środa, 17 września 2014

Rozdział 22: Pogoń za kotem

Rozdział 22, perspektywa Bobra. W tym rozdziale ta grupa przemierza ostatnią prostą przed Toruniem. Rozdział zaczyna się dokładnie w tej samej chwili co skończył się ostatni, co pokazuje połączenie wszystkich wątków i powolne ich zazębianie się. Jeżeli się wam podoba, albo macie jakieś pytania nie zapomnijcie o skomentowaniu i rozesłaniu bloga znajomym.

-----------------------------------------------------

Rozdział 22 (Bobru): Pogoń za kotem

               
                - A więc mówisz, że to jest ten słynny Zbłąkany Ocalały? – zapytałem Magdę stojąc w krzakach i obserwując ze sporej odległości całą sytuację. Staliśmy około pięćdziesiąt metrów od ogrodzonego budynku administracyjnego w Sierpcu. Wpadliśmy na ślad autobusu, jak goniliśmy osoby, które porwały Łowcę. Czy to możliwe, że ci ludzie za tym stoją? Oznaczałoby to, że za wszystkim prawdopodobnie stoją ludzie z Torunia. Trochę przeraziła mnie ta myśl, bo oznaczałoby to, że prawdopodobnie nie mamy czego tam szukać, a Łowca dalej jest ich więźniem. Dwójka, która stała teraz przed ogrodzeniem z pewnością należała do Czerwonych Flar. Pamiętałem ich jeszcze z Zambrowa, gdzie wraz z Łapą wyruszyliśmy po zapasy i spotkaliśmy ich wychodząc z miasta. Byłem ciekaw dlaczego tak często ich spotykam. Czy to zwykły przypadek?
- Tak. Gdybym was nie spotkała to prawdopodobnie byłabym teraz na jego pokładzie – powiedziała Magda po cichu, jakby w obawie, że ludzie z pod ogrodzenia nas usłyszą.
- Myślicie, że Łowca jest w tym budynku? – zapytała Łapa.
- Wątpię. Myślę, że zawieźli go aż do Torunia. Musimy szukać śladu Czerwonych Flar, one z pewnością nas zaprowadzą do Łowcy – stwierdziłem.
                Dalej pamiętałem, że to właśnie Czerwone Flary maczały palce w całej akcji. Przewijały się już parę razy przez moją podróż do Torunia i wiedziałem, że są to dziwni ludzie. Czy są niebezpieczni nie wiedziałem, ale miałem nadzieję, że to po prostu jakaś przyjaźnie nastawiona grupa. Wszystko wskazywało na to, że są to ludzie z Torunia, więc była szansa, że doprowadzą mnie do moich przyjaciół, o ile w ogóle tutaj są. Dodatkowo ciągle w myślach miałem Natalię, która była widziana w okolicy przez Jakuba.
                Wtedy w moje oczy uderzył czerwony błysk. Chociaż nie było jeszcze ciemno, to widać go było dosyć wyraźnie. Ktoś z ogrodzenia rzucił na drugą stronę ulicy flarę. Moje przepuszczenia okazały się słuszne. Musieliśmy podążać za tym autobusem, a z pewnością znajdziemy Łowcę.
- Wracajmy do Potwora. Musimy być gotowi, żeby złapać ten autobus na wylotowej do Torunia – stwierdziłem, po czym zacząłem się razem z Magdą i Łapą cofać. Zostawiliśmy auto kawałek stąd i musieliśmy się pospieszyć, żeby zdążyć odjechać. Cała reszta była teraz przy Potworze i pilnowała go pod moją nieobecność.
                Po tym jak straciliśmy Łowcę wszyscy byli w kiepskich nastrojach. W końcu był z nami od Supraśla i od tamtej pory każdy zdążył go już polubić. Nie mówiąc już o tym, że był jednym z niewielu, którzy potrafi jeździć tym ogromnym pojazdem ciężarowym. Ja kompletnie się na tym nie znałem, Cinek nie miał ręki więc nie mógł prowadzić, Łapa i Magda nie chciały się tego podjąć, a Jakub mówił, że jest krótkowidzem, a jego okulary gdzieś się zgubiły. W ten sposób rolę kierowcy przejął Sołtys, który zawsze siadał przed kółkiem spięty i pełen obaw. W końcu był starym człowiekiem i mogło się mu coś stać, a będąc kierowcą narażał nas wszystkich.
                Dotarliśmy po niecałych trzech minutach na miejsce. Pozostałe przy Potworze osoby przywitały nas smutnymi uśmiechami. Zwołałem ich na tyły pojazdu i zacząłem małą przemowę.
- Zwiad się udał. Znaleźliśmy budynek w Sierpcu, gdzie prawdopodobnie był Łowca. Spotkaliśmy też Czerwone Flary, które widziałem kiedyś z Łapą w Zambrowie – odetchnąłem ciężko – Oznacza to, że prawdopodobnie w Toruniu nie ma dobrych ludzi. Nie wiadomo czy znajdziemy tam schronienie czy śmierć, ale musimy dojechać do celu. Łowca został tam zabrany i prawdopodobnie tam właśnie go znajdziemy.
                Większość wymieniła zdziwione spojrzenia, ale słuchali dalej w ciszy.
- Dlatego też proszę was o zachowanie ostrożności. Nie wiadomo co się stanie jak podjedziemy pod bramy obozu w Toruniu i nie wiemy czy nie zakończy to się strzelaniną. Jest ich na pewno więcej od nas, więc po prostu nie zróbcie nic głupiego – poprosiłem kończąc małą przemowę i pakując się do pojazdu. Po wejściu do środka spojrzałem ze smutkiem na snajperkę Łowcy, która wciąż była tutaj i czekała na swojego właściciela.
                Reszta zajęła swoje miejsca i ruszyliśmy. Zaparkowaliśmy przy jednej z dróg odchodzących na północny zachód. Czekaliśmy tutaj, aż przyjedzie Zbłąkany Ocalały, który powinien nas zawieźć do Łowcy. Ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, że na miejscu kierowcy nie siedział rosły brunet. Brakowało mi przekleństw, którymi rzucał gdy Potwór wpadł w poślizg bądź w coś uderzył. Przede wszystkim jednak brakowało mi nocnych wypadów z Łowcą, które ostatnio skończyły się dla niego fatalnie.
                Miałem szczerą nadzieję, że nie minęliśmy jeszcze autobusu, a raczej on nie minął nas. Wszyscy czekali z niecierpliwością na dźwięk oznajmujący, że Zbłąkany jedzie w tą stronę. Musiał on jechać do samego centrum Torunia, a w sumie nie wiedziałem gdzie tak właściwie jest tamtejszy obóz. Czy był w samym mieście, czy może na jego obrzeżach? Miałem nadzieję, że takie wątpliwości rozwieje śledzenie autobusu. Oczywiście nie będziemy go śledzić z bliska, byłoby to zbyt ryzykowne. Potwór był ogromnym pojazdem i robił sporo hałasu, po prostu chcieliśmy się trzymać jakiś kawałek za autobusem i obserwować, którędy jechał.
                W oczekiwaniu na akcję usiadłem na jednym z łóżek i sięgnąłem po butelkę wody. Byłem spragniony, więc z przyjemnością przyjąłem zimny płyn spływający mi po gardle. Zauważyłem, że Łapa rozmawia z Jakubem, co mi się bardzo spodobało. Pomimo ciężkiego początku udało się im w końcu dogadać. Byłem właściwie ciekaw o czym rozmawiają, ale nie chciałem im przeszkodzić, więc obserwowałem to niecodzienne zjawisko z daleka.
                Około pół godziny później usłyszeliśmy dźwięk silnika. Sołtys zawołał nas na przód pojazdu i wskazał palcem drogę przed nami. Znajdowaliśmy się od niej trochę wyżej, więc doskonale widzieliśmy najbliższe paręset metrów. Patrzyliśmy w milczeniu jak autobus wyjeżdża z miasta i z dużą prędkością zmierza w stronę Torunia. To wydarzenie nas rozbudziło i gdy tylko autobus zniknął nam z oczu odpaliliśmy silnik i ruszyliśmy za nim. Dzieliło nas teraz około stu kilometrów od celu. Po tylu dniach podróży i nieprzyjemnościach w końcu miało stać się coś, co mogło być dla nas dobre.
                Podróż odbywała się w milczeniu. Jechaliśmy i co jakiś czas doganialiśmy autobus, ale po chwili dawaliśmy mu znowu odjechać, żeby przypadkiem ludzie będący w środku nas nie zauważyli. Zastanawiałem się ile tak właściwie w środku może być osób. Z daleka wydawało mi się, że widziałem przynajmniej trzy osoby w środku oraz kierowcę. Odległość była jednak tak daleka, że nie byłem pewien tej informacji, ani nie wiedziałem czy w środku siedzieli mężczyźni czy kobiety.
                Po około godzinie jazdy tempem takim, aby nie przegonić niezbyt szybko jadącego autobusu musieliśmy się zatrzymać. Ci w autobusie również stanęli i jeden z nich, dokładnie ten, którego widziałem pod ogrodzeniem oraz w Zambrowie, wyjmował coś z bagażnika. Cofnęliśmy się i również stanęliśmy. Miałem szczerą nadzieję, że nas nie usłyszą. Co prawda nie byłem pewien czy to źli czy dobrzy ludzie, ale wolałem się nie przekonywać.
                Zrobiliśmy sobie małą przerwę obiadową, żeby przeczekać postój autobusu. Usiadłem z przodu z Sołtysem, bo czułem, że muszę z nim porozmawiać.
- Blisko celu, co? – zagadałem.
- Niesamowicie blisko. Wiesz chłopcze, pomimo tego, że ci ludzie porwali Łowcę, czuję, że nie są źli – podzielił się swoimi myślami Sołtys.
- A co jeśli jednak i jedziemy wprost w pułapkę? Czasami się zastanawiam, czy nie zawrócić i zbudować gdzieś obozu, takiego jak mieliśmy w Królowym Moście – spytałem.
- Myślę, że i tak musimy stawić temu czoła. Łowca jest gdzieś tam. Musimy mu pomóc, gdyby nie on prawdopodobnie nigdy nie zajechalibyśmy tak daleko – stwierdził starzec.
                Miał rację. Gdyby nie to, że spotkaliśmy Łowcę i chciał nam pomóc to prawdopodobnie byłoby po nas już w Supraślu. Rozstrzelaliby nas tamci ludzie i nigdy nie dotarlibyśmy tak daleko. Zrobiło mi się wstyd na samą myśl, że rozważałem ominięcie Torunia.
- Masz rację Sołtysie, jak zwykle masz racje… - powiedziałem.
- Staram się po prostu ci doradzić w tych ciężkich czasach. Wiem, że to wszystko nie jest łatwe, ale razem jesteśmy silni – na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech.
- Dziękuje za wszystko – powiedziałem również się uśmiechając.  Dokończyliśmy posiłek i ruszyliśmy. Okazało się, że autobus odjechał już chwilę temu, a dróg z miejsca , z którego odjechał było parę.
                Zatrzymaliśmy się tam na chwilę i szybko stwierdziliśmy, gdzie widzimy ślady błota. Pogoda była kiepska i co chwilę padało, więc bez problemu można było zobaczyć, gdzie błoto przylepione do opon zostawiło ślady. Usiedliśmy przed mapą i szybko sprawdziliśmy trasę.
- Pojechali tą drogą – powiedziałem przejeżdżając palcem po mapie – więc na pewno będą przejeżdżać przez tą autostradę – dodałem wskazując na zaznaczoną, po wschodniej stronie Torunia, drodze.
- Czy nie byłoby szybciej, gdybyśmy pojechali tą drogą – pokazała Magda – i poczekali na nich w okolicach tego przejazdu? – spytała wskazując na przejście nad drogą, którą będzie jechał autobus.
- To nie głupi pomysł. Dojedziemy tam z pół godziny wcześniej, jeżeli wyjedziemy teraz. Więc postanowione, ruszajmy! – powiedziałem chowając mapę i siadając na siedzeniu pasażera. Silnik został odpalony z głośnym rykiem i już po chwili skręcaliśmy na lewo, żeby ruszyć wyznaczoną przed chwilą trasą. Nie przejechaliśmy nawet kilku kilometrów, gdy zobaczyliśmy na drodze paręnaście trupów i dwa rozbite samochody.
                Droga przez to była nieprzejezdna, więc nie mając innego wyjścia wyszliśmy na zewnątrz. Wtedy usłyszeliśmy strzały, dochodzące z przodu. Wszyscy uzbrojeni w bronie oraz łomy ruszyliśmy powoli do przodu. Sołtys obserwował całą sytuację z środka Potwora. Nie wiedziałem czego się spodziewać i bałem się, że są tu jacyś bandyci. Zakradliśmy się do przodu i chcąc nie chcąc zwróciliśmy uwagę pierwszych zombie na nas. Jakub już chciał ruszać do ataku, ale chciałem jeszcze wyczekać i zidentyfikować źródło strzałów. Zombie zbliżały się do nas i wtedy usłyszeliśmy krzyk. Dziewczęcy krzyk. Spojrzałem na Łapę. W jej oczach pojawiło się coś dzikiego. Ruszyła na przodu i zaczęła strzelać do zombie, zanim zdążyłem ją powstrzymać.
                Dołączyliśmy do niej, strzelając szybko i pewnie do trupów idących w naszą stronę.  Jakub ruszył pierwszy szarżując na jednego z trupów i szybkim ruchem wbijając mu nożyce w oko. Ja oraz Cinek trzymaliśmy się kawałek dalej i strzelaliśmy ze strzelb. Każdy wystrzał oznaczał kolejnego upadającego trupa. Magda pobiegła za Łapą i pomagała jej strzelając z łuku i z całkiem niezłą precyzją trafiała w głowy zombie, tym samym zabijając je.
                Droga szybko została oczyszczona i zostały tylko dwa trupy, które szły w kierunku jednego z aut. Łapa doskoczyła do nic odpychając je spojrzała na osobę siedzącą za autami. Jakub dobił trupy, które wywaliła i razem ze mną oraz resztą podszedł do Łapy. Łapa westchnęła cicho i odeszła parę kroków do tyłu. Było mi jej żal. Wiedziałem, że słysząc ostatnie słowa Jakuba i teraz pisk dziewczynki liczyła na zobaczenie swojej siostry Moniki, ale to nie była ona. Była to jakaś dziewczynka, która trzymała w rękach pistolet i miała dziwnie wykręcona kostkę.
                Miała na oko jakieś trzynaście lat, długie blond włosy, w których teraz było widać mnóstwo gałązek, błota i innych brudów oraz niebieskie oczy. Ubrana była w nic nie wyróżniające się ubranie, właściwie wyglądała jakby wracała ze szkoły czy coś w ten deseń. Jej twarz była czerwona, wygląda jakby niedawno sporo płakała. Ukucnąłem przy niej. Wycelował drżącą ręką w moją stronę z pistoletu.
- Nie podchodź do mn-mnie bo cię będę mu-musiała zabić – jej młody głosik drgał z czystego przerażenia.
- Nie chcemy cię skrzywdzić. Co ci się stało w nogę? – zapytałem patrząc na wykręconą stopę.
- Upadłam… chciałam tu odpocząć i wt-wtedy przyszły one... – zapłakała i opuściła broń.
- Jesteś tu sama? – zapytałem.
- Ta-tak – stwierdziła po czym syknęła z bólu próbując wstać.
- Nie ruszaj się! To wygląda na skręconą kostkę. Poważnie skręconą. Gdzie są twoi rodzice? – zapytałem.
                Reszta obserwowała w ciszy całą sytuację. Widziałem, że nawet na twarzach Jakuba i Cinka było widać współczucie i smutek.
- Ta-tato jest w domu. Szukałam mojej mamusi – odpowiedziała dziewczynka.
- Gdzie jest twój dom? Zabierzemy cię tam – zaproponowałem.
- Nie chcę wracać bez mamusi – zapiszczała, znowu jęcząc z bólu.
- Nie dasz rady sama. Będziemy mogli ci pomóc, tylko musimy teraz coś załatwić. Mogłabyś pojechać z nami jeśli tylko chcesz – powiedziałem siląc się na uśmiech. Nie mogłem zostawić tak po prostu, dziewczynki w takim stanie.
- Mój tata jest w Toruńskiej Ostoi Ocalałych – powiedziała z dumą dziewczynka – Ale muszę znaleźć mamusię…
- Twój ojciec jest z Torunia? To świetnie się składa, bo tam jedziemy. Jak się nazywasz? – zapytałem, ciesząc się, że będziemy mogli załatwić dwie sprawy za jednym razem.
- Ma-marta… - powiedziała cicho.
- Miło mi cię poznać. Ja jestem Bobru, a ludzie za mną to Jakub, Marcin, Magda oraz… Łapa – powiedziałem przedstawiając ich po kolei. Widać, że dziewczynka była speszona, bo tylko przejechała ich szybko wzrokiem po czym znowu zaczęła gapić się na swoją nogę.
- Chodź pomożemy ci wstać i przetransportujemy do środka naszego pojazdu – powiedziałem prosząc Cinka o pomoc. O wspólnych siłach pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy do Sołtysa, który z niepokojem czekał na zdanie relacji. Opowiedziałem mu wszystko i obserwowałem jak nastawia on dziewczynce kostkę i nakłada opatrunek. Nie należało to do najprzyjemniejszych widoków, ale musieliśmy się nią zaopiekować. Po krótkiej „operacji” położyliśmy ją w jednym z łóżek i odjechaliśmy. Teraz zdecydowanie byliśmy daleko za autobusem, więc poprosiłem Sołtysa, żeby jechał prosto do Torunia. Będziemy musieli sami znaleźć Toruńską Ostoje Ocalałych.
                W mojej głowie pojawił się plan. Jeżeli ludzie tam nie chcieliby oddać nam Łowcy, będziemy mogli  go wymienić za Martę. Wszystko zaczęło się w końcu układać. Z racji jednak, że zaczęło się robić ciemno zdecydowaliśmy się przespać. Stanęliśmy na poboczu ukryci w niedużym lesie. Zjedliśmy kolacje w całkiem niezłych nastrojach. Gdy wszyscy układali się do snu, usiadłem przy Łapie.
- Trzymasz się jakoś? – zapytałem.
- Jakoś – odpowiedziała po cichu.
- Ta dziewczynka… - zacząłem.
- Tak Bobru. Dokładnie tak. Jak zawsze masz rację. Myślałam, że to moja siostra, dlatego tak szybko tam pobiegłam – powiedziała z nieukrywaną złością. Milczałem. Wolałem to przeczekać, dać się jej wygadać.
- Dlaczego mamy takiego pecha? – zapytała w końcu po chwili milczenia.
- Myślę, że to się niedługo zmieni. Musimy tylko dotrzeć do celu – powiedziałem.
- Dotarcie do celu to będzie początek czegoś nowego, ale pamiętaj, że bez względu na to co się stanie, będę szukała mojej siostry – powiedziała Łapa.
                Złapałem ją za rękę.
- Wiem. Pomogę ci w tym, tam gdzie twoja siostra, tam prawdopodobnie ktoś jeszcze z Królowego Mostu. To może być to czego szukam – stwierdziłem.
Łapa przytuliła się do mnie i powiedziała ze smutkiem.
- Wiem kogo szukasz.
Milczałem. Cieszyłem się z tego co jest tu i teraz.  Po chwili poczułem zmęczenie i po prostu zasnąłem.
                Gdy obudziłem się rano, Łapa już nie spała, krzątała się po pojeździe i wraz z Cinkiem szykowała śniadanie. Magda siedziała przy Marcie i gadały o czymś. Jakub siedział przy Sołtysie, który sprawdzał coś na mapie. Wstałem i przywitałem się z wszystkimi. Szybko zjadłem, odświeżyłem się nieco po czym usiadłem i czekałem na nadchodzące wydarzenia. Sołtys włączył silnik i ruszył do przodu z impetem. Jeszcze dziś pod wieczór mieliśmy być na miejscu. Niesamowicie się cieszyłem z tego faktu. Czułem mieszankę przerażenia i fascynacji. Co na nas tam mogło czekać? Nie chciałem wypytywać Marty i tak wyglądała na zdrowo wystraszoną. Kiedy jednak zaczęliśmy się zbliżać do okolic Torunia to zauważyłem, że rozchmurzyła się nieco. Widocznie do końca nie wierzyła, że zabieramy ją do domu.
                Łapa siedziała i ciągle rozmawiała o czymś z Jakubem. Zaczynałem się powoli martwić jej zmianą, stawała się coraz większym wrakiem, jeżeli nie miała już nawet siły rzucać kąśliwych uwag i kłócić się z prawie wszystkimi dookoła. Żałowałem trochę, że zgubiliśmy trop autobusu, bo nie wiedzieliśmy teraz czego mamy szukać. Spodziewałem się, że na pewno to miejsce będzie miało własne źródło energii, więc jak się trochę ściemni to siłą rzeczy powinniśmy je zauważyć. Tylko czy samo miasto jest bezpiecznym miejscem? Tego nie wiedziałem.
                Zabijałem czas gadaniem z Cinkiem i wspominaniem starych czasów. Powspominaliśmy osoby, których już z nami nie było. Zastanawiałem się jakby potoczyło się moje życie, gdyby wciąż żył Goku, Eryk czy Kiciuś. Żałowałem wciąż, że w Supraślu zostaliśmy rozdzieleni i poświęcił swoje życie za życia Łapy i Nieznajomej. Czy ja bym zdolny do czegoś takiego? W sumie parę razy byłem stawiany w sytuacji, w której mogłem uciekać, a zostałem i walczyłem o swoich ludzi. W sumie teraz nie wyobrażam sobie stracenia kogokolwiek z mojego zespołu.
                Gdy zaczęło powoli się robić ciemno, wiedzieliśmy, że jesteśmy już prawie u celu. Przejechaliśmy, przez przejście nadziemne. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę, gdyż widok był niecodzienny. Pod nami była jedna z dróg wyjazdowo-wjazdowych do miasta. Pas ulicy, który był przeznaczony dla wjeżdżających aut, był  całkowicie pusty, ale ten drugi roił się od zrujnowanych aut. Widok był niesamowicie klimatyczny i wyglądał jak wyciągnięty z serialu o zombie. To jednak było życie codzienne.
                Co prawda droga pod nami również prowadziła do Torunia, ale ta, którą jechaliśmy była znacznie wygodniejsza i szybsza. Gdy już mieliśmy wsiadać zawołał nas Jakub, który znalazł coś przy drodze kawałek dalej. Podeszliśmy i zobaczyliśmy ciało. Wydawało mi się nie wiadomo skąd znajome. Był to ciało młodego chłopaka, może odrobinę starszego ode mnie. Miał ślad ugryzienia na brzuchu oraz ślad po kulce w okolicach skroni. Dodatkowo na jego brzuchu znaleźliśmy jeszcze parę ran postrzałowych.
                Kiedy podeszła do nas Łapa, wciągnęła głośno powietrze w płuca.
- Znam go… To jeden z moich ludzi – powiedziała drżącym głosem patrząc na jego twarz. Teraz też go poznałem. To był jeden z ludzi Łapy, którzy mieszkali przy naszym obozie w Królowym Moście.
- Skąd on się tu wziął? – zapytałem.
- Nie mam pojęcia… Mój boże, może moi ludzie dotarli, aż tutaj? Ale dlaczego ma tyle ran postrzałowych? Coś musiało się tu dziać. Co on trzyma w rękach? – zapytała w końcu wskazując na zaciśniętą pięść.
Nie wiedziałem co sądzić o tej całej sytuacji. Czy to oznacza, że on był na pokładzie Zbłąkanego Ocalałego? Autobus prawdopodobnie tędy przejeżdżał, a ciało zdecydowanie było świeże.
- Właśnie to mnie najbardziej zaciekawiło – powiedział Jakub.
Łapa z trudem otworzyła zaciśniętą pięść i wyjęła coś z niej. Nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Był to różaniec. Cały biały, zrobiony z niedużych koralików.
- Musimy jechać – powiedziałem – I tak już mu nie pomożemy, a robi się chłodniej i ciemniej. Musimy szukać Ostoi.
                Łapa nie odpowiedziała. Po prostu schowała różaniec do kieszeni i ruszyła w stronę Potwora. Kolejne zaskoczenie dla niej, ale też dla nas. Kto zabił jej człowieka? Czy był tu sam? Nie mógł, ktoś musiał dać mu ten różaniec. Nie wierzyłem, żeby ktokolwiek z grupy Łapy, był na tyle religijny, żeby samemu nosić takie rzeczy. Miałem nadzieję, że poznam odpowiedź na to pytanie w Toruniu.
                Zapakowaliśmy się do Potwora i opowiedzieliśmy Sołtysowi o znalezionym ciele. Jakub zachowywał się wyjątkowo dziwnie, został przy trupie ostatni i szeptał coś sam do siebie. Nie wiedziałem co o tym myśleć, ale stwierdziłem, że każdy ma swoje dziwactwa. Potwór ruszył.
                Wjechaliśmy na przedmieścia Torunia. Były to przedmieścia jak w każdym innym mieście. Wszystko zrujnowane, pełno rozbitych aut, a krajobraz był wypełniony domkami jednorodzinnymi oraz różnymi budynkami fabryk. Obserwowałem w ciszy widoki, upiększone przez zachodzące słońce. Przedmieścia dosyć szybko zmieniły się w właściwą część miasta. Jadą główną droga zauważyliśmy płynącą na lewo od nas rzekę Wisłę. Przypomniały mi się wszystkie wycieczki po kraju, kiedy to mijałem tą rzekę w normalnych warunkach. Ta wycieczka była zupełnie inna.
                Gdy zrobiło się już naprawdę ciemno, a my krążyliśmy wciąż po mieście i traciliśmy nadzieję, że znajdziemy dziś obóz, zauważyliśmy światła. Unosiły z południowej części miasta.  To musiało być Toruńskie Stare Miasto. Z coraz to chaotyczniejszą mieszanką uczuć pojechaliśmy w tamtą stronę. Z każdą minutą byliśmy coraz bliżej celu. Sam Toruń nie był pełen zombie, było ich raczej niedużo, co świadczyło tylko dobrze o ludziach tu mieszkających.
                Podjechaliśmy do Ostoi od wschodu i już z daleka zauważyliśmy lampy stojące na zagrodzonej przez mury i bramę drodze. Mając nadzieję, że jakoś to będzie skręciliśmy i byliśmy już niecałe sto metrów od bramy. Już stąd widziałem stojących na murach ludzi. Byli uzbrojeni i kiedy zauważyli światła naszego samochodu podnieśli się pospiesznie i wycelowali w naszą stronę. Sołtys zaczął zwalniać. To co było po drugiej stronie barykady wyglądało obiecująco. Widzieliśmy tam światła oraz długa ulicę prowadzącą do widocznej z daleka katedry. Właściwie widzieliśmy jeszcze jakiś kościół i standardowe dla starych miast budynki mieszczące się jeden obok drugiego przy sobie.
                Podjechaliśmy pod samą bramę i wysiedliśmy.  Co prawda miałem przy sobie strzelbę, ale nie zamierzałem jej opuszczać. Nie byłem pewny zamiarów ludzi z muru. Gdy cała nasza siódemka wysiadła i stanęliśmy ramię w ramię wystąpiłem przed szereg o krok. Jeden z czterech mężczyzn będących nade mną spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Cała czwórka wyglądała tak samo, mieli bandany na twarzach, byli ubrani w identyczne kurtki i kamizelki z naszywkami „T.O.O” oraz mieli ochraniacze na kolana i łokcie. Jeden z nich zdjął bandanę. Zobaczyłem starszego ode mnie mężczyznę z krótką czarną brodą i śmiesznie małym nosem.
- Kim jesteście i czego tu szukacie!? – krzyknął nie przestając do nas mierzyć.
                Zdecydowałem się mówić prawdę. Jeżeli planowałem tu zostać nie mogłem oszukiwać.
- Jestem Bobru i przyjechałem tu z Królowego Mostu. Ja i moi ludzie szukamy przyjaciół i schronienia. Podejrzewamy, że jest tu nasz człowiek – krzyknąłem. Udało mi się zabrzmieć groźnie i zarazem spokojnie. Brzmiałem jak pewny siebie człowiek, chociaż nie do końca się tak czułem.
                Gdy się przedstawiłem mężczyźni spojrzeli na siebie i wymienili parę słów, których nie słyszeliśmy. W końcu ten bez bandany odwrócił się w moją stronę i krzyknął.
- Możesz powtórzyć jak się nazywasz i skąd jesteś?
Zdziwiła mnie ta prośba. Straciłem przez to trochę pewności siebie.
- Eee… jestem Bobru! Przybywam z moimi ludźmi z Królowego Mostu! – krzyknąłem.
Mężczyźni opuścili bronie.
- Wchodźcie!
Brama zaczęła się powoli otwierać. Była na tyle szeroka, że zdołaliśmy wjechać do środka Potworem. Gdy przejechaliśmy ten magiczny próg barykady poczułem się niesamowicie dziwnie. Poczułem się bezpiecznie. Miałem nadzieję, że moje przeczucia się sprawdzą. Gdy tylko wjechaliśmy i zaparkowaliśmy przy jednym z budynków za barykadą i wysiedliśmy podszedł do nas mężczyzna bez bandany. Wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją.

- Witajcie w Toruńskiej Ostoi Ocalałych. Czekaliśmy na was.

4 komentarze:

  1. Weeeee..... W końcu Toruń, już się boję co to będzie :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Finał już napisany. Z tego co mówili mi znajomi, którzy już przeczytali, to zajebiste :) Ale ocenicie sami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać całego wspólnego spotkania :D

    Swoją drogą ciekawe, że z góry założyłeś, że Łowca pojechał do Torunia. Jeśli dobrze pamiętam opierało się to tylko na domysłach. Równie dobrze mogli go zwyczajnie zabić gdzieś po drodze, a nie wieźć taki kawał. Na ale prawda była taka, że faktycznie pojechali do Torunia.

    Kurde, to tamten dzieciak co został ugryziony i podróżował z ojcem to był człowiekiem Łapy? Łohoho a to zaskoczenie. Chyba nie szło się tego domyślić. Ale może tamten ojciec był z obozu ojca Łapy? Choć z drugiej strony. Zaraz. To chyba była grupa Natalii xD Wszystko mi się myli. Oni też natrafili na pewne problemy. Chyba. Boże, nie pamiętam tego Oo Kto mu ten różaniec wsadził? Ten egzorcysta?

    Najbardziej z całego rozdziału rozwaliło mnie zdanie: "Eee… jestem Bobru!". Intonuję to w myślach w stylu "Bobru, czy ja wiem czy to takie nadzwyczajne imię. Bobru to bobru. Od zawsze mnie tak nazywali. Nawet jak miałem 5 lat. Krzyczeli >Bobru, Bobru< a ja biegłem bo to do mnie było". xDD

    No to czekam na finał. Przez to moje opoźnione komentowanie to pewnie jakoś nowa publikacja będzie blisko :D

    Pozdrawiam i weny życzę :)
    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta sytuacja na moście to jest swoisty spoiler tego co się stanie w kolejnym rozdziale :P Bo ciało było znajomej postaci i różaniec został wsadzony również przez znajomą postać :P Zobaczysz dzisiaj o 18:00

      W sumie założenie, że Łowca jest w Ostoi było trochę takie "na ślepo", ale mimo to musiałem trochę to ułatwić, bo to już ostatnie rozdziały ^^

      Dzięki za komentarz! ;D

      Usuń