Rozdział 22, ostatni w pełni poświęcony Bobrowi w tym tomie (25 jak w poprzednim tomie będzie zlepkiem trzech perspektyw). Po akcji Łapy, Magdy i Miczi i ich ucieczce Bobru zostaje z paroma problemami do załatwienia i dosyć ciężką sytuacją panującą w Ostoi. Czy Dziara przeżył atak Łapy? Jak zareagują ludzie Daliona na wiadomość o śmierci ich przywódców? Wszystko w tym niedługim rozdziale :) Zapraszam do czytania i standardowo proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.
----------------------------------------------
Rozdział 22 (Bobru): Pozostałości
A więc
na tym polegał cały tajemniczy plan Łapy oraz, jak się okazało, Miczi i Magdy.
Nie byłem na nie zły, bo sam miałem absolutnie dość tego wykańczającego zarówno
psychicznie jak i fizycznie piekła, jakim był Toruń. Ale mimo tego bolało mnie,
że wszystko, na co tak ciężko pracowałem, rozpadało się z dnia na dzień. Toruń
miał być bezpiecznym miejscem. Miał chronić przed rzeczami z zewnątrz i w tym
akurat sprawdzał się całkiem dobrze. Niestety większym problemem byli ludzie i
to ci z samego Torunia. Działania Dziary zbierały swoje żniwa i musiałem z nim
o tym koniecznie porozmawiać, ale teraz miałem większy problem.
Stałem
wraz z Ernim w pokoju, gdzie przed chwilą miała miejsce rzeź. W kącie dalej
leżał strażnik Daliona, któremu któraś z dziewczyn skręciła kark. Obok w kałuży
krwi leżał Karzeł, który był na chwilę obecną nieprzytomny, ale byłem pewien,
że jak się obudzi będzie jeszcze gorzej, bo będziemy musieli mu wytłumaczyć, że
Magda i Miczi uciekly. Po drugiej stronie sali wisiał trup Daliona, pozbawiony
ręki, członka oraz sutka, a pod nim ogromne cielsko Smroda. Jak mogliśmy teraz
wytłumaczyć to ludziom, którzy czekali na swoich przywódców. Co gorsza paru z
nich dalej było w szpitalu, po prostu zostali w poczekalnie, gdzie odsypiali
ciężką noc.
Jedynym
racjonalnym wyjściem było zabicie ich. Byli tak ślepo posłuszni Dalionowi, że
na pewno nie dało się ich po prostu przeprosić, za zabicie ich dowódcy.
Wyobrażałem sobie reakcje Giganta, Łapy lub Erniego, którzy usłyszeliby podobną
rzecz. Kolejne ofiary były jednak tak straszną perspektywą, że aż zrobiło mi
się słabo. Musieliśmy z nimi porozmawiać, a przynajmniej spróbować.
Potrzebowałem teraz Dziary.
- Stary zostań z nim i
jak się obudzi spróbuj mu jakoś wytłumaczyć to, co się stało, ok? – poprosiłem
Erniego.
- Jasne… postaram się.
Dobrze być znowu tutaj… - odpowiedział.
Przeszedłem
przez otwór, w którym parę minut temu były drzwi i powoli ruszyłem w stronę
wyjścia ze szpitala. Starałem się ominąć poczekalnie, dlatego poszedłem
kompletnie inną stroną budynku i już po chwili byłem na zewnątrz. Był środek
nocy, po Miczi i Magdzie nie widać było śladu i nie dziwiłem się. Gdyby zostały
po tym co zrobiły tutaj, to na pewno nie wyszłoby im to na dobre. Ruszyłem
szybkim krokiem w stronę Kwatery Głównej.
Dziwiło
mnie, że Dziara kompletnie nie zainteresował się wymianą, ale ciągle
zapominałem, że nie on tu rządzi, a przynajmniej nie na razie. Miasteczko już
nie spało. Było jeszcze ciemno i zimno, ale mimo tego ludzie chodzili po
ulicach w świetle latarni, jakby bali się, że gdy zasną stanie się coś złego.
Ostoja znowu stawała się bezpiecznym miejscem, północna barykada spełniała
swoją funkcję i była już tylko ulepszana, a strażnicy coraz liczniej
patrolowali barykady i ulice.
Wszedłem
w charakterystyczną, ciemną uliczkę, która prowadziła prosto do Kwatery Głównej
oraz północnej barykady. Na tym zakręcie, na którym spotykały się trzy uliczki,
straciłem już dwie, cenne dla mnie osoby – Sołtysa i Natalię. Zawsze gdy tędy
przechodziłem czułem się nieco nieswojo. Uczucie to potęgował fakt, że teraz
byłem tu praktycznie całkowicie sam. Przyjechały tutaj trzy duże ekipy, a teraz
zostały zaledwie niedobitki. Splunąłem na lewo od siebie i wziąłem głęboki
oddech. Czemu to wszystko musiało być takie skomplikowane?
Doszedłem
do Kwatery Głównej i ostrożnie otworzyłem drzwi. Nie wiedziałem czy Dziara spał
czy siedział, a nie chciałem go budzić. Gdy jednak zauważyłem światło w salonie
to krzyknąłem:
- Dziara? Mogę wejść?
Odpowiedziała mi głucha cisza, więc nie wiedziałem do końca
co mam zrobić. W końcu postanowiłem zamknąć za sobą drzwi i wejść. Kiedy
spojrzałem na stół, przy którym zazwyczaj siedział Dziara to zobaczyłem coś
strasznego. Mój przyjaciel, bo mimo wszystkiego co się stało, to nadal go tak
mogłem nazwać, siedział związany, a z jego ust spływała strużka zaschniętej
krwi. Miał on zamknięte oczy.
Z
początku się przestraszyłem, że on nie żyje, ale gdy podbiegłem i przyłożyłem
dłoń do jego ust to zobaczyłem, że oddycha. Przyglądając się mu bliżej
dostrzegłem coś w jego ustach i po chwili z obrzydzeniem wyjąłem z nich dwa
kciuki. Obiegłem go i szybko zidentyfikowałem, że to były jego palce. Wtedy
zdałem sobie sprawę, że ktoś tu może być ze mną, więc wyciągnąłem pistolet i
rozejrzałem się po pokoju. Szybko sprawdziłem parter, ale nie znalazłem nikogo.
Rozwiązałem
go przy użyciu noża i delikatnie położyłem na ziemi. Następnie wybiegłem przed
budynek szukając kogokolwiek z strażników, ale nikogo nie zauważyłem. Pobiegłem
szybko zastanawiając się, co właściwie się tu stało. Czy to sprawka Miczi i
Magdy? A może brała w tym udział Łapa? Była też możliwość, że Dziarę dorwał
ktoś inny, nie mogłem być aż tak podejrzliwy. Wbiegłem na kolejną uliczkę i tam
zauważyłem patrol strażników, wolno spacerujący po ulicy. Gdy mnie zobaczyli
zatrzymali się na chwilę, a ja podbiegłem do nich.
- Chodźcie, wasz szef
jest ranny, musicie mi pomóc – krzyknąłem łapiąc powietrze. Ruszyli za mną
i po chwili wszyscy staliśmy przy Dziarze.
Strażnicy zrobili prowizoryczne nosze i wzięli Dziarę do lecznicy, a w
tym czasie na miejscu przestępstwa pojawił się Szeryf. Wszyscy, na czele ze
mną, byli zdziwieni tym co się tu stało. Sama nieobecność Dziary podczas
wymiany była dziwna, ale widocznie nie była spowodowana zwykłym brakiem
zainteresowania, a związaniem.
Szeryf
wyglądał wyjątkowo staro gdy sprawdzał biurko Dziary przyglądając się szklance
z alkoholem, która leżała przewrócona. Ostatnio miał sporo pracy, szczególnie
wiele od naszego przyjazdu do Torunia, gdzie zaczęło się od morderstwa Natalii,
uwolnienia Jakuba, zniszczenie barykady, a teraz musiał główkować z zamachem na
Dziarę oraz masakrą w szpitalu. Gdy obejrzał miejsce zbrodni podszedł do mnie.
- Znalazłeś go
związanego z kciukami włożonymi do ust? – zapytał.
- Tak… chciałem z nim
porozmawiać o tym co się stało w szpitalu i gdy wszedłem to był związany… - wytłumaczyłem.
- Będę musiał cię
dodatkowo przesłuchać… - zaczął Szeryf.
- Mnie? Naprawdę mnie
podejrzewasz? Zobacz w jakim on był stanie jak go znalazłem. Ernest i Wojciech
potwierdzą, że pół godziny temu byłem jeszcze w szpitalu – odpowiedziałem
zdenerwowany.
- Jak nie ty, to
musiała to być ta twoja dziewczyna. Przydzieliłem jej strażnika, bo była
pierwszą podejrzaną w sprawie o morderstwo Natalii i znalazłem jego ciało w jej
mieszkaniu, a właściwie pod drzwiami do jej mieszkania – odpowiedział.
To była
kolejna nieciekawa informacja. Zawsze krążyły plotki, że to Łapa mogła stać za
zabójstwem Natalii, ale ja wciąż w to nie wierzyłem. Nie wiem czy bałem się
prawdy, czy jej po prostu nie chciałem poznać, ale wciąż trwałem w przekonaniu,
że Łapa nie miała z tym nic wspólnego. Ta ucieczka jednak była dziwna.
Rozumiałem, że sytuacja w Ostoi potrafiła wykończyć psychicznie, ale wciąż było
to bardzo podejrzane. Szeryf, chociaż był ciężkim do polubienia człowiekiem,
znał się na ludziach . Zazwyczaj jego podejrzenia były trafne i mogło się
okazać, że tak naprawdę Magda i Łapa sporo namieszały w tym miejscu.
- Wiesz gdzie ją mogę
znaleźć Bobru? – zapytał, widząc, że zamyśliłem się.
- Obawiam się, że
uciekła z Ostoi.
- To chyba oczywisty
dowód, nie uważasz? – zapytał Szeryf, po czym odszedł na bok pozostawiając
mnie swoim myślom.
Dziara
został przetransportowany do szpitala i póki co był nieprzytomny, więc nie
mogłem z nim porozmawiać, ale wciąż pozostawała jedną rzecz, którą musiałem
zrobić jeszcze przed położeniem się spać. Rozwiązanie problemu z ludźmi
Daliona, którzy prawdopodobnie wciąż nie wiedzieli o tym, że obaj ich dowódcy
już nie żyli. Westchnąłem cicho i opuściłem Kwaterę Główną zastanawiając się,
kto powinien ze mną pójść z nimi porozmawiać. W głębi myśli, czułem, że osoby,
które ze mną tam pójdą , będą narażone bo zapewne rozmowa skończy się kolejnym
rozlewem krwi. Była jeszcze opcja, żeby po prostu ich olać, ale ten problem i
tak zapewne wróci, więc tym razem zdecydowałem się na ucięcie go przy samym
korzeniu.
Najpierw
ruszyłem do szpitala, gdzie teraz chodziło sporo strażników. Pokój gdzie leżał
Dalion został wysprzątany i wyglądało jakby właściwie nic tu się nie stało i na
pewno gdybym nie widział tego na własne oczy to w życiu bym w to nie uwierzył. Ciała również zostały gdzieś
przetransportowane. Erniego znalazłem w poczekalni, gdzie było również
związanych dwóch ludzi Daliona. Dwóch strażników siedziało obok i piło herbatę,
a Erni, wyraźnie przybity, obserwował zakładników. Podszedłem do niego i
przywitałem się.
- Dziara został
zaatakowany… - powiedział nieprzytomnie Erni.
- Dobrze, że poszedłem
do niego dzisiaj… - odpowiedziałem.
- Może dobrze, może
źle – odpowiedział złowrogo.
- Co z nimi? – zapytałem
zmieniając temat.
