poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 25: Potwór

Coś się kończy, coś się zaczyna. Bardzo lubię ten cytat z prozy Sapkowskiego. 25 rozdział oznacza tylko jedno - dużo wydarzeń i przerwę. Po tym rozdziale blog zostaje zawieszony na około dwa tygodnie. Spytacie pewnie "dlaczego?". Odpowiedź jest prosta, potrzebuję czasu na napisanie około dziesięciu rozdziałów drugiej części Apokalipsy, żeby móc w miarę regularnie (co 5 dni) wrzucać wam kolejny rozdział. Tak więc przewiduję, że 1 rozdział drugiego tomu pojawi się dopiero 2 czerwca, a może nawet trochę później. Na pewno nie zaprzepaszczę tego czasu i dobrze go wykorzystam. Aktualnie mam napisane 6 rozdziałów, ale zauważyłem, że za bardzo przyspieszam przez co słabo mi to wychodzi. Dlatego też, chcę popracować nad tym spokojnie i zaskoczyć was trzymającym w napięciu opowiadaniem.
Co do samego rozdziału powiem tyle - nie jest to najlepszy rozdział jaki napisałem w tej części. Ciężko było mi przeskoczyć tą poprzeczkę jaką postawiły rozdziały np. 10 lub 19. Ten rozdział jest po prostu pewnym punktem kulminacyjnym, który jest ważny dla całej fabuły. Ucieczka z Supraśla i ostateczne opuszczenie terenów Królowego Mostu. Jeżeli wam się spodoba nie zapomnijcie o komentarzu i rozesłaniu bloga znajomym. Dodatkowo, jeżeli czytacie ten wstęp prosiłbym was o napisanie w komentarzach jaka postać została według was najlepiej wykreowana. Jestem ciekaw waszych opinii :P Teraz zapraszam do czytania.

------------------------------------------------------

Rozdział 25: Potwór


                Wszystko zaczęło się dziać tak szybko. Razem z Łowcą podnieśliśmy Cinka i zanieśliśmy go na zaplecze. Po drodze wziąłem jedną z lamp i kazałem wszystkim się wycofać. Tym razem posłuchali na czas. Cofnęliśmy się do poprzedniego pomieszczenia i zabarykadowaliśmy drzwi. Kazałem je trzymać Kiciusiowi oraz Sołtysowi. Musieliśmy stąd uciekać. Do budynku wchodziły zombie. Łapa i Nieznajoma pobiegły po nasze rzeczy, a ja w tym czasie musiałem szybko myśleć. Bałem się o życie Cinka. Nie mógł zginąć i był tylko jeden sposób, żeby go uratować.
Musimy mu odciąć rękę. W ten sposób go uratujemy – krzyknąłem sięgając po siekierę. Spojrzałem na Cinka i zauważyłem coś, czego w życiu bym się u niego nie spodziewał. Strach. Jeden z najtwardszych ludzi jakich znałem bał się. Nie mogliśmy jednak czekać dłużej. Już teraz wyglądał jakby trawiła go gorączka. Wirus rozprzestrzeniał się dosyć szybko. Wziąłem topór strażacki i położyłem rękę przyjaciela na blacie. Zombie dobijały się do drzwi chronionych przez Kiciusia i Sołtysa, a dziewczyny znosiły do wyjścia nasze rzeczy. Wycelowałem w rękę przyjaciela tuż poniżej łokcia. Już miałem uderzać, kiedy po prostu zamarłem. Ilość emocji sparaliżowała mnie.
                 Marcin chyba zemdlał bo osunął się pod blat. Nie dałem rady mu pomóc. Spojrzałem z nadzieją na Łowcę. Był on o wiele większy i silniejszy ode mnie i z pewnością nie miał takiego problemu. W końcu nie znał jeszcze Cinka i nie powinien mieć tak wielkiego problemu jak ja, w okaleczeniu go. Przytrzymałem Marcina od tyłu i położyłem jego rękę na blacie. Podałem topór Łowcy i zobaczyłem jak bez wahania zamachuje się i tnie. Ręka odpadła po pierwszym cięciu, któremu towarzyszył okropny dźwięk pękającej kości i rozcinanego ciała. Spoglądałem na ruszającą się rękę przyjaciela i krew cieknącą pod dużym ciśnieniem z rany. To jeszcze nie był koniec.
                 Cinek zemdlał, ale musieliśmy podpalić kikut. Czułem jak mój towarzysz drży i próbowałem go przytrzymać, ale ten dostał silnego ataku. To musiał być szok. Co gorsza czekało go więcej bólu, bo inaczej wykrwawi się na śmierć. Patrzyłem jak kałuża krwi powstała na blacie spływa powoli na podłogę i o mało nie zwymiotowałem. Nie należało to w żadnym wypadku do przyjemnych widoków. Wiedziałem, że do przypalania kikuta przyda się ktoś, kto odrobinę zna się na opatrunkach więc zmieniłem Sołtysa, który w raz z Łowcą rozbił szkło chroniące użytkownika lampy przed ogniem i wsadził kikut Cinka do ognia. Poczułem okropny zapach i zwymiotowałem, ale to co było straszniejsze to krzyk Marcina.
                 Wrzasnął on tak potwornie, że byłem pewien, iż tego nie przeżył. Jego krzyk wyrażał tyle bólu ile to tylko było możliwe. Zombie naciskały na drzwi, które z każdym uderzeniem fali otwierały się na większą szerokość. W pewnym momencie zombie wsadził rękę pomiędzy skrzydła drzwi, przez co zachował szparę pozwalającą umarlakom na próbę przejścia. Natychmiastowo odciąłem wystającą kończynę nożem i z impetem zamknąłem drzwi. Musieliśmy się jeszcze chwilę bronić. Łapa krzyknęła mi, że wszystkie nasze rzeczy są już gotowe i powinniśmy iść. Dałem jej znak, żeby poczekała jeszcze chwilę. Sołtys kończył bandażować spalony kikut kawałkiem bandaża. Wcześniej polał ranę wodą utlenioną, co wiązało się z kolejną falą krzyku.
                 Twarz Cinka była czerwona i przepocona. Wyglądał on fatalnie, bez problemu można go było pomylić z trupem. Nie wydawało mi się jednak żeby infekcja rozprzestrzeniła się dalej. Miałem przynajmniej taką nadzieję.
Musimy stąd spierdalać – krzyknął Łowca biorąc Cinka na plecy – Zaraz zrobi się tu zajebiście nieprzyjemnie.
Nie czekaliśmy na nic więcej. Wziąłem trzy torby jedzenia i zapakowałem do dużego plecaka, który ostatnio znalazłem. Był on teraz naprawdę ciężki i z pewnością spowolni mnie w dosyć dużym stopniu.
— Jeżeli ktoś z nas zostanie rozdzielony czekamy na niego, jasne?! – zapytałem resztę otwierają tylne drzwi. Łapa i Nieznajoma wzięły pozostałe torby, a Kiciuś wziął do ręki dwa pistolety i je przeładował. Snajperka Łowcy wisiała na jego plecach. Za drzwiami czekało na nas prawdziwe piekło.
                 Kościół był niecały kilometr od baru, ale widząc ilość trupów na ulicy, nie zwiastowało to bezpiecznego przejścia. Tylne drzwi otworzyły się gwałtownie i już po chwili w siódemkę wybiegliśmy na śnieg padający powoli z nieba. Właściwie wybiegło sześć osób, bo Cinek dalej omdlały znajdował się na plecach Łowcy. Tyły baru były tak zasypane, że śnieg sięgał do kolan. To jeszcze bardziej utrudniało sprawę. Szedłem pierwszy trzymając w ręce topór, którym Łowca dokonał cięcia. Widziałem na ostrzu świeże plamki czerwonej krwi. Nie wyglądała na zanieczyszczoną. Rozcinając zombie nie raz uwalnialiśmy falę czarnej, brudnej juchy i wiedzieliśmy jak ona wygląda.
                 Co chwilę zatapialiśmy się w góry śniegu i traciliśmy równowagę, ale nie widzieliśmy zombie na tej uliczce. Plecak ciążył mi straszliwe, niczym stwór przyczepiony do moich pleców, usiłujący mnie wywalić. Skręcając w lewo usłyszałem jęk i już po chwili zobaczyłem zombie stojące przed nami. Musieliśmy je zabić, to była najszybsza droga. Były tylko trzy, ugrzęzły one w śniegu i najwidoczniej przymarzły. Miałem nadzieję, że nie wyrwą się z lodowych klatek. Podszedłem do pierwszego i zamachnąłem się toporem. Nie przewidziałem jednak prawdziwej ciężkości plecaka i po chwili wylądowałem na plecach nie mogąc wstać. Musiało to wyglądać komicznie.
                 Mniej zabawne jednak było to co stało się chwilę później. Zombie do którego podszedłem wyciągnęło się w moją stronę. Usłyszałem trzask i zobaczyłem jak obie nogi trupa zostają w zaspie śniegu, a reszta ciała spada na mnie próbując mnie ugryźć. Łapa w tym czasie wbiła nóż w gardło zombie obok i uwolniła brudną krew, która zafarbowała śnieg na różowo, a potem czerwono. Próbowałem odepchnąć trupa i wstać, ale był zwyczajnie za duży i ciężki. Widziałem jego połamane zęby, kawałek od mojej twarzy i zalała mnie fala strachu. Nagle ciężar zelżał po tym jak Kiciuś pchnął nożem w ucho trupa i trafił w mózg tym samym uspokajając na wieki żądze mordu.
                 Wstałem z jego pomocą i obserwowałem jak ostatni zombie traci głowę po potężnym zamachu Łowcy, który trafił młotkiem prosto w czaszkę trupa. Ruszyliśmy bez słowa dalej. Przemierzyliśmy w spokoju dwie kolejne uliczki, które były wydeptane przez zombie i trafiliśmy do bardzo wąskiej alei. Z daleka widać już było kościół, który był naszym celem. Czerwona wieża ubrana w biały kapelusz śniegu obserwowała miasto. Widok stamtąd musiał być niesamowity. Nagle alejka rozwidliła się i mieliśmy dwie drogi. Nie mieliśmy pojęcia, którą wybrać. Obie wydawały się prowadzić w stronę kościoła, ale ciężko to było określić z tej pozycji. Kazałem Kiciusiowi, Łapie oraz Nieznajomej pójść kawałek w lewo, żeby zobaczyć dokąd prowadzi droga. Oddalili się nie dalej niż piętnaście metrów, kiedy usłyszałem trzask.
                 Z początku nie wiedziałem co się stało, gdy coś spadło tuż przede mną z okolicznego okna. Nagle zauważyłem, że w jednym z domów ziała dziura, z której wypadło parę zombie. Piętro domu nie było wysokie dlatego też, każdy zombie przeżywał upadek i wstawał ospale, żeby nas zjeść. To była zdecydowanie najdziwniejsza rzecz jaką w życiu widziałem. Nim minęły dwa uderzenia serca z domu wysypało się około dziesięciu trupów. Ze zgrozą stwierdziłem, że walka z nimi tutaj jest zbyt niebezpieczna.
Kiciuś zabierz dziewczyny i spotkamy się przy kościele! – wrzasnąłem cofając się – Pospieszcie się!
                Całe szczęście przewidzieliśmy możliwe rozdzielenie się, więc nie przeraziło mnie to, aż tak bardzo. Bałem się jednak, że coś może pójść nie tak. Twarze moich towarzyszy nie wyrażały nic poza zmęczeniem. Sołtys poruszał się wolno. Pomimo tego, że czasami utrzymywał nasze tempo to teraz trzymał się parę metrów za nami. Łowca szedł drugi od tyłu. Był co prawda silny, ale niesienie człowieka w takich warunkach i tak długi czas musiało być wyzwaniem. Wychodząc na główną ulicę, zobaczyłem zabudowania po lewej. Zakląłem po cichu. Kiciuś i dziewczyny będą musieli zrobić duże kółko, żeby dostać się do kościoła. Miałem nadzieję, że zdążą.
                 Przez kolejne dziesięć minut spotkaliśmy parę zombie, które wraz z Sołtysem zabiłem. Nagle dotarliśmy na ulicę zatkaną przez auta. Małe przestrzenie pomiędzy nimi pozwoliły nam przejść gęsiego, ale bałem się, że pod którymś z aut może kryć się przysypany trup. Stąpałem ostrożnie mając nadzieję, że nie stanie się nic złego. Gdy byliśmy w połowie drogi zauważyłem dwa trupy. Szły do nas w ślimaczym tempie, zbliżając się nieuchronnie. Całe szczęście mogliśmy je ominąć. Moje nogi były obolałe, a na twarzy i w niedużym zaroście znalazło sobie kryjówkę parę płatków śniegu.
                 Nagle nie wytrzymałem i potknąłem się. Plecak ciążył mi ogromnie i na nieszczęście upadłem na auto. Wtedy zaczęło się piekło. Wydawało mi się, że nigdy nie słyszałem głośniejszego dźwięku niż alarm samochodowy, który rozbrzmiał po potężnym uderzeniu plecaka i mojego ciała o drzwi. W życiu nie spodziewałbym się, że niektóre auta mogą mieć jeszcze działające alarmy. Przeklinając przyspieszyłem. Widziałem, że Łowca i Sołtys także zwiększają tempo. Nogi bolały mnie okrutnie i każdy kolejny krok był wyzwaniem. Tylko dwa wraki stojące obok oddzielały mnie od sunącego się naprzeciwko zombie. Wyciągnął on do mnie swoje martwe łapska, jednak był za wolny i dzielił nas zbyt duży dystans, żeby mógł coś mi zrobić.
                 Szedłem do przodu oglądając się raz po razie, żeby zobaczyć, czy moi towarzysze wciąż idą. Kościół z każdą minutą był coraz bliżej. Niestety wprost proporcjonalnie do tego wzrastała liczba zombie. Zaczęły one wypełzać od wschodu, prawdopodobnie było to stado zmierzające z któregoś z większych miast. Możliwe nawet, że były to te same zombie co w Kołodnie. Nogi miałem przemarznięte i odrętwiałe. Każdy kolejny krok był coraz cięższy. Łowca krzyknął do mnie, żebym skręcił w lewo na tyły kościoła.
                 Ta uliczka była zdecydowanie mniej zasypana i z ulga odetchnąłem wkraczając na ubity śnieg. Zombie wywracały się, ale dalej próbowały nas dosięgnąć.
— Daleko jeszcze? Naprawdę ciężko się niesie ten plecak. Waży dobre trzydzieści kilo! – zawołałem czekając, aż Sołtys i Łowca mnie dogonią.
— Twój kumpel waży z osiemdziesiąt, a nie narzekam – zripostował mężczyzna – Schowałem Potwora tuż za rogiem.
Przepełniony nadzieją, że zaraz stąd odjedziemy ruszyłem. Idąc tą ciemną, wąską uliczką myślałem. Grupa Miczi prawdopodobnie nie żyła. Natalia wraz z siostrą Łapy i Gigantem oraz paroma ludźmi Łapy była też prawdopodobnie martwa. Musiałem ustalić cel. Wyszedłem za róg i zobaczyłem coś niesamowitego.
                 Na uliczce jakby nigdy nic stał ogromny samochód ciężarowy. Był on koloru niebieskiego i prezentował się potężnie. Z każdej strony był pokryty blachą, prawdopodobnie umożliwiająca rozbijanie przeszkód drogowych. Z przodu do maski miał doczepione kolce. Były one pokryte zakrzepłą krwią. Poza tym Potwór był zadbany. Widać, że Łowca dbał o swój środek lokomocji. Z radością zrzuciłem plecak obok wozu, jednak nie widziałem ani dziewczyn ani Kiciusia. Nie podobało mi się to. Powinni tu być. Nie mieli za dużo do noszenia. Łowca delikatnie otworzył tyły auta i wrzucił tam nasze rzeczy, po czym pomógł wsiąść Sołtysowi. Następnie ułożył w przytulnym wnętrzu tira Cinka. Zaglądając ukradkiem do środka zobaczyłem, że jest tam całkiem nieźle urządzony. Mógłbym to nazwać domem na kółkach. Z tyłu były trzy łóżka, wcześniej wspomniane bronie oraz parę innych rzeczy.
                 Po zapakowaniu wszystkiego podszedł do mnie.
— Młody gdzie oni są? Musimy zaraz odjeżdżać. Uliczka, którą tu przyszliśmy jest już pełna trupów. Jeżeli nie zbierzemy się w jakieś dziesięć minut, to będzie po nas – powiedział drapiąc się po ranie.
Miał rację.
— Musimy poczekać. Na pewno omijali grupy trupów i zaraz tu będą – powiedziałem bez przekonania. Miałem nadzieję, ale nie potrafiłem odrzucić wizji, w której widzę, ze zginęli. Nagle usłyszałem strzał. Dochodził z uliczki na północ stąd. Ignorując przeklinającego moją głupotę Łowcę, ruszyłem w tamtą stronę. Przeskakiwałem zaspy śniegu i omijałem zagrzebane w śniegu trupy. Usłyszałem kolejny strzał i zobaczyłem dwie postacie otoczone przez parę zombie od mojej strony i całą hordę od drugiej. Poznałem w nich Łapę i Nieznajomą.
                 Nie czekając ruszyłem im na pomoc. Zombie były zajęte nimi, więc bez problemu podszedłem od tyłu i podchodząc do każdego z wolnych zombie, pozbawiałem je „życia” strzałem z pistoletu z bliska. Dwa z pozostałych odwróciły się w moją stronę. Jeden był niesamowicie szybki, biorąc pod uwagę to, że reszta z nich poruszała się od czasu przymrozku z dużym spowolnieniem. Rzucił się on na mnie. Przycisnął mnie do ściany i próbował się wgryźć. Całe szczęście miałem okazję i wolną rękę więc wymierzyłem mu w głowę i pociągnąłem za spust. Usłyszałem dziwne kliknięcie, ale pocisk nie wyleciał. Zdziwienie zmieszało się z przerażeniem. Wyciągając ostatkiem sił nóż zza pasa wbiłem go w gardło trupa. Pistolet wypadł mi z rąk, a cios był niecelny, więc nóż ugrzązł w środku zgniłego ciała.
                 Mogłem przypłacić to życiem gdyby nie strzał, który mnie uratował. Brzmiał on niczym grzmot przycinający niebo. To był Łowca. Trafił trupa perfekcyjnie w ucho. Siła strzału była tak duża, że poczułem wiatr wiejący przy lecącym pocisku. Uratował mnie on jednak i po chwili zobaczyłem jak Nieznajoma dobija drugiego z umarlaków i biegnie wraz z Łapą w moją stronę.
— Gdzie jest Ernest? – zapytałem przerażony.
— On się… poświęcił. Został uliczkę wcześniej, kiedy otoczyły nas zombie. Powiedział, żebyśmy uciekały i… i… — w tym momencie Nieznajoma przystanęła i rozpłakała się. Łowca pospieszał nas, ale ja stałem i nie chciałem słyszeć o niczym innym. Czyżbym właśnie stracił kolejnego przyjaciela. Nie wielu mogłem zaszczycić nazwaniem w ten sposób. Jednym z nich był Goku, który poległ podczas ataku na Obóz. Drugim jest Cinek, który walczy o życie z tyłu Potwora.  Trzecim jest Kiciuś. Nie mogłem go zostawić.
— Muszę po niego iść – stwierdziłem.
                Łapa minęła już mnie w drodze do wozu, żeby zapakować tam żywność więc nie słyszała tych słów. Co innego Łowca i Nieznajoma. Ta druga po prostu zaczęła płakać jeszcze mocniej. Łowca z kolei zaczął wrzeszczeć. Zombie na około było coraz więcej.
— Pojebało cię? Zginiesz jeżeli tam pójdziesz. Musimy spierdalać! Nie widzisz ile ich tu jest? Za chwilę zginiemy wszyscy – krzyczał patrząc na mnie. Co prawda poznałem go niedawno, ale zauważyłem na jego twarzy grymas gniewu. Był na mnie zły. Za dużo osób olałem, tym samym je tracąc – pomyślałem. Gokujin, Eryk, Miczi, Gigant… te wszystkie osoby i jeszcze więcej poświęciły się dla mnie. Teraz nadszedł czas na mój ruch.

— Wracajcie do Potwora – powiedziałem odwracając się do nich plecami – Jeżeli zrobi się gorąco jedźcie do Królowego Mostu. Znajdziemy was tam – zapewniłem ruszając powoli z toporem w dłoni. Nie miałem nawet broni palnej – I pod żadnym pozore… — w tym momencie poczułem silne uderzenie w tył głowy. Świat zawirował, a ja upadłem. Ostatnie co pamiętam to uczucie ciągnięcia i oświetlone lampą wnętrze tira. Następnie poczułem szarpnięcie oznaczające, że pojazd rusza i zemdlałem.

7 komentarzy:

  1. Skoro to ostatnia cześć to postanowiłem, że się wypowiem, więc uważam że zapomniałeś o jednym, szczególnym elemencie, a mianowicie, o wiatraku. Przecież był on w pobliżu obozu w Królowym Moście, więc była to idealna kryjówka. Moim zdaniem ktoś na pewno musiał pomyśleć o tym miejscu, zwłaszcza Gigant.
    A tak ogólnie to wszystkie rozdziały wyszły ci rewelacyjnie. Nie sądzę, żeby ktoś inny był w stanie opowiedzieć taką opowieść tak jak ty. Bardzo szkoda, że na pewien czas zawieszasz te opowiadanie, ale może to wyjść na dobre dla całego opowiadania. (chciałem jeszcze nadmienić, że popełniłeś błąd we wstępie, "2 maja")

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach mój umysł dalej nie ogarnia, że wakacje już tak blisko, ale datę już poprawiłem :D
      Cieszę się, że podoba Ci się moja historia ;D

      Usuń
  2. O lol, ale Cię załatwili xD

    Poświęcanie głównych bohaterów jest zawsze trudne i smutne. Osobiście nie mam już nadziei, że Kiciuś przeżyje :( Szkoda.

    Akcja zakończyła się bardzo szybko. Pewnie to przez długość rozdziału. Jakby miał np. 12 stron to mógłbyś opisać więcej, a tak to wiemy tylko to co stało się w ciągu ostatnich godzin :P Być może spodziewałam się rozwiązania większej ilości wątków: przeszłość Łapy, grupa Miczi, poszukiwania siostry Łapy, naznaczenie konkretnego kierunku kolejnej części. Mógłbyś np. pojechać potworem do tego miasta gdzie miałeś spotkać się z przyjaciółmi z Internetu w przypadku apokalipsy albo druga część to mogłyby być poszukiwania siostry. Tutaj wiemy tylko jak zakończyła się sytuacja z atakiem zombie, reszta to wielka niewiadoma. Może z okazji ostatniego rozdziału warto co nieco wyjaśnić? ;>

    Zachęcam do pisania dłuższych rozdziałów :P min 12 stron. Wiem, że dla niektórych to ogrom tekstu, ale akcja w ten sposób nie będzie taka urywana. W paru Twoich rozdziałach jest tak, że wybucha jakaś fajna sytuacja i bach - koniec. Tak jak tutaj, atak zombie był opisany bardzo dynamicznie dlatego ja np. miałam lekką "zadyszkę" podczas ostatniej sceny. Myślałam, że może gdzieś odpocznę, no ale rozdział się skończył. I radź tu sobie kobieto sama jak się zmęczyłaś :( Zadyszka nie jest zła, wymaga tylko lekkiego zneutralizowania albo jakąś sceną na końcu, albo na początku (albo odwrotnie). Trzeba jednak przyznać, że w kończeniu rozdziałów bardzo się wprawiłeś i porównując to z tym co było na początku to zrobiłeś ogromny postęp. Teraz te zakończenia dają tą taką nutkę niepewności, że koniecznie chce się przeczytać kolejny rozdział: już, teraz, natychmiast :)

    Ogółem bardzo podobają mi się pomysły, akcje i przedstawienie postaci. Zawsze wpadam tu z przyjemnością ;) Życzę by wena nigdy nie opuściła i kartki pod ręką do zapisania najlepszych pomysłów.

    Co do postaci, która zapadła mi w pamięci... To chyba będzie Łapa. Nie wiem co ta dziewczyna takiego ma, ale mnie intryguje. Jest typem kobiety, który lubię i szanuję. Zawsze imponowały mi silne, niezależne jednostki, które potrafiły bezwzględnie walczyć o swoje. Sprawia wrażenie osoby w 100% racjonalnej. Nie lubię czytać dialogów osób, które jak przychodzą sceny miłosne to aż się dławią tą miłością i licytują, kto kocha bardziej. Nie wyobrażam sobie Łapy, która by latała za Tobą i krzyczała "mój dziubdziasku" xD Może za to ją lubię ;)

    A ca do ogółu, Twoi bohaterowie mają wady i to najlepsze co mogłeś zrobić. Nie każdy jest idealny, nie każdemu zawsze wszystko wychodzi, nie każdy wszystko umie i trzeba to pokazać. Kiedyś w Cogito natrafiłam na jakiś rozdział Zmierzchu. Edward to, Edward śmo, Edward zna się na tym, Edward jest w tym ekspertem, Edward zrobił perfekcyjną jajecznicę. Nie no... jak tak można :( Ludzie nie-idealni też mogą być fajni ;)

    Pozdrawiam serdecznie.
    Do zobaczenia za 2 tygodnie.

    zegar ruszył...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Carmen ^^

      Zdaję sobie sprawę, że długość rozdziałów to mój duży minus, staram się to poprawiać, ale po prostu jest ciężko :P Co do tych wszystkich motywów to hmm... powiedzmy, że zabieg był celowy. Nie chcę zdradzać za wiele, ale w "drugiej części" jest trochę inaczej to przedstawione przez co pisanie rozdziałów jest dla mnie jeszcze większym wyzwaniem, ale wyjaśnione jest o wiele więcej. Sama zobaczysz dlaczego :D
      Bardzo, ale to bardzo cieszy mnie fakt, że udało mi się wykreować postacie, które nie są idealne, a nawet mają własne charaktery, które można rozróżnić na tle grupy.
      Co do postaci Łapy powiem, że początkowo miała być facetem :D Później wpadłem na pomysł, żeby zrobić z nią psychopatkę z ładną buzią ^^ Postać wyszła dobrze i myślę, że jest swego rodzaju "symbolem" Apo.
      Wiem, że kolejnym błędem, który stale popełniałem jest miękkość postaci. Są one wciąż za mało przystosowane do świata, ale myślę, że już w pierwszym rozdziale drugiego tomu to się zmieni.

      Pozdrawiam no i do następnego za dwa tygodnie :D

      Usuń
  3. Zajebiste oby tak dalej bobru
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bobru w Martwych nie widzę kiciusia :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jego status jest "nieznany". Możliwe, że pozostanie tam do końca, a może pojawi się w zakładce "Drużyna Bobra" lub "Nie żyją". Widzisz, nikt nie widział jego śmierci, chociaż to prawda, że był w beznadziejnej sytuacji. Jego status zostanie wyjaśniony (tak samo jak reszty) w drugiej części Apo ^^ Zapraszam 2 czerwca na pierwszy wpis :)

      Usuń