poniedziałek, 19 grudnia 2016

Rozdział 5: Krew i ziemia

Rozdział 5 Tomu 5, kolejny z perspektywy Erniego. Po morderstwie jakie miało miejsce, atmosfera w grupie drogowej nieco się zagęściła. Pracy jednak wciąż jest sporo i nie ma miejscu na dłuższe postoje. Trzeba ruszać dalej. Co jednak będzie czekało na kolejnym odcinku drogi? Zapraszam do czytania i komentowania.

POV:
Erni - Rozdział 5 - Dzień 2-3
Bobru - Dzień 2-3 - Grupa Bobra wyjechała z Inowrocławia i dojechała do Włocławka
Zuza - Dzień 2-3 - Zuza podąża śladem Potwora

----------------------------------------------------

Rozdział 5: Krew i ziemia (ERNI)


                Staliśmy w środku lasu. Słońce świeciło i odbijało swoje promienie od liści. Dwa ciała leżały oddalone od siebie od parę kroków. Słyszałem wystrzał, pamiętałem strach w oczach i niedowierzanie na twarzach. Ale zrobiłem to co uważałem za stosowne. Wyeliminowałem problem gdy zaczął kiełkować, bo nie zauważyłem go w zarodku. Rekin przyglądał się trupom. Paweł miał ranę tuż nad ustami, paskudnie wychodzącą z drugiej strony głowy, a drugi robotnik został trafiony prosto w skroń.
- To mi wygląda na zabójstwo i samobója po tym – stwierdził Rekin niepewnym głosem. Ciała zostały znalezione przez jednego z robotników. Byłem pewien, że odsunąłem się wystarczająco daleko, ale jednak jedna z osób z Inowrocławia musiała usłyszeć strzały i pójść do ich źródła. Całe szczęście byłem już wtedy z powrotem na drodze i nie było mnie w kręgu podejrzanych. Nawet Rekin wydawał się nie zauważyć niczego podejrzanego. Karolina patrzyła zaciekawiona na to wszystko, patrząc na moją drugą ofiarę.
- Nikt nic nie widział? Nie było tu nikogo innego jak znalazłeś ciała? – zapytałem najpierw wszystkich, a potem chłopaka, który zawiadomił o tym resztę. Musiałem grać  rolę dowódcy. Gdybym nie zadawał pytań tylko patrzył od razu stałbym się podejrzany.
- Nic. Przybiegłem tu po tym jak Paweł i Adam poszli na ubocze i usłyszałem strzały ze strony w którą poleźli. Gdy dobiegłem zobaczyłem dokładnie to – w jego głosie słychać było strach i zdenerwowanie.
- Nie powinniśmy tutaj być. Jeżeli to nie było zabójstwo i samobójstwo to morderca wciąż może być w pobliżu – zauważyłem, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Ten zginął na pewno od kogoś – zauważył Rekin pokazując dziurę nad ustami Pawła – Ale ten rzeczywiście wygląda jakby palnął sobie w głowę. Tylko czemu broń nadal jest w kaburze? – zastanawiał się na glos.
                Ludzie rozglądali się nieufnie. Wolałem rozwiązać ten problem, bo wiedziałem, że jak każdy zacznie się podejrzewać to atmosfera będzie jeszcze gorsza od tego co robił Paweł.
- Zabierzcie ich, zawieziemy ich ciała do Inowrocławia. Musimy wracać, tutaj nie ma nic więcej, a czas nas goni. Jak załatwimy ten odcinek drogi to już jutro będziemy mogli przenieść się do prac w stronę Płocka – zawołałem spokojnym głosem.
- Będziesz pozwalał nas tak mordować? – zapytał jeden z robotników.
- Ten psychol wciąż tu może być! – krzyknęła jedna z kobiet.
Pokręciłem głową. Podszedłem do robotnika tak, że moja twarz była parę centymetrów od jego.
- Masz lepszy pomysł? Chcesz może szukać niewiadomego mordercy po lesie? Zdajesz sobie sprawę, że to nie do wykonania. Miałem zapewnić wasze bezpieczeństwo, z tą dwójką mi się nie udało, ale nie będę narażał reszty – powiedziałem twardo. Obserwowałem oczy mojego rozmówcy. Widać, że moje słowa go przestraszyły. Rozejrzałem się po ludziach stojących wokoło. Widziałem wciąż przerażenie malujące się na ich twarzach. W grupie Bobra nigdy czegoś takiego nie było. Wszyscy byli od początku zaznajomieni ze śmiercią i tym co działo się na drogach. Oczywiście opłakiwali bliskich i przyjaciół, ale dzielnie trzymali się swego. Ci ludzie całą apokalipsę spędzili za bezpiecznymi murami Inowrocławia. Droga była dla nich czymś nieznanym i niebezpiecznym.
- Wiem, że macie obawy, ale stojąc tu niczego nie zmienimy! Musimy dokończyć pracę i opuścić te tereny. Weźcie tę dwójkę i spadajmy stąd – powiedziałem i wskazałem ręką w stronę obozu. Niektórzy ruszyli od razu, inni nieco wolniej. Gdy w końcu na polanie zostałem tylko ja, Rekin, jeden z robotników i dwa ciała. Robotnik dźwignął ciężko ciało Adama, a Rekin podszedł i przerzucił przez plecy Pawła. Ruszyliśmy powoli do obozu. Cały pochód przez las zamykałem właśnie ja z Rekinem. Szliśmy w milczeniu.
- Dziękuje – powiedział nagle Rekin.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Zobaczyłem na jego twarzy uśmiech schowany pod gąszczem siwo-czarnej brody.
- Za co? – spytałem, chociaż dobrze wiedziałem, że on wie.
- Za to co powinien zrobić dobry przywódca. Dobrze się zachowałeś.
- Chyba nie przemyślałem tego za dobrze – stwierdziłem po chwili.
- Zaufałeś instynktowi i pozbyłeś się zagrożenia. Ten dupek – klepnął ciało ręką po plecach – doprowadziłby nas do pieprzonych grobów.
                Słowa Rekina nieco uspokoiły moje sumienie, ale te dalej zadawała mi wewnętrzne pytania. Nie wiedziałem sam co o tym sądzić. Nigdy nie uważałem się za typowego mordercę. Broniąc przyjaciół zabijałem, ale to nie wydawało mi się takie same jak zabicie dwóch ludzi, którzy byli z nami, a podejmowali głupie decyzje. Bobru z pewnością postąpiłby tak samo, a nawet zabił ich przy innych, ale wiedziałem, że taki Gigant wolałby najpierw porozmawiać na osobności.
                Wróciliśmy z powrotem na drogę. Zanim wszyscy rozeszli się na swoje stanowiska, musiałem dalej grać nic niewiedzącego.
- Nikt nie idzie do lasu. Trzymajcie się drogi i w razie zagrożenia krzyczcie.  Wypatrujcie też tego – dodałem pokazując im flarę trzymaną w kieszeni.
Ludzie przytaknęli i rozeszli się ,a ja wraz z resztą zaniosłem ciała do jednego z aut i poprosiłem jednego z robotników, aby szybko pojechał w stronę Inowrocławia i zawiózł ofiary do ich domu, żeby mogli zostać pochowani na cmentarzu w obozie Bena. Gdy tylko odjechał wziąłem się z powrotem do roboty.
                Oczywiście nikt nas nie zaatakował. Zdziwiłbym się gdyby jednak pojawił się jakiś morderca, kiedy to ja zabiłem tamtą dwójkę. Prace szły bez żadnych dalszych problemów. Nim się obejrzałem zaczęło się robić ciemno. Robotnik wrócił z samochodem po paru godzinach opowiadając, że droga jest wyjątkowo bezpieczna i dojechał bez problemu. Od kiedy zajmowaliśmy się oczyszczaniem dróg to te stały się naprawdę przyjemne. Nie trzeba było zatrzymywać auta, żeby spychać wraki z ulic lub jechać wolniej przez kocie łby. Było też znacznie bezpiecznej, bo zombie często zatrzymywały się przy takich skupiskach aut szukając pożywienia, a kiedy te były przesunięte, nie zagrażały już jako wabik.
                Przetarłem pot z czoła i rozejrzałem się po drodze. Zakręty na których pracowaliśmy były już porządnie sprzątnięte. Rekin podsunął mi pod nos mapę pokazując z dumą, że był to ostatni punkt drogi pomiędzy Toruniem, a Inowrocławiem. Zajęło nam to ponad tydzień, ale wzmocniliśmy i zrobiliśmy co trzeba. Nadszedł czas na dalszą drogę.
- Gdzie planujesz się zatrzymać? – zapytał Rekin, gdy zaczęliśmy pakować wozy i ciężarówkę.
- Na noc? Właściwie nie wiem. Może po prostu kimniemy w Inowrocławiu? – podsunąłem.
- W końcu normalne warunki – uśmiechnął się mężczyzna.
- Nawet my zasługujemy czasem na odrobinę odpoczynku – zauważyłem.
- Zbieramy się! – krzyknąłem, żeby dotarło do reszty. Z chęcią opuszczałem zakręty. Zawsze będą dla mnie miejscem, w którym zrobiłem coś, czego normalnie bym nie zrobił.
                Gdy tylko wyruszyliśmy w trasę poprosiłem Karoliny, żeby obudziła mnie gdy będziemy dojeżdżać do Inowrocławia. Sam przekręciłem się na bok i przygotowałem do snu. W odbiciu szyby widziałem swoją twarz. Wciąż zdobiła ją blizna, którą zarobiłem po ataku w Płońsku. Gdyby nie pomoc ludzi Feline wtedy, a także w drodze powrotnej, to prawdopodobnie bym nie żył. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nigdy jej się nie odwdzięczyłem, nawet solidnie nie podziękowałem.  Oddała dwóch ludzi, którzy zginęli jak ludzie Daliona gonili nas z Królowego Mostu. Wtedy też straciłem Cinka, którego uważałem za przyjaciela na dobre i na złe. Starałem się oczyścić jednak wszystkie myśli z głowy i skupić się na odpoczynku. Zasłużyłem na niego i był mi potrzebny. Chwilę później przymknąłem oczy i zasnąłem.
                Sny nie dawały mi jednak spokoju. Pojawiłem się na polanie. Dokładnie tej, na której zabiłem Pawła i Adama. Stali przede mną, a ja patrzyłem na nich. Było ciemno, ale ich twarze były dla mnie dobrze widoczne. Nagle zdałem sobie sprawę, że otaczający nas las składa się z ludzi. Było ich naprawdę dużo, ale większość z nich była skryta w cieniu. Chciałem podejść, ale nie potrafiłem. Ilekroć zrobiłem krok naprzód, cała polana wydawała się przesuwać w tę samą stronę, jakby nie chciała mnie puścić dalej. Rozejrzałem się. Wśród twarzy były oświetlone punkty. Były to głowy, na których w miejscach ust, oczu i nosa znajdowały się różne, przerażające rzeczy. Odwracając się w lewo zobaczyłem twarz z wielkim krzyżem wytatuowanym na niej. Kawałek dalej stała kolejna, która miała wielkie oko, poruszające się i nie zatrzymujące się na mnie nawet na chwilę. Najbardziej zdziwiła mnie jednak ta, która stała tuż za mną. Twarz ta miała usta, a z nich wystawały zęby. Wydawało mi się, że uśmiecha się do mnie, ale nim zdążyłem się dobrze przyjrzeć to obraz zaczął się rozmazywać.
                Wstrząs zachwiał pojazdem i sprawił, że uderzyłem głową w szybę.
- Kur… - zakląłem pod nosem.
- Sorka, nie prowadzę tak dobrze jak ty – przyznał Rekin zwalniając nieco.
- I tak dojeżdżamy do Inowrocławia, więc zaraz musiałabym cię budzić – powiedziała Karolina kładąc mi rękę na barku.
Wyjrzałem za okno. Było już kompletnie ciemno. Nie czułem się wyspany, ale dawka dodatkowej energii podziałała na mnie dobrze. Wyjrzałem za szybę. Miasto wyglądało spokojnie, ale oświetlenie obozu było widać już kilka ulic dalej. Zaciekawiony spoglądałem na wymarłe budynki i pojedyncze trupy, które musiały być kiedyś ich mieszkańcami. Widok był mocno przygnębiający. Instynktownie spojrzałem w lusterko, żeby zobaczyć czy pozostałe dwa auta jadą za nami. Całe szczęście tak było. Na tyłach ciężarówki panowała cisza. Wszyscy korzystali z chwili odpoczynku i albo leżeli, albo spali.
                Podjechaliśmy pod bramę. Kościół jak zwykle robił spore wrażenie z bliska. Uchyliłem okno i wystawiłem głowę pokazując, że to my. Przejście stanęło przed nami otworem i powoli wjechaliśmy do środka. Wysiadłem gdy tylko wóz się zatrzymał. Zobaczyłem, że Konrad powoli idzie w naszą stronę.
- Zajmijcie się sobą, odpocznijcie i widzimy się jutro rano w tym miejscu – powiedziałem głośno, aby każdy usłyszał. Nie widziałem potrzeby, żeby pilnować tych ludzi w ich własnym obozie. Mieli prawo pobyć sami, odpocząć i zjeść porządny posiłek. Połowa przytaknęła, a druga połowa po prostu ruszyła przed siebie bez słowa. Konrad podszedł do mnie i przywitał mnie uściskiem ręki.
- Znowu na ładownie, hę? – zagadał.
- Nie tym razem. Materiały jeszcze mamy, ale musimy odpocząć. Pewnie słyszałeś, co się stało? – odpowiedziałem.
- Dwa trupy. Szkoda, chociaż między nami nikt tu nie będzie specjalnie za nimi tęsknił. Często sprawiali problemy i musieliśmy ich wyganiać, zresztą znasz zasady Bena.
- Ta. Mimo wszystko nie chciałem, żeby ludzie męczyli się na drodze. Niech ochłoną jeden dzień i jutro ruszamy w stronę Płocka.
- Skończyliście odcinek do Torunia? – zapytał zaskoczony.
- Tak. Droga jest teraz naprawdę spoko. Były jakieś wieści od Bobra?
- Jeszcze nic. Ale właściwie wyjechał wczoraj, więc pewnie zanim ogarnie miejsce i kogoś tu wyślę minie trochę czasu – stwierdził Konrad.
- Dobra, dzięki. Będę leciał, jestem naprawdę zmęczony – powiedziałem.
- Jasna sprawa. Jak chcecie to znajdzie się wolny dom dla ciebie, Rekina i twojej koleżanki – spojrzał w stronę moich przyjaciół.
- Z chęcią skorzystamy – powiedziałem. Konrad sięgnął do kieszeni i grzebiąc się przez chwilę podał mi klucz pomalowany zieloną farbą.
- To chyba ten. Przedostatni dom w lewej kolumnie. Na pewno znajdziecie.
- Jeszcze raz dzięki – powiedziałem biorąc klucz i pokazując go Karolinie i Rekinowi.
                Nie zatrzymywaliśmy się nigdzie indziej, zanim nie doszliśmy do domu. Był to nieduży domek, bez piętra, który miał trzy pokoje i kuchnie. Chociaż widać było, że dawno nikt tu nie mieszkał, to był raczej zadbany.
- To co, ja wezmę tamten pokój, a w ty ten większy, co? – zapytał Rekin.
- Jasne – odpowiedziałem uśmiechając się.
Na kolacje poszliśmy do baru. Zjedliśmy ciepły posiłek rozmawiając o mało ważnych rzeczach. Wśród gości widziałem też ludzi, którzy pracowali ze mną na drogach. Korzystali z paru godzin spokoju żeby odpocząć i pogadać ze znajomymi i rodziną. Chciałem porobić coś jeszcze, ale byłem tak wyczerpany, że od razu po kolacji ruszyłem do domu. Rekin został jeszcze chwilę, a Karolina poszła razem ze mną.
- Staruszek jest całkiem wytrzymały – stwierdziła Karolina. Chociaż Rekin nie był stary to był starszy od nas o ponad dwadzieścia lat. W tych czasach to była przepaść.
- Też podziwiam jego wytrwałość – powiedziałem opadając bez sił na łóżko.
- Myślisz, że będą nas gonić? – zapytała patrząc na mnie.
- Tutaj nic nam nie grozi, a odcinek pomiędzy Inowrocławiem i Płockiem jest jeszcze bardziej oddalony od Złomiarzy.
- Złomiarzy? Oni nas zaatakowali?
- A kto inny? Myślisz, że jakaś przypadkowa grupa czy nawet osoba po prostu rzuciłaby się na dwójkę przypadkowych ludzi w lesie, którzy właściwie nic ze sobą nie mieli? – zapytałem.
- Czyli samobójstwo odrzucasz? – jej pytania były nieco natrętne, ale wiedziałem, że nie miała nic złego na myśli.
- Nie. Boże Karolina po prostu nie chcę obniżać niepotrzebnie zapału. Było, nic z tym nie zrobiliśmy i minęło. Idźmy już spać, proszę – poprosiłem.
- Jak chcesz – odpowiedziała kładąc się na łóżku obok mnie i gasząc lampkę. Nie miałem siły na dalsze próby tłumaczenia, więc w ciszy przełożyłem się na bok i zasnąłem.
                Rano na zbiórce pojawili się wszyscy. Widać było zmęczenie oraz niezadowolenie na ich twarzach. Z pewnością nie było łatwo opuszczać dom po raz kolejny. Wiedzieli jednak na co się piszą i wybierał ich sam Ben, więc byłem pewien, że wiedział co robi. Zastanawiałem się przez chwilę czy specjalnie nie włączył dwójki, którą zabiłem do grupy, żeby się ich pozbyć, ale ostatecznie postanowiłem odrzucić teorie spiskowe i zająć się sprawdzaniem stanu pojazdów. Konrad zadbał o to, żeby baki były pełne benzyny, a zapasy uzupełnione. Byliśmy gotowi do drogi.
- Do zobaczenia następnym razem – powiedziałem do Konrada, który żegnał nas przy bramie.
- Do następnego – rzucił.
Wsiadłem za kółko ciężarówki. Teraz, po paru godzinach snu i najedzeniu się w końcu czułem, że żyje. Oczywiście zmęczenie wciąż było duże, ale wiedziałem, że nic lepszego mnie póki co nie czeka, a wizyta w Inowrocławiu i tak nie była planowana.
                Ruszyliśmy do przodu jadąc powoli i trzymając się drogi. Mieliśmy na mapie zaznaczone punkty, które konieczne były do naprawy, ale były też takie, które znajdowaliśmy sami i uznawaliśmy za kompletnie niezdatne do użytku. Żałowałem, że nie miałem żadnych kaset, bo podróż przy brzmieniu muzyki była czymś znacznie przyjemniejszym, niż grobowa cisza przerywana rozmowami na tyłach pojazdu. Pierwszy punkt był na północny wschód od Inowrocławia. Z tego co było napisane na mapie wynikało, że czeka nas sporo roboty. Droga na którą jechaliśmy składała się z długiego odcinka, na którym było sporo wraków, a także wykrzyknik oznaczający potencjalną obecność trupów. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ten kto sporządzał te mapy dla nas w Inowrocławie nie stawia tych znaczków dla zabawy, a są one wręcz bardzo dokładne.
- Nie wiem czy nie lepiej by było najpierw zatrzymać ciężarówkę i wozy kawałek stąd i po prostu oczyścić to miejsce. Ostatnio mogliśmy ostro zjebać – powiedział Rekin.
- Też tak myślę – odpowiedziałem.
                Byliśmy już całkiem niedaleko celu, więc widząc parking położony przy lesie skorzystaliśmy. Był on praktycznie pusty, nie licząc jednego samochodu, który stał na poboczu, widocznie zniszczony i nie używany. Wysiedliśmy wszyscy i upewniłem się, że każdy ma swoją broń, gotową do walki. Wolałem to sprawdzać przed ewentualnymi potyczkami ,bo wiedziałem, że ci ludzie nie są jeszcze tak zahartowani jak ja, a nie chciałem, żeby ktoś zginął. Gdy upewniłem się, że noże są na swoich miejscach, a pistolety są odbezpieczone dałem znak i wszyscy ruszyliśmy w stronę drogi zaznaczonej na mapie. Nie zdążyliśmy przejść pięćdziesięciu metrów, kiedy zobaczyliśmy pierwsze wraki tuż za zakrętem. Las otaczał nas z każdej strony, a droga wygląda jakby przecinała go niczym blizna na moim policzku. Oprócz wszechogarniającego lasu i wraków zauważyłem, że przy drodze coś jest. Nie było to nic żywego, ale wyglądało dziwnie. Niczym tabliczka zasłonięta płótnem. Ostrożnie podszedłem do tego pierwszy. To co zobaczyłem rzeczywiście wyglądało jak tabliczka, ale była pokryta czymś dziwnym. Materiały był naciągnięty w profesjonalny sposób i pomalowany czarną farbą układającą się w krzyżyk. Dotknąłem tego ostrożnie palcem i z wstrętem odsunąłem rękę, gdy poczułem pod nią skórę. To co było na znaku to naciągnięta i napięta niczym na bębnie skóra.
- Ja pierdole – skomentował ktoś z tyłu.
- Co to jest? – zapytał Karolina, wciąż nie wiedząc o co chodzi.
- Skóra – odpowiedział jej krótko Rekin.
- Mój boże… - odwróciła twarz nie patrząc na to.
- To nie oznacza nic dobrego. Uważajcie. Szczególnie na dziwnie zachowujące się trupy – powiedziałem wiedząc, co to może oznaczać. Była grupa, o której nie wiedzieliśmy jeszcze zbyt dużo. Ludzie ci przyszywali sobie fragmenty skóry zombie maskując się tym samym i uodporniając na ataki trupów, które wyczuwając zapach nie atakowały ich. Był to idealny kamuflaż, szczególnie, że ocalali spodziewali się najczęściej, że trupy będą powolne i spokojne, a wtedy nadciągał atak. Wiadomo też było, że grupa ta nie jest źle nastwiona do nas, a przynajmniej tak się nam wydawało. Ci właśnie ludzie uratowali spory oddział, który ruszył do Grudziądza aby odbić Feline z rąk Złomiarzy i bez pomocy Zszytych, bo tak się nazywali, z pewnością misja by się nie powiodła. Wiedziałem, że dla Dziary i Bobra ta grupa wciąż była sporą niespodzianką, a Ben był na tyle tajemniczym człowiekiem, że nie wiedziałem ile tak naprawdę o niej wie. Mogła to nie być duża wiedza, bo znak zdecydowanie chronił granice jakiegoś ich terytorium, a na mapie, którą dostałem w Inowrocławiu tego nie było.
                Podeszliśmy ostrożnie do przodu. Rozglądałem się gdzie tylko mogłem, ale póki co nie widziałem trupów. Zbliżaliśmy się już do pierwszego wraku, kiedy zauważyłem jednego z nich. Zombie był uwięziony w aucie. Stąd widziałem, że był jeszcze całkiem świeży, nie starszy niż tydzień. Kolejne też zaczynały się pokazywać po chwili wypełzając zza wraków.
- Tylko spokojnie – powiedziałem do reszty – Po kolei, nie rozdzielajcie się i jak się zrobi gorąco to strzelajcie, ale nie wcześniej!
Byłem na przodzie razem z Rekinem. Pierwszy trup był bliżej mnie, więc przyciągnąłem go delikatnie do siebie i wbiłem długi nóż w dół twarzy. Krew wylała się z niego, a on sam opadł na ziemię dając miejsce kolejnemu, który zaatakował prawie od razu. Uderzyłem ponownie, znowu trafiając. Kolejne trupy wypełzały, a wszystko szło dobrze. Dawaliśmy sobie radę z Rekinem, a nikt nie wychodził przed szereg, tak jak to było z Pawłem. Nagle jednak usłyszałem krzyk tuż za sobą. Przestraszony odwróciłem się i zobaczyłem, że robotnicy odeszli do tyłu, gdy jeden z trupów, który był uwięziony pod autem złapał jednego z ludzi za kostkę. Nie zdążyłem nawet zareagować, kiedy ten wgryzł się i powalił chłopaka.
- Wycofaj się – krzyknąłem do Rekina, który poszedł jeszcze trochę bardziej do przodu.
                Odwróciłem się i dopadłem trupa, rozbijając mu głowę butem. Wyciągnąłem szybko chłopaka i spojrzałem na ranę. Ugryzienie było mniej więcej przy kostce. Wiedziałem, że jak szybko zareaguje to będę go mógł uratować, dokładnie tak jak uratowałem kiedyś Mpd. Pozostali robotnicy wyciągnęli już pistolety i zaczęli strzelać. Wiedziałem, że to było nieodpowiedzialne, ale cieszyłem się, bo miałem chwilę wytchnienia. Chłopak, który został ugryziony, zaczął płakać. Złapałem go za podbródek i podsunąłem tak, żeby spojrzał mi w oczy.
- Wyjdziesz z tego… ale będzie to kurewsko boleć – zapowiedziałem wyciągając nóż.
- Błagam nie… - zaskomlał. Przypomniały mi się błagania Adama, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i czasie, przez co musiał być przeze mnie zabity.
                Wyciągnąłem z kieszeni zapalniczkę zippo, chociaż nie paliłem to często mi się przydawała, a to była jedna z tych sytuacji. Zdjąłem szybko koszulę i zawahałem na chwilę słysząc trupa idącego do mnie od tyłu. Szybko jednak upadł z dziurą w głowie tuż przy przerażonym chłopaku.
- Jak się nazywasz? – zapytałem kładąc koszulę obok.
- Maciek… - powiedział drżącym głosem.
- A więc Maćku. Bierz to do gęby, bo odgryziesz sobie język – podałem mu koszulę i ułożyłem nogę tak, żeby przeciąć ją jak najszybciej. Wiedziałem, że czeka mnie przecięcie kości, a to nożem nie było zbyt proste.
Chłopak był tak przestraszony, że nawet nie zareagował. Wcisnąłem mu kawałek koszuli do ust i przygotowałem się do cięcia. Mój nóż był duży, przypominał nieco maczetę, więc byłem dobrej myśli. Naciąłem delikatnie skórę, po czym zagłębiłem się delikatnie. Maciek syknął, ale leżał spokojnie. Chwyciłem mocniej rękojeść i zamachnąłem się, wkładając w to całą moją siłę. Nóż nie przeszedł przez całą nogę. Zatrzymał się na skrawku kości. Chłopakiem zarzuciło tak mocno, że prawie wybił mi nóż z ręki, ale po chwili zemdlał więc szybkim i pewnym ruchem przycisnąłem ostrze. Stopa odczepiła się od reszty ciała. Wyrzuciłem ją szybko na bok i złapałem lekko chwiejącymi się rękoma za zapalniczkę. Przystawiłem ostrze i podgrzewałem przez paręnaście sekund. Z rany ciekła krew i coś jeszcze, czego nie potrafiłem określić. Chociaż chłopak zemdlał wiedziałem, że to będzie bolało równie mocno co amputacja, więc kolejnym pewnym ruchem przyłożyłem mu ostrze do rany.
                Dźwięk był okropny. Zasyczało, a do nozdrzy dotarł mdlący zapach przypalonego mięsa. Chwyciłem koszulę wyjmując ją z ust Maćka i obwiązałem mu kikut. Byłem tak zajęty tym co robiłem, że nawet nie zauważyłem kiedy strzelanina ucichła. Teraz po skończonej robocie rozejrzałem się i przeżyłem szok. Otaczało mnie trzech mężczyzn, ale nie byli to robotnicy. Nosili skórzane kurtki, mieli łańcuchy przypięte do spodni, byli sporych gabarytów, a na nogach mieli glany. Dodatkowo każdy z nich trzymał w ręce strzelbę bądź też pistolet.
- Świetny pokaz, a teraz odłóż nóż i wstań z podniesionymi rękoma – powiedział męskim głosem jeden z nich, z wielkim tatuażem na pół twarzy.
Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że wszyscy moi ludzie stoją obok pilnowani przez kolejnych przeciwników. Nie wiem co mną kierowało, czy adrenalina po amputacji i walce, czy może dziwna odwaga, ale chwyciłem nóż i wbiłem w nogę jednego z nich. Mężczyzna upadł momentalnie, a ja podniosłem się i uderzyłem pięścią w twarz drugiego. Trzeciego jednak nie zdążyłem dostać. Zobaczyłem tylko jak zamachuje się ogromną łapą. Następne co zobaczyłem to odpływająca wizja asfaltu na drodze.

Zemdlałem.

4 komentarze:

  1. Ciesze się że przypadkiem odkryłem ten blog.
    Naprawdę miło zobaczyć że i u nas w Białymstoku sa ludzie z dobrym gustem i świetnym piórem do pisania powieści.
    Skończę tylko czytać Metro: Wieża (boli mnie że to Wrocław a nie Białystok) i zabieram sie za czytanie twojej powieści.

    I z przyjemnością spotkałbym kiedyś się na mieście pogadać o możliwych metodach przeżycia Apokalipsy na lokalnym terenie ;3

    Dziękuje
    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miły komentarz :)
      Cóż na dobrą rozmowę o apokalipsie zawsze znajdzie się czas, a do czytania serdecznie zapraszam.

      Usuń
    2. Dziekuje, wlasnie dzieki takim blogom mam zajecie jak nudze się w biurze.
      Dziekuje i z przyjemnością się spotkam.
      Moje gg: 2516012
      Mój twitter: @ranalcus (biało-czarny avatar miecza na tarczy)
      Mój Facebook: Krzysztof Wojewódko (ten sam avatar co tutaj)

      Usuń
  2. Jak zwykle swietnie^^. Nie moge sie doczekac nowego rozdzialu^^

    OdpowiedzUsuń