Rozdział 6, kolejny z perspektywy Zuzy. Co więcej w tym rozdziale zastosowałem bardzo ciekawy zabieg, dzięki któremu oprócz poznania lepiej Zuzy poznamy też lepiej inną postać. Według mnie wyszło super i naprawdę ciekawie wypełni dotychczasową spokojną akcję u Zuzy (zanim przejdziemy do solidnego rozwoju postaci). Zapraszam do czytania.
POV:
Zuza - Rozdział 6 - Dzień 2-3
Bobru - Dzień 2-3 - Bobru w tym czasie wyjeżdża z Inowrocławia i dojeżdża do Włocławka
Erni - Dzień 2-3 - Erni w tym czasie wpada w ręce bandytów
----------------------------------------------------------
Rozdział 6: Tropem Potwora (ZUZA)
Noga
bolała przy każdym ruchu, ale to raczej motywowało mnie, niż przeszkadzało.
Wiedziałam, że każde kolejne ukłucie przybliża mnie do celu. Maszerowałam dosyć
szybkim krokiem w stronę, w którą pojechał tir. Wiedziałam, że to co robię
mogło doprowadzić mnie do śmierci. Zrezygnowałam z dotarcia do bezpiecznego
obozu żeby podążać za jakąś grupą. Chociaż to jak zniszczyli trupy było
imponujące, nie mogłam być pewna, czy nie zrobią tego tak samo ze mną.
Ryzykowałam wiele, ale kierowałam się instynktem, a właśnie on utrzymywał mnie
przy życiu już jakiś czas.
Kolejnym
czynnikiem ryzyka był czas. Poruszałam się znacznie wolniej od pojazdu, a
boląca noga nie pomagała. Liczyłam na znalezienie jakiegoś pojazdu i dotarcie
do Płocka jak najszybciej mogłam, ale wiedziałam, że samochody teraz albo są
wrakami, albo od dawna zostały zabezpieczone przez innych ocalałych. Z tego co
wiedziałam, miałam przed sobą dwa nieduże miasteczka, za którymi był Włocławek,
który był już nieco większym miejscem. Szansa jakaś była więc musiałam chociaż
trochę rozejrzeć się po tych mieścinach.
Droga
była całkiem spokojna. Widać było trupy, ale wałęsały się one po polach
omijając drogę i mnie. Co jakiś czas zauważałam czarne ślady po dużych oponach,
które z pewnością należały do wcześniej spotkanych ocalałych. Wątpiłam, żeby
ktoś jeszcze woził się tak dużym pojazdem. Po dwóch godzinach marszu
zatrzymałam się na chwilę żeby zjeść resztki jedzenia i napić się. Podróżowanie
w ten sposób było dosyć męczące. Miejscem mojego postoju było nieduże
rozwidlenie dróg, przy których znalazłam wrak auta i mały kamienny murek, na
którym usiadłam. Pojazd oczywiście nie działał, ale miejsce wydawało się
bezpieczne. Przy samym wraku leżały trzy ciała trupów, każde z rozwaloną głową.
Siedziałam tak spokojnie przez parę minut, kiedy nagle usłyszałam, że coś
nadjeżdża. Nie czekając ani chwili rzuciłam się na ziemię i wczołgałam pod
wrak.
Ponownie
moja perspektywa zmieniła się na tą spod samochodu, tak jak to było gdy
spotkałam poprzednich ocalałych. Tym razem jednak byłam bezpieczniejsza. Samochody
wyłoniły się ze strony, z której szłam i przemknęły w stronę, w którą
podążałam. Stało się tak szybko, że przez chwilę po prostu leżałam i czekałam,
sama nie wiedziałam na co. Kim mogli być
ci ludzie, przeszło mi przez myśl. Mogli to być ludzie z grupy, którą
goniłam, ale też tacy, którzy na nich polują. Trzy kolejne samochody mogły
pomieścić nawet trzydzieści osób, szczególnie patrząc na to, że na pace ktoś
jechał. To wyglądało na całkiem sporą grupę.
Wyczołgałam
się w końcu spod wozu i ruszyłam dalej. Nim minęła kolejna godzina, a słońce
zaczęło zachodzić jeszcze bardziej dotarłam do niedużego miasteczka. Do
Włocławka miałam jeszcze kawałek, ale noga dokuczała mi naprawdę mocno, a
podróżowanie nocą było znacznie bardziej niebezpieczne, dlatego wchodząc w
uliczki zaczęłam szukać miejsca do spania. Nie było tutaj zbyt wielu dużych
budynków, a ja dodatkowo potrzebowałam jedzenia. Ulice były raczej czyste,
chociaż na jednej z nich zobaczyłam masę trupów jedzących coś. Były jednak tak
zajęte pożeraniem swojej ofiary, że nawet mnie nie wyczuły. Te pojedyncze,
które szwendały się na ulicach nie były z kolei aż takim zagrożeniem. Jak
któryś zbliżał się na wyciągnięcie ręki pchałam go i dobijałam nożem.
Sprawdzałam również auta, ale każde, które znajdowałam było w kiepskim stanie.
Jedne w ogóle się nie włączało, kolejne nie miało dwóch kół, następne było
wypchane trupami, jakby ktoś je tu składował na później.
Znalazłam
po chwili auto, które nawet odpaliło, niestety było zepchnięte z ulicy w rów i
chociaż próbowałam dobre dziesięć minut to nie udało mi się wyjechać, a siły,
żeby je wypchnąć, nie miałam. Zrezygnowana ruszyłam dalej. Pozbyłam się trupa
blokującego mi przejście i weszłam na ulicę otoczoną niedużymi, trzypiętrowymi
blokami mieszkalnymi. Nie chciałam się pchać dalej, bo wiedziałam, że takie
miejsca to umieralnia. Musiałam znaleźć jakieś jedzenie i z pewnością w blokach
było go sporo, ale nie było to jedyne miejsce. Udało mi się zauważyć nieduży
sklep monopolowy i ruszyłam pewnie w jego kierunku.
Drzwi
były zamknięte. Podeszłam do nich powoli, wciąż z nożem w ręce i delikatnie
nacisnęłam na klamkę. Okna były
zakratowane, ale drzwi po chwili siłowania się ustąpiły. Gdy tylko
przekroczyłam próg poczułam smród rozkładającego się mięsa. Cała wystawa była
przegniła, chodziły po niej larwy, a zapach był tak intensywny, że mogło się
zakręcić w głowie. Przyłożyłam koszulę do twarzy i weszłam. Pierwsze co zrobiłam
to sprawdzenie, czy ktoś tutaj jest. Za ladą rozkłada się trup. Nie wstawał
jednak, połowa jego głowy była rozrzucona po sporym fragmencie podłogi. Na
zapleczu było pusto. Okna niestety nie miały zasłon, więc czułam się
odsłonięta. Całe szczęście tylne jak i przednie drzwi miały działające zamki,
więc zasunęłam je porządnie, dodatkowo zastawiając pobliskimi skrzynkami
pełnymi przegniłych warzyw i z spokojem ułożyłam się za ladą, niedaleko
nieszczęśnika, który leżał tu już jakiś czas.
Większość
produktów spożywczych stała na miejscu, ale prawie wszystkie były
przeterminowane. Zadowoliłam się ostatecznie puszkami konserw rybnych oraz
zapasam napojów gazowanych, które nie smakowały jeszcze tak źle, chociaż termin
ich przydatności minął miesiąc temu. Po zjedzeniu trzech puszek poczułam się
pełna. W sklepie panowała ciemność, szyby przepuszczały niedużo światła, a
księżyc był skryty za chmurami. Zawsze przed snem lubiłam myśleć, to był taki
mój mały obrzęd. Kiedyś po prostu brałam książkę i czytałam aż do zaśnięcia,
ale teraz z oczywistych powodów nie było to możliwe. Bardzo za tym tęskniłam.
Pamiętałam jak byłam chora, tuż przed wybuchem zarazy i mąż czytał mi przed
snem. Te czasy wydawały się tak odległe jakby nie istniały.
Robiąc
sobie miejsce na podłodze zauważyłam coś leżącego w kącie. Okazało się to być
książka, a dokładniej dziennikiem. Pojawiła się ona praktycznie na zawołanie i
postanowiłam, że zaryzykuje wyczerpanie baterii w latarce i ewentualne
zauważenie. Chciałam chociaż na chwilę się oderwać. Niestety gdy tylko
włączyłam latarkę zobaczyłam tytuł zapisany starannym pismem: „Pamiętnik Ocalałego”. Lepsze to niż nic, pomyślałam.
Przewróciłam pierwszą stronę i zobaczyłam datę. „15 listopada 2014 – dzień 1”
głosił nagłówek. Przeleciałam wzrokiem całą stronę. Mężczyzna, który opisywał
swoje życie był młody, miał nieco ponad dwadzieścia cztery lata. Pisał o tym,
że wszystko trafiło szlag szybko w jego mieścince. Udało mu się jednak uciec z
rodziną do domku położonego gdzieś obok miasta, którego nazywa nie udało mi się
przeczytać, ponieważ była napisana niewyraźnie, a dodatkowo rozmazana.
Jego
styl pisania był spokojny. Nie używał jednak swojego imienia, a przynajmniej ja
nie mogłam go znaleźć wertując kolejne strony. Kolejne dni w pamiętniku
opisywały barykadę domu, zastrzelenie pierwszego człowieka, oraz zebranie
okolicznych ludzi i wspólne przeżycia. Momentami przechodziły mnie ciarki.
Nieznajomy wydawał się być kompletnie niewzruszony tym co stało się z światem.
Opisywał kolejne dni, jakby była to zwykła, szara codzienność. „Tego dnia ruszyliśmy całą grupą do
miejscowego sklepu i wzięliśmy wszystko, co tam było. Stary sklepikarz, Janusz
już nie żył. Znaleźliśmy go rozszarpanego na kawałki na zapleczu. Widok był
fascynujący. Trupy, którego go pożarły wybiliśmy. Podziwiam szczerze ich zapał
w dążeniu do celu. Nie zatrzymuje ich nic. Chcą tylko zatopić zęby w kolejnej
ofierze i tym samym sprawić, żeby dołączyła do nich. To nowi władcy świata.
Żałuje, że nie ma sposobu żeby ich kontrolować, ale podczas gdy reszta będzie
zajmowała się zabezpieczaniem gospodarstwa moich rodziców z pewnością wymyślę
coś, żeby je przechytrzyć. Myślę, że jestem w stanie.” Kolejne strony były
coraz to mroczniejsze. Wiedziałam, że potrzebuje snu, ale mimo to czytałam je z
zaciekawieniem. Każdy dzień był opisany dosyć dokładnie. Szczególną uwagę
przykuły opisy trupów. Autor widocznie interesował się nimi i prowadził
badania. Musiał być naukowcem, albo szaleńcem.
Chociaż
robiło się coraz ciekawiej zmęczenie wzięło górę. Rozejrzałam się raz jeszcze
po sklepie sprawdzając, czy wszystko jest bezpieczne, po czym przemyłam ranę i
zmieniłam opatrunek i położyłam się spać. Zasnęłam natychmiast. Gdy obudziłam
się było już jasno. Zaczęłam się pakować. Zabrałam tyle jedzenia ile byłam w
stanie, dodatkowo spakowałam też butelkę picia. Przez chwilę zastanawiałam się
czy zabrać ze sobą pamiętnik. Wydawał się być naprawdę mroczną lekturą, nie
byłam pewna, czy właśnie tego potrzebowałam w tym momencie. Nie byłam nawet w
jednej czwartej, a podejrzewałam, że dalsze strony będą zawierały jeszcze
gorsze rzeczy. Schowałam go ostatecznie do dużej kieszeni plecaka i ruszyłam w
stronę wyjścia. Odblokowując drzwi zastanawiałam się do kogo należała ta księga
i czy dziwny właściciel jeszcze żyje.
Wyszłam
na zewnątrz i prawie natychmiast wiedziałam, że coś jest nie tak. Zombie szły
wyraźnie w moją lewą stronę i nim się zdążyłam obejrzeć padł strzał. Cofnęłam
się do wnętrza sklepu. Serce zaczęło mi bić jak szalone. Wyjrzałam delikatnie
zza drzwi i zobaczyłam, że po lewej stronie ulicy stoi dwójka mężczyzn.
Strzelali oni do trupów, które do nich legły. Bałam się, a wiedziałam, że
jeżeli mnie zaczną gonić to nie ucieknę. Noga bolała mnie przy każdym
gwałtowniejszym kroku, a bieganie mogło otworzyć ranę i sprawić, że nie będę
wstanie uciec. Musimy iść dalej, usłyszałam
w głowie. To była prawda. Wiedziałam, że jeżeli szybko nie ruszę w prawo i nie
zacznę oddalać się od mężczyzn to zaraz będzie po mnie. Była szansa, że mnie
nie zauważą i będę mogła schować się w tym sklepie i przeczekać, ale
wiedziałam, że to zbyt ważny punkt, żeby go nie odwiedzić. Nie zauważyli mnie
jeszcze, ale wszystko miało zmienić się za chwilę. Wychyliłam się i kucając
zaczęłam szybkim krokiem podążać wzdłuż ściany.
- Hej – usłyszałam
szybciej niż zdążyłam zrobić parę kroków – Tam
ktoś jest!
- Stój! – krzyknął
ktoś inny. Strzał tym razem nie był wymierzony w trupy. Kula śmignęła i
poczułam pieczący ból, kiedy drasnęła mnie w ramię. Głośno wypuściłam powietrze
po czym wstałam i zaczęłam biec. Już po jednym gwałtownym ruchu noga zapiekła
mnie tak mocno, że mało co się nie wywróciłam. Starając się jak najbardziej
przenieść ciężar ciała na lewą nogę kuśtykałam do przodu. Skręciłam na zakręcie
w prawo wbiegając w nieduży miejski park. Słyszałam kroki bandytów, którzy za
mną biegli. Nie miałam szans ich pokonać nożem, a nawet gdybym miała broń
bałabym się tak samo.
- Nie uciekniesz! – wrzasnął
jeden z nich, jakby chciał wyssać tymi słowami resztki sił i odwagi jakie we
mnie zostały.
Dróg
było wiele, ale wiedziałam, że na otwartych przestrzeniach nie miałam szans ich
zgubić. Zauważyłam boczną uliczkę, która była pomiędzy dwoma starymi,
drewnianymi domami. Bez namysłu ruszyłam nią, licząc na to, że uda mi się
przeżyć. W połowie, całkiem długiego odcinka, noga zabolała mnie tak mocno, że
upadłam. Schowałam się szybko za kontenerem, który tu stał i modliłam się pod nosem aby moi oprawcy zniknęli.
Dyszałam ciężko, chociaż z całych siły starałam się uspokoić oddech. Kroki
jednak ucichły. Przez chwilę poczułam niezmierną ulgę, ale gdy tylko
usłyszałam głośniejsze szurnięcie
wiedziałam, że jeden z nich musiał być naprawdę blisko.
- Dziewczyno lepiej
się poddaj – powiedział mój oprawca powoli wchodząc w uliczkę. Słyszałam
jego kroki. Jego głos był spokojny, ale słychać też było, że jest zmęczony
biegiem, bo charakterystycznie charczał po każdym słowie. To pozwalało mi
zlokalizować jak daleko jest ode mnie – Weźmiemy
twoje rzeczy, może coś ci zostawimy – był już naprawdę blisko, zaledwie
parę kroków ode mnie. W całym zaułku stało jeszcze parę kolejnych kontenerów,
więc miałam szansę go zaskoczyć, ale co mogłam zrobić przeciwko silniejszemu
ode mnie mężczyźnie – No i nie obiecuje,
że nie skubniemy też trochę ciebie. Wiesz jak to jest – powiedział śmiejąc
się obleśnie.
Kiedy
zrównał się ze mną zadziałałam instynktownie. Mężczyzna nie zdążył dobrze na
mnie spojrzeć, kiedy wbiłam mu nóż w prawe udo. Zaryczał jak zarzynany wół, a
ja wykorzystując sytuację popchnęłam go i zaczęłam biec w stronę, z której
przyszedł, mając nadzieję, że jego kompan poszedł sprawdzić inną uliczkę. Nie
czułam już nawet bólu w nodze. Adrenalina zrobiła swoje, a ja biegłam niczym
strzała nie zatrzymując się nawet na chwilę. Szok był ogromny i przejął nade
mną kontrolę. Nawet nie zauważyłam kiedy znalazłam się poza miastem, a noga
zaczęła mnie boleć tak mocno, że zrobiło mi się czarno przed oczami. Osunęłam
się przy metalowych barierkach osłaniających drogę i zaczęłam oddychać ciężko.
Poczułam się tak zmęczona, że najchętniej położyłabym się w tym miejscu, w
którym leżałam i została tu na zawsze. Nie obchodziły mnie trupy, ani dwaj
mężczyźni, którzy chcieli mnie złapać. I tak nie miałam siły od nich uciec.
Nic się
jednak nie działo. Siedziałam, a noga pulsowała mi jakby miała wybuchnąć,
zombie były daleko ode mnie, a po bandytach nie widziałam śladu. Nie byłam
pewna, którą drogą wybiegłam z miasta, ale po chwili zauważyłam znak drogowy,
który wcześniej ominęłam. Trafiłam dobrze. Tabliczka pokazywała, że opuszczam
miasto, a zarazem, że jestem całkiem niedaleko Włocławka. Oczywiście całkiem
niedaleko jak na podróż pojazdem. Niestety przez te całe zamieszanie nie
znalazłam żadnego wozu, a teraz za bardzo bałam się tam wracać. Wstałam ciężko
i chowając nóż, który cały ten czas kurczowo trzymałam w dłoni, ruszyłam
wolniej niż wcześniej przed siebie. Noga z czasem przestawała boleć, aż ból
wrócił do skali do wytrzymania.
Byłam
ciekawa czy Alicji udało się to co planowała. Ruszyła wtedy w tę stronę, w
którą teraz szłam ja, ale nie widziałam żadnego jej śladu. Uśmiechnęłam się pod
nosem, kiedy zobaczyłam kolejne wyraźne ślady dużych opon na piaskowej drodze
prowadzącej na wschód. Oznaczało to, że ciągle byłam na tropie potwornie dużej
ciężarówki. Zapasy były na zadowalającym poziomie, nie musiałam martwić się
tym, że będę musiała szukać pożywienia przed snem, a dodatkowo wciąż miałam
tajemniczy dziennik i chociaż życie było wyjątkowo emocjonujące w tych czasach,
to nie mogłam się doczekać aż położę się w bezpiecznym miejscu i przeczytam
kolejne strony o przygodach tajemniczego mężczyzny.
Pogoda
była przyjemna do maszerowania, nie było ani za gorąco, ani za zimno. Gdy
słońce zaczęło powoli zachodzić wyszłam właśnie z leśnego odcinka drogi prosto
na pola. Otaczały mnie one z lewej i prawej strony sprawiając, że czułam się
wyjątkowo odsłonięta. Wiedziałam jednak, że muszę postarać się dojść do
kolejnego miasteczka jeszcze przed zapadnięciem nocy i dodatkowo znaleźć sobie
miejsce do przespania, które będzie w miarę bezpieczne. Pamiętałam, jak kiedyś
spędziłam noc na dachu starej szopy w małej wsi, wtedy był jeszcze ze mną mąż.
Chociaż upewnił się, że miejsce było bezpieczne to i tak skrzypiące ciągle
drzwi i odległe jęki trupów sprawiały, że przez całą noc leżałam przerażona i z
upragnieniem czekałam na wschód słońca.
Gdy
dochodziłam do pierwszych zabudowań było już ciemno, a ja miałam w ręce
latarkę. Zapas baterii starczył mi na jeszcze sporo używania, ale pomyślałam,
że jak zauważę jakiś kiosk to rozejrzę się za nimi, szczególnie biorąc pod
uwagę moje nowe hobby. Mieścinka była podobna do poprzedniej, składała się z
uliczek z niewysokimi budynkami rozłożonych na pewnym obszarze. Trupy pojawiły
się prawie natychmiast i odrywając się od wcześniejszych pozycji ruszyły
powolnym krokiem za mną. Nie zatrzymywałam się i ostrożnie wybierałam kolejne
drogi. Wiedziałam, że z taką nogą nie mogłam sobie pozwolić na zbytnie
szaleństwo. Miałam nadzieję, że czytając
pamiętnik, który znalazłam, znajdę jakieś porady jak chronić się przed trupami.
Na pewno istniał jakiś sposób, człowiek go piszący musiał być zdeterminowany do
działania.
Przed
moim oczami ukazał się zdemolowany przystanek autobusowy i trochę większy niż
zazwyczaj kiosk. Okna były zasłonięte żaluzją przeciwwłamaniową, ale byłam
pewna, że drzwi będzie dało się jakoś otworzyć. Były one zamknięte, ale jak się
po chwili okazało lekki podważenie zamka nożem otworzyło je bez większych
problemów. Szybko skryłam się w ciasnym, ale wystarczającym budynku i zasunęłam
drzwi od środka, dużą metalową zasuwą. Czując kojące bezpieczeństwo usiadłam i
rozejrzałam się. Widać było plamę starej, zaschniętej krwi. Nie znałam się na
tym za bardzo, ale musiała tutaj być już przynajmniej kilka tygodni, bo jak
przejechałam po niej nożem, to krew odpadła niczym sucha farba.
Na
wystawie było mnóstwo wafelków, ciasteczek i innych przekąsek, widziałam tez
cały stos gazet i czasopism. Nawet nie chciałam do nich zaglądać. Co było to
było. Rozłożyłam się wygodnie nie bojąc się, że światłem przyciągnę czyjąś
uwagę. Rolety i ściany robiły wystarczającą robotę. Zadowolona zaczęłam jeść
kolacje po czym oparłam się o ladę i włączyłam latarkę. Przypominając sobie o
wcześniejszym pomyśle przeszukałam kiosk i znalazłam parę opakowań baterii.
Takie zapasy na pewno starczyły na długi czas więc uradowana kolejnym małym
zwycięstwem zajęłam się lekturą.
Ta
szybko mnie wciągnęła. Zanim się obejrzałam zauważyłam, że czytam już wpisy z
grudnia opisujące pierwsze opady śniegu. „Śnieg
spadł. Myślałem, że to będzie oznaczało, że będzie jeszcze trudniej i jeszcze
gorzej, ale całe szczęście nie. Zima to kolejna szansa. Chociaż ciężko o
utrzymanie temperatury, a jedyne rzeczy do jedzenia to znalezione wcześniej
zapasy to zombie przestały być zagrożeniem. Mróz sprawia, że są wolniejsze, a
niektóre kompletnie przestają się ruszać. To idealna sytuacja, żeby zebrać parę
egzemplarzy i dokładniej zbadać, bez ryzyka.
24 grudnia 2016 –
dzień 40
Święta. Nigdy za nimi
nie przepadałem, ale jednak moi rodzice postanowili nie tracić do końca
człowieczeństwa i zorganizowali dla wszystkich pozostałych w obozie wielki
obiad. Nie było to nic specjalnego, ale i tak przypomniałem sobie cały szał
związany z tą tradycją. W obozie nie zostało nas wielu, moi ludzie zajmowali
okoliczne domy oddalone trochę od naszej farmy. Dużo też było na wyjazdach
zbierając informację o innych obozach. Wiedziałem już o tym w Toruniu,
Grudziądzu oraz Płońsku. Słyszałem też, że w okolicy Warszawy jest spora grupa
ocalałych na czele z wojskiem. Zima była idealnym momentem na zbieranie
informacji i badania.
25 grudnia 2016 –
dzień 41
Dzisiejszy dzień w
końcu przyniósł jakieś postępy. Nie wiem dokładnie jak wykorzystać jeszcze te
informacje, ale wiem, że trupy działają przede wszystkim w oparciu o bodziec
zapachu. Dla próby rozprułem jednego z nich i wysmarowałem ubrania w ich
wnętrznościach. Podziałało. Chociaż jest to dosyć trudne, z pewnością
odrażające i nie do końca dopracowane to daje ochronę. Trupy obwąchiwały mnie,
ale po chwili przestawały się mną interesować. Testowałem różne ilości flaków
po dokładnym wymyciu się i ostatecznie doszedłem do wniosków, że nawet nieduża
ilość krwi i wnętrzności wsmarowanych w ciało daje pożądany efekt.”
Gdy
przeczytałam wpis z dwudziestego piątego grudnia aż pacnęłam się w głowę. W
życiu nie pomyślałam o tym, żeby użyć flaków jako zapachu maskującego. Zdziwiło
mnie jak mogłam nie pomyśleć o tak banalnym pomyśle. Opcja wydawała się
idealna, bardziej mnie jednak przerażała wizja przykrego zapachu. Nie miałam
gdzie się umyć, rzadko kiedy znajdowałam domy z dostępem do wody. Chociaż zdecydowanie
smród był małą ceną za unikanie zombie. Jak
wiele można się od ciebie nauczyć, pomyślałam patrząc na dziennik. Chociaż
nie miałam pojęcia jak wygląda jego właściciel zaczęłam sobie to wyobrażać. Widziałam
wysokiego mężczyznę w okularach z czarną czupryną. Nie miał zarostu i
był dobrze zbudowany. Byłam ciekawa czy jeszcze żyje, czy może jeden z
kolejnych eksperymentów zakończył się fiaskiem. Jeżeli żył to czemu zostawił
swoje zapiski w takim miejscu? Mogłam ruszyć w stronę wspomnianej przez niego
farmy, ale nie byłam pewna czy jestem w stanie dojść tak daleko. Zastanawiałam
się jeszcze jak dużo dowiem się o okolicy. Mężczyzna wspominał o wielu obozach,
ale nie było w nim nic o Płocku, a właśnie tę nazwę usłyszałam z ust ocalałej
na drodze i jej grupy z wielkim tirem.
To musiała być grupa zasiedlająca nowy obóz. Cieszyłam się z posiadania
dziennika, czytając go miałam szansę dowiedzieć się czegoś więcej o ludziach za
którymi szłam. Całkowicie zafascynowana lekturą zgasiłam latarkę i położyłam
się spać opierając głowę o plecak. Zasnęłam dosyć szybko.
Gdy
rano wstałam zjadłam coś na szybko po czym zmieniłam opatrunek na nodze. Rana
goiła się, chociaż moje wczorajsze przygody na pewno spowolniły ten proces.
Ostrożnie odsunęłam zasuwy i wyszłam na zewnątrz. Zombie nie było widać na
najbliższym odcinku drogi. Przypomniałam sobie o badaniach autorach pamiętnika
i postanowiłam zapamiętać jak mogę się uratować w razie większych problemów. Na
drodze przede mną zobaczyłam ponownie ślady kół i rozjechanego trupa. Wyglądał
dokładnie tak jakby wyglądało coś, co właśnie zostało przejechane przez
rozpędzony pojazd. Ucieszona, że wciąż trzymam się dobrej trasy, ruszyłam
dalej.
Przy
trasie wylotowej z miasta zauważyłam nieco więcej trupów, ale też w oczy rzucił
mi się sklep militarny. Wiedziałam, że szansę na znalezienie broni tak długo po
wybuchu apokalipsy w takim miejscu były nikłe, ale postanowiłam zaryzykować.
Już zwykły pistolet dawał mi dużo, a znalezienie czegoś większego byłoby po
prostu cudne. W takich sklepach często były też ubrania idealne do
podróżowania. Sklep był na rogu ulicy, a do jego wnętrza prowadziły schodki.
Drzwi były lekko uchylone, ale nie to było problemem. Stało przed nim naprawdę
sporo trupów. Wyglądały jakby złapały jakiś trop, bo stałam niedaleko, a te i
tak podążały wzdłuż ulicy dalej. Postanowiłam, że wykorzystam sztuczkę, której
się nauczyłam.
Wypatrzyłam
samotnego trupa, który odłączył się od grupy i zagulgotał z podciętego gardła
jak mnie zobaczył. Ktoś zdecydowanie nie
wiedział jak go załatwić, pomyślałam patrząc jak ten idzie w moją stronę.
Po lekturze pamiętnika czułam się bardziej pewna siebie, jakbym grała w pokera
widząc karty moich przeciwników. Wyciągnęłam nóż i czekając aż trup podejdzie w
trochę bardziej ustronne miejsce wbiłam mu nóż w podbródek docierając ostrzem
do mózgu. Zgniła krew polała mi się strumieniem po rękach, a ja łapiąc trupa za
plecy położyłam go ostrożnie na ziemi, żeby nie zrobić za dużo hałasu. Walcząc
z obrzydzeniem rozprułam nożem jego koszulę oraz podkoszulek i spojrzałam na
lekko nabrzmiały brzuch. Operowałam już w swoim życiu ludzi, ale to jednak było
co innego. Smród czułam będąc odsunięta najdalej na ile pozwalał mi zasięg rąk.
Chwyciłam pewnie nóż i wbijając go kawałek pod mostkiem rozprułam bebechy
odsłaniając falę smrodu i pozwijanych organów.
Wafelki,
które jadłam na śniadanie podeszły mi do gardła, ale wiedziałam, że musze
zacząć się przyzwyczajać do tego zapachu. Odłożyłam nóż na bok i delikatnie
rozchyliłam połacie brzucha. Od razu rzuciły mi się w oczy jelita. Będą idealne, pomyślałam chwytając nóż i
zaczynając je wycinać. Nie było to takie trudne z ostrym narzędziem w ręce.
Chwyciłam interesujące mnie części i zawiesiłam sobie na szyi, rozsmarowując
tyle krwi ile zdołałam zdobyć po rękawach, nogawkach oraz torsie. Starałam się
unikać kontaktu zainfekowanej krwi z moją skórą jak się dało, ale wiedziałam,
że to nie jest do końca możliwe.
Rozsmarowanie
tego zajęło mi chwilę, ale w końcu zadowolona z efektu i przerażona zapachem
ruszyłam w stronę sklepu. Stało przed nim teraz trzech zombie, którzy spojrzeli
się na mnie, ale od razu zauważyłam, że nie przesuwają się w moją stronę tak
szybko. Wyglądały bardziej jakby się przyglądały i sprawdzały coś. Dalej w
dłoni kurczowo trzymałam rączkę od noża będąc gotowa do walki. Podchodziłam
coraz bliżej, widząc dokładnie ich zgniłe twarze i zakrwawione ciała. Te jednak
nie reagowały. Podejrzewałam, że jakbym zaczęła skakać i śpiewać z radości to i
tak by mnie zaatakowały, więc ostrożnie szłam, nie robiąc zbyt gwałtownych
ruchów.
Gdy
weszłam do sklepu odwróciłam się jeszcze raz na chwilę, ale zombie dalej stały
w tym samym miejscu idąc teraz w kierunku poprzednich trupów. Zadowolona z
sukcesu wyciągnęłam latarkę i zaczęłam badać wnętrze. Chciałam jak najszybciej
opuścić to miasto, więc szybkim krokiem ruszyłam do półek i od razu zauważyłam,
że wystawy z bronią są całkowicie puste. Nieco zrezygnowana tym faktem
ucieszyłam się, gdy zobaczyłam wieszaki z ubraniami. Wszystkie były w kolorach
moro i było tam tego naprawdę sporo. Szybko zauważyłam spodnie, bluzy,
koszulki, czapki, kurtki i wiele innych. Obejrzałam się jeszcze raz na ulicę i
zauważając, że jest pusta postanowiłam przebrać się już tutaj rezygnując z
brudnych ubrań i wziąć jeszcze trochę na zapas jakbym nie mogła znieść odoru
wnętrzności.
Zaczęłam
się rozbierać. Po chwili prawie naga w samych majtkach zaczęłam przebierać
wieszaki szukając koszulki w moim rozmiarze.
- Fajne masz te
cycuszki – usłyszałam nagle kobiecy głos za moimi plecami. Wystraszyłam się
tak bardzo, że upuściłam latarkę – Spokojnie,
bo jeszcze zrobisz coś temu apetycznemu ciałku.
Podniosłam latarkę uznając, że brak dźwięku przeładowania
oznacza, że mogę się rozejrzeć. Poświeciłam w kąt budynku, gdzie zobaczyłam
dziewczynę. Miała krótkie, czarne włosy. Jej twarz była piękna, lecz wygięta w
grymasie bólu. Trzymała się obiema rękoma szmaty, którą przytrzymywała przy
prawym boku. Materiał przesiąkł krwią.
Nim
zdążyłam o cokolwiek zapytać do środka sklepu wpadło więcej światła z otwartych
na oścież drzwi. Do środka wbiegła nieco starsza kobieta z długimi włosami
związanymi w warkocz. Miała w ręce strzelbę. Od razu gdy mnie zobaczyła podniosła
ją i wycelowała.
- Spokojnie mamuś – uspokoiła
ją leżąca dziewczyna.
Położyłam latarkę na ladzie i zrezygnowana podniosłam ręce.