- To dwa typowe
popychadła, raczej nie dadzą nam szans na normalną wymianę – powiedział
Erni.
- Będę cię
potrzebował. Wiem, że jesteś zmęczony, ale wymiana musi dojść do skutku, a nie
będziemy ryzykować życiem Karła, kiedy jeden z naszych dowódców leży w szpitalu.
- No nie wiem stary…
ledwo trzymam się na nogach, ten wyjazd mnie wykończył – przyznał Erni.
Wyglądał rzeczywiście bardzo kiepsko.
- Weźmiemy ze sobą
parę osób i nam się uda. Potrzebuję cię.
Kiciuś
jeszcze chwilę milczał po czym kiwnął głową i wstał.
- Kto jeszcze z nami
pójdzie? – zapytał.
- Potrzebujemy kogoś,
kto zdecydowanie powinien być u naszego boku jak za starych, dawnych czasów – powiedziałem
tajemniczo, po czym ruszyłem z towarzyszem w stronę wyjścia ze szpitala. Nie
odeszliśmy daleko. Naszym celem był budynek więzienia.
- Gigant? – zapytał
z niedowierzaniem Erni.
- I ten pół-rusek
Dymitr. Dziara póki co nie sprzeciwi się, a wręcz się ucieszy i tak miał ich na
dniach uwolnić. Z ich pomocą powinno być nieco łatwiej.
- Ale weźmiemy z nami jeszcze
paru strażników, tak? – zapytał.
- Jasne, że tak – odpowiedziałem.
Podeszliśmy
do drzwi więzienia i otworzyliśmy je. Przysypiający strażnik zerwał się
wyciągając niezgrabnie pistolet i mierząc w nas. Po chwili jednak rozpoznał
nasza dwójkę i opuścił broń.
- Czego tu szukacie
panowie? – zapytał zaspanym głosem. Był nieco starszy od nas i zdecydowanie
masywniejszy i bardziej umięśniony. Mimo tego zwracał się do nas z szacunkiem i
wyglądał na nieco zażenowanego tym co się stało. Udawaliśmy jednak, że nic nie
widzieliśmy i przeszliśmy od razu do konkretów.
- Chcę, żebyś wypuścił
więźniów, którzy siedzą tu za sabotaż północnej barykady. Są niewinni, a
prawdziwi sprawy uciekli – powiedziałem spokojnym tonem.
- Eee… - zawahał
się na chwilę chłopak jakby nie wiedząc co zrobić – Nie mogę bez… no wiecie bez nikogo z góry. Szef się wkurzy – odpowiedział.
- To jest rozkaz z
góry – odpowiedziałem po chwili zastanowienia – Dziara kazał ich wypuścić – dodałem po chwili.
- Och. Niech będzie,
ale jak co złego to nie ja – odpowiedział, po czym teatralnie opadł na
krzesło udając, że nas nie widzi.
Minęliśmy
go zabierając z wieszaka kluczę i schodząc do piwnicy z celami. Szybko
zlokalizowaliśmy dwie cele, położone po prawej stronie korytarza. Zarówno Gigant jak i Dymitr spali, więc
musieliśmy ich budzić i szybko tłumaczyć, co się dzieje.
- Mam wrażenie jakbym
od dawna był poza akcją – przyznał Gigant, po tym jak się z nim przywitałem
i szybko streściłem całą sytuacje.
- Nie martw się, teraz
będzie lepiej. Sporo się pozmieniało, ale jesteście już niewinni. W sumie nigdy
nie wątpiłem w twoją niewinność – odpowiedziałem, klepiąc go po plecach.
- I co teraz mam
dokładnie zrobić? – spytał, gdy byliśmy już przed budynkiem.
- Gdzie jest twoja
broń? – zapytałem.
- Prawdopodobnie w
środku w schowku policyjnym. Odbierzemy ją? – zapytał.
- No jasne.
Wróciliśmy jeszcze na chwilę
na posterunek i po chwili Gigant wyglądał tak jak kiedyś, jedynie nieco
mizerniej. Na plecach miecz, a na twarzy szeroki uśmiech. Dymitr również się cieszył.
Erni rozmawiał z nim o czymś kawałek za nami, a my kierowaliśmy swoje kroki w
stronę jednej z barykad wschodnich, za która czekała na nas zgraja Daliona.
Przy samej barykadzie, tak jak się spodziewałem, stało więcej strażników niż
zazwyczaj, więc gdy tylko się tam zjawiliśmy to wytłumaczyłem im sytuacje i
poprosiłem o wsparcie. Cała szóstka wyraziła chęć pomocy, więc zabrałem całą
zebraną drużynę na bok, żeby przedstawić im plan działania. Byłem zmęczony, ale
zdeterminowany.
- Zasada jest prosta,
ja z nimi porozmawiam i postaram się dogadać. Jeżeli wyciągną bronie to my też
je wyciągniemy, ale postarajcie się żeby nie doszło do strzelaniny. Ten dzień i
tak był ciężki. Nie warto oddawać życia kolejnych osób, jeżeli jest szansa
rozwiązania tego w pokojowy sposób – wytłumaczyłem – Ci ludzie będą źli i zmęczeni, tak samo zresztą jak my, więc po prostu
bądźcie wyrozumiali i nie dajcie się sprowokować. Ostrzegam, że to może być
trochę jak negocjacje z zombie, więc miejcie się na baczności.
Strażnicy kiwnęli głowami na
znak zrozumienia, sprawdzając stan ekwipunku, Gigant poprawił pozycje miecza,
tak żeby był łatwiejszy do wyciągnięcia, Dymitr odpalił papierosa i zniknął w
kłębie dymu, a Erni stał z kamienną twarzą i w milczeniu słuchał. Gdy wszyscy
byli gotowy, kazałem otworzyć bramy i wyszedłem przed nie. Obozowisko ludzi
Daliona zaczynało się pod koniec tej uliczki, już z daleka widać było samochody
i ludzie wędrujących pomiędzy nimi. Odetchnąłem głęboko, a para z moich ust
uleciała w górę. Deszcz już nie padał, ale zrobiło się momentalnie bardzo
zimno. Pierwszy raz opuszczałem mury Ostoi jako ktoś, kto reprezentował w pełni
jej interesy. Jako dowódca. Karzeł był teraz zajęty wraz z Szeryfem swoimi
sprawami, a Dziara leżał nieprzytomny. Musiałem im pomóc, bez względu na to ile
złego mnie w tym miejscu spotkało.
Gdy
byliśmy blisko prowizorycznego obozu, usłyszeliśmy krzyki. Po chwili około
sześciu bandytów obserwowało nas z broniami w rękach. Nie celowali jednak do
nas, ale było to dosyć niebezpieczne i idąc zacisnąłem ciaśniej dłoń na mojej
spluwie. Stanęliśmy parę kroków od ludzi Daliona, żeby pokazać im, że nie mamy
złych zamiarów i czekaliśmy, aż oni ustawią się tak, jak chcą.
- Czego? – zapytał
łysy mężczyzna, mający więcej masy mięśniowej na ręce niż ja na całym ciele.
- Przychodzimy w
pokoju, chcemy z wami negocjować – powiedziałem spokojnie i stanowczo.
- Jak to? Przecież
wymiana już była, parę godzin temu. Oddaliśmy wam więźniów i wzięliśmy zapasy –
zdziwił się łysy mężczyzna, a drugi obok niego pokiwał głową pokazując, że
tak właśnie było.
- Nie chodzi o to – zacząłem,
zastanawiając się co powiedzieć – Chodzi
o to, że musicie stąd odejść już teraz. W tej chwili.
Łysy
popatrzył się po swoich kompanach. Było ich w sumie około piętnastu i wszyscy
łypali małymi oczkami po mnie i moich towarzyszach.
- Chyba się nie
rozumiemy chłopaczku, w waszym obozie wciąż są nasi kumple – odpowiedział
ukazując wybrakowane uzębienie i wyraźnie przyciskając kolbę broni do ramienia.
- Powiedzmy, że miał
miejsce wypadek. Ale nie chcemy kłopotów, to był nasz błąd. Nasz przywódca leży
teraz w szpitalu, a wasi ludzie nie żyją. Wszyscy oprócz dwóch, którzy
eskortowali waszych przywódców do Ostoi. Niestety, jest mi przykro. Naprawdę
bardzo przykro.
Byczek podniósł broń i po chwili celowało we mnie około
piętnastu luf. Nogi się trochę pode mną ugięły, ale kiedy usłyszałem, że moi
ludzie robią to samo, to podniosło mnie to odrobinę na duchu. Podniosłem jednak
rękę, prosząc ich, żeby nie strzelali.
- Zabiłeś naszych
przywódców, pomimo tego, że oddaliśmy wam zakładników? Ty jebany skurwysynie! –
wrzasnął łysy i podszedł nieco bliżej.
- Nikt z Ostoi nie
zabił waszych przywódców. Zrobiła to dziewczyna, która chciała się na nich
zemścić, bo jakiś czas temu ją skrzywdzili. Teraz uciekła na południe, z paroma
innymi ludźmi. Nie ma sensu ich gonić. A tutaj nie znajdziecie nic oprócz
problemów. Czy warto? – zapytałem.
Łysy
fuknął groźnie, po czym opuścił broń.
- Kiedyś się jeszcze
spotkamy. Nie odpuścimy tego, teraz wy macie przewagę, ale kiedyś może być
odwrotnie – powiedział.
Tak po prostu
odpuszczają, pomyślałem. To było zbyt łatwe. Przynajmniej raz dzisiaj udało
się nam coś osiągnąć bez przemocy.
- Będziemy kręcić się
w okolicy. Do czasu, aż oddacie nam naszych ludzi, którzy przeżyli pobyt w
waszym szpitalu. A potem odejdziemy, ale jeszcze kiedyś się spotkamy – powtórzył
znowu.
- Nie jesteśmy waszymi
wrogami. To wy złapaliście naszych ludzi w zasadzkę. My chcieliśmy pomóc,
niestety nie wyszło – powiedziałem.
Nikt z
ich grupy nie odpowiedział. Odwróciliśmy się i bałem się, że wtedy właśnie
padną strzały, ale tak się nie stało. Wróciliśmy normalnie i w sumie cieszyłem
się z takiego rozwoju sprawy. Nie dość, że nikt więcej nie zginął to dodatkowo
uwolniłem Giganta. Sytuacja stawała się stabilna. Erni wrócił do swojego
mieszkania żeby odpocząć, a ja w tym czasie zdecydowałem się na to, żeby wraz z
Karolem i Dymitrem pójść do szpitala i wypuścić dwóch zakładników. Zasłużyli na
to.
Około
godzinę później, gdy wszystko było już załatwione, wróciłem do mieszkania Łapy.
W żadnym wypadku nie miałem ochoty spać w Kwaterze Głównej, gdzie mieszkania na
piętrze zajmowali członkowie Czerwonych Flar. Musiało być tam teraz w miarę
pusto, skoro jedynymi Czerwonymi Flarami w Ostoi byli Mpd i Wiktoria, jednak
wciąż wolałem wrócić do mieszkania, w którym jeszcze parę dni temu spędzałem
upojne chwilę z Łapą. W sumie pomimo tego, że trochę mi jej brakowało to
cieszyłem się, że jej nie ma. Zawsze brałem związek z nią ,za coś złego chociaż
przyjemnego. Teraz siedziałem sam i chociaż byłem piekielnie zmęczony to nie
mogłem zasnąć. Dopiero po pół godzinie i dwóch lampkach wina zamknąłem oczy i
zasnąłem.
Obudziło
mnie stukanie do drzwi. Za oknami było już jasno i świeciło słońce. Po chmurach
nie było ani śladu. Z racji iż zasnąłem w ubraniu to nie miałem problemu z
ubieraniem się. Zwlokłem się z łóżka i powoli podszedłem do drzwi. Zobaczyłem
po drugiej stronie Wiktorię.
- Hej. Dziara się
obudził i prosił żebym po ciebie wpadła – powiedziała na dzieńdobry.
- Hej… Dziara? Dopiero
wstałem, dasz mi chwilkę? Wejdź proszę – powiedziałem, po czym wpuściłem ją
i poczekałem, aż usiądzie. Sam wziąłem dzbanek z wodą i nalałem jej i sobie po
szklance. Suszyło mnie w buzi i bolała mnie głowa, ale bywało gorzej.
- Jak się czujesz? Po
tym co się stało? – zapytała.
- Bywało lepiej – skwitowałem.
- Wiesz jak chcesz
mogę ci pomóc… no wiesz jak sobie nie radzisz, czy coś – zaproponowała.
Milczałem.
W ciszy wpatrywałem się w okno pijąc powoli wodę.
- Jak twoja noga – zapytałem
w końcu.
- Z dnia na dzień
coraz lepiej, dzięki – odpowiedziała.
Dopiłem resztę wody i wstałem.
- Chodźmy, chcę mieć
to za sobą – czułem się teraz naprawdę zmęczony. Jak nigdy dotąd. Musiałem
trochę odpocząć przed następnymi działaniami, a byłem pewien, że spotkanie z
Dziarą spokojnie się nie skończy. Po drodze zamieniłem parę słów z Wiktorią,
ale byłem raczej cicho. Cieszyło mnie to, że traktowała mnie jak przyjaciela i
chciała pomóc, ale wciąż nie miałem na to humoru. Doszliśmy do szpitala i tam
poszedłem prosto do sali, na której leżał Dziara. Miał zabandażowane obie ręce
i parę plastrów na twarzy. Dodatkowo obwiązali mu także brzuch.
Wiktoria
kiwnęła tylko głową i wyszła zamykając za sobą drzwi i zostawiając nas samych.
Dziara uśmiechnął się pod nosem.
- Przykro mi – powiedziałem
cicho, ale słyszalnie.
- To nie jest twoja
wina. To wina mojej głupoty, drogi przyjacielu. Byłem głupim chujkiem, który
chciał osiągnąć coś za zbyt dużą cenę. Chciałem cię przeprosić – powiedział
Dziara poważnie. To mnie zdziwiło. Spodziewałem się, że jak wejdę to będzie się
mnie czepiał, bo to w końcu moi ludzie go okaleczyli. Może stało mu się coś w
głowę?
- Och… nie to nie
twoja wina – powiedziałem.
- Jasne, że moja wina.
Miałem stabilną sytuację, a zachciałem więcej. Dlatego te wszystkie ataki
Gangu, wymiany, rozwalone barykady i inne. Teraz jednak chcę się zmienić. Chcę
być przywódcą, którego szanują. Oczywiście chcę też budzić strach, ale to już inna
sprawa. Jutro zakończymy życie Karła i zaczniemy nowy rozdział w Ostoi. Ty, ja
i Czerwone Flary. Co ty na to?
Byłem
nieco zdziwiony tym co mówił.
- Dalej chcesz zabić
Karła? – zapytałem dosyć cicho, jakby w obawie, że ktoś nas podsłuchuje.
- Za
dużo osób oddało życie żeby teraz z tego zrezygnować. Zresztą jest jeszcze
Gang. Pamiętasz ten atak sprzed paru dni? To nie byli wszyscy członkowie Gangu.
Jest ich nadal paru i nadal żyje Jan. Jutro rozprawimy się z wszystkim podczas
mszy. Zaraz przedstawię ci cały plan. Może zacznę od tego, że jutro będziesz
mnie tam reprezentował u boku Karła. Będziesz tymczasowym dowódcą i sprawisz,
że Karzeł zginie. Rozumiemy się?
Coś mi się ten Dziara nie podoba :P Pomimo tego wszystkiego, jego "zmiany", nadal chce być przywódcą :D Ahh ten Toruń xd
OdpowiedzUsuń