wtorek, 3 stycznia 2017

Rozdział 7: Doświadczenie

Rozdział 7, kolejny z perspektywy Bobra. Grupa znalazła się w nieciekawej sytuacji i musi naprawdę nakombinować się, żeby uniknąć zombie. Czas ucieka, a stado nadchodzące ze wschodu jest coraz bliżej. Droga do Płocka jest już niedaleka. Czy zdążą? Zapraszam do czytania i komentowania :)

POV:
Bobru - Rozdział 7 - Dzień 3
Erni - Dzień 3 - Wpada w ręce bandytów
Zuza - Dzień 3 - Wpada w ręce dwóch kobiet w sklepie militarnym

------------------------------------------------------

Rozdział 7: Doświadczenie (BOBRU)


                Zombie uderzały w ściany pojazdu i chociaż wiedzieliśmy, że w środku nic nam nie zrobią, to jednak byliśmy uwięzieni wewnątrz.
- Może otworzymy drzwi i po prostu zaczniemy je wybijać? – zaproponował Krystek.
- Fatalny pomysł – odpowiedział krótko i zimno Pablord.
- Jak masz lepszy to… - zaczął.
- Cisza – poprosiłem.
- Spokojnie dam sobie radę – uspokoił nas Łowca, który przez chwilę szperał w skrzyniach z rzeczami po czym zadowolony wyciągnął długi kij z hakiem na końcu.
- Nawet nie pytam co masz zamiar z tym zrobić – powiedziała Łapa.
- Uratować wam dupska, zupełnie jak za czasów Supraśla – odpowiedział podchodząc na środek ładowni i szukając czegoś na suficie. Po chwili podniósł kij i zaczął szperać, gdy nagle do wozu wpadło światło księżyca.
- Wyjdziemy tędy – powiedział dumny.
- Masz wyjście dachem? – zapytałem zdumiony tym jak wiele tajemnic krył pojazd Łowcy.
- Teraz tylko musimy ustalić plan – dodał po chwili Łowca odkładając kij na miejsce.
                Usiedliśmy wszyscy obmyślając co możemy zrobić.
- I co jak już będziemy poza autem? Mamy dość amunicji żeby zabić cztery takie grupy – zauważył Dymitr – ale czy warto? Nie wiemy kto jeszcze może być w tym mieście.
- Myślę, że inni nie będą nawet podchodzić widząc tyle trupów. Bardziej martwmy się jak wyjechać stąd i trafić na most – powiedział Łowca.
- Wiecie wyjście tam może skończyć się różnie, myślę, że nie powinniśmy tam iść całą grupą. Może uda nam się je trochę odciągnąć, a wtedy Łowca wyjedzie, a my wskoczymy z powrotem – powiedziałem.
- Z dachu Potwora moglibyśmy doskoczyć na dach budynku obok i stamtąd zobaczyć co dalej – dodał Dymitr.
- I to już brzmi jak plan. Pytanie kto idzie? – spojrzałem po reszcie – Myślę, że to nie powinno być więcej niż cztery osoby.
- Ja z chęcią się przejdę – powiedział Krystek.
- Ja też raczej bym się na to pisał – dodałem.
- Piszcie i mnie – poprosiła Ika.
                Ta decyzja mi się spodobała, ale wiedziałem, że nie ma dużo osób w tej grupie, które mogą się poruszać bez problemu i skakać. Łowca i Gigant byli sporymi ludźmi, nie było sensu ryzykować, że o coś się zahaczą. Młoda odpadała bo była zdecydowanie za mała na takie wyprawy, a Mpd nie miał ręki więc wykreśliłem go wcześniej niż resztę. Reszta pozostała otwarta na propozycje, bo uważałem ich za dosyć zwinnych.
- Też chcę iść – włączył się do rozmowy Józef. Pamiętałem, że był całkiem zwinny, więc ignorując nieco zdziwione spojrzenia tych, którzy nie widzieli go w akcji, pokiwałem głową.
- Więc postanowione. My wychodzimy, rozglądamy się, odciągamy trupy i wyjeżdżamy z tego pieprzonego miasta – powiedziałem dziarsko, próbując podbić morale grupy.
                Łowca poszedł na przodu auta i po chwili wrócił ze składaną drabiną. Ustawił ją z niemałym trudem, po czym wykonał teatralny gest ukazując, że ta jest gotowa do użycia. Krystek wspiął się pierwszy, zaraz za nim poszła Ika, potem Józef, a na koniec ja. Gdy wspinałem się po drabinie zobaczyłem, że wszyscy w pojeździe mają naprawdę grobowe miny. Ryk zombie i ciągłe ciosy wyprowadzane w boki tira nie pomagały.
- Tylko nigdzie stąd nie uciekajcie – zażartowałem wyłaniając się na zewnątrz. Krystek pomógł mi wejść. Pierwsze co zrobiłem to rozejrzałem się po bokach. Zombie było naprawdę sporo, chociaż najwięcej wychodziło z uliczki po prawej stronie pojazdu.
- Strasznie ich dużo, kurwa – powiedział Krystek stojąc obok mnie.
- Nie wiem co musielibyśmy zrobić, żeby je odciągnąć – dodała Ika.
- Ten dach będzie idealny. Jest nieco wyższy, ale wejdziemy tam bez problemu, a zeskok to czysta formalność – odezwał się za naszymi plecami Józef pokazując dach okolicznego budynku.
                Przypomniał mi się pierwszy dzień apokalipsy. Wtedy bałem się wszystkiego, ale mimo tego pobiegłem do liceum po moich przyjaciół. Wtedy też wszyscy byli w jednym miejscu i czekał nas skok. Wtedy spadłem, miałem nadzieję, że teraz jakoś mi się uda. Dach był położony niecały metr od krawędzi pojazdu. Niestety był też nieco wyżej i chociaż skok wydawał się całkowicie możliwy do zrobienia, to jednak małe potknięcie mogło skończyć się wylądowaniem w całej grupie trupów. To sprawiało, że nie wyglądało to już tak zachęcająco.
                Niestety był to jednak jedyny wybór. Mogliśmy oczywiście próbować je oczyszczać, zmarnować mnóstwo amunicji, czasu, a także zwrócić na siebie uwagę całej okolicy, ale nie mogliśmy sobie na coś takiego pozwolić. Dlatego gdy tylko Józef wybił się i bez problemu wylądował na dachu naprzeciwko nas wszyscy poszliśmy w jego ślady. Skok tylko wydawał się trudny. Całą czwórką przeskoczyliśmy bez większych problemów. Ruszyliśmy na drugą stronę dachu, za którą widać było już most. Po przeskoczeniu tej szczeliny stwierdziłem, że każdy z Potwora byłby w stanie ją przeskoczyć. Cała uliczka przecinająca budynek na którym byliśmy i sąsiedni była pełna trupów. Nie widziały one jednak nas, próbując usilnie dostać się do środka Potwora.
- Jeżeli tak wygląda stado… – zaczął Józef.
- To jest gówno w porównaniu do stada. Tamta grupa, którą widzieliśmy była ze sto razy większa! – powiedział Krystek takim tonem jakby przechwalał się tym co przeżył. Chociaż denerwowało mnie coś takiego, to wiedziałem, że na pewno przeżycie spotkania ze stadem było godne pochwały. Pamiętałem jak w Królowym Moście, pod koniec pobytu w tym obozie, widzieliśmy nieduże stado, składające się z wielu trupów. Mogło ono być teraz częścią tego, co nadchodziło do nas z Warszawy.
- Widzę most – zakomunikowała Ika pokazując nam drugą stronę dachu. Rzeczywiście po drugiej stronie było widać znacznie większa ulicę paro pasmową, która wychodziła na most. Z daleka wyglądało na to, że jest przejezdny, nawet nie było na nim za dużo wraków.
- To dziwne. Na takich mostach powinien być największy syf – stwierdził Krystek.
- Może ktoś tędy już przejeżdżał. W sumie nie pytałem Dziary czy oczyszczali te okolicę, ale może jakiś patrol kiedyś się tym zajmował – stwierdziłem.
- Jakbyśmy wykręcili z tej uliczki – powiedział Józef wskazując miejsce, w którym utknął Potwór – to szybko byśmy dotarli tutaj i pojechali dalej.
- Mam wciąż parę czerwonych flar przy sobie. Mógłbym odciągnąć je trochę, dwójka z was zostałaby na dachu i wystrzelała tych z tyłu, a potem wszyscy spotkalibyśmy się w Potworze za miastem – zaproponowałem.
- To trochę niebezpieczne – zauważył ksiądz.
- Średnio widzę inną opcję. Albo inaczej, widzę opcje, ale nie mamy czasu, żeby zostawać tutaj zbyt długo. Zróbmy tak jak powiedziałem. Ika wracaj do Potwora i powiedz Łowcy jaki jest plan. Ja z Józefem zejdziemy na dół i jak wszystko będzie gotowe to dacie nam znać, a my zaczniemy je odciągać. Kiedy zobaczycie, że nic więcej za nami nie lezie wystrzelajcie tyły i gdy Potwór ruszy uciekajcie. Spotkamy się wszyscy za mostem.
- A jak coś nie pójdzie Bobru? – zapytał Józef.
- Wszystko będzie dobrze. Nie ma tu za bardzo miejsca na potknięcia, po prostu ostrożnie schodźcie z dachu. Do zobaczenia za paręnaście minut, będziemy czekać na znak przy końcu tej alejki – wskazałem punkt.
- Powodzenia – powiedział Krystek. Ika ruszyła z powrotem na dach Potwora, a ja wraz z Józefem zeskoczyliśmy spokojnie na kontener ze śmieciami.
                Znaleźliśmy się przy drugim wylocie ulicy. Czekaliśmy spokojnie. Ksiądz szeptał coś pod nosem, a ja stałem oparty o ścianę i wypatrywałem Krystka, który da nam znak.
- Myślałem, że już nie wierzysz – powiedziałem nagle.
- Wiele rzeczy się zmieniło odkąd byłem wielkim wierzącym i choć wiele moich przekonań upadło to wciąż wierzę Bobru – powiedział.
- Mogę zapytać w co?
- Wierzę, że ktoś nad nami czuwa. Nie wiem czemu wybrał akurat tych ludzi, którzy jeszcze żyją, ale na pewno miał w tym jakiś cel. To wszystko to próba – podziwiałem jego wiarę. Sam nie byłem specjalnie wierzący zanim to wszystko się zaczęło, a od kiedy trupy przejęły prawie cały świat nie wierzyłem już w nic oprócz siebie – A ty? Wierzysz w coś?
                Przez chwilę się zastanawiałem co odpowiedzieć. Nie chciałem urazić uczuć księdza, ale nie chciałem też być nieszczerym w tak błahej sprawie.
- Wierzę w ludzi. W was wszystkich, którzy mnie otaczają. To my tworzymy to wszystko, ten świat. Boga tutaj nie ma, ani żadnej innej, większej siły – powiedziałem.
- Dobrze jest wierzyć w cokolwiek w tych czasach – stwierdził Józef.
- To prawda.
                Po chwili zobaczyłem jak Krystek macha w naszą stronę rękoma. Odmachałem mu na znak, że go zauważyłem.
- Nasza kolej – powiedziałem.
Wyjąłem z kieszeni w spodniach dwie flary. Miałem je od dawna, chociaż już nie należałem do tej grupy. Nie czułem jednak potrzeby, żeby je oddawać, Toruń i tak miał ogromny zapas. Podałem jedną z nich Józefowi. Spojrzałem w uliczkę przed siebie i zobaczyłem tylko końcówkę grupy trupów, która usilnie próbowała przepchać się do pojazdu. Wstrząsnąłem nią i pociągnąłem za sznureczek uwalniający proces. Po chwili w mojej ręce zrobiło się czerwono, a ściany okolicznych budynków rozbłysły ostrą czerwienią.
- Idźmy powoli. Musimy trzymać się jak najbliżej żeby je odciągnąć – powiedziałem postępując krok w głąb uliczki.
                Paręnaście trupów odwróciło się jak na rozkaz. Hałas i światło działały na nich jak przynęta, szczególnie, że te były noszone przez żywe osoby. Zombie były parę kroków ode mnie. Odwróciłem się i upewniłem, że nie odcinają nas od tyłu. Józef machał flarą znacznie szybciej i chaotyczniej ode mnie. Trupy powoli odrywały się od głównego członu i zaczęły iść coraz to większą grupą w naszą stronę. Żałowałem, że nie mogłem spojrzeć na sytuacje z góry. Nie wiedziałem jak długo musimy stać tak niebezpiecznie blisko, a krzyczenie teraz do Krystyka lub Iki nie wchodziło w grę.
                Wycofywaliśmy się, aż w końcu wyszliśmy na główną ulicę.
- Skręćmy teraz tutaj i idźmy chodnikiem, żeby nie zablokowały też tej drogi – powiedziałem do Józefa schodząc na popękany chodnik. Chociaż wysuwaliśmy się coraz dalej uliczki to trupy wciąż z niej wychodziły. Plan się udał. Po chwili usłyszeliśmy strzały. Rozbrzmiały z dachu niczym deszcz ołowiu. Żałowałem teraz, że nie poprosiłem Łowcy o zatrąbienie klaksonem jak tylko uda mu się wydostać.
- Czas przyspieszyć – powiedziałem i zamachnąłem się rzucając flarę w stronę, w którą szliśmy. Józef dorzucił tam swoją. Wskazałem mu drogę i wyciągając pistolet zaczęliśmy biec w stronę mostu. Miałem nadzieję, że to co zrobiliśmy zadziałało. Ulica była praktycznie czysta, ale niektóre trupy oddzielały się od grupy goniącej flarę i szły mimo wszystko za nami.
                Po chwili znaleźliśmy się na moście. Nie widziałem jeszcze ani Potwora, ani Krystka z Iką, ale miałem nadzieję, że lada moment ich zobaczę. Na moście początkowo wydawało się być czysto. Co jakiś czas stał porzucony wrak auta, ale nie kręciły się za nim trupy. Sama konstrukcja była dosyć długa, ale nam się nigdzie nie śpieszyło. Wciąż wypatrywaliśmy Potwora wjeżdżającego w ulicę, ale byliśmy coraz dalej, a go nie było widać.
- Myślisz, że coś poszło nie tak? – zapytał Józef.
- Może Łowca szuka odpowiedniej drogi, żeby ominąć wszystkie małe, pieprzone uliczki.
- Oby – powiedział cicho.
                Byliśmy już pod sam koniec drogi, kiedy zauważyliśmy ruch przed nami. Natychmiast zszedłem do poziomu kucając i pociągając za sobą księdza.
- Ktoś jest przed nami – szepnąłem.
- Trupy? – zapytał.
- Nie jestem pewien.
Obserwowałem dokładnie, ale postacie poruszały się powoli i nie widziałem z daleka w takiej ciemności kto to jest. Wyglądały na trupy, a jeżeli te odetną nas na moście mogliśmy być w pułapce.
- Musimy się szybko przebić – zadecydowałem. Wstałem i z wyciągniętą bronią ruszyłem do przodu. Józef był tuż za mną. Odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że to grupa zombie i to nieduża. Sięgnąłem po nóż i znacznie pewniejszy siebie ruszyłem na pierwszego z nich. Prawie natychmiast zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. Trupy zatrzymały się i obserwowały nas. Nie byliśmy pokryci flakami, a dodatkowo z daleka wciąż widać było blask flary i dźwięki pozostałej grupy. Wiedziałem kto stoi przede mną, dlatego schowałem nóż i wyciągnąłem pistolet. Józef patrzył na mnie nieco zaskoczony.
- O co chodzi? – zapytał mnie.
- To nie trupy – powiedziałem.
                Ksiądz spojrzał na mnie lekko wystraszony, a następnie przeniósł wzrok z powrotem na nie.
- To kim są?
- Jesteśmy Zszytymi – odpowiedzieli prawie, że jednocześnie.
- Nie jesteśmy tu sami. Pomogliście mi i moim ludziom wtedy w Grudziądzu i doceniam to, ale nie szukam kłopotów – powiedziałem spokojnie.
- Ale my szukaliśmy ciebie – powiedział jeden z nich. Z daleka ciężko było odróżnić ich od trupów, ale z bliska było to już łatwiejsze. Zauważyłem, że mężczyzna mówiący miał nieco zżółciałą skórę na połowie twarzy, przyszytą od jednego z trupów. Od kiedy usłyszałem o grupie Zszytych nie mogłem zrozumieć ich zwyczajów. Co prawda ich kamuflaż nie dość, że był dobry w ukrywaniu się przed ludźmi, to dodatkowo dawał im ochronę przed trupami, ale wiązał się z koniecznością przyszycia do własnego ciała nićmi fragmentu czyjejś skóry, co nawet nie było odrażające, a po prostu przerażające. Każdy miał swój sposób przetrwania – Nazywają mnie Czotan. Mam dla ciebie wiadomość od naszego dowódcy.
- Czemu sam do mnie nie przyszedł? – zapytałem od razu – Jesteśmy w trakcie podróży.
- Przyjmiesz wiadomość? – zapytał Czotan ignorując moje pytanie.
                Spojrzałem na Józefa. Obserwował całą sytuację w ciszy. Z daleka widziałem nadbiegające dwie postacie, byłem pewien, że to Ika i Krystek. Odwróciłem się w stronę Zszytych i wyciągnąłem rękę. Czotan podał mi zwiniętą kartkę papieru po czym skłonił się.
- Do zobaczenia – powiedział i wraz ze swoimi ludźmi odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Nie wiedziałem co powiedzieć. Usłyszałem kroki za plecami.
- Co się stało? – zapytał Krystek oddychając ciężko.
- To byli Zszyci – powiedział Józef dziwnie spokojnym głosem.
- Te pojeby? Puściłeś ich Bobru? – w głosie Krystka było słychać niedowierzanie.
- Spokojnie – odpowiedziałem chowając kartkę do kieszeni – Nie mamy teraz czasu na walki. Co z Potworem? – zapytałem.
- Zaraz tu powinni być. Odciągnęliście większość gówna, resztę wystrzelaliśmy – opowiedział.
                Usiedliśmy wszyscy na murku przy moście i czekaliśmy. Rzeczywiście po minucie zobaczyliśmy tir, który jechał w naszą stronę. Łowca zatrzymał go tuż przed nami. Wsiedliśmy i przywitaliśmy się z resztą.
- Dobra akcja – podsumował Pablord.
- Kurde parda jedźmy stąd – dodał Mpd patrząc ostatni raz w stronę Włocławka.
Byłem zmęczony. Usiadłem opierając się o jedną z ścian niedaleko siedzącego Dymitra i Rudej. Zapomniałem nawet o wiadomości od Zszytych. Gdy tylko pojazd ruszył i zaczął przyjemnie kołysać na drodze to zasnąłem. Obudziłem się nad ranem zauważając, że wciąż jedziemy. Większość osób spała, tylko Mpd i Pablord rozmawiali o czymś spokojnie. Wciąż czułem zmęczenie, ale mimo to podniosłem się i przywitałem z chłopakami. Przechodząc pomiędzy śpiącymi wszędzie ludźmi doszedłem na przód pojazdu. Łowca prowadził w skupieniu, a obok niego siedział Dymitr.
- Jak tam panowie? – zagadałem.
- Za jakąś godzinę będziemy w Płocku – powiedział wesoło Łowca.
- Nie było żadnych problemów od Włocławka? – zapytałem – Stawaliście gdzieś na noc?
- W sumie nie. Jakoś nie czułem potrzeby snu i po prostu spokojnie jechałem. A jakby były jakieś problemy ciebie budzilibyśmy pierwszego – powiedział klepiąc mnie prawą ręka w bok.
- To super – powiedziałem ucieszony. Włocławek i tak był zbyt dużym problemem, nie potrzebowaliśmy kolejnych. Usiadłem niedaleko siedzenia Łowcy i wygrzebałem sobie jakieś śniadanie. Jechałem i odpoczywałem, starając nie myśleć o niczym konkretnym. Takie wyciszenie było czymś naprawdę świetnym.
                W ciągu następnej godziny zbliżaliśmy się do celu naszej podróży. Kolejne osoby zaczęły powoli wstawać i jedynym wciąż śpiącym był Krystek.
- Wiemy właściwie czego szukamy? – zapytała Łapa.
- Jak byłem kiedyś w Płocku – zaczął Łowca – to widziałem jedno miejsce. Pewnie zauważymy je od razu jak tylko podjedziemy bliżej. Myślę, że będzie idealne.
Jechaliśmy teraz tuż obok rzeki. Była szeroka i płynęła spokojnie, jakby zupełnie nie przejmowała się tym, że świat się skończył. Byłem ciekaw ile teraz trupów musi być na jej dnie. Płock był sporym wyzwaniem. Musieliśmy znaleźć miejsce i zbudować je od zera. Dotychczas, zawsze przyjeżdżaliśmy na gotowe. W Królowym Moście był już generator oraz studnia i spore zapasy jedzenia, a Toruń był wręcz metropolią gdy się w nim pojawiliśmy. Tutaj pracy było naprawdę dużo. Jechaliśmy teraz lasem coraz bliżej miasta. Jeszcze go nie widzieliśmy, ale byłem pewien, że gdy tylko wyjedziemy z otaczającej nas puszczy to pojawi się na horyzoncie.
                Nie myliłem się. Gdy Łowca wyjechał na polne drogi, do małego miasteczka otaczającego Płock od zachodu zobaczyliśmy trupy szwendające się po ulicach, domki, a także panoramę sporego miasta. Było prawdopodobnie mniejsze od Torunia, ale i tak spore. Jechaliśmy spokojnie główną drogą mijając kolejne zabudowania. Po lewej stronie zobaczyliśmy spory szpital. Od razu pomyślałem o wypadzie tam, gdy tylko nieco rozgościmy się w tym miejscu. Jechaliśmy wciąż do przodu, a większość z nas powstawała i podeszła do przodu, żeby obserwować to co widać było przed nami. Pomiędzy miasteczkiem a Płockiem było sporo wolnej przestrzeni, Łowca w końcu zjechał na piaskową drogę bliżej rzeki i niedaleko plaży miejskiej. Wiedziałem, że podczas lata musiało tu roić się od ludzi, ale teraz było widać tylko trupy przechodzące z jednego miejsca do drugiego.
                Nagle Łowca zwolnił nieco i wskazał palcem na linię drzew przed nami.
- To jest nasza miejscówka – powiedział wyniosłym tonem.
Za drzewami było widać kawałek wieży i budynku kościoła, który nawet z daleka wydawał się być duży. Oprócz tego widzieliśmy również dachy otaczających go budynków. Nie musiałem nawet podjeżdżać bliżej, żeby wiedzieć, że to jest to miejsce. Było usytuowane na wyniesieniu, więc mielibyśmy stamtąd widok na całe miasto. Nikt nie mógłby podejść do nas niezauważony. Gdy w mojej głowie powstawał plan przypomniałem sobie o wiadomości, którą wczoraj dostałem. Wycofując się nieco w głąb pojazdu sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem kartkę. Rozkładając ją na uboczu zobaczyłem rząd starannego pisma.
Spotkajmy się podczas pełni w lesie na wschód od Płońska. Musimy porozmawiać.
Zszyty Cz.”

Zakląłem pod nosem.

2 komentarze:

  1. Wreszcie jakaś porządna miejscówka z uwarunkowaniami naturalnymi :D Na to czekałem!
    Tak daleko musi jechać znowu XDD Współczuję :P

    OdpowiedzUsuń
  2. I znowu możliwość ciekawego spędzenia czasu
    Dziękuje za kolejna część powieści

    OdpowiedzUsuń