sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 17: Awaria

Rozdział 17, szósty z perspektywy Natalii. W tym rozdziale będzie sporo szybkiej akcji, która zakończy się tak samo gwałtownie jak się zacznie. Teraz wszystkie motywy zaczynają się w końcu zazębiać i mieszać, więc przede mną najtrudniejszy moment połączenia tego wszystkiego bez walnięcia jakiejś gafy. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym. Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie rozdziału, śmiało pytajcie ;)

-----------------------------------------------------------------

Rozdział 17 (Natalia): Awaria


                – Na czym właściwie polegała twoja praca, zanim to wszystko się zaczęło? – zapytał Gigant, który był chyba najbardziej zainteresowany nowym ocalałym na pokładzie.
Józef natychmiastowo spoważniał. Szeroki uśmiech zszedł z jego twarzy i zrobił miejsce ponuremu grymasowi.
– Właściwie pewnie będzie to dla was niezbyt zrozumiałe, ale postaram się wytłumaczyć to najlepiej jak potrafię – zaczął wyjmując różaniec  zza koszuli i dotykając delikatnie małych, białych paciorków – Na pewno słyszeliście o przypadkach, w których to jakaś osoba źle reaguje na wszystkie święte rzeczy, jej głos się zmienia, a siła wzrasta parokrotnie, przez co nawet w parę osób ciężko ją zatrzymać. To jest właśnie opętanie. Wiem, że ciężko w coś takiego uwierzyć i mogę teraz zabrzmieć jak wariat, ale tak to właśnie wygląda. Pamiętam mojego pierwszego klienta… Młody chłopaczek, nie starszy od ciebie – to mówiąc spojrzał na mnie – rodzice byli przerażeni. Spędziłem wiele godzin modląc się i wykrzykując inkantacje, aż w końcu demon opuścił jego ciało, oczywiście zostawiając po sobie spore ślady. Zastanawiałem się, czy nie dałoby się tak samo oczyścić żywych trupów, ale to chyba działa nieco inaczej – skończył drapiąc się po gęstym zaroście.
                Spojrzeliśmy na siebie z Gigantem. Zobaczyłam w jego oczach zrozumienie, chociaż ja sama nie za bardzo wierzyłam w takie sprawy. Mimo tego, że nasz nowy kompan był odrobinę dziwny to sprawiał wrażenie bardzo sympatycznej osoby. Podróżował z nami od Raciąża i teraz, kiedy słońce było wysoko, a my byliśmy w połowie drogi do Sierpca, zdążyliśmy się już z nim zaprzyjaźnić. Kobieta, którą uratowaliśmy jakiś czas temu siedziała teraz i jęczała cicho, kiedy Medyk zmieniał jej brudne bandaże na nowy opatrunek. Łysy i Yeti siedzieli z przodu i dyskutowali o czymś po cichu. Młoda powoli zaczęła się wczuwać w klimat całej załogi, bo siedziała przy mnie i Gigancie i również słuchała opowieści egzorcysty. Jedynie Najstarszy wylegiwał się na jednym z siedzeń i drzemał spokojnie.
 – W sumie całkiem niesamowite – powiedział Karol sięgając po miecz i wyciągając osełkę – A jak tak długo przetrwałeś? To wszystko trwa już prawie cztery miesiące, byłeś cały ten czas sam?
                Józef zaśmiał się, a na jego twarz powrócił uśmiech.
– Skądże – odpowiedział – przez pierwszy tydzień broniłem się z dużą grupą w kościele na przedmieściach Warszawy. Niestety plaga rozwijała się tam wyjątkowo szybko i musiałem opuścić moją parafie. Udało mi się zebrać piętnastu ludzi, z którymi uciekłem. Niestety mieli o wiele mniej szczęścia ode mnie i w sumie w krótkim czasie zostało nas pięciu. Ostatniego kompana straciłem tydzień temu… – powiedział uśmiechając się ze smutkiem.
– Przykro mi – odpowiedziałam – my również straciliśmy mnóstwo osób, około dwa tygodnie temu. Cały nasz obóz został zaatakowany przez inną grupę. Naszej czwórce udało się uciec, ale reszta prawdopodobnie zginęła.
                Na tym ucięłam rozmowę wstając i przechodząc na przody pojazdu. Musiałam chwilę odpocząć. Nadchodził powoli wieczór, a ja ciągle błądziłam myślami gdzieś daleko. Byliśmy coraz bliżej celu i prawdopodobnie dojechanie do Torunia zajmie nam maksymalnie dwa lub trzy dni. Czy naprawdę znajdziemy tam bezpieczne miejsce, w którym spędzimy najbliższy czas? Dużo osób tam zmierzało, ale właściwie nie wiadomo czy nie była to ogromna i dobrze zorganizowana pułapka.
                Z przemyśleń wyrwał mnie krzyk Łysego. Podbiegłam do niego i Yetiego i spojrzałam przez szybę na drogę. Znajdowaliśmy się teraz przy wjeździe do lasu. Stały tu trzy samochody, wszystkie wyglądające na zrujnowane i kręciło się tu co najmniej dziesięć trupów. Łysy zahamował i odwrócił się w nasza stronę.
– Bierzcie bronie, oczyśćmy to zanim zrobi się ich za dużo – powiedział przeładowując efektownie i przeskakując na tyły pojazdu. Yeti podążył za nim, a po chwili dołączyłam też ja, Józef oraz Gigant. Wysiedliśmy na marne pozostałości śniegu i zaczęliśmy walkę. Strzelałam z pistoletu starając się osłaniać Giganta, który pobiegł do przodu i wymachując mieczem ścinał trupa za trupem. Okazało się, że było ich więcej, bo na tym odcinku drogi zaczęło się ich pojawiać naprawdę sporo. Wypełzywały z gęstych krzaków po lewej stronie drogi, oraz lasu przed nami.
                Pomimo tego, że prawie całą uwagę skupiałam na osłanianiu Giganta, to mój wzrok padał też na egzorcystę. Okazało się, że naprawdę nieźle posługuje się nożem i wydawał się być bardziej akrobatą niż księdzem. Ruszał się płynnie i gładko zmieniał ciężar ciała z nogi na nogę.  W pewnym momencie natarły na niego trzy zombie na raz i wtedy się odrobinę poplątał. Jednego zabił szybkim wbiciem ostrza w gardło, ale kolejne dwa zdążyły go wywalić. Wycelowałam w jednego z nich, ale niestety trafiłam tylko w klatkę piersiową odpychając go na chwilę. Drugi rzucił się na Józefa próbując go ugryźć. Egzorcysta uderzył go pięścią w twarz po czym wykopał obunóż. Następnie dobił tego strzelonego przeze mnie i z finezją roztrzaskał czaszkę drugiemu butem. W tym czasie Yeti oraz Łysy nie szczędzili naboi wybijając jednego za drugim szybkimi seriami z karabinów.
                Nagle jeden z zombie podszedł mnie od tyłu i złapał oślizgłymi łapskami za kark szykując się do ugryzienia. Całe szczęście zareagowałam szybko i z całym impetem odchyliłam się do tyłu uderzając plecami o trupa, a trupem o bok pojazdu. Samo uderzenie ogłuszyło też trochę mnie, więc kiedy w pełni zdałam sobie sprawę z tego co się dzieje to zombie skoczył na mnie ponownie. Trzymałam go dłońmi za twarz i starałam się nie dopuścić go do ugryzienia mnie. Był on jednak silniejszy i z każdą sekundą czułam coraz wyraźniej jego zgniły oddech na mojej twarzy. Krzyknęłam i poczułam jak fala krwi zalewa mnie po tym jak ktoś przeszywa trupa serią z karabinu. Wstałam i kaszląc ciężko splunęłam. Była praktycznie zerowa szansa na to, żeby zarazić się przez kontakt krwi zainfekowanego ze skórą, ale mimo to wytarłam twarz i oddychałam ciężko zbyt przerażona żeby kontynuować walkę.
                Słyszałam dalsze strzały, ale były one odległe. Byłam o krok od śmierci. Poczułam jak ktoś podnosi mnie i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to Gigant.
– Wszystko w porządku? Oczyściliśmy to miejsce. Nie zostałaś ugryziona? – zapytał szukając śladów na mojej szyi.
– Tak… po prostu zaskoczył mnie – odpowiedziałam drżącym głosem.
Znowu robią się szybsze i po tej epoce lodowcowej ciężko się do tego przyzwyczaić – powiedział z niepokojem Gigant.
– Co się stało – zapytał Yeti podbiegając do nas – Zdjąłem tego zombiaka w ostatniej chwili. Wszystko ok?
– Dziękuje, nic mi nie jest – odpowiedziałam – Możemy jechać dalej?
– Tak, teraz powinniśmy przejechać bez problemu – włączył się do rozmowy Łysy. Spojrzałam na niego. Jego dwukolorowe oczy wyglądały jak zawsze strasznie. Był jednak teraz jednym z moich towarzyszy i musiałam to akceptować.
                Zapakowaliśmy się na tyły ciężarówki. Szybko zrelacjonowałam Medykowi i Młodej co działo się na polanie. Stary żołnierz pomógł mi do końca oczyścić twarz z krwi i obmył obdarty kawałek skóry z kolana, który pojawił się po tym jak upadłam.  Podziękowałam mu i nie mając co z sobą zrobić zaczęłam przygotowywać jedzenie. Kobieta i Młoda położyły się spać, ale reszta dzielnie czuwała. Pojazd poruszał się dosyć szybko, co szczególnie było czuć na ostatnich większych zaspach śniegu. Całe szczęście nie padało już od tygodnia z kawałkiem, więc coraz bliższe były wizje słońca i ciepła.
                Przygotowałam reszcie coś na podobieństwo owsianki, z płatków, które znaleźliśmy w aucie oraz zapasów jogurtu. Był to sycący i całkiem dobry posiłek. Gdy tylko odłożyłam wszystkie naczynia na bok, żeby rano przemyć je w śniegu ułożyłam się przy Młodej i starałam się zasnąć. Przysłuchiwałam się jeszcze chwilę historii egzorcysty, który opowiadał o swojej dawnej drużynie Gigantowi i Medykowi. Ostatnie promienie słońca znikały za horyzontem sprawiając, że przez plandekę osłaniającą nas przed wiatrem i zimnem nie przechodziło już żadne światło. Robił się wieczór, a ja przekładając się na drugi bok zasnęłam.
                Obudziłam się gdy nasz pojazd ostro zahamował. Łapiąc równowagę po tym jak o mało nie spadłam z łóżka, wstałam i pytająco spojrzałam na Giganta.
– Dojeżdżamy do Sierpca – powiedział zarzucając pas z ogromnym mieczem na plecy.
– Właściwie to jesteśmy w Sierpcu i chyba tu zostaniemy przez jakiś czas – powiedział zdenerwowanym głosem Łysy.
– Co masz na myśli? – zapytałam.
– Silnik nie chcę odpalić. Gdybym nie zahamował to prawdopodobnie bylibyśmy częścią tego budynku – to mówiąc wskazał na strukturę za oknem. Staliśmy kawałek od ściany czegoś podobnego do wieży, była ona nie za wysoka, ale musiało się dać z niej zobaczyć całą okolicę. Naokoło stało parę domków oraz sklepik. Na prawo zauważyłam park oraz kolejny budynek, który był ogrodzony siatką. Było naprawdę ciemno i gdyby nie księżyc czułabym się jakbym miała zamknięte oczy.
                Niestety problemy nie skończyły się na zepsutym silniku.
– Zombie! – krzyknął Yeti pokazując za szybą grupkę martwych, którzy człapali powoli w naszą stronę.
– Co robić? – zapytał ktoś, ale ja już zaczęłam działać.
– Musimy się schować w którymś z budynków! – krzyknęłam.
– To niezły pomysł – zgodził się Józef zbierając broń i pomagając reszcie się zebrać.
                Kolejne chwilę były wyjątkowo chaotyczne. Wszyscy pchali się, żeby przygotować się do opuszczenia pojazdu, na małej pace, na które znajdowało się teraz dziewięć osób. Gdy wybiegliśmy z auta, a zimne powietrze uderzyło nas w twarze i sprawiło, że przeszły nas ciarki usłyszeliśmy nadchodzące trupy. Nie było ich do końca widać, co było zdecydowanie najbardziej przerażające, ale mieliśmy świadomość, że czają się i są coraz bliżej. Medyk zaczął świecić latarką i oświetlił niedużą uliczkę, z której wychodziły kolejne trupy. Widać było teraz, że całe miasteczko różni się czymś od pozostałych.
                Na ulicy nie stały wraki aut. Wszystkie drzwi do budynków były pozamykane, a budynki nie nosiły śladów większego zniszczenia czy przeszukania. Wyglądało to dosyć podejrzanie, ale teraz nie było czasu na myślenie. Trzeba było działać. Wszyscy biegli za Gigantem, który machając do przodu mieczem oczyszczał nam drogę. Nie obyło się bez strzałów ze strony trójki żołnierzy, oraz paru wyczynowych zabójstw ze strony egzorcysty. Zmierzaliśmy do pierwszego budynku po drugiej strony ulicy, trzypiętrowego bloku mieszkalnego. Bałam się jak cholera, że zaraz zostaniemy otoczeni i zjedzeni żywcem. Młoda kręciła się przy mnie i widocznie również się bała, bo przebierała nogami jakby ich nie czuła i dwa razy musiała się podnosić z ziemi. W końcu Józef wziął ją na plecy.
                Gigant pierwszy dotarł do drzwi. Pociągnął mocno za klamkę, ale nie mógł ich otworzyć. Zaklął cicho pod nosem i zaczął forsować drzwi barkiem. Widać były jak trzeszczały przy każdym uderzeniu, ale wciąż stały. Odwrócił się i spojrzał z przerażeniem na nas.
– Co teraz? – zapytał zamachując się ponownie do zombie, który zbliżył się niebezpiecznie blisko do Najstarszego.
– Może spróbujemy z tymi na prawo? – zaproponował Najstarszy wbijając nóż w skroń trupa.
Młoda zaczęła szlochać na plecach egzorcysty, więc pocieszyłam ją. Wciąż bolało mnie to, że tak mała dziewczynka musi sobie dawać radę z czymś takim jak apokalipsa zombie. Wiedziałem, że za rok czy dwa będzie pewnie taką samą osobą jak jej siostra, ale póki co była jeszcze dzieckiem.
                Zombie nacierały z każdej strony odcinając nam możliwość powrotu do auta i coraz bardziej uniemożliwiając ucieczkę.
– Przeskoczmy przez to ogrodzenie, tam pomyślimy co dalej! – krzyknął Łysy wskazując siatkę otaczającą spory budynek administracyjny. Zaczęliśmy biec w jego kierunku przedzierając się przez coraz ciaśniej nas otaczające trupy. Biegliśmy wzdłuż linii budynków dzięki czemu, przynajmniej z jednej strony, mieliśmy jakąś ochronę. Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej, ale teraz strzelaliśmy już równo. Pociski latały i przeszywały czaski zombie docierając do mózgu. Pomagałam jak najlepiej umiałam, ale nie było to łatwe. Medyk nie wiedział czy świecić na lewo w stronę trupów, czy na wprost w stronę siatki.
                Gigant, który ciągle szedł na czele grupy zamachnął się potężnie wbijając ostrze swojego miecza w cztery trupy naraz. Było to efektowne i efektywne, ale nie przewidział tego, że będzie miał problemy z uwolnieniem broni z ciała zombie. Siłował się przez chwilę, zostając w tyle, aż w końcu poddał się i zostawiając swoje ostrze w czterech martwych pobiegł w naszą stronę. Najstarszy i Yeti osłaniali go w tym momencie, aż doszedł do reszty.
                Siatka była bardzo wysoka i podtrzymywana słupkami oraz deskami. Wyglądała na wzmocnioną niedawno, ale z racji iż nie słyszeliśmy nic to miejsce musiało być opuszczone. Było tu o wiele za dużo zombie jak na miejsce zamieszkane przez ocalałych. Nawet ten psychopata Jakub, który zabił Najmłodszego i Przystojnego mieszkał w miejscu, w którym zabijał każdego zombie jakiego spotkał.
                Przy samej siatce było nieco więcej miejsca, bo zombie wychodziły z uliczki, na której zaparkowaliśmy nasz wóz. Chwila wytchnienia nie trwała jednak długo.  Najniższym punktem ogrodzenia była brama, a nawet ona miała dobre dwa metry wysokości jak nie więcej.  Krzyknęłam do reszty żeby rozejrzała się za jakimś pudłem, pojemnikiem czy czymkolwiek do zrobienia prowizorycznych schodów, ale nie znaleźliśmy niczego, czym mogliśmy zrobić to wystarczająco szybko.  Zombie znowu zaczęły nas otaczać, a co gorsza kończyła się nam amunicja. Nie wzięliśmy żadnych zapasów z naszego auta.
– O zgrozo, co teraz? – zapytałam, patrząc jak Yeti i egzorcysta, który postawił Młoda na ziemi, atakują kolbami i nożami nadchodzące trupy. Sytuacja stawała się coraz mniej przyjemna.
– Potrzebuje kogoś do pomocy. Najlepiej kogoś silnego – powiedział Łysy podchodząc do bramy.
– Ja mogę pomóc – zaproponował Gigant.
– Albo ja – dodał od siebie Yeti oddychając ciężko i łapiąc do płuc kolejne hausty zimnego, orzeźwiającego powietrza i dobijając kolejnego trupa.
– Chodź tu – powiedział wskazując na towarzysza – Postaw rękę tak jak ja, zrobimy im schodki.
                Yeti natychmiast podbiegł do towarzysza i razem utworzyli prowizoryczne oparcie, dzięki któremu mieliśmy szansę sforsować ogrodzenie. Pierwszy stanął na nim Gigant. Obaj żołnierze ugięli się, kiedy ten rosły chłopak wspiął się i podciągając na ogrodzeniu przeskoczył je. Czułam strach, ponieważ przejść jeszcze musiało parę osób, a zombie zaczęły nas tutaj więzić, otaczając ze wszystkich możliwych stron. Druga strona ogrodzenia była teraz jedynym wyjściem.
                Po Gigancie na podpórkę wszedł Medyk. Pomimo podeszłego wieku był w świetnej formie i bez większych problemów przeskoczył ogrodzenie. Ładując ostatnie trzy naboje do magazynka patrzyłam jak Młoda drżąc cała próbuje wspiąć się  i przeskoczyć, ale jej to nie wychodzi. Żołnierze podnieśli ją wyżej i delikatnie przerzucili przez siatkę, prosto w ręce Giganta. Następnie to samo zrobili z ranną kobietą, która nie mogła nadwyrężać prawego boku, który był pokryty strupem.
                Kiedy i ona znalazła się za ogrodzeniem Łysy zawołał mnie. Powalając kolejnego zombie ostatnim pociskiem w magazynku rozpędziłam się i przy pomocy „schodka”, który zrobili również przeskoczyłam ogrodzenie, upadając ciężko na brzuch i piersi. Wstałam obolała, ale bezpieczna. Obserwowałam przez pryzmat siatki, jak egzorcysta z gracją, lekko odbijając się od podpórki, ląduje na asfalcie obok mnie. Zombie były już tak blisko nich, ale dalej staraliśmy się je czyścić strzelając ostatnimi pociskami. Gdy karabin Medyka wydał charakterystyczny dźwięk pustego magazynka mogliśmy tylko patrzeć.
                Najstarszy miał pewien problem z przejściem ogrodzenia, ale w końcu wylądował na pośladkach po naszej stronie. Teraz przy zombie został tylko Łysy i Yeti. Spojrzeli oni na siebie i ucisnęli dłonie. Następnie Yeti ukucnął i robiąc schodek pomógł przedostać się Łysemu, który po chwili znalazł się obok mnie. Zombie były już tak blisko, że zaczęły wyciągać swoje brudne łapska w naszą stronę, nie mówiąc już o Yetim, który walczył z nimi nożem. Gdy na chwilę zrobiło się trochę więcej miejsca wziął mały rozpęd i zaczął się wspinać rozpaczliwie po siatce. Był już w połowie, kiedy usłyszałam krzyk. Jeden z trupów ugryzł go w nogę i razem z drugim zaczął ściągać na dół. Krzyknęłam głośno, ale nie pomogło to nam w niczym.
                Cała nasza ósemka patrzyła ze smutkiem jak włochaty mężczyzna upada w hordę trupów i wydaje ostatni, agonalny krzyk. Najbardziej bolało to oczywiście Łysego i Medyka, którzy byli jego przyjaciółmi, ale nawet ja poczułam łzy napływające do moich oczu. Zdążyłam go polubić i zginął pozwalając nam żyć. Poczułam ciężką dłoń na moim ramieniu i zobaczyłam, że to Gigant pomaga mi wstać. Byłam zbyt wrażliwa i sentymentalna. Nie potrafiłam się pogodzić nawet ze śmiercią osoby, której nie zdążyłam poznać. Może to właśnie to tak bolało?
– Musimy iść. Natalio! Zaraz przebiją się przez tą siatkę – krzyknął do mnie Gigant. Poczułam rączkę Młodej i próbując się otrząsnąć wstałam. Ruszyliśmy ramię w ramię w stronę drzwi do budynku, kiedy nagle pojawiło się światło. Było one mocne, bo na dłuższą chwilę zostałam oślepiona. Usłyszałam tylko słowo „PADNIJ!” i nie chcąc ryzykować sprawdzania co się stanie jak tego nie zrobię, posłusznie położyłam się na ziemię. Wtedy zaczęła się istna kakofonia strzałów. Nie byłam pewna czy dostałam czy nie. Bałam się otworzyć oczy.
                Po chwili jednak strzały ustały, a ja usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.  Paręnaście osób naraz przeładowało bronie i wymierzyło w naszą stronę. Dalej mało co widziałam, ale zarysy postaci zdradziły, że jest ich o wiele więcej niż nas. Podniosłam ręce do góry i starając się nie patrzeć w światła reflektorów na górze spojrzałam na człowieka, który stał przed nami. Był to mężczyzna, którego twarz pokrywał parodniowy zarost. Miał w rękach spory karabin, a za nim stali jego ludzie. Odezwał się do nas miłym, lecz stanowczym głosem.

– Witajcie w Czwartym Posterunku Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Nazywam się Szymon. Wejdźcie cholera do środka, bo sprowadziliście tu tyle zombie, że będziemy mieli roboty co najmniej na parę godzin! – krzyknął, po czym wstaliśmy i z mieszanymi uczuciami ruszyliśmy za nim do środka budynku.

6 komentarzy:

  1. W końcu rozdział z Natalią gdzie dzieje się bardzo dużo akcji. Lecz dziwi mnie fakt że Gigant próbował forsować zamknięte drzwi zamiast od razu przestrzelić zamek. Nawet jeśli nie miał przy sobie broni palnej to mógł przestrzelić go ktoś inny (chyba że drzwi były zabarykadowane z drugiej strony). Oby tak dalej.
    Pozdrawiam Metros.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to był problem, drzwi były zabarykadowane od środka, dlatego odpuścili sobie takie akcje i po prostu pobiegli dalej :P
      Dziękuje za miłe słowa. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Kurde, ostatnio nie miałem dużo czasu na czytanie tego bloga. Musiałem nadrobić zaległości, a teraz jest tak ciekawie , że czytałem jak opętany (to tylko przenośnia, nie wzywać Józefa :D).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jak zwykle w tyle, a więc przemoczona zabieram się do czytania xD

    Co do egzorcyzmów. Boże, jak ja nie lubię takich tematów. Mam na to za wybujałą wyobraźnię. Kiedyś nam ksiądz opowiadał, że opętany człowiek ma kopytka zamiast nóg :D

    Zastanowiło mnie dlaczego np. po przeskoczeniu siatki, grupa nie próbowała odciągnąć zombie od żołnierza? Dałoby mu to czas na jakieś próby, albo coś. Choć w sumie nie wiem jak to wszystko konkretnie wyglądało. Być może i tak był bez szans, nawet jakby dostał więcej czasu.

    Bardzo fajnie czyta się opisy sytuacji. Zrobiło się tak... profesjonalnie i dynamicznie :D

    Oczywiście zainteresował mnie Szymon, ale to nic nowego, ja jestem ciekawa i chłonna nowych męskich charakterów :P

    ... idem czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam pytanie: dlaczego w pierwszym tomie Monika jest opisana jako około dwa lata młodsza od Bobra (rozdział 18), a tutaj, w tomie drugim, jest małą dziewczynką?
    A tak poza tym to szybko i przyjemnie się to czyta, jedynie rozdziały o helikopterze (jedna sytuacja z perspektywy trzech grup) nieco się dłużyły

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mylne wrażenie związane inną sytuacją - Monika jest młodsza od Bobra (ma powiedzmy te 15/16 lat), ale jest bardzo zamknięta w sobie. Dodatkowo Natalia trochę inaczej na nią patrzy niż Bobru - dla niej to naprawdę młoda dziewczyna, która dodatkowo jest "uzależniona" od siostry. Bez niej jest jeszcze bardziej dziecinna i wystraszona, dlatego wydaje się być w jej oczach jeszcze młodsza :)
      Cieszę się, że się podoba, a rozdział z helikopterem w sumie był takim eksperymentem pisarskim ^^ Wyszło jak wyszło, później na podobne się nie decydowałem, ale myślę, że jeszcze sporo się spodoba Ci po drodze.

      Dzięki za komentarz!

      Usuń