Apokalipsa 4.5 rozdział 3. W tym rozdziale przesuwamy się nieco w czasie, podobnie jak było to w tomie 1, gdy przez wiele tygodni nie działo się nic szczególnie ważnego. Od tego rozdziału zaczyna się coraz większa łączność z tomem pierwszym no i właściwie akcja nie będzie szczególnie zwalniała.
Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)
------------------------------------------------
Rozdział 3: Trzy Tygodnie
Dni mijały dosyć szybko .Mieliśmy
co robić. Zabezpieczyliśmy dolny poziom i podwórze baru, przed potencjalnymi
atakami. Pozbieraliśmy zapasy z okolicznych sklepów, oraz całą masę broni z
budynku naprzeciwko. Jak się okazało, parę osób umiało całkiem nieźle strzelać,
więc w wolnych chwilach trenowaliśmy kolejne osoby, żeby posiadać jak najlepiej
gotowych do odpierania ataków ludzi. W między czasie mieliśmy też parę starć z
innymi Ocalałymi. Parę naszych osób zginęło, ale zyskaliśmy też nowe twarze do
naszej małej społeczności. Wszystko działało jak w dobrze naoliwionym
mechanizmie. Skupiałem się przede wszystkim na zbudowaniu więzi pomiędzy
ludźmi. Chciałem, żeby wszyscy byli moimi przyjaciółmi, ale też respektowali
mnie jako dowódcę. Bo chcąc nie chcąc byłem ich dowódcą.
Miałem
przez to sporo problemów na głowie, co dobijało mnie wspólnie z moimi
prywatnymi problemami. Radio nie odbierało żadnych transmisji już od naszego
przyjazdu, czyli co najmniej tydzień. Straciłem już wszelką nadzieję na to, że
kiedykolwiek, ktokolwiek nas uratuje. Teraz żyłem zasadą „najpierw strzelaj,
potem pytaj”, co nie raz już uratowało mi życie. Kolejnym problemem były moje
córki. Chociaż parokrotnie wyruszałem na wyprawy nie mogłem ich znaleźć.
Wiedziałem jednak, że są w pobliżu. Pewnego dnia znalazłem człowieka, który
został opuszczony, konający w niedużym budynku w lesie. Gdy zapytałem, kto mu
to zrobił, opowiedział mi o niejakiej Łapie. Byłem pewien, że chodziło mu o
moją starszą córkę. Słyszałem, ze założyła obóz, gdzieś w okolicy i siała
terror. Opis nie mógł być bardziej dokładny. Wiedziała jednak, że jestem tutaj,
bo moi ludzie nie wpadli na nią ani razu.
Kolejnym problemem był Gruby.
Chociaż jego wkład w przeszukiwania pobliskich budynków był ogromny i dzięki
niemu przebiegł bez większych problemów, to jakimś cudem znalazł narkotyki. Był
wciąż lojalny i nie sprawiał żadnych problemów, jednak często odrywał się od
rzeczywistości, co bywało niebezpieczne. W końcu gdyby nas zaatakowały trupy,
lub ocalali i musielibyśmy uciekać, nie mielibyśmy jak go zabrać. Baza
wyglądała solidnie. Wzmocnione okna i drzwi, zabudowana barykadami okolica i
pełna kontrola okolicznych zaułków.
Wybieraliśmy
się akurat na ważną misję w okolicę Białegostoku. Siedziałem przed barem
popijając poranną kawę i ciesząc się ciepłym dniem, co ostatnio było sporą
rzadkością, kiedy podszedł do mnie Jacek.
- Auto jest gotowe do
drogi – powiedział niepewnym głosem. Wiedziałem, co go gryzie.
- Nie mamy innego
wyjścia – odpowiedziałem nie patrząc na niego.
- Nie musimy tego
robić. Moglibyśmy dać sobie spokój. Minął już tydzień. Ci którzy jeszcze żyją
dzielą się na dwa rodzaje – niebezpieczni i ich przyjaciele – słuchałem
podobnych argumentów już od wczoraj.
- Dobrze wiesz, że ten
człowiek i jego grupa sprowadzili tutaj sporo trupów. Nie obchodzi mnie czy
zrobili to przypadkiem czy nie. Zginęła dwójka dobrych ludzi. Muszą za to
zapłacić. Patrole widziały ich w okolicy już parokrotnie. Na pewno mają swoją
miejscówkę gdzieś przy Białym – nawiązałem do sytuacji, która również
nękała mnie od paru dni. W okolicach kręcił się tir, w którym mieszkała grupa
ocalałych. Na ich czele stał postawny mężczyzna, mający na oko trzydzieści parę
lat. Nie miał wiele osób przy sobie, ale ostatnio sprowadził w tę okolicę
trupy, które zabiły dwóch ludzi, którzy dali się otoczyć podczas ucieczki.
Zagrożenie całe szczęście minęło, ale musiałem działać. Wiedziałem, że nie
eliminując w czas zagrożenia ryzykuję. A nie chciałem ryzykować życiem tych
ludzi.
- Ech nie da się cię
przekonać – stwierdził zrezygnowanym tonem Jacek, kręcąc powoli głową.
- Damy radę. Gdzie
podział się Kierowca? – jego imię brzmiało tak naprawdę Dominik, ale
Kierowca lepiej do niego pasował, w końcu to on nas wszędzie woził i przywiózł
tutaj.
- Próbował robić coś
na rynku, zostawił tam swój autobus i
zaraz powinien się pojawić.
Rzeczywiście
parę minut później zobaczyłem grupę, na czele której stał Kierowca. Otworzyli
bramę i połowa rozeszła się do budynku, a druga połowa została, pakując
ostatnie rzeczy do auta. Michał wiedząc, co się dzieje wyszedł z baru i
przywitał nas skinieniem głowy.
- Pamiętaj młody,
zostawiam to wszystko tobie. Uważaj na wszystko i pamiętaj jak coś pójdzie nie
tak każ Grubemu wyprowadzić ludzi i uciekajcie – powtórzyłem mu po raz
kolejny, od dawna ustalany plan w razie gdyby coś się stało.
- Jasna sprawa.
Uważajcie na siebie. Ci ludzie nie są bezpieczni – ostrzegł mnie Michał.
Podszedłem do niego i uścisnąłem mu dłoń. Auto było
zapakowane, więc ostatni raz spojrzałem na budynek baru, po czym usiadłem na
siedzeniu pasażera tuż obok Kierowcy. Widziałem na jego twarzy skupienie, takie
samo jak zawsze gdy miał prowadzić jakiś pojazd. Wziąłem od Jacka mapę i
pokazałem kompanowi co i jak:
- Jedziemy główną po
czym odbijamy tutaj – stuknąłem palcem punkt na mapie - i tam
na nich czekamy. Z tego co wiem przejeżdżają tamtędy przynajmniej raz dziennie,
a droga jest długa i otoczona lasem. Nie będą mogli stamtąd uciec.
- Dalej nie rozumiem
czemu się tak na nich uwzięliśmy – dodał z tyłu Jacek. Pewnego dnia zrozumiesz, powiedziałem w myślach, nie chcąc znów
wdawać się w dyskusję.
Ruszyliśmy.
Na niebie widać było pojedyncze chmurki oraz słońce, które sprawiało, że aż
chciało się żyć. Byłem zaskoczony jak dobrze zniosłem koniec świata. Może od zawsze pasowałem do właśnie takich
klimatów, zastanawiałem się w myślach. Samochód mknął po drodze. Wyjechaliśmy
z miasta i w krótce znaleźliśmy się na długiej, prostej, asfaltowej drodze
prowadzącej do Białegostoku. Do samego miasta nie zapuszczaliśmy się ani razu,
dobrze wiedzieliśmy, że nie spotka nas tam nic dobrego. Skoro nawet w Supraślu
zdarzały się kontakty z innymi Ocalałymi to co dopiero w takim mieście jak to.
Patrząc
za okno świat wydawał się taki jak kiedyś, nie licząc pojedynczych trupów,
które przechadzały się między drzewami szukając pożywienia. Gdy tylko nas
zauważały odwracały powoli głowy, ale zanim zdążyły chociaż zmienić kierunek
ruchu, już byliśmy daleko od nich.
- Jak jesteśmy
uzbrojeni? – zapytałem.
- Cztery karabiny,
sporo amunicji, zapasowe pistolety, nasze najlepsze bronie –powiedział.
- To bardzo dobrze.
Pamiętajcie robimy jak najwięcej możemy i w razie problemów wycofujemy się
nawet na piechotę. Dojście do Supraśla jest niczym w porównaniu z dostaniem
kulki. A tym tirem nie będą mogli gonić nas przez las –przypomniałem
kolejne elementy planu. Odpowiedziały mi niechętne przytaknięcia. Wiedziałem,
że powtarzam im to już po raz enty, ale wolałem żeby byli źli na mnie, za moje
natręctwa niż martwi.
Droga
do Białegostoku nie była daleka i już godzinę później byliśmy na zaplanowanym
miejscu. Prawie kilometrowy odcinek drogi, bez żadnego zjazdu w bok, nawet
leśnych ścieżek odchodzących na boki. Jadąc samochodem bez większych problemów
zjechaliśmy w krzaki i zaparkowaliśmy pomiędzy dwoma drzewkami, ale wiedziałem,
że Tirem nie da się tak łatwo manewrować.
Wysiedliśmy i zaczęliśmy zdecydowanie najcięższy etap –
czekanie. Wciąż nie byłem pewien jak planujemy zatrzymać tir, ale miałem parę
planów i któryś z nich musiał się udać. Słońce rzucało coraz to dłuższe
cienie, opadając coraz niżej, ku
horyzontowi. Wiatr rozrzucał liście pod naszymi nogami i sprawiał, że momentami
przechodziły ciarki po plecach. Szum unosił woń zgniłych liści, których z każdą
chwilą było coraz więcej, zupełnie jak trupów na świecie.
- Może wyjdę z kimś na
drogę i jak będą jechali to po prostu zaczniemy strzelać. W prostej linii
powinniśmy bez problemu zabić tego ich całego kierowcę – zaakcentował te
słowo, bo wiedział, ze łatwo go było pomylić z naszym Kierowcą.
- Na takim odcinku to
chyba będzie najlepsza opcja. Mogę pójść z tobą. Jeżeli nie trafimy to po
prostu zbiegniemy w las. Właściwie możemy próbować strzelać w opony. Seria
powinna skutecznie ich zatrzymać – zastanawiałem się. Siedziałem teraz
oparty o drzewo i zbierałem siły. Podobnie spędzała czas reszta. Droga była na
tyle prosta, a tir na tyle duży, że nie musieliśmy się martwić, że go nie
zauważymy.
- Myślę, że my
powinniśmy skupić ogień na szybach. Kierowca i Grzechu będą walić po oponach.
Po takiej salwie na pewno się zatrzymają. Będą musieli – zarzucił pomysłem
Jacek.
- Zgoda – odpowiedziałem
nie chcąc się kłócić, szczególnie, że pomysł naprawdę miał szansę zadziałać
pomimo swojej prostoty.
Nagle
usłyszeliśmy w krzakach od strony zachodniej szumy. Sięgnąłem szybko po broń i
spokojnie, nie robiąc hałasu wycelowałem. Jacek próbował zachować spokój, ale
wychodziło mu to nieco gorzej, bo podniósł się i rozejrzał. Zobaczyłem jednak
szybko ulgę na jego twarzy.
- To tylko trup. Idzie
w naszą stronę, zajmę się nim – powiedział.
Zobaczyłem jak rusza pewnym krokiem, przesuwając dłonią
krzaki i wyjmując nóż. Ostrze zalśniło w blasku słońca i wydało specyficzny
dźwięk podczas wyjmowania zza paska. Trup wyglądał na całkiem świeżego, z rany
na policzku wciąż sączyła się odrażająca mieszanka ropy i krwi. Jacek poczekał
aż trup wyciągnie ręce i uderzy w niego z większą prędkością, aby wykorzystać
tę siłę i przebić się przez oczodół do
mózgu. Udało mu się to bez problemu. Złapał zombie za głowę i powoli położył go
na ziemi. Robił to z taką delikatnością, jakby to wciąż była żywa osoba.
Ledwo
głowa trupa dotknęła ziemi, kiedy usłyszeliśmy dźwięk nadjeżdżającego pojazdu.
Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że to musi być właśnie nasz cel, bo słychać go
było wyraźnie, a nie widzieliśmy go jeszcze na prostej drodze. Wstałem i podbiegłem w stronę drogi
przeładowując i odbezpieczając broń. Karabin przyjemnie ciążył w ręce,
napawając mnie poczuciem pewności siebie, a dźwięki przeładowywanych obok mnie
karabinów sprawiały, że czułem się jeszcze lepiej. Zajęliśmy pozycję na
poboczach drogi, tak żeby było nas widać, ale zarazem żebyśmy byli w stanie
szybko się wycofać i uciec.
Ogromny
tir wyłonił się po chwili przed nami i z każdą sekundą był coraz bliżej.
Wydawało by się jakby sunął na nas ogromny, metalowy byk, który tylko czeka na
chwilę zawahania żeby nas zaatakować. Ja jednak byłem już wcelowany. Każdy metr
bliżej sprawiał, że cel, którym była szyba, stawał się coraz większy. Chociaż
pojazd robił naprawdę spory hałas, to przez chwilę wydawało mi się, że wszystko
ucichło, jakby świat brał głęboki oddech przed tym co miało się stać. Palec
nerwowo chodził mi po spuście, ale wiedziałem, że wrogowie muszą być bliżej,
żeby nie zepsuć tej akcji. Bo drugiej szansy raczej nie mieliśmy.
Pociągnąłem
za spust. Cisza została rozerwana kanonadą pocisków. Tir zatrzymał się prawie
momentalnie. Pociski jednak nadal leciały jakby miały rozerwać pojazd na pół. Z
przedniej szyby nie zostało kompletnie nic. Opróżniłem magazynek w parę sekund,
po czym sięgnąłem po drugi, bo dopiero teraz miała się zacząć prawdziwa walka.
Drzwi od ładowni otworzyły się z hałasem i zaczęli z nich wychodzić ludzie.
Schowałem się za drzewem i co chwilę wychylałem delikatnie, żeby sprawdzić czy
wiedzą, gdzie jesteśmy. Jacek był tuż przy mnie, leżał w krzakach i celował. Po
drugiej stronie drogi znajdował się Kierowca oraz mężczyzna, który się z nami
zabrał na tą niebezpieczną misję.
Wrogowie
otworzyli ogień. Nie wiedzieli dokładnie, gdzie jesteśmy, ale i tak pociski
przelatywały niebezpiecznie blisko naszych pozycji. Jeden nawet trafił w
drzewo, odłamując kawałek kory i upadając gdzieś przy mnie. Wyjrzałem i
zobaczyłem, że kierowca tira, pokaźny mężczyzna, którego widziałem już
wcześniej trzyma się za twarz, która była całkowicie zakrwawiona. Musiał dostać
gdzieś w okolicy oka. Kobieta stojąca przy nim starała się mu pomóc. Przed nimi
stała piątka ludzi, którzy strzelali i rozglądali się uważnie, używając tira
jako zasłony. Nie wiedzieli jednak skąd może paść ostrzał, a musieli zabandażować
rannego. To była nasza szansa. Podbiegłem kawałek w prawo, żeby mieć prostszą
linię do strzału. Jacek w tym momencie wypuścił parę pocisków, żeby odwrócić
ich uwagę ode mnie. Przebiegłem szybko paręnaście metrów i kucając
wystrzeliłem.
Pierwsze
strzały poleciały wyżej i obiły ściany pojazdu. Udało mi się jednak
skontrolować odrzut i przejechać po ludziach broniących mężczyzny. Dwie osoby
upadły natychmiastowo, z kulkami w głowie. Jedna dostała po nodze i odskoczyła
w bok, a dwie ostatnie schowały się po drugiej stronie tira. Nie pomogło im to
jednak w ogóle, bo po chwili zobaczyłem jak upadają, przedziurawieni jak sito
przez Kierowcę. Walka mogła wydawać się wygrana, ale w tym całym zamieszaniu
nawet nie zauważyłem kiedy kierowca tira wstał z ogromną bronią w ręku. Musiał
to być jakiś karabin snajperski, bo był naprawdę długi i prezentował się
świetnie. Pomimo rany na twarzy mężczyzna zaczął mierzyć gdzieś na tyły, tam
gdzie stał Kierowca i wystrzelił. Huk jaki poszedł był straszny. Wydawało się
jakby w tamto miejsce uderzyła błyskawica.
Chciałem powstrzymać mężczyznę, ale kobieta, która go chwilę wcześniej
bandażowała zlokalizowała mnie i Jacka i puściła serię po krzakach.
Przeszywający
ból w ramieniu gdy kula przechodziła przez moje ciało był nie do opisania.
Upadłem na ziemię aby uniknąć kolejnego trafienia, ale wiedziałem, że moi
ludzie wciąż tam są. Jacek dobiegł do mnie po chwili i pomógł mi schować się za
drzewo. Pomimo zabicia piątki z nich i tak nie wygraliśmy tej walki. Teraz my
byliśmy w kiepskiej pozycji, schowani za drzewem. Wrogowie jednak do nas nie podchodzili.
Baliśmy się wychylić, aby zobaczyć jak wygląda sytuacja, ale nie słyszeliśmy
zbliżających się kroków. Padł tylko jeszcze jeden strzał z snajperki.
Po
chwili usłyszeliśmy dźwięk odpalanego silnika i zobaczyliśmy, że tir odjeżdża w
drugą stronę. To był koniec starcia.
- Wszystko ok? – zapytał
Jacek.
- Ta… boli jak
cholera, ale żyje – odpowiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Musimy sprawdzić, co
z Kierowcą i tym drugim – stwierdził.
- Dobra – podniosłem
się przy jego pomocy i spojrzałem na ulicę. Nie wyglądało to zbyt ciekawie.
Leżało tu siedem ciał. Poczułem dziwne ukłucie w brzuchu, kiedy zobaczyłem,
wręcz rozerwane, ciało Kierowcy. Dostał w brzuch, a moc broni, którą miał mężczyzna
była ogromna, bo pocisk przeleciał na wylot zostawiając sporą dziurę. Tuż obok
leżał drugi z naszej grupy, która miał mniej szczęścia bo dostał prosto w
głowę. Wyglądało to jakby ktoś odłamał kawałek okrągłego ciasteczka,
zostawiając nierówną jedną czwartą.
- Kurwa… - skomentował
krótko Jacek.
- Musimy się stąd
zbierać – powiedziałem.
- Poczekaj – poprosił
po czym uklęknął przy Kierowcy i pewnym ruchem przebił ostrzem przez dolną
część twarzy do mózgu. Widziałem jak drżały mu ręce – To nie było opłacalne.
- To było konieczne – odpowiedziałem
odwracając się i sprawdzając, czy ktoś z grupy z tira przeżył. Już mieliśmy
odchodzić, kiedy zauważyłem, że jedna z osób wciąż oddycha. Podszedłem do niej
i zdałem sobie sprawę, że to ten chłopak, który dostał w nogę i odczołgał się
do tyłu. Był młody, wyglądał jakby miał tyle lat co moja starsza córka. Nie
miałem jednak skrupułów. Wycelowałem karabinem i już miałem strzelać, kiedy on
wydał z siebie dźwięk. Przez chwilę myślałem, że próbuje coś powiedzieć, ale to
był tylko śmiech. Dławiący, charczący rechot.
Zdenerwowany
zachowaniem chłopaka przyłożyłem mu lufę do głowy. Chciałem żeby się bał. On
jednak wycharczał tylko:
- Strzeż… się… Łowcy.
Strzeliłem. Jego słowa była zastanawiające, ale nie miałem
teraz czasu na analizę. Zebraliśmy bronie i ruszyliśmy w stronę auta. Droga
powrotna była znacznie szybsza. Jacek nie odzywał się ani słowem, a ja byłem mu
za to wdzięczny. Wystarczająco biłem się teraz z myślami. Nie miałem żadnego
problemu z ocenieniem tego ataku na bardzo korzystny, jednak zginęła kolejna
dwójka ludzi i te słowa umierającego chłopaka. „Strzeż się Łowcy”, co one mogły oznaczać? Czy Łowca to był ktoś z
ich grupy? Może to właśnie jego trafiliśmy w twarz? A może był nowy odłam tej
całej grupy, o której nie wiedzieliśmy? Pytań było mnóstwo, odpowiedzi
niewiele. Jeden problem jednak miałem już z głowy i chociaż zapłaciłem za niego
dużą cenę, zapewniłem spokój.
Dojechaliśmy
do Supraśla gdy było już ciemno. Z uśmiechem na twarzy przywitałem światła
oświetlające główną ulicę przed barem i sam bar. Kosztowało nas to sporo
wysiłku, ale oświetlenie okolicy było na dłuższą metę dobrym pomysłem. Jak ktoś
miał nas znaleźć to i tak by to zrobił,
a w ten sposób my mogliśmy widzieć wszystko.
Wjechaliśmy
na podwórze baru, po tym jak Michał otworzył nam bramę. Wysiadłem z samochodu,
wciąż trzymając się za zranioną rękę. Bolała mnie, ale już dawno przestała
krwawić. Mimo to chciałem dać ją do obejrzenia lekarzowi, który szczęśliwie był
jednym z uczestników wycieczki. Poskładał już nie jedną osobę i pomógł tym
samym utrzymać nasz obóz w aktualnym stanie. Spojrzenie Michała do środka,
gdzie byłem tylko ja i Jacek musiało być wyraźne, bo nawet nie pytał o Kierowcę
i drugiego pasażera.
- Udało wam się ich
wybić? – zapytał.
- Załatwiliśmy piątkę
i okaleczyliśmy ich szefa. Raczej się z tego nie poskładają – powiedziałem.
- Dobre i to – ucieszył
się – Lepiej pokaż tę ranę doktorkowi. To
raczej nic poważnego, ale lepiej dmuchać na zimne.
- Tak zrobię – zapewniłem
po czym ruszyłem do wnętrza. Drzwi były otwarte, bo przed samym barem, a także
na dachu mieliśmy ludzi, którzy ciągle pełnili wartę. W głównej sali siedziało
teraz parę osób, które szyły ubrania, oraz grały w rzutki. Przywitałem ich
skinięciem głowy i szybko ruszyłem na zaplecze. Ledwo przeszedłem przez drzwi,
a spotkałem Grubego. Spojrzał na mnie ponuro.
- Już wróciliście? Co
ci się stało?
- Trafili mnie.
Spokojna głowa to nic poważnego. Jakieś wieści? – zapytałem.
- Niejaka Łapa była widziana przez naszych w Grabówce.
Podobno sporo tam namieszała i starła się z inną, przejeżdżającą grupą – zaraportował.
- To wszystko? – zapytałem.
Wiedziałem, że moje córki są w pobliżu i wiedziałem, że póki nie usłyszę, że
udało się im ją złapać to nic nie zmieni. Nie wiedzieliśmy gdzie i czy w ogóle
ma obóz.
- Ta. Bez zmian – powiedział.
- Dzięki – klepnąłem
go po ramieniu zdrową ręką – Pilnuj się
chłopie.
- Jasna sprawa – obiecał,
po czym poczłapał wolnym krokiem w stronę swojego pokoju.
Doktor
oczyścił i zabandażował mi ranę. Dał mi też jakąś maść po czym kazał odpoczywać
przez parę dni. Wyjątkowo miałem taki zamiar. Po wizycie poszedłem prosto do
swojego pokoju. Udało mi się zarezerwować całkiem przytulny pokój, z oknem
wychodzącym na stronę, z której przyszliśmy, czyli most. Sięgnąłem po
przemyconą butelkę whisky i nalewając sobie solidną ilość do szklanki, usiadłem
ciężko na starym, rozpadającym się fotelu. Wystarczyło parę łyków żebym zasnął.
Obudziły
mnie krzyki. Z początku przerażony poderwałem się szukając broni z obawą, że
ktoś na nas napadł, ale zdałem sobie sprawę, że krzyki były raczej odległe i
dochodziły z zewnątrz. Mimo tego szybko się ubrałem, wziąłem jeszcze jednego
łyka whisky i ruszyłem schodami na dół. Na jednym z korytarzy wpadłem na Grubego, który właśnie szedł do
mnie.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Jakaś dziewczyna lub
kobieta krzyczy parę ulic dalej. Co mamy z tym zrobić?
- Musimy to sprawdzić
– odpowiedziałem prawie natychmiast, przyspieszając. Chociaż nie byłem
człowiekiem wierzącym w cuda, to mogła być któraś z moich córek, a nie mogłem
przegapić takiej okazji. W głównym pomieszczeniu panowało poruszenie, ludzie
wyglądali przez okna i szukali źródła hałasu.
- Jeżeli zaraz tam nie
pójdziemy te wrzaski ściągną wszystkie trupy z okolicy – zauważył Jacek.
Wyszliśmy
na dwór. Było całkiem zimno, a księżyc wisiał wysoko na niebie. Musiał być
późny wieczór. Michał, Gruby i Jacek poszli za mną. Otworzyłem furtkę i
wypuściłem ich, zamykając za nami, na wypadek gdyby to była pułapka. Krzyki
było słychać znacznie wyraźniej niż w budynku i dochodziły z ulicy naprzeciwko
nas. Ledwo wyszliśmy na ulicę, gdy zauważyliśmy po naszej lewej parę trupów
idących mostem. Wszystkie pracę oczyszczające okolicę zostały zniweczone. Zimne powietrze nieprzyjemnie drażniło moją
ranę i sprawiało, że gdy tylko prostowałem lub zginałem rękę, odczuwałem falę
tępego bólu.
Skręciliśmy
w uliczkę obok, która prowadziła do sklepu, który zdążyliśmy już całkiem
dokładnie przeszukać, oraz paru piętrowych budynków, które kiedyś mieściły
nieduże sklepy lub biura. Dźwięk dochodził gdzieś stąd, widzieliśmy parę trupów
dobijających się do niedużego kiosku stojącego obok sklepu.
- Tam – wskazał
Jacek.
W środku widać było światło, a na około znajdowało się parę
trupów, które usilnie starały się dostać do środka. Ruszyliśmy ostrożnie do
przodu. Kiosk trzymał się jeszcze nieźle, więc nie musieliśmy się aż tak śpieszyć,
żeby uratować nieznajomą kobietę. Teraz z bliska było dokładnie słychać, że
prosiła o pomoc, ale była tak wystraszona, że z jej ust dobywał się bardziej
bełkot niż słowa.
Powoli
ruszyliśmy od flanki, tam gdzie było nieco mniej trupów. Kolejne podchodził z
pobliskich uliczek i powoli zamykały nam drogi ucieczki. Zamachnąłem się do
najbliższego i wbiłem mu nóż w oko, wyjmując go w miarę gładko i nie tracąc
przy tym równowagi. Jacek tuż obok mnie
powalił kolejnego trupa toporem. Gruby
podbiegł nieco bliżej i odpychając trupy rękoma, dobijał je metalową pałką.
Michał trzyma się nieco bardziej z tyłu i czekał z wyciągniętą bronią, żeby w
razie większych problemów osłaniać nas. Dosyć sprawnie przebiliśmy się pod sam
kiosk. Trupy były coraz bliżej, ale Jacek wraz z Grubym osłaniali mnie, a
Michał zaczął strzelać.
Pociągnąłem
za klamkę, ale drzwi były zamknięte od środka. Podszedłem do szyby i zapukałem.
W środku rzeczywiście była jakaś dziewczyna. Przez szybę nie byłem pewien, czy
to mogła być któraś z moich córek, ale gdy mnie zauważyła odsunęła się pod
ścianę.
- Otwieraj do cholery!
Za chwilę będzie tu ich więcej! – krzyknąłem pokazując na drzwi. Jacek odskoczył w moją stronę, gdy próbował
go złapać jeden z trupów i z całym impetem nadepnął na jego czaszkę wgniatając
ją delikatnie.
Dziewczyna z kiosku była przerażona, ale zareagowała szybko.
Drzwi otworzyły się, a ja pociągnąłem ja za rękę, co wywołało kolejną falę bólu
w moim ramieniu, ale ciągnąc ją, zacząłem przebijać się z powrotem. Michał
właśnie przeładowywał karabin, kiedy nasza czwórka zaczęła się do niego
przebijać.
Dziewczyna
już nie krzyczała, ale teraz byłem pewien, że jej nie znałem. To była
przypadkowa ocalała. Nie mogłem jej jednak teraz tak zostawić, kiedy
zaryzykowaliśmy tak dużo. Gruby wyjął pistolet, to samo zrobił Jacek. Zombie
było po prostu za dużo, żeby ryzykować walką na blisko. Przejście do uliczki, z
której przyszliśmy, nie było łatwe, ale na całe szczęście ona była czysta.
Udało nam się uciec. Ruszyliśmy pędem wzdłuż ulicy prosto do naszego obozu. Gdy
tylko przekroczyliśmy granicę furtki i ją zamknęliśmy, odetchnęliśmy z ulgą. Oddychaliśmy ciężko, płuca wydawały się być
suche, a serce waliło jak oszalałe. Gruby, który przebiegł najwięcej sapał jak
parowóz, ale nikt z nas nie został ugryziony, a dziewczyna, którą uratowaliśmy
też była dobrym stanie. Patrzyła na nas wystraszona.
- Dziękuje – powiedziała
po cichu.
Ahh te "smaczki" ze zwykłej Apokalipsy :D :D Super!
OdpowiedzUsuńW kolejnych dwóch rozdziałach będzie ich jeszcze więcej :D
Usuń