wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 11: Nie bój się

Rozdział 11, czwarty z perspektywy Natalii. Ekipa regeneruje się po starciu z kanibalem, ale oczywiście nie ma zbyt wiele czasu na wytchnienie. Spotykają na drodze do Torunia kolejnych ludzi. Jak to się skończy? Czytajcie, a się dowiecie :) Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.

------------------------------------------------------

Rozdział 11 (Natalia): Nie bój się


                Wciąż miałam w uszach dźwięk motoru, którym kanibal uciekł ze swojego domu. Wciąż przed oczami rozgrywał mi się ten sam horror. Śmierć Najmłodszego i Przystojnego była sporą stratą. Teraz było nas czterech, w tym Gigant, który nie mógł chodzić o własnych siłach oraz Młoda, która nie umiała walczyć. Bałam się o to, że ktoś nas znowu napadnie. Sytuacja była bardzo ciężka, a droga do Torunia daleka. Jechaliśmy na północny-zachód omijając duże miasta i starając się nie pakować w tarapaty. Gigant drzemał z tyłu pojazdu, a ja obserwowałam słońce, które było wysoko na niebie.  Zapasy na razie mieliśmy, więc o to się nie martwiłam tak samo broń. Planowałam jak moglibyśmy pojechać, żeby zahaczać tylko małe wioski, ale nie było to łatwe. Minęliśmy nad ranem Łomżę i za parę godzin powinniśmy być przy w okolicach Makowa Mazowieckiego. To będzie mniej więcej połowa drogi do Torunia. Nie wiedziałam w sumie czego mam się spodziewać po tym miejscu, ale miałam nadzieję, że jakoś to się ułoży.
                Młoda też drzemała oparta twarzą o okno. Współczułam jej. Była z ludźmi, których ledwo znała, daleko od swojej jedynej rodziny – siostry. Łapa prawdopodobnie nie żyła, gdy ostatni raz ją widziałam uciekała w kierunku Białegostoku z Nieznajomą. Szkoda mi było tego co się stało, ale akurat tej dziewczyny nie żałowałam. Łapa była okrutna i pokazała to nie raz chociażby okaleczając Eryka. Eryk. Wspomnienia bezpiecznego Obozu po odbiciu go przez Bobra były cudowne. Mieliśmy wszystko i wszyscy żyli. Mogliśmy tam się bronić przez długie miesiące, ale teraz było już po wszystkim. Została nas czwórka, a Gigant, który był moją jedyną podporą teraz był w fatalnym stanie. Byłam zdana na siebie.
                Jadąc główną drogą zauważyliśmy z Najstarszym rozbitą ciężarówkę na poboczu. Poprosiłam go żeby się zatrzymał bo to co zauważyłam w środku, przez otwarte drzwi do ładowni wyglądało obiecująco. Wysiadłam i stwierdziłam, że jest na tyle ciepło, że nie potrzebuje nawet kurtki. W końcu według moich obliczeń zbliżał się luty. Już niedługo uciążliwa biała pierzyna okrywająca cały świat zniknie i w końcu będziemy mogli chodzić normalnie ubrani z pełną swobodą ruchów. Co prawda zombie znowu staną się bardziej niebezpieczne, ale kiedyś dawaliśmy sobie z nimi radę to i teraz damy.  Podeszłam bliżej trzymając w ręce pistolet i celując we wszystkie strony. Wydawało się być bezpiecznie. Schowałam broń za pasek i oburącz otworzyłam drzwi do ładowni z głośnym skrzypnięciem. W środku było mnóstwo pudełek z puszkami. Całe stosy jedzenia konserwowanego. Zawołałam Najstarszego i kolejne dziesięć minut przekładaliśmy opakowania z ładowni do naszego bagażnika. Zapakowaliśmy w sumie pięć kartonów, które mogły nam spokojnie starczyć na miesiąc jak nie więcej.
                Zadowolona z znaleziska wróciłam do samochodu i pojechaliśmy dalej. Z nudów zaczęłam czyścić pistolet, który z pewnością tego od czasu do czasu wymagał. Poklepałam ręką po kieszeni spodni i zauważyłam, że mam tam jeszcze pięć naboi. Kolejne siedem było w magazynku. To wszystko co miałam. Nie było tego dużo. Na pewno nie mieliśmy odpowiedniej ilości amunicji do walki z Ocalałymi. W samym domu kanibala wystrzeliliśmy o wiele więcej niż powinniśmy, a przecież nie zabiliśmy tego starca.
                 Podróż dłużyła się, a słońce powoli chowało się za horyzontem. Całe szczęście byliśmy jednak naprawdę blisko celu i już widzieliśmy miasto. Zjechaliśmy na pobocze i zaczęliśmy planować czy warto wchodzić tam teraz, czy dopiero z rana.
– Moglibyśmy w sumie przenocować, w którymś z domów – zaproponował Najstarszy.
– Jeżeli to ma być dom z kimś takim jak tamten staruch to ja dziękuje – skwitował Gigant, który się niedawno obudził.
– Ja tam myślę, żeby nie ryzykować na wpadniecie na innych ocalałych i po prostu przespać się tutaj, a z rana ruszyć dalej.
Jak na zawołanie usłyszeliśmy dźwięk silnika. Nie naszego silnika. Sięgnęłam po broń i kazałam zgasić światła Najstarszemu. Było jednak za późno. Spory furgon zajechał przed nas i zauważyłam jak wysiadają z niego trzy osoby. Miały przewieszone przez ramiona karabiny i wydawały się całkiem wysokie.
                Usłyszałam stłumiony przez szybę, niski głos.
– Hej wy tam! Potrzebujecie pomocy?
Pytanie mnie zamurowało. Czy to nie byli bandyci? Z małymi pretensjami ze strony Giganta opuściłam auto i bojąc się jak cholera wyszłam im na spotkanie. Światła latarek przejechały po mnie niczym promienie roentgena. Najstarszy również zapalił światła w naszym aucie i teraz mogłam się lepiej przyjrzeć trzem przybyszom. Cała trójka była ubrana w stroje moro i miała atletyczną sylwetkę. Pierwszy z nich był całkowicie łysy i nie nosił czapki. Dreszcze mnie przeszły na ten widok, ale nie to było w nim najdziwniejsze. Miały oczy dwóch różnych kolorów. Wyglądało to przedziwnie. Do tego płaski podbródek, orli nos oraz wąskie usta sprawiały, że wyglądał naprawdę strasznie. Ten obok niego, po środku, miał długa brodę i w przeciwieństwie do towarzysza przypominał yeti.  Miał strasznie duży nos i nosił ładną, skórzaną uszankę. Ostatni z nich był zdecydowanie starszym człowiekiem. Jego twarz była pokryta zmarszczkami, miał na ramieniu opaskę czerwonego krzyża, a za okularami, które nosił ukrywało się bystre spojrzenie. Musiał być medykiem. Tak czy siak cała trójka zapewne była częścią wojska. Nie widziałam żadnych sił specjalnych od dawna i to mnie zdziwiło. Czy takie organizacje jeszcze istniały?
– To zależy – powiedziałam, starając się aby mój głos nie drżał – od waszych intencji.
– Jeżeli wasze nie będą agresywne to z pewnością się dogadamy – powiedział Medyk.
– To samo mogę powiedzieć o nas – powiedziałam.
– No to się dogadaliśmy dziewczyno – odpowiedział starzec.
– To potrzebujecie pomocy? Widzę, że podróżujecie kiepskim środkiem transportu. Jeżeli jedziecie na zachód możemy was podwieźć – wtrącił się Yeti.
– Od tak bezinteresownie? Kim właściwie jesteście? – zapytałam.
– Żołnierzami. Straciliśmy cały oddział i uciekamy ze wschodu na zachód. Słyszeliśmy, że w Toruniu jest bezpiecznie i tam się właśnie udajemy – odpowiedział Łysy.
Brzmiało to zbyt pięknie, żeby było prawdziwe.
– Czyli może… możemy się z wami zabrać? – zapytałam. Taka pomoc byłaby nieoceniona. Teraz, kiedy Gigant nie może chodzić, a jedyną obroną grupy jestem ja i Najstarszy nie byłoby łatwo. Ci ludzie byli naszą szansą.
– Przecież powiedziałem. Podawaj swoje rzeczy. Zaraz was przepakujemy i pojedziemy. Ilu was jest? – zapytał Medyk.
– Oprócz mnie mała dziewczynka, mężczyzna z ranną nogą, oraz drugi w pełni zdrowy – odpowiedziałam.
Medyk spojrzał podejrzliwie na mnie i zapytał.
– Jaki rodzaj rany? Mam nadzieję, że nie ugryzienie bo w takim wypadku wam nie możemy pomóc.
– To jest ugryzienie. Tylko, że przez człowieka. Spotkaliśmy kanibala, który zabił dwóch naszych i prawie zjadł trzeciego – widząc ich miny szybko dodałam – Sami obejrzycie ranę to zobaczycie, że to nie jest ślad po zębach zombie.
                To ich przekonało. Następne paręnaście minut przepakowywaliśmy się rzeczy z naszego auta na ich furgon. Byli świetnie wyposażeni, ale brakowało im jedzenia, więc podzieliliśmy się naszymi zapasami. Po wejściu do środka i schowaniu się za plandeką zobaczyłam jak Medyk zaczyna oczyszczać ranę Giganta. Po chwili była ładnie zabandażowana i oczyszczona. Goiła się. Młoda bała się. Nie znała tych ludzi i spodziewała się, że mogą okazać się podobnymi psychopatami jak Jakub. Uspokajałam ją przytulając do siebie i powtarzając po cichu do ucha Nie bój się.
                Ta ekipa mi zaimponowała. Wydawali się wiedzieć jak przetrwać. Byli dobrze wyposażeni i czuć było, że wiedzą co robią. Z zaciekawieniem spojrzałam na jedną z dwóch skrzyń stojących przy siedzeniach kierowcy. Co w nich mogło być? Yeti i Medyk musieli zauważyć moje spojrzenie po uśmiechnęli się tajemniczo. Łysy szykował furgon do odjazdu.
– Pewnie się zastanawiasz co tam mamy? Chodź pokaże ci – powiedział Medyk podważając jedno z wiek. Westchnęłam cicho. Skrzynia była pełna amunicji różnej wielkości i grubości. Musiało tam być co najmniej parę tysięcy sztuk amunicji. Spojrzałam pytająco na Medyka, a on wybuchnął serdecznym śmiechem.
– Spokojnie, mieliśmy przetransportować to wszystko do bazy przy granicy z Ukrainą, ale odkąd się posrało to jeździmy z tym i wyposażamy dobrych ludzi, których spotkamy. Jedna taka już nam poszła. W Toruniu na pewno zejdzie nam kolejna. Jest tam sporo dobrych ludzi.
Na samo wspomnienie Torunia przechodziły mnie dreszcze. Było to miejsce owiane sporą tajemnicą, ale to sprawiało, że chciałam tam jechać jeszcze bardziej. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce.
– Co tak właściwie wiecie o Toruniu? Czy na pewno jest tam bezpiecznie? – zapytałam.
– Jest. Niejaki Wojciech zwany przez swoich Karłem rządzi tamtymi ludźmi i muszę przyznać, że kurewsko dobrze mu to wychodzi – stwierdził Yeti zamykając skrzynię i układając się na jednym z siedzeń. Całe wnętrze było dosyć proste, plandeka dawała ochronę przed zimnem i wiatrem, a cztery długie kanapo–podobne meble były miejscami odpoczynku. Na jednym leżał teraz Gigant, drugie było okupowane przez Yetiego na trzecim siedziałam ja i Monika, a na czwartym siedział Najstarszy i Medyk. Powinniśmy się tu pomieścić chyba, że żołnierze zbiorą kolejne potrzebujące osoby.
                Auto ruszyło i już po chwili przysnęłam. Obudził mnie Medyk, który potrzasnął mną delikatnie. Młoda dalej spała, tak samo jak Najstarszy. Gigant siedział co ucieszyło mnie niesamowicie. Brakowało mi jego obecności, przy nim czułam się bezpiecznie. Kto jak kto, ale to właśnie on był we wszystkich ważnych momentach za czasów Obozu w Królowym Moście. Był prawą ręką Bobra i dawał radę, co udowodnił ratując mnie z tego piekła. Pamiętałam jakby to było dziś jak siedziałam schowana w domu i słyszałam pierwsze strzały. Wbiegł on wtedy cały spocony i z plamami krwi na mieczu. Powtarzał ciągle „Bobru kazał cię chronić” i niosąc moje wręcz bezwładne ciało wyniósł mnie z piekła. Po tym w końcu zaczęłam doceniać trud jaki Bobru wkładał w obronę nas. Nie było to łatwe i straciliśmy mnóstwo osób, ale w końcu po takim czasie to zrozumiałam.
                Przyczyną mojego obudzenia były dwie rzeczy – po pierwsze świtało, co oznacza, że przespałam dobre paręnaście godzin, a po drugie Yeti przygotował śniadanie. Były to proste, aczkolwiek smaczne sucharki z różnymi rzeczami z puszek, które znaleźliśmy. Jedną porcję zjadłam z rybami z puszki, a drugą z kiełbasą. Najadłam się naprawdę porządnie i kiedy przystanęliśmy aby rozprostować nogi i spokojnie zaplanować dalszą drogę zobaczyłam w oddali Maków Mazowiecki, nieduża mieścinka będąca mniej więcej w połowie trasy Białystok–Toruń. Cieszyło mnie, że przeżyliśmy połowę tej trasy, ale martwiło to co nas jeszcze czeka przed dotarciem do celu. W końcu na tym odcinku ponad stu kilometrów spotkaliśmy się już z tyloma zagrożeniami, że aż ciężko było to zliczyć.
                Pogoda dzisiaj była piękna. Zatrzymaliśmy się przy lesistej drodze otoczonej z obu stron lasem. Śniegu było coraz mniej, można było znaleźć miejsca na ziemi, gdzie było widać starą, jesienną trawę. Łysy i Yeti poszli się wysikać w krzaki, a Medyk sprawdzał na świeżym powietrzu jak goi się rana Giganta. Po rozszarpaniu jej przez kanibala, było znacznie gorzej, ale już po dwunastu godzinach było widać doświadczenie Medyka w tych sprawach. Gigant właściwie mógł już chodzić o własnych siłach, więc pomagając mu zawiesić na plecach jego nieodłączny element, miecz, przeszliśmy się kawałek wzdłuż drogi. Karol szedł ciężko, ale pewnie. Gdy oddaliliśmy się na około trzydzieści metrów przytuliłam się do niego. Całkowicie po przyjacielsku. Był teraz dla mnie jak starszy brat i bardzo mi na nim zależało. Mężczyzna uśmiechnął się.
– Dziękuje za uratowanie mnie. Gdyby nie ty zginąłbym na stole tego psychopaty – powiedział.
– Nie ma sprawy. Właściwie to bardziej zasługa Młodej, która sprawdziła co ten stary zwyrol ma w lodówce, ale wszyscy o ciebie walczyliśmy. Chciałabym ci coś powiedzieć – zaczęłam.
– Hmm? – czekał na rozwinięcie moich myśli spoglądając na mnie bystrym spojrzeniem.
– Chcę ci podziękować . Karol, gdyby nie ty, to prawdopodobnie zginęłabym w Królowym Moście. Otworzyłeś mnie i dzięki tobie udało mi się dopasować do tego świata. Potrafię już nawet żyć bez Bobra. Chociaż mam wrażenie, że przeżył to wszystko i jest gdzieś tam – zrobiłam okrężny ruch dłonią – i też nas szuka.
– Miejmy nadzieję. Chciałbym po prostu ich wszystkich zobaczyć. Bobra, Cinka, Sołtysa, Kiciusia, Miczi… Gdyby nie ludzie z Supraśla… –rzekł.
– Podjęliśmy sporo kiepskich decyzji. Ale nie martwmy się. Myślę, że przetrwamy jeszcze długi czas, a na pewno do Torunia. Przecież ci ludzie są niesamowici. To rasowi wojskowi, twarda sztuka do zgryzienia – nagle usłyszeliśmy serie z karabinu. Upadliśmy na ziemię, ale po chwili zorientowaliśmy się, że nie była ani do naszych nowych sojuszników, ani do nas. To właśnie żołnierze ostrzeliwali parę trupów, które wychodziły akurat z lasu. Obserwowałam jak po pięć–sześć kul przeszywa jednego trupa za drugim. Strzelanina zakończyła się tak samo gwałtownie i szybko jak się rozpoczęła. Nie rozumiałam po co zdradzać swoją pozycję i marnować amunicje, ale po chwili stwierdziłam, że ci ludzie są naprawdę groźni i nikt o zdrowych zmysłach bez realnej przewagi liczebnej na nich nie wyskoczy.
                Pomogłam z Medykiem Gigantowi wejść na pakę po czym zasłaniając plandekę ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy mijając kolejne budynki zrujnowanej mieściny, gdy nagle usłyszeliśmy krzyk. Pojazd zatrzymał się, a Yeti spojrzał na Medyka. To spojrzenie było krótkie, ale sprawiło, że przeszły mnie ciarki. Młoda, która niedawno wstała przytuliła się do mnie. Widać, że dziewczynka bała się, ale w sumie ja też nie czułam się najlepiej. A co jeśli właśnie trafiliśmy na lepszych od siebie? Łysy zatrzymał auto i wysiadł. Medyk i Yeti podążyli za nimi wyskakując tyłem z broniami gotowymi do strzału. Odchylili plandekę więc dokładnie widziałam co dzieje się przy jednym z domków, a sytuacja wyglądała niecodziennie. Przynajmniej niecodziennie jak na czasy apokalipsy zombie. Był tu przystanek autobusowy, na którym czekały trzy osoby. Dorosła kobieta i dwójka dzieci. Stali oni całkiem daleko, ale słyszałam większość rozmowy.
– Potrzebujecie pomocy? Jeżeli podróżujecie na zachód możemy was podwieźć – zaczął Medyk opuszczając broń.
– Nie dziękuje – odpowiedziała kobieta – Czekamy na Zbłąkanego Ocalałego.
Yeti spojrzał na Medyka, a ten uniósł brwi ze zdziwienia. Sama byłam zaskoczona. Kto to Zbłąkany Ocalały? Jej mąż?
– Kim jest ten Zbłąkany Ocalały? – zapytał Yeti.
– Nie słyszeliście o nim? Grasuje w tych okolicach od około tygodnia. Tutaj macie jego rozpiskę, zostawia je na przystankach autobusowych, dla takich zbłąkanych ocalałych jak my – to mówiąc podała mu pogniecioną kartkę.
                Yeti obejrzał ją i z zaskoczeniem na twarzy podał pozostałym. Ci przeczytali ją i oddali kobiecie.
– Skoro tak mówicie… – powiedział niepewnym głosem Medyk – To… – i reszty nie usłyszałam bo zagłuszyła mi Młoda, która szturchnęła mnie w bok.
– Natalio… – pisnęła. Zauważyłem, że jest cała roztrzęsiona, a wręcz przerażona.
– Co się stało mała? – zapytałam troskliwie.
– Boję się tych ludzi. Boje się wszystkiego… Mam dość tego. Chcę gdzieś zostać i nie spędzać już całych dni w drodze. Czy nie możemy zostać w którym z tych domków? – zapytała.
– Kochanie jesteśmy już w połowie drogi do Torunia. Pięć, góra sześć dni i jesteśmy na miejscu. Wytrzymaj jeszcze trochę – odpowiedziałam.
– A co jeśli tam też będą źli ludzie? Naprawdę się boję… – powiedziała.
Źli ludzie są wszędzie, miałam ochotę odpowiedzieć, ale powstrzymałam się. Nie musiała o tym wiedzieć. Ja sama bałam się powiedzieć tego na głos.
– Nie bój się. Jesteśmy w dobrych rękach. Gigant wraca do zdrowia i jesteśmy teraz bezpieczni.
                W tym momencie rozmowa się zakończyła bo wrócili żołnierze. Zostawili kobietę z dziećmi na przystanku. Dla mnie wydawało się to szalone, ale może rzeczywiście jest jakiś człowiek, który ratuje wszystkich zbłąkanych. Gdy tylko auto znowu ruszyło zapytałam o to Medyka.
– Co to w końcu jest ten Zbłąkany Ocalały?
– Okazało się, że jakiś facet jeździ autobusem po tej stronie kraju i zbiera wszystkich podróżnych, którzy tak jak ta babka, nie mają co ze sobą zrobić. W sumie szlachetne, ale w końcu trafi na jakiegoś skurwiela i po zabawie –skwitował staruszek.
– Po czym tak właściwie poznajesz dobro w ludziach? Do nas i do tej kobiety podszedłeś bezinteresownie. Czy była taka sytuacja, że z kimś walczyłeś zamiast mu pomagać? – zapytałam rozsiadając się wygodniej.
– Może się ze mnie będziesz śmiała, ale po prostu to czuje. Yeti powtarza, że to nas w końcu zgubi i kto wie, może nawet ty i twoja grupa to ci, którzy nas zabiją, ale po prostu wydaje mi się, że umiem poznać dobrych ludzi – odpowiedział.
                Odpowiedź mnie zadowoliła. Medyk był pozytywnym człowiekiem. On widział jeszcze w innych dobro, ja straciłam tą umiejętność dawno, dawno temu. Teraz widziałam w nich tylko skurwysyństwo i nienawiść. Tak rozmyślając znowu zasnęłam. Gdy się obudziłam pojazd stał. Był środek nocy, ale nikt nie spał. Wszyscy nasłuchiwali. Nie wiedząc co się dzieje zachowałam ciszę, aż w końcu usłyszałam. Kobiecy krzyk. Musieliśmy być gdzieś w lasach za Makowem Mazowieckim. Krzyk się nasilił. Medyk rzucił mi mój własny pistolet, w pełni naładowany i dobrze wyczyszczony i powiedział cicho.
– Chodź z nami to pokaże ci coś, po czym może nas lepiej zrozumiesz.
                Nie wiedziałam o co chodzi, byłam zaspana, ale mimo to z zaciekawieniem opuściłam pojazd za Medykiem i Łysym. Obaj byli wyposażeni w karabiny z długimi lufami, prawdopodobnie broń długodystansowa. Dodatkowo widziałam, że mają nakręcone na lufy tłumiki. Coś się szykowało. Wyszliśmy w ciemną noc i poczuliśmy zimny, orzeźwiający wiatr. Bałam się, ale w sumie byli przy mnie dwaj doświadczeni żołnierze. Co mogło pójść nie tak? Podążaliśmy lasem gdy nagle coś poczułam. Zapach pieczonego mięsa. Nagle kawałek dalej zobaczyłam płomień. Ktoś spędzał noc w naprawdę spartańskich warunkach. Zakradaliśmy się coraz bliżej źródła światła, starając się nie narobić hałasu. Nie było to łatwe bo przy każdym naszym kroku skrzypiał śnieg, a co jakiś czas wiatr zrzucał białą pierzynę z drzew przez co osoby, które przy nim siedziały rozglądały się nerwowo. Były tam dwóch siedzących ocalałych i jeden leżący. To właśnie była kobieta, która krzyczała. Jej głos był przepełniony bólem. Podkradliśmy się do jednego z bardziej zasypanych krzaków. Medyk kazał mi obserwować i słuchać. Po chwili pomiędzy powiewami wiatru dało się rozróżnić poszczególne słowa.
– Zamknij ją Kamil bo nie wytrzymam. Zaraz sprowadzi na nas niebezpieczeństwo – powiedział jeden z zakapturzonych siedzących przy ognisku.
– Ma złamaną nogę idioto. Chyba nie będzie śpiewała z tego powodu?! – zapytał ironicznie drugi, niskim, głębokim głosem.
– Zabijmy sukę, jest tylko obciążeniem. Odkąd jej ładna siostra zginęła to ciągniemy tego paszczura bez sensu – odpowiedział pierwszy.
– Może to jest i jakieś wyjście. Dawno nie jadłem mięsa – zgodził się z nim drugi. Gdy jeden z nich wstał chciałam zainterweniować, ale Medyk złapał mnie za rękę.
– Widzisz teraz jak łatwo poznać różnych ludzi? – zapytał szeptem.
                Dwaj mężczyźni zbliżyli się do kobiety, która teraz krzyczała jeszcze bardziej, nie tylko z bólu, ale także wołając o pomoc.
– Ci ludzie są źli – powiedział przeładowując i oddając dwa szybkie strzały. Kobieta umilkła zaskoczona, kiedy jej towarzysze upadli w pobliskie zaspy. Jeszcze bardzie się zaskoczyła, gdy Łysy i Medyk wzięli ją i zanieśli do pojazdu. Ja zostałam jeszcze chwilę, żeby zgasić ognisko. Patrząc w płomienie powiedziałam po cichu:

– Teraz rozumiem.

3 komentarze:

  1. Nikt nie czyta tego już czy co?? :P. A wgl. to mega rozdział...czekam na Miczi :) Veny

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak przeczytałam "Monika" to takie zdziwienie, ale że jaka Monika? xD

    W sumie pomysł z zabijaniem z zaskoczenia złych ludzi, może być. To zawsze o jednego idiotę mniej. A w sumie jak się go nie zabije to prędzej czy później wróci i narobi kłopotów. Sprawy powinno doprowadzać się do końca. Nie liczyć, że jak się zwali człowieka z dachu to umrze. Zawsze należy zejść i dla pewności odciąć głowę xD

    I jeszcze kwestia Ocalałego. Ciekawy pomysł i będę się powtarzać, ale w kupie siła. Im więcej ludzi tym większe szanse na przetrwanie. Szkoda tylko, że tak jak mówią żołnierze, przyjdzie taki jeden samiec alfa i zachce mu się wprowadzać nowe zasady. A może to coś na zasadzie braku bezpieczeństwa? Ci mężczyźni chcą przejąć władzę, bo tak naprawdę się boją i uważają że oni wszystko zrobią najlepiej (w tym zapewnią sobie bezpieczeństwo)? Choć ja bym facetów o coś takiego nie posądzała. Wydaje mi się, że są silniejsi psychicznie i łatwiej radzą sobie z takimi trudnymi warunkami

    Pozdrawiam i idę czytać kolejny zaległy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach te chronologiczne czytanie Twoich komentarzy, odpowiedziałem najpierw na ten pod 12, a teraz przywędrowałem tutaj ^^ Tak czy siak Ocalały już całkiem niedługo wejdzie poważniej do całej akcji, a trójka żołnierzy myślę, że zaskoczy czytelników, na swój sposób :D

      Usuń