poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 8: Obóz

Rozdział 8, kolejny z perspketywy Irka. W tym rozdziale dowiecie się kim jest tajemniczy mężczyzna, który zapukał do kryjówki Łapy i reszty w ostatnim rozdziale i czego od nich chce. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 8 - Irek - Dzień 4-5
Bobru - w tym czasie Bobru wraca z Drugiego Posterunku i jest świadkiem buntu.
Olaf - w tym czasie Olaf wraca z Torunia wraz z Feline

----------------------------------------

Rozdział 8 (Irek): Obóz


                Mężczyzna wszedł. Pierwsze co rzuciło się w oczy to lekko zgarbione plecy i czarna czupryna na głowie. Był on ubrany w koszulę i bluzę oraz ciemne dżinsy. Nie miał przy sobie żadnej widocznej broni, tylko plecak. Łapa i Miczi nie przestały jednak celować. Ja, dalej w ręczniku, obserwowałem sytuacje i kompletnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Człowiek, który przeszedł przez drzwi nie wydawał się wystraszony, chociaż był całkiem młody, musiał być w moim wieku.
- Cieszę się, że mnie wpu… - zaczął, ale nie dokończył. Łapa pociągnęła go kołnierz i przyskrzyniła do ściany. Ściągnęła z niego plecak siłą, cały czas przykładając lufę do potylicy. Rzuciła plecakiem w moją stronę żebym go przeszukał, a sama zaczęła sprawdzać, czy nie ma gdzieś ukrytej broni.
- Rozumiem, zachowanie bezpieczeństwa grupy jest bardzo… - znowu próbował coś powiedzieć, ale i tym razem Łapa mu przerwała.
- Zamknij się! Skąd jesteś? Czego tu szukasz? Jak nas znalazłeś? – zadawała pytania. Uśmiechnąłem się pod nosem. To była ta sama Łapa, którą poznałem w Toruniu. W tym samym czasie usiadłem, żeby zbadać zawartość wyposażenia naszego gościa. W środku nie było jednak nic ciekawego. Dwie butelki wody, mapa okolic, kompas, nóż oraz parę zbożowych batoników. Po chwili znalazłem jeszcze paczkę tabletek na uspokojenie.
- Nie ma tu nic specjalnego Łapa – powiedziałem.
- Oczywiście, że nie ma, mówiłem, że nie mam złych zamiarów – powiedział – Nazywam się Garbus i jestem z obozu w Inowrocławiu. Chciałbym was tam zaprosić. Zobaczyłem tu światło, więc postanowiłem sprawdzić – wytłumaczył dosyć spokojnie, chociaż widać było, że zaczął się denerwować.
- Obóz w Inowrocławiu? – zapytała Miczi.
- Tak. Mamy póki co około trzydziestu osób, ale zagospodarowaliśmy trochę miejsca i jest tam naprawdę bezpiecznie i mamy miejsca na nowe osoby – powiedział Garbus.
- Nie interesuje to nas – powiedziała Łapa.
- Co? – zapytała Miczi – Potrzebujemy tego. Jesteśmy na resztkach i dobrze o tym wiesz, potrzebujemy chociaż odrobiny odpoczynku w normalnym, bezpiecznym miejscu!
- Miczi proszę cię, ten człowiek kłamie. Jestem pewna, że śledził nas już jakiś czas, a zresztą od kiedy jesteś taka skora do zaufania obcym? Niedawno zostałaś zdradzona przez swojego pieprzonego przyjaciela! – krzyknęła Łapa.
                Miczi zrobiła się cała czerwona i nie odezwała się już. Wiedziałem, że muszę coś powiedzieć.
- Łapa przemyśl to, naprawdę. Wiesz jak rozbici jesteśmy. Mamy teraz zakładnika, możemy się chociaż tam przejść, najwyżej stamtąd uciekniemy – powiedziałem.
- A co jak wpadniemy w pułapkę? Nie mogę ryzykować życiem siostry i waszym, żeby sprawdzić obóz, z którego ludzie śledzą nas od jakiegoś czasu.
- Nikogo nie śledziłem. Naprawdę szukałem osób do naszego obozu i zobaczyłem światło. Nie lubię kłamać – stwierdził Garbus.
Łapa puściła go, ale wciąż nie schowała pistoletu.
- Spacerujesz sobie z nożem, bez żadnego pojazdu po takiej dziczy? Masz coś nie tak z głową? – zapytała.
- Mój partner jest w aucie niedaleko. Jeżeli dam mu znak, może tu przyjść, jak nie to wróci do Inowrocławia i przyjedzie ze wsparciem, żeby zobaczyć co się ze mną stało. To oczywiście nie jest groźba, ale jeżeli chcecie z nami wrócić dobrze by było po niego pójść – zaproponował.
                Łapa zastanawiała się chwilę. Miczi wróciła do pokoju, gdzie był Krystek, Młoda i Marta.
- Będziesz spał w zamkniętym, pilnowanym pokoju, razem ze swoim przyjacielem. Możesz go zawołać stąd? – zapytała.
- Tak – odpowiedział. Podszedł w stronę drzwi i otworzył je. Byłem pewien, że zagwiżdże, krzyknie, czy da jakiś znak, ale ten podniósł coś z ganku. Przez chwilę już bałem się, że to pistolet, ale całe szczęście to była tylko krótkofalówka. Właściwie urządzenie było dosyć ekskluzywne jak na te czasy, ale jednak wolałem to niż pistolet.
                Garbus nacisnął przycisk i usłyszeliśmy trzaski.
- Kondziu to kolejni ochotnicy, podjedź tu, odbiór – powiedział.
Urządzenie zatrzeszczało, a po chwili usłyszeliśmy przerywany męski głos:
- Zaraz tam będę, bez odbioru.
                Garbus odwrócił się do nas i uśmiechnął. Łapie zdecydowanie nie było do śmiechu, ale ja w tym momencie musiałem się przebrać, bo całą tę akcję byłem w ręczniku i zdecydowanie było mi już zimno. Wszedłem do salonu. Wszyscy akurat jedli i rozmawiali o czymś. Powiedziałem im, że łazienka jest wolna i powinni skorzystać. Młoda postanowiła zażyć kąpieli, a ja w tym czasie znalazłem pasujące na mnie, w miarę czyste ciuchy. Wziąłem swoją broń i wyszedłem z powrotem na korytarz, żeby pomóc Łapie.
                Siedziała na krześle i obserwowała Garbusa, który czekał na ganku.
- Co o tym myślisz? – zapytała mnie.
- Koleś wydaje się być spoko, a co do samego miejsca mam dobre przeczucie – starałem się brzmieć pocieszająco.
- Przeczucie – westchnęła – Miejmy nadzieje, że dobre.
Samochód podjechał pod dom po paru minutach. Wcześniej wspomniany Konrad okazał się być starszym, siwiejącym mężczyzną, mającym około pięćdziesiąt lat. Przywitał się z Garbusem i podszedł razem z nim do nas.
- Witajcie, cieszę się, że zaakceptowaliście naszą ofertę – powiedział.
- Jeszcze nic nie zaakceptowaliśmy. Na razie to przemyślamy. Przenocujcie w tamtym pokoju i niczego nie próbujcie, bo zapewniam was, że nie wyjdziecie stąd żywi – odpowiedziała Łapa.
                Konrad nie wydawał się zrażony tymi słowami. Nie zauważyłem też u niego broni i Łapa wydawała się nie chcieć nawet go sprawdzać, więc po prostu zaprowadziliśmy ich do pokoju. Ja usiadłem na krześle obok drzwi i miałem ich pilnować pierwszy. Zobaczyłem wychodzącą z łazienki Młodą i westchnąłem cicho. Chociaż była młodsza od Łapy o jakieś cztery lata, to była z niej bardzo ładna dziewczyna. Szła w ślady siostry. Teraz przemknęła obok mnie w ręczniku i po chwili zauważyłem Krystka, który szedł w stronę łazienki. Z racji iż szykowała się długa noc, oparłem się o krzesło i czekałem na zmianę mojej warty. Około dwie godziny później zmienił mnie Krystek, a ja poszedłem do salonu, gdzie wszyscy już spali i położyłem się. Zasnąłem dosyć szybko.
                Obudziłem się wyjątkowo późno, jak na mnie. Chociaż parę osób jeszcze spało, to Łapa, Młoda i Marta były już na nogach. Siostra Łapy rozmawiała o czymś z Martą, a Łapa siedziała i wpatrywała się w okno. Zdziwiłem się, że nikt nie pilnuje ludzi z Inowrocławia, ale podejrzewałem, że jeszcze śpią, albo Łapa ich po prostu zamknęła na klucz. Wstałem i rozprostowałem się ziewając. Podszedłem do Łapy i przywitałem się z dziewczynami.
- Jakie plany? – zapytałem.
- Musimy wyjechać jak najszybciej. Nienawidzę takiego oczekiwania – powiedziała.
- Mam ich budzić? – zapytałem.
- Tak – odpowiedziała krótko i wstała.
                Zacząłem wszystkich budzić i chociaż nie byli zadowoleni to powoli się podnieśli i zaczęli się ogarniać, ubierać i przygotowywać do wyjazdu. W tym czasie Garbus i Konrad już wstali i majstrowali coś przy swoim aucie. Podeszliśmy do nich z Łapą, która miała im coś do powiedzenia i przywitaliśmy.
- Jeden z was jedzie z nami. Nie ma dużo miejsca, ale tak będziemy wiedzieli, że nie jesteśmy zostawieni sobie, jeżeli prowadzicie nas w pułapkę – powiedziała prosto z mostu.
- Mówiłem już, że to nie pułapka, ale nie ma problemu. Zabiorę się z wami, a Kondziu będzie nas prowadził – powiedział z uśmiechem.
- Jesteście gotowi do drogi? – zapytałem.
- Tak. Możemy wyjeżdżać w każdej chwili – potwierdził starszy mężczyzna.
- Dobrze, to zbierajmy się, wołaj resztę i spakujcie wszystko – powiedziała Łapa.
                Zgodnie z jej prośbą poszedłem po resztę i razem z nimi przenieśliśmy nasze rzeczy do auta. Po chwili wszyscy siedzieli już w środku. Było bardzo ciasno, szczególnie przez zapas puszek, który mieliśmy w bagażniku, ale jechać się dało, a to było najważniejsze. Samochody ruszyły. Konrad, w swoim aucie, prowadził nas i po chwili wyjechaliśmy na główną drogę. Wiedzieliśmy, że jesteśmy niedaleko Inowrocławia i dotarcie tam nie zajmie nam specjalnie dużo czasu.
                Krystian kierował, a obok niego siedziała Młoda. Ja siedziałem z tyłu wraz z Łapą, a przed nami siedzieli Garbus, Miczi oraz Marta. Pogoda nie była dzisiaj zła, więc można było się porozglądać, ale w sumie za szybami auta nie było nic nadzwyczajnego. Pola i lasy, które wyglądały zupełnie jakby nic się nie stało. Co prawda, co jakiś czas widać było pojedyncze zombie, które nie wiadomo jak znalazły się w tym miejscu. Raz wydawało mi się nawet, że widzieliśmy ocalałego, który uciekał przed większą grupką, ale było to tak daleko, że ciężko było stwierdzić.
                Przejeżdżaliśmy też przez opustoszałe wioski, które wyglądały całkiem dobrze, co oznaczało tylko jedno. Ktoś je oczyszczał dosyć regularnie, więc niedaleko musiał być obóz. Łapa szturchnęła mnie łokciem i spojrzała na Garbusa, który opowiadał coś Miczi i Marcie.
- Co o nim sądzisz? Nie pożałujemy tego? – zapytała mnie szeptem.
- Miejmy nadzieję. Najwyżej dojdzie do rzeźni i przynajmniej zginiemy inaczej niż od ugryzienia – powiedziałem.
- Ty i tak nie możesz zginąć od ugryzienia. A mi to wszystko jedno, kto mnie dorwie. Żywy czy martwy i tak mnie skurwiel popamięta – powiedziała.
- Właściwie, kto dowodzi tym obozem? – zapytała nagle Miczi.
- Mężczyzna o imieniu Ben. Bardzo  mądry i przyjazny człowiek. Ma dużą wiedzę o tym, co dzieje się na świecie – odpowiedział Garbus.
- Wiecie, co dzieje się w innych częściach świata? –zapytała.
- Tak. Ale to opowie już wam sam Ben. Podejdźcie do niego z szacunkiem, bo naprawdę na to zasługuje. W Inowrocławiu wszyscy go absolutnie szanują – powiedział takim tonem, że aż dreszcz przeszedł mnie po plecach.
                Zobaczyliśmy w końcu zabudowania większego miasta i to musiał być Inowrocław. Wjechaliśmy do miasta, mając na lewo od siebie duże, rozległe pola, a po prawej pierwsze zabudowania. Ruszyliśmy za Konradem labiryntem uliczek i pierwsze co rzuciło się nam w oczy to ogromny, czerwony kościół, ogrodzonym sporym, wyglądającym na solidny płot. To musiał być ich obóz. Nie wiedziałem co czuć, ale trzymałem rękę na pistolecie i liczyłem na szczęście i na to, że nikomu nic się nie stanie. Przynajmniej z naszej grupy.
Zajechaliśmy pod całkiem sporej wielkości bramę i czekaliśmy. Wiedziałem, że nie tylko ja czuje niepokój. W końcu dotarliśmy do obozu kompletnie nieznanych nam ludzi, a każdy  dobrze wiedział, że nie można ufać nikomu. Konrad wysiadł i zamachał do strażników, którzy wyszli przed bramę. Nie byli oni ubrani tak jak ci z Ostoi, ale nosili specjalne, odblaskowe opaski, oraz oczywiście bronie. Jeden z dwóch, którzy wyszli, spojrzał w naszą stronę ze zdziwieniem. Zastanawiałem się już od początku jak to możliwe, że takie miejsce szuka w taki sposób osób, ale podejrzewałem, że po prostu chcą jak najszybciej dogonić Ostoje i liczyć się w okolicy. Przez chwilę pomyślałem, że to miejsce może być kontrolowane przez ludzi z Torunia i to może być pułapka Dziary, ale nie byłem pewien i to byłoby bardzo dziwne.
                Po chwili bramy się otworzyły, a my zobaczyliśmy, to co ukrywały mury. Na placu wokół kościoła stało paręnaście wozów, w tym parę z nich było kempingowach, więc musiały służyć jako domy, dla wielu osób. Na tyłach z daleka widzieliśmy kolejne budyneczki, które musiały pełnić funkcje miejsca prac dla tych osób. Pomiędzy kościołem, a bramą krążyło paręnaście osób, które zajmowały się różnymi rzeczami – od siedzenia i rozmawiania, aż po sadzenia drzew. Gdy tylko przeszliśmy przez bramę ci patrzyli się na nas podejrzliwie. Niektórzy otwarcie trzymali broń i pilnowali porządku i widać było, że aż ich świerzbiło, żeby do nas w końcu wycelować.
- Witajcie w Inowrocławie! – powiedział teatralnie Garbus i machnął ręką obejmując okolicę – To jest właśnie nasz obóz, tutaj mamy kościół, który w połowie przerobiliśmy na bastion nie do zdobycia, a w połowie na sale, magazyny i tak dalej. Po bokach możecie zauważyć nasze pojazdy, oraz wozy kempingowe, w których śpią nowo przybyli ludzie, tacy jak wy. Jak już zdecydujecie się tu dołączyć, to z tyłu mamy paręnaście domków, gdzie mieszkają stali członkowie tej społeczności – gdy opowiadał dużo gestykulował i powoli prowadził nas w stronę kościoła – Na tyłach mamy również ogromny generator, który ostatnio niestety nieco szwankuje, ale już go naprawiają, oraz parę budynków urzędowych, takich jak biuro badawcze, oraz bar. Kawałek na wschód stąd, poza murami, jest laboratorium oraz korytarz krzyku.
- Korytarz krzyku? – zapytałem zaciekawiony.
- Tak. To niezwykłe miejsce dostarczające nam wielu informacji na temat zombie oraz całej zarazy. Pracę idą wolno, ale brakuje nam sprzętu oraz jeszcze bardziej wykwalifikowanych ludzi, bo chociaż mamy dwie tęgie głowy, to ciężko im przekazać wiedzę na bieżąco, chociaż są pojętni – wytłumaczył.
                Weszliśmy do kościoła. W środku rzeczywiście wyglądało zupełnie inaczej niż w normalnym kościele, a że cały budynek był całkiem spory, to potęgowało wrażenie. Normalna, wielka sala, była przedzielona różnymi prowizorycznymi ścianami i dzieliła się na pomieszczenia. Widać też było część obronną, która rzeczywiście robiła spore wrażenie. Wyglądała jak skarbiec, z ogromnymi drzwiami i ścianami wyłożonymi wzmocnieniem. Mogła się podobać. Konrad i Garbus poprowadzili nas do przodu i wyszła przed nami kobieta, która wygląda dosyć upiornie. Miała mocno zaznaczone kości policzkowe i rubinowo czerwone usta. Jej włosy były koloru przypominającego smołę i miała je spięte w kok. Już na pierwszy rzut oka wyglądała na kogoś surowego.
- Kto to jest? – zapytała bez przywitania.
- Doris, nie złość się. To nowi przybysze – wytłumaczył Garbus.
- Czemu wciąż mają bronie? – zapytała.
- Bo im ufam – powiedział garbaty mężczyzna. Jak mógł nam ufać jak nawet nas nie znał? Byłem pewien, że każdy z naszej doświadczonej grupy zadał sobie w tym momencie takie samo pytanie. Marta, która była zdecydowanie najmłodsza podeszła do mnie i przytuliła się. Widać było, że przerażało ją otoczenie. Ja sam czułem pewien dreszcz niepokoju.
                Kobieta, nazywana Doris, spojrzała na nas i zatrzymała na dłużej wzrok na mnie.
- A temu co się stało? Jest cały w bliznach – stwierdziła z niesmakiem.
- Dorota błagam cię. Po prostu powiedz gdzie jest Ben – poprosił Konrad.
- To ślady po ugryzieniach – wypaliłem i od razu tego pożałowałem.
Dorota zrobiła ogromne oczy, po czym cofnęła się o krok. Byliśmy teraz w centrum uwagi, bo większość tutejszych ludzi, którzy byli w kościele, przyglądała się sytuacji.
- O… oszaleliście? Wprowadziliście zarażonego do środka? – zapytała z niedowierzaniem.
I Konrad i Garbus zrobili miny jakby zobaczyli ducha i spojrzeli na mnie. Usłyszałem jak ktoś za moimi plecami odbezpiecza broń i sam natychmiastowo sięgnąłem po swoją. Łapa, Miczi i Krystek poszli w moje ślady. Sytuacja była mocno napięta, ale wtedy krzyknąłem:
- Spokojnie jestem całkowicie niewrażliwy na ugryzienia!
                Doris, o ile to było możliwe, jeszcze bardziej rozszerzyła oczy patrząc na mnie. Konrad pokazał ludziom za moim plecami, żeby opuścili broń, a nasza grupa również pochowała pistolety.
- Odpowiesz mi w końcu gdzie jest Ben? – zapytał ponownie Konrad.
- Jest w laboratorium… czy naprawdę jesteś odporny na… - zaczęła, ale Łapa jej przerwała. Widać, że od razu wykorzystała sytuacje, żeby ewentualną przeszkodę zrównać z ziemią.
- O tym porozmawiamy z waszym przywódcą, tyle dobrego o nim słyszeliśmy, że to musi być naprawdę potężny człowiek – powiedziała z niedużą ironią. Mógłbym przysiąc, ze oczy Doroty zapłonęły ogniem. Konrad i Garbus patrzyli na Łapę z podziwem. Dorota musiała być średnio lubianą osobą, ale my całe szczęście się z nią pożegnaliśmy i wyszliśmy na zewnątrz.
- Masz ogień dziewczyno – powiedział Konrad.
- Ona zawsze taka jest – wytłumaczyłem.
- Tacy ludzie się tu przydadzą – odpowiedział z uśmiechem.
- Szkoda, tylko, że wasi ludzie łypią na nas jakbyśmy uciekli z więzienia i mieli ich zaraz wymordować – odgryzła się Łapa.
- Po prostu są ostrożni, to chyba dosyć normalne? – włączył się Garbus.
- Mhm – odpowiedziała krótko Łapa.
                Z początku myślałem, że będziemy szli ponownie za mury, skoro laboratorium miało być ulicę dalej, ale tutaj mnie zaskoczyli, bo okazało się, że jest przejście podziemne prowadzące z jednego domów za kościołem, prosto do piwnicy owego budynku, gdzie był korytarz krzyku i Ben. Byłem bardzo ciekawy tego korytarza.
- Powinniśmy jeszcze coś wiedzieć o tym Benie, zanim go poznamy? – zapytała Miczi.
- Na pewno to, że jest osobą, która jest sprytna. Nie próbujcie go przechytrzyć bo mogę się założyć o wszystko, łącznie z moim życiem, że wam się nie uda. To jest piękny umysł – powiedział poetycko Garbus.
- No i wielki strateg. Widzieliście bunkier w kościele. Jestem pewien, że wasze obozy połączone z wszystkimi okolicznymi nie dałby rady tam wejść – przechwalał się Konrad.
- Dałabym radę – zapewniła Łapa.
- Wątpię – odpowiedział garbaty.
                Łapa już chciała coś powiedzieć, kiedy zobaczyliśmy drzwi prowadzące schodami do laboratorium. Słychać tutaj było dziwny, stłumiony hałas i nie do końca byłem pewien co on może oznaczać. Członkowie obozu nie zabrali nam jednak broni, więc byłem o tyle spokojniejszy. Weszliśmy po schodach w ósemkę i tutaj hałas był już większy. Marta rozglądała się niespokojnie, więc podszedłem bliżej niej. Cała reszta też nie wiedziała co o tym sądzić.
- Co to za hałas? – zapytała w końcu Miczi.
- Korytarz krzyku. Przygotujcie się, bo robi wrażenie – powiedział Garbus.
                Byliśmy teraz w niedużym korytarzu i przed nami były jedne, jedyne drzwi. Konrad podszedł do nich i pchnął je. Wtedy hałas się spotęgował, ale zobaczyliśmy coś naprawdę niezwykłego. Weszliśmy do środka i zaczęliśmy iść przed siebie. Towarzyszyło temu uderzanie o szyby i jęki. Znajdowaliśmy się w długim, dosyć wysokim pomieszczeniu, które z lewej i prawej strony było wypełnione czymś na styl akwarium. Zajmowały właściwie całe ściany i były podświetlone, ale to co znajdowało się w środku sprawiło, że dostałem dreszczy.
                Akwaria były wypełnione zombie w różnym stanie rozkładu. Uderzały one wściekle w szyby próbując je rozbić. Było tak głośno, że nie słyszałem swoich myśli. Szliśmy jednak do przodu, zdruzgotani tym co zobaczyliśmy. W końcu znaleźliśmy się przy drzwiach, które otworzył Garbus i nas wpuścił do środka. Weszliśmy i kiedy drzwi się zamknęły nastała cisza. To było tak gwałtowne, że zakręciło mi się w głowie.
- Co to kurwa mać było? – zapytała Łapa wyraźnie zszokowana.
- Korytarz krzyku. Oczywiście t utaj wszystko jest wyciszone, żeby naukowcy mieli jak pracować, ale to oprócz zabezpieczenia jest też świetnym miejscem do przetrzymywania zombie, które badamy. Nie musimy ich nawet karmić, bo z tego co zauważyliśmy… a z resztą o wszystkim dowiecie się od Bena. Powinien był w głównym laboratorium, tam zawsze przesiaduje – wytłumaczył Garbus.
                Chociaż pytań było jeszcze sporo ruszyliśmy w niezwykłej ciszy do przodu. Byliśmy teraz w korytarzu, który rozgałęział się w pięć stron, ale nasi przewodnicy dobrze wiedzieli gdzie pójść. Zapukali do drzwi na lewo, a ja wziąłem głęboki oddech przed spotkaniem z przywódcą tego obozu. Musiał być kimś naprawdę ciekawym, bo miejsca, które tutaj założył naprawdę robiły na mnie ogromne wrażenie.
                Drzwi otworzyły się i zobaczyliśmy średniej wielkości pomieszczenie, pełne stolików, dokumentów i otoczone krzesłami. Cztery z nich były zajęte przez mężczyzn, którzy widząc nas oderwali się od pracy. Konrad i Garbus zaczęli się witać i kiedy podeszliśmy do ostatniego mężczyzny zauważyłem coś, co mnie całkowicie zaskoczyło.
- Ben to jest grupa, na którą wpadliśmy niedaleko chatki na zachód stąd. Myślę, że to naprawdę ciekawi ludzie, którzy wzmocnią nasz obóz – powiedział Konrad i wskazał nas.
                Spojrzałem na Bena i przeżyłem, kolejny już dzisiaj, szok. Chociaż mężczyzna, który przed nami siedział nie wydawał się być specjalny, bo był nieco starszy ode mnie, czarne włosy mieszały się z siwymi, na poznaczonej pierwszymi głębszymi zmarszczkami twarzy, nosił okulary, a twarz miał tak gładką, ze nie znalazłoby się u niego nawet śladu włosa to zadziwiało mnie to na czym siedział.  Był to wózek inwalidzki.
- Witajcie, ja jestem Ben i witam was w moim obozie w Inowrocławiu. Wybaczcie, że nie wstanę, aby was przywitać, ale po prostu nie mam jak – powiedział i uśmiechnął się. W jego uśmiechu było coś przerażającego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz