środa, 14 stycznia 2015

Rozdział 12: Dwie Strony

Rozdział 12, kolejny z perspektywy Magdy. Czytajcie uważnie bo są tu pewne wydarzenia (szczególnie pod koniec rozdziału), które powiedzą wam trochę o losie pewnej postaci, który poznacie dopiero w kolejnym rozdziale za 5 dni. Po przeczytaniu proszę o komentarz i rozesłanie bloga znajomym, miłego czytania ;)

----------------------------------------------

Rozdział 12 (Magda): Dwie strony


                Nie pamiętam kompletnie drogi z więzienia gdzie doszło do masakry. Jedyny fakt, który utrzymywał mnie przytomną to Jakub idący obok mnie. Człowiek, który miał być skazany, a został uwolniony przy mojej pomocy. Jeżeli wpadlibyśmy na jakiś patrol to prawdopodobnie byłoby po nas. Rana w nodze bolała i krwawiła, ale przyłożyłam do niej chustkę próbując chociaż odrobinę zatamować krwawienie. Czułam też przeszywający ból po lewej stronie twarzy, gdzie zostałam kopnięta. Z pewnością będę miała siniaka, a być może okaże się, że mam złamany nos lub szczękę.
                To co jednak było najbardziej szokujące to fakt, że zabiłam człowieka, oraz przyczyniłam się do śmierci dwóch kolejnych. Było to naprawdę dziwne uczucie. Pozbawić kogoś życia to jakby okraść go z najbardziej cennej, a wręcz bezcennej rzeczy. Musiałam jednak działać bo inaczej sama bym zginęła, a miałam dla kogo żyć. Musiałam jednak coś zrobić, bo jeszcze jedna niebezpieczna zachcianka Dziary i będzie mnie to kosztowało życie.
                Szliśmy jedną z pustych uliczek. Robiło się powoli ciemno, chociaż słońce dawało jeszcze wystarczająco ilość światła, więc latarnie się jeszcze nie paliły. Nagle usłyszałam kroki i podniesione głosy. Byliśmy całkiem niedaleko Placu Głównego, gdzie było teraz przemówienie. Słyszałam odległy, wzmocniony przez megafon i głośniki, głos Karła. Nie potrafiłam wyłapać słów, bo szumiało mi w głowie, a serce wydawało się bić tak głośno, że myślałam, że ogłuchnę. Głosy były coraz głośniejsze, ale Jakub zachował czystość umysłu i pociągnął mnie do jednego z zaułków, gdzie schowaliśmy się, za kartonami.
                Noga zaczęła mi powoli drętwieć, a mi robiło się ciemno w oczach. Kobieta zraniła mnie dosyć głęboko w udo i rana bolała straszliwie. Obserwowaliśmy w ciszy jak dwójka strażników idzie tam, skąd przed chwilą przyszliśmy my i bez żadnych podejrzeń mijają zaułek. Poczekaliśmy jeszcze chwilę, żeby przypadkiem nie wpaść na inną grupę.
- Idziemy do kościoła tak? – zapytał Jakub.
- A tak ci powiedział Dziara? – zapytałam.
- No – odpowiedział krótko.
- W sumie dobrze, katedra jest ulicę dalej – powiedziałem.
- To chodźmy dziewczyno – powiedział.
                Nie byłam pewna czy Jakub wie jaką rolę ma odegrać, ale podejrzewałam, że pogodził się ze swoim losem i jedyne co chce osiągnąć to zemsta na Karle i całej władzy Torunia. On wciąż uważał, że to nie on zabił Natalię, w co nie wierzyłam. To on był przy ciele i to musiała być jego wina. Ale nie uratowałam go, żeby go oceniać, tylko realizować plan Dziary i uwolnić brata. Zastanawiałam się, czy Dziara mnie nie oszuka, ale w sumie po śmierci Karła nie powinien mieć ku temu powodu.
                Trafiliśmy w końcu na odpowiednią uliczkę. Opadłam na chwilę na kolano, ale szybko się podniosłam. Nagle przypomniałam sobie o czymś, chwilę przed wejściem do środka.
- W środku nikogo nie będzie? – zapytałam.
- Nie. Twój szef mi mówił, że w ten dzień przygotuje to miejsce dla nas – zapewnił kanibal.
- Kiedy z nim rozmawiałeś?
- Parę dni temu – odpowiedział – Przyszedł do mnie z Bobrem i tych fiutem w kapeluszu – miał na myśli z pewnością Szeryfa.
Uchyliliśmy po cichu drzwi i wślizgnęliśmy się do środka. Dźwięk zamykających się drzwi odbił się echem od ścian budynku. Było tutaj rzeczywiście pusto, ale też pięknie. Wielkie witraże, obrazy oraz figury sprawiały, że całość prezentowała się naprawdę nieźle. Nie miałam czasu podziwiać, bo czułam, że zaraz zemdleję, a noga bolała mnie już tak, że nie dawałam rady nią normalnie poruszać, więc podskakiwałam niestabilnie na jednej.
                Schowaliśmy się w magazynie, który znajdował się po prawej stronie, przy jednym z konfesjonałów. Było tu parę mioteł, zapas wina mszalnego oraz kilka innych, mało ważnych rzeczy. Opadłam ciężko podwijając nogawkę spodni, żeby obejrzeć ranę. Wyglądało to średnio ciekawie, cięcie znajdowało się kawałek nad kolanem.
- Muszę stąd iść – wyszeptałam.
- Może poleje ranę tym winkiem? Na pewno to ci pomoże – zaproponował.
- Zrób to – wysyczałam. Nie mogłam po prostu zgłosić się do lecznicy, bo od razu skojarzyliby moją ranę z tym co się stało w więzieniu. I tak mogłam być podejrzana, bo nikt nie widział mnie na apelu, ale z tego jeszcze dało się jakoś wywinąć.  Jakub podszedł i przy pomocy mojego noża przeciął folię, którą była owinięta skrzynia z butelkami czerwonego trunku. Wziął pierwszą lepszą i dosyć sprawnie odkorkował ją ostrzem, po czym podał broń z powrotem mi.
- To może zaboleć – ostrzegł po czym pociągnął łyka, a następnie polał po mojej nodze. Pierwsze czego pożałowałam, to fakt, że nie miałam żadnego knebla i ugryzłam się do krwi w język. Następnie pożałowałam, że wplątałam się w tą aferę z Dziarą, a potem zemdlałam.
                Obudziłam się w łóżku. Nie swoim łóżku.  Szybko zorientowałam się, że jestem w Kwaterze Głównej. Próbowałam się podnieść, ale natychmiastowo poczułam przeszywający ból w nodze. Byłam ubrana w koszulkę, w której byłam oraz majtki. Moje spodnie wisiały na krześle obok łóżka. Rana na nodze była opatrzona i zabandażowana. Dotknęłam delikatnie dłonią policzka i tam poczułam bolesną opuchliznę. Jak ja to zakryje przed ludźmi w Ostoi?
- Nie martw się, nasmarowałem to maścią, a nogę opatrzyłem – powiedział mężczyzna, którego z początku nie poznałam, ale po chwili umysł mi się rozjaśnił. To był Jan, przywódca Gangu.
- Ile spałam? – zapytałam.
- Dziara przyniósł cię tu wczoraj wieczorem, prosto z kościoła. Dobrze się spisałaś – powiedział. W sumie był całkiem przystojny, miał na oko trzydzieści lat, ładne, piwne oczy oraz przystrzyżony zarost. Był jednak złym człowiekiem i moje chwilowe zauroczenie jego postacią szybko zniknęło.
- Gdzie on jest? – zapytałam.
- Zaraz tu przyjdzie i powie ci co dalej – powiedział uśmiechając się. Nie chciałam, żeby przychodził. To nie oznaczało nic dobrego.
                Jan spoglądał za okno na ulicę Ostoi. Przyszło mi do głowy pewno pytanie i zadałam je szybko.
- Kim ty właściwie jesteś?
Mężczyzna spojrzał na mnie. Zobaczyłam coś w jego oczach, ale ciężko było powiedzieć, co to znaczyło.
- Kimś, kto próbuje przywrócić porządek temu miejscu – odpowiedział tajemniczo.
- Myślisz, że zabicie Karła da ten porządek?
- Wiem jak patrzysz na tą sytuacje, ale uwierz, że Karzeł to strasznie słaby człowiek, który nie jest w stanie przewodzić tym miejscem. To miejsce musi być twarde i niezłomne. Nie uda się to, jeżeli na czele nie będzie stał Dziara – powiedział.
- Jesteście złymi ludźmi… wszyscy – szepnęłam.
- Tylko tacy potrafią przeżyć – wytłumaczył.
- Dokładnie! – powiedział Dziara wchodząc do pokoju –Dzień dobry Magdo, świetnie się spisałaś! Chociaż dziwi mnie to, że jesteś aż w tak kiepskim stanie – dodał po chwili siadając po drugiej stronie łóżka.
- Kogo podejrzewają? – zapytałam.
- Jakuba. Oficjalna wersja mówi, że kanibal zbratał się z resztą więźniów, zabili wspólnie strażnika, a następnie on zabił resztę i uciekł. Chowa się w jednym z magazynów kościoła, tam gdzie go zostawiłaś. Zaniosłem mu tam trochę jedzenia i picia oraz koce i ubrania. Jest teraz ważnym elementem w walce z Karłem – odpowiedział.
- Co teraz mam zrobić?
- Odpoczywać. Jutro będzie święto Ocalałych, wtedy przyjdzie czas na jedną z cięższych części planu, ale pamiętaj, że każda rzecz to krok bliżej do uwolnienia twojego brata – powiedział uśmiechając się.
- Nie wiem, czy dam radę powtórzyć coś takiego jak dzisiaj… Musiałam zabić człowieka i jeszcze ta cholerna noga – mówiłam patrząc mu prosto w oczy.
- Dzisiaj cię podkurujemy, a jutro zrobisz co trzeba i schowasz się gdzieś. Jutro będzie gorąco. Radzę ci po prostu to przeczekać w jakimś bezpiecznym miejscu -  poradził.
                Bałam się jutrzejszego dnia bardziej, niż czegokolwiek w moim życiu. Ale obiecałam sobie, że będę silna. Ludzie, którzy mnie otaczali, nawet Bobru czy Erni, byli tylko moimi przyjaciółmi, a walczyłam o swoją rodzinę. To było coś wielkiego i coś ważnego. Musiałam to pamiętać. Co prawda nie chciałam, żeby coś się stało moim przyjaciołom, ale byłam gotowa poświęcić wiele. To jak zmieniłam się w przeciągu ostatnich tygodni było niesamowite. Z przemądrzałej dziewuchy zmieniłam się w dziwny wrak człowieka.
- Pamiętaj, że obiecałeś mi brak ofiar z moich przyjaciół – przypomniałam.
- Pamiętam – zapewnił.
- Bobru wrócił? Albo Ernest? – zapytałam.
- Niestety jeszcze nie – odpowiedział, wstając i podchodząc do okna. Widać było, że o czymś myślał.
- To już cztery dni, czy to normalne? – zapytałam.
- Jak najbardziej. Agnieszka wróciła wczoraj po tygodniu wyprawy na Pierwszy Posterunek. Cała i zdrowa. To samo będzie z Czerwonymi Flarami oraz Zbłąkanym Ocalałym – powiedział.
- Mam nadzieję – wyszeptałam.
                Dziara i Jan opuścili pokój zostawiając mnie samą. Sama ze swoimi problemami. Nie mogłam się zwierzyć nikomu, bez narobienia większej ilości problemów lub spotkania się z niezrozumieniem. Miałam nadzieję, że Krystian nie martwił się, że nie wróciłam na noc do swojego mieszkania. Na pewno mnie szukał. Położyłam się, starając się odpocząć. Jeżeli jutro czekało mnie więcej pracy musiałam jak najbardziej się wykurować. Przez chwilę chciałam zawołać Dziarę i spytać, czy pozwoliłby mi może porozmawiać z bratem, ale wiedziałam, że nie pozwoli.
                Zasypiałam i budziłam się na zmianę. Pamiętam, że dwa razy przynosili mi jedzenie, a raz poszłam do toalety. Większość sił odzyskałam dopiero następnego dnia rano. Stałam o własnych siłach, ale wciąż kulałam. Opuchlizna z twarzy zeszła praktycznie całkowicie i dowiedziałam się, że to na pewno nie jest złamanie. Ucieszyło mnie to. Zawsze cieszyłam się z małych rzeczy. Zeszłam na dół i zastałam przy stole Dziarę, ubranego nieco bardziej elegancko, ale wciąż w jego stylu.
- Witaj, jak się czujesz? – zapytał.
- Lepiej… - powiedziałam utykając w stronę krzesła.
- To dobrze. Twoje zadanie dzisiaj jest proste, raczej nie powinnaś podczas niego poważnie ucierpieć. Będzie ci potrzebne to – powiedział wyjmując z szuflady paczuszkę. Podejrzewałam co to mogło być i Dziara utwierdził mnie w moich przekonaniach – To jest ładunek wybuchowy. Podłożysz go pod północną barykadę, tam gdzie są twoi przyjaciele, oczywiście nie będzie ich tam w momencie wybuchu – zapewnił widząc sprzeciw na mojej twarzy.
- Po co? – spytałam przerażona.
- Musimy zwiększyć dramaturgię całego wydarzenia, dodając zombie oraz dodatkowych członków Gangu.
- Oszalałeś?
                Dziara podniósł się i uderzył pięścią w stół.
- Nie mów mi jak mam rządzić i planować. Masz zrobić to, co ci każe! – krzyknął, a na jego twarzy pojawił się grymas. Teraz zauważyłam, że z pewnością nie radzi sobie tak dobrze jak by chciał. Sytuacja wymykała mu się spod kontroli.
- Spokojnie Dziara – włączył się do rozmowy Jan, który zszedł z piętra zapinając koszulę.
- Nie schodź tutaj. W każdej chwili ktoś z Czerwonych Flar może tu przyjść – powiedział Dziara.
- Spokojnie, są zajęci przygotowaniami. A warto, żebym był przy tej rozmowie – wytłumaczył spokojnie Jan.
Dziara przez chwilę wydawał się być na tyle zdenerwowany, że mógłby uderzyć Jana, ale po chwili westchnął głośno i skierował swe spojrzenie na mnie.
- Podłożysz te ładunki i uciekniesz. Kilku ludzi Jana podejdzie z nieduża grupką zombie pod barykadę i podczas zamieszek jedno jest pewne. Nie możemy zabić Karła ­– powiedział.
                Nagle przestałam całkowicie rozumieć to co się dzieje.
- Chwila… - zaczęłam.
- Wiem o co chcesz zapytać. Nie. Nie zabijamy Karła. Naszym celem jest uświadomienie Karłowi, że Gang został pokonany. Dlatego też podczas walk zginie Jan – dodał.
Spojrzałam na Jana, ale ten tylko uśmiechnął się do mnie tajemniczo. Czy oni wszyscy oszaleli? Może tak naprawdę dostałam tak mocno w głowę w więzieniu, że zapadłam w śpiączkę, a to wszystko nie dzieje się naprawdę?
- I ty, tak po prostu się na to zgadzasz? – zapytałam Jana.
- Tak. To część planu. Zobaczysz sama – powiedział.
- Dobrze, wszyscy znają swoje role. Weź te ładunki i podłóż je, gdy zabiją dzwony. Będzie to inna pora niż zazwyczaj i to będzie oznaczało, że barykada jest czysta, a my gotowi do akcji. Dziesięć minut po uderzeniu dzwona zacznie się atak. Wtedy najlepiej się gdzieś schowaj. Reszta twoich znajomych, o ile się nie będzie głupio wychylać, powinna przeżyć bez problemu – zapewnił – A teraz idź już. Nie zostało dużo czasu.
                Nie musiał mi powtarzać dwa razy. Lekko kulejąc podeszłam do drzwi i zamknęłam je z impetem za sobą. Słońce oślepiło mnie na chwilę po wyjściu. Ostoja tętniła życiem. Już na uliczce przed Kwaterą Główną dało się to poczuć. Patrole straży chodziły w tą i w tamtą, a na latarniach wisiały czerwone flagi z naszywkami „T.O.O”. Ruszyłam pewnym krokiem w stronę Placu Głównego, żeby zajść na chwilę do mieszkania, przebrać się w coś normalnego i wziąć broń. Łuk mógłby wydawać się podejrzany, ale sprytnie ukryty pistolet był świetną opcją. Miałam nadzieję, że ludzie z Gangu szybko zostaną zniszczeni. Nie kibicowałam ani im, ani Dziarze. Marzyłam tylko, żeby stąd uciec z bratem, nawet jeżeli nikt inny nie będzie chciał za mną pójść. Nie byłam ważną postacią w tej grze. Byłam tylko pionkiem.
                Po przepakowaniu się ruszyłam w stronę ławek na Placu Głównym. Było to zawsze tętniące życiem miejsce. Szczególnie teraz. Edek, miejscowy elektryk, zawieszał na drabinie ze strażnikami oraz paroma innymi osobami różne ozdoby. Mnóstwo ludzi krzątało się przy jednym z budynków, przed którymi stały długie stoły. Impreza miała odbywać się na zewnątrz, na placu, ale w razie problemów z pogodą, przygotowano również stanowiska w budynkach, które do tej pory nie pełniły specjalnie ważnej funkcji. Teraz poruszało się po nich mnóstwo ludzi i aż miło było na to popatrzeć. Ciekawe ile z nich zginie przez to co mam zamiar zrobić.
                Mogłam zawsze pobiec teraz do Łapy i Sołtysa i spróbować zrobić rewolucję. Ale wątpiłam, żeby wyszło mi to na dobre. Nie chciałam być samolubna, ale ciągle uważałam, że życie mojego brata jest ważniejsze od życia tych ludzi. Siedziałam tak dalej obserwując co się dzieje, gdy nagle ktoś do mnie podszedł. Był to Szeryf. Jak zwykle wyprostowany, pewny siebie i noszący kapelusz oraz przyciemniane okulary. Usiadł obok mnie.
- Wybacz, że ci przeszkadzam Magdo, ale mam do ciebie parę pytań – zaczął.
- Co się stało? – zapytałam.
- Muszę wiedzieć, czy wiesz coś o poczwórnym morderstwie w więzieniu? – wypalił prosto z mostu.
Jak na zawołanie zapiekła mnie rana w nodze.
- Nie… byłam zajęta jak to się działo – wytłumaczyłam, słabo przekonująco.
- Hmm… pozwolisz, że zapytam co ci się stało w nogę?
Poczułam, że się czerwienie. Czy on wiedział?
- Skaleczyłam się i opatrzono mnie, nic poważnego – odpowiedziałam.
- Hmm byłem przed chwilą w szpitalu i lekarze mówili, że nie było tam ciebie. Jesteś pielęgniarką? – kontynuował przesłuchanie, nie robiąc sobie nic z moich tłumaczeń.
- Sołtys mi pomógł, zna się na tym, a nie chciałam przeszkadzać lekarzom tylko przez moje niezdarstwo – skłamałam bez mrugnięcia okiem – Znaleźliście już Jakuba? – zmieniłam temat.
- Niestety nie. Trochę to wszystko podejrzane, ale wierzę ci. Nie wyglądasz mi na osobę zdolną do zamordowania czterech osób, zresztą jaki byś miała w tym cel? – zapytał po czym się roześmiał krótko.
- Dokładnie – odpowiedziałam – Przepraszam, ale muszę już iść, jestem umówiona – stwierdziłam, oceniając, że warto byłoby się stąd zmyć i jak najszybciej dotrzeć w okolicę barykady, żeby być gotowa do akcji.
- Nie zatrzymuje i życzę miłej zabawy na Święcie Ocalałego! – zawołał, gdy byłam już parę kroków od niego.
                Ruszyłam szybciej pomimo bólu nogi, bo wiedziałam, że jeżeli się spóźnię to cały plan legnie w gruzach. Nie rozumiałam dlaczego Gang jest gotowy oddać życie, na czele z Janem, ale byłam pewna, że stoi za tym jakiś większy plan. Każde działanie Dziary miało dwie strony – z jednej strony niszczyło, a z drugiej budowało. Tylko czy to coś, co było budowane to pokój czy jeszcze większe zniszczenie? To była zagadka.
                Weszłam w tą, zazwyczaj ciemną część Torunia, ale teraz było jeszcze w miarę jasno. Postanowiłam spędzić trochę czasu chodząc po ulicach i obserwując. Gdy w końcu zaczęło się robić ciemno ludzie coraz gęściej zbierali się w centrum. Ja jednak pozostawałam na obrzeżach gotowa do działania. Pistolet ciążył mi w kieszeni i dawał dziwne poczucie pewności, że wszystko się powiedzie. Miałam nadzieję, że tak będzie.
                Nagle zabił dzwon. Święto się rozpoczęło, jak również moja praca. Ruszyłam powoli w stronę barykady i schowałam się w cieniu, gdy mijali mnie Kamil, Gigant oraz Dymitr. Cała trójka została wezwana do Dziary, żeby załatwić mi wolne pole do popisu. Miałem w kieszeni paczkę z ładunkiem wybuchowym. Było to pewne ryzyko, ale wracanie się po niego, kiedy na placu kręciło się tyle osób, było jeszcze gorsze. Dlatego teraz z coraz większymi obawami, oraz paczką w ręce szłam do barykady. Wyglądała ona niesamowicie stabilnie i zastanawiałam się przez chwilę gdzie wepchnąć ładunek, żeby ją zniszczyć. Po chwili postanowiłam, że umieszczę go pomiędzy workami piachu, po wewnętrznej stronie, przy bramie. To powinno zdecydowanie narobić największych zniszczeń.
                Drżącą ręką wyjęłam z paczki długi ładunek, który po odpaleniu dawał mi pół minuty na ucieczkę. Poczekałam jeszcze chwilę, chcąc zsynchronizować atak z ludźmi z Gangu, którzy mieli zaatakować dziesięć minut po dzwonie. W końcu nastawiłam licznik i uruchomiłam zapalnik. Usłyszałam piknięcie. Ręce mi drżały tak mocno, że o mało nie opuściłam ładunku, co byłoby raczej nieprzyjemne w skutkach dla mnie. Ogarnęłam się jednak i włożyłam go pomiędzy worki z piaskiem, po czym starając się biec, uciekłam w drugą stronę. Miałam wrażenie, że w każdej chwili ogłuszający wybuch nastanie i zmiecie barykadę razem ze mną. Gdy tylko trafiłam za róg, wbiegający w inną uliczkę, usłyszałam wybuch. Był on na tyle głośny, że z pewnością nawet świętujący go usłyszeli.
                Wyjrzałam ostrożnie za róg i stwierdziłam, że barykada zniknęła w oparach pyłu i dymu. Wydawało mi się, że zasłona, jaka powstała, zasnuła to miejsce na zawsze, ale po chwili zobaczyłam, że dym opada, a za nim widzę nadchodzące trupy oraz grupkę ludzi. Uciekłam za róg, gdy nagle usłyszałam strzały z środka miasta. Teraz żałowałam, że nie ostrzegłam nikogo, ale co miałam niby powiedzieć? Wszystko brzmiałoby podejrzanie. Musiałam znaleźć bezpieczne miejsce. Przebiegłam przez jedną z ciemnych uliczek, niedaleko biura i miejsca gdzie zginęła Natalia, a następnie skręciłam do uliczki, na której się coś działo.
                Po jednej stronie, przy kontenerach, znajdowało się parę osób, które natychmiast rozpoznałam. Był tam Dymitr, Łysy, Karzeł, Szeryf oraz dwójka strażników. Po drugiej stronie,  było trzech ludzi z Gangu, którzy korzystając z karabinów strzelali gdzie popadnie. Dymitr i Karzeł wycofywali się powoli, ale reszta nie zaprzestawała ostrzału. Zszokowana wyciągnęłam pistolet, ale nie oddałam żadnego strzału. Karzeł podbiegł do mnie razem z Dymitrem i chowając się za róg, gdzie byłam, zaczęli przeładowywać.
- Co się do cholery dzieje? – zapytał mężczyzna z kozią bródką, który przybył tu na pokładzie Zbłąkanego Ocalałego.
- Jak oni się tu dostali? Mieliśmy pokój, a oni nas zaatakowali… - majaczył Wojciech, przywódca Ostoi.
- Słyszeliście ten wybuch? – zapytałam.
- Tak. Z pewnością atakują którąś z barykad… - powiedział Dymitr nagle uświadamiając coś sobie.
- Czemu nie jesteś na barykadzie? – zapytał Karzeł, nagle również rozumiejąc sytuację.
                Zanim odpowiedział usłyszeliśmy kolejne strzały, które skutecznie go zagłuszyły.
- Podobno mieliśmy być tutaj, a ktoś miał nas zastąpić! – krzyknął.
- To ten ktoś was oszukał. Musimy szybko działać! – krzyknął Karzeł.
                Nagle na ulicy, z której przyszłam, pojawili się ludzie. Trzech uzbrojonych członków Gangu wymierzyło w nas. Oddaliśmy po strzale, po czym wycofaliśmy się na ulicę, gdzie Szeryf i reszta odpierali atak i wypchnęli przeciwników bardziej w stronę Placu Głównego. Zobaczyłam nagle, że z ulicy, która prowadziła do biura, czyli z naszych tyłów, nadbiegały kolejne postacie. Całe szczęście nie był to nikt z Gangu. To był Sołtys oraz Łapa. Staruszek miał plamę krwi na ramieniu, a Łapa wyglądała jakby była w swoim żywiole.
- Na Placu Głównym jest mnóstwo zombie! Wyeliminowaliśmy jednak paru ludzi z Gangu i czyścimy teraz Plac! – zgłosiła Łapa, podchodząc do Karła.
- Złapaliście ich przywódcę? ­ - zapytał Karzeł wychylając się i atakują trójkę nadchodzącą z uliczki, którą przyszłam.
- Raczej nie, wszyscy wyglądali tak samo – odpowiedziała.
Nagle zobaczyliśmy zombie, które szły z okolic tej uliczki, na której trójka członków Gangu próbowała nas odciąć. Sami członkowie przeszli na ulicę gdzie był Łysy, Szeryf oraz jeden strażnik, bo drugi już nie żył. Zajmując pozycję przy budynku zaczęli strzelać w naszych z dwóch stron. Łapa natychmiast wymierzyła z pistoletu i postrzeliła jednego z Gangu, oraz zabiła parę zombie.
- Musimy jak najszybciej dostać się do północnej barykady i stamtąd czyścić zombie, zanim rozejdą się po całej Ostoi! – krzyknął Karzeł.
- Przebijmy się więc przez ta ulicę! – krzyknęła Łapa pokazując ulicę przed nami gdzie rozbrzmiewały strzały.
                Wtedy zobaczyliśmy jak Łysy upada trafiony w klatkę piersiową, gdzieś pod pachą. Sołtys widząc to natychmiast wybiegł i trzymając się ściany zaczął biec w jego stronę. Łapa również dołączyła do ataku, a chwilę po niej wybiegł Dymitr. Nie czekając pobiegłam za nimi. Łapa i Dymitr starali się unikać zombie, które były dosłownie wszędzie i eliminować członków Gangu. Sołtys podbiegł za osłonę, gdzie był Łysy i rozrywając rękaw swojej koszuli, przyłożył materiał do rany. Zombie wydawało się być coraz więcej, a ja nie wiedziałam co robić. Panował kompletny chaos, a Karzeł gdzieś znikł. Stanęłam przy jeden z przeszkód, niedaleko Szeryfa i zaczęłam strzelać do dwóch ostałych ludzi z Gangu. Nagle usłyszałam krzyk Szeryfa.
- Tamten to ich przywódca! Strzelajcie do niego! – ryczał, wskazując człowieka w długim płaszczu i bandanie. Rzeczywiście wyróżniał się spośród reszty. To musiał być Jan. Łysy wyglądał coraz gorzej, a plama krwi rosła. Wyrwał się jednak z rąk Sołtysa i wybiegł na sam środek drogi, nie korzystając z żadnych osłon. Obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam, że zombie coraz bardziej nas otaczają, ale z Gangu przy plecach zostali zabici.
                Łapa poruszała się ostrożnie i szybko eliminowała kolejne zombie, chociaż było ich wciąż sporo. Parę podeszło blisko mnie, więc też musiałam walczyć. Sołtys odpierał ataki po drugiej, równoległej, stronie ulicy. Łysy jednak zaskoczył wszystkich. Pomimo rany podniósł karabin i puścił się biegiem w stronę dwóch ostatnich wrogów w tym sektorze. Jednego zdjął praktycznie z biegu, zatrzymując się tylko żeby przycelować, a na drugiego rzucił się i obalił. Krwawił obficie, ale nie poddawał się. Przeskoczyłam osłonę i zaczęłam biec w jego kierunku. To samo zrobił Sołtys. Biegliśmy i patrzyliśmy z coraz bliższej odległości, jak Łysy podnosi się i wyjmując nóż krzyczy.
- Pójdziecie na dno razem ze mną skurwysyny! – adresując słowa do ludzi z Gangu. Zobaczyłam tylko szybkie pociągnięcie i po chwili chlusnęła na ulicę fontanna krwi, z szyi Jana. Nie widziałam jego twarzy, ale bandana natychmiastowo zmieniła kolor z szarej na ciemnoczerwoną. Łysy upadł chwilę później trzymając ranę i próbując uniknąć nieuniknionego. Łapa zawołała mnie i odwróciłam się. Kazała mi do siebie podejść. Sołtys już dobiegał do Łysego, ale nagle z drugiej strony ulicy pojawiło się parę trupów. Słyszałam ciągłe strzały z okolicznych uliczek, gdzie reszta starała się pokonać plagę zombie, wpełzającą do Ostoi z barykady, dwie ulicę dalej.
                Machnęłam do Łapy na znak, że zaraz do nie przyjdę i odwróciłam się, żeby zobaczyć co z Łysym. Nagle ku mojemu przerażeniu zauważyłam, że Sołtys nachyla się dwoma rękoma przytrzymuje ranę żołnierza, a krok za nim jest zombie. Nie zdążyłam nawet podnieść ręki do strzału. Zombie zaatakował starca z tyłu i wgryzł w jego szyję. Sołtys krzyknął i odepchnął trupa. Łapa krzyknęła przerażona widząc to, a ja zrezygnowana, ale też niesamowicie zła, odepchnęłam z całej siły zombie i dobiłam go, a następnie załatwiłam dwa kolejne. Łysy już nawet nie oddychał, ale Sołtys przewracał chaotycznie oczami, jakby nie wiedział co się dzieje. Słyszałam o nim tyle dobrych historii, był zawsze filarem grupy Bobra, a teraz umierał na moich oczach. Łapa podbiegła do nas i pierwsze co zrobiła to strzeliła Łysemu w głowę, żeby się nie zamienił. Następnie wzięła na kolana głowę staruszka i dotknęła dłonią miejsca ugryzienia. Dymitr w tym czasie dobiegł do nas i zabijał kolejne trupy. Zauważyłam, że zza trupów przebija się oddział straży z Ostoi, ale jak zwykle przybyli za późno. Byłam zła i smutna. To wszystko to była moja wina. Dobry człowiek ginie przeze mnie. Właściwie więcej dobrych ludzi. Sołtys mógł się schować, ale chciał pomóc nawet w tak ciężkiej sytuacji. Łapa gładziła go po spoconym czole i szeptała, dosyć słyszalnie.
- Staruszku, czemu to zrobiłeś… czemu?! – pytała, chociaż wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi. Oddział straży wyczyścił resztę ulicy paroma seriami z karabinów, chociaż to my odwaliliśmy największą robotę. Nagle z oddziału wyszedł Karzeł, który widząc Łysego oraz Sołtysa wybałuszył oczy. Zauważyłam to i krzyknęłam.
- Czemu uciekłeś ty cholerny tchórzu? – zapytałam zrozpaczona.
- Ja… ja po prostu… - zaczął, ale nie mógł skończyć.
- Staruszku, mam nadzieję, że trafisz do lepszego miejsca niż ta wylęgarnia syfu –powiedziała Łapa i drżącymi rękoma sięgnęła po pistolet. Sołtys zamykał co chwilę oczy i każde kolejne otwarcie kosztowało go coraz więcej siły. W końcu zamknął oczy na dłużej, a Łapa oparła głowę o jego klatkę piersiową i zapłakała. Traktowała go jak członka rodziny, mało kto miał tak dobry kontakt z Łapą, może poza Bobrem. Szczególnie ostatnio jak pracowali razem. Nie widziałam Łapy w takim stanie odkąd dowiedziała się, że nie ma tu jej siostry. To było smutne patrzeć na tak silną osobę, która teraz kompletnie się rozkleiła.
- Możemy jakoś pomóc? – zapytał jeden ze strażników.
- Musimy iść na północną barykadę i wypchnąć stąd zombie – powiedziałam.
- Czy to szef Gangu? – zapytał nagle Karzeł, podchodząc do trupa z podciętym gardłem.
- Tak, Kamil go zabił, a potem sam zginął. Wykrwawił się – wytłumaczyłam.
                Karzeł ukucnął przy ciele i zdjął bandanę, żeby zobaczyć twarz swojego wroga. Była ona cała zakrwawiona, ale jednego byłam pewna. To nie był Jan. Nie dałam po sobie tego poznać, bo byłam i tak zbyt mocno roztrzęsiona.  Plan Dziary ciągle zbierał swoje żniwa, ale te były zdecydowanie największe. Nagle usłyszałam strzał i zobaczyłam, że Łapa strzeliła w głowę Sołtysa, aby ten się nie zmienił. W jej oczach widać było łzy. Wstała jednak i zaczęła iść z resztą w stronę północnej barykady. Karzeł wydał rozkaz, żeby ktoś pozbierał ciała naszych oraz szefa Gangu, a sam ruszył z resztą. Przebyliśmy drogę przez ciemniejsze uliczki. Ostoja wyglądała fatalnie, ale co najgorsze wciąż było słychać strzały. Walka gdzieś jeszcze trwała.
                Gdy dotarliśmy do ulicy przy ruinach barykady, zobaczyliśmy ulicę, na której było około trzydziestu zombie, a kolejne przewalały się przez zrujnowane wejście. Stało tu parę osób, które walczyły, a przy samej barykadzie zauważyłam dwie osoby z Gangu stojące i strzelające do nas. Nie wiedziałam czemu zombie ich nie atakowały, ale mogli oni wykorzystać fakt z filmów, gdzie ocalali nasmarowali się flakami i zombie ich nie rozpoznawały. Nagle usłyszałam dźwięk silnika i na ulicę wjechał samochód. Jechał prosto w naszą stronę. Jeden z ludzi z Gangu wystrzelił do niego i trafił prosto w szybę kierowcy. Po chwili okazało się, że trafił prosto w kierowcę, bo samochód stracił panowanie. Pierwsze co potrącił to strzelającego człowieka, następnie parę zombie, a na koniec uderzył w jeden z budynków w środku.

                Wycelowałam w samochód razem z Dymitrem i Łapą, gdy strażnicy z Torunia celowali w ostatniego z Gangu i zombie. Nagle jednak zobaczyłam, że ze środka wysiadają dwie osoby. Byli to Bobru oraz Wiktoria. Czerwone Flary wróciły!

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział! Doskonałe rozmieszczenie akcji i jej opis. Po prostu w niektórych momentach czułam jak zaczynam płakać. Twojej twórczości nie da się w żaden sposób opisać słowami ,nie da się opisać czymkolwiek.
    Dziara popełnił ogromny błąd, mam nadziej że po wszystkim zostanie ukarany. Żadnym rozdziałem mnie nie Zawiodłeś i każdy kolejny rozdział zaskakuje coraz bardziej i wyzwala we mnie wiele silnych emocji.Czekam z nie cierpliwością na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niniejszym moja skromna osoba nominuję Cię do Liebster Award. Resztę znajdziesz tu http://prawda-zrodzona-z-mroku.blogspot.com/2015/01/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Aj jaj, dawno mnie nie było. Pewnie nawet straciłeś nadzieję, że tu wrócę. Otóż wróciłam! Noc młoda, mogę wreszcie skomentować rozdziały :P

    Dodać dramaturgię! Boże! Co za reżyser się znalazł :D Zawsze mnie bawi, że tacy ludzie nie biorą pod uwagę faktu, że to może się obrócić również przeciwko nim samym. Jakiś zombie powinien mu odgryźć rękę. Pewnie tego nie zrobi bo to jedna z kluczowych postaci, ale ciekawe jakby sobie z taką sytuacją poradził. Normalny człowiek pewnie by się załamał. Później może jakoś zaakceptował, ale nie byłoby łatwo. A tu? Kurcze. Mam wrażenie, że miał by to głęboko gdzieś, a nawet by sobie wmówił, że lepiej się stało i bez ręki jest sprawniejszy.

    Nie wiem. Jakoś zapałałam sympatią do Jana.

    Ciekawi mnie też postać Karła. Wcześniej jakoś wydawał mi się osobą bujającą w obłokach oderwaną od rzeczywistości. Czy w takiej sytuacji załapał, że jednak ktoś pod nim dołki kopie? Czy uzna, ze to niedorzeczne.
    Jeszcze kurde, jakie wpuszczanie zombie do obozu jest głupie. nawet jak jest ich mało to właśnie jak się rozlazą to ciężko będzie ich wytłuc. Przecież wystarczy jeden zakażony, który ugryzie kogoś innego. I zaraz z 5 zombie zrobi się cała horda w mgnieniu oka.

    Łapa w swoim żywiole. To jest kobieta <3

    No nie, i po Janie :( A zaczynałam sądzić że on jest nawet na swój sposób normalny. A nie, jednak nie umarł :D Kurde, wiedziałam, że nie poświeciłby swojego życia. To by było durne, no ale... trzeba się wszystkiego spodziewać :D

    I tak, flary miały wyczucie czasu, ciekawe jakby się sprawy potoczyły jakby Bobru był na mniejscu :D Dobra, idę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo czekałem na moją najaktywniejszą komentatorkę :D Witamy ponownie!

      Jan wbrew pozorom nie jest takim wrednym człowiekiem na jakiego wygląda. Jest po prostu nieco zaślepiony wizją świata, jaką przedstawia mu Dziara. No i jest trochę szalony, co widać było na moście jeszcze za czasów Natalii.
      Jan tak łatwo się nie da on jednak wie o co walczy i zginięcie na ulicach Ostoi na pewno nie należy do jego celów :D
      Ciesze się ogólnie, że Łapa jest lubianą postacią. Przynajmniej jedna postać jest tak lubiana, że jakbym ją zabił to prawdopodobnie bym dostawał listy z pogróżkami do końca życia :P

      Usuń
  4. Wątpię, żebyś przeczytał ten komentarz, bo tak trochę jestem w tyle, ale i tak napiszę. c:

    Dawno temu przeczytałem 1 i 2 tom Apokalipsy, aż przestałem przy 3. Sam nie wiem czemu, ale wróciłem! Zamierzam nadrobić i raczej zdążę, zanim skończym tom 5 :P Lubię wystawiać opinię. ^^

    Ale ta nie będzie jakaś obszerna. Strasznie mnie tylko zasmuciła śmierć Sołtysa, bo był naprawdę sympatyczną postacią. Takim dziadkiem, który nad wszystkimi czuwał.

    Nie podoba mi się to co robi Magda. Owszem, prawdopodobnie postąbiłbym tak samo jak ona, ale po prostu mi to nie pasuje. Wszelkie jej działania są motywowane chęcią uratowania brata. Ale Dziara jest... Ekhem. Złym człowiekiem i jednak ufać mu dość ciężko. Magda mogła to rozegrać inaczej, a jednak mogłoby to się jeszcze gorzej skończyć. Więc pomimo, że zarówno mi, jak i Magdzie, to się nie podoba, to niestety jest to konieczne.

    Idę czytać dalej! ^^

    Pozdrawiam, Kylar!

    OdpowiedzUsuń