sobota, 28 lutego 2015

Rozdział 21: Za wszelką cenę

Rozdział 21, kolejny z perspektywy Magdy. Chyba najdłuższy rozdział w tym tomie. Mnóstwo akcji i spory zarys tego co będzie się działo z paroma bohaterami w kolejnym tomie. Dosyć brutalny rozdział, pełen zawirowań. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)

----------------------------------------------

Rozdział 21 (Magda): Za wszelką cenę


                Łapa wydawała się być całkowicie nieobecna, kiedy tłumaczyłam Miczi i Krystianowi jaką dokładnie rolę odegrałam w planach Dziary. Zdradziłam im wszystko i poczułam się niesamowicie, gdy cały ciężar mogłam rozłożyć również na kogoś innego. Gdy skończyłam opowiadać o zniszczeniu barykady, Łapa ocknęła się i spojrzała na mnie. W jej oczach było widać determinację.
- Więc jaki jest plan? – zapytała.
- Wszystko już sobie ułożyłam – powiedziałam – I myślę, że zapłacimy Dziarze, za to co nam zrobił. Plan polega na tym… - zaczęłam, po czym podzieliłam się z całą czwórką tym co układało mi się w głowie od jakiegoś czasu. Nie było to jeszcze doskonałe i podczas opowiadania Miczi i Krystek przerywali mi parę razy, aż w końcu udało się nam ustalić wersję finalną. Plan był prosty, ale wymagał sporych poświęceń moralnych. Gdy podsumowaliśmy to po raz ostatni, Miczi zapytała.
- Kiedy to zrealizujemy?
- Hmm… myślę, że przy najbliższej okazji, gdy coś dużego będzie się działo na terenie Ostoi – zaproponował Krystek.
- Za trzy dni podobno ma być egzekucja Jakuba i jakaś duża msza. Myślę, że to może być to! – powiedziałam, zgodnie z tym, co powiedział mi jakiś czas temu Dziara.
- W sumie, wtedy mielibyśmy wolne pole do popisu. Bo na kogo ostatecznie możemy wpaść w Kwaterze Głównej, poza Dziarą? – zapytała Miczi.
- Właściwie na każdego z Czerwonych Flar… - powiedziałam – Chociaż z kolei wątpię żebyśmy na kogoś tam wpadli, jeżeli wybierzemy odpowiedni moment.
- A jak wpadniemy na Bobra? – zapytała Łapa.
- Tego się najbardziej obawiam – stwierdziłam -  jeżeli wpadniemy na kogokolwiek nieszkodliwego to go ogłuszmy. Ale jak ktoś będzie agresywny nie bójcie się zabić – te słowa brzmiały tak dziwnie w moich ustach, że nie byłam pewna tego, czy to na pewno ja je mówię. Stałam się potworem, jednym z wielu przemierzających teraz świat.
                Po chwili ciszy postanowiłam się dopytać.
- Wszystko jasne? Czy ktoś ma jakieś pytania?
- Chyba muszę powiedzieć Bobrowi, że opuszczam Toruń – powiedziała Łapa nieco nieobecnym głosem, jak gdyby w ogóle nie słyszała mojego pytania.
- Tylko nie zdradź mu naszego planu. Nie może o tym wiedzieć – powiedziała Miczi.
- Nie martwcie się… jakoś mi się uda.
- Co robimy po zrealizowaniu głównego założenia planu? – zapytał Krystian.
- Ty i Marta poczekacie przy którymś wyjeździe i załatwicie nam drogę ucieczki. Wtedy przynajmniej nie będziemy aż tak widoczni, jak bylibyśmy w piątkę i to z dzieckiem – zaproponowałam.
- Może przy południowym? Przejechalibyśmy Wisłę i uciekli na drugi brzeg przez most.
- Dobry pomysł – skwitowałam.
- Czyli wszystko mamy ustalone? – zapytała Miczi.
- Myślę, że tak. Teraz wracajcie do siebie i postarajcie się nie kręcić po mieście za bardzo. Jak zacznie się akcja musimy wszyscy szybko się ze sobą spotkać, inaczej z planu nici – powiedziałam.
                Wszyscy zgodnie kiwnęli głowami po czym powoli rozeszli się do siebie. Ja z Krystianem i Martą poszliśmy na dół. Tuż przed pożegnaniem się z Łapą, szepnęłam do niej na ucho.
- Nie rób niczego głupiego, błagam.
Oczywiście mi nie odpowiedziała, bo na korytarzu z nami byli dwaj strażnicy, którzy nie odstępowali nas na krok. Podczas akcji na pewno uda nam się ich pozbyć, ale teraz wciąż stanowili problem i byli w stanie kompletnie zniszczyć nasze plany, jeżeli tylko usłyszeliby coś, co później przekazaliby Szeryfowi. Wydawało mi się, że Łapa kiwnęła głową, ale tego nie byłam pewna. Zmęczenie dawało się we znaki, a pora była już późna, więc po pożegnaniu się z Łapą wróciłam do swojego mieszkania razem z Krystkiem oraz Martą. Z koców i poduszek ułożyliśmy młodej prowizoryczne posłanie i gdy upewniliśmy się, że niczego jej nie brakuje to położyliśmy się spać w sypialni.
                Rankiem zjedliśmy śniadanie, podczas którego dyskutowaliśmy. Marta miała całkiem ciekawe poglądy i informacje dotyczące Torunia i gdyby wpadła w ręce jakiejś wrogiej grupy, na pewno byłaby cennym zakładnikiem. Opowiedziała trochę o tym, jak wyglądała praca jej ojca i poznaliśmy wtedy sporo faktów dotyczących funkcjonowania organu władz. Po zjedzeniu postanowiliśmy się przejść. Do południa przesiedzieliśmy w najbardziej żywej części Ostoi, czyli szklarni, a chwilę po południu poszliśmy do baru. W środku nie było za dużo osób, wszyscy siedzieli w domach, bo pogoda była naprawdę paskudna, ale paru bywalcom to zupełnie nie przeszkadzało.
                Około piętnastu minut po naszym wejściu, ku mojemu zdziwieniu, do baru wszedł Bobru. Wyglądał dosyć kiepsko. Nawet mnie nie zauważył i skierował swoje kroki prosto do barmana. Po chwili usiadł gdzieś w kącie z kuflem piwa i patrzył nieobecnym wzrokiem gdzieś przed siebie.
- Myślisz, że to przez Łapę? – zapytał Krystek.
- Jeżeli tak to całkiem ciekawe. Myślałem, że ich związek to coś luźnego i nie zobowiązującego, a jednak on wygląda jakby cały jego świat się rozpadł – powiedziałam.
- Z tego co mi opowiadali, to on przeszedł naprawdę dużo jako przywódca tego obozu w Królowym Moście. Byłaś tam? – dopytał Krystek.
- Nie, spotkaliśmy się w drodze. W sumie cieszę się, że wpadłam akurat na niego, bo gdybym miała sama wdrażać w życie plan odbicia brata, to raczej by mi to nie wyszło.
- Szkoda, że odchodzimy od niego. Co prawda spotkałem go niedawno, ale kiedyś byliśmy kumplami. Trochę źle się z tym czuję…
- Ja też kochanie, ale on nie odejdzie z nami, a ja nie mogę czekać tylko dla niego z uratowaniem brata. On jest tam sam, w podziemiach Kwatery Głównej… - to mówiąc ściszyłam nieco ton głosu. Nie chciałam, żeby mnie ktoś usłyszał. Człowiek Szeryfa wciąż siedział niedaleko.
                Nagle do baru wszedł Karzeł. Był mocno zasapany i wyglądał jakby przed czymś uciekał. Podszedł do Bobra i coś mu wyszeptał na ucho, po czym wyciągnął go przed bar. Serce zabiło mi szybciej. Czyżby okazja trafiła się nam tak szybko? Wstałam i podążyłam za nimi, a za mną pobiegł Krystek oraz Marta. Deszcz ciągle padał, więc od razu po wyjściu zderzyłam się z falą zimnej wody. Nie przeszkadzało mi to, bo w mojej głowie działy się cudowne rzeczy. Czułam przypływ słodkiej adrenaliny.
                Biegliśmy za Karłem i Bobrem, trzymając się w niedużym odstępie. Im bliżej wschodniej granicy Ostoi byliśmy, tym więcej osób dołączało do pochodu. Coś się działo to było pewne, ale co? Czy sytuacja będzie na tyle poważna, że będziemy mogli wdrożyć nasz plan w życie? Po chwili nie mogłam się już normalnie poruszać, więc złapałam Krystka i Martę za ręce i zaczęłam się przepychać przez tłum ludzi. Bobru, Karzeł oraz czwórka strażników obserwowała coś, co działo się za ogrodzeniem. Ludzie szeptali pomiędzy sobą, ale przez deszcz nie mogłam usłyszeć niczego konkretnego.
W końcu Karzeł kazał nam wszystkim się odsunąć, a następnie otworzyć bramy. Byłam mocno skołowana. Czekałam ciągle na potwierdzenie, że sprawa będzie poważna i że wszyscy będą zajęci nią podczas gdy my stąd uciekniemy. Gdy zobaczyłam grubego mężczyznę przechodzącego przez bramę wraz z paroma nieznajomymi i związanym Ernim wiedziałam już, że to jest to. Zaczęłam się wycofywać z tłumu, żeby jak najszybciej dobiec do Miczi oraz Łapy. Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam tą pierwszą przepychającą się przez tłum do mnie.
- Działamy? – zapytała.
- Tak – odpowiedziałam szybko zanim strażnik Szeryfa do nas dobiegł – Krystian, wiesz co masz robić – odwróciłam się do chłopaka i pocałowałam go – Powodzenia.
                Wraz z Miczi biegłyśmy, żeby nie stracić nawet sekundy cennego czasu. Strażnik biegł parę kroków za nami. Wykorzystałam to, żeby porozmawiać z ciemnowłosą.
- Nie pomyśleliśmy o jednym – zaczęłam.
- O czym? – zapytała zdziwiona.
- Nasze rzeczy. Zdążymy je zabrać po całej akcji?
- Cholera! Mam nadzieję… - odpowiedziała.
- Tak czy siak, z tego co dowiedziałam się od małej, to samochody są przygotowane jeżeli chodzi o zapasy. W każdym jest zestaw koców, parę puszek żarcia, pistolet, oraz apteczka – powiedziałam.
I na tym urwałyśmy rozmowę, bo byłyśmy już przy budynku mieszkalnym. Wspięłyśmy się szybko na piętro, na którym mieszkała Łapa. Ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że strażnik Łapy stoi na warcie przed jej drzwiami, bo oznaczało to nie mniej nie więcej, że Łapa jest w środku. Zapukałam gwałtownie parę razy i po chwili zobaczyłam Łapę w pełnej okazałości – jak zwykle ubraną na czarno, z ciemnymi włosami związanymi w warkocz, który niczym wąż opadał na jej plecy.
                Weszłam bez wyraźnego zaproszenia do środka razem z Miczi, a mój strażnik dołączył do swojego przyjaciela na zewnątrz. Łapa spojrzała na mnie pytająco, ale już domyślała się jaki jest powód naszej wizyty.
- Co się stało?
- Wschodnia barykada dała nam szansę! – powiedziałam z entuzjazmem – Zbłąkany Ocalały wpadł w ręce jakichś bandziorów i chyba to trochę potrwa. Teraz możemy działać!
- Widziałyście tam Dziarę? – zapytała Łapa.
Teraz zdałam sobie sprawę z tego, że Dziary tam nie widziałam. Ale byłam już kompletnie przekonana do tego co trzeba zrobić i kiedy to trzeba zrobić.
- Chyba kręcił się gdzieś po placu. Zresztą nawet jak będzie w Kwaterze Głównej to nie powinien stanowić dla nas żadnego wyzwania.
Łapa zawahała się na chwilę, ale po chwili kiwnęła tylko głową i podeszła do szafki, z której wyciągnęła broń – pistolet oraz nóż. Oba przytroczyła do paska po czym ruszyła w stronę drzwi. Tuż przed wyjściem zatrzymała nas jednak Miczi.
- Co zrobimy z waszymi strażnikami? – zapytała.
                Chciałam coś odpowiedzieć, ale Łapa przerwała mi.
- Zabijemy ich.
To była właśnie cała Łapa. Uśpiona podczas związku z Bobrem, bycia członkiem rady oraz całego pobytu w Ostoi teraz budziła się, dzika jak podczas podróży do Torunia. To było ciekawe i przerażające zarazem.  Podeszła do drzwi i obejrzała się w naszą stronę po czym przyłożyła palec do ust i uśmiechnęła się szeroko. Następnie otworzyła gwałtownie drzwi i wtedy się zaczęło. Pierwszy strażnik nie zdążył się nawet odwrócić. Był absolutnie zaskoczony, ale nie zdążył zareagować bo Łapa ukąsiła go nożem prosto w szyję i po chwili leżał w rosnącej kałuży krwi osuwając się plecami po ścianie na podłogę.
                Drugi z nich starał się szybko zareagować wyciągając broń, ale dopisało nam szczęście bo broń utknęła w kaburze, co dało czas Łapie na wyprowadzenie ataku. Pchnęła nożem w brzuch strażnika, ale ten jakimś cudem uniknął ataku i wymierzył cios prawą ręką. Nie trafił Łapy w głowę, ale odepchnął ją i sprawił, że straciła równowagę. Chciałam już pomóc, ale Łapa szybko się opanowała i uderzyła ponownie, tym razem trafiając prosto w brzuch. Poprawiła potężnym kopniakiem w szczękę i gdy upewniła się, że udało jej się zabić obu, wytarła nóż o spodnie.
                Spojrzała na mnie i z pewnością zauważyła przerażenie w moich oczach bo odezwała się.
- Koniec gierek z Dziarą i jego przydupasami. Takich pionków nie ma nawet sensu oszczędzać. Nie chowajcie ciał, nie mamy na to czasu.
Posłuchałam się jej i razem z Miczi ruszyłyśmy za nią. Szła pewnym krokiem, ale nie biegła, tak jakby cieszyła się każdym pojedynczym momentem tego co miało się stać. Naszym celem było odbicie naszego rodzeństwa. Miałam nadzieję, że Krystek będzie w stanie przygotować nam drogę ucieczki.
                Po drodze mijaliśmy ludzi, którzy kompletnie nie zwracali na nas uwagi. Jedyne czego się bałam to, to że mogłyśmy wpaść na Szeryfa, a gdy ten zauważy, że nie z nami strażników może nas zatrzymać. Jego tak łatwo na pewno byśmy nie zabiły, a nawet jeśli to szybko byśmy zostały złapane. Dlatego poruszałyśmy się bocznymi uliczkami. Nasza trójka była zdeterminowana i jak widać dopisywało nam szczęście.
                Niecałe pięć minut później stałyśmy już przed drzwiami Kwatery Głównej. Byłam zdenerwowana, ale adrenalina pozwalała mi się utrzymać na nogach. Ręce mi drżały, kiedy wyciągnęłam je żeby otworzyć drzwi, kiedy nagle Łapa złapała mnie za rękę.
- Wejdź tam i zobaczy, czy ktoś tam jest. Zostaw uchylone drzwi, usłyszymy, że coś się dzieje i wejdziemy. Postaraj się to mądrze rozegrać Magda… proszę cię.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. Teraz nadszedł czas, gdzie ja musiałam wypełnić swoją część planu. Łapa pozbyła się ochroniarzy, Krystian poszedł załatwić pojazd do ucieczki, a ja musiałam wkraść się do kryjówki potwora. Odetchnęłam głęboko i licząc, że nikogo tu nie spotkam otworzyłam drzwi.
                Zanim zdążyłam postąpić krok na przód wiedziałam, że ktoś tu jest. Słyszałam muzykę grającą w tle. Przykryłam pasek, przy którym miałam pistolet bluzą i weszłam zostawiając lekko uchylone drzwi. Moja pewność siebie nieco osłabła, bo moje zadanie okazało się być znacznie trudniejsze niż powinno. Ale teraz nie mogłam się już wycofać, musiałam to rozegrać mądrze. Zobaczyłam Dziarę siedzącego przy stole z szklanką jakiegoś drogiego alkoholu koloru spłowiałego bursztynu. Gdy mnie zauważył otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.  Nie wstał jednak, dalej siedział.
- Co ty tutaj robisz? – zapytał. Był pijany, to była moja przewaga.
- Nie słyszałeś o tym co się dzieje? Zbłąkany Ocalały jest pod jedną z barykad, jacyś bandyci…
- Ta… słyszałem. To nie moja działka, niech Karzeł się wykaże, póki może – to mówiąc uśmiechnął się paskudnie.
- Co masz na myśli? Póki może? – zapytałam, podchodząc coraz bliżej Dziary i grając na czas.
- Plan. Nie pamiętasz już? Za parę dni będzie trupem, a ja obejmę władzę. Muszę przyznać, że ostatnio całkiem nieźle sobie radził, ale to nie zmienia faktu, że jest chujowym przywódcą. A sam nie odda mi tego stanowiska.
- Jeżeli jesteśmy przy oddawaniu, kiedy wypuścisz swoich zakładników? – zapytałam bezczelnie.
- Mówisz o trójce z moich podziemi? Od razu po śmierci Karła, chociaż musisz przyznać, że podoba ci się ta współpraca, co? – zapytał równie bezczelnie.
                Nie wiem co mnie bardziej zszokowało – informacja o trzecim więźniu, o którym wcześniej nie słyszałam, czy fakt, że Dziara nie widzi jak bardzo go nienawidzę. Nie chciałam jednak dać po sobie poznać, że wyprowadził mnie z równowagi. Byłam nerwową osobą, ale teraz musiałam się trzymać.
- Skoro już tu jestem, a ty tryumfujesz, może pozwoliłbyś mi zobaczyć się z bratem? – zapytałam.
- Niestety, nie ma takiej opcji – powiedział – Wybacz.
                Nie miałam kompletnie pomysłu jak to dalej rozwiązać, więc musiałam przejść do ofensywy. Wyciągnęłam pistolet i wymierzyłam prosto w głowę Dziary. Byłam pewna siebie do momentu, kiedy Dziara kompletnie się nie zdziwił moim zachowaniem, a wręcz się uśmiechnął. Stara rana na nodze, którą zdobyłam w więzieniu odezwała się znowu, kiedy moim ciałem wstrząsnął dreszcz przerażenia. On wstał i podszedł do mnie, a ja starałam się nie opuścić pistoletu, chociaż ręka drżała mi z przerażenia.
- Ani kroku bliżej. Zabiję cię, jeżeli się zbliżysz – ostrzegłam, nie mogąc się doczekać, aż Łapa i Miczi przyjdą mi z pomocą. Jak na zawołanie drzwi otworzyły się, a ja odeszłam parę kroków do tyłu, stykając się plecami ze ścianą. Zobaczyłam jak Łapa biegnie w stronę Dziary, a Miczi spokojnie zamyka drzwi. Dziara tym razem widocznie się przestraszył, ale nie cofnął się, przygotował się do odparcia ataku. Coś w rękach Łapy błysnęło szybko, ale nie zdążyłam się przyjrzeć, bo dostałam od niego z pięści w brzuch i zwinęłam się na podłodze.
                Zdążyłam tylko zobaczyć jak sięga po pistolet, ale Łapa była już zbyt blisko i korzystając z siły rozpędu kopnęła go w dłoń i pozbawiła broni. Niestety kosztowało ją to utratą równowagi, co Dziara pomimo swojego stanu natychmiast wykorzystał kopiąc ją w udo. Ta krzyknęła, ale nie przewróciła się. Zamachnęła się nożem, próbując  go trafić, ale ten, podobnie jak pistolet, wyleciał z jej rąk po tym jak Dziara jej go wybił. To dało jej chwili do namysłu i wykorzystała ją do wymierzenia kopniaka w brzuch dowódcy Czerwonych Flar. Brzuch bolał mnie fatalnie, więc wiedziałam jak on się teraz czuje. Dziara jednak nie upadł. Zgiął się tylko na chwilę po czym przyspieszył i całą siłą natarł na Łapę wywracając ją. Usiadł na niej i wymierzył jeden mocny cios w jej głowę. Ta próbowała się wyrwać, ale Dziara po prostu był cięższy i silniejszy. Ja ciągle zwijałam się z bólu i już chciałam wstawać, kiedy do akcji weszła Miczi.
Dziara raczej jej nie zauważył, dlatego tak pewnie natarł na Łapę, za co teraz miał zapłacić. Miczi podeszła od tyłu i wbiła mu nóż w prawy bok. Dziara zajęczał przeciągle, a Łapa wykorzystała to i uderzyła go z dużą siłą w kroczę. Ten złożył się na boku, podobnie jak ja, a Łapa wstała i kopnęła go w twarz. Plama krwi zaczęła rosnąć na jego ciele, a on sam wypluł ząb na podłogę wraz z krwistą śliną. Wygrałyśmy. Miczi już szykowała się do zadania kolejnego ciosu nożem, a ja wstałam, żeby też się przyczynić do śmierci Dziary, ale Łapa nas zatrzymała.
- Nie róbcie… tego – powiedziała dosyć stanowczo, oddychając ciężko.
- Co? – zapytałyśmy właściwie razem.
- Nasza mała zemsta będzie miała sens jeżeli to miejsce będzie dalej istniało. Jeżeli drugi dowódca zginie za parę dni, a ten zostanie zabity przez nas to, to miejsce upadnie, albo przywódcą zostanie Bobru lub ktoś inny z Czerwonych Flar. Zostawmy to tak jak jest. Zwiążcie go, oczywiście nie przepuszczę okazji, żeby pamiętał do mnie do końca swojego skurwiałego życia.
                Posłuchałyśmy jej i po chwili Dziara siedział przywiązany do krzesła, wciąż z raną kłutą na boku. Łapa oparła się o stół pośladkami, tak, że była twarzą w twarz przed nim.
- Słuchaj cwaniaczku, daruje ci życie, ponieważ mam w tym interes, ale uwierz, że gdyby nie pewna osoba, to zapewne umierałbyś długo i w piekielnych męczarniach. Ale tego nie zrobię, to ci mogę obiecać… - zaczęła mówić, ale nie usłyszałam reszty bo pokuśtykałam do podziemi, żeby uwolnić więźniów. Rana w nodze bolała i dokuczała przy każdym kroku, ale udało nam się. Gdy tylko zeszłam do znajomej mi już piwniczki, sięgnęłam po lampę i przywołałam światło, na mroczne ściany i klatki. Teraz rzeczywiście zauważyłam trzecią klatkę, które poprzednim razem jak odwiedzałam to miejsce musiała być zakryta. Siedział tam łysiejący mężczyzna, mający na oko jakieś trzydzieści lat. Nie miałam pojęcia kim on był, ale wzięłam klucze i otworzyłam wszystkie trzy klatki. Gdy brat wylądował w moich objęciach popłakałam się ze szczęścia, ale wiedziałam, że nie ma teraz czasu na zbyt długie rozczulanie się. Musieliśmy uciekać.
- Tak się cieszę, że cię widzę siostra… - powiedział wspinając się niemrawo po schodach. Siostra Łapy była w podobnym, skołowanym stanie, ale mężczyzna trzymał się całkiem nieźle. Podziękował mi, ale nawet się nie przedstawił, nie było zresztą na to czasu. Zanim wspięliśmy się do głównej Sali Kwatery Głównej, usłyszeliśmy dwa przeciągłe krzyki. Męskie krzyki. Łapa zaczęła.
                Gdy weszliśmy do pomieszczenia, w którym siedział przywiązany Dziara, Łapa bez słowa ominęła mnie i wleciała w objęcia siostry. Trwały w nim krótko, a gdy skończyły Łapa ucałowała siostrę w czoło, po czym rzuciła tylko.
- Zmywajmy się stąd.
Gdy mijałam Dziarę zrobiło mi się słabo. Zdecydowanie zemdlał, ale nie dziwiłam się. W jego ustach były dwa kciuki. Jego własne kciuki. Wyszliśmy z budynku w szóstkę. Mężczyzna bez pytania za nami podążał, więc było jasne, że już nam zaufał, w końcu go uratowałyśmy. Poruszaliśmy się szybko i za każdym razem, kiedy ktoś szedł uliczką przystawaliśmy na chwilę i chowaliśmy się. W końcu Młoda, Marek oraz mężczyzna byli ubrani w jakieś szmaty i od razu by wzbudzili podejrzenia. Poza tym ja kulałam, co również budziło podejrzenia.
                Gdy byliśmy już niedaleko południowej barykady, więzienia, szpitala i paru innych ważnych budynków, schowaliśmy się raz jeszcze, bo ulicą spacerowali strażnicy. Jak na złość zatrzymali się na pogawędkę i wysikanie się, tuż przy uliczce na której się chowaliśmy. Deszcz padał już nieco słabiej, więc wszyscy dokładnie usłyszeliśmy o czym rozmawiają.
- Wymiana jest chujowa Krzysiu… Szef chyba oszalał… - powiedział ten sikający.
- Stary Erni jest spoko, dowozi nam ciągle nowych ludzi, a jego przyjaciele to też solidna firma. Po mojemu to się opłaca… - odpowiedział Krzysiek.
- Chuja tam. Grubas coś kombinuje i myślę, że może oszukać i Szefa i Bobra. W końcu po wymianie Gruby zostanie tutaj, żeby pilnować tego wyrostka, który leży u nas na sali operacyjnej . jak mu tam było? – zapytał strzepując ptaszka.
- Daniol, czy jakieś takie coś. Dziwne imię – odpowiedział drugi.
- Dalion! Tak to było! To ksywka czy imię, jak stawiasz? – odpowiedzi już nie usłyszeliśmy bo obaj strażnicy się oddalili. Już mieliśmy iść dalej, kiedy Miczi zatrzymała się. Odwróciłam się do niej.
- Co się stało? – zapytałam.
- Mam coś do załatwienia, idźcie beze mnie. Jak chcecie poczekajcie, jak nie to jedźcie.
- Co? Jak to? Co się stało?
- Po prostu idźcie. Jeżeli rano mnie nie będzie po drugiej stronie mostu to jedźcie stąd – powiedziała.
- Co się dzieje? – zapytała Łapa.
- Idźcie, muszę coś zrobić – odpowiedziała Miczi.
- Chodzi o Daliona prawda? – zapytała Łapa.
                Zdziwiło mnie to. Nawet ona wiedziała?
- Tak. Idźcie już błagam, poczekajcie na mnie przy moście jeżeli możecie, jak mnie nie będzie do rana to po prostu uciekajcie stąd.
- Pójdę z tobą – zaproponowałam po czym odwróciłam się nie czekając na zgodę – A wy poczekajcie po drugiej stronie mostu. Jak ktoś was będzie szukał, albo nie przyjdziemy do rana to uciekajcie.
- Nie wiem czy to dobry pomysł… ale poczekamy. Postarajcie się uwinąć szybko – poprosiła Łapa. Pożegnałyśmy się z resztą i obserwowałyśmy cicho jak odchodzą w stronę południowej barykady.
- O co chodzi z tym Dalionem? – zapytałam.
- Skurwiel musi zapłacić za to co mi kiedyś zrobił. Obiecałam to sobie. Jeżeli jest w szpitalu i to ledwo żywy to mamy przewagę. Chodź.
                I poszłam. Miczi prowadziła mnie i gdy w końcu dotarłyśmy do szpitala wślizgnęłyśmy się po cichu do środka. Było tu sporo ludzi, ale nikt nie zwracał na nas specjalnej uwagi. Miczi podeszła do jednego z lekarzy i zapytała o coś. Ten spojrzał na nią podejrzliwie, po czym wskazał coś ręką. Ta podziękowała mu i wróciła do mnie.
- Leży w sali pod koniec korytarza. Myślę, że powinnyśmy zaczaić się do późnego wieczora, aż trochę się tu uspokoi i wtedy go odwiedzić – powiedziała.
- Skoro tak mówisz – odpowiedziałam. Poszłam za nią do jednej z toalet i tam czekałyśmy. Co jakiś czas wchodzili tutaj ludzie, ale kabin było dużo i nie zwracali uwagi, że jedna jest zajęta od paru godzin. Miczi wyglądała na zdeterminowaną, ale smutną. Strach było pomyśleć, co ten człowiek musiał jej zrobić, żeby wywierać aż takie emocje.
                Wydawało mi się, że minęły całe dni, ale tak naprawdę nie mogło minąć więcej niż pięć godzin, gdy w końcu Miczi poderwała się gwałtowanie i kiwnęła głową na znak, że czas działać. Po cichu opuściłyśmy toaletę i wychyliłyśmy się na korytarz. Było całkowicie pusto i panowała martwa cisza. Ruszyłyśmy po cichu w stronę wyznaczonego przez lekarza pomieszczenia. Zastanawiałam się co mnie podkusiło, żeby tutaj przyjść. Teraz na pewno znaleźli już Dziarę i on najprawdopodobniej też tu był i jeżeli powiedział komukolwiek o tym co mu zrobiłyśmy to zginiemy marną śmiercią.
                Miczi jednak się nie przejmowała. Weszła do środka po cichu niczym mysz i przepuściła mnie. W łóżku leżał chłopak, który był młodszy ode mnie, a nawet od niej. Wyglądał na góra piętnaście lat. Widać jednak było, że sporo przeżył, bo jego brzuch był owinięty bandażem i opatrunkiem i nie miał jednej ręki. Przy łóżku drzemał jakiś człowiek, który zapewne go pilnował. Zanim zdążyłam zapytać szeptem Miczi, o to, co z nim zrobimy, zobaczyłam jak ta podchodzi do niego po cichu i pewnym ruchem skręca mu kark. Nie chciałam nawet wiedzieć, gdzie się tego nauczyła. Przytrzymała ciało, żeby te nie narobiło hałasu, po czym przesunęła je w kąt pomieszczenia.
- Pomożesz mi go przywiązać do poręczy łóżka? Nogi i rękę. Kikut może zwisać.
                Posłuchałam jej i  po chwili Dalion był przywiązany ciasno do poręczy łóżka, ale dalej spał.
- Teraz postawmy łóżku do pionu – poprosiła. Nie było to łatwe, bo Dalion jednak trochę ważył, ale po chwili łóżko stało niczym totem przesunięte pod ścianę. O dziwo Dalion wciąż spał, widocznie podali mu jakieś środki na sen.
- Teraz weź tą kroplówkę ze stojakiem i poczekaj przy ścianie. Pewnie zaraz będzie gorąco, jak ktoś będzie wbiegał to po prostu go zatrzymaj.
Ponownie zastosowałam się do jej prośby i biorąc stojak z foliowym woreczkiem przywiązanym na górze, niedawno połączonym z ręką Daliona, podeszłam pod drzwi i obserwowałam. Miczi rozebrała Daliona, rozrywając nożycami chirurgicznymi jego ubrania, po czym gdy ten wisiał tak nagi i żałosny, wzięła do ręki skalpel.
                Wyglądała jakby chwilę się zastanawiała nad tym, co chcę zrobić, ale po chwili przycisnęła ostrze skalpela do klatki piersiowej chłopaka i zaczęła wycinać. Tym razem ten się zbudził nie do końca wiedząc o co chodzi. Było jednak za późno na reakcję, bo Miczi skończyła robotę i sutek Daliona upadł z ohydnym plaskiem na ziemię. Zbierało mi się na wymioty i z trudem się powstrzymywałam. Dalion krzyknął coś jak oszalały, a potem gdy zobaczył, że stoi przed nim Miczi to krzyknął jeszcze głośniej. Usłyszałam odległe kroki na korytarzu. Przygotowałam stojak, a Miczi sięgnęła po nożyce.
                Tak jak się spodziewałam umieściła pomiędzy nimi członka Daliona i już miała działać, kiedy drzwi zatrzeszczały, a po chwili wypadły z zawiasów. Do pokoju wbiegł gruby mężczyzna, Karzeł, Bobru oraz Erni. Gdy zobaczyli Miczi nie wiedzieli co zrobić, ale gruby mężczyzna rozpędził się i zaczął szarżować w jej stronę.  To była moja chwila. Przycelowałam stojakiem, żeby go zatrzymać, ale okazał się być tak ciężki, że gdy tylko stojak dotknął jego ciała, a ten poleciał w bok to usłyszałam chrupnięcie łamanej kości. Ból był niesamowity i kolejny raz tego dnia upadłam.
                Osiągnęłam jednak swój cel, bo grubas leżał teraz w resztkach stołu, na którym wylądował po moim odepchnięciu. Kolejny krzyk przeszył cały ośrodek, kiedy Miczi sprawiła, że oba ostrza nożyc się spotkały, przecinając to, co miały na swojej drodze. Fontanna krwi prysnęła na białą podłogę i Dalion drgał jeszcze chwilę w przedśmiertnych spazmach, po czym znieruchomiał. W tym czasie Bobru, Karzeł i Erni weszli do środka, ale gdy zobaczyli mnie natychmiast do mnie podeszli ,za wyjątkiem dowódcy Ostoi, który próbował ogarnąć co się stało, ale po chwili stracił równowagę ślizgając się na kałuży krwi i uderzając ciężko o posadzkę.
- Co… co tu się dzieje? – zapytał Bobru.
                Nie odpowiedziałam. Bolało mnie straszliwie, ale próbowałam wstać. Erni mi w tym pomógł. W tym czasie Gruby się podniósł, ale Miczi była szybsza. Wyciągnęła pistolet i strzeliła w kolano grubasa. Ten upadł ciężko w kałużę krwi. Miczi podeszła do niego i pociągnęła go za tłuste włosy tak, żeby widział jej twarz.
- Pamiętasz mnie skurwielu? – zapytała słodkim głosem.
Nie zdążył odpowiedzieć. Po tym jak na jego twarzy zamalowało się przerażenie Miczi wystrzeliła. Bobru podbiegł do niej i ją złapał, ale ona się wyrwała i wycelowała do niego.
- Daj mi odejść. Zemściłam się na nich, za sam wiesz co i dobrze wiesz, że to stałoby się prędzej czy później. Teraz opuszczam to piekło. Chodź Magda! – zawołała Miczi. Bobru odwrócił się w moją stronę, po czym spojrzał na leżącego Karła, a następnie znów skupił swoją uwagę na Miczi.
- Chwila, odchodzicie z Torunia? – zapytał.
- Tak – odpowiedziałam cicho.
- Z Łapą prawda? Straciłem prawie wszystkich, a teraz tracę również was, tak? – zapytał rozgoryczony. Wyglądał teraz naprawdę staro. Broda pokrywała całą dolną część jego twarzy i była już równie długa, jak włosy na jego głowie. Jego postawa była znacznie mężniejsza, a na koszuli wyraźnie rysowały się mięśnie.
- Jeszcze kiedyś się spotkamy, jak też postanowisz opuścić to piekło Bobru. Jeżeli cię to interesuje to jedziemy na południe. Nie wiadomo jeszcze gdzie, ale jeżeli będziesz szukać, to znajdziesz. Bywaj i dziękuje za wszystko – powiedziała Miczi, po czym przeszła obok niego i podeszła do mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć, sytuacja była bardzo smutna. Bobru i Erni nie gonili nas jednak. Tylko obserwowali jak odchodzimy. A my załatwiłyśmy wszystko co miałyśmy załatwić. Ręka, noga i brzuch bolały mnie, ale to była i tak niewielka cena za sukces. Wyszłyśmy ze szpitala i skierowałyśmy nasze kroki na południe. Zaczynał się nowy epizod naszego życia. Toruń był przeszłością.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział 20: Najbliżej

Rozdział 20, kolejny z perspektywy Erniego. Ten rozdział ma miejsce od razu po zakończeniu ostatniego. Zobaczycie jak negocjować będzie Smród z ludźmi z Ostoi, na czele z Bobrem i Karłem i jak rozwinie się sytuacja. Czy negocjacje przebiegną pomyślnie? Zapraszam do czytania i proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

----------------------------------------------------

Rozdział 20 (Erni): Najbliżej


                Gdy worek zniknął z mojej głowy przez chwilę nic nie widziałem. Deszcz spływał mi po głowie sprawiając, że moja widoczność spadła do zera. Otrzepałem się niczym pies, żeby zobaczyć do kogo krzyczy Smród, ale widziałem tylko zamazane postacie w oddali. Całe szczęście byłem już tak blisko Ostoi, że to nie mogło się nie udać. Zaraz Bobru mnie uratuje, tego byłem pewien.
                To co mnie bolało to śmierć Cinka. Nie powinien rzucać się na Dalion nawet jeżeli teraz ten był w bardzo ciężkim stanie i dzięki temu prawdopodobnie Ostoja nie będzie musiała robić tak wiele żeby uratować mnie i resztę załogi Zbłąkanego Ocalałego. Cinek poświęcił się dla większego dobra.  Dalion był w bardzo ciężkim stanie i potrzebował natychmiast opieki medycznej lekarzy z Torunia. Teraz nie będzie im tak łatwo wymienić nas za amunicje i zapasy. Muszą walczyć o życie swojego przywódcy, o ile nim był. Byłem zniszczonym człowiekiem. Spędziłem bardzo niewygodny dzień jadąc na tylnym siedzeniu Zbłąkanego Ocalałego praktycznie bez jedzenia i picia. Zlizywałem teraz łapczywie krople deszczu zatrzymujące się na mojej brodzie i twarzy. Ci ludzie jeszcze mi za to zapłacą. Za śmierć ludzi Feline, Cinka oraz za te przejęcie. Gdybym tylko mógł się uwolnić…
                Smród wrzeszczał dalej.
- Wyślijcie tutaj delegacje, nie zaatakujemy was, a na spokojnie obgadamy zasady wymiany!
Odpowiedź nadeszła w trybie natychmiastowym.
- To wy tu przyjdźcie! Z co najmniej jednym zakładnikiem! – krzyknął ktoś, prawdopodobnie był tu Karzeł. Smród zamienił parę słów po cichu z jednym z bandytów, po czym kiwnął głową. Nie byłem w stanie nic usłyszeć, bo dalej byłem nieco ogłuszony oraz deszcz znacznie utrudniał sprawę. Podjęli jednak chyba decyzję, żeby pójść do środka, ponieważ poczułem szarpnięcie i zostałem sprowadzony do pionu. Byłem częścią pięcioosobowej delegacji. Oprócz mnie był Smród, oraz dwie osoby, które niosły Daliona. Ten jęczał przez sen, a krople uderzające o jego rozpalone czoło wydawały się wydawać cichy syk.
                Smród trzymał mnie za kołnierz koszulki, było mi zimno, ale czułem, że zaraz wszystko się ułoży. W końcu jak spotkają Dziarę to będą w jeszcze gorszej sytuacji do mojej. Miałem nadzieję, że Dziara to dobrze rozegra, bo na Karła raczej nie mogłem liczyć. Szliśmy i z każdym krokiem barykada stawała się coraz większa. Teraz na górze stało tylko czterech strażników, którzy z twarzą ukrytą za bandankami obserwowali nas bacznie, w każdej chwili gotowi wyciągnąć broń. Dwa kroki przed bramą ta otworzyła się i zobaczyłem, że czeka tu na nas mnóstwo ludzi, zapewne zaciekawionych całą akcją. W tłumie szybko zauważyłem Bobra oraz Karła, a obok nich Szeryfa. Dziary nie widziałem nigdzie. Wojciech wyszedł na przód tłumu i spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Po chwili jednak opanował się i starał się przybrać pozór kogoś absolutnie pewnego siebie.
                Smród jednak wydawał się znacznie bardziej stabilny emocjonalnie, wiedział, że może wiele zdziałać dla swojej grupy.
- Potrzebujemy lekarza… SZYBKO! Dopiero, gdy się nim zajmiecie to będziemy mogli porozmawiać, to jeden z warunków – wycharczał łypiąc złośliwie to na Bobra to na Karła. Ten drugi obejrzał się i wyszeptał coś do Bobra. Tamten kiwnął głową i Karzeł spojrzał na mnie.
- Chodźcie za mną – powiedział, po czym odwrócił się do tłumu mieszkańców Ostoi -  A wy wracać na swoje miejsca! To nie jest żadna atrakcja. Wynocha!
Widać było, że zmienił się nieco. Może to co działo się pod moją nieobecność zrobiło z niego lepszego przywódcę? Może Dziara już nie żył? W końcu pewnie on pierwszy ruszyłby stawić czoła tej bandzie bandytów, a tutaj go nie było. Byłem ciekaw też co z Pablordem, Gigantem, Sołtysem czy Łapą. W końcu byliśmy jakąś drużyną i fakt, że przyszedł tu tylko Bobru dziwił mnie.
                Całą grupką, złożoną z Karła, Bobra, ośmiu strażników, oraz naszej delegacji poszła na południe Ostoi w stronę lecznicy. Weszliśmy do środka, a ja z zaciekawieniem obserwowałem salę, mając na uwadze to, że ktoś mógł zostać ranny i tu leżeć. Bobru szedł obok mnie, ale nic nie mówił, w sumie nie było teraz jak porozmawiać. Gdy jednak minęliśmy salę, w której zobaczyłem Pablorda nie wytrzymałem.
- Co się stało? – zapytałem.
- Śpiączka. Długa historia… - powiedział krótko.
Doszliśmy w końcu do pustej Sali, w której jak na zawołanie zjawiło się dwóch mężczyzn ubranych w fartuchy. Jeden z nich musiał być w moim wieku, może odrobinę starszy, a drugi miał siwą brodę i przypominał trochę Sołtysa. Przełożyli ostrożnie Daliona na stół operacyjny i kazali nam wyjść. Trzech strażników zostało w pomieszczeniu żeby przypilnować operacji, tak samo zresztą zrobił jeden z ludzi Smroda. Reszta podążyła do jednego z gabinetów lekarskich i Karzeł grzecznie wyprosił dwójkę znajdujących się tu ludzi i zamknął za sobą drzwi. Usiadłem na jednym z krzeseł obok Smroda i jednego z bandytów, a po drugiej stronie usiedli Karzeł i Bobru. Cała piątka strażników opuściła pokój.
                Przez chwilę wszyscy siedzieli w ciszy, aż w końcu odezwał się Smród.
- Jeżeli go uratujecie i dacie nam zapasy na przynajmniej tydzień… - zaczął.
- Co to w ogóle ma znaczyć? – odezwał się Bobru -  Pomożemy wam z tym człowiekiem, który zniszczył mi życie, a wy chcecie więcej? Skatowaliście moich przyjaciół i ich uwięziliście. Powinniście cieszyć się, że żyjecie – powiedział tonem tak zimnym, że aż ciarki po plecach przechodziły.
- Nie cwaniakuj chłoptasiu. Mamy waszych ludzi, pod waszą barykadą czeka kolejna piątka i to jest cena za nich. Dodatkowo jeżeli w Ostoi jest Miczi to ją również bierzemy –powiedział.
Bobru przez chwilę wyglądał jakby miał zamiar wyciągnąć pistolet i zastrzelić zarówno bandytę jak i grubasa. Powstrzymał się jednak i podrapał po brodzie. Urosła od czasu gdy ją ostatni raz widziałem. Bobru zawsze chciał zapuścić brodę, a teraz, kiedy świat upadł miał ku temu doskonałą okazję.
- Nie ma mowy.
- W takim razie oddamy wam tylko połowę zakładników za pomoc medyczną – odpowiedział Smród.
- Chyba, że odbierzemy ich wam siłą. Póki co to wy jesteście naszymi zakładnikami – odpowiedział Bobru. Czuł się ważny, bo w końcu w grę wchodziło życie moje, Łowcy oraz pasażerów.
- Mam przy sobie krótkofalówkę. Jeden sygnał, że coś jest nie tak i cała reszta twoich przyjaciół ginie – powiedział Smród ukazując garnitur żółtych zębów.
- Tak jak Cinek, tak? – wtrąciłem. Wiedziałem, że Gruby chciał ukrywać tą śmierć, ale Bobru musiał o niej wiedzieć. Tak jak się spodziewałem zareagował tym, że spojrzał na mnie z niedowierzaniem, a następnie wstał i odwrócił się plecami do całego zgromadzenia. Przejechał dłonią po twarzy po czym odwrócił się.
- To prawda? – zapytał Smroda.
- Wyobraź sobie, że tak. Twój przyjaciel dźgnął Daliona jego własnym nożem, chociaż ten potraktował tą dwójkę z ulgą. Pozwolił im uciec i powiedział, że jak ich złapie to przegrają. Dorwaliśmy ich, a ten rzucił się na Daliona. Chciał zaatakować kolejne osoby, więc go zastrzeliłem. Nawet mi tu nie pierdol, że nie zrobiłbyś tego samego, nie bądź hipokrytą, nie takiego Łapa cię pokochała.
                Pomiędzy Łapą i Bobrem też musiało się stać, bo twarz Bobra przyjęła kamienne oblicze. Dawno nie widziałem go w takim stanie.  Ku mojemu zdziwieniu jednak nie naskoczył na Smroda, ani nawet go nie obraził. Nie potraktował go nawet swoim grobowym głosem, po prostu westchnął i powiedział.
- Zapasy na dwa tygodnie, uleczenie Daliona i nigdy więcej was nie widzę na oczy. Ciało Cinka i wszyscy zakładnicy wracają do Ostoi.
- Nie wiem czy możemy sobie na to pozwolić Bobru. Zapasy na dwa tygodnie dla takiej grupy to będzie spory cios dla naszych magazynów… - powiedział Karzeł.
- Pomogę wam odrobić tą stratę, w końcu tu wchodzi w grę życie moich przyjaciół – odpowiedział Bobru – Ciesz się grubasie, że nie przyszedł tutaj Dziara. Wtedy w życiu nie zgodziłby się na takie warunki, ale ja się zgadzam. Więc nie nadwyrężaj mojej cierpliwości i zgódź się na to co ci zaproponowałem.
                Smród wyglądał przez chwilę komicznie, jak zaczął kalkulować czy mu się to opłaca. W końcu kiwnął głową i wstał. Wyciągnął rękę w stronę Bobra, a ten ją ucisnął.
- Umowa stoi – powiedział – Mam nadzieję, że jesteś słownym człowiekiem i jak zaraz wyślę moich ludzi po zapasy oraz po to, żeby przyprowadzili waszych przyjaciół to nie złamiesz umowy. Zostanę w tym szpitalu do czasu, aż Dalion będzie mógł stąd wyjść, to chyba też powinno być jasne.
- Oczywiście – odpowiedział niechętnie Bobru.
Smród nieco nieufnie sięgnął po krótkofalówkę i powtórzył to co ustalił swoim ludziom. Po chwili odwrócił się do nas i powiedział.
- Za pół godziny będą pod bramą z zakładnikami. Przygotujcie do tego czasu zapasy.
                Bobru spojrzał na Karła i kiwnęli do siebie głowami. Karzeł wstał i szybko nakazał strażnikom stojącym przed pokojem, żeby przynieśli parę skrzyń zapasów, medykamentów oraz amunicji i zanieśli je pod bramę. Sam byłem zaskoczony tym jak sprawnie i szybko to poszło. Spodziewałem się burzliwych wymian zdań i kłótni, a wyszło to całkiem dobrze. Za dobrze. Karzeł poszedł załatwiać wszystko, a w pokoju zostaliśmy tylko my oraz Smród.
- Mogę zostać tu z Ernim i pogadać na osobności? Mamy parę tematów do obgadania – powiedział Bobru.
- Ależ proszę bardzo wspólniku! – zawołał radośnie Smród wychodząc z pomieszczenia znikając po chwili za drzwiami.
                Zostaliśmy sami. Myślałem, że teraz Bobru się nieco rozchmurzy, ale jego twarz wciąż pozostawała kamienna. Był zły na całą sytuację oraz coś wyraźnie go gryzło.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Nie jest dobrze. Wszystko się sypie. Nie było cię tydzień, a podczas tego zdarzyło się mnóstwo nieciekawych rzeczy. Chcę żebyś wiedział o wszystkim… - zaczął i opowiedział mi o wszystkim co się ostatnio działo w Ostoi. O ataku Gangu, o śmierci Sołtysa i Łysego, uwiezieniu Giganta oraz ruska, wywiezieniu osób, których Dziara tu nie chciał widzieć, o decyzji Łapy oraz o każdym innym zdarzeniu. Słuchałem z zapartym tchem nie przerywając mu nawet na chwilę. Aż doszedł do konkluzji.
- Nie zostanę tu dłużej. Gdy Gigant zostanie uwolniony za parę dni, a Pablord obudzi się ze śpiączki to idę w ślady Łapy i opuszczam Ostoję. Mam dość tego miejsca, Karła i Dziary – wyznał.
- Rozumiem stary…
- Zostaniesz tu? – zapytałem.
                To było bardzo ciężkie pytanie. Gdyby zapytał mnie o coś takiego zanim opuściliśmy Królowy Most i byliśmy ciągle stałą ekipą to nawet bym się nie zawahał. Ale odkąd znalazłem autobus i zacząłem nim jeździć ustatkowałem się. Nie byłem pewien, czy chcę znowu szukać swojego miejsca na ziemi, jeżeli tutaj było mi dobrze. Co prawda miałem problem z sytuacją jaka tu panuje, ale nie był on aż tak poważny.
- Sam nie wiem. Muszę zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Teraz nie potrafię ci na to odpowiedzieć. Wybacz…
Bobru westchnął ciężko raz jeszcze po czym wstał.
- Musimy pomóc w wymianie. Zresztą jak tu jeszcze trochę posiedzimy to zaraz będą podejrzewać, że coś kombinujemy.
                Chwilę potem wyszliśmy i na korytarzu zobaczyliśmy Smroda. Podeszliśmy do niego.
- Wymiana się zaczęła? – zapytałem.
- Zaraz się zacznie. Chodźcie ze mną, jak się pospieszymy to dogonimy waszego przywódcę.
Opuściliśmy szpital, zostawiając w nim Daliona i podbiegliśmy kawałek, żeby dogonić Karła i paru strażników. Wspólnie ruszyliśmy pod barykadę, którą się tu dostałem. Na miejscu czekały skrzynki z zapasami. Było tego całkiem sporo i wierzyłem, że przez to grupa bandytów spędzi spokojne dwa tygodnie, jak nie więcej przy odrobinie oszczędności. To wszystko była moja wina. Zamiast ominąć Królowy Most musiałem dać się złapać. Dlaczego popełniłem tak głupi błąd?
                Wspięliśmy się na barykadę, aby zobaczyć jak ludzie Daliona prowadzą zakładników. Było ich w sumie siedmiu, tylko, że jednego nieśli i było to nic innego jak ciało Cinka. Serce mi się ścisnęło na ten widok. Cinek był wspaniałą osobą, która nie poddała się i wciąż była groźna nawet pomimo utraty ręki. Poświęcił się żeby zabić Daliona, ale nie zdołał zadać śmiertelnego ciosu, bo został zastrzelony.  Gdy bandyci byli już blisko bramy otworzyły się i zaczęła się wymiana. Karzeł wskazał rękoma skrzynie, a Smród kiwnął głową i wszyscy zakładnicy wylądowali bezpiecznie przy nas. Ja również zostałem uwolniony. Rozmasowałem obolałe nadgarstki, w niektórych miejscach przetarte aż do krwi. Przywitałem się z Łowcą, Rekinem, Karoliną, Olą, Patrykiem oraz dziadkiem, który nas wiózł do obozu Feline. Wszyscy wyglądali na poważnie wykończonych całą sytuacją, ale całych i zdrowych.
                Bandyci brali skrzynię dwójkami, ponieważ były on ciężkie nawet dla tak dobrze umięśnionych i silnych ludzi. Smród podszedł i z nimi jeszcze chwilę porozmawiał przekazując im jakieś informacje, a po chwili podszedł z powrotem do nas. Jego ludzie, poza dwójką, którą zostawił do ochrony, wrócili do pojazdów. Ku mojej uciesze po chwili przez bramę wjechał Zbłąkany Ocalały. Smród oddał go. Był oczywiście w kiepskim stanie, ale trochę lakieru, nowa blacha i będzie jak nowy. Zastanawiało mnie zachowanie Smroda. Czy był aż tak bardzo zdesperowany żeby normalnie negocjować? Myślałem, że to przebiegnie znacznie gorzej, dojdzie do strzelaniny, będę musiał uciekać, a tutaj wszystko układało się… jak w normalnym świecie.
                Zadowoleni z efektów wymiany wszyscy wrócili do szpitala. Tym razem nie miałem czasu na rozmowę z nikim, ponieważ wolni sanitariusze zaczęli nas opatrywać. Byłem strasznie obolały po uderzeniu Daliona, oraz późniejszym wyżyciu się na mnie Smroda, ale w porównaniu z tym co mogli mi zrobić to i tak było nic. Jedna z sanitariuszek opatrzyła mnie dokładnie, po czym usiadłem z boku i patrzyłem jak składa do kupy resztę.  Usiadłem na jednej z ławeczek i po chwili przy mnie usiedli Rekin, Łowca oraz Karolina. Ta ostatnia wydawała się bacznie mnie obserwować od samego przybycia do Ostoi, więc chciałem ją za chwilę spytać o powód, ale wtedy zagadał do mnie Łowca.
- Wiesz co stary? Chyba jednak się nie pokuszę na kolejną podróż. To zbyt traumatyczne jak dla mnie. Wolę ciężarówki od autobusów – próbował zażartować. Uśmiechnąłem się mimowolnie po czym wpadło mi do głowy pytanie.
- Właściwie to odzyskałeś swój karabin snajperski? – zapytałem.
- Całe szczęście tak. Nie wiem ogólnie o co chodzi, ci ludzie byli takimi skurwysynami, a odkąd trafili tutaj, z jednym delikwentem, któremu troszkę pocięli flaki, to zachowują się inaczej. Ale wszyscy są już bezpieczni, więc to nie może być podstęp – stwierdził jednooki.
- Też się nad tym zastanawiałem.
- Jak się wam udało uciec? – wtrącił nagle Rekin. Cała sytuacja musiała dla niego być stresująca, bo wyglądał bardziej mizernie niż wtedy, kiedy spotkaliśmy go na przystanku, a dodatkowo na jego czarnej brodzie, było jeszcze więcej pasków siwizny.
- Dalion zagrał z nami w chorą grę, nawet nie chcę mi się o tym przypominać… Wypuścił nas i potem gonił. A właściwie dogonił.
                Łowca i Rekin po chwili zostali zawołani do Sali lekarskiej, a ja zostałem sam z Karoliną. Była strasznie nieśmiała i dla wielu mogłaby być uważana za po prostu brzydką, ale dla mnie miała to coś. Postanowiłem do niej zagadać.
- Przepraszam za trudności w podróży… - zacząłem.
- Nie szkodzi. Teraz jest już bezpiecznie i mam nadzieję, że będę mogła tutaj spędzić długi okres czasu wraz z przyjaciółką i podopiecznym – powiedziała.
- Nic poważnego ci się nie stało? – zapytałem z troską.
- Nie… dziękuje, że pytasz.
- Hmm… może dałabyś się wyciągnąć na herbatę jutro? Poczuje się lepiej jak chociaż trochę odpłacę ci za to co zrobiłem. Mogę też oprowadzić cię trochę po Ostoi – zaproponowałem.
- Grzechem byłoby odmówić – powiedziała uśmiechając się.
                Na korytarzu byli teraz właściwie wszyscy, którzy uczestniczyli w wymianie. Smród siedział ze swoimi ludźmi, zaraz obok siedzieli Karzeł i Bobru oraz paru strażników z Ostoi, przy mnie byli wszyscy, którzy trafili na pokład Zbłąkanego Ocalałego, ale wciąż brakowało mi tu między innymi Dziary. Podszedłem do Bobra i Karła i zapytałem.
- Gdzie jest Dziara?
- To bardzo dobre pytanie – powiedział Wojciech.
- Może poślijmy kogoś po niego? – zaproponował Bobru.
- Nie ma sensu, jeżeli nie przyszedł zobaczyć co się dzieje, to najprawdopodobniej jest czymś zajęty, a ktoś z jego bliższego otoczenia składa mu raporty – powiedział Karzeł.
- Może i macie racje – powiedziałem siadając ciężko na ławce.
                Wtedy otworzyły się drzwi Sali operacyjnej, a lekarze wyszli z niej powoli, widocznie zmęczeni. Smród poderwał się jak poparzony, ale lekarz uspokoił go ręką.
- Stan pacjenta jest stabilny. Obrażenia były niewielkie, nóż nie nadwyrężył żadnych ważnych organów, ale utrata krwi była prawie śmiertelna w skutkach. Przetłoczyliśmy mu krew i myślę, że z rana możecie go zabierać z powrotem do siebie. Będzie mocno osłabiony, ale przeżyje i myślę, że trochę odpoczynku i dobrego jedzenia i za maksymalnie dwa tygodnie wróci do pełni formy.
Smród uśmiechnął się.
- Dziękuje. Czy mogę do niego wejść? – zapytał.
- Wolałbym nie. Pacjent teraz zasnął, niech odpocznie.
                Smród usiadł z powrotem na swoje miejsce. Był zadowolony. Z godziny na godzinę szpital robił się coraz bardziej pusty. Ja jednak czekałem razem z Bobrem i Karłem. Wszyscy jednak przenieśliśmy się do dużej poczekalni korytarz obok, żeby nie przeszkadzać pacjentom rozmowami i innymi hałasami. W międzyczasie odwiedziłem Pablorda i ze smutkiem słuchałem relacji Bobra, który mówił, że nikt nie wie, kiedy ten się obudzi. Uścisnąłem rękę kompana jakby mając nadzieję, że otworzy oczy i normalnie wstanie, ale nic się nie stało. Wróciłem do poczekalni i pomimo zmęczenia czekałem. Nie będzie tutaj bezpiecznie, póki na terenie jest Smród i ludzie Daliona, więc warto było jeszcze trochę się przemęczyć na rzecz dłuższego odpoczynku.
                Wszyscy już przysypiali, kiedy nagle gdzieś w głębi kompleksu słychać było krzyk. Momentalnie senna atmosfera została przerwana i wszyscy wybiegli z poczekalni, żeby zobaczyć co się dzieje. Miałem przez chwilę nadzieję, że to Pablord się obudził, ale przebiegając obok jego Sali nie zauważyliśmy zmian. To musiało dochodzić z pomieszczenia, w którym był Dalion. Smród biegł pierwszy i nie tracąc czasu na otwieranie drzwi w normalny sposób, natarł na nie całym swoim ciężarem. Te oczywiście nie wytrzymały i z hukiem upadły na ziemię. To co zobaczyliśmy w środku było tak dziwne, że przez chwilę nie mogłem tego zrozumieć. Łożko Daliona było postawione do pionu, a on sam był do niego przywiązany całkowicie nagi. Z miejsca, gdzie był jego sutek ciekła strużka krwi, a sama brodawka leżała na podłodze w niedużej kałuży krwi. Przy Dalionie stała dziewczyna, którą od razu rozpoznałem. Była to Miczi. Trzymała oburącz nożycę, a pomiędzy ostrzami znajdowało się przyrodzenie Daliona. Ona uśmiechnęła się tylko złowieszczo, a ja już wiedziałem, że to nie skończy się dobrze. Bobru i Karzeł też nie wiedzieli co o tym myśleć. Smród patrzył przez chwilę z niedowierzaniem, po czym przeszedł do szarży. 

środa, 18 lutego 2015

Rozdział 19: Sprawy ważne i ważniejsze

Rozdział 19, kolejny z perspektywy Bobra. Bobru, zgodnie z tym, czego dowiedzieliście się w poprzednim rozdziale wraca do Ostoi. Czekają go tu spore zmiany, chociaż dla osoby mieszkającej w Toruniu niezauważalne, to wciąż bolesne. Ten rozdział to taki mały wstęp do akcji z rozdziałów 20 i 21 gdzie naprawdę będzie się działo! Zapraszam do czytania i proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)

-------------------------------------------

Rozdział 19 (Bobru): Sprawy ważne i ważniejsze


                Gdy wstaliśmy było już dosyć jasno. Zjedliśmy solidne śniadanie i rozmawialiśmy trochę. Ruda okazała się być naprawdę dobrą towarzyszką do rozmowy. Opowiedziała jeszcze trochę o sobie oraz o tym jak żyje się na Drugim Posterunku, a następnie o tym, że jej ojciec podejrzewa, że niedługo sporo się zmieni, ponieważ działania Dziary są coraz śmielsze, a Karzeł coraz bardziej traci swoje poparcie. Miała w tym sporo racji, ja sam odkąd przybyłem do Torunia widziałem ogromną zmianę. Na początku widać było wyraźnie, że to Karzeł jest przywódcą i to on decyduje o tym co tu się dzieje. Teraz jednak zdecydowanie Dziara przejmował tą rolę i w sumie nie wiedziałem, czy się z tego cieszyć, czy nie. Zdecydowanie był dobrym przywódcą, ale jego niektóre decyzje były bardzo ryzykowne i często prowadziły do fatalnych skutków. Takich jak śmierć Sołtysa. Musiałem z nim poważnie o tym porozmawiać od razu jak wrócimy do Ostoi.
                Opuściliśmy chatkę i wsiedliśmy do auta, pakując wszystkie koce i rzeczy, które przynieśliśmy do środka.
- Gotowa? – zapytałem.
- Oczywiście – odpowiedziała Ruda, uśmiechając się uroczo.
Odpaliłem samochód i spokojnie wycofałem. Czekała nas znowu droga przez ciężki teren na główny trakt, ale jakoś udało się nam ją pokonać bez większych problemów. Rozejrzałem się po okolicy, wyjeżdżając na asfalt i uśmiechnąłem się sam do siebie. Na drzewach robiło się coraz bardziej zielono, a dni stawały się powoli cieplejsze. Nadchodziła wiosna. Ciężko było mi uwierzyć, że to całe piekło trwa już prawie pół roku. Sięgałem pamięcią do momentów, kiedy to biegłem po Erniego do szkoły i wydawały mi się niesamowicie odległe. Jakbym tak naprawdę żył w takim świecie od zawsze. Nie wiedziałem dlaczego, ale nie przeszkadzało mi to, aż tak bardzo. Był to niebezpieczny świat, pełen zombie oraz bandytów, ale jednak pasowałem do niego. Kiedyś byłem zwykłym nastolatkiem, a teraz ludzie kojarzyli mnie jako solidnego ocalałego, który potrafił utrzymać parędziesięciu ludzi przy życiu. Oczywiście popełniałem błędy, ale przecież nie istniał człowiek idealny. Każdym miał jakieś wady.
                Byliśmy maksymalnie godzinę drogi od Torunia i cieszyłem się, że kolejna wyprawa zakończy się jakimkolwiek sukcesem. Byłem ciekaw czy coś zmieniło się pod moją nieobecność, ale nawet nie łudziłem się, że nie. Zawsze po powrocie z wypraw Czerwonych Flar coś się zmieniało.
- W sumie nie pytałam, jak ty oceniasz to miejsce – wypaliła nagle Natalia.
- Hmm? – chrząknąłem gdy dziewczyna wyrwała mnie z przemyśleń.
- Ostoja. Co myślisz o tym miejscu? – zapytała ponownie.
- Myślę, że ma zadatki na ostatni bastion ludzkości, ale trochę bym pozmieniał – odpowiedziałem.
- Chciałbyś rządzić tym miejscem?
- Nie. Zdecydowanie mam dosyć rządzenia czymkolwiek, nie nadaje się do tego.
- Mi się wydaje, że jesteś zbyt skromny, a gdybyś przejął władzę to rzeczywiście byłby to bastion ludzkości – odpowiedziała.
- Uwierz mi, że dowodzenie małą grupą ludzi sprawiało mi problemu, co dopiero społecznością, która liczy parę setek mieszkańców. Ale dziękuje za komplement – powiedziałem uśmiechając się pod nosem.
                Słońce było wysoko na niebie, wszystko przez to, że spaliśmy odrobinę za późno i zmarnowaliśmy czas na długie śniadanie połączone z rozmową, ale miałem nadzieję, że nie zmieni to niczego. Gdy zobaczyłem w końcu zabudowania Torunia i wyróżniające się w zrujnowanym krajobrazie budynki Ostoi to odetchnąłem z ulgą. Ruda obserwowała wszystko przez szyby samochodu z uwagą. Wjazd do miasta jak zwykle odbył się bez większych problemów. Dziara dbał o to, żeby wysyłać co jakiś czas oddziały, które po prostu czyściły miasto z zombie i przy okazji sprawiało, że drogi są przejezdne. Dlatego gdy tylko minęliśmy nieco zdewastowaną tabliczkę z napisem „Toruń” to szybko dojechaliśmy do murów Ostoi.
                Standardowo od razu po podjechaniu wyszedłem z auta i pokazałem się ludziom z barykady. Rozpoznali mnie od razu i już po chwili wjechaliśmy do środka. Zdziwiłem się, kiedy na placu zobaczyłem Łapę, nie miałem pojęcia jak wpadła na to, że akurat teraz wrócę, ale ucieszyłem się na jej widok. Podeszła do mnie i pocałowała w usta, po czym przytuliła. Gdy tylko oderwaliśmy się od siebie, ta spojrzała podejrzanie na Rudą.
- To jest Natalia – powiedziałem –Jest córką Kapitana, kolesia, który dowodzi Drugim Posterunkiem – wytłumaczyłem szybko, widząc, że patrzy na nią z nieukrywaną złością.
- A gdzie reszta? – zapytała.
Już chciałem odpowiedzieć, kiedy zauważyłem mężczyznę za jej plecami, stojącego dosłownie pięć kroków dalej. Obserwował nas, twarz miał zakrytą bandanką, a na ubraniach miał logo Ostoi.
- Kto to jest? – zapytałem szeptem.
- Ach taki tam człowieczek, który za mną łazi cały dzień. Podobno Dziara teraz chcę chronić ważne osoby w Ostoi i przyznaje im ochroniarzy. Tak przynajmniej powiedział mi sam strażnik – odpowiedziała. Było to dosyć dziwne, ale w sumie zmiany nadchodziły na każdym kroku, a ta nie była aż tak ekstremalna.
- Co do reszty – wróciłem do wcześniejszego pytania – zostali. Podobno Dziara tak zarządził. Tak czy siak, ja muszę lecieć złożyć mu raport. Wpadnę od razu do ciebie jak skończę, ok?
- Będę czekała – powiedziała i uśmiechnęła się tajemniczo po czym odwróciła się i odeszła. Ja podszedłem do Rudej.
- Dasz sobie radę, czy ci pomóc? – zapytałem.
- Powinnam sobie dać radę, wiem gdzie szukać mieszkania – odpowiedziała.
- Jakbyś coś ode mnie chciała to wiesz gdzie mnie szukać – powiedziałem i odwróciłem się zmierzając powoli w stronę Kwatery Głównej.  Po drodze zahaczyłem o północną barykadę żeby zobaczyć jak wygląda jej odbudowa. Nie zaskoczyłem się widząc tam mnóstwo pracujących strażników, Karzeł zarządził, żeby barykada powstała na nowo jak najszybciej, co było oczywiście bardzo mądrą decyzją. Widać było efekty pracy z paru dni, bo worki z piaskiem na nowo ułożono, siatki i deski utrzymywały je w ładzie, ale główna konstrukcja była dopiero budowana. Stawiałem, że za trzy lub cztery dni barykada będzie działała, ale do tego czasu będzie tu bardzo dużo do roboty.
                Stanąłem przed drzwiami Kwatery Głównej około pięć minut później i używając swojego klucz przekręciłem zamek i wszedłem. To co zobaczyłem lekko mnie zdziwiło, bo przy stole stał człowiek w sutannie, ale nie był to Józef, bo on oczywiście był na Drugim Posterunku, a ktoś inny. Za stołem oczywiście siedział Dziara. Gdy mnie zobaczył, wydawało mi się, że ujrzałem na jego twarzy lekkie zaskoczenie, ale znikło tak szybko, że nie byłem tego w pełni pewien.
- Bobru, wróciłeś! – krzyknął wstając i podając mi rękę. Przywitałem się również z księdzem. Był to mężczyzna z bardzo nieprzyjemnym spojrzeniem, ale gdy się uśmiechnął to wyglądał całkiem przyjaźnie. Był znacznie starszy ode mnie, musiał być mniej więcej w wieku Łowcy.
- To jest Jan, nasz ksiądz, który zastąpi póki co Józefa –wytłumaczył.
­- Przyszedłem złożyć ci raport, misja przebiegła pomyślnie – powiedziałem.
- Dopiero wróciłeś tak? – zapytał.
- Tak. Właściwie to nie wiedziałem, że Czerwone Flary zostają na miejscu… - powiedziałem, wyrażając swoje zdziwienie.
- Ach tak… zapomniałem ci o tym wspomnieć, ale właśnie oni odwiozą za tydzień twoich przyjaciół, a przy okazji pomogą Kapitanowi troszkę ogarnąć wszystko.
- Rozumiem – powiedziałem – właściwie co do samej misji to nie było żadnych problemów. Kapitan tylko poprosił, żeby jego córka pojechała ze mną i przywiozłem ją tutaj. Nazywa się Natalia i zapewne będzie szukała jakiejś pracy, więc od razu cię ostrzegam, że zapewne tu przyjdzie dziś lub jutro.
- Dziękuje – odpowiedział krótko – Ogólnie chciałem ci powiedzieć, drogi przyjacielu, że za parę dni odbędzie się oficjalna msza oraz egzekucja. Warto żebyś o tym wiedział, bo to będzie pewien przełom.
- Egzekucja? Czyja? – zapytałem myśląc już, że coś grozi Gigantowi i Dymitrowi.
- Jakuba. Znaleźliśmy go. Po tym jak uciekł z więzienia chował się w magazynie w katedrze. Wypił duży zapas wina mszalnego i to właściwie zgubiło. Teraz siedzi znowu w więzieniu, a potroiłem liczbę strażników i teraz nie ma szans tego ominąć – powiedział.
- Co do więźniów, kiedy w końcu uwolnisz Giganta i Dymitra? Przecież dobrze wiesz, że to nie ich wina. To byłoby bez sensu gdyby jeden z nich zginał, przez to, że chcieli sobie wpuścić Gang na teren Ostoi. Oni nienawidzili tych skurwysynów. Trzymanie niewinnych tak długo w więzieniu jest po prostu śmieszne – zaatakowałem nieco ostrzej.
                Dziara przez chwilę patrzył się na mnie jakby nie zrozumiał co powiedziałem. W końcu jego wzrok się wyostrzył i spojrzał na mnie z pewnością siebie.
- Obiecuję, że wypuszczę ich od razu po egzekucji Jakuba.
- W końcu jakaś dobra wiadomość – odpowiedziałem – Jeżeli wybaczysz, jestem zmęczony więc pójdę spać. Jakby co wiesz gdzie mnie szukać – to mówiąc odwróciłem się i wyszedłem. Pomimo tego, że spałem całkiem długo i była przytulona do mnie ładna dziewczyna, to nocy nie mogłem zaliczyć do specjalnie odprężających. Twarde deski w domu nie były najwygodniejsze i byłem zmęczony, więc marzyłem tylko o powrocie do mieszkania Łapy i przespaniu się. Ale po drodze musiałem załatwić jeszcze jedną sprawę.
                Skierowałem swoje kroki na południe Ostoi, gdzie znajdowała się lecznica. Wszedłem do środka i poszedłem na salę gdzie leżał Pablord. Wchodząc miałem cichą nadzieję, że zobaczę go obudzonego i  wesoło z nim spędzę paręnaście minut , ale on dalej spał. Mimo tego usiadłem przy nim i zupełnie spontanicznie zacząłem rozmowę.
- Jestem ciekaw czy mnie słyszysz stary… - powiedziałem, sam nie wiem na co licząc – Przydałbyś się. Potrzebuję dobrych ludzi, a jest ich z dnia na dzień coraz mniej. Z tych którzy tu zostali właściwie nie został prawie nikt. Ostatnio straciliśmy Sołtysa, zginął chwilę przed tym jak dostałeś kulkę – kontynuowałem co jakiś czas patrząc na towarzysza i cicho licząc, że otworzy oczy i mi odpowie.
Następnie zapadła cisza. Patrzyłem na swojego towarzysza ze smutkiem, a w tle było słychać dźwięki krzątających się ludzi.
- Mam nadzieję, że się obudzisz. Wtedy wszystko się zmieni… - powiedziałem. Myślałem już od jakiegoś czasu o opuszczeniu Ostoi chociaż na trochę, ale ostatnio zacząłem o tym myśleć naprawdę poważnie. Nie mogłem oczywiście zostawić Gigant w więzieniu, Erniego, Cinka i Łowcy gdzieś na wschodzie oraz Pablorda w szpitalu, ale gdyby to wszystko się ułożyło, mógłbym stąd uciec. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że Erniego dalej nie ma. Od jego wyjazdu minął już tydzień. Ta myśl uderzyła mnie tak nagle i intensywnie, że aż zakręciło mi się w głowie. Musiałem kogoś spytać czy są jakiekolwiek informacje na ten temat.
                Wyszedłem niechętnie z pokoju Pablorda i poszedłem w stronę budynków mieszkalnych. Kieliszek wina, dobre towarzystwo i spokój – tego mi teraz było trzeba. O Zbłąkanym Ocalałym postanowiłem się dowiedzieć nazajutrz. Teraz potrzebowałem restartu. Podążyłem w stronę mieszkania Łapy. Deszcz ciągle padał jakby chciał zmyć cały brud z tego świata.  Gdy dotarłem do budynku, w którym mieszkała Łapa, byłem cały przemoknięty. Otrzepałem się niczym pies, po czym ruszyłem prosto do jej mieszkania. Pod drzwiami stał ten sam mężczyzna, którego widziałem na placu. Łypnął na mnie spode łba, ale nic nie powiedział. Po prostu stał. Ominąłem go i zapukałem. Przywitała mnie wyglądając tak jak zwykle – pięknie, tajemniczo i dziko. Pamiętałem początki naszej przyjaźni, kiedy to jeszcze ze sobą walczyliśmy. Pamiętam jak szedłem podpierając się o kij do młyna w Królowym Moście, aby przeprowadzić z nią negocjacje. Jak dawno temu to było.
                Spędziliśmy końcówkę dnia na rozmowach, przy butelce dobrego wina. Nie byłem teraz zbyt dobrym towarzyszem do rozmów, powoli przysypiałem i kiedy naprawdę nie miałem już sił to położyłem się. Łapa przykryła mnie i poszła do salonu. Ostatnie co słyszałem to trzaśnięcie drzwiami. Wyszła gdzieś, ale ja już spałem.
                Gdy się obudziłem ona leżała przy mnie. Była jakaś inna. Wyglądała na bardzo smutną, a jeszcze wczoraj wieczorem kipiała energią i siłą. Podniosłem się i przywitałem ją niezręcznym cmoknięciem w policzek.
- Co się dzieje? – zapytałem.
- Musimy porozmawiać – odpowiedziała.
Nie miałem pojęcia o co mogło chodzić, ale bez słowa ruszyłem za nią do kuchni, narzucając na siebie spodnie oraz koszulkę. Usiedliśmy przy niedużym stole. Spojrzała na mnie.
- Obawiam się, że to pożegnanie – odpowiedziała.
                Przez chwilę nie zrozumiałem co powiedziała i jak to do mnie dotarła poważnie zacząłem się zastanawiać czy nie śpię. Potem przez głowę mi przeszło czy coś mogłem przeskrobać, ale nie przypominałem sobie nic złego, co zrobiłem.
- Nie rozumiem… - zacząłem.
- Wiem gdzie jest moja siostra Bobru. Gdy ją odzyskam odchodzę stąd – powiedziała. Mówiła absolutnie poważnie, nie było mowy o głupim żarcie.
- Wiesz gdzie jest Młoda? Pomogę ci i… - ale tym razem też mi przerwała.
- Nie. To co zrobię na pewno nie spodoba się tobie i będę musiała stąd zniknąć – powiedziała – Chcę ci podziękować za to wszystko co razem przeżyliśmy.
Nie wiedziałem kompletnie co powiedzieć. Zatkało mnie jak nigdy wcześniej. Teraz gdy miałem stracić Łapę zdałem sobie dopiero sprawę jak dobrze mi przy niej było. Pasowaliśmy do siebie.
- Nie odchodź. Poczekaj na mnie gdzieś, gdzie będziemy mogli się spotkać za jakiś czas. Powiedz gdzie pójdziesz, błagam… - prosiłem.
- Nie tym razem. Znienawidzisz mnie i będziesz chciał mnie zabić. Jestem tego pewna.
- Też myślałem o opuszczeniu Torunia! – walczyłem dalej – Muszę tylko poczekać aż wszystko się ułoży. Pablord musi się obudzić, Erni musi wrócić, a Gigant musi zostać wypuszczony. Wtedy możemy odejść wszyscy. Czemu nie może być tak jak dawniej?!
- Bo czasy się zmieniają. Tak samo ja –to mówiąc podeszła do mnie i pocałowała mnie – Zostanę w Ostoi jeszcze maksymalnie parę dni. Potem znikam. Mimo tego mogę zniknąć nawet dzisiaj, więc nie ma sensu dłużej tego ciągnąć.
- Znajdę cię – powiedziałem wstając – Nie stracę kolejnej cennej mi osoby.
- Nie znajdziesz – powiedziała i wróciła do sypialni. Opuściłem jej mieszkanie całkowicie rozbity. Co ją zmusiło do takiej decyzji? Wczoraj rozmawiał jeszcze o wspólnych planach na najbliższe dni, a wczoraj wyszła i po powrocie była już zupełnie inna.
                Minąłem strażnika stojącego przy jej drzwiach i poszedłem na dwór. Nie padało już, przynajmniej nie tak mocno jak wczoraj. Na niebie były jednak wciąż chmury. Wielki zegar na kościele wskazywał godzinę trzynastą. Nie wiedziałem czy wierzyć tej godzinie, ale miałem nadzieję, że ktoś ją kontrolował. Czy była jakakolwiek szansa, że wszystkie trzy rzecz rozwiążą się dziś i będę mógł uciec stąd razem z Łapą? Raczej nie. Nawet jeżeli udałoby mi się uwolnić Giganta i Dymitra, Erni wróciłby z wyprawy to wciąż nie było prawie żadnych szans na to, że Pablord obudzi się tak szybko
                Poszedłem w stronę baru i zamówiłem piwo. Musiałem to wszystko przemyśleć. Najchętniej porozmawiałbym z kimś, ale teraz dosłownie nie miałem z kim. Jedyną opcją był Mpd, ale on nie był osobą, z którą dało się rozmawiać na tak poważne tematy. Jeszcze dwa tygodnie temu pogadałbym z Łowcą, Sołtysem, Erni, Cinkiem lub Pablordem. Ale teraz nie miałem pod ręką żadnego z nich. Byłem rozgoryczony i zły. Nie miałem nawet pomysłu jak przekonać Łapę. Mogłem ją śledzić,  ale co by mi to dało? Jakby chciała to i tak by mnie odgoniła. Musiałem się z tym pogodzić.
                Po wypiciu piwa już chciałem opuścić lokal, kiedy zobaczyłem przepychającego się do mnie Karła. Dawno go nie widziałem, a teraz ewidentnie czegoś ode mnie chciał. Gdy podszedł przywitałem go.
- Hej Wojtku… - zacząłem.
- Nie ma teraz na to czasu – wyszeptał po czym pociągnął mnie i wyprowadził przed bar.
Gdy wyszliśmy zauważyłem, że jest roztrzęsiony. Blizna na jego twarzy była cała mokra od deszczu, który padał, a on wyglądał na roztrzęsionego.
- Co się stało? – zapytałem.
- Bardzo niedobra wiadomość. Chodź ze mną na wschodnią barykadę. Tą główną z największym wyjazdem.
                To musiało być coś bardzo poważnego, bo Karzeł nie posłał nikogo po mnie, tylko pofatygował się sam. Biegliśmy tam dosyć szybko, a im bliżej byliśmy barykady tym większe obawy miałem. Zebrało się tu sporo ludzi, w tłumie zauważyłem Szeryfa, ale Dziary nie widziałem wcale. Na barykadzie stała czwórka strażników. Karzeł kazał mi się wspiąć po drabinie, a sam ruszył tuż za mną. Gdy wspięliśmy się na podwyższenie, zauważyłem, że przed bramą stoją trzy samochody i autobus. Ten drugi rozpoznałem od razu, pomimo tego, że był w opłakanym stanie – to z pewnością był Zbłąkany Ocalały. Serce zabiło mi szybciej gdy zobaczyłem stojącą grupę ludzi, wszystkich uzbrojonych, a na ich czele stał gruby mężczyzna. Znałem go, chociaż jak przez mgłę, to był jeden z ludzi Łapy, pamiętałem go jeszcze z czasów Królowego Mostu. Przed nim klęczało parę postaci z workami na głowach, a obok leżało zawiniątko wielkości dorosłego człowieka. Serce podjechało mi do gardła. Chociaż się tego spodziewałem, to wypuściłem głośno powietrze z płuc, gdy zobaczyłem jak grubas ściąga worek z jednego z zakładników i odkrywa jego twarz.
                Był to Erni. Cały opuchnięty, ale żywy. Grubas krzyknął do nas.
- Chcemy negocjować!