piątek, 12 września 2014

Rozdział 21: Kłamca

Rozdział 21, perspektywa Miczi. W tym rozdziale będę nawiązywał do końca poprzedniego rozdziału Miczi, w którym to było słychać tajemnicze stukanie. Teraz motyw zostanie wyjaśniony i rozwinięty. Dodatkowo grupa będzie tak blisko pozostałych grup jak tylko się da. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym.

--------------------------------------------------------

Rozdział 21 (Miczi): Kłamca


                Obudziłam się w kiepskim humorze. Zaczęłam podejrzewać u siebie jakaś chorobę psychiczną, gdyż parokrotnie w nocy budziło mnie stukanie, chociaż w pobliżu autobusu nie widziałam żadnego zombie. Reszta załogi nie skarżyła się jednak na żadne hałasy, więc nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Rankiem, przed wyruszeniem, chcieliśmy zjeść śniadanie. Pogoda była dzisiaj sprzyjająca, było całkiem ciepło i praktycznie nie wiał wiatr.
                Henryk zaoferował, że on zejdzie do bagażnika po jedzenie i chociaż nie rozumieliśmy czemu uczepił się tak chodzenia po jedzenie dla nas to pasowało nam to. Przynosił nam wszystko pod nos i zazwyczaj sam gotował. Chyba chciał przejąć rolę autobusowego kucharza. W taki sposób usiedliśmy w kręgu na trawie i czekaliśmy na śniadanie. Staruszek opowiadał jakąś historię z czasów swojej młodości, próbując pocieszyć wciąż smutną po stracie siostry Klaudie. Mpd rozmawiał o czymś z Kiciusiem, a ja usiadłam przy Pablordzie.
- Jesteśmy już coraz bliżej, co? – zagadałam.
- Dokładnie. Przed nami ostatnia prosta, jak dobrze pójdzie to jeszcze dzisiaj będziemy siedzieć w jednym z domów w Toruniu – odpowiedział Pablord.
- Jednym z domów? – zapytałam z zaciekawieniem
- Tak w Ostoi mamy cztery takie jakby hotele. Tam mieszkają wszyscy mieszkańcy. Jest jeszcze piąty budynek, gdzie mieszkają Czerwone Flary oraz najważniejsze osoby w mieście.
- Rozumiem. Myślisz, że dojedziemy tam bez problemów? – kontynuowałam.
- Teoretycznie jesteśmy już na naszych terenach, niedaleko stąd jest Czwarty Posterunek, jeden z czterech ogradzających całą Ostoję Ocalałych – zaczął, biorąc od Henryka miskę z jedzeniem – ale oczywiście zawsze możemy wpaść na Gang.
                Wzięłam również miskę i poczułam przyjemne ciepło i zapach. Zainteresowana tematem pytałam dalej.
- Gang?
- Tak. Jak wiesz na świecie nie ma już dobrych ludzi, a ci są wyjątkowo wredni. To nasi wrogowie, którzy przeszkadzają nam na każdym kroku i toczą z nami taką wojnę – wytłumaczył Pablord robiąc przerwy na nabranie jedzenia.
- Dlaczego akurat Gang? – zapytałam.
- Jeżdżą motorami, po tym ich zazwyczaj poznajemy.
                Miałam szczerą nadzieję, że nie wpadniemy na żaden gang i dojedziemy bezpiecznie do celu. Henryk posprzątał po nas i popakował zapasy z powrotem do bagażnika, po czym wszyscy wróciliśmy do środka. Autobus ruszył. Jechaliśmy na północny zachód. Obserwowałam przez okno budzący się do życia świat. Pod zaspami śniegu zaczęła się budzić roślinność. Co prawda była to jeszcze szara, brudna trawa z pojedynczymi przebiśniegami, które pojawiły się w paru miejscach, ale już teraz ten widok był dobry dla oka.
                Na niektórych drzewach zaczęły też pojawiać się pierwsze listki, chociaż większość  była wciąż ponura i łysa. Słońce zdawało się wołać nas i dawać przyjemne ciepło, ale w połączeniu z zimnym wiatrem nie dawało jeszcze pełnego komfortu. Jazda autobusem była całkiem wygodna. Kiciuś nie musiał zatrzymywać się na przystanku przy Sierpcu, ponieważ zwyczajnie nie było tam nikogo. Przejeżdżając koło miejscowości stanęliśmy na chwilę, żeby ostatecznie ustalić nasz plan.
                Kiciuś spierał się, że powinniśmy jechać dalej i ominąć Czwarty Posterunek, a Pablord i Mpd nakłaniali go do zatrzymania się i zdobycia informacji.
- Do cholery chłopaki dajcie spokój. Czas mnie goni, już jutro będę musiał wyjeżdżać znowu w trasę, żeby szukać Bobra, nie mogę pozwalać sobie na kolejny postój.
- Nie wiemy co jest na trasie stary. Co jeżeli pod naszą nieobecność coś się stało? Zajedziemy na chwilę… - upierał się przy swoim Pablord.
- Na chwilę? Z Szymona jest prawie taka sama gaduła jak z Mpd, nie ma sensu. Zaufajcie mi i po prostu jedźmy przed siebie – stwierdził Kiciuś, tonem, który najwyraźniej kończył dyskusję, ponieważ odwrócił się i usiadł za kółkiem.
                Znowu coś zastukało parokrotnie. Tym razem więcej osób to usłyszało.
- Co to było? – zapytał Mpd.
- To samo słyszałam w nocy, mówiłam wam! – wtrąciłam się.
- To ja spokojnie – powiedział Henryk prezentując jak stuka nerwowo palcami w ścianę pojazdu – Przepraszam po prostu… ostatnio jestem wrakiem człowieka, a teraz doszły mi kolejne problemy. Rozumiecie…
Wyglądał naprawdę żałośnie i w sumie nie mogliśmy go za to winić. Zabił własnego syna, który został ugryziony, a żeby tego było mało wraz z grupą nieznajomych ludzi wjeżdżał teraz na tereny Toruńskiej Ostoi Ocalałych.  Każdy czuł dreszcz podniecenia, ale też swoisty niepokój, w końcu dążyliśmy do odkrycia czegoś nieznanego. Nie wiedzieliśmy jacy ludzie tam na nas czekają i co jeszcze spotka nas po drodze. O tym wiedzieli tylko Kiciuś, Mpd i Pablord, ale oni zapewniali, że wszystko będzie w porządku. Ufałam całej trójce, ale przejechałam się już na zaufaniu u innych osób parokrotnie i sama nie wiedziałam co o tym sądzić.
                Pamiętałam ciągle o Dalionie i o tym co mi zrobił. Przysięgłam, że kiedyś go znajdę i zabiję i miałam szczerą nadzieję, że zombie, albo inne przeciwności losu mi w tym nie przeszkodzą. Lubiłam sobie stawiać cele od zawsze, nawet przed rozpoczęciem apokalipsy zombie. Dawały mi one potrzebną do życia motywacje i sprawiały, że wiedziałam czego chcę. W ostatnich czasach moimi dwoma celami był Bobru i Dalion. Jednego chciałam znaleźć, a drugiego zabić. Obaj zrobili dla mnie wiele dobrego i złego, ale ostatecznie tak to musiało się skończyć.
                Gdy znowu ruszyliśmy Kiciusiowi udało się postawić na swoje. Minęliśmy Sierpc od północnej strony mknąc drogą w stronę Torunia. Zerkałam nerwowo za okno i chcąc nie chcąc w moich myślach pojawiały się nieciekawe obrazy. Bałam się, że zaraz usłyszę dźwięk motorów i przyjedzie wcześniej wspominany przez Pablorda Gang. Obawiałam się, że kolejne stado zombie, jak te przy Ostrowi Mazowieckiej odetnie nam drogę i zginiemy pośród hordy trupów. Czułam obawy przed tym, że dojedziemy na miejsce, a tam będą na mnie czekały długie tortury, albo inne nieprzyjemności.
                Tak działał teraz mój mózg. Bałam się wielu rzeczy, ale nie był to ten paraliżujący lęk. Była to po prostu obawa. Obawa przed kolejnym dniu w piekle. Człowiek, ocalały tej apokalipsy zapominał powoli jak to było kiedyś. Stare czasy, kiedy jedynymi problemami było co zjeść na kolację i od kogo spisać pracę domową. To minęło i prawdopodobnie nigdy już nie wróci. Teraz liczyło się przetrwanie, jak najdoskonalsze i jak najbardziej skuteczne. Udało mi się przeżyć ponad cztery miesiące. Pamiętałam jak dziś, dzień w którym wszystko się posypało. Listopad wydawał się tak odległą przeszłością, że ciężko mi było wygrzebać z pamięci cokolwiek co było przed nim. Ale sam dzień wybuchu pamiętałam dobrze.
                Kamil i Dalion byli wtedy moimi jedynymi przyjaciółmi. Jednego straciłam w Królowym Moście, a drugi zmienił się w innego człowieka po akcji w Grabówce. Czy mogłam nazwać teraz kogoś przyjacielem? Nie wiedziałam. Byłam pewna, że kimś takim była dla mnie Natalia, czy chociażby Bobru, ale teraz nie byłam pewna czy żyją. Co było najdziwniejsze ludzie też szukali Bobra. Jego przyjaciele, którzy ocalali. Czy to była właśnie przyjaźń? Czy będę mogła być kiedyś częścią takiej więzi emocjonalnej? Nie wiedziałam.
                Z myśli wyrwał mnie dziwny dźwięk nadchodzący z przodu. Przez chwilę wyobraźnia spłatała mi figla i byłam pewna, że to dźwięk motoru, ale po chwili stwierdziłam, że to musi być coś większego. Kiciuś krzyknął coś, nie wiadomo czy żeby uspokoić nas czy siebie.
- Wszyscy spokojnie cholera jasna!
Siedziałam jak wryta i patrzyłam jak dwa auta jadą w naszą stronę na przeciwnym pasie. Złapałam kurczowo maczety i pistoletu i siedziałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaką właściwie byłam osobą. Chociaż ludzie mogli mnie brać za kogoś rozsądnego i twardego, to wcale nie mogłam powiedzieć, żebym posiadała takie cechy.
                Wszystkie złe decyzje jakie podjęłam. Sama nie wiedziałam teraz czy kiedykolwiek wymyśliłam coś dobrego. Chociażby pojechanie po Bobra z takimi ludźmi jakich wybrałam. Gdyby chociaż był ze mną Gigant to prawdopodobnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Uśmiechnęłam się na myśl o ogromnym mężczyźnie i zawsze towarzyszącym mu mieczu. Gigant, o ile jeszcze żyje, pewnie nawet nie wie co stało się ze Szpiegiem. Zawsze byli przyjaciółmi. Trzymali się razem od początku, a skończyli tak daleko od siebie. Miałam nadzieję, że jak kiedyś jeszcze spotkam Giganata to będę mogła mu to wytłumaczyć i przeprosić go za stratę. Prawdopodobnie gdyby Szpieg i Damian nie rzucili mi się wtedy w sklepie z pomocą, to dzisiaj żyliby, a może nawet siedzieli teraz ze mną w tym autobusie.
                Dźwięk ponownie się nasilił, gdy auta mijały nas jakby nigdy nic. Czy naprawdę takie sytuacje mają jeszcze miejsce? Ta scena wyglądała jakby przedstawiała wycieczkę autokarową, która w spokojne popołudnie mija na drodze dwa auta. A przecież tak nie było. We wszystkich trzech pojazdach siedzieli ludzie, którzy zabijali zarówno zombie jak i innych ludzi. Wszyscy, oprócz Kiciusia, spoglądali na oddalające się auta ze zdziwieniem.
- To ktoś z Torunia? – zapytała Klaudia.
- Cholera wie, nie pamiętam wszystkich aut, jakie tam są – odpowiedział Pablord.
Zaśmiałam się słysząc to. Pablord miał tą umiejętność, żeby rozluźnić napięta atmosferę i udało mu się to teraz ponownie.
                Następną godzinę jechaliśmy prawie w kompletnej ciszy. Ja zamieniłam parę słów z Mpd i Pablordem, ale ostatecznie wszyscy chcieli jak najszybciej dojechać do Tournia, więc siedzieliśmy cicho. Byliśmy już jakieś sześćdziesiąt kilometrów od Sierpca, więc zostało nam drugie tyle do przedmieścia Torunia, gdy zatrzymaliśmy się na szybkie obiad. Gadałam wtedy akurat z Henrykiem i Pablordem, kiedy autobus się zatrzymał.
                Mpd wysiadł pierwszy, żeby wziąć jedzenie z bagażnika, kiedy Henryk nagle się zerwał.
- Czekaj! – zawołał.
Nie wiedziałam dlaczego się tak zdenerwował, ale pobiegłam za nim. Usłyszałam jak drzwi do bagażnika się otwierają. Po chwili Mpd zapytał głośno.
- Boże co tu tak cuchnie?
Wtedy usłyszałam krzyk. Pablord przepchnął się przede mnie i wybiegł przed Zbłąkanego Ocalałego, żeby zobaczyć co się stało i krzyknął z przerażenia. Mpd z raną od ugryzienia leżał na trawie, a zombie, które siedziało w bagażniku, zaplątane w zapasy próbowało się wydostać. Sytuacja była tak dziwna, że nie wiedziałam kompletnie co się dzieje i tylko obserwowałam sytuację. Usłyszałam przekleństwa z ust Kiciusia i krzyki.
- Podajcie mi coś ostrego, wodę i bandaże! SZYBKO!
Pablord pobiegł szybko do wnętrza po wodę i apteczkę, ja podałam Kiciusiowi swoją maczetę, po czym wymierzyłam do zombiaka. Już miałam strzelić, gdy drogę zasłonił mi Henryk.
- Pojebało cię? – zapytałam nie wytrzymując już napięcia.
- Błagam nie… ja was przepraszam – powiedział ledwo słyszalnym, drżącym głosem mężczyzna.
                Wtedy zauważyłam o co chodzi. Trup, który siedział w bagażniku to był jego syn. Otworzyłam oczy ze zdziwienia i obserwowałam z przerażeniem grymas bólu na przegniłej już twarzy. Mpd w tym czasie leżąc powtarzał ciągle „umrę, umrę, umrę” co jeszcze bardziej napinało nerwy wszystkich tu stojących. Klaudia i staruszek stali i patrzyli w niemym szoku na całą sytuację.
                To jego syn musiał robić te dźwięki, które słyszałam w nocy. Widocznie wtedy oszukał nas i zamiast go zabić schował go w bagażniku. Biedny chłopak musiał tam umrzeć w ciemności i niewygodzie. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Pablord przyniósł bandaże i wodę i podał je Kiciusiowi, po czym odwrócił się i odbezpieczając broń wycelował w Henryka.
- Ty cholerny kłamco! Nie zabiłeś go! Teraz przez ciebie Mpd został ugryziony! Ty pieprzony samolubie! – krzyknął przykładając mu lufę broni do czoła.
Byłam nieco przerażona całą sytuacją, ale gniew, który zobaczyłam na twarzy zawsze spokojnego Pablord był dobiciem całej sytuacji. Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Wybacz, ja naprawdę… przepraszam. Chciałem go tylko tam zawieźć… - mówił Henryk drżąc ze strachu.
- Umrę, umrę, ja umieram, umrę! – majaczył Mateusz, patrząc nieprzytomnie na ranę na ręcę.
- Czy możecie po prostu się zamknąć i mi pomóc!? – krzyknął Kiciuś – Musimy amputo…
                W tym momencie jego słowa przerwał krzyk Henryka. Zombie jego syna wyplątało się z naszych zapasów i wstało za nim. Ugryzło go prosto w szyję uwalniając fontannę krwi. Zęby syna rozszarpały szyję ojca i sprawiały, że mężczyzna osunął się na ziemię, łapiąc w miejsce, w które został ugryziony. Pablord nie czekał długo. Przeładował i wpakował dwie kulki, trafiając w mózgi i pozwalając tej dwójce odpocząć.
- Amputować mi co? Nie chcę, żebyście mi coś odcinali! Potrzebuje wszystkiego – majaczył wciąż Mpd.
- Zamknij się w końcu Mateusz – krzyknął Ernest – Przytrzymajcie go i wsadźcie mu coś w gębę. O tamten patyk może być niezły! – powiedział wskazując kawałek drewna leżący niedaleko. Czując, że coś złego dzieje się z moim żołądkiem odwróciłam oczy od dwóch ciał i pobiegłam po patyk. Wsadziłam go w usta Mpd, żeby nie odgryzł sobie przypadkiem języka i obserwowałam. Pablord usiadł na nim i przytrzymał mu lewa ręką, a w tym czasie Kiciuś zdjął pasek ze spodni i uścisnął mocno na ramieniu Mpd. Wtedy wyciągnął ze świstem maczetę z pochwy.
- Raz się żyję! – krzyknął tnąc. Mpd próbował się wyrwać, ale nie miał siły. Gdy ostrze przecięło bez problemu skórę i kości, a ręka została na trawie chłopak zemdlał z bólu.
- Podajcie jakiś ogień. Musimy przysmażyć kikut – krzyknął kierowca Zbłąkanego Ocalałego.
Klaudia szybko pobiegła i przyniosła zapalniczkę, a Pablord po chwili podpalając kawałek ubrania przysmalił kikut, z którego wciąż ciekła krew. Zapach palonego mięsa był okropny i poczułam jak jedzeni podchodzi mi do gardła. Całe szczęście po chwili zniknął wraz z powiewem wiatru. Mpd dalej był nieprzytomny, ale Kiciuś polał jego ranę wodą, a następnie obwiązał bandażem.
- Tyle mogę mu zrobić, na chwilę obecną – powiedział i wstał – Gdyby nie ten pieprzony oszust, to nic by się nie stało – dodał.
- Mpd potrzebuje odpoczynku, podrzućmy go na Czwarty Posterunek, błagam Kiciuś – poprosił Pablord.
- Masz rację. Wrócimy się, nie wiadomo co spotkamy po drodze, a Mateusz w takim stanie potrzebuje opieki. No trudno, nici z mojego harmonogramu, pakować się! – krzyknął Kiciuś po czym zamknął bagażnik i wsiadł do środka. Po chwili wszyscy siedzieli wewnątrz. Silnik zaryczał i zaczęliśmy się cofać.
                Co prawda zatrzymaliśmy się, żeby zjeść, ale teraz nikt nie miał apetytu. Ta cała sytuacja była bardzo nieprzyjemna i nie miałam ochoty nawet patrzeć na jedzenie. Droga powrotna była spokojna, chociaż Mateusz bełkotał coś, co jakiś czas. Miałam nadzieję, że nie odcięliśmy ręki za późno. Pablord dotykał jego głowy, żeby sprawdzić czy nie jest rozpalony i całe szczęście był tylko lekko ciepły.
                Późniejszym popołudniem dojechaliśmy w końcu do celu. Zobaczyłam ulicę, z obu stron przytulaną przez budynki. Najbardziej charakterystycznym był otoczony ogrodzeniem gmach administracyjny. Pablord wytłumaczył mi, że właśnie tutaj ma siedzibę Czwarty Posterunek. Pod ogrodzeniem leżało sporo trupów, więc widać było, że coś ostatnio się tu działo. Podjechaliśmy do bramy i poczekaliśmy, aż Pablord i Mpd wyjdą. Kiciuś kazał reszcie zostać w środku, nie było sensu, żeby wszyscy się tam pchali i siali niepotrzebny zamęt.
                Mateusz obudził się już i całkiem świadomy tego co się stało gadał ciągle o tym czego już nie będzie mógł robić. Pablord próbował go pocieszać, ale średnio mu to wychodziło bo wciąż był zdenerwowany incydentem z Henrykiem. Wszyscy byliśmy w kiepskich nastrojach, więc kiedy dwójka przyjaciół opuściła autobus reszta siedziała cicho. Patrzyłam przez szybę jak stoją przy ogrodzeniu i machają do osób, których nie widziałam, w budynku. Po chwili na podwórze wyszedł mężczyzna.
                Jego twarz pokrywał parodniowy zarost, wyglądał na jakieś trzydzieści parę lat , a w rękach dzierżył spory karabin. Sprawiał wrażenie zwykłego człowieka, ale sam fakt, że jeszcze żył musiał świadczyć o jego sile. Drzwi do autobusu były otwarte, więc słyszałam fragmenty rozmowy.
- Co się stało? – zapytał mężczyzna.
- Mieliśmy mały wypadek. Spieszymy się teraz do Torunia, ale Mateusz musi zostać u was. Został ugryziony, ale prawdopodobnie amputowaliśmy rękę na czas i powinno być wszystko ok – powiedział Pablord.
- Gdzie się tak spieszycie? Może zostaniesz tu z nami? – zaproponował mężczyzna.
- Nie mogę Szymon. Naprawdę. Mamy na pokładzie osobę z Królowego Mostu. To jest jakiś trop – powiedział Pablord.
- Ha! Dzisiaj rano wyjechały stąd cztery osoby z Królowego Mostu! – powiedział z dumą.
                Serce zabiło mi szybciej. Spojrzałam na Kiciusia i na jego twarzy też malowało się zaskoczenie.
- Kto taki? – zapytał Pablord.
- Natalia, ten duży facet z mieczem, siostra tej wojowniczej dziewczyny, o której opowiadał Ernest i jej człowiek. Pojechali do Torunia dzisiaj nad ranem – opowiedział.
                Szczęście jakie poczułam w tej chwili było niewyobrażalne. Oni wszyscy przeżyli i byli tu zaledwie parę godzin temu? Czy jest szansa na to, że spotkamy się niedługo w Toruniu? Byłam tak podekscytowana, że nie słyszałam dalszej części rozmowy. Podbiegłam po prostu do Kiciusia i przytuliłam się do niego.

- Udało im się – wyszeptał.

3 komentarze:

  1. O mój Boże, od kogo spisać pracę domową. Kiedy ja się o to ostatni raz martwiłam... xD

    Jezu, jak Ty lubisz ucinać bohaterom ręce xD Szkoda Mpd :( Polubiłam tego gadułę. A co do Henryka, uważam, że powinni go zabić bez zbędnego gadania. Kara za oszustwo, które było fatalne w skutkach. Akurat ugryzł go syn, więc wyjście było naturalne, ale nawet bez tego ugryzienia uważam, że powinni go zabić. Świat Apokalipsy jest taki, że nie wszyscy zawsze się podporządkują. Gdy człowiek okaże łaskę w jakimś momencie inni uznają to za oznakę słabości i ze wszystko im wolno. Dojdzie do tego, że zaczną ludzie walczyć o władzę, bo uznają "że się da".
    Swoją droga sprytny watek ojca z synem :P

    Spotkanie w Toruniu coraz bliżej. Nie mogę się doczekać :D Ciekawa jestem reakcji ocalałych i chyba to już mówiłam, ale jak oni się tam w mieście zorganizowali. Ciekawa jestem Twojej wersji :)

    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :)

    C.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuje za docenienie motywu ojca i syna :D Tak chciałem właśnie to rozegrać ^^

      Już coraz bliżej końca :P O ile trzy następne rozdziały są takie trzymające dotychczasowy poziom to mam nadzieję, że finał (który piszę jeszcze :P) wstrząśnie i zostawi w takiej niepewności po przeczytaniu :D

      Usuń
  2. Kurde, coraz bliżej Torunia. W sumie to nie mam nic do powiedzenia, zamurowało mnie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń