ode mnie. Odwróciłem się i upewniłem, że nie odcinają nas od tyłu. Józef
machał flarą znacznie szybciej i chaotyczniej ode mnie. Trupy powoli odrywały
się od głównego członu i zaczęły iść coraz to większą grupą w naszą stronę.
Żałowałem, że nie mogłem spojrzeć na sytuacje z góry. Nie wiedziałem jak długo
musimy stać tak niebezpiecznie blisko, a krzyczenie teraz do Krystyka lub Iki
nie wchodziło w grę.
Wycofywaliśmy
się, aż w końcu wyszliśmy na główną ulicę.
- Skręćmy teraz tutaj
i idźmy chodnikiem, żeby nie zablokowały też tej drogi – powiedziałem do
Józefa schodząc na popękany chodnik. Chociaż wysuwaliśmy się coraz dalej
uliczki to trupy wciąż z niej wychodziły. Plan się udał. Po chwili usłyszeliśmy
strzały. Rozbrzmiały z dachu niczym deszcz ołowiu. Żałowałem teraz, że nie
poprosiłem Łowcy o zatrąbienie klaksonem jak tylko uda mu się wydostać.
- Czas przyspieszyć – powiedziałem
i zamachnąłem się rzucając flarę w stronę, w którą szliśmy. Józef dorzucił tam
swoją. Wskazałem mu drogę i wyciągając pistolet zaczęliśmy biec w stronę mostu.
Miałem nadzieję, że to co zrobiliśmy zadziałało. Ulica była praktycznie czysta,
ale niektóre trupy oddzielały się od grupy goniącej flarę i szły mimo wszystko
za nami.
Po
chwili znaleźliśmy się na moście. Nie widziałem jeszcze ani Potwora, ani
Krystka z Iką, ale miałem nadzieję, że lada moment ich zobaczę. Na moście
początkowo wydawało się być czysto. Co jakiś czas stał porzucony wrak auta, ale
nie kręciły się za nim trupy. Sama konstrukcja była dosyć długa, ale nam się
nigdzie nie śpieszyło. Wciąż wypatrywaliśmy Potwora wjeżdżającego w ulicę, ale
byliśmy coraz dalej, a go nie było widać.
- Myślisz, że coś
poszło nie tak? – zapytał Józef.
- Może Łowca szuka
odpowiedniej drogi, żeby ominąć wszystkie małe, pieprzone uliczki.
- Oby – powiedział
cicho.
Byliśmy
już pod sam koniec drogi, kiedy zauważyliśmy ruch przed nami. Natychmiast
zszedłem do poziomu kucając i pociągając za sobą księdza.
- Ktoś jest przed nami
– szepnąłem.
- Trupy? – zapytał.
- Nie jestem pewien.
Obserwowałem dokładnie, ale postacie poruszały się powoli i
nie widziałem z daleka w takiej ciemności kto to jest. Wyglądały na trupy, a
jeżeli te odetną nas na moście mogliśmy być w pułapce.
- Musimy się szybko
przebić – zadecydowałem. Wstałem i z wyciągniętą bronią ruszyłem do przodu.
Józef był tuż za mną. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że to grupa zombie i
to nieduża. Sięgnąłem po nóż i znacznie pewniejszy siebie ruszyłem na pierwszego
z nich. Prawie natychmiast zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Trupy
zatrzymały się i obserwowały nas. Nie byliśmy pokryci flakami, a dodatkowo z
daleka wciąż widać było blask flary i dźwięki pozostałej grupy. Wiedziałem kto
stoi przede mną, dlatego schowałem nóż i wyciągnąłem pistolet. Józef patrzył na
mnie nieco zaskoczony.
- O co chodzi? – zapytał
mnie.
- To nie trupy – powiedziałem.
Ksiądz
spojrzał na mnie lekko wystraszony, a następnie przeniósł wzrok z powrotem na
nie.
- To kim są?
- Jesteśmy Zszytymi – odpowiedzieli
prawie, że jednocześnie.
- Nie jesteśmy tu
sami. Pomogliście mi i moim ludziom wtedy w Grudziądzu i doceniam to, ale nie
szukam kłopotów – powiedziałem spokojnie.
- Ale my szukaliśmy
ciebie – powiedział jeden z nich. Z daleka ciężko było odróżnić ich od
trupów, ale z bliska było to już łatwiejsze. Zauważyłem, że mężczyzna mówiący
miał nieco zżółciałą skórę na połowie twarzy, przyszytą od jednego z trupów. Od
kiedy usłyszałem o grupie Zszytych nie mogłem zrozumieć ich zwyczajów. Co
prawda ich kamuflaż nie dość, że był dobry w ukrywaniu się przed ludźmi, to
dodatkowo dawał im ochronę przed trupami, ale wiązał się z koniecznością
przyszycia do własnego ciała nićmi fragmentu czyjejś skóry, co nawet nie było
odrażające, a po prostu przerażające. Każdy miał swój sposób przetrwania – Nazywają mnie Czotan. Mam dla ciebie
wiadomość od naszego dowódcy.
- Czemu sam do mnie
nie przyszedł? – zapytałem od razu – Jesteśmy
w trakcie podróży.
- Przyjmiesz
wiadomość? – zapytał Czotan ignorując moje pytanie.
Spojrzałem
na Józefa. Obserwował całą sytuację w ciszy. Z daleka widziałem nadbiegające
dwie postacie, byłem pewien, że to Ika i Krystek. Odwróciłem się w stronę
Zszytych i wyciągnąłem rękę. Czotan podał mi zwiniętą kartkę papieru po czym
skłonił się.
- Do zobaczenia – powiedział
i wraz ze swoimi ludźmi odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Nie wiedziałem
co powiedzieć. Usłyszałem kroki za plecami.
- Co się stało? – zapytał
Krystek oddychając ciężko.
- To byli Zszyci – powiedział
Józef dziwnie spokojnym głosem.
- Te pojeby? Puściłeś
ich Bobru? – w głosie Krystka było słychać niedowierzanie.
- Spokojnie – odpowiedziałem
chowając kartkę do kieszeni – Nie mamy
teraz czasu na walki. Co z Potworem? – zapytałem.
- Zaraz tu powinni
być. Odciągnęliście większość gówna, resztę wystrzelaliśmy – opowiedział.
Usiedliśmy
wszyscy na murku przy moście i czekaliśmy. Rzeczywiście po minucie zobaczyliśmy
tir, który jechał w naszą stronę. Łowca zatrzymał go tuż przed nami. Wsiedliśmy
i przywitaliśmy się z resztą.
- Dobra akcja – podsumował
Pablord.
- Kurde parda jedźmy
stąd – dodał Mpd patrząc ostatni raz w stronę Włocławka.
Byłem zmęczony. Usiadłem opierając się o jedną z ścian
niedaleko siedzącego Dymitra i Rudej. Zapomniałem nawet o wiadomości od Zszytych.
Gdy tylko pojazd ruszył i zaczął przyjemnie kołysać na drodze to zasnąłem.
Obudziłem się nad ranem zauważając, że wciąż jedziemy. Większość osób spała,
tylko Mpd i Pablord rozmawiali o czymś spokojnie. Wciąż czułem zmęczenie, ale
mimo to podniosłem się i przywitałem z chłopakami. Przechodząc pomiędzy
śpiącymi wszędzie ludźmi doszedłem na przód pojazdu. Łowca prowadził w
skupieniu, a obok niego siedział Dymitr.
- Jak tam panowie? – zagadałem.
- Za jakąś godzinę
będziemy w Płocku – powiedział wesoło Łowca.
- Nie było żadnych
problemów od Włocławka? – zapytałem – Stawaliście
gdzieś na noc?
- W sumie nie. Jakoś
nie czułem potrzeby snu i po prostu spokojnie jechałem. A jakby były jakieś
problemy ciebie budzilibyśmy pierwszego – powiedział klepiąc mnie prawą
ręka w bok.
- To super – powiedziałem
ucieszony. Włocławek i tak był zbyt dużym problemem, nie potrzebowaliśmy
kolejnych. Usiadłem niedaleko siedzenia Łowcy i wygrzebałem sobie jakieś
śniadanie. Jechałem i odpoczywałem, starając nie myśleć o niczym konkretnym.
Takie wyciszenie było czymś naprawdę świetnym.
W ciągu
następnej godziny zbliżaliśmy się do celu naszej podróży. Kolejne osoby zaczęły
powoli wstawać i jedynym wciąż śpiącym był Krystek.
- Wiemy właściwie
czego szukamy? – zapytała Łapa.
- Jak byłem kiedyś w
Płocku – zaczął Łowca – to widziałem
jedno miejsce. Pewnie zauważymy je od razu jak tylko podjedziemy bliżej. Myślę,
że będzie idealne.
Jechaliśmy teraz tuż obok rzeki. Była szeroka i płynęła
spokojnie, jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że świat się skończył. Byłem
ciekaw ile teraz trupów musi być na jej dnie. Płock był sporym wyzwaniem.
Musieliśmy znaleźć miejsce i zbudować je od zera. Dotychczas, zawsze
przyjeżdżaliśmy na gotowe. W Królowym Moście był już generator oraz studnia i
spore zapasy jedzenia, a Toruń był wręcz metropolią gdy się w nim pojawiliśmy.
Tutaj pracy było naprawdę dużo. Jechaliśmy teraz lasem coraz bliżej miasta.
Jeszcze go nie widzieliśmy, ale byłem pewien, że gdy tylko wyjedziemy z
otaczającej nas puszczy to pojawi się na horyzoncie.
Nie
myliłem się. Gdy Łowca wyjechał na polne drogi, do małego miasteczka
otaczającego Płock od zachodu zobaczyliśmy trupy szwendające się po ulicach,
domki, a także panoramę sporego miasta. Było prawdopodobnie mniejsze od
Torunia, ale i tak spore. Jechaliśmy spokojnie główną drogą mijając kolejne
zabudowania. Po lewej stronie zobaczyliśmy spory szpital. Od razu pomyślałem o
wypadzie tam, gdy tylko nieco rozgościmy się w tym miejscu. Jechaliśmy wciąż do
przodu, a większość z nas powstawała i podeszła do przodu, żeby obserwować to
co widać było przed nami. Pomiędzy miasteczkiem a Płockiem było sporo wolnej
przestrzeni, Łowca w końcu zjechał na piaskową drogę bliżej rzeki i niedaleko
plaży miejskiej. Wiedziałem, że podczas lata musiało tu roić się od ludzi, ale
teraz było widać tylko trupy przechodzące z jednego miejsca do drugiego.
Nagle
Łowca zwolnił nieco i wskazał palcem na linię drzew przed nami.
- To jest nasza
miejscówka – powiedział wyniosłym tonem.
Za drzewami było widać kawałek wieży i budynku kościoła,
który nawet z daleka wydawał się być duży. Oprócz tego widzieliśmy również
dachy otaczających go budynków. Nie musiałem nawet podjeżdżać bliżej, żeby
wiedzieć, że to jest to miejsce. Było usytuowane na wyniesieniu, więc mielibyśmy
stamtąd widok na całe miasto. Nikt nie mógłby podejść do nas niezauważony. Gdy
w mojej głowie powstawał plan przypomniałem sobie o wiadomości, którą wczoraj
dostałem. Wycofując się nieco w głąb pojazdu sięgnąłem do kieszeni i
wyciągnąłem kartkę. Rozkładając ją na uboczu zobaczyłem rząd starannego pisma.
„Spotkajmy się podczas
pełni w lesie na wschód od Płońska. Musimy porozmawiać.
Zszyty Cz.”
Zakląłem pod nosem.
Wreszcie jakaś porządna miejscówka z uwarunkowaniami naturalnymi :D Na to czekałem!
OdpowiedzUsuńTak daleko musi jechać znowu XDD Współczuję :P
I znowu możliwość ciekawego spędzenia czasu
OdpowiedzUsuńDziękuje za kolejna część powieści