Rozdział 8, kolejny z perspektywy Erniego. Po wpadnięciu w ręce bandytów Erni i jego grupa będą musieli zmierzyć się z rzeczywistością i spróbować przetrwać. Zapraszam do czytania, oraz komentowania
POV:
Erni - Rozdział 8 - Dzień 3-4
Bobru - Dzień 3-4 - Dojeżdża do Płocka
Zuza - Dzień 3-4 - Wpada w ręce dwóch kobiet w okolicach Włocławka
----------------------------------------------------------
Rozdział 8: Nic nie trwa wiecznie (ERNI)
Wstrząs
obudził mnie. Wierzgnąłem niczym spętane zwierzę, starając się rozejrzeć, ale
wszędzie było ciemno. Miałem opaskę na oczach. Byłem też związany grubym
sznurem w okolicach nadgarstków i kostek. W ustach miałem wepchniętą szmatę,
której nie dałem rady wypluć. Brak mobilności i wzroku sprawiał, że wpadłem w panikę.
Czułem, że się poruszam, więc musiałem być w jakieś ciężarówce, lub podobnym
pojeździe. Z trudem łapałem oddech starając się o każdy strumień powietrze
przez nieco zapchany nos. Uspokoiłem oddech. Poruszając skrępowanymi kończynami
czułem, że dotykam innych osób, prawdopodobnie moich przyjaciół, którzy byli
związani obok mnie.
Daliśmy
się podejść. Pamiętałem scenę amputacji, a następnie mężczyzn w skórzanych
kurtkach, którzy nas otoczyli. Bolała mnie głowa, byłem pewien, że to przez
cios, który otrzymałem od jednego z przeciwników. Chociaż tabliczka wcześniej
mówiła o terenie Zszytych to wątpiłem, żeby to byli oni. Z tego co słyszałem
nosili oni fragmenty ciał trupów, albo mieli przyszyte kawałki ich skóry. Ci
wyglądali na jakiś dziwny gang motocyklowy, który jeździł po drogach i szukał
takich jak my. Jednak wciąż żyłem. To nie pasowało mi do wizji okradnięcia i
zabicia. Nie mogłem wpaść na żaden pomysł, dlaczego takim bandytom bylibyśmy do
czegokolwiek potrzebni.
Wóz
znowu podskoczył na wyboju. Czułem się tak beznadziejnie bezsilnie. Wciąż nie
mogłem uwierzyć jak łatwo dałem się podejść. Wybór jednak nie był prosty –
prawdopodobnie jakbym zostawił Maćka na pastwę losu to zauważyłbym bandytów
wcześniej i zdołał jakoś temu zapobiec. Nie jestem jednak bezduszną bestią, a
ci ludzie to teraz moi przyjaciele. Nie będę zostawiał porządnych osób na
śmierć. Każde życie jest cenne, szczególnie, gdy należy do kogoś z naszych.
Zastanawiałem się jaka jest realna szansa, na to, że ktoś nam pomoże. O ile
bandyci nie planowali nas zabić, to mogliśmy liczyć, że w końcu Ben wyśle jakąś
grupę, która się nami zainteresuje. Była też szansa, że Bobru i jego grupa
będzie wracała tędy za jakiś czas. Czerwone Flary i pozostałe grupy z Torunia
też mogły się zapuścić w te tereny. Większym pytaniem było – gdzie teraz
byliśmy? Przez opaskę nawet nie mogłem określić tego jaki mamy dzień. Ból głowy
jednak wydawał się dosyć wyraźny, więc podejrzewałem, że nie minęło więcej niż
kilka godzin. Nie wiedziałem ile jeszcze może zająć podróż, więc korzystając z
pierwszej, lepszej okazji, spróbowałem jeszcze zasnąć.
Obudziło
mnie światło, które bestialsko wdarło się do mojej małej świątyni złożonej z
opaski i zamkniętych oczu. Poczułem czyjąś dłoń ciągnącą mnie za ramię.
Starałem się otworzyć oczy, ale były one nieprzyzwyczajone do światła dziennego
i czułem po prostu jakbym był ślepy. Knebel, opaska, oraz więzy z nóg zniknęły,
ale te na rękach wciąż ciasno i boleśnie oplatały moje ręce.
- Ruchy kurważ – warknął mężczyzna, który
mnie wyciągnął. Otworzyłem delikatnie oczy i mrużąc je niczym Azjaci zobaczyłem
zarośnięta twarz z śladami po chorobie z dzieciństwa w postaci białych plamek.
- Zaprowadźcie ich na
dołek – krzyknął ktoś inny z oddali.
- Tego skurwiela
prowadzę do Jarka – powiedział brodacz,
potrząsając mnie za ramię.
Mężczyzna
popchnął mnie do przodu. Z trudem utrzymałem równowagę. Starałem się rozejrzeć,
albo chociaż spojrzeć za siebie i zobaczyć co z resztą moich przyjaciół, ale
gdy tylko próbowałem się odwrócić byłem popychany, więc dałem sobie spokój.
Znajdowaliśmy się w jakimś niedużym obozie. Widziałem samochody i nierówno
porozkładane siatki, które wyznaczały granicę. Chociaż takie zabezpieczenia
były dobre, to na dłuższą metę nie miały szans uchronić ich przed większym
atakiem. A stado było coraz bliżej.
Celem
naszej małej podróży był nieduży metalowy barak, który w normalnych czasach był
stawiany przy pracach drogowych, żeby robotnicy mieli gdzie wypić zimne piwko i
się przespać. Brodacz nawet nie zapukał do środka. Takie małe szczegóły były
bardzo istotne. Zostałem siłą zaciągnięty i wręcz wrzucony na małe, składane
krzesło. W baraku panował półmrok. Przez brudne i zakurzone okna wpadało bardzo
mało światła. Zauważyłem jednak masywnego mężczyznę siedzącego na nieco zużytym
leżaku turystycznym, za drewnianym biurkiem.
- Co jest kurwa? Po co
żeś go tu przywlókł? – zapytał mężczyzna chroboczącym głosem.
- Znaleźliśmy grupkę
niedaleko stąd. Coś koło piętnastu osób – powiedział z dumą w głosie
Brodacz.
- Ile!? – zapytał
zaskoczony.
- Ha! Wiedziałem, że
będziesz zdziwiony, mówiłem, że kurwa dam radę! – wykrzyknął.
Mężczyzna
za biurkiem spojrzał na mnie. Miał małe, wredne brązowe oczy przypominające dwa
żuki.
- Dobra, ale po co mi
on tu? Stary nie wiesz co się robi z towarem? Pakuj go na dołek – powiedział
z takim obrzydzeniem, jakby patrzył na kawałek starego, zepsutego mięsa.
- Dobra, ale ten
gnojek to coś więcej – przerwał mu Brodacz.
- Co masz na myśli?
- Zaatakował nas gdy
do niego mierzyliśmy. Skurwiel rozpruł nogę Jackowi i wybił zęba temu młodemu,
wiesz któremu – odpowiedział.
- Rozumiem – powiedział
cicho – Zostaw nas samych, załatw miejsce
dla reszty. Dobra robota.
- Ja kurwa myślę.
Brodacz opuścił barak, a
masywny mężczyzna podniósł się ciężko. Leżak zaskrzypiał rozpaczliwie, gdy
sporych rozmiarów łapa oparła się o plastikową rączkę.
- A więc… kim ty kurwa
jesteś? – zapytał podchodząc i chwytając mnie za podbródek, tak żebym na
niego spojrzał.
- Nie wiesz z kim
zadzierasz skurwielu – postanowiłem zagrać tą kartą. Musiałem dowiedzieć
się jak najwięcej o całej tej grupie.
- Dokładnie. Nie wiem.
Oświeć mnie jeśli chcesz zachować ząbki. Widzę, że kogoś już musiałeś wkurwić –
przejechał paluchem po mojej starej bliźnie na policzku.
- Ilu masz tych
bandziorów? Dziesięciu? Dwudziestu? – zacząłem pytać, gdy mężczyzna
wyprowadził cios. Uderzył mnie w policzek z taką siłą, że złożyłem się razem z
krzesłem, na którym siedziałem. Odkaszlnąłem i spojrzałem na niego.
- To ja zadaje jebane
pytania! – wykrzyknął po czym kopnął mnie butem w żebra.
- Nasi już tu jadą.
Zginiecie, ale ciebie zostawię przy życiu. Zapłacisz za to, że z nami zadarłeś
– splunąłem na podłogę.
Mężczyzna
zaśmiał się.
- Lecisz w chuja. Nikt
was nie znajdzie, a za parę dni będziecie sprzedani – powiedział
uspokajając się nieco i podnosząc mnie do pionu.
- Sprzedani? – zapytałem.
- Taki jest teraz
świat. Jeżeli chce mieć co jeść i czym walczyć to muszę pracować. A nie ma nic
prostszego niż zgarnianie takich chujo-grupek – powiedział.
- Niby komu?
- Coś ty taki kurwa
przyjazny się zrobił. Nie twoja sprawa śmieciu – odpowiedział mężczyzna – Gadaj skąd są twoi ludzie, albo zapytam ich.
Za każdą wymijającą odpowiedź będę was ciął. Nikt nie powiedział, że mamy was
sprzedać w jednym kawałku.
- Nie wiesz z kim
zadzierasz… - powtórzyłem wyraźnie.
Widziałem,
że mężczyzna składał się do kolejnego uderzenia, kiedy nagle usłyszeliśmy
krzyk. Zerwałem się myśląc, że to ktoś z moich ludzi, ale brodacz mnie popchnął
z powrotem na miejsce.
- Idę to sprawdzić.
Pogadamy za chwilę – rzucił. Widziałem w jego oczach zaniepokojenie. To
byłoby zbyt poetyckie i nierealne, gdyby uderzyła w nich właśnie grupa z
Torunia lub Inowrocławia. I tak nie było. Gdy tylko mężczyzna zamknął za sobą
drzwi wstałem i podbiegłem do okna. Przez warstwę brudu nie widziałem za wiele,
ale odetchnąłem z ulgą, gdy zobaczyłem, że cała grupka moich ludzi wciąż stoi w
jednym miejscu, związana ale cała. Brodacz stał nad innym mężczyzną i
wymachiwał rękoma. To nie była sprawa dotycząca nas. Zadowolony rozejrzałem się
po baraku.
Nie
widziałem niczego czym mógłbym przeciąć więzy. Lina była zaciśnięta dosyć
mocno, a chociaż miałem nóż nijak nie mogłem po niego sięgnąć. Był przypięty z
tyłu, zazwyczaj to była dosyć przydatna funkcja, bo nowi ludzie nie widzieli go
i mogłem ich zaskakiwać gdy okazali się być wrogo nastawieni, ale teraz nie
umiałem tak wygiąć rąk. Mogłem próbować oprzeć się o ścianę i go jakoś
wyciągnąć, ale był dodatkowo zabezpieczony paskiem skóry z guzikiem, którym
mocowałem go żeby nie odpadł gdzieś przypadkiem. Przeklinając swoją sytuację
zrezygnowany wróciłem na krzesło. Czekałem na swojego oprawcę.
Brodacz
powrócił po paru minutach. Widziałem na jego twarzy zdenerwowanie, był cały
czerwony, a jego czoło błyszczało od potu nawet pomimo ciemności panującej w
baraku. Spojrzał na mnie i odetchnął głęboko.
- Prosta sprawa – wysapał
powoli – Albo gadasz, albo nie.
- Co? – zapytałem
zdziwiony. Zaskoczył mnie tym pytaniem i zmianą nastawienia.
- Nie mam siły się z
tobą męczyć. To nie jest tak, że mi gdzieś spierdolicie. Jeżeli nie chcesz
gadać teraz, to pogadamy jak będzie zdychać z głodu za dzień czy dwa.
- Naprawdę? Myślisz,
że to coś da?
- Może na ciebie nie
zadziała twardzielu, ale ta dziewucha co z wami jest już jęczała, że jej
niewygodnie. Stawiam, że za parę godzin będzie wykończona bez żarcia – powiedział
szczerząc pożółkłe zęby.
Milczałem.
Miał rację. Spojrzał na moją nietęgą minę i skierował swoje kroki w stronę
wyjścia.
- Zostaniesz tutaj.
Znam takich jak ty. Za chwilę będziesz coś kombinował z resztą. Zajdę z jakiś
czas, obyś wtedy był bardziej gadatliwy – powiedział, po czym wyszedł
trzaskając drzwiami i zostawiając mnie w tumanie kurzu i ciężkiego, dusznego
powietrza. Odetchnąłem starając się uspokoić i pomyśleć jak rozwiązać tę sytuację.
Zaburczało mi w brzuchu. Nie jadłem od wczorajszego dnia i już poczułem jak
moje wnętrzności ściskają się z głodu. Wiedziałem, że z każdą godziną będzie
coraz gorzej. Starałem się jednak nie myśleć o tym. Wstałem i podszedłem w
stronę jednej z ścian. Usiadłem opierając się i myśląc. Nie miałem zbyt wielu
informacji o tym obozie i ludziach. Słyszałem o tym, że chce nas sprzedać, ale
komu? Na pewno nie była to grupa z Torunia, Inowrocławia czy Płońska. Wątpiłem
żeby Złomiarze szukali nowych osób, chociaż wiedziałem, ze po ostatniej akcji
na arenie zginęło mnóstwo ich ludzi.
Zszyci, przeszło mi przez myśl. Było to
jednak zbyt absurdalne. Nie miałem pojęcia jak działała ta grupa, ale byłem
pewien, że nie biorą byle kogo w swoje szeregi. A nawet jeśli to nie pasowało
mi to wszystko jakoś do siebie. Oni zawsze byli dobrze zorganizowani, widać
było, że znają się na przetrwaniu i zależy im. Więźniowie i niewolnicy siłą
sprowadzani w ich szeregi natychmiastowo by rozbili całą hierarchie. O innych
większych grupach nie słyszałem więc ci ludzie musieli działać na większym
terenie. A chociaż nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy na zewnątrz na pewno było
jeszcze parę miejsc, które były dużymi obozami i działały tak jak my.
Godziny
mijały na przemyśleniach i nie tylko. Starałem się odpocząć i zebrać siły.
Trudne to było szczególnie, że głód i pragnienie dokuczały coraz mocniej. Musiałem
być jednak gotowy na wykorzystanie jakiejkolwiek szansy na ucieczkę. Bez
względu dla jakiej grupy pracowali ci ludzie, na pewno nie miałem zamiaru do
nich iść, albo posyłać tam moich ludzi. Wspomniana okazja jednak zdarzyła się
nagle i niespodziewanie. Chciałem wstać, rozprostować kości i zerknąć czy moim
ludziom nic nie jest. Podszedłem spokojnie w stronę okna, kiedy usłyszałem trzask
i zobaczyłem głowę mężczyzny przyciśnięta do kraty. Z szyby zostały tylko
odłamki, które rozsypały się po całej podłodze.
- Skurwielu! To moja
kobieta ty pieprzony chuju – wrzasnął jeden z mężczyzn.
- Ssspierdalaj – zasyczał
przytrzymywany do kraty facet.
Kolejny
cios padł po chwili, tym razem ofiara uderzyła napastnika w twarz po czym
popchnęła dalej. Usłyszałem brodacza, który krzyknął z niedaleka.
- Ej! EJ! Co jest?
Nie czekałem ani chwili dłużej. Wykorzystując sytuacje
chwyciłem jeden z większy odłamków szyby i schowałem go ostrożnie do rękawa.
Następnie szybkim tempem podbiegłem do miejsca, w którym leżałem i położyłem
się udając śpiącego. Wyczucie miałem idealne, bo chwilę po tym odgłosy walki
ustały, brodacz zahuczał, powyzywał bijącą się dwójkę, po czym wparował do
pomieszczenia niczym burza. Podniosłem się udając przerażenie i rozejrzałem
jakbym dopiero co się obudził.
- Co? Co się dzieje? –
zapytałem zaspanym głosem.
- Nie twoja sprawa – warknął
patrząc na mnie uważnie. Nie mówiąc nic więcej podszedł do rozbitej szyby i
zaczął zagarniać kawałki szkła.
Mogłem
zaatakować właśnie teraz, kiedy był odwrócony do mnie plecami, rozkojarzony i
zajęty czymś innym, ale wiedziałem, że nawet jakbym go zabił w obozie panował
teraz chaos i natychmiast bym został złapany. Dlatego grzecznie przełożyłem się
na bok.
- Nie próbuj niczego
głupiego – warknął ponownie zgarniając szkło na kawałek tektury leżący obok
– Dzisiaj nie ma już jak, pogadamy jutro.
Mam nadzieję, że powiesz mi co nieco bo jestem porządnie wkurwiony. Nie mam już
cierpliwości na takie numery.
A ja mam jej aż za
dużo, powiedziałem sobie w myślach tryumfalnie. Przemilczałem jednak
pytanie. Brodacz fuknął coś pod nosem złowieszczym tonem po czym wyszedł.
Odczekałem dosyć długo zanim przystąpiłem do działania. W tym czasie
nasłuchiwałem i co jakiś czas zerkałem przez rozbite okno na dwór. Moi ludzie
wciąż siedzieli w jednym miejscu. Teraz gdy szkło znikło słyszałem wszystko co
działo się na zewnątrz, a także miałem lepszą widoczność, chociaż robiło się już
ciemno.
Wszystko
póki co szło po mojej myśli. Naliczyłem, że w obozie jest czternastu wrogów. O
ile uwolnienie się kawałkiem szkło wydawało się proste, nie wiedziałem co
dalej. Nie miałem szans zabić tyle osób, nawet jakbym miał broń, a jej nie
miałem. Tylko mój nóż. Pistolet zabrali mi dużo wcześniej. Wcześniejsze
przespanie się dało mi jednak wystarczająco energii i gdy było już naprawdę
ciemno przystąpiłem do akcji.
Sięgnąłem
do schowanego w rękawie kawałka szkła i ostrożnie umieściłem go pomiędzy kolanami.
Przytrzymałem go z całych sił i w ten sposób zacząłem piłować. Sznur puścił po
minucie i byłem wolny. Odłożyłem kawałek szkła na bok i wyciągnąłem nóż.
Rozmasowałem obolałe ręce i podszedłem do okna. Na placyku pomiędzy autami
widziałem teraz masę śpiących osób. Tylko jeden strażnik siedział i patrzył
zaspanym wzrokiem w ognisko. Nie wiedziałem od czego zacząć. Złapanie równało
się śmierci, byłem pewien, że brodaty mężczyzna nie puściłby mi tego płazem.
Mogłem pomyśleć o samotnej ucieczce i sprowadzeniu posiłków. Nie miałem jednak
pojazdu, nie wiedziałem gdzie dokładnie jestem, a dodatkowo nie mogłem
przewidzieć jak ci ludzie zareagują na to, że zniknąłem. Mogli skrzywdzić
resztę.
Muszę zaatakować, powiedziałem pod nosem
jakby próbując przekonać samego siebie.
Mężczyźni spali twardo, chrapiąc głośno. Była spora szansa,
że zabicie jednego pozwoli nam na spokojną ucieczkę. Biorąc głęboki oddech
delikatnie nacisnąłem na klamkę. Brodacz nie pomyślał nawet żeby mnie zamknąć,
co ucieszyło mnie głęboko. Chciałem już cieszyć się z głupoty mojego
prześladowcy, kiedy podczas otwierania drzwi usłyszałem głośne chrapnięcie.
Serce zabiło mi szybciej. Spojrzałem w lewo i zauważyłem, że tuż za drzwiami,
na małym krzesełku siedział młody chłopak. Spał oparty o ścianę budynku, a na
jego kolanach leżała broń – karabin. Nie wierząc w to co widzę podszedłem do
niego najciszej jak potrafiłem. Znowu
muszę zabić, pomyślałem patrząc na niewinną twarz chłopaka. Z pewnością nie
był taki jak brodacz. Wyglądał na takiego, który trzyma się od kłopotów jak
najdalej potrafi.
Cięcie
było szybkie. Chłopak aż zagulgotał gdy ogromna rana na jego szyi wypuściła
fontannę krwi. Wziąłem jego broń i przewiesiłem ją sobie przez plecy
odbezpieczając. Odwróciłem się gotowy na to, że reszta się zacznie podnosić,
ale ku mojemu zdziwieniu, nawet ten, który nie spał, nie zwrócił na tę sytuację
najmniejszej uwagi. Dalej patrzył w stronę ognia. Zawiesiłem karabin za ramię i
mocniej chwyciłem za nóż. Poruszałem się ostrożnie. Do ogniska miałem jeszcze parę
metrów. Symfonia chrapnięć i głośno wciąganych oddechów rozchodziła się po
całej polance. Nigdzie nie widziałem brodacza, ale podejrzewałem, że po prostu
ułożył się w jednym z aut.
Przeszedłem
ostrożnie nad grubszym mężczyzną leżącym na plecach, a potem prawie wdepnąłem w
twarz drugiego. Z każdym krokiem byłem jednak coraz bliżej strażnika. Moi
ludzie spali, widziałem teraz dokładnie ich twarze. Uśmiechnąłem się smutno
widząc Karolinę, która skulona leżała przy jednym z aut. Gdy byłem o krok od
chłopaka przy ognisku przyspieszyłem.
Chwyciłem go za głowę po czym przejechałem nożem po gardle. Ostrze
zaświeciło rubinową czerwienią po raz drugi tej nocy. Ten nie wydał nawet
dźwięku. Opadł na ziemię powoli wykrwawiając się. Widocznie chciał coś
powiedzieć, ale nie mógł. Rozejrzałem się ponownie dookoła. Wszyscy dalej
spali. Przeszedłem parę kroków dalej i uklęknąłem przy Karolinie.
Przyłożyłem
jej rękę do twarzy i delikatnie potrząsnąłem. Ruszyła się gwałtownie i
otworzyła oczy. Widziałem w nich strach, który prawie natychmiast przerodził
się w radość.
- Cśś – szepnąłem
i powoli przeciąłem jej więzy. Po chwili podobną czynność powtórzyłem z całą
resztą, co chwilę zerkając, czy nikt się nie obudził. Gdy wszyscy byli wolni
dałem znak ręką żeby szli za mną. I wtedy stało się to, czego się obawiałem.
- Wstawać! Skurwiele
uciekają! – ryknął brodacz wystrzeliwując z pistoletu.
- Uciekajcie! – krzyknąłem
zdejmując karabin i biegnąc w stronę jednego z wozów. Rekin był tuż przy mnie,
ale nie miał jak mi pomóc. Patrzyłem jak kolejni mężczyźni zrywają się
zszokowani chwytają w stronę pasów. Rekin sapnął głośno za mną. Wystraszony
obróciłem się, z obawą że dostał, ale brał tylko wcześniej rannego chłopaka na
plecy. Puściłem serię w stronę ogniska. Jednego z nich trafiłem na pewno, a
reszta rozpaczliwie zaczęła kryć się za autami po drugiej stronie obozu.
Moi
ludzie zaczęli biec w stronę lasu.
Strzały rozświetlały okolicę. Nie miałem za dużo amunicji, tylko jeden
magazynek, który już się kończył, a wiedziałem, że sam muszę uciec. Pociski
latały przy mojej głowie, ale kryłem się za autem i wciąż puszczałem krótkie
serie, żeby dać czas reszcie. Gdy zobaczyłem, że są już paręnaście metrów dalej
podniosłem się i opróżniłem magazynek zabijając kolejnego bandytę. Rzuciłem karabin
na bok i obniżając głowę zacząłem biec w stronę lasu. Strzały ucichły dosłownie
na sekundę. Gdy tylko oddaliłem się kawałek szybkim biegiem usłyszałem je
ponownie. Biegłem najszybciej jak potrafiłem, a mogłem się pochwalić dobrą
kondycją.
Gdy
tylko dotarłem do linii drzew odetchnąłem z ulgą. Odwróciłem się na chwilę i
zobaczyłem, że biegną za mną. Adrenalina napompowała moje ciało niczym dodatkowa dawka energii i siły. Zacząłem biec
dalej. Nigdzie nie widziałem śladów reszty, ale wiedziałem, że muszę biec przed
siebie. Przecinałem krzaki, drzewa i przeskakiwałem nad zagłębieniami w ziemi.
Chociaż miałem sporą przewagę to słyszałem bandytów, byli niedaleko. Było
jednak bardzo ciemno. Z trudem omijałem kolejne przeszkody, a w płucach
poczułem nieprzyjemny ciężar zmęczenia.
Zbocza
wzgórza nie zauważyłem. Gdy tylko przeskoczyłem krzaki, a za nimi znalazłem
spadek w dół nie zdążyłem zareagować. Potknąłem się jeszcze o coś, po czym z
impetem poleciałem w dół. Reszty ucieczki nie pamiętam, bo uderzyłem w coś twardo
po czym świat spowiła ciemność.
Ciekawe kogo złapią xd
OdpowiedzUsuńNie spodziewałem się takiego zakończenia, miałem już kilka w głowę : ktoś ich zdradzi, brodacz to ukantowal żeby zobaczyć ile są "warci". Niemoge się doczekam by zobaczyć co się stanie z ernim.
OdpowiedzUsuń