wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 11: Nowy porządek

Rozdział 11, kolejny z perspektywy Irka. Dosyć ważny rozdział, na który na pewno sporo osób czekało. Jest w nim naprawdę sporo informacji na temat tego co dzieje się w kraju jak i na świecie, oraz sama rozmowa z Benem. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

POV:
Rozdział 11 - Irek - Dzień 5-6
Bobru - Dzień 5-6 - w tym czasie Bobru wraca z Drugiego Posterunku i przeżywa kryzys.
Olaf - Dzień 5-6 - W tym czasie Olaf wraca do Płońska.

-------------------------------------

Rozdział 11 (Irek): Nowy porządek


                Nie wiedziałem co myśleć o całej sytuacji. Człowiek, który przed nami siedział był niepełnosprawny. Jeździł na wózku. Pomimo tego, wszyscy tutejsi mieszkańcy obozu traktowali go z ogromnym szacunkiem i bali się go. Jak niesamowitą osobą musiał być, żeby budzić taki respekt nie potrafiąc wstać o własnych siłach.
- Zanim porozmawiamy, chciałbym poprosić całą resztę o opuszczenie pokoju. Słyszałem już, co nie co o naszych gościach i chciałbym z nimi poważnie porozmawiać na parę tematów – powiedział łagodnym, ale stanowczym tonem.
 Jego ludzie, w tym Garbus i Kacper posłusznie opuścili pomieszczenie i zostaliśmy sami. Zdziwiło mnie to, że mężczyzna się nas nie bał. W końcu mieliśmy broń, a nawet bez niej, jakim problemem byłoby zabicie niepełnosprawnego mężczyzny?
                Ben uśmiechnął się.
- Siadajcie proszę, musimy porozmawiać – poprosił, wskazując nam krzesła otaczające stół. Usiedliśmy wszyscy i czekaliśmy, aż mężczyzna zacznie mówić.
- Jesteście z Torunia, prawda? – zapytał.
- Tak – odpowiedziała Łapa – Właściwie byliśmy. Opuściliśmy obóz jakiś czas temu.
- Moglibyście mi się dokładnie przedstawić? Jestem po prostu ciekaw – stwierdził. Zgodnie z jego poleceniem, po kolei powiedzieliśmy parę słów o sobie, a gdy skończyliśmy Ben znowu się odezwał.
- Podejrzewam, że niektóre osoby w Toruniu się o was martwią. Gdy moje patrole zwiedzają tę okolicę co i rusz widzą przejeżdżające wozy Czerwonych Flar, które wyraźnie przeszukują okolicę. Nie myśleliście o powrocie tam? – zapytał.
- Powiedzmy, że każdy z nas w jakiś sposób podpadł tamtejszemu dowódcy, Dziarze – wytłumaczyłem.
- A on podpadł każdemu z nas – dodała Łapa.
- Na pewno macie sporo pytań – zaczął Ben – Możecie pytać o, co chcecie. Na tym polega wzajemne zaufanie. Ja zaufałem wam. Wy zaufacie mi, gdy dowiecie się paru rzeczy – dodał.
- Nie jestem pewna, czy tu zostaniemy. Oczywiście skorzystamy z gościny żeby zregenerować siły, ale pozostanie tu na dłużej raczej nie wchodzi w grę. Nie pasujemy do takich obozów – powiedziała Łapa.
- Ta strefa jest najbezpieczniejsza w kraju – zapewnił ją Ben.
- Co masz na myśli? – zapytał Krystek.
- Nasz kraj. Oprócz okolicznej strefy jest tylko parę większych obozów. Oczywiście w Polsce mamy jeszcze parę podobnych stref, ale wiem, że to ta ma największy potencjał na przetrwanie apokalipsy – powiedział z dumą w głosie.
- Stref? Gdzieś jeszcze są podobne obozy? – zapytałem.
- Oczywiście. Na południu Polski, są dwa podobne do Ostoi. Jeden w okolicach Lublina, a drugi w okolicach Wrocławia. Jeżeli chodzi o liczebność, to mogę zapewnić, ze są większe od Ostoi, ale na pewno słabiej zorganizowane. To w tym miejscu są ludzie warci tego świata. Ludzie, którzy przetrwali od zera, a nie wojskowe obozy, zorganizowane przez rząd – opowiadał, patrząc na nas – Jest jeszcze coś w okolicach Łodzi. Ale o tym akurat nie wiem nic. Na północy jesteśmy właściwie tylko my. No i całe mnóstwo niedużych grup, obozowisk – dodał.
- A w okolicy? Jak to wygląda? – zapytała Miczi.
- Wszędzie na świecie jest tak samo? – włączył się Krystian.
                To było niesamowite, jak dużo wiedział ten człowiek. Jeżeli nie zmyślał, a nie brzmiał jakby wymyślał tę historię na poczekaniu, to miał naprawdę ogromną wiedzę. A my chcieliśmy wiedzieć.
- W okolicy oprócz Ostoi, Inowrocławia, Płońska i okolic Bydgoszczy, gdzie jest Drugi Posterunek, są również Złomiarze, parę niedużych, bezimiennych grup oraz niejacy Zszyci –opowiedział – A co do całego świata sytuacja dotknęła wszystkich. Nie ma miejsca bez zombie. Chociaż istnieją znacznie lepiej rozwinięte bastiony ludzkości to wciąż nie nazwałbym tego bezpiecznym miejscem. Ale muszę przyznać, że na wschodzie Europy teren Ostoi jest jednym z największych obszarów. A na pewno najlepiej zorganizowanym – dokończył.
- Zszyci? – zapytała Łapa.
- Nie słyszeliście o nich? To naprawdę paskudni mordercy. Co gorsza zombie im nie straszne, bo przyszywają sobie na stałe części ich skóry, przez co zombie na nich nie zwracają uwagi. Tak samo zresztą ocalali, bo kto biegnąc przez miasto zabija każdego trupa jakiego spotka? Nikt. Dlatego są tak niebezpieczni – powiedział.
Mój boże, pomyślałem. Nie mogłem przyjąć do wiadomości istnienia takiej grupy, ale zgadzałem się z Benem w tym, że na pewno są niebezpieczni.
- Nie są zarażeni? Po kontakcie ze skórą i tkanką zombie? – zapytałem.
- Ich dowódca, którego nazywają Krawcem umie tak zszyć człowieka, żeby uniknąć zarażenia. Chociaż to morderca to musze przyznać, że zna się na tym co robi – powiedział.
- Irek jest niewrażliwy na zarazę – wystrzeliła nagle Łapa.
                Pierwszy raz podczas naszej rozmowy udało nam się zadziwić Bena. Spojrzał na mnie z otwartymi oczami.
- Naprawdę? Pomimo ugryzienia nie zamieniasz się? – zapytał podekscytowany.
- Tak – odpowiedziałem niechętnie. Nie chciałem, żeby tak szybko dowiedzieli się o moich umiejętnościach, chociaż wierzyłem, że Łapa ma jakiś plan.
- To naprawdę… niesamowite. Ktoś taki jak ty na pewno się tu przyda. I jestem pewien, że z chęcią tu zostaniecie, przynajmniej na kolejne parę dni – powiedział uśmiechając się.
- A to niby dlaczego? – zapytałem.
- Ponieważ, za dwa dni odbędzie się tutaj Wielkie Spotkanie Ocalałych – zaczął.
- To znaczy? – dopytała Łapa.
- To znaczy, że przybędzie tutaj Dziara z delegacją, Kapitan z Drugiego Posterunku oraz Feline z obozu w Płońsku. To będzie bardzo ważny moment dla ludzkości, bo jak wszystko pójdzie po mojej myśli to założymy naprawdę sprawny, jeden duży obszar, który będzie sobie wzajemnie pomagał, walczył i tak dalej – wytłumaczył.
                To była kolejna zaskakująca wiadomość. Człowiek, o którym jeszcze niedawno nic nie słyszałem, momentalnie chciał zmienić sytuację, która panowała w okolicy od jakiegoś czasu. Chociaż wątpiłem, żeby coś osiągnął to musiałem mu przyznać, że jest cholernie ambitny i naprawdę wpływowy, ponieważ na chwilę obecną wierzyłem mu całkowicie i chciałem zostać tutaj na to spotkanie, chociażby dla zobaczenia osób z Torunia. Nie znałem ich, ale słyszałem opowieści. Zobaczenie słynnego Bobra, albo kogoś z jego grupy na własne oczy mogło być naprawdę ciekawym doświadczeniem.
- Ja bym został – powiedziałem na głos.
Łapa spojrzała na mnie zaciekawiona i pokręciła głową.
- Sama nie wiem. Jak ostatni raz byliśmy w Toruniu rozstaliśmy się w kiepskich stosunkach. Wydaje mi się, że tamtejszy dowódca, gdy nas zobaczy, może się zdenerwować, a chyba nie chciałbyś rozlewu krwi w twoim obozie? – zapytała Łapa, paskudnie się uśmiechając.
- Nie dojdzie do żadnego rozlewu. Mogę wam zapewnić całkowity azyl, który będą musieli zaakceptować – zapewnił nas – To jak mogę liczyć na waszą pomoc? Dzięki wam uda nam się zająć spory obszar i wspólnie w nim żyć. Zrobimy specjalne drogi, oczyszczone szlaki, dzięki którym będziemy szybciej się poruszać i wiele innych – rozmarzył się.
- Moglibyśmy zostać na noc i przemyśleć grupowo tę propozycję? – zapytała Łapa.
- Nie widzę problemu – powiedział – Skoro tak widzimy się wieczorem na kolacji i jutro z rana na śniadaniu powiecie co zadecydowaliście. Poproście Garbusa, żeby dał wam kwaterę i pokazał gdzie będzie kolacja.
- Dziękujemy – powiedział w imieniu całe grupy.
                Cała rozmowa była ciekawym przeżyciem, bo nie codziennie się spotyka tak niezwykłą osobę. Musieliśmy teraz przedyskutować wszystko i ustalić, co właściwie chcemy zrobić. Jeżeli Dziara, wraz z innymi ludźmi z Torunia miał tu być na dniach to nie zwiastowało niczego dobrego, chociaż miałem nadzieję, że wszystko pokojowo się zakończy i być może nie będziemy już mieli problemów w podróży. Z drugiej strony nie wiedziałem, czy Łapa będzie chciała tu zostawać. Podczas naszej miesięcznej przyjaźni rozmawialiśmy parę razy o jej relacji z Bobrem. Chociaż była zamkniętą emocjonalnie osobą, to parę razy złapałem ją w chwili słabości, a wtedy dało się z nią normalnie porozmawiać. Oczywiście nie wykorzystywałem tego dla własnych korzyści, bardziej chciałem jej po prostu pomóc.
                Zanim opuściliśmy pokój odwróciłem się i zadałem jeszcze jedno pytanie.
- Czy jest na to antidotum?
Ben uśmiechnął się smutno.
- Nie – odpowiedział.
Nie wiem na co liczyłem zadając te pytanie, ale w sumie byłem ciekaw czy pracują nad czymś. Może teraz nie chciał nam jeszcze o tym mówić, ale te laboratorium wyglądało imponująco i czułem, że niedługo może tu powstać coś przełomowego.
                Wyszliśmy z pomieszczenia, gdzie czekał na nas Garbus. Wyprowadził nas z powrotem tunelem do głównej części obozu i już po chwili staliśmy przy polu kempingowym i wybieraliśmy miejsce do snu.
- W jednym wozie spokojnie zmieści się do czterech osób, więc myślę, ze dwa obok siebie, wam wystarczą – powiedział Garbus.
- Tak, raczej tak – stwierdziła Łapa nieco nieobecnym głosem. Widać było, ze nad czymś myślała.
- Kolacja będzie na was czekała w restauracji za kościołem. Jest tylko jedna, więc znajdziecie bez problemu. To taki piętrowy budynek z krabem na szyldzie – wytłumaczył – A teraz wybaczcie, ale musze lecieć. Sporo spraw do załatwienia przed Spotkaniem – powiedział i ruszył w swoją stronę.
                Wozy kempingowe były nie za duże, ale zdecydowanie wygodne, w każdym były po cztery prycze, z czystą pościelą i wygodnymi materacami. Na razie weszliśmy wszyscy, w szóstkę, do jednego pojazdu, żeby obgadać całą sytuację. Głos pierwsza zabrała Łapa.
- Według mnie to jest podejrzane – zaczęła prosto z mostu – Typek rządzi grupką liczącą może pięćdziesiąt osób, a wie wszystko. Po mojemu to może być pułapka – powiedziała.
Tak śmiałych oskarżeń się nie spodziewałem.
- Mi się wydaję, że mają dobre zamiary, ale te całe laboratorium mi nieco śmierdzi – stwierdziłem.
- Ten korytarz był po prostu straszny… - dodał Krystek.
- Powinniśmy im zaufać, ale trzymać rękę na pulsie. Te spotkanie to jest ogromna szansa dla nas i dla całej okolicy. Szczerze to po miesiącu podróżowania i spania pod gołym niebem, albo w samochodzie, mam już serdecznie dosyć. Nie znaleźliśmy sami dobrego miejsca na założenie bazy, wiec będziemy musieli znaleźć je z kimś – wygłosiła Miczi.
- Skoro tak uważacie zostańmy. Ale nie wiem jak będzie wyglądało spotkanie z Dziarą. Myślę, że może pójść mocno nie po naszej myśli… - powiedziała Łapa – A teraz wypakujmy się, odpocznijmy i zjedzmy porządną kolację, bo nie wiem jak wy, ale ja jestem strasznie głodna!
                Przez następną godziny odpoczywaliśmy, zwiedzaliśmy i zaprzyjaźnialiśmy się z tym miejscem. Nie było tutaj źle, a ludzie, po tym jak dowiedzieli się, że dołączymy do społeczności chociaż na trochę, zrobili się jakby bardziej przychylni. Prawie pół godziny, jak zaczarowani, słuchaliśmy występu młodego chłopaka, który grał przed kościołem na gitarze ku uciesze gawiedzi.  Atmosfera, która tu panowała była ciekawa, ale dalej czuliśmy się nieswojo. Wieczorem poszliśmy do wcześniej wspomnianej restauracji, gdzie zjedliśmy w towarzystwie Bena i parunastu innych mieszkańców obozu. Bar był zrobiony na styl stołówki, parę rzędów stołów i otaczające je ławki.
- Zawsze jadacie razem? – zapytałem.
- Nie jest tu zbyt wiele osób, więc zazwyczaj jemy grupowo. Wiem, że w takiej Ostoi to byłby problem, zebrać tylu ludzi razem – wytłumaczył. Jedliśmy zupę pomidorową oraz po miseczce bigosu. Jedzenie było naprawdę pyszne i ktokolwiek je przygotował musiał się na tym znać. Cieszyłem się, że reszta grupy nie sprawiła problemów. Najbardziej obawiałem się Miczi, bo bywała nieprzewidywalna, ale teraz siedziała spokojnie i dyskutowała o czymś z Konradem.
                Opuściliśmy bar w trójkę, ja oraz Miczi i Marta, a reszta została jeszcze na trochę. Ja już byłem zbyt zmęczony, żeby uczestniczyć w dalszych rozmowach i po prostu chciałem położyć się spać. Dotarłem do wozów kempingowych i wraz z Miczi i Martą położyliśmy się w jednym .Słyszałem jak dziewczyny jeszcze gadały, ale dzisiaj byłem wyjątkowo wykończony i chciałem się porządnie wyspać. Zasnąłem natychmiast.
                W środku nocy obudziła mnie Łapa. Podniosłem się i ziewnąłem przeciągle.
- Co jest? – zapytałem.
- Musimy zgłosić się do Bena. Zaszedł pewien incydent… - powiedziała tajemniczo.
Nie wiedząc kompletnie o, co chodzi rozejrzałem się po wozie, ale Miczi i Marta wciąż spały.
- Ugryźli go? – zapytałem wystraszony.
- Nie, ale wpadł w tarapaty. Chodź, powiem ci po drodze – zaproponowała. Wstałem i chwytając po drodze butelkę wody, wyszedłem. Dzisiejszy dzień był dosyć emocjonujący, a jak widać rozrywkom nie było końca. Zastanawiałem się, co takiego się wydarzyło. Przed polem kempingowym czekał na nas Garbus, który poprowadził nas na tyły kościoła, do jednego z budynków. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyłem długi stół, za którym siedział Ben, starsza od niego kobieta, z długimi blond włosami oraz mężczyzna w moim wieku z opaską na oku.
                Pomieszczenie było całkiem spore i pomiędzy nami, a stołem był długi dywan, a na nim stały dwie osoby – Krystian i umięśniony mężczyzna, z ciałem ozdobionym tatuażami różnych mitycznych istot. Na ramieniu zauważyłem jednorożca, na plecach łeb smoka, a na drugim ramieniu cyklopa. Garbus skłonił się przy wejściu, a Ben przywitał nas. Odpowiedzieliśmy skinieniami głowy.
- Usiądźcie proszę – powiedział miłym tonem, pokazując nam wolne krzesła, na prawo od mężczyzn z opaską. Gdy usiedliśmy odezwał się znowu.
- Chciałbym was na początku zapoznać z moimi doradcami – Romanem oraz Dominiką. Dzięki nim powstał ten obóz i to oni pomogli mi przetrwać – powiedział, a wyżej wymienieni skinęli głowami w naszą stronę – A teraz do rzeczy. Jak mamy jakiś problem w naszym obozie to rozwiązujemy go dyskutując, najczęściej z osobami zamieszanymi w ten konflikt. W ten sposób sprawiedliwie osądzamy. Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, na dzień przed ważnym spotkaniem, aby przedyskutować to co się stało wczoraj wieczorem przed barem „Pod krabem”. Chciałbym usłyszeć wersję wydarzeń obu panów, Krystiana i Damiana – powiedział oficjalnie.
Czyli doszło do jakiegoś sporu, najprawdopodobniej bójki, oceniłem patrząc na śliwę pod okiem Krystiana i rozbity nos wytatuowanego mężczyzny.
- Wychodziłem z baru, kiedy ten jaskiniowiec mnie popchnął. Powiedziałem, żeby uważał jak idzie, a ten tylko splunął i powiedział, że nie pasuje tutaj. Wtedy go uderzyłem, on odpowiedział i rozdzielili nas – opowiedział szybko Krystian.
- Czy to prawda? – zapytał Ben. Zastanawiałem się po co właściwie tu byliśmy. Czy Ben chciał nam pokazać jak zorganizowany jest jego obóz, czy rzeczywiście będzie się liczył z naszym zdaniem.
- Nie. Nie do końca. To on pierwszy mnie obraził, dopiero po tym go popchnąłem i powiedziałem, że tu nie pasuje, bo to prawda. On jest dziki jak cała szóstka, która tu trafiła. Tacy ludzie powinni być trzymani oddzielnie, póki nie przyzwyczają się do życia w normalnym obozie, a nie na drodze – stwierdził. Jego głos był niski, charczący i gardłowy. Gdybym zamknął oczy mógłbym spokojnie sobie wyobrazić słuchanie jakiegoś mitycznego trolla, czy innego stworzenia.
                Łapa westchnęła, a Krystian szepnął coś pod nosem. Ben podrapał się po głowie i zamyślił się. W końcu odwrócił się w naszą stronę.
- Czy człowiek z waszej grupy jest agresywny? – zapytał.
- Nie. To naprawdę w porządku człowiek, który wiele przeszedł i w sumie nie dziwię mu się, że dał się wplątać w tę zaczepkę. Mnie też by to zdenerwowało – powiedziała, jak zwykle szczerze, Łapa.
- No cóż. Jeżeli tak mój werdykt jest prosty. Krystianie, zostajesz na cały dzisiejszy dzień zamknięty w celi. Jeżeli nie będziesz sprawiał problemów zostaniesz wypuszczony tak żeby zjawić się na spotkaniu. Jeżeli nie przesiedzisz tam stosunkowo więcej czasu – zaczął. Zarówno Roman jak i Dominika obserwowali tylko sytuacje z iście kamiennymi twarzami, nie zdradzającymi nawet grama emocji.
- To nie jest sprawiedliwe – skomentował Krystian.
- Wybacz, ale to ja tu ustalam co jest sprawiedliwe, a co nie jest – wygłosił groźnie i stanowczo Ben. Widziałem, że Łapa już chciała protestować, ale wtedy odezwał się Roman. Jego głos był znacznie cieplejszy od głosu Damiana, ale był też donośny.
- Ciebie z kolei Damianie, za kolejny występek co do nowo przybyłych gości, popierany tymi samymi argumentami skazujemy na wygnanie. Na trzy dni – powiedział, a zarówno ja, Łapa jak i Krystian otworzyliśmy szeroko usta ze zdziwienia – Po tym okresie możesz tu powrócić. Może wtedy zobaczysz, że ludzi, którzy próbują przetrwać na drodze trzeba szanować tak samo jak pozostałych mieszkańców, a może nawet jeszcze bardziej, bo przeżyli i są źródłem informacji i wzorem człowieka i ocalałego – zakończył.
- Koniec procesu – zawołał Ben.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz