Rozdział 4, tomu 4.5. Ten rozdział jest właściwie dokładnym odzwierciedleniem tego co działo się w rozdziałach 19-21 tylko z perspektywy ludzi z Supraśla, którzy jak dobrze wiecie byli grupą antagonistów w tomie 1. Zapraszam was do czytania i liczę na dyskusję w komentarzach oraz rozesłanie bloga znajomym :)
----------------------------------------
Rozdział 4: Obecność
Oczyszczanie
miasta zajęło nam parę dni. Czas jednak wydawał się przyspieszać, bo zaledwie
oczyściliśmy miasto, a pojawiły się kolejne przeszkody. To neutralizacja małej
grupy, która chciała nas zaatakować, to niepokojące wiadomości o działalności
córek, lub dużej grupie trupów zmierzającą powoli w stronę Białegostoku i
Supraśla. Tygodnie minęły zanim całe te szaleństwo nieco się uspokoiło, a ja
mogłem usiąść i zrobić sobie dzień wolnego. Pomimo wszystkich problemów
postanowiłem, że nie mogę ciągle pracować i to samo zarządziłem w całym obozie.
Ludzie wyglądali naprawdę kiepsko i każdy potrzebował trochę wolnego. W dodatku
każdy kolejny dzień był coraz ciemniejszy i coraz zimniejszy, a śnieg był
kwestią paru dni.
Oczywiście
nie otrzymaliśmy żadnych dalszych przekazów, wydawało się, że świat upadł i ci,
którym jakimś cudem udało się przetrwać, zostali zdani na łaskę losu. Nasza
grupa powiększyła się nieznacznie, ale to co cieszyło mnie najbardziej, to
fakt, że nikt ważny dla obozu nie zginął. Parę słabszych ogniw, albo osób,
które pomimo braku umiejętności chciały zabłysnąć umarło, ale poza tym tylko
Michał miał pewien wypadek, przez co złamał rękę, ale już wracał do pełni sił.
Tego ranka siedziałem w głównym pomieszczeniu baru, na stole do bilardu i
sączyłem, znalezioną niedawno, kawę zbożową. Przyjemnie rozgrzewała i
pobudzała.
- Wiesz co, ten wolny
dzień to świetna sprawa – powiedział Jacek siadając obok mnie.
- Prawda? W końcu
rozwiązaliśmy tyle problemów i na tyle zabezpieczyliśmy okolicę po ostatnich
akcjach, że należało się nam – odpowiedziałem uśmiechając się. Jacek był
teraz moim najlepszym przyjacielem i doradcą. Pamiętałem jeszcze początki
naszej znajomości, kiedy to spieraliśmy się o wszystko. Chociaż było to
zaledwie miesiąc temu, to wydawało mi się jakbyśmy się znali od dziecka.
- Jak ręka? – zagadał.
- W pełni sprawna – na
demonstracje zakręciłem nią i wykonałem parę gestów.
- Jakieś plany na
najbliższe dni?
- Naprawdę chcesz o
tym gadać w wolny dzień? – zażartowałem – Wydaje mi się, że będziemy musieli w końcu dorwać tego pierdolonego
snajpera – nawiązałem do kierowcy tira, który pomimo tego, że został ciężko
ranny zdołał przetrwać i od teraz polował na nas co jakiś czas. Zazwyczaj
sprowadzał tutaj po prostu grupy trupów, podejrzewałem, że nie ma aż tak dużo
amunicji, żeby nas wystrzeliwać. Obawy jednak były spore, bo chociaż mieliśmy
kontrolę nad znaczną częścią miasteczka, to jednak wyjście poza granice było
stresujące z świadomością, że ktoś w tej chwili mógł nas mieć na muszce.
- To prawda. A co z
twoimi córkami? Właściwie mówiłeś o nich sporo, ale ostatnio szukasz coraz
mniej… Straciłeś nadzieję? – zapytał.
- Poniekąd. Szczerze
obawiam się, że w końcu zaatakują nas i naszych ludzi. Nie będę ich wtedy potrafił
potraktować ulgowo – zaniepokoiłem się. To też mnie nieco przerażało.
Donosy o wyczynach mojej starszej córki
ostatnio nieco ucichły, ale byłem pewien, że gdzieś tam jest. A pomimo
zapewnień, jak bym sobie z nią poradził, to nie chciałem pewnego dnia być w
sytuacji, kiedy mam ją na celowniku i muszę pociągnąć za spust.
Do
pomieszczenia weszła nagle dziewczyna, którą jakiś czas temu uratowaliśmy z
kiosku. Chociaż zdążyłem już z nią zamienić parę słów, to nigdy nie miałem
okazji jej dokładniej przesłuchać. Pożegnałem się z Jackiem i ruszyłem z
kubkiem w jej stronę. Wiedziała, że do niej idę i poczekała na mnie przy barze,
gdzie również nalała sobie kubek ciepłej, parującej kawy.
- Hej – zagadałem
na przywitanie.
- Dzień dobry - powiedziała niemrawo. Jaka nieśmiała, pomyślałem żałując, że
moja starsza córka nie miała chociaż odrobinę podobnego charakteru.
- Daj spokój. Nie
musisz trzymać się dziwnych zasad kultury. Wszyscy jesteśmy tutaj równi, a ja
chcę po prostu zadać ci kilka pytań. Masz chwilę? – próbowałem rozluźnić
atmosferę, ale widziałem jak nerwowo drga jej warga. Była młodą dziewczyną,
klasowała się wiekowo pomiędzy moje córki. Nosiła teraz szary podkoszulek
uwydatniający jej biust oraz dresowe spodnie.
- Tak, proszę…
oczywiście – zamieszała się.
- Chodźmy gdzieś
usiąść, w końcu jest dzień wolny – nawiązałem, podejmując kolejną, nieudaną
próbę rozluźnienia dziewczyny. Zdjąłem jedno krzesło ze stołu i podałem je jej,
a sam oparłem się delikatnie o stół i pociągnąłem łyk z kubka.
- Nie zdążyłem jeszcze
cię poznać, a jesteś z nami od paru tygodni. Przypomnisz mi, jak się nazywasz?
– zapytałem.
- Maria – odpowiedziała,
siląc się na poważny i stanowczy głos, co było nieco lepsze od wcześniejszego
tonu, ale wciąż brzmiało po prostu śmiesznie.
- Ja jestem Wiktor.
Znaleźliśmy cię w kiosku, co tam właściwie robiłaś? Byłaś wcześniej w jakiejś
grupie? – zapytałem.
- Tak. Ale wszyscy
zginęli, ja uciekłam od razu gdy zaczęła się walka. Zaatakowała nas jakaś inna
grupa – opowiedziała, biorąc łyk.
- Widziałaś może
jakieś dziewczyny w twoim wieku podczas ataku? – zapytałem.
- Nie jestem pewna…
wszystko działo się szybko i po prostu nie pamiętam żadnych szczegółów – powiedziała
ze smutkiem w głosie.
- Nie ważne. To już
minęło, tutaj ludzie są bezpieczni – zapewniłem ją z uśmiechem.
- Ten świat… jest
zniszczony – powiedziała nagle.
- To nie znaczy, że
nie da się go odbudować. W takim miejscu jak to można przetrwać miesiącami, a
nawet latami – odpowiedziałem zaskoczony jej słowami.
- Moja grupa chciała
pozostać w ruchu, ale to nie wyszło więc może jest w tym jakiś sens – spojrzała
w bok, gdzie akurat Michał poprawiał nieco wystające gwoździe w jednej z
barykad.
- Trzeba mieć swoje
miejsce na świecie – poklepałem ją po plecach – Trzymaj się dziewczyno.
- Ja – już
wstawałem, ale ona chciała coś powiedzieć. Odwróciłem się – Przepraszam. Za tamto. Ryzykowaliście żeby
mnie uratować – mówiła to takim głosem jakby zaraz miała się rozpaść.
Spłonęła rumieńcem.
- To nie twoja wina.
Zrobiliśmy to co było słuszne.
Uciąłem
rozmowę odchodząc i zostawiając ją na krześle. Wciąż zadziwiało mnie jak różni
ludzie przeżyli. Niektórzy wyglądali na takich, którzy mogą sobie bez problemu
poradzić w takich warunkach, ale osoby, takie jak ta dziewczyna, nie miały
szans same. Nie chodziło nawet o siłę fizyczną, albo spryt. Psychicznie
wysiadały w ciężkich sytuacjach, a w tych czasach nie istniały inne. Kolejne
godziny spędziłem na grze w bilard, rozmowach i słodkim lenistwie. Dopiero gdy
słońce zaczęło powoli znikać za horyzontem poczułem pustkę. Chociaż taki dzień
był potrzebny to po prostu nie wiedziałem co ze sobą robić. Nudziłem się.
Musiałem podjąć jakieś działanie. Podszedłem do Michała, który akurat drzemał
oparty o ścianę na krześle. Zbudziłem go delikatnie trzęsąc i przywitałem.
- Coś się dzieje? – rozejrzał
się niespokojnie zaspanym wzrokiem.
- Nic. Ale potrzebuję
się przewietrzyć. Przejdziesz się ze mną? – zapytałem.
- Na zwiad? Coś
zauważyłeś? – brnął dalej w swoje.
- Mówię ci, że
wszystko jest w porządku. Po prostu zabija mnie już ta nuda. Przejdźmy się po
mieście, sprawdźmy czy wszystko gra i odżyje – poprosiłem.
- Hmm… spoko – odpowiedział
patrząc na mnie podejrzliwie. Miałem już gotową strzelbę oraz nóż, a także
ciepłą bluzę. Dałem reszcie znak, że idziemy się przejść, żeby nie siać paniki
i otworzyłem drzwi od baru. Siedzący na zewnątrz mężczyzna, który trzymał teraz
wartę spojrzał na nas nieco znudzonym wzrokiem. Był młody, w wieku Michała, z
tego co pamiętałem nazywał się Tomek.
- Idziemy się przejść
i spatrolować okolicę. Możesz wrócić do środka i chwilę odpocząć – zaproponowałem.
- Właściwie to też bym
się przeszedł. Kolana zaraz mi wysiądą od tego siedzenia – rzucił
propozycją.
- W porządku. Chodź – powiedziałem.
Wyszliśmy
i zamknęliśmy za sobą furtkę. Ulica wyglądała na czystą. Nie paliły się jednak
światła, co mnie dziwiło, bo o tej porze zazwyczaj wszędzie było już jasno.
- Czemu się nie palą?
– zapytałem.
- Mamy małe problemy z
systemem, ale z tego co wiem ktoś już się tym zajmuje – odpowiedział
Michał.
Spojrzałem jeszcze raz na ciemne latarnie i przeszedł mnie
dreszcz. Chociaż dawały one tylko światło, to jednak czułem się bezpieczniej
gdy oświetlały każdy zakątek ulicy. Wzruszając ramionami ruszyłem w stronę
uliczki, na której znaleźliśmy Marię i podziwiałem. Świeże powietrze i ostatnie
promienie słońca natychmiastowo mnie pobudziły. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych
rzeczach, patrząc przy okazji, czy żaden trup nie pojawił się w okolicy.
Jednego znaleźliśmy niedaleko śmietników. Dobiłem go bez problemu nożem.
- Jak myślicie, ten
psychol z snajperką jeszcze się tu pojawi? – zmienił nagle temat Michał,
gdy zaczęliśmy wracać na główną ulicę.
- Na pewno. Ale boi
się tego miejsca. Wie dokładnie gdzie żyjemy, ale nigdy nie zapuścił się na
ulicę. I myślę, że tego nie zrobi. Rozwaliliśmy ich na tej drodze – powiedziałem.
- Poza tym ma tylko
jedno oko. Jak będzie strzelał to gówno co będzie widział oprócz tego – wystrzelił
nagle Tomek.
Zaśmialiśmy się. Wychodziliśmy właśnie na główną ulicę,
kiedy coś zauważyłem.
To był
ten moment, kiedy czas stawał w miejscu. Wydawało mi się, że sekundy zamieniły
się w godziny, kiedy zauważyłem trójkę ludzi na głównej ulicy. Nie byli to
nasi. Wszyscy byli młodzi, mieli maksymalnie po dwadzieścia lat. Środkowy
chłopak miał brązowe włosy, był całkiem wysoki i miał w rękach broń. Obok niego
stali dwaj kolejni, którzy byli całkiem podobni do siebie. Również wysocy, z
ciemniejszymi, krótkimi włosami, ubrani w kamizelki, spodnie i koszule oraz
bluzy. Nasze spojrzenia się spotkały. Chociaż wiedziałem, że muszę zareagować
wszystko wydawało się spowolnione. Dopiero strzał przywrócił czas do normalnego
tempa. Michał upadł trzymając się za
ramię. Jeden z bandytów krzyknął „Uciekajmy” i popędził do przodu,
skręcając w boczną uliczkę po drugiej stronie drogi. Serce zaczęło mi bić jak
szalone. Tomek podszedł do Michała, ale ja zacząłem ich gonić. Znałem te ulice
jak własną kieszeń, a tych trzech musiało tu być pierwszy raz.
Adrenalina
rozpierała całe moje ciało. Obcy biegli w stronę baru, co mogło być fatalne.
Nikt w środku nie spodziewał się ataku, szczególnie, że zdjąłem osobę pilnującą
baru z zewnątrz. Nagle zauważyłem bandytów, którzy próbując odetchnąć chowali
się za płotem. Wykonałem gwałtowny ruch chcąc ich trafić zanim mnie zauważą,
ale ból w ręce odezwał się i spudłowałem trafiając obok głowy jednego z nich.
Spłoszyłem ich tym. Zerwali się natychmiastowo i pobiegli do przodu. Musiałem ich dogonić zanim dobiegną do baru.
Ludzie w środku musieli już usłyszeć strzały. Musieli być gotowi, w końcu w
środku było mnóstwo osób, które umiały strzelać.
Zgubiłem
ich jednak, przyspieszyli na tyle, że straciłem ich z oczu i nie wiedziałem co
teraz mam zrobić. W końcu zdecydowałem ruszyć z powrotem do baru i ogłosić
reszcie to co się działo. Niecałą minutę później, po drodze spotykając Tomka
pomagającego Michałowi, doszliśmy do furtki i pokonaliśmy ją. Nie było słychać
żadnych strzałów, więc byłem pewien, że bandyci uciekli. Gdy wszedłem do środka
wycelowało we mnie parę luf. Gdy jednak zobaczyli, że to ja natychmiast
opuścili broń. Sala główna nie wyglądała jak miejsce walki więc odetchnąłem z
ulgą. Ludzie przekrzykiwali się próbując mi coś powiedzieć. Jacek był najbliżej
mniej, więc krzyknąłem i po chwili zapadła cisza.
- Mów – poprosiłem.
- Przed chwilą wpadła
tu trójka ludzi. Gruby ich zaszedł od tyłu, zabrał bronie i przy naszej pomocy
ogłuszył i związał. Jak oni się tu znaleźli? – mówił chaotycznie, ale jego
słowa ucieszyły mnie.
- Spotkaliśmy ich na
głównej ulicy. Trafili Michała, ale nic poza tym się nie stało. Jak oni mogli
tu trafić? –zastanowiłem się na głos.
- Ważne, że ich mamy.
Jak sytuacja się uspokoi to będziemy mogli ich przesłuchać, bo wyglądają na
część ogarniętej bandy – powiedział Jacek.
- Tak… Zbierz paru
ludzi i sprawdź ulicę. Mogli tu nie być sami. Michał ty leć do lecznicy i
oczyść tą ranę. Wiem jaki to paskudny ból. Niech ktoś wejdzie na dach i
sprawdzi okolicę. Jak coś zauważy niech natychmiast mnie poinformuje – wydałem
polecenia i z przyjemnością obserwowałem jak ludzie rozbiegają się do
wyznaczonych zadań. Po chwili zostałem właściwie sam w pomieszczeniu, nie
licząc dwóch kobiet, które zszokowane uspakajały same siebie w kącie.
Sytuacja
uspokoiła się w przeciągu paru minut. Gruby pozamykał trójkę mężczyzn w trzech oddzielnych
pokojach, których akurat nie używaliśmy do niczego konkretnego, związał i
upewnił się, że nie użyją czegoś do uwolnienia się. Siedzieliśmy razem w jego
pokoju. Musiałem ustalić z nim pewne podstawowe reguły.
- Musisz z nich
wyciągnąć ile się da. Gdzie mają obóz, ile jest tam osób… wszystko, rozumiesz?
– zapytałem.
- Jasne.
- I nie zabijaj ich.
Kropniemy ich, gdy upewnimy się, że mamy z tego odpowiedni zysk. Kto wie może
bardziej opłacalne będzie bawienie się w zakładników? – gdybałem na głos – Bij ich, strasz, krzycz, ale nie zabijaj.
- Rozumiem.
- I przestań w końcu
ćpać. Najbliższe dni prawdopodobnie spędzę z większością na drodze, szukając
tego Obozu i szykując się do ataku. Musi tu zostać ktoś trzeźwy i solidny.
Liczę na ciebie – powiedziałem klepiąc go po tłustym ramieniu.
- Nie zawiodę cię Szefie. Jeszcze dziś
wyklepie z nich jakieś informacje – obiecał. Wątpiłem w to. Wyszedłem i
mijając po drodze kobietę prowadzącą dwójkę dzieci, której imienia nie
pamiętałem, skręciłem w stronę pokoi, w których trzymaliśmy więźniów.
Zobaczyłem czekającego tam na warcie Michała, który z zabandażowaną ręką
przywitał mnie.
- Jak ręka? –
zapytałem.
- Już całkiem spoko.
Dostałem jakieś piguły na ból i jakoś się trzymam. Jakieś wieści? – zapytał.
- Na razie nic. Mam
nadzieję, że Jacek coś znajdzie.
Ale nie
znalazł. Po nieudanym poszukiwaniu, które trwało dobre dwie godziny Jacek
wrócił z całą ekipą i na przywitanie przecząco pokiwał głową. Wartownicy z
dachu również nic nie zauważyli, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że bronie,
które im zabraliśmy wyglądały solidnie i czysto, co musiało oznaczać, że je
pielęgnowali. Zgarnąłem zza baru jedną z butelek wina i zapraszając Jacka
wróciłem do swojego pokoju. Pojawił się tam chwilę później. Rozlałem nam
czerwonego płynu po kieliszkach i zacząłem rozmowę.
- Myślisz, że nie mają
żadnego auta? Że przyszli tu z buta?
- To by oznaczało, że
jesteśmy ślepi i tuż pod naszymi twarzami tworzy się nowa grupa, na tyle
odważna żeby nas atakować – stwierdził osuszając kieliszek jednym łykiem i
nalewając sobie kolejny.
- Chyba, że to moje
córki. Dobrze wiedzą od początku, że tu jestem, prawdopodobnie nawet, że ich
szukam. Może zdecydowały się w końcu ujawnić – zastanowiłem się.
- Wydaje ci się, że
mają grupę większą od naszej? – zapytał nieco wystraszony.
- Wątpię. Ale nawet
małe grupy mogą narobić szkody, a na to nie możemy sobie pozwolić.
Rozmowę
zakończyliśmy dopiero późnym wieczorem po opróżnieniu całej butelki. Nie miałem
już siły żeby schodzić do reszty i pytać o wyniki przesłuchań. Jeżeli nikt nie
przyszedł do mnie oznaczało to, że nic ciekawego się nie działo, a ja
potrzebowałem snu. Nie zdążyłem nawet zdjąć butów. Po prostu runąłem na łóżko i
zapadłem w ciężki sen. Śniły się mi moje córki. Tańczyły beztrosko na polanie i
machały do mnie. Chciałem do nich podejść, ale nagle polana zamieniła się w
wielkie wysypisko śmieci i pojawiły się trupy. Otaczały mnie z każdej strony,
ale jakby nie mogły dotknąć. Zgubiłem córki z oczu, a zombie wciąż starały się
mnie dorwać. Musiało być ich setki. Starałem się przebić przez trupy, ale nie
potrafiłem. Byłem całkowicie bezbronny.
Obudziłem
się. Przetarłem ręką zapocone czoło i uspokoiłem oddech. Za oknem było już
jasno. Co ten sen mógł oznaczać, zapytałem
sam siebie w myślach. Czy to było podświadome wezwanie do działania? Może ta
trójka, która była teraz na dole przesłuchiwana przez Grubego mogła mnie
doprowadzić do córek. Ale czy tego
naprawdę chcesz, pojawiło się nagle w mojej głowie pytanie. Sam nie
wiedziałem. Podniosłem się ciężko i rozprostowałem obolałe od spania w poprzek
łózka plecy. Dopiłem ostatnie krople pozostawionego na stole alkoholu i
przeczesując włosy na bok wyszedłem z pokoju. Ruszyłem prosto do pokoju
Grubego, żeby dowiedzieć się czy coś udało mu się ustalić.
Nie
pukałem, czego natychmiast pożałowałem, bo Gruby siedział nad białą kreską,
którą właśnie zasysał zwiniętym banknotem.
- Hej! – powiedziałem
podbiegając do niego. Wyglądał fatalnie. Grymas jego twarzy mówił, że to nie
była dla niego łatwa noc.
- Daj mi spokój – odburczał.
- Co się stało?
- Te trzy skurwiele.
Nic na nich nie działa. Mówiłeś żeby ich nie zabijać i się tego trzymam, ale
nie powiedzą nic. A jeden z nich jest tak kurewsko pyskaty, że…
- Rozumiem. Więc
musimy działać na własną rękę. Spróbuj ich unikać przynajmniej do wieczora,
sprawdzaj czy czegoś nie próbują i jak coś daj mi znać – powiedziałem.
- Jasne…
Wyszedłem
zastanawiając się co dalej. Jeżeli ta trójka rzeczywiście była taka nieugięta
nie pozostawało nam nic, poza znalezieniem ich auta lub samego obozu. Szybko
zorganizowałem Jacka oraz dwóch innych mężczyzn i kazałem im być gotowymi za
parę minut przed barem. Już miałem do nich dołączać, kiedy zatrzymała mnie
kobieta. Była mniej więcej w moim wieku, może nieco młodsza. Nie bała się,
chociaż jej pytanie mogło wskazywać na coś innego.
- Przepraszam. Czy
możemy wiedzieć, co tu się dzieje? Wczoraj ci ludzie, teraz – zaczęła.
- Wytłumaczę to
później, o nic się nie martwcie – poprosiłem.
- Może mogę jakoś
pomóc? – zapytała.
- Damy sobie rade – zapewniłem,
po czym wręcz wyrwałem się z uścisku jej dłoni. Widziałem ją już parę razy, ale
nigdy z nią nie rozmawiałem. Była całkiem ładna.
Odgoniłem
jednak te myśli i opuściłem lokal dołączając do grupy.
- Przeszukaliśmy całe
miasto, ale nie znaleźliśmy nic. Musimy spróbować na drodze na Białystok oraz
tej do Gródka – podał pomysł, zamykając za nami furtkę – Tylko, że jak wyjdziemy z miasta…
- To możemy wpaść na
Łowcę. Jasne – odpowiedziałem krótko.
- Chcesz ryzykować – bardziej
stwierdził niż spytał, zatrzymując mnie.
- Ta trójka to czubek
góry lodowej. Czuje to – powiedziałem.
- Myślę, że powinniśmy
odpuścić. Zabijmy tych trzech i dajmy sobie spokój – brnął dalej w swoje.
- Jeżeli mam racje to
ich ludzie tutaj przyjadę i się zemszczą. Możliwe, że już teraz nas szukają, a
może nawet szykują atak. Jeżeli jest jednak jakakolwiek szansa na to, że to my
zaatakujemy pierwsi, to musimy ją wykorzystać – odpowiedziałem.
- Ehh… Podjąłeś wiele
mądrych decyzji Wiktor. Mam nadzieję, że i teraz się nie mylisz – powiedział
puszczając mnie i odwracając się. Ja też
mam taką nadzieję, powiedziałem w myślach ruszając za nim.
Nasz
patrol trwał dobre trzy godziny. Zbadaliśmy wszystkie okoliczne ścieżki i
dróżki, sprawdziliśmy linie lasu, ale
nie mogliśmy nic znaleźć. Łowca nie pokazywał swojej obecności, więc doszliśmy
do wniosku, że akurat nie patroluje okolicy. W końcu wpadliśmy na coś, gdy
wracaliśmy już do obozu. Zauważyliśmy auto stojące niedaleko pierwszych
zabudowań od strony wzgórza. Wyciągając bronie podeszliśmy do niego i sprawdziliśmy.
Nikogo nie było w środku, nie miało tabliczki rejestracyjnej, a na tyłach było
całkiem sporo zapasów.
- To musi być ich – powiedziałem.
- Piwo z Kołodna – zauważył
Jacek czytając etykietę.
- Bingo – odpowiedziałem.
Uruchomiliśmy auto i wróciliśmy nim do obozu. W głowach
buzowały mi myśli.
- Myślisz, że mają
obóz w Kołodnie? – zapytał mnie Jacek.
- W Kołodnie albo w
okolicach. Te piwo można dostać tylko w tamtejszym sklepie, a skoro zgarnęli je
po drodze to musieli być na wypadzie po zapasy. Przejechali przez Kołodno i
dotarli tutaj. To był ich błąd – powiedziałem uśmiechając się pierwszy raz
od jakiegoś czasu.
- Królowy Most – powiedział
nagle Jacek.
- Nigdy nie
patrolowaliśmy tamtej okolicy i może to był błąd. Za chwilę zapytam grubasa czy
dowiedział się czegoś nowego. Jeżeli nie będzie to mega ważne zbieramy ludzi i
atakujemy ich. Jeszcze dziś.
Widziałem, że Jacek chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie
zrezygnował. Miałem nadzieję, że nie zwątpi we mnie w tak ciężkiej chwili jak
ta.
Wróciliśmy
do baru. Dwaj mężczyźni, którzy byli na wyprawie z nami zaczęli rozpakowywać
zapasy. Poprosiłem Jacka, żeby przedstawił ludziom sytuacje. Nie chciałem
stracić kontroli na barem, przez to, że ludzie będą się bali. Strach prowadził
do naprawdę nieprzyjemnych rzeczy. Ja wziąłem dwa piwa z Kołodna i ruszyłem do
Grubego. Kiedy wszedłem do jego pokoju jadł akurat obiad złożony z puszki
fasoli oraz konserwy mięsnej. Gdy zobaczył piwa w mojej ręce przetarł usta
ręką.
- Znaleźliśmy ich wóz.
Mają obóz gdzieś w okolicach Kołodna – zacząłem, zanim Gruby zdążył coś
powiedzieć.
- Co mam z nimi
zrobić? – zapytał.
- Jeszcze nic. Możesz
im dać znać, że wiemy o ich obozie i pokazać im to. Może powiedzą nam coś
więcej. Wysyłam teraz parę ludzi na zwiad. Jak dowiemy się nieco więcej to
wieczorem zaatakujemy – powiedziałem.
- Mam jechać z wami?
- Nie. Zostań tutaj.
Ja poprowadzę atak.
- Powodzenia – powiedział.
Wyszedłem na korytarz.
Szybko zebrałem grupkę ludzi, na czele której stanął Jacek. Kazałem im
jechać w okolicę, zebrać jak najwięcej informacji i wracać. Atak początkowo
zaplanowaliśmy na późny wieczór, kiedy obóz będzie mnie chroniony, ale musiałem
wiedzieć ile ludzi zebrać. Czekała nas walka znacznie cięższa od tej z grupą
Łowcy.
Kolejne
godziny mijały w dosyć nerwowym oczekiwaniu na powrót patrolu oraz ciężkiej
atmosfery. Ludzie, którzy nie byli tak doświadczeni w walce, bali się, że walka
przeniesie się tutaj. Uspakajałem ich jak tylko potrafiłem, ale nie było to
takie proste, ponieważ sam czułem spore obawy.
Chwilę po
tym jak zrobiło się naprawdę ciemno zwiadowca z dachu zauważył wracający
patrol. Wyszedłem im na spotkanie i szybko pochwyciłem Jacka na ubocze, do
swojego pokoju, żeby wypytać go o wszystko.
- Mają obóz w Królowym
Moście. Jest dosyć mały. Naliczyłem tam sporo osób. Mają parę osób na straży.
Prawdopodobnie spodziewają się czegoś.
- Uzbrojeni? – zapytałem.
- Tak. Mieli
przewieszone przez plecy bronie. Są ściśnięci pomiędzy lasem, a drogą. Okopali
się więc raczej tam po prostu nie wjedziemy.
- Mamy ich auto. Moglibyśmy
spróbować ich oszukać – zaproponowałem.
- Wątpię, żeby byli z
tych co dają się oszukać. Wyglądają na naprawdę groźnych ludzi.
- To zaatakujemy ich
normalnie. Zbierz oprócz naszej dwójki jeszcze sześciu ludzi. Jak zaatakujemy
najpierw z daleka to będziemy mieli przewagę. Damy sobie radę. Zajrzę jeszcze
do Grubego i możemy jechać.
- Pójdę z tobą – zaproponował.
Zeszliśmy
po schodach na dół. Ruszyliśmy prosto do pokoju Grubego. Ponownie wszedłem do
pukania i ponownie zastałem go nad kreską.
- Nie gadaj – zacząłem.
- Czego chcecie? Nie
jedziecie? – zapytał.
- Jedziemy. Chcieliśmy
ci to tylko powiedzieć – odpowiedział Jacek.
- Masz pilnować baru.I
przestań ćpać idioto. Masz więźniów do pilnowania ,nie możesz sobie pozwolić na
takie rzeczy – powiedziałem wychodząc. Bez dalszej zwłoki ruszyliśmy
przygotowywać dwa auta, bronie oraz wszystko co mogło się nam przydać do ataku.
Staliśmy w ósemkę przed barem i zacząłem rozdzielać ludzi do dwóch aut.
Kobieta, która zaczepiła mnie wcześniej rano, została przydzielona do jednego z
nich wraz trójką mężczyzn. Ja zapakowałem się do drugiego z Michałem, Jackiem
oraz z jednym z chłopców, którzy byli ze mną rano na patrolu. Byliśmy właściwie
gotowi, kiedy usłyszeliśmy strzał. Wszyscy natychmiastowo podnieśli bronie i
zaczęli celować i się rozglądać.
- To ze środka – stwierdził
w końcu przerażony Jacek.
Wbiegłem
tam pierwszy. Ludzie rozglądali się nie
wiedząc z początku czy jesteśmy przyjaciółmi czy wrogami. Główne pomieszczenie
było jednak czyste, więc popędziłem dalej. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy na
korytarzu to otwarte drzwi od pokoju Grubego, a także i jego samego
czołgającego się w moją stronę. Oczy zapiekły mnie, gdy wyjmowałem nóż. To nie musiało się tak skończyć, ty
pieprzony idioto, powiedziałem widząc jak sięga dłonią w moją stronę. Jego
oczy były puste, jakby były schowane za mgłą. Charczał żałośnie. Dobiłem go z
trudem, po czym kazałem reszcie dokładnie sprawdzić budynek. Obawiałem się
tego, co mogło spowodować jego śmierć, ale w głębi serca dobrze wiedziałem.
Prowizoryczne cele były puste. Podążając dalej korytarzem zobaczyliśmy ofiarę
wcześniej słyszanego wystrzału. Dosyć młody chłopak leżał w kałuży krwi z
wielką raną wystrzałową na twarzy. Obok siedziała skulona Maria. Podniosłem ją brutalnie
za rękę i pociągnąłem za sobą do najbliższego pokoju. Po drodze kazałem Jackowi
czekać na mnie na zewnątrz.
W
pokoju siedziały dzieci i bawiły się z jedną z kobiet. Kazałem im wyjść. Ledwo
usłyszałem zamykające się drzwi, kiedy spojrzałem na nią. Byłem zły.
- Co się stało do
kurwy nędzy? – zapytałem. Cały aż kipiałem. Jak takie coś mogło się stać
tuż pod moim nosem.
- A..aa…a – dziewczyna
się jąkała i trzęsła. Była przerażona.
- Po prostu mi
odpowiedz! – krzyknąłem.
- Przep… przepraszam –
wyjęczała i zaniosła się płaczem.
- Naprawdę pomogłaś im
uciec? Tym pierdolonym mordercom? Widziałaś co zrobili z naszymi ludźmi bez
najmniejszego zawahania? Wiesz, co żeś narobiła?! – miałem ochotę ją zabić.
- On… on… oni wzięli
m-mnie si… siłą. Przystawil…wili pistolet do głowy! – zdała się na krzyk,
czego natychmiast pożałowała.
- Powiedz mi, co tu
się stało! – uspokoiłem nieco ton, chociaż dalej brzmiał on tak jakbym
rzucał na nią klątwę.
- Zabili str…strażnika
i u-uciekli. Cała t-t-trójka – każde jej słowo było przerywane kolejnymi
zajęknięciami i szlochaniem.
- Zgubiłaś ten obóz.
To jest właśnie to. TO JEST TO! – krzyczałem, a ona patrzyła na mnie
przerażona, nie wiedząc o co mi chodzi – Zawsze
wierzyłem w karmę. A karma to pierdolona szmata. Uratowałem życie i to życie zgubiło
wszystkie inne życia. Żałuje, że cię uratowałem. Radzę ci spierdalać do swojego
pokoju. Przemyśl to co zrobiłaś – to mówiąc wyszedłem i trzasnąłem
drzwiami. Kobieta z dziećmi stojąca przed drzwiami patrzyła na mnie przerażona.
Ominąłem ją. Wiedziałem, że zareagowałem wyjątkowo ostro. Maria mogła jednak
zrobić tyle rzeczy, mogła wyprowadzić ich do sali i wprowadzić prosto w
pułapkę. Widziała, ze wyjeżdżamy. Celowo za sabotowała akcję. Chciała to
zrobić.
Aż
wrząc z wściekłości wyszedłem na chłodne wieczorne powietrze, które nieco mnie
ostudziło.
- Jakie są plany? –zapytał
Jacek, nie próbując nawet dowiedzieć się o czym rozmawiałem z Marią.
- Jedziemy na wojnę.
Te gnoje nie dotrą tak szybko do Królowego Mostu. Będziemy pierwsi. Zostawimy
im pieprzoną mogiłę na powitanie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz