Rozdział 5 Tomu 5, kolejny z perspektywy Erniego. Po morderstwie jakie miało miejsce, atmosfera w grupie drogowej nieco się zagęściła. Pracy jednak wciąż jest sporo i nie ma miejscu na dłuższe postoje. Trzeba ruszać dalej. Co jednak będzie czekało na kolejnym odcinku drogi? Zapraszam do czytania i komentowania.
POV:
Erni - Rozdział 5 - Dzień 2-3
Bobru - Dzień 2-3 - Grupa Bobra wyjechała z Inowrocławia i dojechała do Włocławka
Zuza - Dzień 2-3 - Zuza podąża śladem Potwora
----------------------------------------------------
Rozdział 5: Krew i ziemia (ERNI)
Staliśmy
w środku lasu. Słońce świeciło i odbijało swoje promienie od liści. Dwa ciała
leżały oddalone od siebie od parę kroków. Słyszałem wystrzał, pamiętałem strach
w oczach i niedowierzanie na twarzach. Ale zrobiłem to co uważałem za stosowne.
Wyeliminowałem problem gdy zaczął kiełkować, bo nie zauważyłem go w zarodku.
Rekin przyglądał się trupom. Paweł miał ranę tuż nad ustami, paskudnie
wychodzącą z drugiej strony głowy, a drugi robotnik został trafiony prosto w
skroń.
- To mi wygląda na zabójstwo
i samobója po tym – stwierdził Rekin niepewnym głosem. Ciała zostały
znalezione przez jednego z robotników. Byłem pewien, że odsunąłem się
wystarczająco daleko, ale jednak jedna z osób z Inowrocławia musiała usłyszeć
strzały i pójść do ich źródła. Całe szczęście byłem już wtedy z powrotem na
drodze i nie było mnie w kręgu podejrzanych. Nawet Rekin wydawał się nie
zauważyć niczego podejrzanego. Karolina patrzyła zaciekawiona na to wszystko,
patrząc na moją drugą ofiarę.
- Nikt nic nie
widział? Nie było tu nikogo innego jak znalazłeś ciała? – zapytałem
najpierw wszystkich, a potem chłopaka, który zawiadomił o tym resztę. Musiałem
grać rolę dowódcy. Gdybym nie zadawał
pytań tylko patrzył od razu stałbym się podejrzany.
- Nic. Przybiegłem tu
po tym jak Paweł i Adam poszli na ubocze i usłyszałem strzały ze strony w którą
poleźli. Gdy dobiegłem zobaczyłem dokładnie to – w jego głosie słychać było
strach i zdenerwowanie.
- Nie powinniśmy tutaj
być. Jeżeli to nie było zabójstwo i samobójstwo to morderca wciąż może być w
pobliżu – zauważyłem, chcąc jak najszybciej opuścić to miejsce.
- Ten zginął na pewno
od kogoś – zauważył Rekin pokazując dziurę nad ustami Pawła – Ale ten rzeczywiście wygląda jakby palnął
sobie w głowę. Tylko czemu broń nadal jest w kaburze? – zastanawiał się na
glos.
Ludzie
rozglądali się nieufnie. Wolałem rozwiązać ten problem, bo wiedziałem, że jak
każdy zacznie się podejrzewać to atmosfera będzie jeszcze gorsza od tego co
robił Paweł.
- Zabierzcie ich,
zawieziemy ich ciała do Inowrocławia. Musimy wracać, tutaj nie ma nic więcej, a
czas nas goni. Jak załatwimy ten odcinek drogi to już jutro będziemy mogli
przenieść się do prac w stronę Płocka – zawołałem spokojnym głosem.
- Będziesz pozwalał
nas tak mordować? – zapytał jeden z robotników.
- Ten psychol wciąż tu
może być! – krzyknęła jedna z kobiet.
Pokręciłem głową. Podszedłem do robotnika tak, że moja twarz
była parę centymetrów od jego.
- Masz lepszy pomysł?
Chcesz może szukać niewiadomego mordercy po lesie? Zdajesz sobie sprawę, że to
nie do wykonania. Miałem zapewnić wasze bezpieczeństwo, z tą dwójką mi się nie
udało, ale nie będę narażał reszty – powiedziałem twardo. Obserwowałem oczy
mojego rozmówcy. Widać, że moje słowa go przestraszyły. Rozejrzałem się po
ludziach stojących wokoło. Widziałem wciąż przerażenie malujące się na ich
twarzach. W grupie Bobra nigdy czegoś takiego nie było. Wszyscy byli od
początku zaznajomieni ze śmiercią i tym co działo się na drogach. Oczywiście
opłakiwali bliskich i przyjaciół, ale dzielnie trzymali się swego. Ci ludzie
całą apokalipsę spędzili za bezpiecznymi murami Inowrocławia. Droga była dla
nich czymś nieznanym i niebezpiecznym.
- Wiem, że macie
obawy, ale stojąc tu niczego nie zmienimy! Musimy dokończyć pracę i opuścić te
tereny. Weźcie tę dwójkę i spadajmy stąd – powiedziałem i wskazałem ręką w
stronę obozu. Niektórzy ruszyli od razu, inni nieco wolniej. Gdy w końcu na
polanie zostałem tylko ja, Rekin, jeden z robotników i dwa ciała. Robotnik
dźwignął ciężko ciało Adama, a Rekin podszedł i przerzucił przez plecy Pawła.
Ruszyliśmy powoli do obozu. Cały pochód przez las zamykałem właśnie ja z
Rekinem. Szliśmy w milczeniu.
- Dziękuje – powiedział
nagle Rekin.
Zatrzymałem się i spojrzałem na niego. Zobaczyłem na jego
twarzy uśmiech schowany pod gąszczem siwo-czarnej brody.
- Za co? – spytałem,
chociaż dobrze wiedziałem, że on wie.
- Za to co powinien
zrobić dobry przywódca. Dobrze się zachowałeś.
- Chyba nie przemyślałem
tego za dobrze – stwierdziłem po chwili.
- Zaufałeś instynktowi
i pozbyłeś się zagrożenia. Ten dupek – klepnął ciało ręką po plecach – doprowadziłby nas do pieprzonych grobów.
Słowa
Rekina nieco uspokoiły moje sumienie, ale te dalej zadawała mi wewnętrzne
pytania. Nie wiedziałem sam co o tym sądzić. Nigdy nie uważałem się za typowego
mordercę. Broniąc przyjaciół zabijałem, ale to nie wydawało mi się takie same
jak zabicie dwóch ludzi, którzy byli z nami, a podejmowali głupie decyzje.
Bobru z pewnością postąpiłby tak samo, a nawet zabił ich przy innych, ale
wiedziałem, że taki Gigant wolałby najpierw porozmawiać na osobności.
Wróciliśmy
z powrotem na drogę. Zanim wszyscy rozeszli się na swoje stanowiska, musiałem
dalej grać nic niewiedzącego.
- Nikt nie idzie do
lasu. Trzymajcie się drogi i w razie zagrożenia krzyczcie. Wypatrujcie też tego – dodałem pokazując
im flarę trzymaną w kieszeni.
Ludzie przytaknęli i rozeszli się ,a ja wraz z resztą
zaniosłem ciała do jednego z aut i poprosiłem jednego z robotników, aby szybko
pojechał w stronę Inowrocławia i zawiózł ofiary do ich domu, żeby mogli zostać
pochowani na cmentarzu w obozie Bena. Gdy tylko odjechał wziąłem się z powrotem
do roboty.
Oczywiście
nikt nas nie zaatakował. Zdziwiłbym się gdyby jednak pojawił się jakiś
morderca, kiedy to ja zabiłem tamtą dwójkę. Prace szły bez żadnych dalszych
problemów. Nim się obejrzałem zaczęło się robić ciemno. Robotnik wrócił z
samochodem po paru godzinach opowiadając, że droga jest wyjątkowo bezpieczna i
dojechał bez problemu. Od kiedy zajmowaliśmy się oczyszczaniem dróg to te stały
się naprawdę przyjemne. Nie trzeba było zatrzymywać auta, żeby spychać wraki z
ulic lub jechać wolniej przez kocie łby. Było też znacznie bezpiecznej, bo
zombie często zatrzymywały się przy takich skupiskach aut szukając pożywienia,
a kiedy te były przesunięte, nie zagrażały już jako wabik.
Przetarłem
pot z czoła i rozejrzałem się po drodze. Zakręty na których pracowaliśmy były
już porządnie sprzątnięte. Rekin podsunął mi pod nos mapę pokazując z dumą, że
był to ostatni punkt drogi pomiędzy Toruniem, a Inowrocławiem. Zajęło nam to
ponad tydzień, ale wzmocniliśmy i zrobiliśmy co trzeba. Nadszedł czas na dalszą
drogę.
- Gdzie planujesz się
zatrzymać? – zapytał Rekin, gdy zaczęliśmy pakować wozy i ciężarówkę.
- Na noc? Właściwie
nie wiem. Może po prostu kimniemy w Inowrocławiu? – podsunąłem.
- W końcu normalne
warunki – uśmiechnął się mężczyzna.
- Nawet my zasługujemy
czasem na odrobinę odpoczynku – zauważyłem.
- Zbieramy się! – krzyknąłem,
żeby dotarło do reszty. Z chęcią opuszczałem zakręty. Zawsze będą dla mnie
miejscem, w którym zrobiłem coś, czego normalnie bym nie zrobił.
Gdy
tylko wyruszyliśmy w trasę poprosiłem Karoliny, żeby obudziła mnie gdy będziemy
dojeżdżać do Inowrocławia. Sam przekręciłem się na bok i przygotowałem do snu.
W odbiciu szyby widziałem swoją twarz. Wciąż zdobiła ją blizna, którą zarobiłem
po ataku w Płońsku. Gdyby nie pomoc ludzi Feline wtedy, a także w drodze
powrotnej, to prawdopodobnie bym nie żył. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że
nigdy jej się nie odwdzięczyłem, nawet solidnie nie podziękowałem. Oddała dwóch ludzi, którzy zginęli jak ludzie
Daliona gonili nas z Królowego Mostu. Wtedy też straciłem Cinka, którego uważałem
za przyjaciela na dobre i na złe. Starałem się oczyścić jednak wszystkie myśli
z głowy i skupić się na odpoczynku. Zasłużyłem na niego i był mi potrzebny.
Chwilę później przymknąłem oczy i zasnąłem.
Sny nie
dawały mi jednak spokoju. Pojawiłem się na polanie. Dokładnie tej, na której
zabiłem Pawła i Adama. Stali przede mną, a ja patrzyłem na nich. Było ciemno,
ale ich twarze były dla mnie dobrze widoczne. Nagle zdałem sobie sprawę, że
otaczający nas las składa się z ludzi. Było ich naprawdę dużo, ale większość z
nich była skryta w cieniu. Chciałem podejść, ale nie potrafiłem. Ilekroć
zrobiłem krok naprzód, cała polana wydawała się przesuwać w tę samą stronę,
jakby nie chciała mnie puścić dalej. Rozejrzałem się. Wśród twarzy były
oświetlone punkty. Były to głowy, na których w miejscach ust, oczu i nosa
znajdowały się różne, przerażające rzeczy. Odwracając się w lewo zobaczyłem
twarz z wielkim krzyżem wytatuowanym na niej. Kawałek dalej stała kolejna,
która miała wielkie oko, poruszające się i nie zatrzymujące się na mnie nawet
na chwilę. Najbardziej zdziwiła mnie jednak ta, która stała tuż za mną. Twarz
ta miała usta, a z nich wystawały zęby. Wydawało mi się, że uśmiecha się do
mnie, ale nim zdążyłem się dobrze przyjrzeć to obraz zaczął się rozmazywać.
Wstrząs
zachwiał pojazdem i sprawił, że uderzyłem głową w szybę.
- Kur… - zakląłem
pod nosem.
- Sorka, nie prowadzę
tak dobrze jak ty – przyznał Rekin zwalniając nieco.
- I tak dojeżdżamy do
Inowrocławia, więc zaraz musiałabym cię budzić – powiedziała Karolina
kładąc mi rękę na barku.
Wyjrzałem za okno. Było już kompletnie ciemno. Nie czułem
się wyspany, ale dawka dodatkowej energii podziałała na mnie dobrze. Wyjrzałem
za szybę. Miasto wyglądało spokojnie, ale oświetlenie obozu było widać już
kilka ulic dalej. Zaciekawiony spoglądałem na wymarłe budynki i pojedyncze
trupy, które musiały być kiedyś ich mieszkańcami. Widok był mocno
przygnębiający. Instynktownie spojrzałem w lusterko, żeby zobaczyć czy
pozostałe dwa auta jadą za nami. Całe szczęście tak było. Na tyłach ciężarówki
panowała cisza. Wszyscy korzystali z chwili odpoczynku i albo leżeli, albo
spali.
Podjechaliśmy
pod bramę. Kościół jak zwykle robił spore wrażenie z bliska. Uchyliłem okno i
wystawiłem głowę pokazując, że to my. Przejście stanęło przed nami otworem i
powoli wjechaliśmy do środka. Wysiadłem gdy tylko wóz się zatrzymał.
Zobaczyłem, że Konrad powoli idzie w naszą stronę.
- Zajmijcie się sobą,
odpocznijcie i widzimy się jutro rano w tym miejscu – powiedziałem głośno,
aby każdy usłyszał. Nie widziałem potrzeby, żeby pilnować tych ludzi w ich
własnym obozie. Mieli prawo pobyć sami, odpocząć i zjeść porządny posiłek.
Połowa przytaknęła, a druga połowa po prostu ruszyła przed siebie bez słowa.
Konrad podszedł do mnie i przywitał mnie uściskiem ręki.
- Znowu na ładownie,
hę? – zagadał.
- Nie tym razem.
Materiały jeszcze mamy, ale musimy odpocząć. Pewnie słyszałeś, co się stało? – odpowiedziałem.
- Dwa trupy. Szkoda,
chociaż między nami nikt tu nie będzie specjalnie za nimi tęsknił. Często
sprawiali problemy i musieliśmy ich wyganiać, zresztą znasz zasady Bena.
- Ta. Mimo wszystko
nie chciałem, żeby ludzie męczyli się na drodze. Niech ochłoną jeden dzień i
jutro ruszamy w stronę Płocka.
- Skończyliście
odcinek do Torunia? – zapytał zaskoczony.
- Tak. Droga jest
teraz naprawdę spoko. Były jakieś wieści od Bobra?
- Jeszcze nic. Ale
właściwie wyjechał wczoraj, więc pewnie zanim ogarnie miejsce i kogoś tu wyślę
minie trochę czasu – stwierdził Konrad.
- Dobra, dzięki. Będę
leciał, jestem naprawdę zmęczony – powiedziałem.
- Jasna sprawa. Jak
chcecie to znajdzie się wolny dom dla ciebie, Rekina i twojej koleżanki – spojrzał
w stronę moich przyjaciół.
- Z chęcią skorzystamy
– powiedziałem. Konrad sięgnął do kieszeni i grzebiąc się przez chwilę
podał mi klucz pomalowany zieloną farbą.
- To chyba ten.
Przedostatni dom w lewej kolumnie. Na pewno znajdziecie.
- Jeszcze raz dzięki –
powiedziałem biorąc klucz i pokazując go Karolinie i Rekinowi.
Nie
zatrzymywaliśmy się nigdzie indziej, zanim nie doszliśmy do domu. Był to
nieduży domek, bez piętra, który miał trzy pokoje i kuchnie. Chociaż widać
było, że dawno nikt tu nie mieszkał, to był raczej zadbany.
- To co, ja wezmę
tamten pokój, a w ty ten większy, co? – zapytał Rekin.
- Jasne – odpowiedziałem
uśmiechając się.
Na kolacje poszliśmy do baru. Zjedliśmy ciepły posiłek
rozmawiając o mało ważnych rzeczach. Wśród gości widziałem też ludzi, którzy
pracowali ze mną na drogach. Korzystali z paru godzin spokoju żeby odpocząć i
pogadać ze znajomymi i rodziną. Chciałem porobić coś jeszcze, ale byłem tak wyczerpany,
że od razu po kolacji ruszyłem do domu. Rekin został jeszcze chwilę, a Karolina
poszła razem ze mną.
- Staruszek jest
całkiem wytrzymały – stwierdziła Karolina. Chociaż Rekin nie był stary to
był starszy od nas o ponad dwadzieścia lat. W tych czasach to była przepaść.
- Też podziwiam jego
wytrwałość – powiedziałem opadając bez sił na łóżko.
- Myślisz, że będą nas
gonić? – zapytała patrząc na mnie.
- Tutaj nic nam nie
grozi, a odcinek pomiędzy Inowrocławiem i Płockiem jest jeszcze bardziej
oddalony od Złomiarzy.
- Złomiarzy? Oni nas
zaatakowali?
- A kto inny? Myślisz,
że jakaś przypadkowa grupa czy nawet osoba po prostu rzuciłaby się na dwójkę
przypadkowych ludzi w lesie, którzy właściwie nic ze sobą nie mieli? – zapytałem.
- Czyli samobójstwo
odrzucasz? – jej pytania były nieco natrętne, ale wiedziałem, że nie miała
nic złego na myśli.
- Nie. Boże Karolina
po prostu nie chcę obniżać niepotrzebnie zapału. Było, nic z tym nie zrobiliśmy
i minęło. Idźmy już spać, proszę – poprosiłem.
- Jak chcesz – odpowiedziała
kładąc się na łóżku obok mnie i gasząc lampkę. Nie miałem siły na dalsze próby
tłumaczenia, więc w ciszy przełożyłem się na bok i zasnąłem.
Rano na
zbiórce pojawili się wszyscy. Widać było zmęczenie oraz niezadowolenie na ich
twarzach. Z pewnością nie było łatwo opuszczać dom po raz kolejny. Wiedzieli
jednak na co się piszą i wybierał ich sam Ben, więc byłem pewien, że wiedział
co robi. Zastanawiałem się przez chwilę czy specjalnie nie włączył dwójki,
którą zabiłem do grupy, żeby się ich pozbyć, ale ostatecznie postanowiłem
odrzucić teorie spiskowe i zająć się sprawdzaniem stanu pojazdów. Konrad zadbał
o to, żeby baki były pełne benzyny, a zapasy uzupełnione. Byliśmy gotowi do
drogi.
- Do zobaczenia
następnym razem – powiedziałem do Konrada, który żegnał nas przy bramie.
- Do następnego – rzucił.
Wsiadłem za kółko ciężarówki. Teraz, po paru godzinach snu i
najedzeniu się w końcu czułem, że żyje. Oczywiście zmęczenie wciąż było duże,
ale wiedziałem, że nic lepszego mnie póki co nie czeka, a wizyta w Inowrocławiu
i tak nie była planowana.
