Rozdział 11, kolejny z perspektywy Irka. Dosyć ważny rozdział, na który na pewno sporo osób czekało. Jest w nim naprawdę sporo informacji na temat tego co dzieje się w kraju jak i na świecie, oraz sama rozmowa z Benem. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Rozdział 11 - Irek - Dzień 5-6
Bobru - Dzień 5-6 - w tym czasie Bobru wraca z Drugiego Posterunku i przeżywa kryzys.
Olaf - Dzień 5-6 - W tym czasie Olaf wraca do Płońska.
-------------------------------------
Rozdział 11 (Irek): Nowy porządek
Nie
wiedziałem co myśleć o całej sytuacji. Człowiek, który przed nami siedział był
niepełnosprawny. Jeździł na wózku. Pomimo tego, wszyscy tutejsi mieszkańcy
obozu traktowali go z ogromnym szacunkiem i bali się go. Jak niesamowitą osobą
musiał być, żeby budzić taki respekt nie potrafiąc wstać o własnych siłach.
- Zanim porozmawiamy,
chciałbym poprosić całą resztę o opuszczenie pokoju. Słyszałem już, co nie co o
naszych gościach i chciałbym z nimi poważnie porozmawiać na parę tematów –
powiedział łagodnym, ale stanowczym tonem.
Jego ludzie, w tym
Garbus i Kacper posłusznie opuścili pomieszczenie i zostaliśmy sami. Zdziwiło
mnie to, że mężczyzna się nas nie bał. W końcu mieliśmy broń, a nawet bez niej,
jakim problemem byłoby zabicie niepełnosprawnego mężczyzny?
Ben
uśmiechnął się.
- Siadajcie proszę,
musimy porozmawiać – poprosił, wskazując nam krzesła otaczające stół.
Usiedliśmy wszyscy i czekaliśmy, aż mężczyzna zacznie mówić.
- Jesteście z Torunia,
prawda? – zapytał.
- Tak – odpowiedziała
Łapa – Właściwie byliśmy. Opuściliśmy
obóz jakiś czas temu.
- Moglibyście mi się
dokładnie przedstawić? Jestem po prostu ciekaw – stwierdził. Zgodnie z jego
poleceniem, po kolei powiedzieliśmy parę słów o sobie, a gdy skończyliśmy Ben
znowu się odezwał.
- Podejrzewam, że
niektóre osoby w Toruniu się o was martwią. Gdy moje patrole zwiedzają tę
okolicę co i rusz widzą przejeżdżające wozy Czerwonych Flar, które wyraźnie
przeszukują okolicę. Nie myśleliście o powrocie tam? – zapytał.
- Powiedzmy, że każdy
z nas w jakiś sposób podpadł tamtejszemu dowódcy, Dziarze – wytłumaczyłem.
- A on podpadł każdemu
z nas – dodała Łapa.
- Na pewno macie sporo
pytań – zaczął Ben – Możecie pytać o,
co chcecie. Na tym polega wzajemne zaufanie. Ja zaufałem wam. Wy zaufacie mi,
gdy dowiecie się paru rzeczy – dodał.
- Nie jestem pewna,
czy tu zostaniemy. Oczywiście skorzystamy z gościny żeby zregenerować siły, ale
pozostanie tu na dłużej raczej nie wchodzi w grę. Nie pasujemy do takich obozów
– powiedziała Łapa.
- Ta strefa jest
najbezpieczniejsza w kraju – zapewnił ją Ben.
- Co masz na myśli? – zapytał
Krystek.
- Nasz kraj. Oprócz
okolicznej strefy jest tylko parę większych obozów. Oczywiście w Polsce mamy
jeszcze parę podobnych stref, ale wiem, że to ta ma największy potencjał na
przetrwanie apokalipsy – powiedział z dumą w głosie.
- Stref? Gdzieś
jeszcze są podobne obozy? – zapytałem.
- Oczywiście. Na
południu Polski, są dwa podobne do Ostoi. Jeden w okolicach Lublina, a drugi w
okolicach Wrocławia. Jeżeli chodzi o liczebność, to mogę zapewnić, ze są
większe od Ostoi, ale na pewno słabiej zorganizowane. To w tym miejscu są
ludzie warci tego świata. Ludzie, którzy przetrwali od zera, a nie wojskowe
obozy, zorganizowane przez rząd – opowiadał, patrząc na nas – Jest jeszcze coś w okolicach Łodzi. Ale o
tym akurat nie wiem nic. Na północy jesteśmy właściwie tylko my. No i całe
mnóstwo niedużych grup, obozowisk – dodał.
- A w okolicy? Jak to
wygląda? – zapytała Miczi.
- Wszędzie na świecie
jest tak samo? – włączył się Krystian.
To było
niesamowite, jak dużo wiedział ten człowiek. Jeżeli nie zmyślał, a nie brzmiał
jakby wymyślał tę historię na poczekaniu, to miał naprawdę ogromną wiedzę. A my
chcieliśmy wiedzieć.
- W okolicy oprócz
Ostoi, Inowrocławia, Płońska i okolic Bydgoszczy, gdzie jest Drugi Posterunek,
są również Złomiarze, parę niedużych, bezimiennych grup oraz niejacy Zszyci –opowiedział
– A co do całego świata sytuacja dotknęła
wszystkich. Nie ma miejsca bez zombie. Chociaż istnieją znacznie lepiej
rozwinięte bastiony ludzkości to wciąż nie nazwałbym tego bezpiecznym miejscem.
Ale muszę przyznać, że na wschodzie Europy teren Ostoi jest jednym z
największych obszarów. A na pewno najlepiej zorganizowanym – dokończył.
- Zszyci? – zapytała
Łapa.
- Nie słyszeliście o
nich? To naprawdę paskudni mordercy. Co gorsza zombie im nie straszne, bo
przyszywają sobie na stałe części ich skóry, przez co zombie na nich nie
zwracają uwagi. Tak samo zresztą ocalali, bo kto biegnąc przez miasto zabija
każdego trupa jakiego spotka? Nikt. Dlatego są tak niebezpieczni – powiedział.
Mój boże, pomyślałem.
Nie mogłem przyjąć do wiadomości istnienia takiej grupy, ale zgadzałem się z
Benem w tym, że na pewno są niebezpieczni.
- Nie są zarażeni? Po
kontakcie ze skórą i tkanką zombie? – zapytałem.
- Ich dowódca, którego
nazywają Krawcem umie tak zszyć człowieka, żeby uniknąć zarażenia. Chociaż to
morderca to musze przyznać, że zna się na tym co robi – powiedział.
- Irek jest
niewrażliwy na zarazę – wystrzeliła nagle Łapa.
Pierwszy
raz podczas naszej rozmowy udało nam się zadziwić Bena. Spojrzał na mnie z
otwartymi oczami.
- Naprawdę? Pomimo
ugryzienia nie zamieniasz się? – zapytał podekscytowany.
- Tak – odpowiedziałem
niechętnie. Nie chciałem, żeby tak szybko dowiedzieli się o moich
umiejętnościach, chociaż wierzyłem, że Łapa ma jakiś plan.
- To naprawdę…
niesamowite. Ktoś taki jak ty na pewno się tu przyda. I jestem pewien, że z
chęcią tu zostaniecie, przynajmniej na kolejne parę dni – powiedział
uśmiechając się.
- A to niby dlaczego?
– zapytałem.
- Ponieważ, za dwa dni
odbędzie się tutaj Wielkie Spotkanie Ocalałych – zaczął.
- To znaczy? – dopytała
Łapa.
- To znaczy, że
przybędzie tutaj Dziara z delegacją, Kapitan z Drugiego Posterunku oraz Feline
z obozu w Płońsku. To będzie bardzo ważny moment dla ludzkości, bo jak wszystko
pójdzie po mojej myśli to założymy naprawdę sprawny, jeden duży obszar, który
będzie sobie wzajemnie pomagał, walczył i tak dalej – wytłumaczył.
To była
kolejna zaskakująca wiadomość. Człowiek, o którym jeszcze niedawno nic nie
słyszałem, momentalnie chciał zmienić sytuację, która panowała w okolicy od
jakiegoś czasu. Chociaż wątpiłem, żeby coś osiągnął to musiałem mu przyznać, że
jest cholernie ambitny i naprawdę wpływowy, ponieważ na chwilę obecną wierzyłem
mu całkowicie i chciałem zostać tutaj na to spotkanie, chociażby dla zobaczenia
osób z Torunia. Nie znałem ich, ale słyszałem opowieści. Zobaczenie słynnego
Bobra, albo kogoś z jego grupy na własne oczy mogło być naprawdę ciekawym
doświadczeniem.
- Ja bym został – powiedziałem
na głos.
Łapa spojrzała na mnie zaciekawiona i pokręciła głową.
- Sama nie wiem. Jak
ostatni raz byliśmy w Toruniu rozstaliśmy się w kiepskich stosunkach. Wydaje mi
się, że tamtejszy dowódca, gdy nas zobaczy, może się zdenerwować, a chyba nie
chciałbyś rozlewu krwi w twoim obozie? – zapytała Łapa, paskudnie się
uśmiechając.
- Nie dojdzie do
żadnego rozlewu. Mogę wam zapewnić całkowity azyl, który będą musieli
zaakceptować – zapewnił nas – To jak
mogę liczyć na waszą pomoc? Dzięki wam uda nam się zająć spory obszar i
wspólnie w nim żyć. Zrobimy specjalne drogi, oczyszczone szlaki, dzięki którym
będziemy szybciej się poruszać i wiele innych – rozmarzył się.
- Moglibyśmy zostać na
noc i przemyśleć grupowo tę propozycję? – zapytała Łapa.
- Nie widzę problemu –
powiedział – Skoro tak widzimy się
wieczorem na kolacji i jutro z rana na śniadaniu powiecie co zadecydowaliście.
Poproście Garbusa, żeby dał wam kwaterę i pokazał gdzie będzie kolacja.
- Dziękujemy – powiedział
w imieniu całe grupy.
Cała
rozmowa była ciekawym przeżyciem, bo nie codziennie się spotyka tak niezwykłą
osobę. Musieliśmy teraz przedyskutować wszystko i ustalić, co właściwie chcemy
zrobić. Jeżeli Dziara, wraz z innymi ludźmi z Torunia miał tu być na dniach to
nie zwiastowało niczego dobrego, chociaż miałem nadzieję, że wszystko pokojowo
się zakończy i być może nie będziemy już mieli problemów w podróży. Z drugiej
strony nie wiedziałem, czy Łapa będzie chciała tu zostawać. Podczas naszej
miesięcznej przyjaźni rozmawialiśmy parę razy o jej relacji z Bobrem. Chociaż
była zamkniętą emocjonalnie osobą, to parę razy złapałem ją w chwili słabości,
a wtedy dało się z nią normalnie porozmawiać. Oczywiście nie wykorzystywałem
tego dla własnych korzyści, bardziej chciałem jej po prostu pomóc.
Zanim
opuściliśmy pokój odwróciłem się i zadałem jeszcze jedno pytanie.
- Czy jest na to
antidotum?
Ben uśmiechnął się smutno.
- Nie – odpowiedział.
Nie wiem na co liczyłem zadając te pytanie, ale w sumie
byłem ciekaw czy pracują nad czymś. Może teraz nie chciał nam jeszcze o tym
mówić, ale te laboratorium wyglądało imponująco i czułem, że niedługo może tu
powstać coś przełomowego.
Wyszliśmy
z pomieszczenia, gdzie czekał na nas Garbus. Wyprowadził nas z powrotem tunelem
do głównej części obozu i już po chwili staliśmy przy polu kempingowym i
wybieraliśmy miejsce do snu.
- W jednym wozie
spokojnie zmieści się do czterech osób, więc myślę, ze dwa obok siebie, wam
wystarczą – powiedział Garbus.
- Tak, raczej tak – stwierdziła
Łapa nieco nieobecnym głosem. Widać było, ze nad czymś myślała.
- Kolacja będzie na
was czekała w restauracji za kościołem. Jest tylko jedna, więc znajdziecie bez
problemu. To taki piętrowy budynek z krabem na szyldzie – wytłumaczył – A teraz wybaczcie, ale musze lecieć. Sporo
spraw do załatwienia przed Spotkaniem – powiedział i ruszył w swoją stronę.
Wozy
kempingowe były nie za duże, ale zdecydowanie wygodne, w każdym były po cztery
prycze, z czystą pościelą i wygodnymi materacami. Na razie weszliśmy wszyscy, w
szóstkę, do jednego pojazdu, żeby obgadać całą sytuację. Głos pierwsza zabrała
Łapa.
- Według mnie to jest
podejrzane – zaczęła prosto z mostu – Typek
rządzi grupką liczącą może pięćdziesiąt osób, a wie wszystko. Po mojemu to może
być pułapka – powiedziała.
Tak śmiałych oskarżeń się nie spodziewałem.
- Mi się wydaję, że
mają dobre zamiary, ale te całe laboratorium mi nieco śmierdzi – stwierdziłem.
- Ten korytarz był po
prostu straszny… - dodał Krystek.
