Rozdział 5, tomu 4.5. Ostatni z tego niedużego spin-offa. Koniec grupy z Supraśla, z perspektywy obrońców, a także atak na obóz w Królowym Moście z perspektywy atakujących. Myślę, że ciekawe przeżycie i ostateczne odsłonienie paru kolejnych faktów dotyczących Łapy. Zapraszam do czytania i komentowania i do zobaczenia w tomie 5 :)
Rozdział 5: Mogiła [FINAŁ TOMU]
Było
ciemno. Jedynym świecącym punktem w okolicy był papieros trzymany przez Jacka.
Znajdowaliśmy się w okolicach Królowego Mostu, czekając spokojnie i
przygotowując ostatnie rzeczy do ataku. Ich obóz był tuż za zakrętem i gdyby
zrobić krok, czy dwa do przodu na pewno byśmy zobaczyli odległe światła. Staliśmy jednak
schowani, czekając. Uciekinierzy nie mieli szans dotrzeć tu przed nami i
ostrzec pozostałych, tego byłem pewien. Nawet jakby znaleźli działające auto to
na pewno wracaliby tą drogą. Główna droga wyjazdowa na Białystok była teraz
pełna zombie. Wszystkie zmierzały w tą stronę. To też był czynnik, na który
czekaliśmy. Jak zombie zaczną odciągać uwagę ludzi z obozu z jednej strony, my
planowaliśmy zaatakować z drugiej. To by zamknęło ich w pułapce.
W
krzakach obok usłyszeliśmy szmer. Nie musiałem nawet nic mówić, bo
natychmiastowo parę luf powędrowało w tym kierunku i czekało. Odetchnęliśmy jak
zobaczyliśmy w słabym świetle księżyca twarz Michała.
- Jak wygląda
sytuacja? – zapytałem.
- Trupy są już w
okolicach mostu. Zgaduje, że za godzinę zajmą pola. Idą bardziej po południowo
zachodniej części, więc ominą sam obóz. Las powinien być czysty.
- Kiepsko – stwierdził
Jacek, puszczając chmurę dymu.
- Ty – wskazałem
na kobietę, która miała tak wielką ochotę się przydać – Jak zacznie się atak i ktokolwiek ucieknie w stronę lasu, to pojedziesz
za nimi. Kogo złapiesz żywego to przywieziesz do Supraśla.
- Dobra – potwierdziła.
Zawiało chłodnym powietrzem. Czuć w nim było nadchodzący
śnieg. Specyficzny mroźny powiew, który wręcz pachniał zimnem. Wypełniał on moje płuca niczym płynny lód,
rozlewając się po całym ciele.
Akcja
rozpoczęła się godzinę później. Gdy na ulicy widać było nadchodzące trupy, a w
obozie zapanowało poruszenie wyruszyliśmy. Wiedziałem, że za chwilę mogę stanąć
do walki przeciwko moim córkom, ale starałem się o tym nie myśleć. Jechaliśmy
obok siebie. Jacek za kółkiem wyglądał na skupionego. Starałem się uspokoić
lekko drżącą rękę. Sprawdziłem stan magazynka w karabinie. Był pełny, naboje
wydawały się połyskiwać złowieszczo, wiedząc, że niedługo wystrzelone zmienią
barwę. Miałem nadzieję, że uda nam się przeprowadzić atak na czysto, pomimo
przewagi przeciwników, ale wiedziałem, że podobnie jak w walce z Łowcą, szanse
na to były marne.
Podjechaliśmy
praktycznie pod samo ogrodzenie i jak na zawołanie wyskoczyliśmy z auta mierząc
w otaczający obóz płot. Pierwszym przeciwnikiem, którego zobaczyliśmy była
kobieta. Miała w ręce strzelbę, ale nie zdążyła jej nawet podnieść. Michał
trafił ją w głowę, a ona upadła równie szybko, co się pojawiła. Trzymaliśmy się
blisko auta, zastanawiając się jak dostać się do jednej z bram. Zombie były
jednak coraz bliżej. Obijały się o płot obozu, próbując wedrzeć się do środka.
Większość wpadała do fosy, ale to nie mogło zatrzymać aż takiej grupy. Widok
był przerażający, bo było ich naprawdę sporo. Już mieliśmy odchodzić od
samochodu, kiedy nagle parę postaci wychyliło się zza ogrodzenia i prawie
natychmiast zaczęło ostrzał.
Chociaż
chwila ich zawahania nie mogła trwać dłużej niż parę sekund, to wystarczyło mi
żeby zobaczyć to czego tak się obawiałem. Wśród czterech postaci, które
wychyliły się na murach, rozpoznałem twarz mojej starszej córki. Ona nie mogła
mnie widzieć, bo przy ogrodzeniu było znacznie ciemniej, ale gardło mi się
ścisnęło i przez chwilę poczułem się jak sparaliżowany. Gdyby nie to, że
pociągnął mnie Jacek, prawdopodobnie byłoby po mnie. Salwa spadła na nas niczym
deszcz. Pociski zadzwoniły odbijając się lub przechodząc przez auto. Pierwsza
ofiara pojawiła się wyjątkowo szybko. Był to chłopak, który z nami siedział w
aucie. Dostał dosyć poważnie, a w jego szyi widniały dwie dziury po pociskach.
Nie mogliśmy mu już pomóc.
Drugie
auto, prowadzone przez kobietę z naszego obozu stało parę metrów na lewo od
nas. Mieli oni lepszą pozycję, ponieważ do nas zaczęły podchodzić już trupy,
dlatego musieliśmy mocno na siebie uważać. Kobieta, wraz ze swoim zespołem
ostrzeliwała przeciwników, dając nam chwilę na odcięcie od nas trupów.
Wykorzystaliśmy tą sytuację natychmiastowo. Wyciągnąłem nóż i zostawiając broń
przy kołach auta, ruszyłem do najbliższych trupów. Zamachnąłem się na
pierwszego i bez większych problemów go powaliłem. Moje ręce były mokre od
krwi, ale brnąłem dalej, powalając kolejne trupy. Było ich jednak coraz więcej
i gdy tylko jeden z nich złapał mnie za rękę i prawie ugryzł, postanowiłem się
wycofać i używać pistoletu. Jacek i Michał dzielnie się przy mnie trzymali,
ciągle chowając się przed ostrzałem z ogrodzenia.
- Te skurwiele nas
zabiją – przekrzyczał ogólny hałas Jacek.
- Musimy się przebić –
krzyknąłem.
- Jak? – zapytał
Jacek.
- Wjedź tam autem!
- Ale fosa! – krzyknął
zdejmując strzałem trupa, który zachodził nas od lewej.
- Nie mamy innej
opcji!
Taka
była prawda. Sytuacja wyglądała beznadziejnie. Chociaż udało się nam zabić
dwóch broniących, to robiło się ich coraz więcej, a my byliśmy uwięzieni za
autem, otaczanym przez zombie. Jeżeli nie dalibyśmy rady przebić ogrodzenia i
wprowadzić trochę chaosu to było już po nas.
- Osłaniajcie mnie! – krzyknął
Michał.
Podniosłem karabin i krzyknąłem do drugiej grupy, żeby też
skupiła się teraz na osłonie Michała. Ten biegiem doskoczył do drzwi kierowcy i
otworzył je przepychając trupa, który przy nich stał. Wskoczył do środka i
odpalił silnik. Widziałem, że wrogowie starali się wychylić i go zestrzelić,
ale osłanialiśmy go pełną siłą ognia. Gdy samochód ruszył oni zniknęli z
ogrodzenia w idealnym momencie, żeby pozwolić nam przeładować.
Gdy
samochód z trzaskiem przebił się przez ogrodzenie zaczęła się prawdziwa walka.
Pobiegliśmy szybko za nim. Samo auto utknęło w połowie w wybudowanej wokół
obozu w Królowym Moście fosie, ale dziura była spora i zombie, które zaczęły
się wyczołgiwać z fosy po swoich ciałach, wchodziły już na teren obozu.
Chciałem jak najszybciej pomóc Michałowi, ale z przerażeniem zauważyłem, że
przednia szyba auta jest rozbita, a on w tej chwili jest zjadany żywcem,
uwięziony w środku auta. Byłem zły, że akcja przebiegała tak jak przebiegała,
ale byliśmy w środku. Szybko zauważyliśmy przeciwników, którzy skupili się przy
jednym z domków. Zobaczyłem moje córki. Obie stały na tyłach i starsza
zdecydowanie kazała się teraz młodszej schować.
Wokół było parę innych osób. Bardzo wysoki mężczyzna, używający równie
długiego miecza, walczył na pierwszej linii, przecinając trupy jakby były
zrobione z papieru. Paru mężczyzn ostrzeliwało co jakiś czas to zombie, to nas,
ale teraz to oni byli w nieciekawej sytuacji, bo zombie robiło się coraz
więcej. My staliśmy kawałek od auta, w którym konał teraz Michał i strzelaliśmy
co chwilę w tych bardziej wychylonych, ale nie szło nam to dobrze. Pomimo
wtargnięcia na teren obozu, nie było nam łatwo przebić się do zbitej w jednym
miejscu grupy.
Nagle
okolicą wstrząsnął wybuch. Pochodził on z auta, w którym był Michał. Nie wiem
co dokładnie zrobił, ale auto zsunęło się jeszcze bardziej do rowu, a kawałki
ciał szwendaczy odleciały w różnych kierunkach, tworząc chorą mozaikę.
- Musimy zaatakować! –
krzyknąłem i kazałem reszcie iść za mną. Póki nasi przeciwnicy byli zajęci
trupami i Jackiem, który został tam gdzie staliśmy, żeby robić za wabik,
przekradliśmy się na drugą stronę domku, za którym się chowaliśmy. Ta część
obozu wydawała się być pusta, wszystko działo się na jego południowym krańcu.
Tak jak usłyszałem z raportu, obóz nie był duży, stanowił połączenie paru
okolicznych działek, ale wydawał się całkiem dobrym miejscem do obrony.
Pokazałem ręką domek po przeciwnej stronie obozu.
- Jak odetniemy ich
stamtąd to wygramy tą walkę – powiedziałem.
- Musimy uważać na
tego mutanta z mieczem – stwierdził ktoś za moimi plecami.
- Ruchy! – krzyknąłem
i zaczęliśmy biec. Pojedyncze trupy po drodze były zdejmowane natychmiastowo i
bezproblemowo. Gdy jednak dobiegaliśmy do celu przed nami wybiegły kolejne
osoby. Od razu w oczy rzuciła się młodsza z moich córek – Monika. Pomimo
zarostu musiała mnie poznać bo pisnęła. Stała tuż obok trójki młodych mężczyzn,
których wcześniej nie widziałem, mężczyzny z mieczem oraz dziewczyny. Nie była
to jednak moja starsza córka, tylko jakaś inna dziewczyna.
Chciałem wystrzelić, ale tamci
byli szybsi. Kolejny chłopak, który przyjechał tu z nami, upadł po paru
strzałach, ale my zdołaliśmy się schować. Byliśmy teraz po dwóch stronach tego
samego, drewnianego domku. Zobaczyłem, że moja starsza córka wciąż walczy przy
ogrodzeniu, ale zdecydowanie zauważyła, że coś się dzieje, bo spojrzała w naszą
stronę i zaczęła do nas iść. Nagle usłyszałem fragment rozmowy z tyłów.
Właściwie nie można było tego nazwać rozmową, a raczej krzykiem.
- Puszczaj mnie, co ty
wyprawiasz!? – usłyszałem kobiecy krzyk.
- Bobru kazał cię
chronić, a tu nie jesteś bezpieczna! – krzyknął ktoś inny, niskim głosem.
- Zabierzcie ją stąd –
usłyszałem kogoś jeszcze. Chciałem się wyjrzeć, żeby tam spojrzeć, ale
ledwo wychyliłem głowę, a usłyszałem strzały, które trafiły w ścianę, tuż przy
mojej głowie. Udało mi się jednak zauważyć jak cała grupa, złożona z sześciu
osób biegnie w stronę lasu.
- Leć po auto i goń
ich! – krzyknąłem do kobiety dowodzącej drugim autem. Nie musiałem
powtarzać. Czteroosobowa grupa ruszyła z powrotem do auta, a ja zostałem sam
przy domku. Miałem nadzieję, że moi ludzie zdołają złapać uciekającą grupę z
moją młodszą córką. Ja musiałem zająć się starszą.
Zacząłem
iść w stronę ogrodzenia, przy którym ją ostatnio widziałem. Szybkimi dwoma
strzałami pozbyłem się trupów na mojej drodze. Usłyszałem jak ktoś do mnie
biegnie od tyłu i już miałem odruchowo strzelać, kiedy zauważyłem, że to Jacek.
- Obóz jest pusty,
uciekajmy stąd – powiedział.
- Wszyscy uciekli? – zapytałem.
- Ostatnia trójka
właśnie wybiegła na drogę – stwierdził strzelając do trupa, który
podchodził niebezpiecznie blisko – Trupów
jest coraz więcej. Musimy stąd spieprzać.
- Biegniemy za nimi – powiedziałem.
- Daj spokój!
Zniszczyliśmy ich obóz i sprawiliśmy, że rozdzielili się. I tak dłużej nie
pociągną. Gdzie jest Beata i reszta? – zapytał.
- Kazałem im ścigać
grupę, która uciekła do lasu. Jest wśród nich moja młodsza córka – powiedziałem.
Zaczęliśmy szybkim krokiem iść w stronę jednej z bram, która
stała teraz otworem.
- Była tu twoja córka?
– zapytał zaskoczony.
- Córki. Druga właśnie
ucieka drogą.
- Chodźmy! – krzyknął,
przepychając się przez trupy zagradzające przejście. Wybiegliśmy na drogę i
zobaczyliśmy oddalone o jakieś pięćdziesiąt metrów postacie. Trójka biegła ulicą,
a za nimi szło parę trupów. Obejrzałem się szybko na obóz za nami. Wyglądał jak
ruina. Przynajmniej to z całego ataku się udało. Jeżeli Beata dogoni grupę z
lasu, a Jacek wraz ze mną tą uciekającą drogą, to atak można będzie uznać za
udany. Pomimo ofiar.
Chociaż
staraliśmy się zachowywać szybkie tempo, to pojedyncze trupy, które odrywały
się od głównej grupy były problemem. Zatrzymywały nas, a moja córka ominąwszy
największe niebezpieczeństwo oddalała się coraz bardziej. Musiałem ją dogonić.
Zaczynając przepychać się przez trupy, wyrywałem się im i biegłem najszybciej
jak potrafiłem. Nagle spora grupa oderwała się od drogi i skręciła w lewo w
stronę umieszczonego na poboczu kościoła. Ktoś musiał tam je odciągnąć. Moja
córka jednak wciąż biegła spory kawałek przede mną, a tuż obok niej była jakaś
inna dziewczyna, więc szybko domyśliłem się, że poświęcił się starszy
mężczyzna. Jacek znajdował się kawałek za mną, ale wyraźnie zwalniał. Nie
chciał ryzykować tak jak ja.
Uliczka
wlewała się teraz niczym odnoga rzeki, do głównego nurtu, w drogę, która
prowadziła do Białegostoku. Dziewczyny skręciły w prawo i mi jakimś cudem udało
się naprawdę porządnie skrócić cały dystans. Byłem teraz naprawdę blisko.
- Stój! – krzyknąłem.
Nie spodziewałem się, że moja starsza córka w ogóle się
zatrzyma, a to co zrobiła, zaskoczyło mnie całkowicie. Odwróciła się jakby
dobrze wiedziała, że ją gonię i strzeliła z pistoletu. Tylko cud uratował mnie przed prostym
trafieniem w głowę. Pocisk przeleciał tuż przy mojej twarzy. W filmach często
mówiono po strzelaninach, że bohater poczuł ciepło przelatującego pocisku.
Nigdy w to nie wierzyłem, ale teraz to było dokładnie to, co poczułem.
- Wiedziałem, że to
twoja sprawka – krzyknęła starając się dalej strzelać. Zdążyłem się jednak
schować za barierką, która całkiem nieźle działała jako ochrona.
- Nie powinnaś
uciekać. Jak zwykle byłaś nieposłuszna – powiedziałem nieco ciszej, ale z
racji iż byliśmy na prawie czystej drodze sprawił, że na pewno mnie usłyszała.
- Odpierdol się w
końcu od mojego życia – krzyknęła. Wychyliłem się delikatnie. Wraz z drugą
dziewczyną stały teraz przy przystanku. Gdy tylko zobaczyłem blask pistoletu w
świetle księżyca, natychmiast się schowałem – Dam ci jednak szansę. Uciekaj starcze, bo jak spotkam cię jeszcze raz
to zabije.
- Aleksandro! – krzyknąłem
– Jeżeli teraz uciekniesz, zaprzepaścisz
swoją szansę.
- Nazywam się Łapa.
To były
ostatnie słowa jakie usłyszałem. Następne co zobaczyłem to jak odbiega na
zachód. Mogłem ją gonić, ale gdy tylko
zacząłem się podnosić poczułem rękę na moim kołnierzu. Natychmiastowo
się wyrwałem i machnąłem kolbą żeby ogłuszyć przeciwnika. Zombie odrzucony
potknął się i upadł. Czułem w sobie taką złość, że nawet nie strzelałem.
Wziąłem karabin i zaciskając na nim dłonie tak mocno, że aż zbielały mi kostki
zacząłem uderzać. Musiałem wyładować emocje. Zapanować nad nimi. Gdy podszedł
do mnie Jacek, z głowy trupa nie zostało już nic – tylko plama. Jacek położył
mi dłoń na ramieniu.
- To koniec – wyszeptał
– Wracajmy.
I wtedy straciłem przytomność.
Nie mam
pojęcia co przyczyniło się do tego, że zemdlałem. Może były to emocje, a może
po prostu zmęczenie i ogromny stres. Obudziłem się jednak w jakimś
pomieszczeniu. Chciałem się szybko podnieść, ale poczułem rękę na ramieniu. To
był Jacek, a ja leżałem na swoim łóżku.
- Aleś mnie wystraszył
– powiedział.
- Jak?- zapytałem
zdezorientowany. Nie czułem się źle, chociaż nieco bolała mnie głowa.
- Wyciąłem parę zombie
i zaciągnąłem cię do jednego z pobliskich domów. Upewniłem się, że nic ni nie
grozi i przeszukałem okolicę. Na jednym z gospodarstw stało auto, działało więc
zapakowałem cię i okrężną drogą przywiozłem. Bałem się, że na głównej wpadniemy
na tych dupków z Królowego – opowiedział szybko.
- Co z Beatą? Wróciła?
– zapytałem po chwili.
- Jeszcze nie.
Zdałem
sobie sprawę, że nawet nie wiem, ile tak leżałem nieprzytomny. Podniosłem się i
wyjrzałem za okno, gdy zostałem wręcz oślepiony blaskiem… bieli. Cała okolica
była pokryta warstwą śniegu.
- Ja pierdole – sapnąłem
osuwając się z powrotem na łóżko.
- Musisz wstawać. Nie
wiadomo kiedy mogą nas zaatakować ci z Królowego. Musimy coś przygotować. Poza
tym naszym udało się przejąć parę dodatkowych broni. Przejeżdżał tędy taki
koleś, który musiał je gdzieś wieźć. Capneliśmy go i…
- Ile spałem? – przerwałem.
- Przywiozłem cię
wczoraj, więc od samego ataku, minęły prawie dwa dni.
- A teraz jest…?
- Rano. Dokładnej
godziny ci nie podam.
Zerwałem
się z łóżka na tą wiadomość.
- Dwa dni… Jeżeli jeszcze
nas nie zaatakowali to zrobią to dzisiaj. Musimy się zbierać, ustawić ludzi,
przygotować się do obrony.
- Mało zostało osób,
które umieją walczyć. Poza tym mamy problem z żarciem. Kończy się nam.
- Jak pokonamy tych z
Królowego, będziemy mogli wrócić do ich obozu i poszukać. Na pewno mieli tego
sporo – powiedziałem, nakładając bluzę – Ile zostało osób, które umieją się bronić?
- Nie licząc naszej
dwójki, może znalazłoby się z sześciu, góra ośmiu. Możemy też rozdać bronie
tym, które nie umieją. Żeby mogli się bronić – podsunął pomysł Jacek.
- Zrób to. A tych
którzy coś już strzelali przyślij na górę. Najlepiej już uzbrojonych. Jak
skończysz z resztą ludzi, to też tu przyjdź.
Nim
minęło dziesięć minut, wspomniani przez Jacka ludzie zameldowali się w moim
pokoju. Ze smutkiem zauważyłem, że tak właściwie to same wyrostki, nie licząc
jednego nieco starszego faceta i młodej kobiety. Dzielnie jednak trzymali
bronie i nie widać było w ich oczu strachu. Nie miałem zamiaru ich straszyć.
- Słuchajcie wasze
zadanie jest proste. Na dworze jest zimno, dlatego będziecie obserwować okolicę
z budynku. Jak zobaczycie cokolwiek, człowieka, grupę ludzi, jadące auto,
wychodźcie na dach i zabijajcie. Prawdopodobnie zaatakują nas jeszcze dzisiaj.
Pamiętajcie jednak, że nie mamy zbyt dużo amunicji, więc póki nie będą dosyć
blisko nas, nie strzelajcie… Jakieś pytania? – starałem się wyrazić jasno i
tak też zrobiłem, bo nikt nie miał pytań. Wyszli z mojego pokoju i stanęli przy
oknach wychodzących w stronę Kołodna. Byłem pewien, że właśnie stamtąd nas
zaatakują. Byłem ciekaw, czy trójka, która uciekła z Supraśla dotarła już na
miejsce, do Królowego Mostu. Rozbiłem ich obóz całkiem porządnie, sprawiając,
że duża grupa ludzi rozdzieliła się w różnych kierunkach. Jedni uciekli do
lasu, starszy mężczyzna prawdopodobnie konał w kościele, a Aleksandra wraz z
drugą dziewczyną uciekły w stronę Białegostoku. Jeżeli żadna z tych grup się
nie spotkała, nie mieli szans nas pokonać.
Po
chwili dołączył do mnie Jacek.
- Starczyło broni? – zapytałem.
- Powiedzmy. Na każdą
dwójkę ludzi, dałem jedną broń. W sumie wyszło na styk, bo oddałem ostatnie
sześć spluw. Powiedziałem im też, żeby chowali się i starali unikać konfliktu.
My ich obronimy.
- Oby tak było.
Oczekiwanie było najgorsze.
Liczyłem na to, że Beata zdąży wrócić z moją młodszą córką, co dałoby nam dużą
przewagę podczas ataku. Nie dość, że kolejne osoby, które umieją się bronić, to
jeszcze cenny zakładnik, który by sprawił, że prawie automatycznie byśmy
wygrali. Niestety jednak atak nadszedł pierwszy. Siedziałem akurat z Jackiem w
biurze, kiedy nagle do pokoju wpadł jeden z wyznaczonych obrońców.
- Jedzie samochód! Nie
nasz. Jest teraz jeszcze daleko, chyba się zatrzymali – zameldował chłopak,
mający może szesnaście lat.
Podbiegłem szybko do okna i po chwili obserwacji, rzeczywiście
zauważyłem auto. Natychmiast zdałem
sobie sprawę, że nie jest to jedno z naszych.
- Idźcie na dach – rzuciłem
tylko i sam chwyciłem broń – A ty chodź
ze mną – powiedziałem do Jacka.
Opuściliśmy
pokój i obserwowaliśmy jak cała grupa wchodzi na dach. Sami zbiegliśmy na dół i
zaczęliśmy pomagać ludziom chować się do pokoi. Na dworze rozpoczęła się
strzelanina.
- Atakują nas,
schowajcie się i nie wychylajcie – krzyczałem.
- Przyjdziemy do was
jak wszystko ucichnie – dopowiadał Jacek.
Nagle usłyszeliśmy strzał. Nie był to jednak strzał naszych
ludzi, tego byliśmy pewni.
- On wrócił – wyszeptał
z przerażeniem Jacek.
Chodziło mu o Łowcę. Ten dźwięk mógł oznaczać tylko to, że
też nas atakuje. Być może nawet pomagał ludziom z Królowego Mostu. To nie
oznaczało dla nas nic dobrego.
- Musimy wracać na
górę i dowiedzieć się, gdzie on jest – powiedziałem i równie szybko jak
zbiegliśmy, pobiegliśmy na górę. Chciałem wejść na dach, ale jak zauważyłem,
jak jeden z obrońców spada, prawdopodobnie po strzale z karabinu snajperskiego,
pociągnąłem Jacka ze sobą i doskoczyliśmy do jednego z okien.
- Ten skurwiel musi
strzelać, z tamtego dachu – zauważyłem.
- Widzę go! – krzyknął
Jacek pokazując palcem. Chociaż słońce było jeszcze całkiem wysoko na niebie i
musiałem sobie zrobić daszek z ręki, żeby cokolwiek zobaczyć, to zauważyłem go.
Mężczyzna kucał na dachu obok, celując gdzieś ponad nami. Ci na dachu mogli
mieć problemy z trafieniem go, ale my mieliśmy czysty strzał. Szalejący na
dworze śnieg nie przeszkadzał z tej pozycji, aż tak mocno, ponieważ padał pod
takim kątem, że po tej stronie budynku, prawie całkowicie go ominęliśmy.
Jacek
zdjął z pleców wiatrówkę i przymierzył. Ja w tym czasie przygotowałem okno,
otwierając je do wewnątrz z trudem, bo mechanizm się mocno zacinał. Snajper
jednak był zbyt zajęty celowaniem, żeby nas zauważyć. Strzał był znacznie
cichszy od tych, oddawanych przez Łowcę. Ale dosięgnął celu. Mężczyzna z dachu
złapał się za bark i upadł, znikając nam z oczu.
- Szkoda, że skurwiel
nie spadł z dachu – podsumował krótko.
- Może spróbujesz stąd
strzelić tych z dołu? Chyba nasi na dachu nie dają sobie rady z tamtej pozycji –
zaproponowałem.
- Powinniśmy iść na
dach w tej chwili. Nie wiadomo, kiedy tamci przeprowadzą szturm.
- Spróbuj chociaż, to
może ich zaskoczyć tak samo jak Łowcę.
- Wiktor. Nie trafię z
takiego kąta nikogo.
- To podejdźmy do
tamtego okna – zaproponowałem.
Skręciliśmy
korytarzem na lewo. Okno stąd wychodziło idealnie na ulicę. Sam byłem ciekaw
jak wygląda sytuacja, po tylu strzałach. Nie zauważyłem żadnych trupów, ale
samochód grupy z Królowego Mostu był rozbity o jeden z murów, a oni najprawdopodobniej
chowali się za nim.
- Cholera rzeczywiście
nic nie zrobimy. Ale te skurwiele są w pułapce.
- Chodźmy już – poprosił
Jacek.
- O co ci chodzi
stary? Mamy przewagę. Oni nawet nie strzelają, albo nie mają broni, albo jakieś
strzelby i pistolety. Będą musieli w końcu wyjść zza tego auta, a jak nie to
ich stamtąd wykurzymy.
- Sam nie wiem – odpowiedział
– Przyspieszmy. Musimy pomóc reszcie.
Ostatnią
prostą korytarza podbiegliśmy. Byliśmy już prawie przy klapie, wciąż rozważając
co dalej, kiedy nagle, jakby znikąd, wyskoczył na mnie przeciwnik. Wbiegł na
mnie, jakby chciał mnie staranować i chociaż był znacznie chudszy i drobniejszy
ode mnie, to straciłem równowagę i wraz z nim runąłem ciężko na ziemię. Broń
wyleciała mi z ręki i upadła kawałek dalej. Coś się we mnie zagotowało, kiedy
zobaczyłem, że siedzący na mnie chłopak, to jeden z więźniów, którzy uciekli
wcześniej. Jak mógł się tutaj przedostać? Nie był jednak wystarczająco silny.
Po tym jak uderzył mnie raz pięścią w twarz zacząłem się majtać i po chwili
zrzuciłem go z siebie. Oddychając ciężko wyciągnąłem rękę po broń, kiedy nagle,
poczułem piekielny ból w dłoni. Ktoś z impetem nadepnął na nią, łamiąc mi
palce. Uczucie było tak straszne, że wszystko na chwilę zrobiło się ciemniejsze
z bólu. Poczułem czyjąś dłoń na moim podbródku. Zdążyłem tylko zobaczyć
leżącego obok Jacka, z poderżniętym gardłem, kiedy cały pierwszy plan zajęła
twarz Aleksandry. Łapy.
Chociaż
spodziewałem się emocji, to nigdy nie myślałem, że z tak wielu możliwych, mnie
dotknie akurat strach. Otworzyłem usta, próbując coś powiedzieć, ale nie mogłem
wydusić słowa. To koniec, pomyślałem.
Łapa sięgnęła po pistolet, podany przez jej towarzysza. Zalała mnie fala smutku
i przerażenia. Nogi drżały, a do oczu napłynęły pojedyncze łzy. Przyłożyła mi
broń do głowy i spojrzała mi w oczy po raz ostatni.
- Żegnaj ojcze.
Sztos :)
OdpowiedzUsuńNo propsy :D Fajne fajne ^^ Tylko się zastanawiam czy nie ma za dużo tych broni w tym świecie? Każdy jakąś ma :D a może w nowym tomie znajdzie się jakaś grupa, która walczyła by na wzór wojsk starożytnych i wyżynała by zombie xd taka bitwa fajna
OdpowiedzUsuńW sumie liczbę broni i tak staram się ograniczać. Prawdopodobnie jakby akcja miała miejsce w Ameryce, to wszyscy by biegali z karabinami, ale tutaj, jak na polskie klimaty mamy jakieś pistolety, wiatrówki, strzelby, pojedyncze karabiny. Co do nowych grup to zobaczymy jak to będzie. Póki co na horyzoncie mocno osłabiona po finale tomu 4 grupa Złomiarzy oraz tajemnicza, licząca sporo członków grupa Zszytych :) Ale nikt nie powiedział, że to ostatnia grupa, która będzie chciała walczyć z resztą :)
UsuńCzekam aż ta Suka (łapa) zginie.Tom fajny
OdpowiedzUsuńKiedy można spodziewać się nowych rozdziałów?
OdpowiedzUsuń(bo tu 18:10 i nic... :/ )
Pracuje aktualnie nad nowym tomem. Jak będę miał kilka rozdziałów w zapasie to zacznę wrzucać. 5 tom będzie przełomowy więc chcę nad nim solidnie popracować. Od razu jak będzie gotowy wrzucę film informacyjny itd. 😊
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDupa... znowu... długa przerwa
OdpowiedzUsuńCo dalej?
OdpowiedzUsuńJest napisane "Apokalipsa 5 - Postęp prac Ukończone rozdziały: 9/25" więc pozostaje czekać.
UsuńTak tylko dam znać, że projekt nie jest w żadnym wypadku porzucony, wręcz przeciwnie pracuje nad nim w tym momencie. Dałem małego update'a - 11 rozdziałów jest już ukończonych. Maksymalnie przy 15 startuje z wrzucaniem. Mam nadzieję, że to będzie naprawdę niedługo :)
UsuńCzekam z niecierpliwością. A przy okazji zaprezentuję mój blog, również opowiadanie apokalipisie zombie.
OdpowiedzUsuńhttp://apokalipsapatryk.blogspot.com/
Nie mogę się doczekać na kolejny tom! :) Uwielbiam to opowiadanie, ale trzeci raz chyba już nie dam rady przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji mógłbyś wejrzeć na mojego bloga? Jest też o apokalipsie zombie i twoje opowiadanie było dla mnie wielką inspiracją :) Byłabym wdzięczna za wskazówki i porady
http://thelastdays-zombieapocalypse.blogspot.com/
Ziom... szacun za to. Kawal cholernie dobrej roboty :). Jesli jeszcze tu zagladasz to prosze Cie - kontynuuj : D
OdpowiedzUsuń