środa, 14 grudnia 2016

Rozdział 4: Wspólnymi siłami

Rozdział czwarty, drugi z perspektywy Bobra. W tym rozdziale grupa oficjalnie wyjeżdża z Inowrocławia w kierunku Płocka. Chociaż wiedzieliśmy już z poprzedniego rozdziału, że udało im się kawałek przejechać, to teraz dowiemy się jak daleko dojadą i co spotka ich po drodze. Ta część historii zaczyna się mniej więcej w momencie, w której zaczął się ostatni. Rozdział raczej mało ważny fabularnie, trochę w charakterze fillera (chociaż skupia się na ważnych relacjach pomiędzy osobami w grupie Bobra), ale i tak warty przeczytania. Zapraszam do tego serdecznie i zachęcam do komentowania i wyrażania opinii oraz zadawania pytań :)

POV:
Bobru - Rozdział 4 - Dzień 2-3
Erni - Dzień 2-3 - Erni jest w tym czasie na drodze
Zuza - Dzień 2-3 - Zuza w tym czasie idzie tropem Potwora

-------------------------------------------------

Rozdział 4: Wspólnymi siłami (BOBRU)


                Silnik Potwora pracował głośno. Byliśmy w drodze od dzisiejszego ranka, ale jechaliśmy dosyć powoli. Atmosfera nie była najciekawsza. Łapa przyznała się do tego, że zabiła Natalię. Chociaż zawsze dopuszczałem taką opcję, to teraz kiedy to usłyszałem od niej samej, podłamało mnie to. Wszystko w co wierzyłem było oparte na tym, że to była wina Jakuba. To on zapłacił za jej śmierć,  przy okazji będąc pionkiem w rękach Dziary. Człowiek, którego uważałem za potwora, który był kanibalem okazał się być bardziej ludzki od niej. Chciałem się zmienić, ale nie potrafiłem wyrzucić z głowy tej myśli. Wisiała ona tam, jakby przybita gwoździem ,którego nie dało się wyjąć bez odpowiednich narzędzi.
- Pablord! Chodźcie do cholery, odjeżdżamy – krzyknął Łowca.
- Sekunda! – usłyszałem odpowiedź Pablorda.
                Pola, na których się znaleźliśmy, były pełne wraków aut. Wybiliśmy tutaj grupkę trupów, która podążała w stronę lasu, a przy okazji zrobiliśmy mały postój. Łowca wsiadł do środka wzdychając ciężko. Potworem jechało teraz trzynaście osób. Bywało ciasno, ale każdy miał swój kąt i po wyciągnięciu skrzyń z amunicją, które Łowca kiedyś przewoził, zwolniło się nieco miejsca. My nie mieliśmy dużo zapasów. Dymitr siedział teraz na miejscu pasażera i dyskutował o czymś z jednookim. Brakowało mi niektórych osób. Żałowałem, że w tak ciężkiej dla mnie chwili, nie ma przy mnie Erniego albo Sołtysa. Sołtys był ogromnym filarem, który został zburzony w Toruniu, zostawiając po sobie ogromną dziurę. Erni po prostu odciął się i chociaż nie narzekałem na brak bliskich, otaczających mnie, to brakowało mi tych, których nie było już na tym świecie, albo opuścili mój świat.
                Podszedłem do przodu, mijając Giganta, który spał na siedząco. Ika, była do niego przytulona. Uśmiechnąłem się widząc to i przeskoczyłem nad leżącym na podłodze Mpd podchodząc na przód pojazdu.
- I tak to jest – zakończył mówić coś Dymitr i spojrzał na mnie – Co tam Bobru?
- Bywało lepiej – przyznałem szczerze – A jak wy się trzymacie? Wyglądacie jakby coś was porządnie męczyło.
Było to zgodne z prawdą. O ile każdy z nas był na swój sposób zmęczony ciągłym podróżowaniem, walkami z zombie i ocalałymi, to jednak na twarzach tej dwójki było widać coś jeszcze. Nie byłem pewien co to jest.
- Wiesz jak to jest. Wróciliśmy z tych punktów i to naprawdę było… przerażające. Te całe stado – odpowiedział Łowca. Nie pomyślałem o tym wcześniej w ten sposób, ale przecież grupa od punktów strategicznych zobaczyła już stado trupów, które w ogromnych ilościach przechodziło przez kraj, zbierając kolejne żniwa. Do nas też miał dojść, ale miałem szczerą nadzieję, że będziemy już do tego czasu gotowi. A czasu nie zostało zbyt dużo – Poza tym Irek przepadł. Pobiegł za tą babą… ja bym nie ratował osoby, której nie znam. A chociaż jeździliśmy tyle czasu to nie poznaliśmy jej. To było zwykłe babsko z Inowrocławia.
                Dymitr wyciągnął rękę i poklepał Łowcę po plecach. Zaskakiwało mnie czasami, jak to nieszczęścia łączą ludzi. Nie chodziło nawet o ten przypadek, gdzie Dymitr i Łowca zostali przyjaciółmi po wspólnej pracy i emocjach. Nie znalibyśmy się gdyby nie apokalipsa zombie i chociaż wiedziałem, że świat teraz jest podły i nikt z nas nie pożyje zbyt długo to jednak poznałem niesamowitych ludzi, których prawdopodobnie bym nawet nie zauważył mijając na ulicy, o ile w ogóle byśmy się znaleźli na jednej ulicy.
                Nagle drzwi od ładowni się otworzyły i do środka weszła Łapa i Pablord. Łowca odwrócił się przez bark.
- Wszyscy są? No to lecimy! – zawołał odpalając silnik. Po chwili pojazd  jechał swoim tempem do przodu. Ja usiadłem w miejscu, w którym przed chwilą stałem i zacząłem czyścić broń. Do Płocka było jeszcze dalej niż do Płońska, w którym znajdował się obóz Feline, więc zdawałem sobie sprawę z tego, że podróż będzie długa, a wypuścimy się w kompletnie nieznane. Dlatego musiałem uspokoić się i przygotować.  Jazda w ładowni była wbrew pozorom całkiem dobrą okazją na odsapnięcie i zrelaksowanie się w znajomym gronie. Zombie nie miały najmniejszych szans dostać się do środka, a jedynym poważnym zagrożeniem były blokady drogowe. Potwór był ogromnym pojazdem i przejechanie miasta często było niewykonalne. Wszystko przez znajdujące się tam pojazdy pozostawione na drodze, a często też inne obiekty, które znalazły się tam w jakiś sposób.
                Niedługo potem zjechaliśmy z pól i wjechaliśmy do lasu. Drzewa otaczały nas z obu stron, zasłaniając jakikolwiek widok. Dymitr chciał się przespać więc zmieniłem go na pozycji pasażera, przy okazji pomagając Łowcy w nawigacji. Chociaż znał okoliczne drogi to jednak sporo się pozmieniało i trzeba było podejmować wiele trudnych decyzji. Widziałem jednak pełne skupienie na jego twarzy.
- Dojeżdżamy do Brześci Kujawskiej – powiedziałem Łowcy wskazując miejsce palcem na mapie. Spojrzał zwalniając pojazd.
- Chyba powinniśmy przejechać, co? – zapytał.
- To jakaś nieduża mieścina, jak coś to ominiemy, bardziej obawiam się przejazdu przez rzekę – stwierdziłem pokazując Włocławek. Znajdowaliśmy się teraz po drugiej stronie Wisły. W tych terenach nie byłem nawet przed apokalipsą, a teraz mieliśmy  naprawdę ważną decyzję do podjęcia – Co jeżeli Włocławek będzie nieprzejezdny? Zawracanie do Torunia zajmie nam masę czasu.
- Od biedy moglibyśmy spróbować pojechać tą stroną rzeki aż do Płocka. Jeżeli most będzie tam zablokowany to i tak będziemy go musieli oczyścić jak mamy się tam osiedlić – zauważył Łowca.
- Niby tak, ale oczyszczanie mostu nie jest najważniejsze, a stado prawdopodobnie dotrze w te rejony za góra tydzień. Mamy strasznie dużo do zrobienia.
- Nie martwmy się tym na razie. Zaufaj mi, jakoś przejedziemy – zapewnił mnie i uśmiechnął się.
Chciałem w to wierzyć.
                Przejechanie przez mieścinkę nie sprawiło nam żadnych problemów. Drogi były całkowicie puste, a parę domków i sklepów wydawało się opustoszałych. Ulicami przechadzały się trupy, ale nie mogły nic nam zrobić. Jeden z nich stał na środku drogi i szedł powoli w naszą stronę. Łowca nawet nie starał się go wymijać, przyspieszając nieco staranował go i pojechał dalej. Mechanizm zamontowany z przedniej strony tira był idealny do rozrywania stojących nam na drodze przeszkód. Radził sobie z mniejszymi grupami, a z odpowiednią prędkością poradziłby sobie na pewno z większą bandą.
                Wyjechaliśmy ponownie na drogę z obu stron otoczoną przez pola. Rządek drzew wydawał się wyznaczać drogę, starając się schować dużą przestrzeń za nimi. W oddali było widać co jakiś czas pojedynczy dom lub większy budynek, ale nie były warte tego, żebyśmy się zatrzymali. Poza tym pola były całkowicie puste. Dziwił mnie nieco fakt, że nie widzieliśmy nawet jednego trupa, ale słońce świeciło bezlitośnie, a ja nie rozglądałem się aż tak dokładnie. Brak trupów zazwyczaj oznaczał, że w okolicy coś się działo, albo ktoś je po prostu wybił, ale starałem się być dobrej myśli. Spędziłem sporo czasu rozmawiając z Benem o okolicach i powiedział, że wie o paru mniejszych grupach, które kręcą się po okolicy, ale największym zagrożeniem była Warszawa, a właściwie jej okolice. Płock był jednak oddalony całkiem konkretnie od tego skupiska, co prawie wykluczało szansę spotkania większej grupy, a wierzyłem, że te mniejsze będą się bały nas.
- Czy to stacja? – wybił mnie z zamyślenia głos Łowcy.
                Spojrzałem na miejsce pokazywane przez niego po lewej stronie, tuż przed tym jak trasa przecinała szeroką drogę krajową. Rzeczywiście zauważyłem charakterystyczne zabudowania, z wytartym, podniszczonym napisem oraz stojącą dzielnie tablicą informującą jakie są ceny paliw.
- Tak. Chyba możemy tu na chwilę zajechać, co? – zapytałem.
- Myślę, że to dobry pomysł. Jakieś dodatkowe paliwo się nam przyda. A jak będzie tu tego więcej to wrócimy tu z czasem i zabierzemy resztę.
Łowca skręcił i po chwili podjechaliśmy do jednego z stanowisk ładownia. Obróciłem się, żeby przekazać to reszcie.
- Słuchajcie, zrobimy tutaj małą przerwę. Mamy stacje paliw, może coś tu znajdziemy – powiedziałem.
- Przygotuje kanistry – zawołał Pablord, zrywając się i podchodząc do kąta, gdzie były nasze zapasy oraz dodatkowe rzeczy, przydatne w drodze.
                Drzwi od ładowni się otworzyły i wysypaliśmy się ze środka niczym drużyna antyterrorystyczna. Wszyscy uzbrojeni zaczęliśmy się rozglądać, czy nikogo nie ma w pobliżu. Miejsce jednak wydawało się puste. Dwa trupy, które stały na tyłach szły do nas powolnym krokiem, ale wiedziałem, że nie sprawią nam większych problemów. Widoczność z tego miejsca była dobra, mogliśmy obserwować rozciągające się aż do linii drzew pola, oraz duży odcinek drogi. Zadowolony z zajęcia miejsca poszedłem pomagać Łowcy i Dymitrowi przy dyspozytorach paliwa. Okazało się, że było w nich jeszcze całkiem sporo benzyny, więc napełniliśmy trzy kanistry, dokładając je do reszty i zatankowaliśmy i tak naładowany wóz do pełna. W tym czasie Krystek, Pablord oraz Józef poszli do wnętrza budynku, wracając z trzema kartonami.
- Co to? – rzucił do nich Mpd.
- Czasopisma, fajki i przekąski – odpowiedział uradowany Krystek.
- Idealny sposób na nudę – podsumował Pabi.
                Zapakowaliśmy wszystko do wozu i po chwili wyruszyliśmy ponownie. Od Włocławka dzieliło nas teraz kilkanaście kilometrów, więc w przeciągu dwudziestu minut mieliśmy być na miejscu.  Przejeżdżając przez miejsce przecięcia drogi krajowej z tą, którą jechaliśmy, zobaczyliśmy, że drogą, około trzydziestu metrów od nas ktoś idzie.
- Zatrzymaj się – poprosiłem Łowcy i po chwili z ręką gotową do wzięcia broni wysiadłem razem z Pablordem i Gigantem. Ocalały, a właściwie ocalała nie wyglądała na przestraszoną. Szła do nas powoli trzymając ręce na rączkach od plecaka. Gdy była parę kroków od nas zatrzymała się.
- Hej – powiedziała dosyć głośno. Coś w jej pewności siebie przerażało mnie, ale było to raczej głębokie i niezauważalne w mojej postawie.
- Jestem Bobru, a to Pablord i Gigant – przedstawiłem nas po kolei spokojnym głosem. Wiedziałem, że teraz mam dwa wyjścia. Albo mogłem wyciągnąć broń i ją okraść, a może nawet zabić, albo z nią porozmawiać i pomóc. Chociaż natura podpowiadała mi, żeby sięgnąć po broń to jednak walczyłem z tym wiedząc, że nie odbuduje cywilizacji mierząc do każdego spotkanego człowieka, szczególnie, że była to samotna i bezbronna kobieta, która nawet nie próbowała uciekać czy się bronić – Możemy ci jakoś pomóc?
                Kobieta, chociaż wydawała się być nieustraszona to widocznie odetchnęła z ulgą. Patrzyła na nas jednak tak, jakby to miało ją ochronić przed ewentualną agresją.
- Właściwie to tak. Jestem Alicja i trochę się zgubiłam – przyznała. Kiwnąłem głową i podrapałem się po brodzie.
- Czego szukasz? Znamy te okolice i możemy ci wskazać kierunek – zaproponowałem. Pablord i Gigant rozglądali się, jakby spodziewali się, że nagle pojawi się tu grupa ocalałych, która zacznie nas atakować. Cieszyłem się, że stali na baczności, kiedy ja opuszczałem nieco gardę.
- Właściwie – powiedziała – to też znam te okolice. Mieszkałam trochę w jednym z okolicznych obozów, ale odeszłam i teraz idę w stronę Warszawy.
- Warszawy? – zdziwił się Pablord – Przecież w tak dużym mieście jest o wiele niebezpieczniej niż na drodze.
- Dodatkowo stamtąd idzie stado zombie – dodałem – Jeżeli już bym gdzieś szedł to w przeciwnym kierunku.
- To prawda, ale szukam kogoś… to dosyć skomplikowane – zamotała się nieco.
- W jakim obozie mieszkałaś? – wtrącił Gigant.
- Na Drugim Posterunku. Właściwie nie będę ściemniać, że cię kojarzę Bobru. Byłeś tam parę razy. Ciebie też kojarzę – powiedziała wskazując Pablorda.
- Jesteś z Drugiego Posterunku? – zapytałem zdziwiony – Dlaczego stamtąd uciekłaś? To drugi, od razu za Toruniem, najbezpieczniejszy punkt w okolicy – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Tak jak już mówiłam, idę do Warszawy. Mam jednak problem z mapą i nie wiem dokładnie gdzie jestem, a dodatkowo kończą mi się zapasy, każda butelka wody byłaby dla mnie zbawieniem.
                Spojrzałem na Pablorda. Ten tylko kiwnął głową i pobiegł w stronę Potwora.
- Jesteśmy przy Włocławku. Kolejnym dużym miastem jest Płock, oczywiście jak będziesz trzymała się rzeki – powiedziałem. Dalej trzymaliśmy pewien dystans, ale nie czułem już zbytniej nieufności, jeżeli pochodziła z Drugiego Posterunku to była praktycznie jak swoja. Co prawda miałem wrogów tam i w Toruniu, dalej pamiętałem jak zaatakowali mnie pod Kwaterą Główną Czerownych Flar, ale byłem w stanie pomóc tym ludziom. A  Alicja wyglądała na naprawdę spokojną i porządną dziewczynę.
- Jesteś pewna, że nie chcesz zabrać się z nami? Mamy działający transport, który jest jak twierdza na kółkach, zgraną ekipę, a gdy tylko dojedziemy do Płocka i zrobimy co trzeba moglibyśmy ci pomóc wrócić w nasze strony.
- Naprawdę dziękuję. Trochę wody i pójdę dalej drogą – zapewniła – Swoją drogą to zabawne, bo dosłownie parę godzin temu rozstałam się z dziewczyną, która bardzo chciała znaleźć Toruń. Wychodzi na to, że miała pecha.
- Jechaliśmy z Inowrocławia i nikogo nie widzieliśmy, więc pewnie poszła prosto na północ – stwierdziłem.
- Właściwie to jej wskazałam drogę do Inowrocławia, może trzymała się dalej od drogi.
                W tej chwili Pablord wrócił z dużą butelką wody i dwoma puszkami fasoli. Podszedł do dziewczyny i uśmiechając się wręczył jej to. Podziękowała, po czym pożegnała się i ruszyła w swoją stronę, życząc nam powodzenia. My wróciliśmy do środka Potwora i ruszyliśmy dalej przed siebie.
- Jakie to zabawne uczucie spotkać w końcu człowieka, który nie zaczyna rozmowy od salwy z pieprzonego pistoletu – zakończyłem takimi słowami streszczenie wydarzenia reszcie ekipy.
- Może jednak miałam rację? – zapytała Łapa.
- Jak mogłaś zobaczyć coś, czego nie widziałem ja siedząc przy  Łowcy? Z nim to wiadomo, jedna gała, to mało widzi, ale ja? – włączył się do rozmowy Dymitr.
- Poczekaj aż wysiądziemy – zagroził Łowca.
- Ty pewnie kimałeś, albo nie uważałeś. Jak zwykle – odgryzła się Dymitrowi Łapa.
                Dojeżdżaliśmy coraz bliżej miasta, trafiając na pierwsze zabudowania. Czas podróży umilaliśmy sobie czytaniem starych czasopism, opisujących wielkie problemy świata z tych spokojnych czasów. Była to relaksująca i zabawna lektura. Nie potrafiłem jednak się całkowicie odprężyć bo coraz bardziej męczyła mnie kwestia tego, czy przejedziemy przez to miasto. Od tego zależało wiele planów. O ile ziemie po których teraz jeździliśmy były dla nas niewiadomą, to dalsze podróżowanie tą stroną brzegu było jeszcze gorsze. Nie dość, że byliśmy niedaleko Warszawy, o której nie wiedzieliśmy za dużo, oprócz tego, że stamtąd szło stado zombie, które teraz musiało już być całkiem niedaleko Płocka. Płock był miastem, które były położone idealnie w połowie drogi pomiędzy Toruniem i Warszawą, a przewidując drogę trupów, wiedzieliśmy, że właśnie tamtędy będą szły.
                Podszedłem do Giganta, który jak zwykle przed akcją ostrzył swój miecz.
- Możemy pogadać? – zapytałem.
- Jasne Bobru. O co chodzi?
- Byliście wtedy na obrzeżach Warszawy, żeby postawić ten ostatni punkt, prawda?
Potwierdził skinieniem głowy.
- Możesz mi powiedzieć coś więcej? Czy było widać coś oprócz hordy?
- Wiesz Bobru, właściwie powiedziałem wszystko co pamiętałem po powrocie. To był tydzień temu, ale poza hordą nie było tam nic szczególnego.
- Był dym. Nie pamiętasz? – wtrącił się do rozmowy Krystek.
- Dym? – zapytałem.
- Och no tak. Całkowicie zapomniałem, ale w sumie to nic wielkiego. Po prostu gdzieś na obrzeżach Warszawy widzieliśmy dym. Ale nie widzieliśmy nawet skąd leci – zapewnił mnie zatrzymując na chwilę osełkę
- Może nic wielkiego, ale jednak to oznacza, że ktoś tam był – powiedziałem – Może Irek tam jest?
- Ehh jego bym skreślił. Biegł w las prostopadle do nadchodzącego stada. Jak mu się jakimś cudem by udało to by już wrócił, nawet z buta. Myślę, że zbyt się zżył z nami, żeby po prostu znikać – powiedział Gigant.
- Hej panienki, dojeżdżamy. Koniec gadania – rzucił głośno Łowca. Dopiero teraz zauważyłem, że cicha  rozmowa przerodziła się w dialog, którego słuchał cały pojazd.
                Kiwnąłem głową i podniosłem się. Kazałem reszcie się przygotować. Chociaż nie podejrzewałem, żeby znaleźć tu czyjś obóz, to wolałem dmuchać na zimne. Lepiej mieć broń w ręce. Pojedyncze zabudowania przerodziły się w ulice, otoczone budynkami. Były to raczej niskie bloki trzypiętrowe, przypominające mi akcje z Jakubem podczas jazdy w stronę Torunia, aniżeli wieżowce. Przesiane były sklepami, aptekami i podobnymi miejscami. Nie mieliśmy jednak czasu, ani odpowiedniego przygotowania, żeby je przeszukać. Nie taki był nasz cel. Łowca kierował się znakami, które wyraźnie prowadziły na most. Lekko mnie zaniepokoił fakt, że wszędzie było widać  trupy. Miasto wyraźnie było niebezpiecznym miejscem i szybko poczułem znajomy niepokój przeszywający moje ciało.
                Drogi całe szczęście były przejezdne. Co prawda raz mieliśmy problem i prawie zablokowaliśmy się o śmieciarkę stojącą na poboczu, ale całe szczęście Łowca dał sobie radę i ruszyliśmy dalej. Byliśmy teraz dosyć blisko rzeki i już z daleka było widać most. Był nieduży kawałek przed nami. Niestety stąd ciężko było określić, czy był przejezdny, czy nie. Z racji iż wróciłem na miejsce obok Łowcy, mogłem dokładnie obserwować jezdnię, a dodatkowo patrzeć na samego kierowcę. Widać było, że na twarzy jednookiego pojawił się niepokój.
- Co jest? – zapytałem w końcu.
- Strasznie dużo zdechlaków. Cholerna droga jest ciasna jak nie powiem co. Boje się, że możemy tu utknąć, ale teraz już nie ma odwrotu – powiedział to jakby przez zaciśnięte zęby.
- Most już blisko – starałem się pocieszyć.
                Wjechaliśmy w jeszcze ciaśniejszą ulicę niż wcześniej. Zastanawiałem się jakim cudem Łowca omija kolejne wraki aut, czy inne obiekty zagradzające części drogi. Manewrował pomiędzy kolejnymi przeszkodami, przebywając kolejne zakręty i zbliżając nas do celu. Byłem pewien, że uda nam się dotrzeć do celu, gdy nagle po zakręcie zobaczyliśmy, że uliczka, w którą skręciliśmy kończy się ślepym zaułkiem, z blokadą samochodową i znacznie za małym przejściem dla pieszych. Łowca zatrzymał się gwałtowanie i spojrzał w boczne lusterko. Przesuwając dźwignię skrzyni biegów zaczął kręcić kierownicą i cofać. Niestety widoczność nie był idealna i usłyszałem jak w coś uderzyliśmy.
- Kurwa! – krzyknął Łowca.

Spojrzałem w lusterko ze swojej strony, ale nie zauważyłem nic, co mogłoby blokować nam koła. Chociaż nie było jeszcze ciemno,  to słońce już zachodziło i ciężko było zauważyć cokolwiek. Dymitr stał za nami i patrzył z przerażeniem na całą sytuację. Było źle. Jeszcze gorsze było to, jak coś uderzyło głucho w ścianę wozu. Pojazd nie mógł ruszyć się ani w tył ani w przód, a coś ewidentnie blokowało nas z tyłu. Kolejne uderzenie zabrzmiały niczym dzwon wybijający naszą ostatnią godzinę. Uchyliłem okno i wychyliłem się. Zamarłem. Łowca zahaczył kołem o średniej wielkości murek. Teraz kiedy to wiedziałem mogliśmy spróbować wycofać, ale aktualnie staliśmy w miejscu. A Potwora powoli otaczała coraz to większa grupa zombie. Wychodziły z przejść, oraz z dalszej części ulicy zwabione hałasem, którego nasz pojazd robił sporo. Byliśmy uwięzieni.

4 komentarze:

  1. Hmm... ciężko będzie się im wyrwać stamtąd xd Mogliby w Assasin's Creed się pobawić, ale chyba górnego wyjścia z Potwora nie ma :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle czekalam na ten rozdzial z Bobrem by zobaczyc jak zareaguje na wiadomosc Lapy. Szkoda ze nie opisales tego bardziej i szkoda ze jej nie znienawidziles :/. Nienawidze Lapy i wkurza mnie od samego poczatku :/. Ale poza tym rozdzial bardzo fajny^^. Z niecierpliwoscia czekam na wiecej :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż z jednej strony opisu nie było dużo, ale z drugiej cała reszta tomu będzie się wokół tego kręciła na swój sposób. Zachowanie Łapy i Bobra, ciągle podirytowanie, nerwy na tyle rozwinięte, że spowodują "odsłonięcie się" i wiele kosztownych dla całej grupy błędów... Sporo tego będzie :) No i generalnie już wcześniej było powiedziane, że Bobru czuje pewnego rodzaju słabość do Łapy, która jest niczym choroba. Ona go krzywdzi, skrzywdziła bliskie mu osoby, była kosztowną sojuszniczką od początku, a on mimo tego wciąż nie potrafi jej znienawidzić do końca. A miał ku temu okazje, w końcu Łapa była odpowiedzialna za śmierci Eryka i Gokujina w Królowym Moście, za upadek całego Obozu, za śmierć Natalii oraz ogólny rozłam. No ale przed wami spore przemiany, więc zapraszam do kolejnych rozdziałów ;D

      Usuń