poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział 16: Nadzieja na jutro

Rozdział 16, szósty z perspektywy Bobra. Prawdopodobnie najdłuższy rozdział w tym tomie Apokalipsy, chociaż tego jeszcze nie jestem pewien. W tym rozdziale możecie znaleźć wiele nawiązań i powiązań z innymi perspektywami, wiec wypatrujcie tego :) Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 16 (Bobru): Nadzieja na jutro


                Potwór w promieniach słońca opuścił Ostrów Mazowiecki pędząc na zachód. Horda zombie całkowicie opanowała to miasto. Parę godzin później, tuż po moim obudzeniu, wpatrywałem się ślepo w dach naszego pojazdu rozmyślając. Co zrobiłem nie tak? Dlaczego się spóźniłem i nie zdołałem uratować Nieznajomej. Na pewno mieli w tym swój udział czterej ocalali z bloku, Ci którzy rzucali petardy. Cieszyłem się, że wraz z Jakubem i Łowcą ich zabiliśmy. Byliśmy silną grupą. Każdy z nas był wyjątkowym ocalałym i dawaliśmy sobie świetnie radę.
                Mimo tego wciąż straciliśmy jedną osobę i nastrój ten zawisł nad nami niczym złowieszcza chmura. Sołtys chciał, żebyśmy pogadali z Jakubem i zadali mu odpowiednie pytania zanim go przyjmiemy do naszej społeczności. Według mnie, po tym co zrobił, było to czystą formalnością, ale obiecałem, że po śniadaniu z nim porozmawiamy. Cinek był kimś, kto rzadko okazywał emocje. Co prawda nie rzucał takich wesołych uwag jak zawsze, ale wciąż nie było widać po nim dokładnie takiego smutku.  Łowca również zachowywał się normalnie. Chociaż podróżował już z nami jakiś czas, to ciągle nie czuł się całkowicie pewnie. Czułem jednak, że jego czas jeszcze nadejdzie.
                Najbardziej z nas wszystkich przeżyła to jednak Łapa. Zdziwiło mnie to. Może brakowało jej innej dziewczyny w grupie, pamiętam, że jak ją poznałem to przyjaźniła się z jakąś dziewczyną i od razu po jej śmierci zaprzyjaźniła się z Nieznajomą. Teraz straciła również ją, nie mówiąc już o tym, że jej siostra prawdopodobnie zginęła w ataku na obóz. Próbowałem ją pocieszać, ale nie miała ochoty o tym rozmawiać. Taka już była.
                Śniadanie postarał się zrobić nam Cinek. O dziwo jak na faceta i to w dodatku bez jednej ręki wyszło mu to całkiem dobrze. Otworzyło to trochę grupę na żarty, o tym jak jednoręki twardziel lepiej teraz sobie radzi w kuchni niż z zombie. Oczywiście Cinek odgryzał się co sprawiało, że cała sytuacja była jeszcze śmieszniejsza. Po zjedzeniu zacząłem zajmować się obowiązkami. Pomimo wcześniejszej rozmowy z Sołtysem uznałem, że nie mogę się poddawać i oddawać dowództwa komuś innemu. Ludzie sami mnie wybrali i mi zaufali. Po tym co stało się z Nieznajomą w Ostrowie, miałem nowe siły, żeby robić to co mi wychodzi najlepiej.
                Na pierwszym postoju, na małej polance w lesie wysiedliśmy wyprostować nogi, pójść za potrzebą i tym podobne. Pogoda była coraz lepsza i czułem, że w przeciągu tygodnia śnieg zacznie topnieć. Usiadłem oparty o drzwi do ładowni razem z Sołtysem i zawołaliśmy do nas Jakuba. Staruszek posłusznie stanął przed nami.
– Tak? – zapytał, chociaż wydawało mi się, że dokładnie wie o czym chcemy porozmawiać.
– Musimy pogadać. Może zacznijmy od najważniejszego pytania, czy ty w ogóle chcesz do nas dołączyć? – zapytałem.
Staruszek zastanawiał się chwilę, ale nawet na sekundę nie odwrócił wzroku. Patrzył zza okularów chytrymi oczkami w moją stronę.
– Zdecydowanie nie dam rady iść pieszo, no to chyba nic innego mi nie zostaje – powiedział.
– W takim razie zadamy ci parę pytań – stwierdził Sołtys.
– Proszę bardzo, mam ino nadzieje, że to nie są jakieś zboczone pytania – stwierdził rechocząc wesoło.
                Zaśmialiśmy się razem z nim. Wydawał się pozytywnym człowiekiem.
­ – Może zaczniemy od tego, że powiesz nam ile trupów zabiłeś od wybuchu tej cholernej apokalipsy – zaproponowałem.
– Dużo. W cholerę dużo. Nienawidzę tego chodzącego skurwysyństwa! – wykrzyknął wręcz spluwając sobie pod nogi.
– Umiesz się posługiwać bronią? – zapytał Sołtys.
– A nie było widać jak macham nożycomi? Pewno, że umiem, mój tatko był rzeźnikiem, nauczył mnie tego i owego – odpowiedział szczerze się uśmiechając.
– A co z bronią palną? Umiesz strzelać? – dopytywał Sołtys.
– Emm… znaczy się no coś tam ustrzelę, swego czasu troszkę na kłusownictwie dorabiałem to wiatrówkę parę razy w rękach miałem – stwierdził starzec.
– Nieźle – stwierdziłem – A co z ludźmi. Ilu ludzi zabiłeś?
Tutaj staruszek zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
– Piętnastu – odpowiedział. Odpowiedź mnie trochę zaskoczyła, ale w sumie nawet przy mnie zabił dwójkę w Ostrowie więc byłem w stanie w to uwierzyć. Zresztą sam nie byłem lepszy. Zabiłem już niejedną osobę i prawdopodobnie do końca mojego życia zdarzy mi się zabić ich wiele.
– Ostatnie pytanie – zapowiedział Sołtys – Kto cię tak okaleczył? Mam na myśli te rany postrzałowe.
– Sześcioosobowa grupa – zaczął – czterech mężczyzn, w tym jeden ogromny z mieczem na plecach, młoda dziewczyna, całkiem ładna oraz jeszcze młodsza od niej dziewuszka, też całkiem urodziwa. Napadli na mnie w moim własnym domu i… – zaczął, ale nagle mój mózg pracował na zupełnie innych obrotach. Duży chłopak z mieczem na plecach? Czy mogło chodzić o Giganta? Jeżeli tak to to znaczyłoby, że te dwie dziewczyny to Natalia i młodsza siostra Łapy. Poczułem ciężkie do opisania uczucie – falę niepewności i szczęścia.
– Powtórz – poprosiłem po cichu.
– Co? – zapytał lekko zdziwiony.
– Powtórz to co powiedziałeś – poprosiłem. Widziałem, że Łapa przysłuchiwała się teraz rozmowie, tak samo jak Cinek. Sołtys  również spoglądał na starca czekając na jakąkolwiek informacje. Czy to możliwe, że los związał nas z kimś, kto wie coś o reszcie naszej drużyny? Kim była ta trójka ludzi? O ile poznałem z opisu Giganta i Natalie, oraz prawdopodobnie siostrę Łapy, to kim oni mogą być?
– Ludzie, którzy chcieli mnie zabić. Czwórka młodziaków, w tym jeden z mieczem i wysoki, a pozostali raczej nie wyróżniający się z tłumu. Oprócz tego dziewczyna, niewysoka, zgrabna, ładna. Przy niej mała, może dziesięcioletnia. Znacie ich? – zapytał z zaciekawieniem.
– Gdzie ich widziałeś, kiedy? Byli cali? – zapytałem podchodząc do niego i czuć coraz większa nadzieję w sercu.
– Wtedy co mnie znaleźliście. Uciekałem od nich z mojego gospodarstwa, może trzydzieści kilometrów między Ostrowem, a Makowem Mazowieckim. Dziewczynki były w dobrym stanie, ale były wścibskie. Duży chłopak miał ranną nogę. Pozostałe trzy osoby prawdopodobnie nie żyją, dwie zabiłem własnoręcznie – powiedział patrząc na mnie nie pewnie. Nie obchodziły mnie te trzy osoby, tak bardzo jak informacja o tym, że Gigant i Natalia przeżyli atak. Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Z jednej strony chciałem jechać ich szukać, ale z drugiej nie sądziłem, żeby zostali w miejscu walki. Pewnie ruszyli dalej. Musiałem się dowiedzieć jak najwięcej.
– Walczyłeś z nimi? Wiesz może jak się nazywali? Wiesz dokąd zmierzali? – pytania wylewały się ze mnie strumieniem, ale musiałem wiedzieć jak najwięcej. Poczułem jak gardło mi się ściska z emocji. Była wciąż nadzieja.
                Do rozmowy nagle dołączyła Łapa, która też chciała się dowiedzieć czegoś więcej.
– A ta mała dziewczynka? Była ubrana na czarno? Podobna do mnie? Jak jej coś zrobiłeś to przysięgam, że cię zapierdolę – powiedziała chwytając po pistolet.
– Spokój do cholery! – krzyknął Łowca obserwując całą sytuację z góry Potwora –Dajcie temu człowiekowi mówić.
– Dziękuje. Zaatakowali mnie, ale dziewczynkom nic nie zrobiłem. Dużego zacząłem operować, ale nie udało mi się dokończyć mojego dzieła. Rana była paskudna, ale nie śmiertelna. Wiem tylko, że do dziewczynki wszyscy zwracali się Młoda, a ci, których zabiłem pilnowali jej jak oczka w głowie. Niestety musiałem się bronić i mam cholera nadzieję, że to rozumiecie. Taki jest świat. Co do celu ich podróży podczas jednej z kolacji mówili coś o Toruniu. Podobno zmierzają do tamtejszej strefy bezpieczeństwa, tak samo jak wy. A ty kobietko nie podskakuj, jeżeli nie chcesz skończyć jako pasza skurwieli.
                Łapa była zbyt wybuchowa, żeby puścić te słowa mimo uszu, więc próbowała rzucić się na Jakuba. Całe szczęście w pogotowiu był Cinek, który złapał ją jedną ręką i z pomocą Sołtysa uspokoił. Korzystając z sytuacji odszedłem kawałek i spoglądających na wszystkich zebrałem ich uwagę, zaczynając głośno mówić.
– Przestańcie! Pomyślcie czasami ludzie. Nie uważacie, że potrzebujemy kolejnych osób, żeby odbudować to co było w Królowym Moście? Straciliśmy ostatnio Nieznajomą. Wiem, że każdy jest rozdrażniony z tego powodu i szuka na swój sposób zemsty, ale po co? Nie widzicie, że to nas niszczy od środka?! Nastały cholernie ciężkie czasy i wszędzie czekają na nas źli ludzie. Bo dobrych ludzi już nie ma. Zginęli jako pierwsi. Ci, którzy przeżyli, Ocalali, to zlepek twardych i bezwzględnych osób. Takim kimś jestem ja oraz wy wszyscy – w tym momencie już cała moja grupa na mnie patrzyła.
– Ten człowiek dał nam nadzieję i otworzył mi oczy. Ludzie, którzy byli z nami w Królowym Moście żyją. Nie wiadomo jak wielu z nich, ale zmierzają w tym samym kierunku co my. Świat się spierdolił, ale trzymając się razem mamy większe szanse. Pomyślcie tylko co by się stało gdybym nie wpadł na Jakuba! Pomyślcie co by się stało gdybym nie dotarł do Królowego Mostu lub nie spotkał Łowcy w Supraślu! Przetrwaliśmy już ponad dwa miesiące w tym syfie i wiecie co? Nie pozwolę zniszczyć tego co zbudowaliśmy przez wasze uprzedzenia. Ludzie są najważniejsi i nie możemy ich od razu przekreślać.  Jeżeli chcemy przetrwać musimy znaleźć osoby dzięki, którym nazwiemy kiedyś jakieś miejsce domem! – to mówiąc skończyłem przemowę i spojrzałem na wszystkich.
                Sołtys kiwnął głową z aprobata uśmiechając się pod nosem. Reszta zastanawiała się wciąż. Łapa już trochę ochłonęła i siedziała oparta o Potwora, na miejscu zajmowanym wcześniej przeze mnie. Czułem emocje i niesamowitą aurę, którą udało mi się stworzyć w tym miejscu. Ta polanka była pewnym przełomem. Mieliśmy teraz prawdziwy cel, o wiele ważniejszy niż znalezienie bezpiecznego miejsca. Byli nimi nasi ludzie.
                Czułem, że naładowałem otaczające mnie osoby nową energią. Jakub dołączył do naszych szeregów, ciągle go obserwowałem bo wiedziałem, że jeżeli walczył z naszymi ludźmi to musiał być niebezpieczny. W końcu wątpiłem, żeby Natalia czy Gigant zaatakowali kogoś jako bandyci. Co prawda apokalipsa zmieniła nas więc teraz nie byłem pewien niczego.
                Po niecałych dwóch godzinach przed nami pojawił się Maków Mazowiecki. Potwór zaczął się zatrzymywać, co zdziwiło mnie trochę. W końcu nie planowaliśmy przeszukiwania tego miasta w celu znalezienia zapasów. To znaczyło, że coś złego się stało, więc poderwałem się szybko, przerywając czyszczenie pistoletu i podszedłem do Łowcy, który hamował powoli.
– Co się stało? – zapytałem patrząc na drogę i widząc pierwsze budynki fabryczne otaczające miasto.
– Paliwo – powiedział stukając umięśnioną dłonią w licznik pokazujący całkowity jego brak.
– Nie mów, że nie mamy nic więcej – powiedziałem przerażony tą myślą. W końcu Potwór palił całkiem sporo paliwa, ale był niczym jeżdżąca twierdza. Mogliśmy tu mieszkać oraz się stąd bronić. Poza tym powoli przyzwyczaiłem się do życia w tym ogromnym pojeździe.
– Niestety. Wszystko poszło się jebać. Musimy zatankować w tym mieście inaczej ruszamy na piechotę – stwierdził Łowca podnosząc się i chwytając snajperkę – Zwołaj ludzi. Musimy wyznaczyć kto tam pójdzie. Myślę, że po tej twojej gadce, każdy się będzie rwał. Imponujące młody – powiedział klepiąc mnie po plecach.
                Pięć minut później wszyscy stali na tyłach Potwora. Łapa łypała co chwilę złowrogo w stronę Jakuba. Musiałem z nią porozmawiać i ją trochę ostudzić. Kiedy Cinek, Jakub oraz Łapa stanęli przede mną, żebym wyznaczył, kto gdzie idzie do szeregu wstąpił Łowca. Zdziwiło mnie to, zazwyczaj wolał zostawać przy Potworze. Czuł się tam lepiej i w jakiś sposób ciągle budował barierę zaufania, którą teraz całkowicie zburzył. Chciał zostawić swojego jedynego towarzysza, Potowora w rękach Sołtysa.
– Idziesz z nami? – zapytałem Łowcę.
– Dzieciaku mięśnie mi już zardzewiały, czas w końcu zabawić się w polu – powiedział dziarsko się uśmiechając. Odwzajemniłem uśmiech i zacząłem się zastanawiać jak rozdzielić nas na dwie grupy. Miałem ochotę zobaczyć Łowcę z bliska w akcji, ale z kolei nie mogłem decydować o tym jak pójdziemy tylko na podstawie moich zachcianek.
                Słońce było wysoko na niebie, a w powietrzu było czuć przyjemne ciepło. W porównaniu z pierwszymi dniami zimy, teraz było wręcz gorąco. Nie musieliśmy nosić już ciężkich kurtek, zmieniliśmy je na lekkie wiatrówki, odrobinę ocieplane od środka. Musiałem zadecydować, bo słychać było pierwsze zombie, które poruszały się gdzieś po mieście. Spojrzałem na wszystkich i postanowiłem.
– Ja pójdę z Łapą przeszukać stacje, którą widać z daleka, o tam – powiedziałem pokazując odległy o około kilometr, szyld.
– Reszta z kolei wyruszy przeszukać północną część miasta. Przeszukujcie samochody, warsztaty i tym podobne. Nie widzę stąd żadnej innej stacji, ale jeżeli jakąś znajdziecie to koniecznie ją przeszukajcie. Spróbujcie przynieść tyle paliwa ile się da. Pasuje wam? – zapytałem. Wszyscy kiwnęli głowami. Zaczęliśmy się przygotowywać do wyjścia z Łapą, kiedy podszedł do mnie Cinek.
– Stary co zrobić jak temu starcowi odjebie? – zapytał jak zwykle śmiertelnie poważnie.
– Idziesz z Łowcą, chyba dacie radę co? – zapytałem uśmiechając się.
– No super, ale z tego co opowiadał jak go pytaliście o ilość zabitych osób to wydaje się być jakimś rasowym mordercą. Zresztą z tego co słyszałem od Sołtysa to wymachuje nożycami jak ja kutasem, a to wielki wyczyn – powiedział po czym oboje wybuchliśmy serdecznym śmiechem.
– Po prostu na siebie uważaj kumpel – powiedziałem odchodząc w stronę Łapy.
                Moja towarzyszka wyglądała tak jak zazwyczaj – groźnie i pięknie. Włosy miała związane w długi warkocz, który schowała pod czarny sweterek. Przy cholewce buta miała przypięty nóż, za pasem łom, a w znalezionej niedawno kaburze pistolet. Byliśmy gotowi.  Ruszyliśmy zasypaną ścieżką rowerową i trzymając się jej dotarliśmy na nieduży ryneczek. Leżało tu parę ciał, co oznaczało, że ktoś tu musiał być przed nami maksymalnie dwa dni temu. Zapomniałem przekazać reszcie, żeby krzyczeli jakby coś się działo, ale miałem nadzieję, że sami na to wpadną. Wykorzystując moment sam na sam z Łapą, chciałem z nią porozmawiać. Poczułem nagle uszczypnięcie w pośladek i jęknąłem z zaskoczenia.
– Piszczysz jak dziewczyna – stwierdziła Łapa uśmiechając się zawadiacko.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem łapiąc ją za rękę.
– Nie psuj klimatu. Nie mów, że chcesz rozmawiać o swojej dziewczynce – powiedziała zbliżając się do mnie i przyciskając mnie do zimnej ściany budynku za mną.
– Chodzi o ciebie i Jakuba – zdążyłem powiedzieć po czym poczułem jej usta. Całowała namiętnie, miałem wrażenie, że mógłbym tak stać całą wieczność. Nie byłem gorszy i odwzajemniłem pocałunek łapiąc rękoma jej twarz. Czułem ten magiczny dreszcz podniecenia, ale wiedziałem, że musimy przestać. Najpierw przetrwanie, a potem przyjemności. Odepchnąłem ją delikatnie.
– Zawsze musimy coś robić. Nie mamy czasu dla siebie kochasiu – stwierdziła robiąc krok w tył i penetrując mnie wzrokiem – Musimy, kiedyś to nadrobić.
                Uśmiechnąłem się i ruszyłem dalej. Podążyła za mną. Zabiliśmy po drodze parę zombie, nie narażając się zbytnio na ugryzienie. Przemierzaliśmy przez uliczki zablokowane rozbitymi autami, oraz pełne trupów. Nieżywych trupów. Musiał tędy przejeżdżać ktoś dobrze uzbrojony z dużą ilością amunicji. Śnieg nie padał od paru dni i widać było w paru miejscach ślady opon dużego auta. Były mniejsze od opon Potwora, ale musiały należeć do co najmniej samochodu pół ciężarowego. Oprócz tego na ulicach walało się sporo łusek po nabojach. Łapa oceniła fachowo, że ludzie, którzy tedy przejeżdżali strzelali z jakiegoś karabinu, bo łuski były dłuższe od tych pistoletowych, ale krótsze od tych, którymi strzelał Łowca.
                Miałem nadzieję, że druga grupa sobie radzi. Przy odrobinie szczęścia musieli znaleźć trochę paliwa. Liczyłem na to, że przyniosą go sporo. Zastanawiałem się też jak radzi sobie Sołtys, który został sam w Potworze. Jakby ktoś go teraz zaatakował miałby raczej kiepskie szanse na przeżycie, dlatego spieszyłem się, aby jak najszybciej zakończyć poszukiwania.
                Uliczka poprzedzająca ulicę, na której była stacja paliw była okupowana przez trupy. Było to zarazem dobre jak i złe. Dobre, ponieważ nikt tu nie mógł przed nami być, bo byłoby czysto jak na pozostałych częściach miasta, a źle bo mogliśmy popełnić błąd, który mógł nas sporo kosztować. Ostrożnie oceniłem sytuacje. Na skrzyżowaniu skręcającym w prawo było około piętnaście trupów, w tym piątka z nich poruszała się po terenie ogródków okolicznych domków. Jeżeli byśmy zdecydowali się przedostawać przez płot bezpośrednio na prawo, to moglibyśmy ominąć to zagrożenie, ale narobilibyśmy hałasu, co mogło nas narazić. Spojrzałem pytająco na Łapę. Pokazała mi ręką, żebyśmy zaczęli oczyszczać uliczkę przed nami. W sumie nie mieliśmy innego wyjścia i tak jakbyśmy znaleźli paliwo, na co liczyłem, to musielibyśmy pooczyszczać okolicę.
                Ruszyłem pierwszy, zakręcając finezyjnie łomem w ręce. Ofiara numer jeden, zgarbiony obsypany śniegiem zombie, nie zdążył się nawet obrócić. Dostał łomem w łeb na tyle mocno, że zakrzywiony metal przebił zgniłą kość czaszki i dotarł do mózgu. Łapa w tym czasie podeszła po cichu do drugiego i wbiła mu nóż pod gardło. Pozostałe zaczęły patrzeć w naszą stronę, jakby oceniały czy warto się po nas fatygować. Oczywiście ich bezwzględna żądza mordu wygrała i po chwili zaczęły powoli człapać w naszą stronę. Nie chciałem marnować amunicji, ani robić hałasu. W końcu ktoś tu niedawno był i dalej mógł się kręcić po okolicy, a nie chciałem powtórki z Ostrowa Mazowieckiego, gdzie wpadłem w ręce czteroosobowej grupy.
                Łapa walczyła ze mną ramię w ramię i po chwili ten odcinek ulicy był już czysty. Zombie upadły i już nie wstały. Nie czekając, aż przyjdzie ich więcej ruszyliśmy przecinając zakręt i trafiając na jedną z uliczek przedmieścia. Na prawo był nieduży miejski park, który wydawał się być pusty.  Na lewo stało parę domków ściśle do siebie przylegających oraz stacja paliw. Z nadzieją ruszyliśmy w jej kierunku.
                Łapa udała się do sklepu na stacji, żeby zobaczyć, czy tam na zapleczu nie trzymają jakichś zapasów kanistrów lub samego paliwa, a ja zacząłem sprawdzać dozowniki. Dwa z nich były kompletnie puste, ale w ostatnim zostało około dwudziestu litrów paliwa. Rozejrzałem się i znalazłem kanister, który stał przy martwym zombie. Trup trzymał go pod ręką jakby go pilnował, ale nie ruszał się, a zombie przecież nie spały, więc musiał nie żyć. Mimo tego, żeby nie ryzykować podszedłem i uderzyłem go parokrotnie w głowę, żeby dostać się do mózgu.
                Gdy byłem pewien, że nie wstanie wyszarpałem kanister i odkręciłem nakrętkę żeby zobaczyć czy jest pusty. Okazało się, że był, więc podchodząc do dozownika zacząłem tankować.  Niestety pojemność tego kanistra wynosiła dziesięć litrów, więc wykorzystałem tylko połowę zasobów. Żałowałem, że nie wziąłem jednego z kanistrów z Potwora, ale w sumie nie pomyślałem o tym przy wyjściu. Nagle zobaczyłem, że łapa wychodzi i niesie w rękach cztery kanistry. Podbiegłem szybko, żeby jej pomóc.
– Wszystkie są pełne? – zapytałem.
– Nie, większość jest zapełniona do połowy, albo i mniej, ale zawsze coś, prawda?
– Dopełnijmy je przy dozowniku, zostało tam jeszcze trochę paliwa – zaproponowałem.
                Podeszliśmy razem i uzupełniliśmy luki w kanistrach. Na oko mieliśmy około trzydziestu paru litrów paliwa. Ja wziąłem trzy kanistry, a Łapa dwa i zaczęliśmy powoli wracać do Potwora. Niosło się je ciężko, więc robiliśmy przerwę co jakiś czas.  Gdy dochodziliśmy do Potwora słońce było już znacznie niżej, ale wciąż do zmroku zostało parę godzin. Miałem nadzieję, że Sołtysowi nic się nie stało, tak samo jak drugiej grupie, która wyruszyła po paliwo. Wtedy zobaczyłem, że przy Potworze ktoś stoi. Z początku myślałem, że to Cinek, ale szybko zdałem sobie sprawę, że to ktoś obcy. Rzuciłem kanistry i puściłem się biegiem, żeby jak najszybciej pokonać odcinek osiemdziesięciu metrów, który dzielił mnie od Potwora. Śnieg skrzypiał mocno pod moimi stopami, gdy w końcu dotarłem na tyle blisko, żeby obejrzeć nieznajomą osobę z bliska. Łapa stała przy mnie i wyciągnęła pistolet.
                Nieznajoma osoba stała przy drzwiach do ładowni i próbowała je otworzyć. Gdy nas usłyszała odwróciła się i zdjęła dziwny przedmiot z pleców mierząc do nas. Po chwili zdałem sobie sprawę, że to jest łuk. Wyciągnąłem pistolet i wymierzyłem do niej. Była ubrana w grube spodnie, wysokie buty oraz niebieską kurtkę z niebieską kamizelką. Za pasem miała przewieszony nóż. Miała krótkie blond włosy, przez co łatwo było ją pomylić z mężczyzną. Na oko była starsza od nas, ale z pewnością młodsza od Łowcy.
– Witaj, czego tu szukasz kobieto? – zapytałem spoglądając na nią, nie opuszczając wciąż broni.
– Znacznie milsze przywitanie niż te wyciągnięte spluwy –stwierdziła nie opuszczając łuku – Właściwie nie wiem czego szukam, chyba wszystkiego co może się przydać do przetrwania. Po stanie tego auta wywnioskowałam, że coś tu znajdę i chyba się nie myliłam. To wasz pojazd? – zapytała.
– Dokładnie. Może opuścimy bronie i unikniemy niepotrzebnego rozlewu krwi? – zapytałem opuszczając powoli broń. Skinąłem na Łapę, która zrobiła to co ja. Obserwowałem nieznajomą i zobaczyłem z ulgą, że ona również opuszcza swój łuk. Zbliżyłem się do niej powoli.
– Jestem Bobru, a ta dziewczyna to Łapa. Wątpię, żebyśmy mogli ci pomóc. Niestety, ale zapasów mamy niedużo i nie mamy jak ich rozdawać – zacząłem.
– Ja jestem Magda. Nie mam żadnej wymyślnej ksywki.  Naprawdę potrzebuje jedzenia. Nie znalazłam nic od paru dni i niestety, ale chyba będę zmuszona je wam odebrać siłą jeżeli nie chcecie mi go podarować po dobroci – to mówiąc zaczęła napinać łuk i celować w moją stronę. Usłyszałem jak Łapa odbezpiecza pistolet, ale machnąłem do niej ręką, żeby poczekała i zwróciłem się do Magdy.
– Poczekaj. Nie musimy wszystkiego rozwiązywać w ten sposób.  Są inne wyjścia – powiedziałem  czując, że sytuacja coraz bardziej wymyka się spod kontroli.
– Jakie mianowicie? –zapytała z zaciekawieniem nie opuszczając łuku.
– Po pierwsze rzuć broń, nie przywykłem do rozmawiania w takich warunkach – stwierdziłem.
– Nie rzucę broni, jest was dwóch i nie zamierzam się poddać. Szczególnie, że twoja przyjaciółka ciągle mierzy do mnie z gnata –odpowiedziała gniewnie.
– Jest nas o wiele więcej i chcę, żeby to wyglądała przyjaźnie zanim komuś coś się do cholery stanie – krzyknąłem mając już dość upartej dziewczyny.
– Jakoś nie widzę większej ilości osób – odpowiedziała.
                Wtedy drzwi ładowni się gwałtownie otworzyły i zobaczyłem Sołtysa mierzącego do Magdy ze strzelby. Dziewczynę opuściły chyba resztki odwagi bo opuściła łuk posłusznie i spojrzała na mnie.
– Zadowolony? – zapytała.
– Grzeczniej dziewczyno – krzyknęła Łapa, która również miała dość tej zabawy.
– Spokojnie ­– powiedziałem – nie zrobimy ci krzywdy jeżeli nie zrobisz nic głupiego.
                Skwitowała to milczeniem.
– Tak czy siak już mówię o co mi chodzi. Jeżeli nie możemy ci dać zapasów co powiesz na to, żeby dołączyć do nas i sama na nie zapracować? O ile nie jesteś tu z inną grupą – powiedziałem ciągle mając rękę na pistolecie.
– Nie jestem – odpowiedziała ze smutkiem w głosie – Chciałam przez jakiś czas złapać się na Zbłąkanego Ocalałego, ale niestety nie udało mi się, zawsze opuszczałam przystanek nie na czas.
– Nie wiem o czym za bardzo mówisz, ale na rozmowy znajdzie się jeszcze czas. Chcesz do nas dołączyć? – zapytałem podchodząc do niej jeszcze bliżej. Usłyszałem krzyki z tyłu i odwróciłem się. To był Łowca, Cinek oraz Jakub. Biegli do nas z kanistrami, które miałem nadzieję były zapełnione. Uspokoiłem ich gestem ręki i poczekałem, aż podejdą bliżej.
– Chciałbym chociaż nie wyglądacie na normalnych ludzi – powiedziała.
                Podszedłem bliżej i szepnąłem jej do ucha.
– W tych czasach nie ma już normalnych ludzi.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Wyciągnąłem do niej dłoń, którą uścisnęła. Z bliska mogłem jej się dokładnie przyjrzeć. Nie była brzydka, ale kompletnie nie trafiała w mój gust. Spore piersi, słabo widoczne kości policzkowe, oraz ciemne oczy i mały nosek. Cinek i Łowca zadawali ciągle pytania, ale teraz musiałem pobiec po upuszczone wcześniej kanistry. Łowca poszedł ze mną i sam pochwalił się, że znaleźli sporo paliwa w jednym z warsztatów samochodowych. Pakując wszystkich, razem z nową towarzyszką do Potwora ruszyliśmy.
                Planowałem przeprowadzić z Magdą rozmowę, taką samą jak z Jakubem wcześniej, ale nie było teraz na to czasu. Wszyscy byliśmy zmęczeni i głodni. Poprosiłem Łowcy żeby po zatankowaniu Potwora  zjechał gdzieś na pobocze.
– Jesteśmy wszyscy wykończeni i strasznie głodni, myślę, że można spędzić noc gdzieś w okolicy – stwierdziłem, kiedy Łowca wlewał pierwszą partię paliwa do baku.
– To zły pomysł – stwierdziła Magda. Zaskakiwała mnie jej śmiałość. Dopiero co ją poznaliśmy, a już wygłaszała swoje zdanie.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytałem.
Dziewczyna spojrzała na mnie poprawiając łuk wiszący na jej plecach.
– Bo nadciąga tutaj ogromne stado zombie. Będą tutaj maksymalnie za parę godzin.
– Skąd to wiesz? – zapytał Łowca.
– Widziałam je wczoraj na północ stąd. Prawdopodobnie przejdą tędy i wieczorem ruszą na wschód. Śledziłam jedno z stad zombie przez długi czas i jestem pewna, że wiem jak to działa – powiedziała uśmiechając się.
– Niech i tak będzie – stwierdziłem pomagając Łowcy w ładowaniu kolejnych kanistrów.
                Gdy tylko pojazd był gotowy to odjechaliśmy dalej chowając kanistry na swoje miejsce. Wszyscy byli zmęczeni i nie dali za bardzo rady rozmawiać. Chociaż Łapa dyskutowała o czymś z Sołtysem, a Magda dorzucała do rozmowy swoje pięć groszy co jakiś czas. Czułem, że ta dziewczyna może być całkiem dobrym sojusznikiem, rozumiała zasady tego świata, chociaż była trochę zbyt pewna siebie, co mogło ją kiedyś zgubić.

                Ruszyliśmy w stronę Ciechanowa i gdy Łowca prawie zasnął przed kierownicą kazałem mu koniecznie się zatrzymać na poboczu. Zjedliśmy tam kolację i wszyscy ułożyliśmy się do snu. Cinek spał na jednym z łożek, drugie okupował Sołtys, a trzecie ja z Łapą. Magda znalazła sobie kąt, w którym ułożyła prowizoryczne posłanie z koców. Jakub usnął na siedząco oparty o ścianę ładowni, a Łowca spał jak zwykle z przodu pojazdu.  Robiło się tu powoli ciasno, ale byliśmy coraz bliżej celu. Musieliśmy po prostu przyspieszyć. Przytulając się do Łapy pojawiła się w moich myślach Natalia. Chciałem ją chronić za wszelką cenę, potem myślałem, że zginęła, a teraz Jakub odnowił naszą nadzieję. Co teraz, spytałem sam siebie zasypiając.

5 komentarzy:

  1. Nie wiem czy to dobry pomysł, aby Jakub wiedział, że tamta grupa była częścią KM. Zaczynam się obawiać, że on po prostu zaraz wszystkich pozabija w ramach zemsty. Choć po bohaterach wnioskuję, że to ich nie obeszło. Skupili się na informacji, że tamci żyją, natomiast reszta przeszła ta bokiem. Nawet Jakub specjalnie się jakoś nie zbulwersował jak zrozumiał, że byli to znajomi ludzie. Wydaje mi się, że po takiej sytuacji pada zaufanie.

    Widzę, że łapa coś tu próbowała z Bobrem zmajstrować, ale obowiązki wzięły górę. Czekam na moment, kiedy będzie odrobinę mniej tych obowiązków :P Zastanawia mnie teraz czy Łapa będzie jakoś zabiegać o względy Bobra i rywalizować z Natalią. Po tej krótkiej scenie przed stacją, wydawała się być taka pewna siebie i władcza. Jakby w sumie już założyła, że Bobru do niej należy, albo że ją nie obchodzi istnienie Natalii i mogą sobie być w takiej relacji we troje :D

    Zainteresowała mnie Magda i właśnie uważam, że lepiej zbierać się w większe grupy. Choć w TWD tam wszyscy nie byli aż tak ufni. Nawet jeśli komuś chcieli pomóc, to zamykali go w więzieniu xD Sama nie wiem co jest lepsze. Pewnie wszystko ma swoje plusy i minusy.

    Z racji, że piszę ten komentarz drugi raz, bo wcześniej google nie zaskoczyło logowania, to nie pamiętam o czym miałam jeszcze napisać.

    Tak więc z tego miejsca informuję, że czekam na kolejny rozdział, życzę weny i pozdrawiam.

    P.S.
    Przypomniało! Zastanawiałam się czemu nie mogą jeździć Potworem na zmianę. Byliby szybciej w Toruniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie umieją prowadzić tira.

      Usuń
    2. W sumie ludzie nie przejęli się specjalnie bo widzą wiele możliwości, które mogą wyniknąć z walki z kimś takim jak Jakub, a po tym jak im pomógł widzą w nim też przyjaciela. Zresztą nie są na 100 % pewni, że te osoby to ich przyjaciele, chociaż mało na świecie zostało osób takich jak Gigant :P Bobru wie, że musi obserwować Jakuba, a Jakub wie, że musi się jakoś zabezpieczyć przed spotkaniem kogoś z grupy, która może w nim rozpoznać kanibala. Wątek zawiły, ale postaram się jakoś to ułożyć. Póki co, każdy gra swoją rolę :P

      Motyw z Łapą zawsze gdzieś się przewija i jestem pewien, że jego dalsze rozwinięcia będą mega interesujące i zainteresują każdego czytelnika :D A Łapa to już taka dziewczyna, że wie jak zamieszać w głowie ^^

      W sumie co do jeżdżenia Potworem na zmianę dałoby się do tego przyczepić, ale biorąc pod uwagę, że z tego całego składu jeździć umie Łapa, Sołtys i Jakub, samochód jest ciężarowy, wiec odrobinę cięższy do jazdy, ludzie chcą odpocząć, a Łowca nie pozwala kierować nikomu, bo to jego ukochany Potwór, ostatni z jego "dawnej grupy" to myślę ,że dałoby się to jakoś podsunąć pod przyczynę :P

      Dziękuje za komentarz ^^

      Usuń
  2. Bombu wydaję mi się że piszę się Ostrów Mazowiecka wiem co i owo bo tam mieszkam ale nie jestem pewny możesz to sprawdzić i poprawić jeśli jest błędem bo strasznie mi się to rzuca w oczy

    Pozdrawiam:Rodzyn

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, tak się pisze, ale po prostu nie chcę mi się już teraz tego zmieniać :P Jak będę miał chwilę kiedyś to na pewno poprawię ^^

      Usuń