czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział 18: Przysięga

Rozdział 18, szósty z perspektywy Miczi. W końcu po takim czasie poznacie historie tego, jak Kiciuś uciekł z Supraśla i dostał się do Torunia. Dodatkowo zobaczycie jak wygląda typowy dzień jazdy i przyjmowanie na pokład nowych osób. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

--------------------------------------------------------

Rozdział 18 (Miczi): Przysięga


                Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam. To był naprawdę on. Wyglądał na odrobinę zaniedbanego – jego ubrania były wytarte i w wielu miejscach nosiły plamy zaschniętej krwi, a zarost obrósł całą jego twarz, chowając ją za brązową pierzyną. Widać było, że był równie zaskoczony jak ja, ponieważ próbował złożyć jakieś zdanie, aż w końcu zatrzymał pojazd i jeszcze raz przecierając oczy przytulił się do mnie.
– Przeżyłaś? Boże… straciłem całą nadzieję… – wyszeptał. Wiedziałam, że cały autobus patrzy na tą scenę. Nie wiadomo dokładnie czy zaskoczeni byli faktem, że dopiero wskoczyłam dachem, a już obściskuje kierowcę, czy też tym, że goniło nas całe stado.
                Pomimo tego, że Kiciuś nie był moim najbliższym przyjacielem to jego widok napawał mnie radością. Łzy szczęścia popłynęły z kącików oczu, skapując na podłogę.
– Nie wierzę. Zniknęliście wtedy z Bobrem… Czy on też gdzieś tu jest? Czy znalazłeś kogoś innego? – pytania zdawały się same wylatywać z moich ust, wiedziałam, że pytam o wszystko naraz nie dając nawet chwili na odpowiedź, ale chciałam wiedzieć jak najwięcej. Kiciuś spoważniał i odsuwając się ode mnie odpowiedział.
– Niestety nie. Jesteś pierwsza – to mówiąc odwrócił się i usiadł z powrotem za kółkiem, pykając palcem w mapę zawieszoną obok, która pokazywała dokładnie drogi prowadzące z okolic Białegostoku do Torunia – Będziesz musiała koniecznie mi o wszystkim opowiedzieć, ale teraz musimy stąd spadać. Widziałaś ile tam jest trupów – zażartował odpalając silnik i ruszając.
                Zmęczenie dopadło mnie tak nagle, że zastanawiałam się czy ktoś nie rzucił na mnie klątwy. Nogi ugięły się pode mną i gdyby nie pomocna dłoń Pablorda to prawdopodobnie wylądowałabym na podłodze. Usiadłam na jednym z siedzeń obok Pawła i przyłożyłam głowę do szyby. Było ciemno, a odgłosy hordy zanikały powoli wraz z kolejnymi kilometrami, które przebyliśmy. Co chwilę zasypiałam i się budziłam, próbując chociaż trochę zregenerować siły. Z zamkniętymi oczyma przysłuchiwałam się rozmowie Pablorda i Mpd o zaistniałej sytuacji, gdy nagle autobus się zatrzymał.
– Co jest Erni? – zapytał Pablord wstając.
– Wystarczy na dzisiaj. Powinniśmy spokojnie dojechać jutro do Torunia, a teraz wszyscy potrzebujemy odpoczynku – stwierdził wstając i otwierając drzwi, które skrzypnęły jękliwie. Do autobusu wpadło chłodne powietrze, które kusiło, żeby wyjść na zewnątrz.
                Podniosłam się i razem z dwójką moich towarzyszy ruszyłam na zewnątrz. Znajdowaliśmy się w lesie na niedużej polanie. Było zbyt ciemno, żeby ocenić czy jesteśmy blisko Makowa Mazowieckiego, czy nie. Kiciuś wyciągnął z bagażnika skrzyneczki i rozdał po jednej każdemu z nas. Postawiłam swój prowizoryczny stołek na resztkach śniegu i poczekałam, aż moi towarzysze zajmą miejsca. Erni wyciągnął też sporych rozmiarów, srebrną piersiówkę i po pociągnięciu łyka podał ją Pablordowi. Gdy kolejka doszła do mnie i pociągnęłam łyk, poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po całym ciele. Alkohol był delikatny, ale rozgrzewający.
Co to? – zapytałam.
Grzaniec – odpowiedział Erni biorąc z lubością kolejny łyk – Lepiej opowiadaj co się działo w obozie, kiedy odjechaliśmy z Bobrem i Cinkiem.
                Streściłam mu najdokładniej jak umiałam wszystkie wydarzenia po tym jak Bobru opuścił obóz. Zaczęłam od ataku ludzi z Supraśla i ciągnąc przez sytuacje z Dalionem, aż do spotkania Pablorda i Mpd opowiedziałam wszystko co leżało mi na sercu. Kiciuś słuchał z ponurą miną i kiedy skończyłam, czułam się lepiej. Wyrzucić wszystko co leży na sercu komuś kogo się zna było zdecydowanie dobrym uczuciem.
– Może teraz ty powiesz jakim cudem z wycieczki po zapasy stałeś się kierowcą autobusu w Toruniu? – zapytałam, biorąc trzeci już łyk coraz to bardziej pustej piersiówki.
– Oj to długa historia, ale w sumie musisz wiedzieć na czym stoimy – zaczął, wyciągając drugą piersiówkę, a tamtą rzucając do otwartego bagażnika. W autobusie zrobiło się całkowicie cicho, najwidoczniej trójka ludzi, którzy tam byli, poszła już spać – Tak czy siak postaram się opowiedzieć ją jak najdokładniej i jak najszybciej, bo jutro czeka nas ciężki dzień – kontynuował biorąc głęboki oddech – Jak pamiętasz wyruszyłem z Bobrem oraz Cinkiem po zapasy. Wszystko szło jak po maśle, zebraliśmy z okolicznych wiosek całkiem sporo rzeczy i chcąc już wracać uznaliśmy, że możemy jeszcze na szybko sprawdzić Supraśl – tutaj zrobił pauzę, żeby wziąć kolejny łyk z drugiej piersiówki. Więc pojechali do Supraśla, pomyślałam żałując, że wszystko wyszło tak, a nie inaczej.
– Gdy tylko tam dojechaliśmy wpadliśmy na ludzi. Uciekliśmy przed nimi i schowaliśmy w barze, który okazał się być ich kryjówką – widziałam, że Kiciusiowi nie łatwo o tym mówić, widocznie to co tam przeżyli było równie piętnujące człowieka, jak moja znajomość z Dalionem – Trzymali nas tam przez dwa dni, aż w końcu po wielu torturach, w których wypytywali nas o lokalizacje obozu zdołaliśmy się uwolnić. Bobru zabił grubasa, który nas torturował, a następnie uciekliśmy – tutaj zrobił kolejną pauzę, jakby zastanawiał się co dalej powiedzieć – Gdy wróciliśmy do obozu znaleźliśmy tylko ciała… Chcieliśmy stamtąd jak najszybciej uciec, kiedy usłyszeliśmy kogoś w cerkwi. To był Sołtys…
– Sołtys przeżył? – wtrąciłam.
– Wtedy tak, ale nie przerywaj mi proszę, ciężko to opowiadać – powiedział.
– Przepraszam, mów dalej.
                Pablord i Mpd przysłuchiwali się opowieści w ciszy.
– Spędziliśmy we czwórkę noc w tej cerkwi po czym ruszyliśmy. Sołtys mówił, że widział Łapę i Nieznajomą, które uciekały w kierunku starego obozu Łapy, wiec tam właśnie poszliśmy. Znaleźliśmy tam obie dziewczyny i  zaczęliśmy planować co dalej. Postanowiliśmy zemścić się na ludziach z Supraśla – to mówiąc ziewnął po czym wziął kolejnego łyka ciepłego wina – Ruszyliśmy na nich, ale tam wpadliśmy w naprawdę nieciekawą sytuację. Strzelali do nas na moście i gdyby nie pomoc takiego jednego typa, to z pewnością byśmy tam zginęli.
– Kto to był? – zapytałam pomimo próśb Erniego.
Łowca. Starszy koleś, miał tylko jednego oko, ale paradoksalnie strzelał z prawdziwego karabinu snajperskiego! Chyba posiada jedyny egzemplarz w Polsce, nawet w Toruniu nie mają ani jednego – rzekł ożywionym tonem Kiciuś.
                Karabin snajperski, pomyślałam. Jeden z nich zabił Pawła i okaleczył poważnie Szpiega. Przez głowę przebiegła mi szybko myśl, że to właśnie ten Łowca mógł to zrobić, ale przecież jakie było prawdopodobieństwo tego, że właśnie on znalazł się w tym samym czasie co ja na tej samej polanie. Nie chciałam dać po sobie tego poznać. Jednak ciekawość wzięła górę.
– Jaki był ten Łowca? – zapytałam.
– Równy gość. Od razu go polubiłem, chociaż przebywałem z nim niedługo. Wracając do opowieści – splunął i mówił dalej – Wybiliśmy każdego kogo spotkaliśmy w Supraślu i pomogliśmy Łowcy, który został postrzelony. Cinek stracił rękę i musieliśmy uciekać. Biegliśmy do tira Łowcy, którym mieliśmy odjechać. Niestety rozdzieliliśmy się – zrobił przerwę na kolejnego łyka – ja pobiegłem z Łapą i Nieznajomą i wtedy otoczyły nas zombie. Pomogłem im uciec, ale sam zostałem odcięty i musiałem uciekać w drugą stronę. Chciałem jak najszybciej dobiec do tira, ale im szybciej biegłem tym bardziej nierealne mi się to wydawało – odwrócił się nerwowo jak gdzieś za jego plecami coś trzasnęło – W końcu ze strachem, że zmęczę się i wpadnę w większą grupę zombie schowałem się do jednego z budynków i wspiąłem się na najwyższe piętro. Widziałem stamtąd jak odjeżdżają beze mnie. Nie mam im tego za złe. Było tam wtedy całe stado, nie mieli innego wyjścia.
– Więc cała szóstka odjechała bez ciebie? – wtrąciłam.
– Tak dokładnie – pociągnął duży łyk wina, które sprawiało, że czasami zaplątał się w tym o czym mówił – O czym to ja? Ach, no tak. Wtedy przeczekałem noc. Zapasy i broń miałem w plecaku, który targałem, gorzej było z planem. W końcu przypomniałem sobie, że Łowca wspominał o jakimś autobusie stojącym w centrum. Rzeczywiście stał tam i dzięki niemu uciekłem. Zbłąkany Ocalały ocalił mi życie – powiedział z dumą w głosie – Nim pojechałem do Torunia. Podróż zajęła mi cztery dni. Spotkałem tam Dziarę, Pabiego oraz Mpd i w sumie dołączyłem do społeczności Torunia nie zapominając o jednym – powiedział.
– O czym? – zapytałam.
– O szukaniu was. Dlatego zdecydowałem się na jeżdżenie od Białegostoku do Torunia. Miałem nadzieję, że Bobru też tam pojedzie, bo kiedyś tak planowaliśmy i spotkam go po drodze.  Niestety nie widziałem go nigdzie, a zrobiłem tą trasę już dwa razy. To jest trzeci.
– Ja też ich szukam. Myślisz, że wszyscy jadą do Torunia? – zapytałam.
– Tak mi się wydaje. Nie wiem jak z resztą, ale z jeżeli Szpieg i Damian nie żyją, to ciekaw jestem co z Natalią i Gigantem? Skoro uciekali razem to znaczy, że też mogą być gdzieś na tej trasie. Nie wiem czy Bobru wtajemniczał ich w plan ruszenia w przyszłości do Torunia, ale Natalia mogła o tym wiedzieć. W końcu byli ze sobą blisko… – stwierdził uśmiechając się sam do siebie.
– W sumie moglibyśmy zajechać po drodze do Torunia na Czwarty Posterunek. Jest po tej stronie, parę Czerwonych Flar tam stacjonuje, możliwe, że oni coś znaleźli – zaproponował Pabi.
– Kim właściwie są te Czerwone Flary? – zapytałam czując coraz większe zmęczenie.
– To oddział Dziary, którego zadaniem jest praca w terenie i to taka ekstremalna. Należy do niej oprócz nas pięć osób, więc licząc Dziarę jest osiem osób. Jesteśmy taką grupą uderzeniową – powiedział z dumą Pablord.
– Tak więc już jutro będziemy na tym posterunku? – zapytałam.
– Tak – odpowiedział z pewnością w głosie Erni – Teraz chodźmy spać. Robi się późno, a jutro z rana wyjeżdżamy.
                Wstaliśmy i schowaliśmy skrzynki do bagażnika. W głowie miałam mnóstwo myśli związanych z opowieścią Kiciusia i byłam ciekawa jak to się rozwinie. Wciąż dużym szokiem dla mnie było to, że przeżył, ale miałam nadzieję, że dzięki niemu znajdę resztę. Gdy układałam się na jednym z siedzeń podszedł do mnie.
– Miczi, śpisz? – zapytał.
– Jeszcze nie. O co chodzi? – była już tak zaspana, że marzyłam tylko o przyłożeniu głowy do miękkiego oparcia.
– Chciałbym ci coś obiecać. Złożyć pewną przysięgę. Znajdę resztę i będzie tak jak dawniej. Obiecuję – powiedział. Wiedziałam, że jest już trochę pijany, ale ucieszyły mnie jego słowa. Co dwie głowy to nie jedna, razem będzie nam na pewno łatwiej znaleźć resztę.
– Dzięki – wyszeptałam i przekręciłam się na drugi bok, żeby zasnąć. Śniły mi się różne rzeczy i gdy obudziłam się to przez chwilę nie wiedziałam gdzie jestem. Po chwili przypomniałam sobie wydarzenia z poprzedniego wieczora i podniosłam się. Autobus jechał. Kiciuś siedział i w pełnym skupieniu kierował. Pablord rozmawiał z dwoma dziewczynami, które były tu przede mną, a Mpd drzemał parę siedzeń obok mnie.  Staruszek, który również był pasażerem przede mną, siedział i patrzył za szybę na szybko znikające domki i lasy. Przejeżdżaliśmy akurat przez małą wioskę, zdecydowanie za Makowem Mazowieckim. Byliśmy teraz w drodze na Ciechanów.
                Wstałam i podeszłam do Pablorda.
– Dzień dobry – powiedziałam.
– Dzień dobry. Głodna? – zapytał.
– Z chęcią bym coś zjadła. Są tu jakieś zapasy?
– No pewnie. W końcu Erni musi coś jeść, a wykarmić pasażerów też nie jest łatwo. Wszystko jest w bagażniku, na kolejnym przystanku pójdziemy i sobie coś wybierzemy. Kiciuś ma całkiem spory zapas puszkowanego żarcia i owoców. Wiesz mamy własny ogród w Toruniu.
– Własny ogród? Brzmi ciekawie – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
                Tak więc poczekaliśmy i niecałą godzinę później byliśmy przy kolejnym przystanku. O dziwo czekało tu na nas dwóch mężczyzn, młodszy i starszy. Gdy ja i Pablord wyszliśmy do bagażnika minęliśmy ich przy wejściu. Młodszy wydawał się być zmarnowany. Miał podkrążone oczy i przetłuszczone włosy, sięgające ramion. Z kieszeni wystawał mu pistolet, a plecak, który nosił wydawał się być pusty. Miał delikatny zarost, a jego piwne oczy wydawały się być przygaśnięte. Dyszał ciężko, chociaż jego wysportowana sylwetka nie wskazywała na to, że mógłby się szybko męczyć.
                Jego towarzysz był od niego wyższy, ale tez grubszy. Miał gęstego wąsa i wyglądał równie mizernie jak młody. Ubrany był w kurtkę, grube spodnie i buty sięgające kolan. Przez plecy miał przewieszoną strzelbę. Był co najmniej dwadzieścia lat starszy od niego. Na jego twarzy było widać mieszankę strachu i zdenerwowania. Gdy podeszliśmy do bagażnika usłyszeliśmy rozmowę z wnętrza Zbłąkanego Ocalałego.
– Mpd wstawaj do cholery i mi pomóż – krzyknął Kiciuś po czym można było usłyszeć dźwięk kopnięcia. Trochę mnie to zszokowało, aż spojrzałam na Pablorda.
– Spokojnie – wytłumaczył – Erni zawsze gra takiego twardziela, żeby sprawdzić nowych pasażerów, jakby był sobą, mógłby zostać uznany za słabego, a wtedy mogłoby się zrobić niebezpiecznie.
– Czy możemy się zabrać? – zapytał któryś z mężczyzn – Potrzebujemy z synem transportu, jak najdalej na zachód.
– Spokojnie kowboju! – krzyknął nieco zmienionym głosem Erni – Przyjmujemy większość osób pod dwoma warunkami – po pierwsze pokazujecie mi wszystkie bronie i w miarę możliwości oddajecie mi je do schowka. Po drugie nie wpuszczam na pokład zarażonych – zaakcentował ostatnie słowa tak dobitnie, że byłam prawie pewna tego, że się domyślił. Ten chłopak na pierwszy rzut oka wyglądał na zarażonego.
– Nikt z nas nie jest zarażony – odpowiedział mężczyzna drżącym głosem.
– Taak? Młody wygląda jakby go dziabnęło dobre parę godzin temu. Ci ludzie są pod moją opieką. Nie pozwolę zginąć wszystkim jak on upadnie i wstanie jako szwendacz. Nie ma mowy – odpowiedział stanowczo Kiciuś – Chociaż, jak zostawisz go to samego ciebie mogę wziąć. Nie wyglądasz na zarażonego.
                Wzięłam głęboki oddech. Kiciuś wystrzelił z grubego działa. Byłam ciekaw co odpowie mężczyzna. Wybraliśmy z Pabim parę puszek jedzenia i wróciliśmy do autobusu. Młody wyglądał przez nerwy jeszcze gorzej, a starszy mężczyzna zwiesił głowę.
– Tato? Chyba mnie nie zostawisz… – zaczął młody.
– Umierasz… Jeśli jest jakaś szansa na to, że przeżyje… Zrozum mnie Kuba… – wszystkie słowa przechodziły mu z trudem przez gardło.
Nie chciałam się wtrącać, więc usiadłam na siedzeniu i razem z resztą przyglądałam się rozmowie.
– Błagam przewieź nas chociaż kawałek na zachód, słyszałem o Toruniu, mógłbym go tam normalnie pochować i zapewnić mu bezpieczeństwo chociaż w ostatnich chwilach życia – prosił ojciec.
                Kiciuś stał przez chwilę z grobową miną i nic nie mówił. W końcu cofnął się do kabiny kierowcy i zaczął czegoś szukać. Wszyscy przyglądali mu się ze zdziwieniem. W końcu odwrócił się, ze strzelbą w rękach.
– Powtórzę jeszcze raz powoli – albo wsiadasz sam, albo wypad – powiedział z anielskim spokojem.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się ze strachu, a Młody cofnął się i zaczął powoli wędrować ręką w stronę pistoletu. Kiciuś doskoczył do niego i przykładając oburącz strzelbę do szyi  uderzył w niego z dużą siłą w ścianę pojazdu.
– Słuchaj no mały cwaniaku, jesteś trupem. Otaczają nas trupy i ty jesteś jednym z nich, czy tego chcesz czy nie. Ludzie na pokładzie to moi przyjaciele i nie będę ryzykował ich życia, dla kogoś, kto nie rozumie, że już jest martwy – brzmiał dosyć przerażająco, widać podróżowanie autobusem nauczyło go wiele i stał się teraz naprawdę solidnym ocalałym. Odwrócił się w stronę zrozpaczonego ojca i zapytał – Męska decyzja, jedziesz z nami czy idziesz dalej z synem?
                Obserwowałam zmiany zachodzące na twarzy Kuby z przerażeniem. Zdawał się gasnąć z każdą minutą. Wirus zombie, był okrutny i bez natychmiastowej amputacji zabijał.
– Wybacz Kuba… Jadę z wami – odpowiedział ojciec. Zszokowało mnie to równie mocno co syna.
– Dobra decyzja. W Toruniu przyda się każda para rąk – powiedział Kiciuś uśmiechając się. Odwrócił się w stronę zarażonego i spojrzał mu w oczy – Zginiesz do końca tego dnia. Chcesz żebyśmy zakończyli twoje cierpienia? – zapytał Erni.
                Młody miał łzy w oczach. Kiciuś puścił go, a ten upuścił pistolet i osunął się na podłogę siadając. W końcu potrząsnął twierdząco głową i spojrzał na ojca.
– Zrobię to – powiedział mężczyzna i pomagając wstać synowi, wyszedł z nim przed autobus.
– Byle szybko, nie mam zbyt dużo czasu, a długie pożegnania nigdy nie działają – powiedział Erni.
– Daj spokój stary. Nie bądź dupkiem – powiedział Pablord. Kiciuś wrócił do siebie, a my czekaliśmy w napięciu na wystrzał. Decyzja bez wątpienia była ciężka, ale w końcu usłyszeliśmy głuchy strzał i po chwili do autobusu wszedł ojciec. Bez słowa usiadł na jednym z wolnych siedzeń i w milczeniu czekał na odjazd. Pistolet i plecak syna rzucił na górę, na miejsce do bagażu.
                Dalsza podróż była owiana całunem ciszy. Praktycznie nikt się nie odzywał i wszyscy byli w posępnych nastrojach. Godzinę później minęliśmy Ciechanów, gdzie całe szczęście na przystanku nie czekał nikt. Było popołudnie, gdy zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby coś zjeść i się napić. Wszystko podał nam Henryk, który najwidoczniej chciał na coś przydać, po tym niezbyt przyjemnym starcie. Wtedy usłyszałam rozmowę starca z ojcem.
– Przysięgałem go chronić, a teraz wyszedłem na takiego samolubnego potwora – powiedział Henryk, bo z tego co usłyszałam tak właśnie się nazywał.
– Dzieciak był i tak martwy. Nie obwiniaj się – wymemłał starzec. Miał dziwną wadę wymowy przez co trochę seplenił, ale dało się go zrozumieć i był całkiem sympatyczny.
                Tak spędziliśmy jeszcze pół godziny po czym ruszyliśmy dalej. Wieczorem znaleźliśmy się w Raciążu. Miasteczko nieduże, więc nie spodziewaliśmy się tam kłopotów. Jednak je znaleźliśmy. Na jednej z dróg wyjazdowych na północny–zachód trafiliśmy na całkowicie zablokowaną drogę. Co gorsza szwendało się tutaj sporo trupów. Kiedy zobaczyły światła Zbłąkanego Ocalałego zatrzymały się i zaczęły iść w naszym kierunku. Nie wiadomo skąd pojawiły się też na naszych tyłach powoli odcinając nas od jedynej drogi ucieczki. Nie mieliśmy jak ominąć barykady, bo po obu stronach drogi był gęsty, nieprzejezdny las. Erni próbował wycofać wrzucając odpowiedni bieg i przyciskając mocno pedał gazu, ale po przejechaniu dwóch czy trzech zombie koła utknęły w ciałach i nie mogliśmy jechać nigdzie indziej niż do przodu.
– Musimy je wybić i oczyścić drogę! – krzyknął Mpd, podnosząc się i idąc w stronę drzwi.
– I to szybko. Jest ich coraz więcej. Przyda się każda para rąk! – dodał Pablord.
                Wszyscy opuścili autobus zbierając swoje bronie ze schowka i ruszając na zewnątrz. W tym miejscu nie było już śniegu, wiec nawet nie brałam kurtki. Wyskoczyłam z maczetą i pistoletem syna Henryka i rzucając się w stronę dwóch, blokujących drogę, samochodów osobowych zaczęłam ciąć jak szalona, uważając żeby nie zranić nikogo z sojuszników. Gdzieś przy mnie przedzierał się Kiciuś, który machał młotkiem i starał się jak najszybciej utorować drogę do przodu.
                Dobiegłam do jednego z samochodów pierwsza, strzelając do dwóch stojących przy nich trupów i poczekałam na resztę. Wtedy usłyszałam krzyk. Jedna z dziewczyn była właśnie gryziona w szyję przez zombie. Henryk, który był w pobliżu kopnął trupa i dobił go butem. Niestety na pechową pasażerkę po chwili rzucił się kolejny trup i druga dziewczyna odciągnęła Henryka i kazała mu biec do przodu. W tym czasie przy mnie stał już Kiciuś, Pablord i Mpd, którzy wspólnymi siłami razem ze mną starali zaczęli spychać pierwsze auto do rowu melioracyjnego obok.
                O ile z pierwszym autem poszło łatwo, to drugie było o wiele cięższe i nie miało jednej opony. Henryk, starzec i druga dziewczyna starali się odpychać zombie, które w coraz to większej grupie starał się do nas dostać. Gdy jeden z zombie obalił staruszka na ziemię Pablord natychmiast ruszył, żeby mu pomóc. My w tym czasie staraliśmy się jak najbardziej odsunąć auto. Kiedy przesunęliśmy je o dobre pół metra Kiciuś krzyknął.
– Powinno wystarczyć! Wracamy!
                Nikomu nie trzeba było powtarzać dwa razy. Wszyscy pobiegli  i przepychali się w stronę stojącego autobusu. W pewnym momencie się potknęłam, ale szybko odzyskałam równowagę. Adrenalina standardowo mieszała się ze strachem. Całe szczęście po chwili wszystkim udało się zapakować do wnętrza autobusu. Kiciuś siadając za kierownicą gwałtownie przyspieszył i przepychając trupy ruszył dalej. Udało nam się. Jechaliśmy dalej. Co prawda te przeszkoda zabrała nam trzydzieści minut i straciliśmy jedną osobę, ale to musiało się stać. Inaczej musielibyśmy jechać paręnaście kilometrów w inną stronę, co mogłoby jeszcze bardziej przedłużyć podróż.
                Dziewczyna, która zginęła była siostrą tej, która przeżyła. Widać było, że Klaudia, bo tak się nazywała, przeżywała to ciężko, podobnie jak Henryk, który wciąż był w kiepskim humorze po utracie syna. Podziwiałam Erniego za to, że dał tym ludziom nadzieję. Mi też dawał nadzieje na to, że, o ile jeszcze żyją, znajdziemy resztę ludzi z Królowego Mostu. Erni zarządził żebyśmy się zatrzymali.  Podróż do Torunia będzie odrobinę przedłużona, ale nie chciał on podejmować ryzyka jazdy po takim wysiłku. Zatrzymaliśmy przy jakimś pojedynczym budynku mechanicznym i czekając, aż wszyscy się ułożą też się położyłam. Sprawdziliśmy okolicę i nie było tu ludzie, a pojedyncze trupy, które tutaj się szwendały zabiliśmy.

                Gdy przyłożyłam twarz do oparcia, żeby znaleźć jak najwygodniejszą pozycje do snu usłyszałam stuknięcie. Przekonana, że tylko mi się wydawało usłyszałam jeszcze parę uderzeń i się podniosłam rozglądając po pojeździe. Wszyscy leżeli nieruchomo i spali. Co to mogło być? Wyjrzałam za okno, ale nie zauważyłam żadnego zombie. To musi być zmęczenie, wytłumaczyłam sobie i zmieniając pozycję zasnęłam.

7 komentarzy:

  1. No, przynajmniej nie dowaliłeś jak z TWD (w sensie z tą pauzą w takim momencie). A co do tego dzieciaka to ja bym go zostawił, może by pożył sobie chwilę dłużej.

    OdpowiedzUsuń
  2. No działo się.

    Scena ojca i syna bardzo kontrowersyjna. I serio wyszedł na aroganta, nawet jeśli chłopak był zarażony. Zostawiłby go w jego najgorszym momencie. Chłopak umierałby sam w samotności i bólu. Strzał w głowę? Nie umiałabym strzelić swojemu dziecku w głowę, tym bardziej, że się boi. Ale jak wiemy, różne sytuacje wywołują w nas skrajne zachowania. Kiedy wywozili ludzi do obozów koncentracyjnych matki z dziećmi były automatycznie skazywane na śmierć, dlatego czasami kiedy dziecko krzyczało za kobietą "mamo, mamo" ona odpowiadała, że to nie jej dziecko. Człowiek dla przeżycia jest w stanie poświęcić bardzo wiele. Nawet bliskich.

    Pablord, jaki pies na baby :P Zawsze się koło dziewczyn kręci xD

    Kiciuś lepiej się zarysował niż w poprzednich rozdziałach. Teraz jest taki bardzo stanowczy, nieugięty, bezpośredni, może nawet bezwzględny. Dostał cechy, które mogą go charakteryzować, ale... jeśli mam się do czegoś czepnąć to Miczi straciła na roli. Zrobił się z niej taki neutralny narrator. Możliwe, że po gwałcie człowiek trochę siada, ale chłopaki trochę ją zasłonili ;)

    Czekam na kolejny rozdział. Teraz chyba będzie Bobra, bo dawno nie było :D

    Pozdrawiam ciepło i weny życzę :)
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach wiedziałem, że scena z ojcem i synem wam się spodoba, a sam ojciec jeszcze sporo namiesza w szeregach ;P Już w tym rozdziale zaczął się z nim pewien motyw ^^ Ale tak apokalipsa zmusza do wielu rzeczy. W tym ciężkich wyborów, tylko po to żeby przeżyć dłużej.

      Pablord już taki jest :D

      W sumie Kiciuś jest całkiem normalny, on po prostu gra takiego badassa. Jest to kolejny trik obronny przed bandytami. Jakby Henryk i jego syn mieli złe zamiary i zobaczyli takiego szaleńca jakiego udawał to od razu by uciekli, albo byli przerażeni :P Miczi teraz zeszła na drugi plan trochę, ale to dlatego, że przebywa z postaciami, które są bardzo ważne dla fabuły dalszej :P Ona odegrała już najważniejszą rolę i powoli wraca do swojego stanu z Tomu Pierwszego Apo, czyli postaci drugoplanowej. Tak jak w obozie w Królowym Moście.

      Kolejny rozdział Bobra będzie fajny :P Tak bym go przynajmniej określił.

      Również pozdrawiam i dziękuje za komentarz ^^

      Usuń
    2. oho ho... łamiesz me serce :(

      Wiem, że trochę udaje, ale np. stanowczość nie jest złą cechą ;) Przynajmniej w moim świecie

      Usuń
  3. Co do zachowania kiciusia to niebyłby taki zniego badas gdby spotkał ugryzionego naprzykład giganta. :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Znalazłem błąd. – Łowca. Starszy koleś, miał tylko "jednego oko",

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja bym dał granat dla młodego zarażonego i niech w biegnie w stado zombie i ich zabije xD

    OdpowiedzUsuń