Ruszyliśmy
do przodu jadąc powoli i trzymając się drogi. Mieliśmy na mapie zaznaczone
punkty, które konieczne były do naprawy, ale były też takie, które
znajdowaliśmy sami i uznawaliśmy za kompletnie niezdatne do użytku. Żałowałem,
że nie miałem żadnych kaset, bo podróż przy brzmieniu muzyki była czymś
znacznie przyjemniejszym, niż grobowa cisza przerywana rozmowami na tyłach
pojazdu. Pierwszy punkt był na północny wschód od Inowrocławia. Z tego co było
napisane na mapie wynikało, że czeka nas sporo roboty. Droga na którą
jechaliśmy składała się z długiego odcinka, na którym było sporo wraków, a
także wykrzyknik oznaczający potencjalną obecność trupów. Zdawaliśmy sobie
sprawę, że ten kto sporządzał te mapy dla nas w Inowrocławie nie stawia tych
znaczków dla zabawy, a są one wręcz bardzo dokładne.
- Nie wiem czy nie
lepiej by było najpierw zatrzymać ciężarówkę i wozy kawałek stąd i po prostu
oczyścić to miejsce. Ostatnio mogliśmy ostro zjebać – powiedział Rekin.
- Też tak myślę – odpowiedziałem.
Byliśmy
już całkiem niedaleko celu, więc widząc parking położony przy lesie
skorzystaliśmy. Był on praktycznie pusty, nie licząc jednego samochodu, który
stał na poboczu, widocznie zniszczony i nie używany. Wysiedliśmy wszyscy i upewniłem
się, że każdy ma swoją broń, gotową do walki. Wolałem to sprawdzać przed
ewentualnymi potyczkami ,bo wiedziałem, że ci ludzie nie są jeszcze tak
zahartowani jak ja, a nie chciałem, żeby ktoś zginął. Gdy upewniłem się, że
noże są na swoich miejscach, a pistolety są odbezpieczone dałem znak i wszyscy
ruszyliśmy w stronę drogi zaznaczonej na mapie. Nie zdążyliśmy przejść
pięćdziesięciu metrów, kiedy zobaczyliśmy pierwsze wraki tuż za zakrętem. Las
otaczał nas z każdej strony, a droga wygląda jakby przecinała go niczym blizna
na moim policzku. Oprócz wszechogarniającego lasu i wraków zauważyłem, że przy
drodze coś jest. Nie było to nic żywego, ale wyglądało dziwnie. Niczym
tabliczka zasłonięta płótnem. Ostrożnie podszedłem do tego pierwszy. To co
zobaczyłem rzeczywiście wyglądało jak tabliczka, ale była pokryta czymś
dziwnym. Materiały był naciągnięty w profesjonalny sposób i pomalowany czarną
farbą układającą się w krzyżyk. Dotknąłem tego ostrożnie palcem i z wstrętem
odsunąłem rękę, gdy poczułem pod nią skórę. To co było na znaku to naciągnięta
i napięta niczym na bębnie skóra.
- Ja pierdole – skomentował
ktoś z tyłu.
- Co to jest? – zapytał
Karolina, wciąż nie wiedząc o co chodzi.
- Skóra – odpowiedział
jej krótko Rekin.
- Mój boże… - odwróciła
twarz nie patrząc na to.
- To nie oznacza nic
dobrego. Uważajcie. Szczególnie na dziwnie zachowujące się trupy – powiedziałem
wiedząc, co to może oznaczać. Była grupa, o której nie wiedzieliśmy jeszcze
zbyt dużo. Ludzie ci przyszywali sobie fragmenty skóry zombie maskując się tym
samym i uodporniając na ataki trupów, które wyczuwając zapach nie atakowały
ich. Był to idealny kamuflaż, szczególnie, że ocalali spodziewali się
najczęściej, że trupy będą powolne i spokojne, a wtedy nadciągał atak. Wiadomo
też było, że grupa ta nie jest źle nastwiona do nas, a przynajmniej tak się nam
wydawało. Ci właśnie ludzie uratowali spory oddział, który ruszył do Grudziądza
aby odbić Feline z rąk Złomiarzy i bez pomocy Zszytych, bo tak się nazywali, z
pewnością misja by się nie powiodła. Wiedziałem, że dla Dziary i Bobra ta grupa
wciąż była sporą niespodzianką, a Ben był na tyle tajemniczym człowiekiem, że
nie wiedziałem ile tak naprawdę o niej wie. Mogła to nie być duża wiedza, bo
znak zdecydowanie chronił granice jakiegoś ich terytorium, a na mapie, którą
dostałem w Inowrocławiu tego nie było.
Podeszliśmy
ostrożnie do przodu. Rozglądałem się gdzie tylko mogłem, ale póki co nie
widziałem trupów. Zbliżaliśmy się już do pierwszego wraku, kiedy zauważyłem
jednego z nich. Zombie był uwięziony w aucie. Stąd widziałem, że był jeszcze
całkiem świeży, nie starszy niż tydzień. Kolejne też zaczynały się pokazywać po
chwili wypełzając zza wraków.
- Tylko spokojnie – powiedziałem
do reszty – Po kolei, nie rozdzielajcie
się i jak się zrobi gorąco to strzelajcie, ale nie wcześniej!
Byłem na przodzie razem z Rekinem. Pierwszy trup był bliżej
mnie, więc przyciągnąłem go delikatnie do siebie i wbiłem długi nóż w dół
twarzy. Krew wylała się z niego, a on sam opadł na ziemię dając miejsce
kolejnemu, który zaatakował prawie od razu. Uderzyłem ponownie, znowu
trafiając. Kolejne trupy wypełzały, a wszystko szło dobrze. Dawaliśmy sobie
radę z Rekinem, a nikt nie wychodził przed szereg, tak jak to było z Pawłem.
Nagle jednak usłyszałem krzyk tuż za sobą. Przestraszony odwróciłem się i
zobaczyłem, że robotnicy odeszli do tyłu, gdy jeden z trupów, który był
uwięziony pod autem złapał jednego z ludzi za kostkę. Nie zdążyłem nawet
zareagować, kiedy ten wgryzł się i powalił chłopaka.
- Wycofaj się – krzyknąłem
do Rekina, który poszedł jeszcze trochę bardziej do przodu.
Odwróciłem
się i dopadłem trupa, rozbijając mu głowę butem. Wyciągnąłem szybko chłopaka i
spojrzałem na ranę. Ugryzienie było mniej więcej przy kostce. Wiedziałem, że
jak szybko zareaguje to będę go mógł uratować, dokładnie tak jak uratowałem
kiedyś Mpd. Pozostali robotnicy wyciągnęli już pistolety i zaczęli strzelać.
Wiedziałem, że to było nieodpowiedzialne, ale cieszyłem się, bo miałem chwilę
wytchnienia. Chłopak, który został ugryziony, zaczął płakać. Złapałem go za
podbródek i podsunąłem tak, żeby spojrzał mi w oczy.
- Wyjdziesz z tego…
ale będzie to kurewsko boleć – zapowiedziałem wyciągając nóż.
- Błagam nie… - zaskomlał.
Przypomniały mi się błagania Adama, który znalazł się w niewłaściwym miejscu i
czasie, przez co musiał być przeze mnie zabity.
Wyciągnąłem
z kieszeni zapalniczkę zippo, chociaż nie paliłem to często mi się przydawała,
a to była jedna z tych sytuacji. Zdjąłem szybko koszulę i zawahałem na chwilę
słysząc trupa idącego do mnie od tyłu. Szybko jednak upadł z dziurą w głowie
tuż przy przerażonym chłopaku.
- Jak się nazywasz? – zapytałem
kładąc koszulę obok.
- Maciek… - powiedział
drżącym głosem.
- A więc Maćku. Bierz
to do gęby, bo odgryziesz sobie język – podałem mu koszulę i ułożyłem nogę
tak, żeby przeciąć ją jak najszybciej. Wiedziałem, że czeka mnie przecięcie
kości, a to nożem nie było zbyt proste.
Chłopak był tak przestraszony, że nawet nie zareagował.
Wcisnąłem mu kawałek koszuli do ust i przygotowałem się do cięcia. Mój nóż był
duży, przypominał nieco maczetę, więc byłem dobrej myśli. Naciąłem delikatnie
skórę, po czym zagłębiłem się delikatnie. Maciek syknął, ale leżał spokojnie.
Chwyciłem mocniej rękojeść i zamachnąłem się, wkładając w to całą moją siłę.
Nóż nie przeszedł przez całą nogę. Zatrzymał się na skrawku kości. Chłopakiem
zarzuciło tak mocno, że prawie wybił mi nóż z ręki, ale po chwili zemdlał więc
szybkim i pewnym ruchem przycisnąłem ostrze. Stopa odczepiła się od reszty
ciała. Wyrzuciłem ją szybko na bok i złapałem lekko chwiejącymi się rękoma za
zapalniczkę. Przystawiłem ostrze i podgrzewałem przez paręnaście sekund. Z rany
ciekła krew i coś jeszcze, czego nie potrafiłem określić. Chociaż chłopak
zemdlał wiedziałem, że to będzie bolało równie mocno co amputacja, więc
kolejnym pewnym ruchem przyłożyłem mu ostrze do rany.
Dźwięk
był okropny. Zasyczało, a do nozdrzy dotarł mdlący zapach przypalonego mięsa.
Chwyciłem koszulę wyjmując ją z ust Maćka i obwiązałem mu kikut. Byłem tak
zajęty tym co robiłem, że nawet nie zauważyłem kiedy strzelanina ucichła. Teraz
po skończonej robocie rozejrzałem się i przeżyłem szok. Otaczało mnie trzech
mężczyzn, ale nie byli to robotnicy. Nosili skórzane kurtki, mieli łańcuchy
przypięte do spodni, byli sporych gabarytów, a na nogach mieli glany. Dodatkowo
każdy z nich trzymał w ręce strzelbę bądź też pistolet.
- Świetny pokaz, a
teraz odłóż nóż i wstań z podniesionymi rękoma – powiedział męskim głosem
jeden z nich, z wielkim tatuażem na pół twarzy.
Rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że wszyscy moi ludzie
stoją obok pilnowani przez kolejnych przeciwników. Nie wiem co mną kierowało,
czy adrenalina po amputacji i walce, czy może dziwna odwaga, ale chwyciłem nóż
i wbiłem w nogę jednego z nich. Mężczyzna upadł momentalnie, a ja podniosłem
się i uderzyłem pięścią w twarz drugiego. Trzeciego jednak nie zdążyłem dostać.
Zobaczyłem tylko jak zamachuje się ogromną łapą. Następne co zobaczyłem to
odpływająca wizja asfaltu na drodze.
Zemdlałem.
Ciesze się że przypadkiem odkryłem ten blog.
OdpowiedzUsuńNaprawdę miło zobaczyć że i u nas w Białymstoku sa ludzie z dobrym gustem i świetnym piórem do pisania powieści.
Skończę tylko czytać Metro: Wieża (boli mnie że to Wrocław a nie Białystok) i zabieram sie za czytanie twojej powieści.
I z przyjemnością spotkałbym kiedyś się na mieście pogadać o możliwych metodach przeżycia Apokalipsy na lokalnym terenie ;3
Dziękuje
Krzysztof
Dzięki za miły komentarz :)
UsuńCóż na dobrą rozmowę o apokalipsie zawsze znajdzie się czas, a do czytania serdecznie zapraszam.
Dziekuje, wlasnie dzieki takim blogom mam zajecie jak nudze się w biurze.
UsuńDziekuje i z przyjemnością się spotkam.
Moje gg: 2516012
Mój twitter: @ranalcus (biało-czarny avatar miecza na tarczy)
Mój Facebook: Krzysztof Wojewódko (ten sam avatar co tutaj)
Jak zwykle swietnie^^. Nie moge sie doczekac nowego rozdzialu^^
OdpowiedzUsuń