Rozdział 15, piąty z perspektywy Miczi. W końcu po długim budowaniu tego motywu, rozdział będzie poświęcony autobusowi kierowanemu przez tajemniczego kierowcę. Miczi wraz z Pablordem i Mpd będą starali się tam dostać za wszelką cenę. Czy im się uda? Czytajcie, a się dowiecie! Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym!
-----------------------------------------------------------------
Rozdział 15 (Miczi): Zbłąkany Ocalały
Gdy
otworzyłam oczy promienie słońca wpadające przez brudną szybę oślepiły mnie na
chwilę. Poczułam całkiem przyjemny zapach, więc gdy tylko przetarłam oczy to
rozejrzałam się za jego źródłem. Woń wydobywała się z małego garnka, który był
ustawiony na prowizorycznej, kieszonkowej, kuchence gazowej. Tuż obok siedział
Mpd, który nucąc coś mieszał energicznie zawartość naczynia.
Poszukałam
wzrokiem Pablorda i zauważyłam, że ten czyści broń oparty o ścianę obok. Gdy
tylko zauważył, że wstałam przywitał mnie.
– Wyspałaś się? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałam
przeciągając się – dziękuje.
– Nie dziękuj –
odpowiedział uśmiechając się – naprawdę
nie ma za co.
Było za co. Poczucie bezpieczeństwa. Towarzystwo potrzebne w
tym cholernym świecie. Pomoc w dostaniu się do bezpiecznej strefy w Toruniu. To
wszystko to były wielkie rzeczy.
Mpd
również mnie przywitał i gestem ręki zaprosił bliżej, bo zaczął nakładać
jedzenie do misek. Ugotował warzywa z kawałkami mięsa razem z sosem, w którym
mięso było przechowywane w puszce. Wyszło mu całkiem smacznie i od razu, kiedy
dostałam swoją porcję to zjadłam ją z apetytem. Podczas jedzenia Pablord
zapoznał mnie z ich planem.
– W sumie warto już
teraz coś ustalić ludzie. Autobus pojechał teraz na wschód, ale jutro wieczorem będzie na przystanku na
zachód stąd, niedaleko miasta Ostrów Mazowiecka. Tam jest nasza szansa na
złapanie go. Jedyny problem jest taki, że mamy tam ponad czterdzieści
kilometrów, a to jest całkiem sporo jak na dwa dni podróżowania na piechotę w
taką pogodę – wytłumaczył, pokazując trasę na wyciągniętej z kieszeni
mapie.
– Czemu autobus nie
wraca tą samą trasą przez Zambrów? – zapytałam.
– Kierowca obmyślił
dosyć sprytny plan, dzięki któremu zahacza o większą ilość miejscowości. Dzięki
temu wozi więcej ludzi do Torunia, gdzie po pierwsze mają bezpieczeństwo, a po
drugie przydają się – odpowiedział Pablord.
– Zbiera wszystkich z
tych przystanków? Nie boi się, że pewnego dnia trafi na bandytów i zawiezie ich
prosto do tej strefy w Toruniu?
– Miczi uwierz nam na
słowo, że bandyci omijają ten autobus z daleka. Kierowca umie sobie z nimi
poradzić. Strasznie dobrze strzela z broni, a poza tym rzadko, kiedy pozwala
trzymać broń palną przy sobie. Zazwyczaj przy wejściu na pokład tego pięknego
pojazdu musisz wrzucić całą amunicję i broń palną do bagażnika. Dopiero w
Toruniu jest oddawana pasażerom, którzy nie przejawiają agresji – rozgadał
się Mpd.
– Od jak dawna jeździ
po tej trasie?
– Od niecałych dwóch
tygodni – odpowiedział na moje pytanie Pablord.
Zabawne, pomyślałam.
Dokładnie niecałe dwa tygodnie to wszystko się posypało. To właśnie wtedy
Bobru, Kiciuś i Marcin pojechali po zapasy i nie wrócili.
– Rozumiem, że autobus
zawiezie nas bezpiecznie na miejsce? – zadałam kolejne z pytań, które
chodziły mi po głowie.
– Oj tak. Powiem ci w
tajemnicy, że gdy wejdziesz do Obłąkanego Ocalałego to na pewno poczujesz się
jak w domu – mówiąc to uśmiechnął się tajemniczo.
Nie
wiedziałam co ma na myśli, ale w sumie zawsze lubiłam niespodzianki i jeżeli ta
miała być pozytywna to z chęcią dam się zaskoczyć. W końcu od czasu wybuchu
apokalipsy wszystkie niespodzianki wiązały się z czyjąś śmiercią.
– Niech wam będzie. Opowiecie
mi coś o tej całej Ostoi Ocalałych?
– Oczywiście. Nie
chcemy ci za dużo zdradzać, ale miejsce jest świetnie przygotowane. Grube mury,
mnóstwo strażników i broni, a to wszystko w jednej z wschodnich dzielnic
Torunia. Gdy to całe pardoństwo się zaczęło – zauważyłam w tym momencie, że
Mpd zaraz opowie mi całą historię, używając tych swoich śmiesznych zwrotów, ale
nie przeszkadzało mi to, w sumie brakowało mi rozgadanych osób – to Karzeł od razu wiedział jak działać.
Wziął naszego kumpla Dziarę i zaczęli budować społeczność. Czekali na Bobra,
który się tam z nami umówił. Gdy my dotarliśmy tam z Wałbrzycha to nie mogliśmy
uwierzyć własnym oczom. Wszystko działa tam tak jak kiedyś, są ludzie, którzy normalnie
tam pracują, uczą się i tym podobne. Karzeł zawsze powtarza – uczcie się, to
może wam się przydać. Wszyscy darzą go szacunkiem za to, co stworzył. My też
tam pracujemy z Pabim. Jesteśmy grupą uderzeniową, tak zwanymi Czerwonymi
Flarami. Nazwa wzięła się stąd, że w jednej z fabryk znaleźliśmy ogromne ilości
czerwonych flar i od tamtej pory ich używamy – wszystko to opowiadał na
jednym wdechu, więc gdy wziął haust powietrza, odetchnęłam z ulgą.
- Ale zboczyłem z
tematu. Wracając, mieszka tam teraz około dwustu osób. Panują tam ciężkie
zasady i wszyscy muszą być zdyscyplinowani, żeby to działało jak w zegarku. Ale
jakoś nam się udaję i… – kontynuował, aż przerwał mu Pablord.
– Mpd zamknij się do
cholery i nabierz powietrza, bo zaraz się udusisz – powiedział żartobliwie,
ale też poważnie – Miczi dowiedziała się
już sporo, zostawmy resztę magii tego miejsca na czas gdy tam dotrzemy. Musimy
teraz się zbierać. Mamy dużo kilometrów do przejścia – to mówiąc wstał i
zaczął pakować rzeczy do wyjścia.
Pierwsze
wrażenie jakie zrobiła na mnie ta dwójka było piorunujące. Wydawali się być
ludźmi ulepionymi z twardej gliny, ale też potrafiącymi cieszyć się z życia.
Rozgadany Mpd i poważny Pablord. Miałam nadzieję, że dotrę z nimi bezpiecznie
do Ostoi. Z tego co dowiedziałam się od Mpd, to miejsce wydawało się być idealne,
żeby przeżyć tam długie lata w względnym bezpieczeństwie. Miałam nadzieję, że będę mogła ocenić to
sama.
Gdy
wyszliśmy na zewnątrz słońce wisiało wysoko na horyzoncie. Byłam ciekawa czy
zdążymy dotrzeć na przystanek na czas. Bez zbędnego marnowania czasu
ruszyliśmy. Droga nie była łatwa. Na początku musieliśmy wydostać się z miasta.
Co prawda znajdowaliśmy się w jego centrum, ale nie było ono duże i szybko
trafiliśmy na przedmieścia. Nie spotkaliśmy za dużo zombie, całe szczęście
pojedyncze trupy, które nas zobaczyły z daleka były zbyt wolne, żeby podejść i
z nami walczyć. Pablord podarował mi pistolet, którego używał jako broni
drugorzędnej. Wygodny mały rewolwer z komorą na sześć krótkich, aczkolwiek
zabójczych pocisków. Podziękowałam mu i schowałam go do kieszeni w kurtce,
chwaląc się nowym towarzyszom znalezioną parę dni temu maczetą.
Gdy
opuściliśmy miasto staraliśmy się trzymać drogi, ale nie zawsze było to
możliwe. Gdy mijaliśmy po drodze wioski, w których widać było sporo zombie to
omijaliśmy je polnymi ścieżkami, które były mocniej zasypane przez śnieg, przez
co jeszcze trudniej się było nimi poruszać. Przez długie godziny szliśmy
rozmawiając i poznając siebie coraz lepiej. Pablord i Mpd wydawali się być
ciekawymi ludźmi. Opowiedzieli mi jak wydostali się z Wałbrzycha.
– To w sumie nie jest
najciekawsza historia – zaczął Pablord, pijąc wodę ze słoika, na jednym z
postoi – Mpd był akurat u mnie w domu i
nagle usłyszeliśmy syreny alarmowe. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem prawdziwy
koszmar. Wyglądało to jak gra komputerowa, wszyscy biegali i krzyczeli, a
pomiędzy nimi były trupy. Mnóstwo trupów. Wtedy wiedzieliśmy, że coś jest nie
tak, ale myśleliśmy, żeby zostać w mieszkaniu i przeczekać najgorsze.
– Wtedy okazało się – dopowiedział
Mpd – że rodzina Pablorda też już jest
przemieniona, tak jak cały blok, w którym mieszkał. Dlatego też nie mieliśmy za
dużo czasu na pakowanie. Wzięliśmy odrobinę zapasów i z największym trudem
zjechaliśmy windą na dół po czym puściliśmy się biegiem na północ do jednego z
lasów. Tam w sumie dopiero oswoiliśmy się z tym co nas spotkało. Początkowo nie
wiedzieliśmy kompletnie co robić, byliśmy zagubieni, ale w końcu postanowiliśmy
działać. Pablord przypomniał sobie o tym, że w razie takiego zdarzenia Bobru
kazał nam spotkać się w Toruniu, więc tam ruszyliśmy. Droga była ciężka i
długa, ale poruszaliśmy się autem i jakoś to szło.
– W sumie po drodze
dochodzili do nas ludzie i odchodzili. Raz jechaliśmy nawet z czterema innymi
osobami, ale nikt z nich nie dotarł do Torunia. Gdy się tam pojawiliśmy z Mpd
to byliśmy wykończeni i ledwo żywi. Całe szczęście trafiliśmy w dobre miejsce,
chyba jedyne, które aktualnie jest tak bronione. Wszystkie inne miasta, Kraków,
Wrocław, Warszawa, Gdańsk, Lublin, wszystko upadło, albo umiera. A Toruń jest
jedynym poważnym miejscem obrony. Dlatego tam idziemy – dokończył historię
Pablord.
Ja z
kolei przy każdym kolejnym postoju opowiadałam im coś o sobie. Kolejne
szczegóły historii poznania Bobra w Białymstoku, pomocy w dotarciu do Królowego
Mostu, życia w Obozie przez parę tygodni oraz wiele innych. O dziwo na naszej
trasie spotykaliśmy niedużo zombie, mieliśmy na tyle szczęścia, że nie
wpadliśmy na żadne stado. Szybko ranek zamienił się w wieczór i zaczęliśmy
szukać miejsca na spędzenie nocy, w jednej z wioseczek na trasie Zambrów–Ostrów
Mazowiecka.
Skradaliśmy
się wśród domów na błotnisto–śnieżnej ścieżce i ocenialiśmy, który z
zrujnowanych budynków zapewni nam odpowiednią ochronę przed zimnem i wiatrem. Oczywiście
w wiosce było parę trupów, które szwendały się powoli, szukając pożywienia.
Jeden z domów, wyglądał idealnie, więc zaczęliśmy się do niego zbliżać. Na
podwórzu były dwa trupy. Jednym z nim zajęłam się sama, podbiegając i wbijając
mu maczetę w tył czaszki. Drugiego zabił Mpd, który użył do tego długiego
pręta, który miał przywiązany do plecaka. Pręt był zakończony naostrzonym
fragmentem metalu i nadawał się idealnie do przebijania przegniłych ciał
zombie.
Gdy
tylko zabiliśmy dwa trupy, usłyszeliśmy kolejne nadchodzące w naszym kierunku.
Musieliśmy je zabić teraz, bo nad ranem mogą nam skutecznie uniemożliwić
wyjście. Pablord kazał Mpd pobiec do domu i zobaczyć czy jest otwarty, a sam w
tym czasie ruszył do furtki w płocie, gdzie zamachnął się, podobnym do tego
Mpd, prętem i powalił kolejnego trupa. Kolejne trzy wyszły z tyłów podwórka,
więc pobiegłam w ich stronę i pierwszego załatwiłam dwoma cięciami maczety.
Kolejny skoczył na mnie wyjątkowo gwałtownie i
wywrócił mnie na twardy śnieg, ale całe szczęście zepchnęłam go i
kopnęłam obunóż, żeby dać sobie chwilę na wstanie. Gdy się podniosłam ten sam
szarżował na mnie ponownie, ale tym razem byłam szybsza i odskoczyłam w lewo
tnąc maczetą i przecinając jego głowę na pół. Wykorzystując ciężar uderzenia,
przeskoczyłam na drugą nogę i zamachnęłam się potężnie na drugiego, trafiając
go czysto w gardło i ciągnąc ostrze w górę go również powaliłam.
Pablord
w tym czasie broniąc furtki powalił kolejne dwa trupy i podchodził do
ostatniego w okolicy, którego nabił na pręt po czym kopnął, a następnie dobił
leżącego przebijając mu czaszkę prętem. Oczyściliśmy okolicę i podeszliśmy do
Mpd, któremu udało się otworzyć drzwi. Środek chatki, którą wybraliśmy był całkiem
przytulny. Przeszukaliśmy szybko trzy izby i łazienkę, żeby zobaczyć, czy nikt
tu się nie chowa i położyliśmy swoje rzeczy w salonie, szykując się do
zjedzenia czegoś i pójścia spać. Salon był sporym pomieszczeniem, w którym stał
telewizor, parę szaf, oraz spora kanapa, który była tak zakurzona, że jak
Pablord na niej usiadł to na chwilę zniknął w tumanach kurzu.
Mpd
znalazł w kuchni butlę z gazem i użył jej do przygotowania jedzenia. W tym
czasie Pablord szykował nam posłania z kocy znalezionych w jednej z szaf i
poduszek. Gdy tylko skończył położył się na jednym z nich i odetchnął głęboko.
Przyświecaliśmy sobie lampą gazową, którą moi towarzysze mieli ze sobą. Z tego
co zauważyłam do tej pory Mpd i Pablord uzupełniali się doskonale. Pablord
radził sobie z planowaniem drogi, trzymaniem dyscypliny, walką oraz
utrzymywaniem drużyny w dobrym duchu, przez swoje żarty i ogólną dobra aurę,
którą roztaczał, a z kolei Mpd umiał forsować zamki, gotować, korzystać z mapy,
prowadzić auto i wiele, wiele innych. Dzięki temu we dwóch potrafili przetrwać
wiele i szczerze im tego życzyłam.
Po
zjedzeniu kolacji prawie natychmiast zasnęliśmy. Nikt nie miał siły stać na
warcie, byliśmy przemarznięci i przeraźliwie zmęczeni. W końcu dzisiaj
przeszliśmy około dwudziestu kilometrów na piechotę. Gdy wstaliśmy słońce
dopiero pojawiało się na horyzoncie. Wyspałam się całkiem dobrze i po zjedzeniu
śniadania byliśmy gotowi. Pablord podczas jedzenia ciągle się wygłupiał, robiąc
głupie miny i opisując nieprzyjemne rzeczy, który mogły być w tym co zrobił nam
Mpd. Ci dwaj byli świadkami jak pierwszy raz od wielu dni na mojej twarzy
pojawił się uśmiech.
Gdy
opuściliśmy domostwo i wyszliśmy na drogę zauważyliśmy kogoś w oddali. Pablord
natychmiastowo spoważniał i syknął do nas.
– Na ziemię pod płot.
Posłuchaliśmy się go i obserwowaliśmy postać idącą wzdłuż
głównej drogi prowadzącej do Ostrowa
Mazowieckiego. Postać stała idealnie na linii słońca, więc ciężko było
powiedzieć o niej coś więcej. Na pewno utykała i wspierała się jakimś kijem.
Nie widać jednak było czy ma broń. Niestety skupiliśmy na niej tak bardzo, że
nie usłyszeliśmy skrzypnięcia śniegu, które ostrzegłoby nas przed zombie, które
zakradło się do nas od tyłu i rzuciło się na Mpd. Gdyby nie plecak, Mpd
zostałby ugryziony w chwilę, ale na jego szczęście zombie położył się na
wypchany pakunek i starał się dorwać do jego szyi. Mpd wrzasnął ze strachu co
zaalarmowało ocalałego idącego drogą. Pablorda jednak teraz to nie obchodziło.
Rzucił się na pomoc przyjacielowi, spychając zombie i sięgając po pręt.
Ja w
tym czasie wyciągnęłam pistolet i wymierzyłam w stronę ocalałego, który
klękając przy jednym z płotów mierzył do nas z broni. Na pierwszy rzut oka był
to jakiś model karabinu do polowań na zwierzęta. Pablord i Mpd poradzili sobie
akurat z trupem, kiedy usłyszeliśmy głos.
– Nie mam złych
zamiarów! Nie podchodźcie do mnie, a nie strzelę! – zawołał. Głos był
podobny do głębokiego głosu Pablorda, aczkolwiek trochę inny. Pablord wyszedł
przed szereg i rzucając broń pod nogi zawołał.
– My także nie mamy
złych zamiarów. Jesteśmy z Toruńskiej Ostoi Ocalałych i tam właśnie zmierzamy.
Nikt nie musi walczyć – zapewnił podchodząc parę kroków bliżej.
– Już nie takie gówna
słyszałem, po czym traciłem kolejne osoby w grupie. Po prostu nie podchodź do
mnie człowieku, jeżeli zależy ci na życiu – krzyknął mężczyzna.
– Nie to nie. Daj nam
odejść w naszą stronę – powiedział
ze złością w głosie Pablord, cofając się w naszą stronę.
Ocalały
mierzył do nas jeszcze przez chwilę po czym podniósł się ciężko i zaczął się
cofać. My także podnieśliśmy się i
zaczęliśmy iść w drugim kierunku. Chyba po raz pierwszy spotkałam Ocalałego,
który po spotkaniu mnie lub moich towarzyszy nie zaczął strzelać lub nie
zginał. Pablord imponował mi stalowymi nerwami, jak w tej sytuacji. Gdy tylko
odeszliśmy kawałek i nie widzieliśmy już ocalałego to zwrócił się do Mpd.
– Nie piszcz jak baba
następnym razem, do cholery – powiedział jak zawsze pół żartem, pół serio.
– Sorka. Zaskoczył
nas, myślałem, że zginę.
– Jeszcze raz tak
wrzaśniesz to sam cię ugryzę – odgryzł się Pablord.
Dalsza
podróż mijała bezproblemowo. Do przystanku mieliśmy już niecałe dziesięć
kilometrów, a autobus miał tam być na wieczór według zapewnień Pablorda.
Zastanawiałam się jaka niespodzianka, o której mi mówili, mnie w nim spotka.
Czyżby ta cała sytuacja była jakimś wrednym żartem i tak naprawdę to pułapka?
Wątpiłam w to, Pablord i Mpd byli tak szczerymi ludźmi, że nie mogliby mi
czegoś takiego zrobić. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle uderzyło mnie
jedno z pytań, które pojawiają się w głowie człowieka nie wiadomo kiedy, ani
dlaczego. Co przeżył człowiek, którego właśnie spotkaliśmy? Jaka jest jego
historia? Co przeżył od wybuchu
apokalipsy? Ile stracił, a ile zabrał komuś? Takie pytania nigdy nie znajdą
odpowiedzi, a zostaną gdzieś głęboko w pamięci. Tak to działa.
Popołudniu
zatrzymaliśmy się w niedużym zagajniku, żeby odpocząć i rozejrzeć się po
okolicy i spróbować znaleźć się na mapie. Po chwili zidentyfikowaliśmy miejsce,
w którym jesteśmy z Pablordem i usłyszeliśmy ponownie krzyk Mpd. Tym razem nie
było to przerażenie, a bardziej zdziwienie. Zawołał nas do siebie i
zobaczyliśmy coś, czego nie chcieliśmy zobaczyć. Lasek, w którym byliśmy
znajdował się na sporym wzgórzu i widać było stąd naprawdę sporo okolicy.
Zobaczyliśmy odległe zarysy Ostrowa Mazowieckiego i ogromną czarną plamę na
drodze przed miastem. Stado zombie. Szły w naszą stronę, chociaż póki co były
oddalone od nas o ponad pięć kilometrów. Pablord westchnął cicho, a Mpd po
prostu nie mógł uwierzyć.
Takie
stado nie poruszało się szybko, ale przemierzało dziennie sporo kilometrów. Do
wieczora zostało nam już niedużo czasu, a jeżeli autobus nie przyjedzie na czas
to prawdopodobnie nie będziemy mogli poczekać na przystanku bo znajdował się on
na trasie stada. Zaczęła się ogromna gra z czasem. Szybko zakończyliśmy nasz
mały popas i ruszyliśmy szybkim marszem w dół wzgórza w stronę naszego celu.
Nie rozmawialiśmy już, każdy z nas wiedział, że musimy przebyć te pozostałe
parę kilometrów do przystanku bardzo szybko, a droga nie była krótka i łatwa.
Około
godzinę później zaczęło się robić powoli ciemno. Byliśmy u zboczu wzgórza i
staraliśmy się znaleźć most, żeby przejść przez zamarzniętą rzekę. Przejście
przez lód mogło się wiązać z wpadnięciem w lodowatą wodę i śmiercią, więc nawet
nie próbowaliśmy tego zrobić. Teraz liczył się czas, a rzeka skutecznie nas
zatrzymała. Zaczęłam powoli panikować, słysząc odległe, aczkolwiek coraz
bliższe, jęczenie. Był to chyba najbardziej koszmarny i demotywujący dźwięk.
Setki martwych ludzi podążających w upiornym marszu, aż do znalezienia kolejnego
źródła pożywienia.
W końcu
po około dziesięciu minutach zobaczyliśmy w oddali most, który będzie mógł nas
przetransportować na drugą stronę rzeki, gdzie był przystanek. Teraz wręcz
biegliśmy, a nie maszerowaliśmy. Każda chwila się liczyła. Wydawało mi się, że
z każdym krokiem zombie są coraz bliżej, a słońce coraz niżej. Przebiegliśmy
most, który skrzypiał nieprzyjemnie, gdy go przemierzaliśmy i znaleźliśmy się
na drugiej stronie. Pablord sapnął, że do przystanku zostało niecałe pięćset
metrów. Byliśmy teraz na drodze, widać było już nawet przystanek, ale co
najgorsze kawałek z przodu nadchodziły zombie. Znajdowaliśmy się w takim
miejscu, że wszędzie na około widać było pola i lasy, oraz wzgórze, z którego
zbiegliśmy.
Gdy
dotarliśmy do przystanku byliśmy wykończeni. Usiedliśmy na ławce i modliliśmy
się, żeby Zbłąkany Ocalały nadjechał jak najszybciej. Zastanawiałam się, czy
przypadkiem nie ominęliśmy go już, ale Pablord powtarzał, że nie ma takiej
możliwości.
– Autobus może
przyjechać później, ale nigdy nie odjedzie wcześniej. Jego kierowca to dokładny
człowiek. Zachowujcie się teraz cicho.
Posłuchaliśmy go i chowając się na niedużym przystanku
czekaliśmy. Wszyscy byli zdenerwowani. Poczułam jak ręce drżą mi ze strachu i
zdenerwowania. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Jeżeli nie opuścimy tego
miejsca za około dziesięć–piętnaście minut to będziemy ścigani przez całe
stado.
Zauważyłam,
że Pablord i Mpd też są zdenerwowani. Atmosfera była nieprzyjemna i mroczna.
Świat coraz bardziej znikał w ciemnościach. Ostatnie promienie słońca gasły na
naszych oczach. Zombie były coraz bliżej sprawiając, że zrobiło się jeszcze
mniej przyjemnie. Pablord wpadł nagle na
pomysł i kazał nam po cichu podążać za sobą. Opuściliśmy wnętrze przystanku i
stanęliśmy na poboczu.
– Jesteście gotowi
poświęcić wszystko, żeby dostać się do Torunia? – zapytał śmiertelnie
poważnie.
Nie namyślałam się długo.
– Oczywiście. Co
właściwie planujesz? – zapytałam.
Podszedł do ściany przystanku i uklęknął. Przez chwilę bałam
się, że będzie kazał nam uciekać, a sam zatrzyma trupy, ale całe szczęście jego
plan wyglądał inaczej.
– Wespniemy się na
dach przystanku. Tam przy odrobinie szczęścia będziemy mieli parę cennych chwil
więcej, póki nie przyjedzie autobus. Oczywiście jeżeli z jakiegoś powodu
Zbłąkany Ocalały gdzieś zaginął, albo jego załoga została zabita, to zginiemy
tutaj. Ale jeżeli chcemy dzisiaj być w autobusie to nie ma innego wyjścia – stwierdził
układając ręce w tzw. „schodki”.
Byłam
gotowa zaryzykować. Ucieczka przed stadem nie wchodziła za bardzo w grę. Teraz
byliśmy w takiej pozycji, że jedynym sensowym wyjściem było poczekanie na
tajemniczego kierowcę. Zapasy się nam kończyły, stado było coraz bliżej, a my
byliśmy potwornie zmęczeni. Biorąc rozpęd odbiłam się od rąk Pablorda i z
wielkim trudem wspięłam się na blaszany dach przystanku. Położyłam się i po
chwili dołączył do mnie Mpd. Razem pomogliśmy wspiąć się Pablordowi i leżąc
czekaliśmy. Wszyscy oddychali ciężko i drgali ze strachu. Stado było już przy
przystanku. Pierwsze trupy podchodziły do nas swoim ospałym krokiem. Za około
dziesięć minut, o ile trupy nas wyczują, to będziemy otoczeni przez dziesiątki
z nich. Usłyszałam syk i zobaczyłam, że
Pablord odpalił flarę. Zombie spojrzały na nas i zobaczyłam w ich rybich oczach
rządzę mordu.
Parę z
nich zaczęło uderzać w ściany przystanku, raczej nie dadzą rady go po prostu
zburzyć, ale sprawiały, że denerwowaliśmy się jeszcze bardziej. Dach przystanku
znajdował się mniej więcej na wysokości dwóch metrów, więc zombie nie dawały
rady sięgać po nas, ale wyciągały swoje połamane, zgniłe łapska. Aktualnie
otaczało nas ich około sześciu, ale kolejne ciągnęły do nas i z każdą minutą
robiło się ich coraz więcej. Autobusu wciąż nie było widać i powoli zaczęłam
godzić się z tym, że to może być nasz koniec.
Flara
oświetlała najbliższą okolicę. Mpd odpalił drugą i rzucił ją w tłum zombie, aby
chociaż na chwile je czymś zająć. Gdy jego flara przelatywała nad stadem
zamarłam. Było ich tak dużo. Niektóre zaczęły się wspinać po sobie, co
sprawiło, że musieliśmy zacząć walczyć. Pozycja była doskonała, mogliśmy stąd
bronić się długi czas, ale w końcu nie damy rady i dorwą nas. Traciłam
nadzieję, chociaż walczyłam ramię w ramię z Pablordem i Mpd. Wtedy usłyszeliśmy
trąbnięcie.
Rozejrzeliśmy
się i zobaczyliśmy mknący przez pola autobus. Jego światła oślepiły nas, ale
dały też siłę i nadzieję. Trzymaliśmy się zastanawiając się jak wsiądziemy do
środka. Zombie wspinały się do nas i oblegały cały przystanek. Autobus
podjechał na jego tyły i zobaczyłam jak klapa się otwiera. Do dachu autobusu
mieliśmy około metra z kawałkiem więc jedyne co mogliśmy zrobić to skoczyć.
Pablord i Mpd rzucili swoje plecaki, trafiając prosto w dziurę i kazali mi skakać pierwszej. Przemogłam się
i pomimo ogromnego strachu wzięłam rozpęd na tyle na ile pozwoliła mi
powierzchnia dachu i zaczęłam biec. Skoczyłam.
Trafiłam
na dach autobusu i upadłam ciężko na prawy bok. Żyłam. Wskoczyłam do środka i
po chwili zobaczyłam jak zeskakuje Pablord i Mpd. Wpadłam w ich ramiona. Cieszyliśmy
się jak dzieci, udało nam się. Byliśmy w
Zbłąkanym Ocalałym. Kierowca ruszył i szybko skręcił w prawo omijając trupy,
które zaczęły podążać w stronę autobusu i zręcznie wyjeżdżając na pola i
zostawiając stado w tyle. Rozejrzałam się po wnętrzu i zobaczyłam trzy osobę
siedzące na losowych miejscach. Staruszek, oraz dwie młode kobiety. Nie znałam
ich i póki co nie chciałam poznać. Bardziej interesował mnie kierowca, który
jechał teraz w stronę lasu. Świetnie radził sobie za kółkiem. Wnętrze Zbłąkanego
Ocalałego było w dosyć opłakanym stanie, ale sama przekonałam się, że pojazd
radzi sobie świetnie podczas jazdy na ciężkim terenie.
Pablord
zachęcił mnie, żebym podeszła do pomieszczenia kierowcy. Nie wiedziałam czego
się tam spodziewać. Bałam się trochę, ale też czułam przyjemne podniecenie.
Odwróciłam się raz jeszcze żeby spojrzeć na moich towarzyszy. Obaj kiwnęli
zachęcająco głowami. Podeszłam powoli i spojrzałam na kierowcę.
Prowadził
w absolutnym skupieniu i początkowo nie wiedziałam co Pablord i Mpd mieli na
myśli. Jego twarz porastała broda, a na kamizelce miał skrót „T.O.O”. Wtedy
spojrzał na mnie i poznałam jego bystre spojrzenie i charakterystyczny uśmiech.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Złapałam się ciężko poręczy i poczułam łzy
napływające mi do twarzy. Widziałam tego człowieka ostatnio dwa tygodnie temu.
Byłam pewna, że zginął. To właśnie między innymi go szukałam.
Za
kierownicą siedział Kiciuś.
Nie spodziewałem się Kiciusia ale wiedziałem że przeżył
OdpowiedzUsuńO kurwa na to nie spodziewany zwrot akcji
OdpowiedzUsuńciekawe co się właściwie wydażyło kiciusiowi.
oby tak dalej bobru
No no, niby dużo, a jakoś szybko się przeczytało :P
OdpowiedzUsuńMpd i Pablord to jak takie stare dobre małżeństwo. Czasem sobie coś przygryzą, ale ogółem zawsze sobie oddani. Nie wiem czemu, ale rozbawiło mnie to, że Mpd zawsze bierze się za gotowanie. Taka perfekcyjna Pani Domu :D I nadal utrzymuję, że to mój ulubiony duet. Tego właśnie brakowało w Apo ;)
Co do autobusu. W sumie to jak ten autobus przedarł się przez stado zombie? I ostatni akapit wydał mi sie trochę złowieszczy, bo przypominał szalonego / obłąkanego młodzieńca, który jeździ po drodze xD I nie rozumiem jeszcze tego, że skoro to Kiciuś to nie mógł jakoś pojechać do Bobra? Albo na tych kartkach podpisywać się Kiciuś? Ksywka dość niespotykana. Można było się domyślić :D
W sumie też zastanawiam się po co palili flary i zwrócili na siebie uwagę zombie?
To tyle na ten raz, pozdrawiam serdecznie i weny ;)
Kurczę brakuje mi teraz funkcji kartki i długopisu na blogu, żebym mógł to rozrysować jakoś xD Postaram się opisać, ale nie wiem czy mi wyjdzie - załóżmy, że środek akcji to przystanek - od południowego-zachodu idą zombie, a od północnego-wschodu jedzie Ocalały. Zombie otaczają przystanek właściwie w 75% właśnie od południowej strony, a po północnej jest ich trochę mniej, dlatego autobus podjechał tam i mógł stanąć ten metr od całego syfu.
OdpowiedzUsuńKiciuś mógł pojechać do Bobra gdyby wiedział, gdzie on jest. Jego historia, co stało się w Supraślu, że zdołał znaleźć i przejąć autobus będzie jeszcze powiedziana, ale zapewniam, że jak już mu się udało to nie miał pojęcia gdzie szukać przyjaciela, przez co robił trasę Toruń-Białystok w nadziei, że apokalipsowy ja będę zmierzał do Torunia zgodnei z umową.
W sumie co do podpisywania można dyskutować, ale wyobraź sobie, że jest apokalipsa zombie, uciekasz po tym jak zombie zabrały każdego, kogo kochasz i dochodzisz na przystanek, a tam widzisz kartkę "Zbłąkany Ocalały, twoja szansa na przetrwanie, zapraszam Kiciuś" xD On zbierał też losowych ludzi, co zostanie wytłumaczone w kolejnym rozdziale, więc musiał stworzyć sobie nowy styl bycia, żeby byle chłystek-bandyta nie wpadł i autobusu nie przejął (no bo co ta za problem, gdy nie wyglądasz jak obłąkany dzikus i masz ksywkę Kiciuś :D)
Palili flary bo nie mieli innego wyjścia, w sumie postawili wszystko na jedną kartę, musieli dostać się na pokład autobusu, a gdyby nie zapalili flar to Kiciuś nie wiedziałby, że warto ryzykować życiem na podjechanie i zebranie osób z przystanku. Jak zobaczył Czerwone Flary, które pracują razem z nim i są jego przyjaciółmi, wiedział, że musi im pomóc :P
Mam nadzieję, że rozwiałem wszystkie wątpliwości w jakiś racjonalny sposób :P
hahahaha... no w sumie racja xD Ogłoszenie zakończone ksywką Kiciuś brzmiało by prawie jak matrymonialne. "Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce. Twój Kiciuś"
UsuńKuźwa ostrów mazowiecka miasto w którym mieszkam i z tego co wiem za oknem nie biegają szwendacze xD
OdpowiedzUsuńJa myślałem że Rock za kółkiem jeździ a to on! ;D
OdpowiedzUsuń