niedziela, 4 stycznia 2015

Rozdział 10: Przysługa

Rozdział 10, czwarty z perspektywy Bobra. Trochę zejście na inny temat, aczkolwiek dosyć ważne dla całego motywu Trzeciego Posterunku i Torunia. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)

---------------------------------------------

Rozdział 10 (Bobru): Przysługa


                Rodzina, która nas uratowała okazała się być naprawdę porządnymi ludźmi. Kiedy tylko Złomiarze się oddalili dali nam coś do zjedzenia i poskładali nas do kupy. Kasia założyła prowizoryczny okład na nogę Wiktorii, a następnie oczyściła dwie rany postrzałowe jakie zdążyłem dzisiaj zarobić. Byliśmy im wdzięczni i gdy tylko mieliśmy chwilę na rozmowę, postanowiliśmy to wykorzystać, aby z nimi porozmawiać. Za oknami robiło się już ciemno.
- Nie wiemy jak wam dziękować – powiedziałem siedząc pod ścianą w salonie. Cały dom był szczelny, okna były zasłonięte firankami, a drzwi założone metalową półką. Czuliśmy się tu bezpiecznie.
- Nie ma żadnego problemu – powiedział Rafał, głowa rodziny, drapiąc się palcami po czarno-siwej brodzie.
- Możecie nam trochę opowiedzieć o tych Złomiarzach? – zapytał Pablord – Mieszkam w okolicy praktycznie od wybuchu apokalipsy zombie, a jeszcze nie widziałem, żeby mieli taką grupę ludzi. W sumie dlatego też tu przybyliśmy. Nie otrzymywaliśmy żadnych informacji z okolicznego posterunku i obawialiśmy się, że coś mogło pójść nie po naszej myśli.
Rafał spojrzał ukradkiem na swoją żonę, a ona na niego. Po chwili milczenia mężczyzna odezwał się.
- Wybaczcie, ale póki co nie możemy wam nic powiedzieć – powiedział poważnym, smutnym głosem.
                Wiktoria wyszeptała coś złośliwie po cichu, a Pablord popatrzył na mężczyznę ze zdziwieniem.
- Chyba nie rozumiem… - zaczął Pablord.
- Niestety, ale nie powiemy nic, póki nam nie pomożecie – wystrzelił nagle Andrzej, syn Rafała. Chłopak był nieco grubszy ode mnie, ale też lepiej umięśniony. Miał wysuniętą szczękę, na której było widać kępkę twardych, czarnych włosów.
- Jak mamy wam pomóc? – zapytałem.
- Możemy porozmawiać o tym rano? – zaproponował starszy mężczyzna – Robi się ciemno, wy musicie odpocząć, noga Wiktorii wciąż jest w kiepskim stanie, a my musimy wszystko przemyśleć. Moja żona przygotowała wam trzy posłania w pokoju obok, chyba nic się nie stanie jak nie wyruszycie z powrotem dzisiaj tylko jutro, co?
Przegryzłem boleśnie wargę, aż kącikiem ust poleciała strużka krwi. Ci ludzie nas uratowali, ale coraz mniej mi się podobało to czego od nas wymagają. Musiałem się jednak zgodzić. Byłem tak zmęczony i obolały, że ledwo trzymałem się na nogach.
- Niech i tak będzie – zadecydowałem wstając.
- Mam jeszcze jedną prośbę – oznajmił Ryszard.
Zatrzymałem się, aby posłuchać czego od nas chciał.
- Nie wychodźcie ze swojego pokoju gdy już tam wejdziecie – powiedział tajemniczo. Miał do tego prawo. To on był gospodarzem. Pożegnaliśmy się z całą czwórką i ruszyliśmy do wyznaczonego pokoju. Był on prawie pusty, nie licząc trzech posłań oraz małej szafki pod ścianą, na której stała butelka wody oraz wazon z suchymi kwiatami.
                Zamknąłem za sobą drzwi i ciężko upadłem na posłanie. Byłem wykończony. Pablord i Wiktoria położyli się na posłaniach obok i chcąc w końcu odpocząć odwrócili się na boki. Musieliśmy jednak ustalić spójny plan na jutro. Z pozycji leżącej przeszedłem do siedzenia.
- Słuchajcie musimy coś ustalić – powiedziałem.
- Odnośnie tego co jutro zrobimy? – zapytał Pablord.
- Tak. W końcu sam nie wiem, niby ci ludzie nas uratowali, ale czego mogą od nas chcieć? Jeżeli mieszkają tutaj to dlaczego nie przeniosą się do Ostoi, która jest niecałe sto kilometrów stąd? – zapytałem.
- Może się boją ludzi z Torunia? – odpowiedziała Wiktoria.
- W ogóle myślę, że to nie będzie nic miłego, to co nas jutro czeka. Mam nadzieję, że to nie będzie nic niebezpiecznego, bo teraz jak tak myślę, to wydaje mi się, że sami moglibyśmy teraz uciec i sprawdzić trzeci posterunek. Dziara kazał nam sprawdzić, a nie dowiedzieć się co się stało – stwierdził Paweł ziewają przeciągle.
- Z drugiej strony spójrz na to tak, że Złomiarze mogą stanowić poważne zagrożenie dla Torunia. Być może nawet większe od Gangu. Myślę, że powinniśmy zrobić o co nas proszą ci ludzie i dowiedzieć się jak najwięcej, a jak sprawa zacznie przybierać niekorzystny obrót to uciekniemy, znajdziemy pojazd i wrócimy do Torunia – powiedziałem dotykając się w swędzące resztki tego co zostało z mojego ucha. Straciłem sporą, górną część lewego ucha i miałem nadzieję, że nic mi się nie stanie.
- W sumie to ci ludzie mogli już nas zabić, albo po prostu zostawić nas na pastwę Złomiarzy, a tego nie zrobili. Wątpię, żeby mieli jakieś złe zamiary – ocenił Pablord.
- Wiecie co mnie naprawdę martwi panowie? Gdzie jest Jonasz? – powiedziała blondynka.
                To było dobre pytanie. Jonasz został z tyłu, żeby pomóc nam uciec, a potem już go nie widzieliśmy. Czy udało mu się uciec, czy zginął? Może już jest w drodze powrotnej do Torunia?
- Będziemy musieli się za nim rozglądać, może schował się w jednym z okolicznych domów na noc, albo wrócił do Torunia. Musimy być dobrej myśli – powiedziałem – A teraz idźmy spać. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Nie musiałem powtarzać, wszyscy ułożyli się i już po chwili spali. Ja leżałem jeszcze chwilę pomimo zmęczenia i analizowałem jak zwykle wszystko co mi chodziło po głowie. To był dopiero drugi dzień od wyjazdu do Torunia, a nawet poza jego murami dużo się działo. Strach pomyśleć co mogło się dziać w samej Ostoi, jeżeli Dziara zaczął jakąś akcję bez nas. Gdzie mogła być teraz Łapa? Pewnie siedziała w budynku Rady Torunia z Sołtysem i resztą i planowali coś ważnego. Erni tez musiał być już gdzieś daleko, najprawdopodobniej w okolicach Białegostoku. Nie martwiłem się teraz o niego tak jak wtedy, gdy myślałem, że zginął w Supraślu. Był z Łowcą i Cinkiem, a to zdecydowanie dobry zespół. Z resztą pojechał w stronę, którą mu oczyściłem, kiedy sam jechałem do Torunia. Wszystko będzie dobrze, z tą myślą poszedłem spać.
                Obudziłem się z samego rana i ku mojemu zaskoczeniu ani Wiktoria, ani Pablord już nie spali. Siedzieli i rozmawiali o czymś po cichu. Przywitałem się z nimi i wstałem, żeby rozprostować kości. Obie rany postrzałowe mnie bolały, ale ból był bez porównania z tym wczorajszym. Nie miałem humoru już od samego początku dnia, a to co nas czekało z pewnością nie miało nam go poprawić. Wyszliśmy z naszego pokoju we trójkę i skierowaliśmy kroki do kuchni. Wszędzie było ciemno, więc to naprawdę utrudniało zadanie poruszania się. Wpadłem raz w wiadro pełne jakiegoś płynu robiąc tym sporo hałasu. Miałem nadzieję, że nie obudziłem naszych gospodarzy, ale wątpiłem, żeby jeszcze spali.
                Zgodnie z moimi oczekiwaniami, kiedy weszliśmy do pokrytej całunem ciemności, kuchni to od razu zobaczyliśmy czwórkę osób krzątających się po kuchni. Usiedliśmy na wolnych krzesłach przy dużym, drewnianym stole. Wyspałem się całkiem nieźle, porównywalnie z ostatnią nocą w domku na wsi, ale teraz czułem niepokój. Nie mogąc wytrzymać ciszy przywitałem się z gospodarzami i zapytałem prosto z mostu.
- Czego od nas oczekujecie?
Głowa rodziny, która zajmowała się akurat ostrzeniem noża spojrzała na mnie. Ten człowiek nie budził we mnie strachu, ani właściwie żadnych innych emocji.
- Widzę, że nie możecie się doczekać, aż wrócicie do Torunia i przekażecie dowódcy raport z sytuacji. Rozumiem. Przechodząc do sedna chcieliśmy was prosić o pomoc w odzyskaniu zapasów z jednego, okolicznego miejsca. Jest tam pełno trupów, możliwe też, że spotkacie tam Złomiarzy, ale jest tam mnóstwo zapasów, których potrzebujemy żeby przeżyć w tym miejscu dłużej – wytłumaczył.
Traciłem powoli cierpliwość.
- Jednego nie rozumiem, czemu po prostu nie pojedziecie z nami do Torunia? Zapasów i miejsca starczy bez problemu, dostaniecie pracę i będziecie mogli żyć tam długo i szczęśliwie – powiedziałem.
Zobaczyłem na twarzy Rafała grymas czegoś na podobieństwo gniewu. Zniknął on jednak równie szybko jak się pojawił.
- Słuchaj młody człowieku, uratowaliśmy was i przyjęliśmy, więc prosiłbym cię, żebyś nie zadawał mi takich pytań i nie przedstawiał podobnych propozycji. Możesz mi to obiecać? – zapytał.
- Wciąż nie rozumiem, ale nie ci będzie. Żadnych wzmianek o Toruniu – powiedziałem, ważąc każde słowa i uważając, żeby go więcej nie denerwować – To gdzie i kiedy możemy wyruszyć?
- Myślę, że… - zaczął, ale wypowiedź przerwał strzały, a właściwie seria strzałów z zewnątrz. Nie były skierowane do nas, ale ktoś tam walczył. Poderwałem się jak szalony i podbiegłem w kierunku okna, ale Rafał zastąpił mi drogę.
- Nie podchodź do tego pieprzonego okna, chcesz nas zabić?! – krzyknął.
                Wtedy uświadomiłem sobie, że ci ludzie boją się Złomiarzy i to bardzo. Odsunąłem się delikatnie i wróciłem na miejsce. Tam za oknem mógł właśnie walczyć Jonasz.  Po chwili jednak wszystko ucichło, a Rafał kontynuował rozmowę.
- Myślę, że powinniście zjeść i wtedy wyruszyć. Sklep, o którym mówimy jest dwie ulice dalej, w drugą stronę niż jest złomowisko. Poznacie go po wiszącym szyldzie i dużym rozmiarze. Kiedy będziecie już w środku udacie się na stanowisko gdzie sprzedawali puszkowaną żywność i leki i weźmiecie ile dacie radę w te plecaki – powiedział wskazując palcem trzy duże, górskie plecaki leżące pod ścianą – Rozumiecie?
Kiwnęliśmy głowami na znak, że tak. Trochę mi ulżyło. Myślałem, że ich prośba będzie wymagała o wiele ryzykowniejszych akcji, ale całe szczęście okazało się, że nic z tych rzeczy.  Nie widziałem jeszcze kompleksu, który mieliśmy zaatakować, ale miałem nadzieję, że załatwimy to jak najszybciej i dowiemy się w końcu czegoś konkretnego. Zjedliśmy szybko mięso z puszki z słabym, rozwodnionym piwem na śniadanie i około pół godziny później byliśmy gotowi do drogi.
                Nałożyliśmy plecaki i poprawiliśmy broń. Już mieliśmy wychodzić, kiedy spojrzałem na Wiktorię z obawą. Wciąż utykała i mogła nas spowolnić, lub też po prostu zginąć. Już chciałem zwrócić jej uwagę, kiedy zauważyła, że na nią patrzę.
- Słuchaj Bobru, siedzę w tym gównie równie długo co ty, więc zaufaj mi, że moja pomoc się przyda, a będę mogła nieść dodatkowe zapasy. Z moją nogą jest o niebo lepiej niż wczoraj.
Nie chciałem się z nią kłócić. Wyszliśmy z domu ostrożnie rozglądając się po bokach.  Będące na lewo złomowisko wydawało się obserwować nas niczym wielki, przyczajony przeciwnik. Skręciliśmy jednak w prawo i zamykając za sobą drzwi zaczęliśmy wędrówkę.  Przechodziliśmy po cichu przez płotki i murki, starając się zrobić jak najmniej hałasu. Dodatkowo rozglądaliśmy się jak szaleni i kucaliśmy za każdym razem, gdy usłyszeliśmy jakiś hałas. Zazwyczaj jednak był to szwendacz zaplątany w ogrodzenie lub uderzający w płot.  Pogoda dzisiaj była całkiem dobra do wędrówki – było rześko, nie padało, a na niebie co jakiś czas pojawiało się słońce.
                Pierwszą ulicę przebyliśmy bez żadnych problemów, ale druga była już wyzwaniem. Z daleka dało się zauważyć spory budynek, dwupiętrowy, którego szyld w połowie zwisał, a w połowie trzymał się ściany budynku. Był jednak tak zniszczony, że nie dało się przeczytać nazwy sklepu. Przed budynkiem, na ulicy, na której stały dwa duże rozbite o siebie auta, szwendało się parę trupów.  Niestety stały on tuż przed wejściem i jeżeli nie chcieliśmy tracić czasu, ani robić hałasu musieliśmy podejść i zabić je z bliska. Ledwo wyszedłem na ulicę, a trupy odwróciły się w moją stronę. Wyjąłem nóż i wbiłem z impetem w czaszkę pierwszego zombie. Drugie nacierało w moją stronę, ale Pablord był szybszy i zaatakował trupa wywracając go i wbijając ostrze w czaszkę. Walka przebiegła bez większych problemów i już po chwili weszliśmy do zrujnowanego sklepu.
                Parter budynku przypominał typowy sklep – kasy przy wejściu, a za nimi długie rzędy półek z produktami. Było tutaj dosyć jasno, bo mniej więcej na środku sali była spora dziura, którą wpadało światło dzienne. Włączyłem latarkę i przejechałem delikatnie po tabliczkach nad działami, żeby zlokalizować te interesujące nas. Już teraz słyszałem zombie, chociaż ich jeszcze nie widziałem. Musiało być ich sporo, bo jęczały z całkiem duża częstotliwością. Przeszły mnie ciarki. Zastanowiłem się chwile, czy nie wziąć tego co mamy i nie uciec. Ale podróż miastem do samego posterunku i badanie co mogło się tam stać mijało się z celem. Złomiarze nas szukali i prawdopodobnie pojechali właśnie w okolicę Trzeciego Posterunku. Wiedzieli, że jesteśmy z Torunia.
                Zauważyłem dużą, lekko przysmaloną tabliczkę z napisem „Żywność puszkowana” i pokazałem ją towarzyszom.
- Nie rozdzielamy się. Jest tu ciemno i prawdopodobnie wchodzimy w niezłe gówno. Trzymajcie się blisko siebie i starajcie się nie hałasować. Damy radę – zmotywowałem towarzyszy po czym przeskoczyłem od dawna nie działającą bramkę prowadzącą do konkretnej części sklepu.  Poczekałem, aż barierkę przeskoczy Pablord oraz Wiktoria i weszliśmy do środka. Interesujący nas dział był kawałek dalej i musieliśmy przejść praktycznie cały sklep, żeby się tam dostać, ale co gorsza leki będziemy musieli brać z piętra, bo tutaj nie widziałem miejsca, gdzie one mogły być. Już na pierwszej prostej, pomiędzy rzędami zgniłych warzyw, a pustymi półkami, na których ostały się ostatnie słoiki z konfiturami, zauważyliśmy dwa trupy.
                Oczywiście wydały one okrzyk, piekielny jęk, gdy tylko nas wyczuły i zaczęły pełzać w naszą stronę. Podałem latarkę Wiktorii i poprosiłem, żeby oświetlała nam drogę, bo sama nie powinna ryzykować mając taki problem z nogą.  To ja i Pablord graliśmy główne skrzypce. Pozbyliśmy się dwóch przeciwników bez większych problemów i starając się iść jak najszybszą drogą, ruszyliśmy przez dział z nabiałem oraz pieczywem, oraz wystawy mięsa, do zachodniej części sklepu, gdzie zauważyliśmy spory zapas puszek. To miejsce było tak głęboko w sklepie, że mało kto tu docierał i prawdopodobnie zabiliśmy po drodze przynajmniej paru, którzy przybyli do tego sklepu z tym zamiarem.
                Uklęknąłem przy półce zdejmując plecak, gdy nagle coś upadło dwa działy obok, tam gdzie były słodycze. Usłyszeliśmy tylko ciche kurwa po czym dźwięk upadających paczek. Ktoś był tutaj z nami. Schowałem się jak najszybciej przy jednej z niższych półek i wychyliłem. Wiktoria zgasiła latarkę, a Pablord położył trupa, który wygrzebał się z stosu napojów gazowanych gdy nas wyczuł. Zobaczyłem mężczyznę ze strzelbą, który łamał właśnie czaszkę jednemu z trupów, kolbą swojej broni. Nie wahałem się ani chwili. Wymierzyłem i strzeliłem. Mężczyzna upadł trafiony w szyję i chwilę wydawał agonalne dźwięki dławienia się własną krwią po czym ucichł. Strzelanie nie było dobrym pomysłem, bo usłyszałem jak okoliczne zombie zaryczały jak jeden mąż i z pewnością teraz, każdy kto był w sklepie wiedział o naszej obecności. Jaki jednak miałem wybór? Mężczyzna z pewnością jakby zauważył nas to nie wahałby się ani chwili. Możliwe, że nawet nie chciałby nas zabijać, ale w tych ciemnościach mogliśmy go wystraszyć na tyle, że mógłby to zrobić odruchowo.
                Odwróciłem się w stronę towarzyszy dając im znak, że pozbyłem się zagrożenia i pokazując  Pablordowi, że za jego plecami jest parę trupów.
- Rzuć tutaj plecak, zapakujemy też ciebie, a ty nas osłaniaj – zaproponowałem.
Pablord bez słowa sprzeciwu rzucił plecak i odwrócił się, żeby odpierać ataki zombie. My pakowaliśmy po parę puszek naraz do naszych plecaków i gdy jeden zapełniliśmy prawie całkowicie i zabraliśmy się za drugi zobaczyliśmy, że zombie nadchodzą także z drugiej strony.
- Kurwa nie wyjdziemy stąd – krzyknął Pablord.
- Mam pomysł – stwierdziłem nagle – Wiktoria wrzucaj przez chwilę sama.
                Wstałem i zabijając dwa trupy za moimi plecami sięgnąłem do kieszeni. Poczułem dumę i adrenalinę, kiedy wyjąłem z niej flarę i odpaliłem. Czerwone światło rozświetliło sklep. Z głośnym sykiem rzuciłem flarę w drugą cześć sklepu, żeby zombie chociaż na chwilę się od nas odczepiły. Można powiedzieć, że to podziałało bo po zabiciu paru kolejnych przestały do nas przychodzić. Zdołaliśmy spokojnie dokończyć zbieranie jedzenia i ruszyć w kierunku schodów niedaleko stąd. Mój plecak był najcięższy, a ten w połowie zapakowany dałem Pablordowi. Wiktoria na razie nosiła pusty, ze względu na jej kostkę.
                Gdy chciałem postawić pierwszy krok na schodach, coś złapało mnie i wywróciło. To był zombie zakopany w stercie jedzenia. Poczułem jak upadam ciężko na plecak wypchany puszkami, aż zaparło mi dech w piersiach. Po chwili jednak nachylił się nade mną Pablord i pewnym ciosem zdjął trupa, który mnie trzymał.
- Dzięki stary – podziękowałem krótko.
- Jesteśmy Czerwonymi Flarami. Nie chcę tracić kolejnego kompana – nawiązał do zniknięcia Jonasza.
Wspięliśmy się bez większych problemów na piętro i ku naszej uldze było tu znacznie mniej trupów. Parę jednak leżało zabitych, co oznaczało, że ktoś tu mógł być. Wyciągnęliśmy pistolety i zaczęliśmy powoli się skradać. Piętro budynku było dosyć proste – spore, okrągłe pomieszczenie i parę szyldów oraz drzwi prowadzących do różnych sklepów. Szybko zlokalizowaliśmy aptekę i mając problemy z odgarnięciem ciał blokujących drzwi, weszliśmy do środka. Prawie natychmiast zdałem sobie sprawę, że ktoś tu jest. Usłyszałem głośny krzyk i zobaczyłem szarżującą na nas postać. Była na tyle szybka, a pomieszczenie na tyle nieduże, że dosyć szybko do nas dotarła, nawet nie zdołaliśmy wystrzelić. Postać miała w ręce sporych rozmiarów kij, którym mnie zdzieliła po głowie. Zamroczyło mnie i upadłem.
                Gdy się ocknąłem nie mogło minąć zbyt dużo czasu. Delikwent, który nas zaatakował leżał z przestrzeloną na wylot głową przy ladzie, a Wiktoria szukała na zapleczu jakichś bandaży dla mnie. Pablord pakował leki do swojego plecaka. Poczułem plamę krwi  po prawej stronie głowy.
- Co jest… - zacząłem.
- Już go zabiliśmy. To był jakiś ćpun – stwierdziła Wiktoria pokazując ladę, na której było widać lufkę oraz sproszkowane leki – Chyba oszalał.
- Musimy stąd spierdalać… - stwierdziłem próbując wstać. Plecak jednak skutecznie mi na to nie pozwalał.
- Poczekaj, zabandażuje ci tą ranę i przemyje wodą utlenioną, zanim stracisz za dużo krwi – powiedziała kuśtykając w moją stronę. Zajęła się opatrywaniem mnie, a Pablord oświadczył, że mamy wszystkie przydatne leki i możemy stąd iść.
- Wiktoria włożyłem do twojego plecaka bandaże i takie tam, żebyś się za bardzo nie obciążyła – stwierdził Pablord.
- Dzięki – powiedziała pod nosem.
- Wynośmy się stąd w cholerę – stwierdziłem, po czym wstałem i rozejrzałem się po korytarzu. Nie było tu nikogo, poza dwoma zombie. Ominęliśmy je i ruszyliśmy na drugie schody, które wychodziły w innej części sklepu, bliżej wyjścia. Zbiegliśmy po nich jak najszybciej. Biegło mi się bardzo ciężko, ucho zaczęło mnie boleć od którego z upadków, głowa bolała mnie jeszcze bardziej, a plecak usilnie starał się mnie wywrócić.
                Na dole wciąż paliła się flara. Było przy niej mnóstwo zombie.  Wykorzystaliśmy to, żeby jak najszybciej opuścić sklep. Kiedy wyszyliśmy odetchnąłem z ulgą. Cała akcja zajęła nam około pół godziny, a byliśmy praktycznie cali, więc można było powiedzieć, że się nam poszczęściło. Powrót był wyjątkowo szybki. Chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć do domu rodziny Rafała i mieć tą sprawę już za sobą. Gdy znaleźliśmy się w środku , zauważyłem, że coś musiało się stać. Rafał był w jeszcze podlejszym humorze niż przed naszym wyjściem, a Kasia siedziała w kącie całkowicie nieobecna.  Zrzuciliśmy plecaki i usiedliśmy ciężko.
- Tutaj są rzeczy, o które prosiliście. Cały plecak leków, cały plecak jedzenia w puszkach i jeden pół na pół. Teraz mów co wiesz, musimy stąd spadać – powiedziałem.
- Musicie i to jak najszybciej – stwierdził Rafał.
- Co masz na myśli? – zapytałem.
- Przed chwilą przed naszym domem pojawił się spory oddział Złomiarzy. Szukają was. Musicie stąd uciekać – wręcz krzyknął. Jego syn i córka zaczęli rozpakowywać zapasy.
- Nie pójdziemy nigdzie bez informacji – zapewniłem nie przerywając kontaktu wzrokowego z mężczyzną.
- Uparty z ciebie sukinsyn – przyznał Rafał i uśmiechnął się krótko.
- A więc, do rzeczy im szybciej się dowiemy wszystkiego, tym szybciej sobie pójdziemy.
                Rafał westchnął i spojrzał na żonę.
- Dobra, Złomiarze rosną w siłę. Myślę, że niedługo będą mieli setkę ludzi. Wszyscy szukają miejsca na przetrwanie właśnie u nich, bo jest ich sporo, są dzicy, ale lojalni. Nie zostawiają swoich na pastwę zombie lub ludzi. Walczą do końca. Parę dni przed waszym przyjazdem widzieliśmy dym z okolic Trzeciego Posterunku. Poszedłem wtedy tam z córką i zobaczyliśmy około dwudziestu związanych ludzi. Słyszałem… słyszałem jak robili selekcję – tutaj głos mu się załamał. Wstał i podszedł do szafki, żeby wyciągnąć piwo. Odkapslował je jednym sprawnym ruchem i przystawił butelkę do ust. Po paru łapczywych łykach kontynuował – Pytali każdego, czy chce dołączyć do Złomiarzy. Jak odpowiedź była twierdząca to rozkuwali ich i dawali broń, a jak nie… to zabijali. Uciekałem wtedy jak nigdy. Od tamtej pory nie opuszczamy tego domu. Więc wasi ludzie są po stronie Złomiarzy, a reszta nie żyje. Wasz posterunek upadł.
To nie były dobre wieści.
- Ale dlaczego oni tak chętnie dołączają do tych bandytów? – zapytałem.
- Chodzą pogłoski, że Złomiarze… że wśród nich jest naukowiec, który wie jak wyleczyć to gówno. Chronią go i zbierają materiały na antidotum przeciwko zombie – powiedział.
                Otworzyłem szeroko usta, tak samo zresztą jak Pablord i Wiktoria. Lek na apokalipsę? Czy to było możliwe? To nie mogła być prawda.
- Pierdolisz. To nie jest możliwe – stwierdziła Wiktoria.
- Nie wiem czy jest, czy nie jest. Tak słyszałem – powiedział.
- Skąd słyszałeś? – zapytałem ostrożnie. Wtedy usłyszałem dźwięk przeładowania pistoletu. Odwróciłem się i zobaczyłem, że syn Rafała mierzy do nas. Po chwili Zuzia i Kasia oraz sam Rafał do nas wymierzyli.
- Bo my też jesteśmy Złomiarzami – powiedział.
Zadrżałem. Czy to nie było oczywiste? Nie mieliśmy szans ich teraz pokonać. Byliśmy na ich łasce.
- Błagam, pomyśl jeszcze… - zacząłem.
- Okazaliście się być w porządku ludźmi. Spierdalajcie stąd, bo za parę minut wrócą tu większa grupą. Po prostu spierdalajcie! I nie pokazujcie się tu nigdy więcej – krzyknął Rafał po czym opuścił broń.
                Nie musiał powtarzać dwa razy. Zebraliśmy swoje rzeczy i wybiegliśmy.  Biegliśmy długo, aż złomowisko całkowicie zniknęło nam z oczu. Byliśmy jednak tak zmęczeni, że gdy zobaczyliśmy domek na uboczu to się tam zatrzymaliśmy, aby odpocząć. Musieliśmy znaleźć środek transportu i jak najszybciej wrócić do Torunia. Czas uciekał. Spędziliśmy parę godzin w domku na uboczu, ktoś z nas ciągle trzymał wartę, a reszta odsypiała i jadła, żeby zregenerować siły. Byłem wykończony. Teraz w pełni rozumiałem jak problematyczna jest praca Czerwonych Flar.
- Wracamy po nasz samochód pod złomowiskiem? – zapytał Pablord.
- Wolę już wracać na piechotę – powiedziała Wiktoria rozmasowując kostkę.
- Musimy dotrzeć do Torunia jak najszybciej. Jeżeli Złomiarze będą chcieli nas zaatakować musimy ich ostrzec! – powiedział Pablord.
- Znajdziemy coś po drodze. Z dala od tego pieprzonego Złomowiska – wtrąciłem.
                Po odpoczynku słońce powoli zaczęło zachodzić, więc pod osłoną nocy mieliśmy szansę uciec. Jeżeli Złomiarze wciąż nas szukali, mogliśmy mieć problem w poruszaniu się za dnia. Gdy zostawiliśmy za sobą Grudziądz i zdołaliśmy znaleźć pięć niezdatnych do jazdy aut zaczęliśmy rozglądać się za schronieniem na noc.
- Praca pełna emocji – wyszeptał ironicznie Pablord, siłując się z zamkiem.  Weszliśmy do środka małej szopy pośrodku pola. Nie mieliśmy niczego lepszego na tą noc. Było dosyć zimno, więc położyliśmy się obok siebie. Musieliśmy to jakoś przetrwać i dotrzeć jutro do Torunia. Czekała nas ciężka droga.

7 komentarzy:

  1. Jak zwykle genialnie. Pełno niespodziewanych zdarzeń. Nie myślałam ze ci ludzie mogą się okazać złomiarzami.Najbardziej mnie ciekawi czy cała ta dość spora grupa "głównych" ocalałych dołączy się do jakiejś innej np do tej, którą napotkał Erni lub do złomiarzy (w co szczerze wątpię, choć to by mogło być ciekawe). Ciekawi mnie również co będzie z siostrą Łapy i bratem Magdy ,oraz czy trudna sytuacja Magdy łatwo się załatwi. Czy ma zamiar wszystko powiedzieć Łapie czy zagra tak jak jej karze Dziara (ten znienawidzony przez wszystkich pasożyt). Ach. Taki ogrom pytań a tak mało informacji do odpowiedzi.
    Co będzie z lekarstwem?
    Czy wszystko pójdzie lepiej?
    Czy warto wynosić się z Torunia całą ekipą jak najszybciej?
    Wszystko to jedna ogromna zagadka bez końca (przynajmniej póki co).
    Swoją drogą twój blog przypomina trochę Polsat ;D Długie przerwy między rozdziałami (choć wystarczające) i te zakończenia no Bobru... Przez ciebie oszaleje z ciekawości co dalej :/ Choć masz to wyczucie kiedy skończyć a kiedy nie i co urozmaici cała opowieść. No ale rośnie nam tu drugi Polsat ;D
    Żałuje tylko że nie czytam "Apokalipsy": od początku. Szkoda :c
    I z góry przepraszam za interpunkcje lub jag bym pomyliła imiona. No ale nie jestem dobra z Polaka ;/

    Tyskak


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. Sporo pytań, ale staram się budować tak wszystko, żeby żaden motyw nie pozostał kompletnie bez odpowiedzi. Dorzucam informacje to tu to tam i jakoś to leci :P Niestety te długie przerwy jakoś przeżyć musicie, bo dużo roboty z pisaniem jest i jednak tych pięciu dni potrzebuje :P
      A nadrobić musisz koniecznie, w przerwie pomiędzy tomami, albo jak będziesz miała trochę czasu :P

      Usuń
  2. Koleżanko Tyskak, kiedyś w oczekiwaniu na ten tom, przeczytałem 2 poprzednie tomy(po raz drugi) więc myślę że jeśli Bobru będzie robił 4 tom to możesz spróbować doczytać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pogratulować. Świetne rozwinięcie akcji.
    Czy naprawdę istnieje lekarstwo na to cholerstwo?
    Złomiarze, czyli nowa frakcja która zagraża Toruniowi.
    Czy zabierać ekipę i wiać?
    Czy wszyscy przeżyją wracając do Torunia?
    Masa ciekawostek więc warto czekać na nowe rozdziały.

    OdpowiedzUsuń
  4. No moment wyjawienia przez tę rodzinę, że są Złomiarzami - obłędny i creepy. W pierwszej chwili myślałam, że faktycznie ich tu zastrzelą! Choć myślałam, że ukrywają coś innego. Jakiegoś swojego brata zamienionego w zombie, albo coś w tym stylu.

    Akcja w sklepie przeprowadzona bardzo szybko i sprawnie. Każdy ruch był dokładnie przemyślany choć trzebabyło działać w ekstremalnych warunkach. Z tymi słodyczami to na bank byłabym ja hahaha ^łasuch^ W sumie to zdziwiłam się z jaką łatwością Bobru podjął decyzję o wyeliminowaniu tego faceta. Oczywiście to było logiczne, że facet mógł wystrzelić bo się przestraszył, ale z drugiej strony mógł być całkowicie niewinny.

    Teraz sobie zdałam sprawę, że chyba nic nie napisałam o tym jak śledzą Erniego. Problem polega na tym, że Ocalały jedzie zawsze tą samą drogą i śledzeni znają ich kolejne ruchy. Jakby zmienili trasę. Np przenieśli przystanek, szpiegom byłoby trudniej.

    Wracając do obecnego rozdziału, ciekawa jestem czy faktycznie coś istnieje na wyleczenie tego. Aby coś wyleczyc należy zrozumieć jak to powstało,a nie wiem czy byliby ludzie w stanie to odkryć nie wiedząc gdzie to wszystko się zaczęło. Ale to byłaby fajna odskoczna od problemów w obozie, bo wraca się do życia zombie i ich zachowań.

    I jeszcze pozostaje kwestia listu. Skoro posterunek upadł to mogą go przeczytać. A jak dziara się zapyta co zrobili z listem to mogą powiedzieć, że został w jakimś plecaku, a plecak wybuchł w samochodzie xD

    Idę czytać dalej :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezła rodzinka, co? :D Podejrzani od początku, ale ostatecznie miłosierni, w końcu dostali co chcieli.
      Eliminacja czasami jest niestety konieczna, Bobru wiedział, że każda sekunda dłużej w Grudziądzu równa się mniejszą szansą na przetrwanie. Dlatego nie ma czasu na sprawdzanie czy ktoś jest dobry czy nie.
      To jest pewien problem Zbłąkanego Ocalałego, ale dzięki temu może zgarniać kolejnych ludzi. Ale Erni jednak podejmuję ogromne ryzyko, bo szansa na pułapkę rośnie z podróży na podróż. Gdyby tylko Złomiarze przejęli tą trasę to mogłoby być naprawdę nieciekawie dla ekipy z Zbłąkanego.
      Informacja o szansie wyleczenia jest bardzo podejrzanym motywem. No bo cholera wie czy Złomiarze rzeczywiście mają kogoś kto zna rozwiązanie, czy może kitują. Strach strzelać do kogoś kto może uleczyć to wszystko, a nie wiadomo czy on nawet nie istnieje :D To będzie spory problem dla ludzi z Torunia.

      Usuń