wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 15: Zbłąkany Ocalały

Rozdział 15, piąty z perspektywy Miczi. W końcu po długim budowaniu tego motywu, rozdział będzie poświęcony autobusowi kierowanemu przez tajemniczego kierowcę. Miczi wraz z Pablordem i Mpd będą starali się tam dostać za wszelką cenę. Czy im się uda? Czytajcie, a się dowiecie! Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym!

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 15 (Miczi): Zbłąkany Ocalały


                Gdy otworzyłam oczy promienie słońca wpadające przez brudną szybę oślepiły mnie na chwilę. Poczułam całkiem przyjemny zapach, więc gdy tylko przetarłam oczy to rozejrzałam się za jego źródłem. Woń wydobywała się z małego garnka, który był ustawiony na prowizorycznej, kieszonkowej, kuchence gazowej. Tuż obok siedział Mpd, który nucąc coś mieszał energicznie zawartość naczynia.
                Poszukałam wzrokiem Pablorda i zauważyłam, że ten czyści broń oparty o ścianę obok. Gdy tylko zauważył, że wstałam przywitał mnie.
– Wyspałaś się? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałam przeciągając się – dziękuje.
– Nie dziękuj – odpowiedział uśmiechając się – naprawdę nie ma za co.
Było za co. Poczucie bezpieczeństwa. Towarzystwo potrzebne w tym cholernym świecie. Pomoc w dostaniu się do bezpiecznej strefy w Toruniu. To wszystko to były wielkie rzeczy.
                Mpd również mnie przywitał i gestem ręki zaprosił bliżej, bo zaczął nakładać jedzenie do misek. Ugotował warzywa z kawałkami mięsa razem z sosem, w którym mięso było przechowywane w puszce. Wyszło mu całkiem smacznie i od razu, kiedy dostałam swoją porcję to zjadłam ją z apetytem. Podczas jedzenia Pablord zapoznał mnie z ich planem.
– W sumie warto już teraz coś ustalić ludzie. Autobus pojechał teraz na wschód, ale  jutro wieczorem będzie na przystanku na zachód stąd, niedaleko miasta Ostrów Mazowiecka. Tam jest nasza szansa na złapanie go. Jedyny problem jest taki, że mamy tam ponad czterdzieści kilometrów, a to jest całkiem sporo jak na dwa dni podróżowania na piechotę w taką pogodę – wytłumaczył, pokazując trasę na wyciągniętej z kieszeni mapie.
– Czemu autobus nie wraca tą samą trasą przez Zambrów? – zapytałam.
– Kierowca obmyślił dosyć sprytny plan, dzięki któremu zahacza o większą ilość miejscowości. Dzięki temu wozi więcej ludzi do Torunia, gdzie po pierwsze mają bezpieczeństwo, a po drugie przydają się – odpowiedział Pablord.
– Zbiera wszystkich z tych przystanków? Nie boi się, że pewnego dnia trafi na bandytów i zawiezie ich prosto do tej strefy w Toruniu?
– Miczi uwierz nam na słowo, że bandyci omijają ten autobus z daleka. Kierowca umie sobie z nimi poradzić. Strasznie dobrze strzela z broni, a poza tym rzadko, kiedy pozwala trzymać broń palną przy sobie. Zazwyczaj przy wejściu na pokład tego pięknego pojazdu musisz wrzucić całą amunicję i broń palną do bagażnika. Dopiero w Toruniu jest oddawana pasażerom, którzy nie przejawiają agresji – rozgadał się Mpd.
– Od jak dawna jeździ po tej trasie?
– Od niecałych dwóch tygodni – odpowiedział na moje pytanie Pablord.
Zabawne, pomyślałam. Dokładnie niecałe dwa tygodnie to wszystko się posypało. To właśnie wtedy Bobru, Kiciuś i Marcin pojechali po zapasy i nie wrócili.
– Rozumiem, że autobus zawiezie nas bezpiecznie na miejsce? – zadałam kolejne z pytań, które chodziły mi po głowie.
– Oj tak. Powiem ci w tajemnicy, że gdy wejdziesz do Obłąkanego Ocalałego to na pewno poczujesz się jak w domu – mówiąc to uśmiechnął się tajemniczo.
                Nie wiedziałam co ma na myśli, ale w sumie zawsze lubiłam niespodzianki i jeżeli ta miała być pozytywna to z chęcią dam się zaskoczyć. W końcu od czasu wybuchu apokalipsy wszystkie niespodzianki wiązały się z czyjąś śmiercią.
– Niech wam będzie. Opowiecie mi coś o tej całej Ostoi Ocalałych?
– Oczywiście. Nie chcemy ci za dużo zdradzać, ale miejsce jest świetnie przygotowane. Grube mury, mnóstwo strażników i broni, a to wszystko w jednej z wschodnich dzielnic Torunia. Gdy to całe pardoństwo się zaczęło – zauważyłam w tym momencie, że Mpd zaraz opowie mi całą historię, używając tych swoich śmiesznych zwrotów, ale nie przeszkadzało mi to, w sumie brakowało mi rozgadanych osób – to Karzeł od razu wiedział jak działać. Wziął naszego kumpla Dziarę i zaczęli budować społeczność. Czekali na Bobra, który się tam z nami umówił. Gdy my dotarliśmy tam z Wałbrzycha to nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Wszystko działa tam tak jak kiedyś, są ludzie, którzy normalnie tam pracują, uczą się i tym podobne. Karzeł zawsze powtarza – uczcie się, to może wam się przydać. Wszyscy darzą go szacunkiem za to, co stworzył. My też tam pracujemy z Pabim. Jesteśmy grupą uderzeniową, tak zwanymi Czerwonymi Flarami. Nazwa wzięła się stąd, że w jednej z fabryk znaleźliśmy ogromne ilości czerwonych flar i od tamtej pory ich używamy – wszystko to opowiadał na jednym wdechu, więc gdy wziął haust powietrza, odetchnęłam z ulgą.
- Ale zboczyłem z tematu. Wracając, mieszka tam teraz około dwustu osób. Panują tam ciężkie zasady i wszyscy muszą być zdyscyplinowani, żeby to działało jak w zegarku. Ale jakoś nam się udaję i… – kontynuował, aż przerwał mu Pablord.
– Mpd zamknij się do cholery i nabierz powietrza, bo zaraz się udusisz – powiedział żartobliwie, ale też poważnie – Miczi dowiedziała się już sporo, zostawmy resztę magii tego miejsca na czas gdy tam dotrzemy. Musimy teraz się zbierać. Mamy dużo kilometrów do przejścia – to mówiąc wstał i zaczął pakować rzeczy do wyjścia.
                Pierwsze wrażenie jakie zrobiła na mnie ta dwójka było piorunujące. Wydawali się być ludźmi ulepionymi z twardej gliny, ale też potrafiącymi cieszyć się z życia. Rozgadany Mpd i poważny Pablord. Miałam nadzieję, że dotrę z nimi bezpiecznie do Ostoi. Z tego co dowiedziałam się od Mpd, to miejsce wydawało się być idealne, żeby przeżyć tam długie lata w względnym bezpieczeństwie.  Miałam nadzieję, że będę mogła ocenić to sama.
                Gdy wyszliśmy na zewnątrz słońce wisiało wysoko na horyzoncie. Byłam ciekawa czy zdążymy dotrzeć na przystanek na czas. Bez zbędnego marnowania czasu ruszyliśmy. Droga nie była łatwa. Na początku musieliśmy wydostać się z miasta. Co prawda znajdowaliśmy się w jego centrum, ale nie było ono duże i szybko trafiliśmy na przedmieścia. Nie spotkaliśmy za dużo zombie, całe szczęście pojedyncze trupy, które nas zobaczyły z daleka były zbyt wolne, żeby podejść i z nami walczyć. Pablord podarował mi pistolet, którego używał jako broni drugorzędnej. Wygodny mały rewolwer z komorą na sześć krótkich, aczkolwiek zabójczych pocisków. Podziękowałam mu i schowałam go do kieszeni w kurtce, chwaląc się nowym towarzyszom znalezioną parę dni temu maczetą.
                Gdy opuściliśmy miasto staraliśmy się trzymać drogi, ale nie zawsze było to możliwe. Gdy mijaliśmy po drodze wioski, w których widać było sporo zombie to omijaliśmy je polnymi ścieżkami, które były mocniej zasypane przez śnieg, przez co jeszcze trudniej się było nimi poruszać. Przez długie godziny szliśmy rozmawiając i poznając siebie coraz lepiej. Pablord i Mpd wydawali się być ciekawymi ludźmi. Opowiedzieli mi jak wydostali się z Wałbrzycha.
– To w sumie nie jest najciekawsza historia – zaczął Pablord, pijąc wodę ze słoika, na jednym z postoi – Mpd był akurat u mnie w domu i nagle usłyszeliśmy syreny alarmowe. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem prawdziwy koszmar. Wyglądało to jak gra komputerowa, wszyscy biegali i krzyczeli, a pomiędzy nimi były trupy. Mnóstwo trupów. Wtedy wiedzieliśmy, że coś jest nie tak, ale myśleliśmy, żeby zostać w mieszkaniu i przeczekać najgorsze.
– Wtedy okazało się – dopowiedział Mpd – że rodzina Pablorda też już jest przemieniona, tak jak cały blok, w którym mieszkał. Dlatego też nie mieliśmy za dużo czasu na pakowanie. Wzięliśmy odrobinę zapasów i z największym trudem zjechaliśmy windą na dół po czym puściliśmy się biegiem na północ do jednego z lasów. Tam w sumie dopiero oswoiliśmy się z tym co nas spotkało. Początkowo nie wiedzieliśmy kompletnie co robić, byliśmy zagubieni, ale w końcu postanowiliśmy działać. Pablord przypomniał sobie o tym, że w razie takiego zdarzenia Bobru kazał nam spotkać się w Toruniu, więc tam ruszyliśmy. Droga była ciężka i długa, ale poruszaliśmy się autem i jakoś to szło.
– W sumie po drodze dochodzili do nas ludzie i odchodzili. Raz jechaliśmy nawet z czterema innymi osobami, ale nikt z nich nie dotarł do Torunia. Gdy się tam pojawiliśmy z Mpd to byliśmy wykończeni i ledwo żywi. Całe szczęście trafiliśmy w dobre miejsce, chyba jedyne, które aktualnie jest tak bronione. Wszystkie inne miasta, Kraków, Wrocław, Warszawa, Gdańsk, Lublin, wszystko upadło, albo umiera. A Toruń jest jedynym poważnym miejscem obrony. Dlatego tam idziemy – dokończył historię Pablord.
                Ja z kolei przy każdym kolejnym postoju opowiadałam im coś o sobie. Kolejne szczegóły historii poznania Bobra w Białymstoku, pomocy w dotarciu do Królowego Mostu, życia w Obozie przez parę tygodni oraz wiele innych. O dziwo na naszej trasie spotykaliśmy niedużo zombie, mieliśmy na tyle szczęścia, że nie wpadliśmy na żadne stado. Szybko ranek zamienił się w wieczór i zaczęliśmy szukać miejsca na spędzenie nocy, w jednej z wioseczek na trasie Zambrów–Ostrów Mazowiecka.
                Skradaliśmy się wśród domów na błotnisto–śnieżnej ścieżce i ocenialiśmy, który z zrujnowanych budynków zapewni nam odpowiednią ochronę przed zimnem i wiatrem. Oczywiście w wiosce było parę trupów, które szwendały się powoli, szukając pożywienia. Jeden z domów, wyglądał idealnie, więc zaczęliśmy się do niego zbliżać. Na podwórzu były dwa trupy. Jednym z nim zajęłam się sama, podbiegając i wbijając mu maczetę w tył czaszki. Drugiego zabił Mpd, który użył do tego długiego pręta, który miał przywiązany do plecaka. Pręt był zakończony naostrzonym fragmentem metalu i nadawał się idealnie do przebijania przegniłych ciał zombie.
                Gdy tylko zabiliśmy dwa trupy, usłyszeliśmy kolejne nadchodzące w naszym kierunku. Musieliśmy je zabić teraz, bo nad ranem mogą nam skutecznie uniemożliwić wyjście. Pablord kazał Mpd pobiec do domu i zobaczyć czy jest otwarty, a sam w tym czasie ruszył do furtki w płocie, gdzie zamachnął się, podobnym do tego Mpd, prętem i powalił kolejnego trupa. Kolejne trzy wyszły z tyłów podwórka, więc pobiegłam w ich stronę i pierwszego załatwiłam dwoma cięciami maczety. Kolejny skoczył na mnie wyjątkowo gwałtownie i  wywrócił mnie na twardy śnieg, ale całe szczęście zepchnęłam go i kopnęłam obunóż, żeby dać sobie chwilę na wstanie. Gdy się podniosłam ten sam szarżował na mnie ponownie, ale tym razem byłam szybsza i odskoczyłam w lewo tnąc maczetą i przecinając jego głowę na pół. Wykorzystując ciężar uderzenia, przeskoczyłam na drugą nogę i zamachnęłam się potężnie na drugiego, trafiając go czysto w gardło i ciągnąc ostrze w górę go również powaliłam.
                Pablord w tym czasie broniąc furtki powalił kolejne dwa trupy i podchodził do ostatniego w okolicy, którego nabił na pręt po czym kopnął, a następnie dobił leżącego przebijając mu czaszkę prętem. Oczyściliśmy okolicę i podeszliśmy do Mpd, któremu udało się otworzyć drzwi. Środek chatki, którą wybraliśmy był całkiem przytulny. Przeszukaliśmy szybko trzy izby i łazienkę, żeby zobaczyć, czy nikt tu się nie chowa i położyliśmy swoje rzeczy w salonie, szykując się do zjedzenia czegoś i pójścia spać. Salon był sporym pomieszczeniem, w którym stał telewizor, parę szaf, oraz spora kanapa, który była tak zakurzona, że jak Pablord na niej usiadł to na chwilę zniknął w tumanach kurzu.
                Mpd znalazł w kuchni butlę z gazem i użył jej do przygotowania jedzenia. W tym czasie Pablord szykował nam posłania z kocy znalezionych w jednej z szaf i poduszek. Gdy tylko skończył położył się na jednym z nich i odetchnął głęboko. Przyświecaliśmy sobie lampą gazową, którą moi towarzysze mieli ze sobą. Z tego co zauważyłam do tej pory Mpd i Pablord uzupełniali się doskonale. Pablord radził sobie z planowaniem drogi, trzymaniem dyscypliny, walką oraz utrzymywaniem drużyny w dobrym duchu, przez swoje żarty i ogólną dobra aurę, którą roztaczał, a z kolei Mpd umiał forsować zamki, gotować, korzystać z mapy, prowadzić auto i wiele, wiele innych. Dzięki temu we dwóch potrafili przetrwać wiele i szczerze im tego życzyłam.
                Po zjedzeniu kolacji prawie natychmiast zasnęliśmy. Nikt nie miał siły stać na warcie, byliśmy przemarznięci i przeraźliwie zmęczeni. W końcu dzisiaj przeszliśmy około dwudziestu kilometrów na piechotę. Gdy wstaliśmy słońce dopiero pojawiało się na horyzoncie. Wyspałam się całkiem dobrze i po zjedzeniu śniadania byliśmy gotowi. Pablord podczas jedzenia ciągle się wygłupiał, robiąc głupie miny i opisując nieprzyjemne rzeczy, który mogły być w tym co zrobił nam Mpd. Ci dwaj byli świadkami jak pierwszy raz od wielu dni na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
                Gdy opuściliśmy domostwo i wyszliśmy na drogę zauważyliśmy kogoś w oddali. Pablord natychmiastowo spoważniał i syknął do nas.
– Na ziemię pod płot.
Posłuchaliśmy się go i obserwowaliśmy postać idącą wzdłuż głównej drogi  prowadzącej do Ostrowa Mazowieckiego. Postać stała idealnie na linii słońca, więc ciężko było powiedzieć o niej coś więcej. Na pewno utykała i wspierała się jakimś kijem. Nie widać jednak było czy ma broń. Niestety skupiliśmy na niej tak bardzo, że nie usłyszeliśmy skrzypnięcia śniegu, które ostrzegłoby nas przed zombie, które zakradło się do nas od tyłu i rzuciło się na Mpd. Gdyby nie plecak, Mpd zostałby ugryziony w chwilę, ale na jego szczęście zombie położył się na wypchany pakunek i starał się dorwać do jego szyi. Mpd wrzasnął ze strachu co zaalarmowało ocalałego idącego drogą. Pablorda jednak teraz to nie obchodziło. Rzucił się na pomoc przyjacielowi, spychając zombie i sięgając po pręt.
                Ja w tym czasie wyciągnęłam pistolet i wymierzyłam w stronę ocalałego, który klękając przy jednym z płotów mierzył do nas z broni. Na pierwszy rzut oka był to jakiś model karabinu do polowań na zwierzęta. Pablord i Mpd poradzili sobie akurat z trupem, kiedy usłyszeliśmy głos.
– Nie mam złych zamiarów! Nie podchodźcie do mnie, a nie strzelę! – zawołał. Głos był podobny do głębokiego głosu Pablorda, aczkolwiek trochę inny. Pablord wyszedł przed szereg i rzucając broń pod nogi zawołał.
– My także nie mamy złych zamiarów. Jesteśmy z Toruńskiej Ostoi Ocalałych i tam właśnie zmierzamy. Nikt nie musi walczyć – zapewnił podchodząc parę kroków bliżej.
– Już nie takie gówna słyszałem, po czym traciłem kolejne osoby w grupie. Po prostu nie podchodź do mnie człowieku, jeżeli zależy ci na życiu – krzyknął mężczyzna.
– Nie to nie. Daj nam odejść w  naszą stronę – powiedział ze złością w głosie Pablord, cofając się w naszą stronę.
                Ocalały mierzył do nas jeszcze przez chwilę po czym podniósł się ciężko i zaczął się cofać.  My także podnieśliśmy się i zaczęliśmy iść w drugim kierunku. Chyba po raz pierwszy spotkałam Ocalałego, który po spotkaniu mnie lub moich towarzyszy nie zaczął strzelać lub nie zginał. Pablord imponował mi stalowymi nerwami, jak w tej sytuacji. Gdy tylko odeszliśmy kawałek i nie widzieliśmy już ocalałego to zwrócił się do Mpd.
– Nie piszcz jak baba następnym razem, do cholery – powiedział jak zawsze pół żartem, pół serio.
– Sorka. Zaskoczył nas, myślałem, że zginę.
– Jeszcze raz tak wrzaśniesz to sam cię ugryzę – odgryzł się Pablord.
                Dalsza podróż mijała bezproblemowo. Do przystanku mieliśmy już niecałe dziesięć kilometrów, a autobus miał tam być na wieczór według zapewnień Pablorda. Zastanawiałam się jaka niespodzianka, o której mi mówili, mnie w nim spotka. Czyżby ta cała sytuacja była jakimś wrednym żartem i tak naprawdę to pułapka? Wątpiłam w to, Pablord i Mpd byli tak szczerymi ludźmi, że nie mogliby mi czegoś takiego zrobić. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle uderzyło mnie jedno z pytań, które pojawiają się w głowie człowieka nie wiadomo kiedy, ani dlaczego. Co przeżył człowiek, którego właśnie spotkaliśmy? Jaka jest jego historia?  Co przeżył od wybuchu apokalipsy? Ile stracił, a ile zabrał komuś? Takie pytania nigdy nie znajdą odpowiedzi, a zostaną gdzieś głęboko w pamięci. Tak to działa.
                Popołudniu zatrzymaliśmy się w niedużym zagajniku, żeby odpocząć i rozejrzeć się po okolicy i spróbować znaleźć się na mapie. Po chwili zidentyfikowaliśmy miejsce, w którym jesteśmy z Pablordem i usłyszeliśmy ponownie krzyk Mpd. Tym razem nie było to przerażenie, a bardziej zdziwienie. Zawołał nas do siebie i zobaczyliśmy coś, czego nie chcieliśmy zobaczyć. Lasek, w którym byliśmy znajdował się na sporym wzgórzu i widać było stąd naprawdę sporo okolicy. Zobaczyliśmy odległe zarysy Ostrowa Mazowieckiego i ogromną czarną plamę na drodze przed miastem. Stado zombie. Szły w naszą stronę, chociaż póki co były oddalone od nas o ponad pięć kilometrów. Pablord westchnął cicho, a Mpd po prostu nie mógł uwierzyć.
                Takie stado nie poruszało się szybko, ale przemierzało dziennie sporo kilometrów. Do wieczora zostało nam już niedużo czasu, a jeżeli autobus nie przyjedzie na czas to prawdopodobnie nie będziemy mogli poczekać na przystanku bo znajdował się on na trasie stada. Zaczęła się ogromna gra z czasem. Szybko zakończyliśmy nasz mały popas i ruszyliśmy szybkim marszem w dół wzgórza w stronę naszego celu. Nie rozmawialiśmy już, każdy z nas wiedział, że musimy przebyć te pozostałe parę kilometrów do przystanku bardzo szybko, a droga nie była krótka i łatwa.
                Około godzinę później zaczęło się robić powoli ciemno. Byliśmy u zboczu wzgórza i staraliśmy się znaleźć most, żeby przejść przez zamarzniętą rzekę. Przejście przez lód mogło się wiązać z wpadnięciem w lodowatą wodę i śmiercią, więc nawet nie próbowaliśmy tego zrobić. Teraz liczył się czas, a rzeka skutecznie nas zatrzymała. Zaczęłam powoli panikować, słysząc odległe, aczkolwiek coraz bliższe, jęczenie. Był to chyba najbardziej koszmarny i demotywujący dźwięk. Setki martwych ludzi podążających w upiornym marszu, aż do znalezienia kolejnego źródła pożywienia.
                W końcu po około dziesięciu minutach zobaczyliśmy w oddali most, który będzie mógł nas przetransportować na drugą stronę rzeki, gdzie był przystanek. Teraz wręcz biegliśmy, a nie maszerowaliśmy. Każda chwila się liczyła. Wydawało mi się, że z każdym krokiem zombie są coraz bliżej, a słońce coraz niżej. Przebiegliśmy most, który skrzypiał nieprzyjemnie, gdy go przemierzaliśmy i znaleźliśmy się na drugiej stronie. Pablord sapnął, że do przystanku zostało niecałe pięćset metrów. Byliśmy teraz na drodze, widać było już nawet przystanek, ale co najgorsze kawałek z przodu nadchodziły zombie. Znajdowaliśmy się w takim miejscu, że wszędzie na około widać było pola i lasy, oraz wzgórze, z którego zbiegliśmy.
                Gdy dotarliśmy do przystanku byliśmy wykończeni. Usiedliśmy na ławce i modliliśmy się, żeby Zbłąkany Ocalały nadjechał jak najszybciej. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie ominęliśmy go już, ale Pablord powtarzał, że nie ma takiej możliwości.
– Autobus może przyjechać później, ale nigdy nie odjedzie wcześniej. Jego kierowca to dokładny człowiek. Zachowujcie się teraz cicho.
Posłuchaliśmy go i chowając się na niedużym przystanku czekaliśmy. Wszyscy byli zdenerwowani. Poczułam jak ręce drżą mi ze strachu i zdenerwowania. Postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Jeżeli nie opuścimy tego miejsca za około dziesięć–piętnaście minut to będziemy ścigani przez całe stado.
                Zauważyłam, że Pablord i Mpd też są zdenerwowani. Atmosfera była nieprzyjemna i mroczna. Świat coraz bardziej znikał w ciemnościach. Ostatnie promienie słońca gasły na naszych oczach. Zombie były coraz bliżej sprawiając, że zrobiło się jeszcze mniej przyjemnie. Pablord  wpadł nagle na pomysł i kazał nam po cichu podążać za sobą. Opuściliśmy wnętrze przystanku i stanęliśmy na poboczu.
– Jesteście gotowi poświęcić wszystko, żeby dostać się do Torunia? – zapytał śmiertelnie poważnie.
Nie namyślałam się długo.
– Oczywiście. Co właściwie planujesz? – zapytałam.
Podszedł do ściany przystanku i uklęknął. Przez chwilę bałam się, że będzie kazał nam uciekać, a sam zatrzyma trupy, ale całe szczęście jego plan wyglądał inaczej.
– Wespniemy się na dach przystanku. Tam przy odrobinie szczęścia będziemy mieli parę cennych chwil więcej, póki nie przyjedzie autobus. Oczywiście jeżeli z jakiegoś powodu Zbłąkany Ocalały gdzieś zaginął, albo jego załoga została zabita, to zginiemy tutaj. Ale jeżeli chcemy dzisiaj być w autobusie to nie ma innego wyjścia – stwierdził układając ręce w tzw. „schodki”.
                Byłam gotowa zaryzykować. Ucieczka przed stadem nie wchodziła za bardzo w grę. Teraz byliśmy w takiej pozycji, że jedynym sensowym wyjściem było poczekanie na tajemniczego kierowcę. Zapasy się nam kończyły, stado było coraz bliżej, a my byliśmy potwornie zmęczeni. Biorąc rozpęd odbiłam się od rąk Pablorda i z wielkim trudem wspięłam się na blaszany dach przystanku. Położyłam się i po chwili dołączył do mnie Mpd. Razem pomogliśmy wspiąć się Pablordowi i leżąc czekaliśmy. Wszyscy oddychali ciężko i drgali ze strachu. Stado było już przy przystanku. Pierwsze trupy podchodziły do nas swoim ospałym krokiem. Za około dziesięć minut, o ile trupy nas wyczują, to będziemy otoczeni przez dziesiątki z nich.  Usłyszałam syk i zobaczyłam, że Pablord odpalił flarę. Zombie spojrzały na nas i zobaczyłam w ich rybich oczach rządzę mordu.
                Parę z nich zaczęło uderzać w ściany przystanku, raczej nie dadzą rady go po prostu zburzyć, ale sprawiały, że denerwowaliśmy się jeszcze bardziej. Dach przystanku znajdował się mniej więcej na wysokości dwóch metrów, więc zombie nie dawały rady sięgać po nas, ale wyciągały swoje połamane, zgniłe łapska. Aktualnie otaczało nas ich około sześciu, ale kolejne ciągnęły do nas i z każdą minutą robiło się ich coraz więcej. Autobusu wciąż nie było widać i powoli zaczęłam godzić się z tym, że to może być nasz koniec.
                Flara oświetlała najbliższą okolicę. Mpd odpalił drugą i rzucił ją w tłum zombie, aby chociaż na chwile je czymś zająć. Gdy jego flara przelatywała nad stadem zamarłam. Było ich tak dużo. Niektóre zaczęły się wspinać po sobie, co sprawiło, że musieliśmy zacząć walczyć. Pozycja była doskonała, mogliśmy stąd bronić się długi czas, ale w końcu nie damy rady i dorwą nas. Traciłam nadzieję, chociaż walczyłam ramię w ramię z Pablordem i Mpd. Wtedy usłyszeliśmy trąbnięcie.
                Rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy mknący przez pola autobus. Jego światła oślepiły nas, ale dały też siłę i nadzieję. Trzymaliśmy się zastanawiając się jak wsiądziemy do środka. Zombie wspinały się do nas i oblegały cały przystanek. Autobus podjechał na jego tyły i zobaczyłam jak klapa się otwiera. Do dachu autobusu mieliśmy około metra z kawałkiem więc jedyne co mogliśmy zrobić to skoczyć. Pablord i Mpd rzucili swoje plecaki, trafiając prosto w dziurę  i kazali mi skakać pierwszej. Przemogłam się i pomimo ogromnego strachu wzięłam rozpęd na tyle na ile pozwoliła mi powierzchnia dachu i zaczęłam biec. Skoczyłam.
                Trafiłam na dach autobusu i upadłam ciężko na prawy bok. Żyłam. Wskoczyłam do środka i po chwili zobaczyłam jak zeskakuje Pablord i Mpd. Wpadłam w ich ramiona. Cieszyliśmy się jak dzieci,  udało nam się. Byliśmy w Zbłąkanym Ocalałym. Kierowca ruszył i szybko skręcił w prawo omijając trupy, które zaczęły podążać w stronę autobusu i zręcznie wyjeżdżając na pola i zostawiając stado w tyle. Rozejrzałam się po wnętrzu i zobaczyłam trzy osobę siedzące na losowych miejscach. Staruszek, oraz dwie młode kobiety. Nie znałam ich i póki co nie chciałam poznać. Bardziej interesował mnie kierowca, który jechał teraz w stronę lasu. Świetnie radził sobie za kółkiem. Wnętrze Zbłąkanego Ocalałego było w dosyć opłakanym stanie, ale sama przekonałam się, że pojazd radzi sobie świetnie podczas jazdy na ciężkim terenie.
                Pablord zachęcił mnie, żebym podeszła do pomieszczenia kierowcy. Nie wiedziałam czego się tam spodziewać. Bałam się trochę, ale też czułam przyjemne podniecenie. Odwróciłam się raz jeszcze żeby spojrzeć na moich towarzyszy. Obaj kiwnęli zachęcająco głowami. Podeszłam powoli i spojrzałam na kierowcę.
                Prowadził w absolutnym skupieniu i początkowo nie wiedziałam co Pablord i Mpd mieli na myśli. Jego twarz porastała broda, a na kamizelce miał skrót „T.O.O”. Wtedy spojrzał na mnie i poznałam jego bystre spojrzenie i charakterystyczny uśmiech. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Złapałam się ciężko poręczy i poczułam łzy napływające mi do twarzy. Widziałam tego człowieka ostatnio dwa tygodnie temu. Byłam pewna, że zginął. To właśnie między innymi go szukałam.

                Za kierownicą siedział Kiciuś.

7 komentarzy:

  1. Nie spodziewałem się Kiciusia ale wiedziałem że przeżył

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurwa na to nie spodziewany zwrot akcji
    ciekawe co się właściwie wydażyło kiciusiowi.
    oby tak dalej bobru

    OdpowiedzUsuń
  3. No no, niby dużo, a jakoś szybko się przeczytało :P

    Mpd i Pablord to jak takie stare dobre małżeństwo. Czasem sobie coś przygryzą, ale ogółem zawsze sobie oddani. Nie wiem czemu, ale rozbawiło mnie to, że Mpd zawsze bierze się za gotowanie. Taka perfekcyjna Pani Domu :D I nadal utrzymuję, że to mój ulubiony duet. Tego właśnie brakowało w Apo ;)

    Co do autobusu. W sumie to jak ten autobus przedarł się przez stado zombie? I ostatni akapit wydał mi sie trochę złowieszczy, bo przypominał szalonego / obłąkanego młodzieńca, który jeździ po drodze xD I nie rozumiem jeszcze tego, że skoro to Kiciuś to nie mógł jakoś pojechać do Bobra? Albo na tych kartkach podpisywać się Kiciuś? Ksywka dość niespotykana. Można było się domyślić :D

    W sumie też zastanawiam się po co palili flary i zwrócili na siebie uwagę zombie?

    To tyle na ten raz, pozdrawiam serdecznie i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurczę brakuje mi teraz funkcji kartki i długopisu na blogu, żebym mógł to rozrysować jakoś xD Postaram się opisać, ale nie wiem czy mi wyjdzie - załóżmy, że środek akcji to przystanek - od południowego-zachodu idą zombie, a od północnego-wschodu jedzie Ocalały. Zombie otaczają przystanek właściwie w 75% właśnie od południowej strony, a po północnej jest ich trochę mniej, dlatego autobus podjechał tam i mógł stanąć ten metr od całego syfu.
    Kiciuś mógł pojechać do Bobra gdyby wiedział, gdzie on jest. Jego historia, co stało się w Supraślu, że zdołał znaleźć i przejąć autobus będzie jeszcze powiedziana, ale zapewniam, że jak już mu się udało to nie miał pojęcia gdzie szukać przyjaciela, przez co robił trasę Toruń-Białystok w nadziei, że apokalipsowy ja będę zmierzał do Torunia zgodnei z umową.
    W sumie co do podpisywania można dyskutować, ale wyobraź sobie, że jest apokalipsa zombie, uciekasz po tym jak zombie zabrały każdego, kogo kochasz i dochodzisz na przystanek, a tam widzisz kartkę "Zbłąkany Ocalały, twoja szansa na przetrwanie, zapraszam Kiciuś" xD On zbierał też losowych ludzi, co zostanie wytłumaczone w kolejnym rozdziale, więc musiał stworzyć sobie nowy styl bycia, żeby byle chłystek-bandyta nie wpadł i autobusu nie przejął (no bo co ta za problem, gdy nie wyglądasz jak obłąkany dzikus i masz ksywkę Kiciuś :D)
    Palili flary bo nie mieli innego wyjścia, w sumie postawili wszystko na jedną kartę, musieli dostać się na pokład autobusu, a gdyby nie zapalili flar to Kiciuś nie wiedziałby, że warto ryzykować życiem na podjechanie i zebranie osób z przystanku. Jak zobaczył Czerwone Flary, które pracują razem z nim i są jego przyjaciółmi, wiedział, że musi im pomóc :P

    Mam nadzieję, że rozwiałem wszystkie wątpliwości w jakiś racjonalny sposób :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahaha... no w sumie racja xD Ogłoszenie zakończone ksywką Kiciuś brzmiało by prawie jak matrymonialne. "Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce. Twój Kiciuś"

      Usuń
  5. Kuźwa ostrów mazowiecka miasto w którym mieszkam i z tego co wiem za oknem nie biegają szwendacze xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja myślałem że Rock za kółkiem jeździ a to on! ;D

    OdpowiedzUsuń