sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 14: Blisko

Rozdział 14, kolejny z perspektywy Erniego. Tutaj dowiecie się co stało się z Ernim i załoga Zbłąkanego Ocalałego po tym jak zostali oni pojmani przez Daliona i Smroda. Co myślicie o tej decyzji podjętej przez Daliona? Mam nadzieję, że rozdział pomimo, że jest nieco krótszy i przegadany to wam się spodoba. Wszelkie pytania oraz opinie zostawcie w komentarzu i roześlijcie blog znajomym ;)

--------------------------------------------------

Rozdział 14 (Erni): Blisko

               
                Wyprowadzili nas z Zbłąkanego Ocalałego dosyć brutalnie. Stanęliśmy w rzędzie, ramię w ramię. Najbliżej autobusu stałem ja, a po moich bokach stał Łowca oraz Cinek. Kawałek na prawo od Cinka stał Rekin oraz Ola, Karolina i mały Patryk. Bandyci skrzętnie przeszukiwali wnętrze pojazdu i zarekwirowali wszystkie nasze bronie. Dalion obgadywał coś z grubym mężczyzną, a następnie odwrócił się do nas.
- Wracacie z nami do Królowego Mostu, muszę się dowiedzieć paru rzeczy, zanim zadecydujemy co z wami zrobić – powiedział.
- Zostałeś szefem tej bandy Dalion? – zapytał Cinek.
- Jak dla ciebie pan Dalion, teraz rolę się odwróciły, czy to nie jest zabawne? – zapytał, drapiąc się po kikucie.
- Możemy się jakoś dogadać – zaproponowałem.
- Dogadamy się – odpowiedział uśmiechając się – Karol zgarnij autobus i wróć nim do naszej bazy tymczasowej, reszta wsiadać do aut! – krzyknął.
                O dziwo ludzie słuchali się go, chociaż był młodszy ode mnie i wyglądał na zwykłego wyrostka. Jak ktoś taki mógł przewodzić taką kompanią? Ruszyliśmy powoli do auta wraz z Dalionem i jego grubym przyjacielem, który śmierdział straszliwie i pojechaliśmy wraz z innymi autami w stronę ruin obozu w Królowym Moście. Zjechaliśmy w zjazd przy kościele, a następnie krętą drogą dotarliśmy do zabudowań, przy których jeszcze paręnaście minut temu byliśmy z Marcinem. Wysiedliśmy i rozejrzeliśmy się po ruinach, które dla mnie i Marcina miały sporą wartość. Właściwie większość domków była jeszcze w używalnym stanie, po prostu jeden stracił dużą część ściany i barykada była roztrzaskana.
                Zostaliśmy zaprowadzeni do mojego starego domu, gdzie automatycznie uruchomiła się lawina wspomnień. Zarówno tych dobrych jak i złych. Początek apokalipsy przeżyliśmy tutaj. Gdyby nie pewne zdarzenia, to z pewnością bylibyśmy dalej za tymi murami i możliwe, że nawet nie usłyszelibyśmy o Toruniu, chyba, że Pablord i Mpd by nas znaleźli. Wszystko mogło się potoczyć o wiele lepiej. W salonie, gdzie leżałem kiedyś po tym jak zostałem postrzelony, siedziało teraz pięciu rosłych mężczyzn i chłopców. Jedni byli młodsi ode mnie, a drudzy dużo starsi. Dalion kazał poczekać Łowcy, Patrykowi i dziewczynom na dole, a sam zaprowadził nas do piwnicy. Tam gdzie był kiedyś więziony.
                Teraz stał tutaj stół, fotel oraz trzy krzesła. Dalion usiadł na tym najwygodniejszym, a nam wskazał krzesła. Usiedliśmy nie wiedząc co nas teraz będzie czekać. Było tu dosyć ciemno, ale on zapalił lampę gazową i jej światło nieco rozjaśniło mroczne pomieszczenie. Spojrzał na nas, w jednej ręce ciągle trzymając broń. Było nas tu dwóch i moglibyśmy spróbować go zaatakować. Jeżeli nie byłby wystarczająco szybki, co było możliwe, patrząc na jego zapijaczoną twarz, mieliśmy szansę wygrać ten pojedynek i zdobyć broń. Nie byliśmy skuci, więc jeden celny cios pięścią i Dalion nie zdążyłby nawet zawołać o pomoc. Jednak nie wiedzieliśmy ilu ludzi w sumie tu jest, a musiało ich być co najmniej dziesięciu. Nie mieliśmy szans, nawet jeżeli byśmy wzięli tą broń, to ci na górze z pewnością zabiliby Łowcę i resztę pasażerów, a następnie dorwali nas. Musieliśmy wysłuchać Daliona.
- Pamiętam jak mnie tu trzymaliście. Głosowaliście nad moim życiem i mieliście mnie zabić. A teraz ja decyduje o was, przejebane, co? – zaczął.
- Znaleźliśmy cię w lesie, paliła cię gorączka, śmiałeś się jak szaleniec, chcieliśmy ci pomóc, potem zabiłeś mojego brata, nie uważasz, że to była sprawiedliwość? – zapytałem.
- Bobru zostawił mnie w tej wiosce po drodze do Królowego. Nawet nie starał się mnie szukać. Potem jeszcze ten epizod z tą suką Miczi. Należało się jej – powiedział.
- Czego od nas chcesz? – zapytał Cinek.
- Chcę, żebyście mi powiedzieli kto z ludzi z Królowego Mostu jest w Toruniu? – zażądał.
- To ci nic nie da. Toruń jest świetnie broniony, nawet gdybyś dotarł do samej Ostoi to jest tam tyle straży, że nie będziesz miał żadnych szans – powiedziałem.
- Odpowiedzcie na moje, pierdolone, pytanie.
                Spojrzałem się na Cinka i kiwnęliśmy zgodnie głowami.
- Praktycznie wszyscy ze starej ekipy. Nieznajoma, Bobru, Sołtys, Gigant, Łapa i jej ludzie, siostra Łapy, Natalia, Miczi – powiedziałem.
- No i świetnie. Zrobimy wymianę, wy za Miczi oraz spore ilości broni i amunicji. Nikt nie będzie musiał ucierpieć, wszystko jakoś się ułoży – stwierdził uśmiechając się.
- Czemu musisz być takim dupkiem? W Ostoi znajdzie się miejsce dla wszystkich. Jak nie w samym obozie to na którymś z posterunków. Mielibyście zapewniony dach, ochronę, towarzystwo i wszystko czego dusza zapragnie. Czy to nie jest lepsze wyjście, niż tułaczka od jednego miejsca do drugiego? – zapytałem.
- Nie mów mi jak mam żyć. Ciesz się, że nie zabije każdego z was, bo wymiana wciąż jest dosyć ryzykowna – powiedział po czym zamyślił się na chwilę. Pistolet luźno chodził w jego ręce, w każdej chwili gotowy do wystrzału – Wiecie co, ja lubię ryzyko. Dlatego zagramy w małą grę.
Czekaliśmy chwilę, aż wytłumaczy nam zasady tej gry, kiedy ten wstał i wrzasnął do nas.
- BLISKO!
Serce zabiło mi szybciej, bo to było dosyć zaskakujące, ale nie mogłem zapomnieć o tym, że to nieprzewidywalny człowiek.
- Tak się nazywa gra. Zasady są proste. Zostawię wam tutaj klucz oraz pistolet z ośmioma nabojami w magazynku. Jak zapadnie zmrok i wszyscy pójdą spać to wyjdziecie klapą i stąd uciekniecie. Rano pojedziemy za wami samochodami. Jeżeli uda wam się uciec to wrócicie do swojej Ostoi, jak nie to złapiemy was i będziecie ponownie w tej samej sytuacji. Nie macie nic do stracenia, co wy na to? – zapytał.
                Czy ten człowiek był, aż tak szalony? Żyliśmy w bardzo ciężkich czasach, gdzie trzeba było zachować powagę, bo to po prostu było wskazane. Nie można było ot tak urządzać sobie gier. Z innej strony, to była spora szansa. Gdybyśmy mogli uciec, nawet zostawiając tutaj Łowcę i pasażerów, to mogliśmy znaleźć drugi pojazd i po prostu pojechać do Ostoi po wsparcie. Musieliśmy się zgodzić.
- Zgadzam się – odpowiedziałem.
- Świetnie! To będzie ciekawa gra, spodoba się wam jak nic! – powiedział uradowany.
- Musisz obiecać, że żaden pasażer nie zostanie skrzywdzony – powiedziałem śmiertelnie poważnie.
- Obiecuje na mojego kikuta – odpowiedział wybuchając szaleńczym śmiechem.
                Następnie wstał i ruszył w stronę włazu, wspominając przy okazji, że dadzą nam coś do żarcia za jakiś czas. I zamknął właz na klucz. Drugi egzemplarz leżał na stole obok pistoletu i lampy. Zostaliśmy uwięzieni na parę godzin, musieliśmy szybko wymyśleć jak to rozegramy. W piwnicy było zimno, a nie wiedzieliśmy jak długo będzie świeciła lampa, więc sytuacja była mocno nieciekawa. Usiedliśmy niedaleko siebie i przez chwilę w piwnicy panowała absolutna cisza. Słychać było tylko stłumione głosy z góry. Małe okienko, przez które moglibyśmy coś zobaczyć, było tak brudne, że nie dało się go wytrzeć rękawem bluzy.
- Zostawimy wszystkich? – zapytał Cinek.
- Wiem, jak to wygląda i widzę, że ci się to nie podoba, ale nie uważasz, że to spora szansa? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Co jeżeli Dalion sprawdza nas i gdy zauważy naszą nieobecność to zabije wszystkich? Ostatnia podróż do Torunia zajęła mi, Bobrowi oraz reszcie grubo ponad tydzień. Teraz drogi są przejezdne, ale zanim znajdziemy pojazd, to ludzie Daliona mogą nas wyprzedzić, albo stracić cierpliwość. To duże ryzyko stary – powiedział Marcin.
- Jeździłem tą trasą parę razy, wiem gdzie możemy znaleźć auto. Dojdziemy tam stąd w góra dwa dni, przy szybkim tempie marszu. Potem kolejny dzień na dojechanie do Torunia i przygotowanie ekipy do odbicia naszych ludzi. Wystarczy, że będziemy jechać główną drogą, na pewno ktoś z grupy Daliona też wybierze taką opcję.
- Sam nie wiem… ja to bym spróbował wybić ich wszystkich, albo zaatakować Daliona przez sen i lufą przy jego pojebanej głowie wynegocjować inne warunki. Już raz się rozdzielaliśmy i przez długi czas nie wiedzieliśmy czy pozostali żyją. Nie wiem czy chcę żyć w takim stanie nawet chwilę dłużej…
- Cinek jest jeszcze opcja, żebyśmy ruszyli na wschód, północ lub południe. Moglibyśmy uciec od tego całego syfu… Nie patrz tak na mnie. Toruń się rozpada, a każdy kolejny dzień tam to wielkie niebezpieczeństwo…
- Chyba nie mówisz poważnie… - stwierdził i popatrzył na mnie zszokowany.
- Wybacz, może i masz rację… to strach i niepewność, to mnie zabija – powiedziałem, lekko zawstydzony.
- Spróbujmy tej cholernej ucieczki. Damy z siebie wszystko i za parę dni będziemy wracać w te tereny większą grupą. Rozpierdolimy tego cwela Daliona i odbijemy zakładników – powiedział wyniośle Cinek.
- To ustalone – powiedziałem uśmiechając się – Prześpij się teraz trochę, ja posiedzę i jak zacznie się noc i zrobi się cicho to zwiejemy. Będziemy mieli jakieś sześć godzin w całkowitej ciemności na ucieczkę jak najdalej stąd.
                Cinek położył się w kącie skulony, a ja siedziałem. Chciałem odpocząć, ale starałem się nie zasnąć. Jakbyśmy przespali taką szansę to byłoby fatalne. Czas mijał niesamowicie wolno, ale mi udało się nie zasnąć. Nasłuchiwałem uważnie i ilość hałasu na górze powoli się zmniejszała, aż zrobiło się całkowicie cicho. Czekałem jednak, żeby być w stu procentach pewnym, że na nikogo nie wpadniemy. Dziesięć minut później szturchnąłem Cinka, który obudził się natychmiast. Nie spał głęboko, ale na pewno wypoczął. To było ważne, żeby chociaż jeden z nas był silny.
- Co jest? – zapytał.
- Chyba zasnęli. Możemy się stąd zrywać – powiedziałem.
Po cichu wstaliśmy i podeszliśmy do stołu. Byłem konkretnie przemarznięty, więc gdy tylko się podniosłem poczułem bolesne skurcze. Rozgrzałem się szybko i zdecydowałem, że wezmę klucz, a Cinkowi podałem pistolet. Byłem pewien, że zrobi z niego lepszy użytek niż ja. Wspiąłem się najciszej jak potrafiłem do klapy i wsadziłem ostrożnie klucz. Wciąż się obawiałem, że gdy tylko wyjdziemy, będzie czekał tam na nas Dalion, który krzyknie „BLISKO” i pobije lub zabije nas za próbę ucieczki, pomimo, że sam nam ją zaproponował.
                Chwila otwierania starego zamka od klapy nie trwała długo, ale mi się wydawało, że była to cała wieczność. Dodatkowo zamek chodził całkiem sprawnie, ale ja słyszałem go tak głośno, że zagłuszał nawet bicie mojego serca, które wydawało się chcieć uciec z klatki piersiowej. Przekręciłem klucz i usłyszałem kliknięcie oznaczające, że zamek puścił. Delikatnie uchyliłem klapę i rozejrzałem się po ciemnym pomieszczeniu. Mój wzrok był przyzwyczajony do ciemności, więc widziałem całkiem nieźle. Pomieszczenie było prawie puste, nie licząc mężczyzny śpiącego na kanapie. Chrapał on co jakiś czas po cichu, ale widać było, że spał głęboko.  Wyszedłem pierwszy i przytrzymałem klapę dla Cinka, który wspinał się z pistoletem i lampą. Brzuch mi zaburczał tak głośno, że obawiałem się obudzenia całego obozu. Dalion zapomniał nam przynieść jedzenia.
                Zastanawiałem się gdzie może być Łowca i cała reszta, ale byłem pewien, że są pilnowani, w którejś piwnicy, a może nawet kawałek stąd.  Musieliśmy jak najszybciej wrócić do Torunia i przyjechać tutaj większą grupą. Przekradliśmy się po cichu do kuchni i drzwiami stamtąd wyszliśmy w chłodną noc. Rozejrzałem się i zauważyłem, że dwójka ludzi Daliona została ustawiona przy barykadach, ale całe szczęście nie pilnowali tylnego wyjścia do lasu. To była nasza szansa. Przekradliśmy się tam i już pięć minut później byliśmy wolni. Biegliśmy przez dziesięć minut bez zatrzymywania się, aż znaleźliśmy się mniej więcej w miejscu, w którym złapał nas Dalion. Tam usiedliśmy i odetchnęliśmy z ulgą. Czułem się zarazem wspaniale i beznadziejnie. Miałem okropne wyrzuty sumienia, że Łowca został tutaj razem z pasażerami, za których byłem odpowiedzialny. Dołożę wszelkich starań, żeby ich uratować.
- Dobra stary, lepiej powiedz gdzie jest ten pojazd, o którym mówiłeś – zaczął Cinek.
- Na zachód od Białegostoku w niedużej szopie w pewnej wiosce. Znalazłem go jak jeździłem tędy, ale było wtedy tam dużo zombie i nie miałem czasu go stamtąd zabrać. Sprawdziłem tylko czy działa i uciekłem autobusem. Oczywiście jest szansa, że znajdziemy coś wcześniej, więc możliwe, że nie będziemy musieli iść tylu kilometrów. Bo droga do tej szopy to co najmniej trzydzieści kilometrów.
- Kurwa zamarzniemy… - stwierdził Cinek smarkając zamaszyście na asfalt.
- Damy sobie radę, pamiętasz jak uciekaliśmy z Bobrem z Supraśla? Teraz będziemy pierwsi – zapewniłem – Chodź nie ma czasu na odpoczynek, za parę godzin zaczną nas szukać…
                 I ruszyliśmy. Droga całe szczęście była już czysta. Nie widzieliśmy za dużo trupów, po drodze minęliśmy zaledwie dwa czy trzy, które były oddalone od nas o paręnaście metrów i nawet nas nie wyczuły. Byłem głodny, zmęczony i zmarznięty, ale nie zwolniłem nawet na chwilę, utrzymywaliśmy świetne tempo i po niecałej godzinie dotarliśmy do Grabówki. Tutaj było więcej zombie, ale my musieliśmy się rozejrzeć za jakimiś ubraniami lub bronią do walki wręcz. Ja świeciłem lampą, a Cinek atakował zombie kolbą pistoletu i jakoś sobie z nimi radził. Najpierw odpychał je kikutem, a potem po prostu dobijał. Widać było jak doświadczonym człowiekiem się stał. W jednym z domków znaleźliśmy kij baseballowy oraz sporo ciuchów. Nie pasowały na nas za bardzo i śmierdziały straszliwie, ale bez narzekania nałożyliśmy je i poczuliśmy falę przyjemnego ciepła. Wziąłem kij w ręce i podałem lampę Cinkowi. Na pewno będzie lepiej zabijać zombie z większego dystansu jaki oferuje kij, niż kolba pistoletu. Rzeczywiście szło nam to całkiem sprawnie. Przeszukaliśmy jeszcze mały sklepik monopolowy i znaleźliśmy tam dwie paczki krakersów tak twardych, że bez zmiękczenia w wodzie na zapleczu nie dało się ich ugryźć bez połamania sobie zębów.
                Nasza uczta nie trwała długo. Zebraliśmy się po chwili i ruszyliśmy dalej. Musieliśmy teraz iść bez przerwy, aż znajdziemy jakiś działający pojazd, który przynajmniej pozwoli trochę oddalić się nam od zagrożenia. Pierwsze auto znaleźliśmy piętnaście minut później na poboczu. Z początku wyglądało obiecująco i silnik nawet zaskoczył parę razy, ale ostatecznie nie dało się go włączyć. Próbowałem parę razy na różne sposoby, a Cinek w tym czasie odpierał ataki szwendaczy, które zwabione światłem i hałasem człapały do nas z okolicznych zarośli. Szło mu to całkiem sprawnie, ale nie zostaliśmy tu dłużej, bo auto było niezdatne do użytku.
                Niecałą godzinę później zobaczyliśmy w oddali panoramę wymarłego miasta. Wygląd był przygnębiający. Przysiedliśmy akurat na chwilę żeby odpocząć i zaplanować, którą stroną ominiemy miasto i gdzie ewentualnie moglibyśmy rozejrzeć się za autem na miejscu.
- Przy zachodnim wyjeździe z Białego jest spora giełda, moglibyśmy to sprawdzić – zaproponował Cinek.
- Myślę, że to kiepski pomysł. Pewnie wielu, którzy wpadli na niego, krąży teraz pomiędzy autami jako zombie. Idźmy przed siebie i nie trzymajmy się głównej drogi. Jeżeli Dalion będzie jechał za nami to dobrze by było iść leśnymi ścieżkami. Wtedy mamy mniejszą szansę na znalezienie auta, ale za to większą na to, że nie wpadniemy na tych bandytów – stwierdziłem.
Nagle usłyszeliśmy wybuch i ogromny rozbłysk światła. Odruchowo sięgnąłem po kij, a Cinek przejechał pistoletem po całym otoczeniu. Dźwięki dobiegały z Białegostoku. Ze środka miasta wylatywały petardy, jedna za drugą. Ktoś właśnie sprowadził wszystkie okoliczne zombie w to miejsce.
- To Czerwone Flary? – zapytał Cinek.
- Wątpię, to zdecydowanie nie pasuje do kogokolwiek z Czerwonych Flar… - powiedziałem podziwiając. Ogłuszające wybuchy rozchodziły się po okolicy niczym szalone.
- Musimy stąd spadać – stwierdziłem.
                Wyszliśmy z lasu na drogę i wzdłuż niej ruszyliśmy w stronę obrzeży miasta. Znaleźliśmy dwa samochody, ale oba były rozbite, więc nie było mowy o tym, żeby nimi gdzieś pojechać.  Przy małym osiedlu, złożonym z domów jednorodzinnych usłyszeliśmy strzały i musieliśmy poczekać paręnaście minut, aż nie byliśmy absolutnie pewni tego, że nic nam nie zagraża. Ciężko było leżeć w bezruchu, w ciemną noc, otoczony wrogimi ludźmi i dużą grupą bandytów, która niebawem miała zacząć pościg. Dodatkowo było tak zimno, że byłem w stanie oddać dosłownie wszystko, za kubek ciepłej herbaty, albo koc. Gdy światła latarek bliżej niezidentyfikowanej grupy poświeciły po drodze spory kawałek od nas byliśmy pewni, że możemy iść dalej.
- Ciekawe czy w Białymstoku też jest jakiś obóz – wyraził przepuszczenia Cinek, idąc po cichu obok mnie.
- Nie wiem, ale jak sytuacja wygląda tak jak teraz przez cały czas to zaczynam doceniać Ostoję – powiedziałem szczerze.
                Droga na której się znajdowaliśmy prowadziła na zachód. Pamiętałem jakby to było dziś, jak przejeżdżałem tędy, po raz pierwszy kierując  Zbłąkanym Ocalałym.  Była to jedna z głównych dróg na zachód, gdybyśmy się jej trzymali to mogliśmy pokonać taką samą drogę jak z Torunia. Po drodze mogliśmy znaleźć auto. Wszystko się mogło ułożyć potrzebowaliśmy tylko trochę szczęścia.
- Stary cieszę się, że udało się nam przetrwać – wypalił nagle Cinek – Naszej konkretnej dwójce. Nawet strata ręki nie jest aż tak straszna w porównaniu z byciem jednym z tych chodzących śmierdzieli.
- Przetrwamy do końca – powiedziałem z uśmiechem.
Przeszliśmy jeszcze kawałek, wchodząc już na bardziej zalesione tereny. Do wioski mieliśmy jeszcze drugie tyle, ale oddaliliśmy się już trochę i była szansa na przetrwanie tego wszystkiego. Wchodząc do lasu zagłębiliśmy się w całunie ciszy. Serce biło mi dosyć mocno z emocji, ale dzięki temu pracowałem ze zdwojoną siłą i mogłem jakoś funkcjonować.
                Nagle idąc ciemną drogą usłyszeliśmy dźwięk silnika. Odwróciliśmy się, a ja całkowicie zamarłem. Wiedziałem, że skurwiel da nam żmudne nadzieję i ruszy za nami w pościg o wiele szybciej, jeszcze w środku nocy. Auto jednak nie nadjeżdżało ze wschodu tylko z północy. Byliśmy akurat na takim skrzyżowaniu, które odbiegało na zachód, północ oraz wschód. Obejrzeliśmy się i oślepiły nas światła samochodu. Zbiegłem na pobocze, ale auto zaczęło się zatrzymywać. Cinek dołączył do mnie i wymierzył w stronę pojazdu. To była nasza szansa. Mogliśmy przejąć ten wóz i odjechać.
                Auto zatrzymało się całkowicie i zobaczyłem, że wysiada z niego starszy mężczyzna, koło sześćdziesiątki, z bujną siwą czupryną i wąsem. Zaświecił na nas latarką i zawołał. Jego głos był niski, nieco dźwięczny, ale przyjemny.
- Potrzebujecie podwózki chłopcy? – zapytał.
Szczęście się do nas uśmiechnęło.

3 komentarze:

  1. Ło jeju. Zajebisty Rozdział. Wcale nie taki przegadany :). Coś czuję ,że Erniemu i Cinkowi nie przysłuży się przejażdżka z panem koło sześćdziesiątki.

    OdpowiedzUsuń
  2. A no tak. Bo oni zostali pojmani. Kurcze, całkowicie o tym zapomniałam!

    Właściwie nie wiem czego oczekiwałam jak sprowadził ich do piwnicy. Chyba tortur. A on zachował się nawet przyzwoicie. Swoją drogą Erni wymienił dużo za dużo ludzi ze starej ekipy. Przecież wiedział o śmierci Nieznajomej, Natalii a także, że siostra Łapy została porwana. Sama nie wiem czy w takich sytuacjach jest lepiej sprawiać wrażenie, że odsiecz może przyjść wielka, czy wręcz przeciwnie - mała. Oni mogą się przygotować. Jeśli będą sądzić, że w Ostoi prawie nikogo nie ma, to też nastawią się, że im to wszystko przyjdzie łatwo, rozkojarzą się i wtedy łatwiej będzie ich pokonać.

    Jest jeszcze jedna opcja. Ukryć się w Królowym Moście tak aby Dalion myślał, że uciekli. Pojadą w pościg, a wtedy będą mieć szansę odbić przyjaciół i uciec w innym kierunku. Podwózka z dziadkiem spoko, ale ciekawe czy nie trafili na jakiegoś kolejnego psychola. Ludzie wariują w takich warunkach. Ja bym mu kazała od razu się przesiąść. Na wszelki wypadek trzymać jeszcze na muszce.

    Ale i tak myślę, że ukrycie się w KM, byłoby najbardziej zaskakującym posunięciem i Dalion nie miałby cienia szans wpaść na to. Myślę, że jak tylko się obudził to od razu pojechał w pościg. Przecież nie szukał ich w obozie czy np. nie są w kuchni pod zlewem? :D

    Idziemy dalej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm to prawda, tutaj zupełnie inaczej mogłoby wszystko zostać rozegrane. W sumie sam nie pomyślałem o takim rozwinięciu, ale te było już zaplanowane i cała dalsza fabuła została wokół tego "owinięta" :P Erni zdecydowanie chciał pokazać Dalionowi, że zadarł z sporą społecznością :D Wracając do motywu wyboru ucieczki, to jednak z perspektywy to gra toczyła się m.in. o życie Łowcy, więc jednak pojechanie do Torunia to była ciekawa opcja, bo jakby zdążyli na czas to mogliby złapać bandytów w polu, a jakby Dalion dojechał do Torunia i zobaczył, że nie ma tam Erniego to życie tych osób mogłoby być w nieciekawej pozycji :P

      Usuń