czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 22: Pozostałości

Rozdział 22, ostatni w pełni poświęcony Bobrowi w tym tomie (25 jak w poprzednim tomie będzie zlepkiem trzech perspektyw). Po akcji Łapy, Magdy i Miczi i ich ucieczce Bobru zostaje z paroma problemami do załatwienia i dosyć ciężką sytuacją panującą w Ostoi. Czy Dziara przeżył atak Łapy? Jak zareagują ludzie Daliona na wiadomość o śmierci ich przywódców? Wszystko w tym niedługim rozdziale :) Zapraszam do czytania i standardowo proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

----------------------------------------------

Rozdział 22 (Bobru): Pozostałości

               
                A więc na tym polegał cały tajemniczy plan Łapy oraz, jak się okazało, Miczi i Magdy. Nie byłem na nie zły, bo sam miałem absolutnie dość tego wykańczającego zarówno psychicznie jak i fizycznie piekła, jakim był Toruń. Ale mimo tego bolało mnie, że wszystko, na co tak ciężko pracowałem, rozpadało się z dnia na dzień. Toruń miał być bezpiecznym miejscem. Miał chronić przed rzeczami z zewnątrz i w tym akurat sprawdzał się całkiem dobrze. Niestety większym problemem byli ludzie i to ci z samego Torunia. Działania Dziary zbierały swoje żniwa i musiałem z nim o tym koniecznie porozmawiać, ale teraz miałem większy problem.
                Stałem wraz z Ernim w pokoju, gdzie przed chwilą miała miejsce rzeź. W kącie dalej leżał strażnik Daliona, któremu któraś z dziewczyn skręciła kark. Obok w kałuży krwi leżał Karzeł, który był na chwilę obecną nieprzytomny, ale byłem pewien, że jak się obudzi będzie jeszcze gorzej, bo będziemy musieli mu wytłumaczyć, że Magda i Miczi uciekly. Po drugiej stronie sali wisiał trup Daliona, pozbawiony ręki, członka oraz sutka, a pod nim ogromne cielsko Smroda. Jak mogliśmy teraz wytłumaczyć to ludziom, którzy czekali na swoich przywódców. Co gorsza paru z nich dalej było w szpitalu, po prostu zostali w poczekalnie, gdzie odsypiali ciężką noc.
                Jedynym racjonalnym wyjściem było zabicie ich. Byli tak ślepo posłuszni Dalionowi, że na pewno nie dało się ich po prostu przeprosić, za zabicie ich dowódcy. Wyobrażałem sobie reakcje Giganta, Łapy lub Erniego, którzy usłyszeliby podobną rzecz. Kolejne ofiary były jednak tak straszną perspektywą, że aż zrobiło mi się słabo. Musieliśmy z nimi porozmawiać, a przynajmniej spróbować. Potrzebowałem teraz Dziary.
- Stary zostań z nim i jak się obudzi spróbuj mu jakoś wytłumaczyć to, co się stało, ok? – poprosiłem Erniego.
- Jasne… postaram się. Dobrze być znowu tutaj… - odpowiedział.
                Przeszedłem przez otwór, w którym parę minut temu były drzwi i powoli ruszyłem w stronę wyjścia ze szpitala. Starałem się ominąć poczekalnie, dlatego poszedłem kompletnie inną stroną budynku i już po chwili byłem na zewnątrz. Był środek nocy, po Miczi i Magdzie nie widać było śladu i nie dziwiłem się. Gdyby zostały po tym co zrobiły tutaj, to na pewno nie wyszłoby im to na dobre. Ruszyłem szybkim krokiem w stronę Kwatery Głównej.
                Dziwiło mnie, że Dziara kompletnie nie zainteresował się wymianą, ale ciągle zapominałem, że nie on tu rządzi, a przynajmniej nie na razie. Miasteczko już nie spało. Było jeszcze ciemno i zimno, ale mimo tego ludzie chodzili po ulicach w świetle latarni, jakby bali się, że gdy zasną stanie się coś złego. Ostoja znowu stawała się bezpiecznym miejscem, północna barykada spełniała swoją funkcję i była już tylko ulepszana, a strażnicy coraz liczniej patrolowali barykady i ulice.
                Wszedłem w charakterystyczną, ciemną uliczkę, która prowadziła prosto do Kwatery Głównej oraz północnej barykady. Na tym zakręcie, na którym spotykały się trzy uliczki, straciłem już dwie, cenne dla mnie osoby – Sołtysa i Natalię. Zawsze gdy tędy przechodziłem czułem się nieco nieswojo. Uczucie to potęgował fakt, że teraz byłem tu praktycznie całkowicie sam. Przyjechały tutaj trzy duże ekipy, a teraz zostały zaledwie niedobitki. Splunąłem na lewo od siebie i wziąłem głęboki oddech. Czemu to wszystko musiało być takie skomplikowane?
                Doszedłem do Kwatery Głównej i ostrożnie otworzyłem drzwi. Nie wiedziałem czy Dziara spał czy siedział, a nie chciałem go budzić. Gdy jednak zauważyłem światło w salonie to krzyknąłem:
- Dziara? Mogę wejść?
Odpowiedziała mi głucha cisza, więc nie wiedziałem do końca co mam zrobić. W końcu postanowiłem zamknąć za sobą drzwi i wejść. Kiedy spojrzałem na stół, przy którym zazwyczaj siedział Dziara to zobaczyłem coś strasznego. Mój przyjaciel, bo mimo wszystkiego co się stało, to nadal go tak mogłem nazwać, siedział związany, a z jego ust spływała strużka zaschniętej krwi. Miał on zamknięte oczy.
                Z początku się przestraszyłem, że on nie żyje, ale gdy podbiegłem i przyłożyłem dłoń do jego ust to zobaczyłem, że oddycha. Przyglądając się mu bliżej dostrzegłem coś w jego ustach i po chwili z obrzydzeniem wyjąłem z nich dwa kciuki. Obiegłem go i szybko zidentyfikowałem, że to były jego palce. Wtedy zdałem sobie sprawę, że ktoś tu może być ze mną, więc wyciągnąłem pistolet i rozejrzałem się po pokoju. Szybko sprawdziłem parter, ale nie znalazłem nikogo.
                Rozwiązałem go przy użyciu noża i delikatnie położyłem na ziemi. Następnie wybiegłem przed budynek szukając kogokolwiek z strażników, ale nikogo nie zauważyłem. Pobiegłem szybko zastanawiając się, co właściwie się tu stało. Czy to sprawka Miczi i Magdy? A może brała w tym udział Łapa? Była też możliwość, że Dziarę dorwał ktoś inny, nie mogłem być aż tak podejrzliwy. Wbiegłem na kolejną uliczkę i tam zauważyłem patrol strażników, wolno spacerujący po ulicy. Gdy mnie zobaczyli zatrzymali się na chwilę, a ja podbiegłem do nich.
- Chodźcie, wasz szef jest ranny, musicie mi pomóc – krzyknąłem łapiąc powietrze. Ruszyli za mną i po chwili wszyscy staliśmy przy Dziarze.  Strażnicy zrobili prowizoryczne nosze i wzięli Dziarę do lecznicy, a w tym czasie na miejscu przestępstwa pojawił się Szeryf. Wszyscy, na czele ze mną, byli zdziwieni tym co się tu stało. Sama nieobecność Dziary podczas wymiany była dziwna, ale widocznie nie była spowodowana zwykłym brakiem zainteresowania, a związaniem.
                Szeryf wyglądał wyjątkowo staro gdy sprawdzał biurko Dziary przyglądając się szklance z alkoholem, która leżała przewrócona. Ostatnio miał sporo pracy, szczególnie wiele od naszego przyjazdu do Torunia, gdzie zaczęło się od morderstwa Natalii, uwolnienia Jakuba, zniszczenie barykady, a teraz musiał główkować z zamachem na Dziarę oraz masakrą w szpitalu. Gdy obejrzał miejsce zbrodni podszedł do mnie.
- Znalazłeś go związanego z kciukami włożonymi do ust? – zapytał.
- Tak… chciałem z nim porozmawiać o tym co się stało w szpitalu i gdy wszedłem to był związany… - wytłumaczyłem.
- Będę musiał cię dodatkowo przesłuchać… - zaczął Szeryf.
- Mnie? Naprawdę mnie podejrzewasz? Zobacz w jakim on był stanie jak go znalazłem. Ernest i Wojciech potwierdzą, że pół godziny temu byłem jeszcze w szpitalu – odpowiedziałem zdenerwowany.
- Jak nie ty, to musiała to być ta twoja dziewczyna. Przydzieliłem jej strażnika, bo była pierwszą podejrzaną w sprawie o morderstwo Natalii i znalazłem jego ciało w jej mieszkaniu, a właściwie pod drzwiami do jej mieszkania – odpowiedział.
                To była kolejna nieciekawa informacja. Zawsze krążyły plotki, że to Łapa mogła stać za zabójstwem Natalii, ale ja wciąż w to nie wierzyłem. Nie wiem czy bałem się prawdy, czy jej po prostu nie chciałem poznać, ale wciąż trwałem w przekonaniu, że Łapa nie miała z tym nic wspólnego. Ta ucieczka jednak była dziwna. Rozumiałem, że sytuacja w Ostoi potrafiła wykończyć psychicznie, ale wciąż było to bardzo podejrzane. Szeryf, chociaż był ciężkim do polubienia człowiekiem, znał się na ludziach . Zazwyczaj jego podejrzenia były trafne i mogło się okazać, że tak naprawdę Magda i Łapa sporo namieszały w tym miejscu.
- Wiesz gdzie ją mogę znaleźć Bobru? – zapytał, widząc, że zamyśliłem się.
- Obawiam się, że uciekła z Ostoi.
- To chyba oczywisty dowód, nie uważasz? – zapytał Szeryf, po czym odszedł na bok pozostawiając mnie swoim myślom.
                Dziara został przetransportowany do szpitala i póki co był nieprzytomny, więc nie mogłem z nim porozmawiać, ale wciąż pozostawała jedną rzecz, którą musiałem zrobić jeszcze przed położeniem się spać. Rozwiązanie problemu z ludźmi Daliona, którzy prawdopodobnie wciąż nie wiedzieli o tym, że obaj ich dowódcy już nie żyli. Westchnąłem cicho i opuściłem Kwaterę Główną zastanawiając się, kto powinien ze mną pójść z nimi porozmawiać. W głębi myśli, czułem, że osoby, które ze mną tam pójdą , będą narażone bo zapewne rozmowa skończy się kolejnym rozlewem krwi. Była jeszcze opcja, żeby po prostu ich olać, ale ten problem i tak zapewne wróci, więc tym razem zdecydowałem się na ucięcie go przy samym korzeniu.
                Najpierw ruszyłem do szpitala, gdzie teraz chodziło sporo strażników. Pokój gdzie leżał Dalion został wysprzątany i wyglądało jakby właściwie nic tu się nie stało i na pewno gdybym nie widział tego na własne oczy to w życiu bym w to nie uwierzył.  Ciała również zostały gdzieś przetransportowane. Erniego znalazłem w poczekalni, gdzie było również związanych dwóch ludzi Daliona. Dwóch strażników siedziało obok i piło herbatę, a Erni, wyraźnie przybity, obserwował zakładników. Podszedłem do niego i przywitałem się.
- Dziara został zaatakowany… - powiedział nieprzytomnie Erni.
- Dobrze, że poszedłem do niego dzisiaj… - odpowiedziałem.
- Może dobrze, może źle – odpowiedział złowrogo.
- Co z nimi? – zapytałem zmieniając temat.
- To dwa typowe popychadła, raczej nie dadzą nam szans na normalną wymianę – powiedział Erni.
- Będę cię potrzebował. Wiem, że jesteś zmęczony, ale wymiana musi dojść do skutku, a nie będziemy ryzykować życiem Karła, kiedy jeden z naszych dowódców leży w szpitalu.
- No nie wiem stary… ledwo trzymam się na nogach, ten wyjazd mnie wykończył – przyznał Erni. Wyglądał rzeczywiście bardzo kiepsko.
- Weźmiemy ze sobą parę osób i nam się uda. Potrzebuję cię.
                Kiciuś jeszcze chwilę milczał po czym kiwnął głową i wstał.
- Kto jeszcze z nami pójdzie? – zapytał.
- Potrzebujemy kogoś, kto zdecydowanie powinien być u naszego boku jak za starych, dawnych czasów – powiedziałem tajemniczo, po czym ruszyłem z towarzyszem w stronę wyjścia ze szpitala. Nie odeszliśmy daleko. Naszym celem był budynek więzienia.
- Gigant? – zapytał z niedowierzaniem Erni.
- I ten pół-rusek Dymitr. Dziara póki co nie sprzeciwi się, a wręcz się ucieszy i tak miał ich na dniach uwolnić. Z ich pomocą powinno być nieco łatwiej.
- Ale weźmiemy z nami jeszcze paru strażników, tak? – zapytał.
- Jasne, że tak – odpowiedziałem.
                Podeszliśmy do drzwi więzienia i otworzyliśmy je. Przysypiający strażnik zerwał się wyciągając niezgrabnie pistolet i mierząc w nas. Po chwili jednak rozpoznał nasza dwójkę i opuścił broń.
- Czego tu szukacie panowie? – zapytał zaspanym głosem. Był nieco starszy od nas i zdecydowanie masywniejszy i bardziej umięśniony. Mimo tego zwracał się do nas z szacunkiem i wyglądał na nieco zażenowanego tym co się stało. Udawaliśmy jednak, że nic nie widzieliśmy i przeszliśmy od razu do konkretów.
- Chcę, żebyś wypuścił więźniów, którzy siedzą tu za sabotaż północnej barykady. Są niewinni, a prawdziwi sprawy uciekli – powiedziałem spokojnym tonem.
- Eee… - zawahał się na chwilę chłopak jakby nie wiedząc co zrobić – Nie mogę bez… no wiecie bez nikogo z góry. Szef się wkurzy – odpowiedział.
- To jest rozkaz z góry – odpowiedziałem po chwili zastanowienia – Dziara kazał ich wypuścić – dodałem po chwili.
- Och. Niech będzie, ale jak co złego to nie ja – odpowiedział, po czym teatralnie opadł na krzesło udając, że nas nie widzi.
                Minęliśmy go zabierając z wieszaka kluczę i schodząc do piwnicy z celami. Szybko zlokalizowaliśmy dwie cele, położone po prawej stronie korytarza.  Zarówno Gigant jak i Dymitr spali, więc musieliśmy ich budzić i szybko tłumaczyć, co się dzieje.
- Mam wrażenie jakbym od dawna był poza akcją – przyznał Gigant, po tym jak się z nim przywitałem i szybko streściłem całą sytuacje.
- Nie martw się, teraz będzie lepiej. Sporo się pozmieniało, ale jesteście już niewinni. W sumie nigdy nie wątpiłem w twoją niewinność – odpowiedziałem, klepiąc go po plecach.
- I co teraz mam dokładnie zrobić? – spytał, gdy byliśmy już przed budynkiem.
- Gdzie jest twoja broń? – zapytałem.
- Prawdopodobnie w środku w schowku policyjnym. Odbierzemy ją? – zapytał.
- No jasne.
                Wróciliśmy jeszcze na chwilę na posterunek i po chwili Gigant wyglądał tak jak kiedyś, jedynie nieco mizerniej. Na plecach miecz, a na twarzy szeroki uśmiech. Dymitr również się cieszył. Erni rozmawiał z nim o czymś kawałek za nami, a my kierowaliśmy swoje kroki w stronę jednej z barykad wschodnich, za która czekała na nas zgraja Daliona. Przy samej barykadzie, tak jak się spodziewałem, stało więcej strażników niż zazwyczaj, więc gdy tylko się tam zjawiliśmy to wytłumaczyłem im sytuacje i poprosiłem o wsparcie. Cała szóstka wyraziła chęć pomocy, więc zabrałem całą zebraną drużynę na bok, żeby przedstawić im plan działania. Byłem zmęczony, ale zdeterminowany.
- Zasada jest prosta, ja z nimi porozmawiam i postaram się dogadać. Jeżeli wyciągną bronie to my też je wyciągniemy, ale postarajcie się żeby nie doszło do strzelaniny. Ten dzień i tak był ciężki. Nie warto oddawać życia kolejnych osób, jeżeli jest szansa rozwiązania tego w pokojowy sposób – wytłumaczyłem – Ci ludzie będą źli i zmęczeni, tak samo zresztą jak my, więc po prostu bądźcie wyrozumiali i nie dajcie się sprowokować. Ostrzegam, że to może być trochę jak negocjacje z zombie, więc miejcie się na baczności.
                Strażnicy kiwnęli głowami na znak zrozumienia, sprawdzając stan ekwipunku, Gigant poprawił pozycje miecza, tak żeby był łatwiejszy do wyciągnięcia, Dymitr odpalił papierosa i zniknął w kłębie dymu, a Erni stał z kamienną twarzą i w milczeniu słuchał. Gdy wszyscy byli gotowy, kazałem otworzyć bramy i wyszedłem przed nie. Obozowisko ludzi Daliona zaczynało się pod koniec tej uliczki, już z daleka widać było samochody i ludzie wędrujących pomiędzy nimi. Odetchnąłem głęboko, a para z moich ust uleciała w górę. Deszcz już nie padał, ale zrobiło się momentalnie bardzo zimno. Pierwszy raz opuszczałem mury Ostoi jako ktoś, kto reprezentował w pełni jej interesy. Jako dowódca. Karzeł był teraz zajęty wraz z Szeryfem swoimi sprawami, a Dziara leżał nieprzytomny. Musiałem im pomóc, bez względu na to ile złego mnie w tym miejscu spotkało.
                Gdy byliśmy blisko prowizorycznego obozu, usłyszeliśmy krzyki. Po chwili około sześciu bandytów obserwowało nas z broniami w rękach. Nie celowali jednak do nas, ale było to dosyć niebezpieczne i idąc zacisnąłem ciaśniej dłoń na mojej spluwie. Stanęliśmy parę kroków od ludzi Daliona, żeby pokazać im, że nie mamy złych zamiarów i czekaliśmy, aż oni ustawią się tak, jak chcą.
- Czego? – zapytał łysy mężczyzna, mający więcej masy mięśniowej na ręce niż ja na całym ciele.
- Przychodzimy w pokoju, chcemy z wami negocjować – powiedziałem spokojnie i stanowczo.
- Jak to? Przecież wymiana już była, parę godzin temu. Oddaliśmy wam więźniów i wzięliśmy zapasy – zdziwił się łysy mężczyzna, a drugi obok niego pokiwał głową pokazując, że tak właśnie było.
- Nie chodzi o to – zacząłem, zastanawiając się co powiedzieć – Chodzi o to, że musicie stąd odejść już teraz. W tej chwili.
                Łysy popatrzył się po swoich kompanach. Było ich w sumie około piętnastu i wszyscy łypali małymi oczkami po mnie i moich towarzyszach.
- Chyba się nie rozumiemy chłopaczku, w waszym obozie wciąż są nasi kumple – odpowiedział ukazując wybrakowane uzębienie i wyraźnie przyciskając kolbę broni do ramienia.
- Powiedzmy, że miał miejsce wypadek. Ale nie chcemy kłopotów, to był nasz błąd. Nasz przywódca leży teraz w szpitalu, a wasi ludzie nie żyją. Wszyscy oprócz dwóch, którzy eskortowali waszych przywódców do Ostoi. Niestety, jest mi przykro. Naprawdę bardzo przykro.
Byczek podniósł broń i po chwili celowało we mnie około piętnastu luf. Nogi się trochę pode mną ugięły, ale kiedy usłyszałem, że moi ludzie robią to samo, to podniosło mnie to odrobinę na duchu. Podniosłem jednak rękę, prosząc ich, żeby nie strzelali.
- Zabiłeś naszych przywódców, pomimo tego, że oddaliśmy wam zakładników? Ty jebany skurwysynie! – wrzasnął łysy i podszedł nieco bliżej.
- Nikt z Ostoi nie zabił waszych przywódców. Zrobiła to dziewczyna, która chciała się na nich zemścić, bo jakiś czas temu ją skrzywdzili. Teraz uciekła na południe, z paroma innymi ludźmi. Nie ma sensu ich gonić. A tutaj nie znajdziecie nic oprócz problemów. Czy warto? – zapytałem.
                Łysy fuknął groźnie, po czym opuścił broń.
- Kiedyś się jeszcze spotkamy. Nie odpuścimy tego, teraz wy macie przewagę, ale kiedyś może być odwrotnie – powiedział.
Tak po prostu odpuszczają, pomyślałem. To było zbyt łatwe. Przynajmniej raz dzisiaj udało się nam coś osiągnąć bez przemocy.
- Będziemy kręcić się w okolicy. Do czasu, aż oddacie nam naszych ludzi, którzy przeżyli pobyt w waszym szpitalu. A potem odejdziemy, ale jeszcze kiedyś się spotkamy – powtórzył znowu.
- Nie jesteśmy waszymi wrogami. To wy złapaliście naszych ludzi w zasadzkę. My chcieliśmy pomóc, niestety nie wyszło – powiedziałem.
                Nikt z ich grupy nie odpowiedział. Odwróciliśmy się i bałem się, że wtedy właśnie padną strzały, ale tak się nie stało. Wróciliśmy normalnie i w sumie cieszyłem się z takiego rozwoju sprawy. Nie dość, że nikt więcej nie zginął to dodatkowo uwolniłem Giganta. Sytuacja stawała się stabilna. Erni wrócił do swojego mieszkania żeby odpocząć, a ja w tym czasie zdecydowałem się na to, żeby wraz z Karolem i Dymitrem pójść do szpitala i wypuścić dwóch zakładników. Zasłużyli na to.
                Około godzinę później, gdy wszystko było już załatwione, wróciłem do mieszkania Łapy. W żadnym wypadku nie miałem ochoty spać w Kwaterze Głównej, gdzie mieszkania na piętrze zajmowali członkowie Czerwonych Flar. Musiało być tam teraz w miarę pusto, skoro jedynymi Czerwonymi Flarami w Ostoi byli Mpd i Wiktoria, jednak wciąż wolałem wrócić do mieszkania, w którym jeszcze parę dni temu spędzałem upojne chwilę z Łapą. W sumie pomimo tego, że trochę mi jej brakowało to cieszyłem się, że jej nie ma. Zawsze brałem związek z nią ,za coś złego chociaż przyjemnego. Teraz siedziałem sam i chociaż byłem piekielnie zmęczony to nie mogłem zasnąć. Dopiero po pół godzinie i dwóch lampkach wina zamknąłem oczy i zasnąłem.
                Obudziło mnie stukanie do drzwi. Za oknami było już jasno i świeciło słońce. Po chmurach nie było ani śladu. Z racji iż zasnąłem w ubraniu to nie miałem problemu z ubieraniem się. Zwlokłem się z łóżka i powoli podszedłem do drzwi. Zobaczyłem po drugiej stronie Wiktorię.
- Hej. Dziara się obudził i prosił żebym po ciebie wpadła – powiedziała na dzieńdobry.
- Hej… Dziara? Dopiero wstałem, dasz mi chwilkę? Wejdź proszę – powiedziałem, po czym wpuściłem ją i poczekałem, aż usiądzie. Sam wziąłem dzbanek z wodą i nalałem jej i sobie po szklance. Suszyło mnie w buzi i bolała mnie głowa, ale bywało gorzej.
- Jak się czujesz? Po tym co się stało? – zapytała.
- Bywało lepiej – skwitowałem.
- Wiesz jak chcesz mogę ci pomóc… no wiesz jak sobie nie radzisz, czy coś – zaproponowała.
                Milczałem. W ciszy wpatrywałem się w okno pijąc powoli wodę.
- Jak twoja noga – zapytałem w końcu.
- Z dnia na dzień coraz lepiej, dzięki – odpowiedziała.
Dopiłem resztę wody i wstałem.
- Chodźmy, chcę mieć to za sobą – czułem się teraz naprawdę zmęczony. Jak nigdy dotąd. Musiałem trochę odpocząć przed następnymi działaniami, a byłem pewien, że spotkanie z Dziarą spokojnie się nie skończy. Po drodze zamieniłem parę słów z Wiktorią, ale byłem raczej cicho. Cieszyło mnie to, że traktowała mnie jak przyjaciela i chciała pomóc, ale wciąż nie miałem na to humoru. Doszliśmy do szpitala i tam poszedłem prosto do sali, na której leżał Dziara. Miał zabandażowane obie ręce i parę plastrów na twarzy. Dodatkowo obwiązali mu także brzuch.
                Wiktoria kiwnęła tylko głową i wyszła zamykając za sobą drzwi i zostawiając nas samych. Dziara uśmiechnął się pod nosem.
- Przykro mi – powiedziałem cicho, ale słyszalnie.
- To nie jest twoja wina. To wina mojej głupoty, drogi przyjacielu. Byłem głupim chujkiem, który chciał osiągnąć coś za zbyt dużą cenę. Chciałem cię przeprosić – powiedział Dziara poważnie. To mnie zdziwiło. Spodziewałem się, że jak wejdę to będzie się mnie czepiał, bo to w końcu moi ludzie go okaleczyli. Może stało mu się coś w głowę?
- Och… nie to nie twoja wina – powiedziałem.
- Jasne, że moja wina. Miałem stabilną sytuację, a zachciałem więcej. Dlatego te wszystkie ataki Gangu, wymiany, rozwalone barykady i inne. Teraz jednak chcę się zmienić. Chcę być przywódcą, którego szanują. Oczywiście chcę też budzić strach, ale to już inna sprawa. Jutro zakończymy życie Karła i zaczniemy nowy rozdział w Ostoi. Ty, ja i Czerwone Flary. Co ty na to?
                Byłem nieco zdziwiony tym co mówił.
- Dalej chcesz zabić Karła? – zapytałem dosyć cicho, jakby w obawie, że ktoś nas podsłuchuje.
- Za dużo osób oddało życie żeby teraz z tego zrezygnować. Zresztą jest jeszcze Gang. Pamiętasz ten atak sprzed paru dni? To nie byli wszyscy członkowie Gangu. Jest ich nadal paru i nadal żyje Jan. Jutro rozprawimy się z wszystkim podczas mszy. Zaraz przedstawię ci cały plan. Może zacznę od tego, że jutro będziesz mnie tam reprezentował u boku Karła. Będziesz tymczasowym dowódcą i sprawisz, że Karzeł zginie. Rozumiemy się?

1 komentarz:

  1. Coś mi się ten Dziara nie podoba :P Pomimo tego wszystkiego, jego "zmiany", nadal chce być przywódcą :D Ahh ten Toruń xd

    OdpowiedzUsuń