- Powinniśmy im
zaufać, ale trzymać rękę na pulsie. Te spotkanie to jest ogromna szansa dla nas
i dla całej okolicy. Szczerze to po miesiącu podróżowania i spania pod gołym
niebem, albo w samochodzie, mam już serdecznie dosyć. Nie znaleźliśmy sami
dobrego miejsca na założenie bazy, wiec będziemy musieli znaleźć je z kimś – wygłosiła
Miczi.
- Skoro tak uważacie
zostańmy. Ale nie wiem jak będzie wyglądało spotkanie z Dziarą. Myślę, że może
pójść mocno nie po naszej myśli… - powiedziała Łapa – A teraz wypakujmy się, odpocznijmy i zjedzmy porządną kolację, bo nie
wiem jak wy, ale ja jestem strasznie głodna!
Przez
następną godziny odpoczywaliśmy, zwiedzaliśmy i zaprzyjaźnialiśmy się z tym
miejscem. Nie było tutaj źle, a ludzie, po tym jak dowiedzieli się, że
dołączymy do społeczności chociaż na trochę, zrobili się jakby bardziej
przychylni. Prawie pół godziny, jak zaczarowani, słuchaliśmy występu młodego
chłopaka, który grał przed kościołem na gitarze ku uciesze gawiedzi. Atmosfera, która tu panowała była ciekawa, ale
dalej czuliśmy się nieswojo. Wieczorem poszliśmy do wcześniej wspomnianej
restauracji, gdzie zjedliśmy w towarzystwie Bena i parunastu innych mieszkańców
obozu. Bar był zrobiony na styl stołówki, parę rzędów stołów i otaczające je
ławki.
- Zawsze jadacie
razem? – zapytałem.
- Nie jest tu zbyt
wiele osób, więc zazwyczaj jemy grupowo. Wiem, że w takiej Ostoi to byłby
problem, zebrać tylu ludzi razem – wytłumaczył. Jedliśmy zupę pomidorową oraz
po miseczce bigosu. Jedzenie było naprawdę pyszne i ktokolwiek je przygotował
musiał się na tym znać. Cieszyłem się, że reszta grupy nie sprawiła problemów.
Najbardziej obawiałem się Miczi, bo bywała nieprzewidywalna, ale teraz
siedziała spokojnie i dyskutowała o czymś z Konradem.
Opuściliśmy
bar w trójkę, ja oraz Miczi i Marta, a reszta została jeszcze na trochę. Ja już
byłem zbyt zmęczony, żeby uczestniczyć w dalszych rozmowach i po prostu
chciałem położyć się spać. Dotarłem do wozów kempingowych i wraz z Miczi i
Martą położyliśmy się w jednym .Słyszałem jak dziewczyny jeszcze gadały, ale
dzisiaj byłem wyjątkowo wykończony i chciałem się porządnie wyspać. Zasnąłem
natychmiast.
W
środku nocy obudziła mnie Łapa. Podniosłem się i ziewnąłem przeciągle.
- Co jest? – zapytałem.
- Musimy zgłosić się
do Bena. Zaszedł pewien incydent… - powiedziała tajemniczo.
Nie wiedząc kompletnie o, co chodzi rozejrzałem się po
wozie, ale Miczi i Marta wciąż spały.
- Ugryźli go? – zapytałem
wystraszony.
- Nie, ale wpadł w tarapaty.
Chodź, powiem ci po drodze – zaproponowała. Wstałem i chwytając po drodze
butelkę wody, wyszedłem. Dzisiejszy dzień był dosyć emocjonujący, a jak widać
rozrywkom nie było końca. Zastanawiałem się, co takiego się wydarzyło. Przed
polem kempingowym czekał na nas Garbus, który poprowadził nas na tyły kościoła,
do jednego z budynków. Gdy weszliśmy do środka, zobaczyłem długi stół, za
którym siedział Ben, starsza od niego kobieta, z długimi blond włosami oraz
mężczyzna w moim wieku z opaską na oku.
Pomieszczenie
było całkiem spore i pomiędzy nami, a stołem był długi dywan, a na nim stały
dwie osoby – Krystian i umięśniony mężczyzna, z ciałem ozdobionym tatuażami
różnych mitycznych istot. Na ramieniu zauważyłem jednorożca, na plecach łeb
smoka, a na drugim ramieniu cyklopa. Garbus skłonił się przy wejściu, a Ben
przywitał nas. Odpowiedzieliśmy skinieniami głowy.
- Usiądźcie proszę – powiedział
miłym tonem, pokazując nam wolne krzesła, na prawo od mężczyzn z opaską. Gdy
usiedliśmy odezwał się znowu.
- Chciałbym was na
początku zapoznać z moimi doradcami – Romanem oraz Dominiką. Dzięki nim powstał
ten obóz i to oni pomogli mi przetrwać – powiedział, a wyżej wymienieni
skinęli głowami w naszą stronę – A teraz
do rzeczy. Jak mamy jakiś problem w naszym obozie to rozwiązujemy go
dyskutując, najczęściej z osobami zamieszanymi w ten konflikt. W ten sposób
sprawiedliwie osądzamy. Dzisiaj zebraliśmy się tutaj, na dzień przed ważnym
spotkaniem, aby przedyskutować to co się stało wczoraj wieczorem przed barem
„Pod krabem”. Chciałbym usłyszeć wersję wydarzeń obu panów, Krystiana i Damiana
– powiedział oficjalnie.
Czyli doszło do
jakiegoś sporu, najprawdopodobniej bójki, oceniłem patrząc na śliwę pod
okiem Krystiana i rozbity nos wytatuowanego mężczyzny.
- Wychodziłem z baru,
kiedy ten jaskiniowiec mnie popchnął. Powiedziałem, żeby uważał jak idzie, a
ten tylko splunął i powiedział, że nie pasuje tutaj. Wtedy go uderzyłem, on
odpowiedział i rozdzielili nas – opowiedział szybko Krystian.
- Czy to prawda? – zapytał
Ben. Zastanawiałem się po co właściwie tu byliśmy. Czy Ben chciał nam pokazać
jak zorganizowany jest jego obóz, czy rzeczywiście będzie się liczył z naszym
zdaniem.
- Nie. Nie do końca.
To on pierwszy mnie obraził, dopiero po tym go popchnąłem i powiedziałem, że tu
nie pasuje, bo to prawda. On jest dziki jak cała szóstka, która tu trafiła.
Tacy ludzie powinni być trzymani oddzielnie, póki nie przyzwyczają się do życia
w normalnym obozie, a nie na drodze – stwierdził. Jego głos był niski,
charczący i gardłowy. Gdybym zamknął oczy mógłbym spokojnie sobie wyobrazić
słuchanie jakiegoś mitycznego trolla, czy innego stworzenia.
Łapa
westchnęła, a Krystian szepnął coś pod nosem. Ben podrapał się po głowie i
zamyślił się. W końcu odwrócił się w naszą stronę.
- Czy człowiek z
waszej grupy jest agresywny? – zapytał.
- Nie. To naprawdę w
porządku człowiek, który wiele przeszedł i w sumie nie dziwię mu się, że dał
się wplątać w tę zaczepkę. Mnie też by to zdenerwowało – powiedziała, jak
zwykle szczerze, Łapa.
- No cóż. Jeżeli tak
mój werdykt jest prosty. Krystianie, zostajesz na cały dzisiejszy dzień
zamknięty w celi. Jeżeli nie będziesz sprawiał problemów zostaniesz wypuszczony
tak żeby zjawić się na spotkaniu. Jeżeli nie przesiedzisz tam stosunkowo więcej
czasu – zaczął. Zarówno Roman jak i Dominika obserwowali tylko sytuacje z
iście kamiennymi twarzami, nie zdradzającymi nawet grama emocji.
- To nie jest
sprawiedliwe – skomentował Krystian.
- Wybacz, ale to ja tu
ustalam co jest sprawiedliwe, a co nie jest – wygłosił groźnie i stanowczo
Ben. Widziałem, że Łapa już chciała protestować, ale wtedy odezwał się Roman.
Jego głos był znacznie cieplejszy od głosu Damiana, ale był też donośny.
- Ciebie z kolei
Damianie, za kolejny występek co do nowo przybyłych gości, popierany tymi samymi
argumentami skazujemy na wygnanie. Na trzy dni – powiedział, a zarówno ja,
Łapa jak i Krystian otworzyliśmy szeroko usta ze zdziwienia – Po tym okresie możesz tu powrócić. Może
wtedy zobaczysz, że ludzi, którzy próbują przetrwać na drodze trzeba szanować
tak samo jak pozostałych mieszkańców, a może nawet jeszcze bardziej, bo
przeżyli i są źródłem informacji i wzorem człowieka i ocalałego – zakończył.
-
Koniec procesu – zawołał
Ben.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz