Rozdział 24, ostatni z perspektywy Magdy. W tym rozdziale zobaczycie jak wygląda sytuacja grupki, która uciekła z Torunia, oraz poznacie nieco lepiej tajemniczego więźnia, który mam nadzieję, okaże się bardzo ciekawą postacią. Zapraszam do czytania i proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym :)
-------------------------------------------
Rozdział 24 (Magda): Nowa droga
Otworzyłam
oczy. Było mi nieco zimno, ale okryłam się kocem i to mi nieco pomogło.
Popatrzyłam się po chacie i uśmiechnęłam smutno. Mój brat był cały i zdrowy.
Drzemał teraz oparty głową o stertę szmat, w które był ubrany jako więzień
Dziary. Sama nie mogłam uwierzyć, w to, że akcja przebiegła pomyślnie. Byliśmy
paręnaście kilometrów na południe od Torunia. Znaleźliśmy niedużą chatkę w
lesie, w której nie było trupów. Wszyscy
spali jeszcze, ale wczorajszy dzień był tak intensywny, że nie mogłam zapaść w
głęboki sen.
Ręka
bolała mnie, ale dzięki pomocy Krystiana udało nam się zrobić prowizoryczną
szynę z patyków i sznurka i usztywnić rękę. Nie było to zbyt wygodne, ale
jeżeli chciałam, żeby kości się dobrze zrosły to był jedyny wybór. Podniosłam
się lekko, ale po chwili zdecydowałam, że poleżę jeszcze chwilkę i pomyślę. Nie
wiedziałam dokładnie, co teraz moglibyśmy robić. Co prawda chciałam uciec, ale
chwilę po opuszczeniu Torunia poczułam się zagubiona. Brakowało tutaj Bobra,
który zazwyczaj wraz z Łowcą bądź Sołtysem wytyczał trasę. Czy damy sobie bez
niego rade?
Nasza
ekipa składała się teraz ze mnie, Łapy, Magdy, Marka, Krystiana, Marty, Miczi
oraz tajemniczego więźnia, którego imienia jeszcze nie poznałam. Cały wieczór
był cichy, chociaż podziękował nam, ale powiedział, że nie ma teraz sił na
odpowiadanie na pytania, dlatego prosił, żebyśmy porozmawiali dzisiaj. Zaufaliśmy mu na tyle, że nie zostawiliśmy kogoś
na warcie, ani go nie związaliśmy, co mogło się skończyć tym, że poderżnąłbym
nam gardła i byśmy już nie wstali, ale w sumie wszyscy byli tak wyczerpani, że
nie mieli po prostu siły na to, żeby siedzieć całą noc i pilnować reszty.
Byłam
teraz inną osoba. Obiecywałam sobie, że nie dam się ponieść temu światu, ale
wiedziałam dobrze, że Ci którzy się nie dostosowali, krążyli teraz jako zombie.
Taka była prawda. Wstałam i wyjrzałam przez zakurzoną firankę na zewnątrz.
Nasze auto wciąż tu stało. Ledwo się tam mieściliśmy w osiem osób, więc musieliśmy
rozglądać się powoli za drugim.
Około
godziny później siedzieliśmy wszyscy na nogach. Nikt nie miał specjalnie
dobrego humoru. Akcja była udana, ale to nie zmieniało faktu, że byliśmy znowu
w drodze.
- Co teraz? – zapytałam
nagle na głos, a wszyscy zwrócili twarze w moją stronę. Wiedziałam, że to
pytanie nurtuje teraz wszystkich, bardziej lub mniej.
- Znajdziemy sobie
inne miejsce na ziemi – powiedziała Łapa.
- Nie wiem czy chcę
teraz szukać jakiegoś innego miejsca, gdzie będą ludzie… - wtrącił się Krystian.
- Niekoniecznie muszą
tam być ludzie – wytłumaczyła Łapa – możemy
poszukać opuszczonego budynku, w którym zrobimy sobie tymczasową bazę.
Oczywiście nie chodzi mi o tak marną chatkę, jak ta, w której teraz jesteśmy.
Raczej rozglądałabym się za czymś w stylu Czwartego Posterunku.
- Ja mam pewien pomysł
– odrzekł nagle więzień. Teraz mogłam mu się lepiej przyjrzeć. Na głowie
miał już raczej niewiele włosów, ale był zarośnięty na brodzie i policzkach.
Tam jego włosy miały odcień kasztanowy. Nie był specjalnie przystojny, a jego
twarz była pełna nieduży zmarszczek, które uwydatniały się za każdym razem jak
mówił.
Łapa
prychnęła.
- Nawet nie wiemy jak
się nazywasz, może zacząłbyś od tego gościu? –zapytała nieco rozdrażniona.
- Przepraszam. Nazywam
się Irek, ale od kiedy to się zaczęło ludzie mówią na mnie Gryzak… - zaczął.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cóż to za ksywka? – zapytałam.
- Wytłumaczę wam to w
bardziej spektakularny sposób jak stąd wyjdziemy, dobrze? – zapytał i nie
czekając na odpowiedź kontynuował – Pierwsze
tygodnie apokalipsy spędziłem z grupą ocalałych, która w końcu zginęła
zaatakowana przez stado. Mi udało się przeżyć i przez jakiś czas byłem sam. W
końcu dotarłem do Torunia, a tam zostałem zamknięty przez tego szaleńca. Bał
się moich mocy i chciał mnie wykorzystać do jakichś dziwnych celów…
- Jakich mocy? – zapytał
Marek.
- Jak mówiłem, pokaże
wam później.
- Dobra, do rzeczy
jaki jest twój plan? – wtrąciła Łapa.
- Niedaleko Poznania
nasza grupa miała bazę. Nie było to coś dużego, po prostu kamienica dwupiętrowa
z płotem i fosą. Gdyby nie to, że zapomnieliśmy zamknąć bramy na noc to te
zombie nic by nam nie zrobiły. Było to jednak już jakiś czas temu i powinno tam
teraz być czysto. Zapewniam was, że to świetne miejsce na tymczasową bazę i dojedziemy
tam góra za dwa-trzy dni. Może to nie zadziałać, ale czy nie warto spróbować? –
zapytał.
- Skąd mamy wiedzieć,
że nie prowadzisz nas w pułapkę? – zapytała Miczi.
- Uratowaliście mnie,
chociaż mogliście mnie zostawić w tych lochach. Nie jestem typem człowieka,
który prowadzi wybawców w pułapkę. Poza tym byłem uwięziony u Dziary przez parę
miesięcy. Jak niby mogłem zastawić pułapkę w Poznaniu w tym czasie?
- Ja nie jestem z
kolei typem człowieka, który ufa dopiero co spotkanej osobie – odpowiedziała
Łapa – Ale masz rację. Warto byłoby to
sprawdzić.
Miczi
wyciągnęła z plecaka mapę, a Młoda, Krystek i Marek zaczęli powoli pakować
nasze rzeczy do auta.
- Możesz nam pokazać,
gdzie to dokładnie jest? – zapytała Miczi podając Gryzakowi mapę.
- Tutaj - wskazał palcem na niedużą mieścinę nad
Poznaniem – Tam była nasza baza.
- Miejmy nadzieję, że
dalej tam jest – powiedziała Łapa zwijając mapę i podając ją Miczi.
Spakowaliśmy wszystko co było nasze i wyszliśmy z domku.
Wszyscy zapakowali się ciasno do wozu i powoli ruszyli. Siedziałam teraz w
bagażniku razem z Markiem, a przed nami na siedzeniach był Irek, Miczi oraz
Krystian.
Ku
naszej uciesze radio w aucie działało i w schowku znaleźliśmy parę płyt. Po
chwili jechaliśmy w rytm starych ballad rockowych. Zapomniałam już jak cudownie
brzmi muzyka, nawet jeżeli nie był to mój ulubiony gatunek to sama myśl o tym,
że była nagrywana w normalnych czasach dawała do myślenia. Czy kiedyś jeszcze
mogło być normalnie?
Przejechaliśmy
parędziesiąt kilometrów na południowy zachód i obserwowaliśmy bacznie drogi.
Nie chcieliśmy na nikogo wpaść, a przy okazji wciąż szukaliśmy działającego
auta. Szczęście ponownie się do nas uśmiechnęło, bo w końcu trafiliśmy na
parking pośrodku lasu, przy którym stała nieduża, drewniana jadłodajnia o
wdzięcznej nazwie „Pod Szopem”. Na parkingu stało zaparkowanych kilka aut, ale
też szwendały się tu trupy. Wyskoczyliśmy wszyscy poza Irkiem, który zasnął
podczas jazdy i wzięliśmy się za przeszukiwanie obszaru.
Ja
ruszyłam wraz z Krystianem i bratem do środka lokalu, żeby zobaczyć, czy możemy
znaleźć tu coś ciekawego. Otworzyłam ze skrzypnięciem drzwi i z nożem w ręku
wkroczyłam do środka. Nie czułam się zbyt pewnie przeszukując takie miejsca,
więc zaraz obok mnie był Krystian z młotkiem w ręku. Marek ubezpieczał tyły,
wciąż był wyczerpany po niewoli i nie chciałam, żeby głupio się narażał, ale
miał w ręku pistolet, żeby w razie czego pomóc nam w nieciekawej sytuacji. Był
dobrym strzelcem. Za czasów, kiedy jeszcze nie rozdzieliliśmy się, a ja nie
wpadłam na Potwora, pojazd Łowcy, to właśnie on posługiwał się bronią palną. Mi
osobiście brakowało łuku, którego niestety nie wzięłam z Ostoi. Miałam
nadzieję, że znajdę jakiś po drodze.
Wnętrze
baru było ciemne, więc nie mogliśmy zauważyć wszystkiego. Moje oczy
zarejestrowały jednak ruch i szybko usłyszeliśmy charakterystyczne jęki
wydawane przez zombie. Zauważyliśmy na razie trzy – jeden był przygnieciony
powalonym stołem, a dwa pozostałe krzątały się za barem. Krystian pokazał mi
ręką, żebym zajęła się tym przygniecionym, a sam ruszył do pozostałych dwóch. Podeszłam
dosyć pewnie, ale straciłam równowagę na czymś, co chrupnęło obrzydliwie.
Prawdopodobnie była to czaszka innego trupa.
Straciłam równowagę, ale nie upadłam. Wpadłam za to w łapy zombiaka przygniecionego
stołem. Złapał mnie dosyć mocno za kostkę, swoją zakrwawioną ręką i próbował
ugryźć. Chwyciłam nóż jedną, zdrową ręką i całym ciężarem ciała zamachnęłam w
stronę jego czaszki. Nóż napotkał pewne
przeszkody, ale ostatecznie wszedł w środek i dotarł do mózgu. Zombie
znieruchomiał, a ja podniosłam się szybko i rozejrzałam, czy nie ma tu jeszcze
jakiegoś wroga. Krystian właśnie dobijał jednego z zombie o blat baru i również
rozglądał w poszukiwaniu kolejnych przeciwników. Nie powinnam była tak ryzykować
z złamaną ręką, ale musiałam pomagać innym, inaczej mogliśmy wpaść w poważne
tarapaty.
Główne
pomieszczenie baru było jednak już puste, więc ja zaczęłam przeszukiwać
pomieszczenie w poszukiwaniu zapasów, a mój brat i mój chłopak poszli na zaplecze.
Za ladą znalazłam parę butelek alkoholu. Zapakowałam je do plecaka, który
przyniósł tu Marek. Następnie przeszukałam jeszcze szafkę wiszącą na ścianie i
znalazłam tam parę listków tabletek przeciwbólowych oraz syrop na kaszel. Je
również wzięłam i dołączyłam na zaplecze. Krystian pokazał mi z dumą stertę
puszkowanego jedzenia, ładnie zapakowanego, jakby specjalnie tu na nas czekało.
Zapasów w wozie nie było zbyt dużo, dlatego znalezienie czegoś takiego
umożliwiło nam przeżyciu kilku dni więcej. Co prawda apokalipsa była jeszcze w
takim stadium, że jedzenia było sporo, szczególnie puszkowanego, ale jednak
takie miejsca najczęściej były już przeszukane. Dlatego tak się cieszyłam.
Opuściliśmy
budynek w dobrych humorach, które poprawiły się jeszcze bardziej, gdy tylko
wyszliśmy na parking i usłyszeliśmy ryk silnika. Jedno z aut działało i co
najlepsze miało spory zapas benzyny. Zapakowaliśmy wszystkie znaleziska właśnie
tam i rozdzieliliśmy na dwie grupy. Jedzenia i picia mieliśmy sporo, ale wciąż
pozostawał problem benzyny. Jeżeli chcieliśmy zajechać gdzieś dalej, koniecznie
musieliśmy pomyśleć o znalezieniu jakichś kanistrów i uzupełniniu ich benzyną.
Nowym
autem ruszyła Łapa, Miczi, Młoda oraz Irek. Ja, mój brat, Krystian oraz Marta
zapakowaliśmy się do starego. Jechaliśmy obok siebie, bo jeżeli teraz byśmy się
rozdzielili to byłoby naprawdę nieciekawie. Wystarczyło już to, że Bobru i
reszta został w Ostoi. Właściwie czułam się trochę głupio, że dołączyłam do
jego grupy, a następnie zabierając parę jego ludzi uciekłam, ale miałam
nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy.
Z racji
iż uciekliśmy w nocy to spaliśmy do popołudnia i teraz po przeszukaniu parkingu
i przejechaniu parudziesięciu kilometrów zaczynało się robić ciemno. Musieliśmy
szukać powoli miejsca na nocleg. Łapa chyba też o tym wiedziała, bo gdy tylko
zauważyła tabliczkę niedużego miasteczka skręciła w jego stronę i wyraźnie
zwolniła, żeby się rozejrzeć. Trzymaliśmy się parę metrów za nimi i również się
rozglądaliśmy. Wioska, do której zajechaliśmy miała szeregi domków po lewo i po
prawo od nas. Były to typowe gospodarstwa i było ciężko wybrać, któryś
konkretny dom bo wszystkie były takie same. Łapa jednak szukała czegoś
konkretnego, bo nie zatrzymywała się jeszcze.
Po paru
minutach zajechaliśmy autami przed sporym, piętrowym domkiem rodzinnym. Był
ogrodzony płotem, a na podwórzu stały dwie stodoły oraz garaż. Szwendało się tu
też sporo zombie, ale miejsce wydawało się być dobre do spędzenia tu nocy.
Wysiedliśmy z samochodów i stanęliśmy obok siebie, żeby szybko zaplanować jak
ma przebiec ta akcja.
- Musimy oczyścić cały
teren, żeby nie było niespodzianek, gdy położymy się spać – zaczęła Łapa.
- Czemu wybrałaś
akurat ten dom? – zapytałam zaciekawiona.
- Magda… Potrzebujemy
odpoczynku, czeka nas długa droga, a ja chociaż nie lubię wygód to ich teraz
zdecydowanie potrzebuje. Zresztą, z tego co się orientuje to jest łowiecki
domek letniskowy, więc przy odrobinie szczęścia znajdziesz tutaj łuk – powiedziała,
po czym uśmiechnęła się. Było miło, że o tym pomyślała.
- Wracając jednak do
ciebie – i w tym momencie odwróciła się do Irka – chciałeś nam pokazać tą swoją „super moc” – ostatnie słowa
zaakcentowała z lekką pogardą.
- Nie wierzysz, że
jestem wyjątkowy? – odpowiedział pytaniem mężczyzna, uśmiechając się pod
nosem.
- Ależ oczywiście, że
wierzę – odpowiedziała – Ale jestem
osobą, która lubi zobaczyć na własne oczy, te niezwykłe rzeczy.
Wtedy usłyszeliśmy strzał.
Krystian krzyknął, żebyśmy wszyscy położyli się na ziemię i schowali, ale nie
było to potrzebne, bo wszyscy machinalnie znaleźli się na ziemi. Strzał był
dosyć odległy, ale i tak nie ruszaliśmy się chwile, żeby zlokalizować kto i
skąd strzelał. Całe szczęście nie strzelano do nas, więc wciąż mieliśmy element
zaskoczenia. Było już dosyć ciemno, więc jeżeli ktoś nie podszedłby wyjątkowo
blisko nas, to nie zauważyłby nas. Młoda
oddychała ciężko, widocznie wystraszona sytuacją, ale Łapa pogłaskała ją po
włosach i szepnęła coś na ucho.
Sama
zastanawiałam się, kto mógł oddać strzał. Czyżby ludzie z Torunia nas gonili? A
może to po prostu przypadkowy ocalały, który walczył gdzieś w wiosce. Z tamtej
strony słychać było strzał, a po chwili kolejny. Jeżeli był tam, to oznaczało
prawie na pewno, że zauważył lub usłyszał jak jechaliśmy. Wyciągnęłam pistolet
i przeturlałam się pod auto. Zombie
jęczały teraz coraz głośniej i wiedzieliśmy, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobimy
to będziemy odcięci i zagryzieni i to w prawie całkowitej ciemności.
Łapa w
końcu przejęła inicjatywę, kiedy tylko usłyszeliśmy kroki na ulicy, którą tu
przyjechaliśmy, tuż za bramą. Podbiegła do auta i włączyła światła, po czym
oddała strzał w tamtą stronę. Młodą zapakowała na tylne siedzenie i zamknęła
drzwi. Kiedy światło oświetliło drogę, zobaczyliśmy na niej trzech mężczyzn,
wszyscy ze strzelbami myśliwskimi i ubrani jakby na polowanie. Łapa trafiła
jednego z nich w ramię, a ten zatoczył się i upadł trzymając w miejscu, w
którym dostał.
Dwóch
pozostałych nie było dłużnych i wystrzeliło w naszą stronę. Schowaliśmy się za
autem i usłyszeliśmy tylko dźwięki pocisków przebijające blachy samochodu.
Krystian i Marek odwrócili się i zaczęli walczyć z zombie, które były tuż za
nami. W tym czasie cała reszta oddawała strzały. Jedna z kul myśliwych drasnęła
Miczi w ramię, więc ta schowała się bardziej i zaczęła przeładowywać broń.
Trójka mężczyzn zajęła pozycję przy płocie i stamtąd oddawała co chwilę
strzały. Sytuacja była nieciekawa, zombie z tyłu, ocalali z przodu, a huk
strzałów mógł zwabić w tą okolicę jeszcze więcej trupów.
Co
najgorsze z przodu również zaczęły nadchodzić zombie, które wychodziły z
stodoły i człapały powoli w naszą stronę. Strzelałam tuż przy Łapie, ale
mężczyźni mieli lepsze pozycje i po prostu trzymali nas blisko aut. Jeżeli ktoś
próbował odchodzić w lewo i prawo to ci machinalnie oddawali tam parę strzałów
i trzymali nas w jednym miejscu. Mieli nas w pułapce, bo zombie nadchodziły z
każdej strony i w końcu oprócz strzelania w oprawców, musieliśmy też używać
broni białej do zabijania zombie.
Irek
kucnął przy nas i wychylając się oddał parę strzałów. Nagle odezwał się do Łapy.
- Słuchaj mam plan,
musisz mi tylko pomóc, a załatwię ich – krzyczał, próbując być głośniejszy
od chaosu panującego wokoło.
- Jaki masz niby plan?
- Pobiegnę do przodu i
zaatakuje zombie. Wtedy dam się ugryźć i jak zombie mnie powali to zastrzelisz
go. Zostawicie mnie i pobiegniecie w stronę domu. Jak myśliwi zaczną was gonić
i podejdą do mnie to ich zabije – wytłumaczył, jakby to była najzwyklejsza
czynność na świecie i jakby robił ją codziennie.
- Dasz się ugryźć?
Pojebało cię? Nie po to cię ratowaliśmy, żebyś się teraz poświęcał! – krzyknęła,
a kolejne strzały uderzyły blisko nas.
- Po prostu to zrób,
kurwa! – wrzasnął, po czym nie czekając na reakcję pobiegł do jednego z
zombie z przodu i złapał go. Nie trzeba było czekać długo. Zombie odwrócił się
i ugryzł go prosto w kark. Irek upadł, a Łapa nie wiedząc, co powiedzieć po
prostu strzeliła w głowę trupa i patrzyła szeroko otwartymi oczyma na to jak
Irek upada, a zombie spada na niego. Nasz nowy towarzysz znieruchomiał i
zamknął oczy.
- Co za idiota… - powiedziała
Łapa – Tak czy siak musimy się wycofać.
Wszyscy! Do tyłu! Przebijcie się do domku!
Wszyscy
posłuchali. Gdy tylko strzały ustały na chwilę, prawdopodobnie w momencie,
kiedy myśli postanowili przeładować, całą siódemką ruszyliśmy w stronę domu po
drodze zabijając trupy strzałami w głowę. Nie mieliśmy teraz czasu na walkę
bronią białą, ale strzelanie też nie było zbyt mądre, bo amunicji nie mieliśmy
zbyt dużo. Jeszcze trochę i będziemy musieli uciekać naprawdę daleko. Co prawda
myśliwi też wystrzelali dużo nabojów, a nieograniczonych rezerw mieć nie mogli.
Byliśmy
już przy drzwiach, kiedy zobaczyliśmy jak myśliwi przechodzą przez bramę. Tym
razem oni zajęli pozycję przy naszych autach, a my uciekaliśmy już do środka i
zamykaliśmy za sobą drzwi. Ktoś szybko zapalił latarkę, ale wnętrze wydawało
się czyste, przynajmniej w korytarzu wejściowym. To rzeczywiście musiał być
domek łowiecki, bo wisiały tutaj głowy różnych zwierząt, niczym trofea. Kolejna
salwa strzałów przebijała się przed drzwi i wybiła jedno z okien, ale my
byliśmy już w całkiem bezpiecznej pozycji.
Słyszeliśmy
kolejne strzały, ale tym razem z innej broni. Widocznie skończyła się im
amunicja do strzelb. W końcu po pięciu minutach wszystko ucichło. Nie
wiedzieliśmy jednak, czy dom nie ma innych wejść, więc dalej czekaliśmy w holu,
bojąc się podejść do okna. Serce biło mi jak szalone i czułam, że zaraz nie
wytrzymam. Teraz słychać było tylko odgłosy naszych, mieszających się oddechów.
Nagle
jednak do serenady naszych oddechów dołączył nowy dźwięk. Kroki na werandzie
domu. Wszyscy wymierzyli w stronę drzwi, ale zamiast prób wyważania, lub czegoś
podobnego, usłyszeliśmy pukanie. Młoda i Marty przycisnęły się bliżej ściany
przestraszone, a reszta wciąż celowała. W końcu drzwi się otworzyły ze
skrzypnięciem, a stanął w nich nie kto inny jak Irek. Gdy nas zobaczył
podskoczył lekko.
- Jezu Chryste, ależ
mnie wystraszyliście – powiedział zamykając za sobą drzwi. W ręku trzymał
strzelby myśliwych.
Nie
wiem kto zdziwił się bardziej na jego widok. Wszyscy chyba równie mocno
otworzyli usta i oczy ze zdziwienia.
- Ty żyjesz? – zapytała
cicho Łapa.
- Jasne, że żyje.
Mówiłem, że jestem wyjątkowy prawda? – powiedział szczerząc się – Ale przyznam, że przyda mi się pomoc.
Chodźcie do któregoś pokoju i pomóżcie mi zatamować krwawienie. No co tak
stoicie? Proszę was, głupio by było zginąć od wykrwawienia się – Gdy to
powiedział minął nas i otworzył pierwsze z drzwi. W milczeniu poszliśmy za nim.
No bobru postarałeś się nad tym rozdziałem ;d Bardzo mi się spodobał tak samo jak nowa postać. Swoją drogą
OdpowiedzUsuńchciałam ci o czymś opowiedzieć XD Pewnego dnia tak z nudów rozmyślałam co by było gdyby naprawdę był apokalipsa XD (tak... jestem niecodzienna ;d) No i tak pomyślałam o jakiejś kryjówce od razu na myśl podsunął mi się mój kolega Maks. Moim zdaniem ma w prost idealną miejscówkę na mini bazę. No wiesz spory, piętrowy dom w dodatku ogrodzony i odsunięty trochę od cywilizacji, ponieważ znajduje się na takim niby osiedlu niedaleko lasu. Tak... w dodatku ma wszystko czego na początek potrzeba to znaczy: dużo słoikowanego jedzenia i mąki do pieczenia chleba XD Ma też wodę pobieraną z podziemnej studni i ogrzewanie poprzez piec. posiada tez duże (ale to bardzo duże) zapasy ubrań. Jakąś broń też by się znalazło ;P Miejsce tez jest taktyczne. są dwa wejścia, balkon (z którego ewentualnie można korzystać do obrony lub do ucieczki) i garaż. No to by było na tyle z moich rozmyśleń ;P (bo przecież wariaci są tylko coś warci) więcej jak byś chciał to przyjedź w razie apokalipsy Zombie XD Niestety z tego co wiem mieszkasz w Białym Stoku (albo nie daleko Białego Stoku) a to trochę daleko. Mając na myśli trochę to tak byś musiał całą Polskę przejechać XD No tak około 650 kilometrów jedną z najkrótszych dróg ;P No ale zapraszamy XD Dobra ja kończę bo trochę się rozpisałam mam nadzieje że nie zawróciłam ci głowy moim dziwnym komentarzem XD Przepraszam ze wszelkie błędy, no ale pisze to trochę późno. Do widzenia Bobru (Pamiętaj ze w razie apokalipsy możesz zawsze tam spróbować zajrzeć. Jak coś mogę podać nazwę miasta) ;) Dobranoc Bobru Ps. kiedy Gwiezdna Granica??? XD
Nowa postać to ktoś kto wyszedł kompletnie spontanicznie (wcale go miało nie być), ale nagle wpadł mi tak genialny pomysł do głowy, który doda trochę "magii" do tego świata, że aż musiałem skorzystać.
UsuńCo do miejscówki, brzmi jak dobra baza na paro-osobową grupę, ale taka ekipa z KM (jeszcze w składzie nie przeoranym przez drogę do Torunia i Toruń) mogłaby mieć problemy ze zmieszczeniem się tam :D
Co do Gwiezdnej Granicy to nigdy nic nie wiadomo ^^
Czyżby wreszcie ktoś to ma odporność na tą epidemię niczym z Left 4 Dead? :P Super jak zawsze ;)
OdpowiedzUsuńTo byłby ciekawy motyw, prawda :D?
Usuń