-----------------------------------------------------------------
Rozdział 23: Śnieżyca
Obserwowałem
ją w ciszy. Za oknem było i ciemno i biało naraz. Ciemno przez otaczającą nas
noc, a biało od śniegu, który sypał jak szalony. Bałem się, że będziemy mieli
problemy z wyjściem stąd, gdy się obudzimy. Całe szczęście dom był szczelny i
miał nawet piecyk z zapasem drewna, dzięki czemu wszystkim było ciepło.
Obserwowałem moich przyjaciół patrząc głównie na Łapę. Nie mogłem jej obwiniać
o to, że pojechaliśmy do Supraśla, ale to była poniekąd jej wina. Gdyby nie
pojawiła się w moim życiu, prawdopodobnie nie uciekałbym z obozu, żeby się od
niej uwolnić. Siedziałbym sobie teraz w domu Kiciusia i rozmawiał o czymś
beztrosko z Natalią lub Miczi. Westchnąłem. Obie prawdopodobnie były daleko
stąd, w najgorszym wypadku nie żyły. Nie miałem sił na płacz, chciałem się
tylko wyspać i trochę odpocząć, jednak nie mogłem. Wszyscy byli zmęczeni
zarówno psychicznie i fizycznie.
Zamykając oczy przenosiłem się do
pomieszczenia w Supraślu i widziałem Grubego, który przychodził mnie bić. Potem
przypominałem sobie, że on już nie żyje. Każdy z nas stracił kogoś podczas
ataku osób z Supraśla na obóz. Łapa była cały wieczór smutna, z powodu utraty
siostry, chociaż starała się to sprawnie ukrywać. Chciałem ją pocieszyć,
chociaż wiedziałem, że nie mogę. Dalej czułem coś do Natalii i moim priorytetem
było ją znaleźć. Bałem się o Sołtysa, który stracił oficjalnie ostatniego mieszkańca
Królowego Mostu, nie licząc Kiciusia. Jest takim starym człowiekiem, a przeżył
wszystkich młodszych i zdrowszych. To musiało być smutne.
Kiciuś dalej ubolewał wewnętrznie nad stratą
Eryka i wiedziałem, że wciąż nie wybaczył Łapie. Chociaż ją zaakceptował.
Spojrzałem znowu na śpiącą dziewczynę. Była piękna i groźna zarazem. Leżała
przytulona do Nieznajomej żeby zachować więcej ciepła. Obie zaprzyjaźniły się,
co było całkiem ciekawe. Musiałem dowiedzieć się więcej o obu paniach. Nie
znałem imienia żadnej z nich. Były to dla mnie po prostu „Nieznajoma” i „Łapa”.
Nagle zdałem sobie sprawę, że Łapa otworzyła oczy i patrzyła na mnie. Speszony
odwróciłem wzrok, ale usłyszałem, że czarnowłosa wstaje i idzie w moją stronę.
Nie mając innego wyjścia uśmiechnąłem się słabo i podsunąłem aby usiadła obok
mnie. Nadal do końca jej nie ufałem, pamiętałem co zrobiła z Erykiem i o
skutkach jej ataku na obóz. Mimo to apokalipsa zmusiła mnie do zaufania jej i
miałem nadzieję, że jakoś na tym wyjdę. Gdy poczułem jej ciepło obok mnie,
przez ciało przeszły mi dreszcze. Czułem dziwną mieszankę ekscytacji i
zaciekawienia. Nie dałem jednak tego poznać po sobie. Spoglądałem do przodu, na
śpiących Cinka, Ernesta oraz Nieznajomą. Spodziewałem się usłyszenia jak zwykle
pewnego siebie głosu Łapy, lecz to co zrobiła zaskoczyło mnie.
Usłyszałem płacz. Zobaczyłem jak po jej
pięknej twarzy spływają łzy, które skapywały po chwili na koc którym się
okryła. To mnie całkowicie zdziwiło. Była chyba najtwardszą osobą jaką znałem,
a teraz siedziała przy mnie i łkała jak dziecko. Nie wiedziałem co zrobić, więc
zadziałałem impulsywnie i przytuliłem ją. Wtuliła się we mnie gwałtownie i
łkała cicho. Mi też chciało się płakać, ale nie mogłem pokazywać po sobie
słabości. Jeżeli ludzie zobaczyliby, że nawet ja się poddaje to oznaczałoby
koniec. Wydawało mi się, że jestem ostatnim filarem tej drużyny. Nagle Łapa
odezwała się:
— Przysięgałam ją
chronić Bobru. Obiecywałam, że nic jej się nie stanie. Miała być bezpieczna, a
mimo to jest teraz nie wiadomo gdzie, możliwe, że już nie żyje.
Było mi jej żal. Straszliwie żal. Nie chciałem jej pocieszać
pustymi słowami, więc tylko mocniej ją przytuliłem. Siedziała przy mnie jeszcze
parę minut, kiedy zauważyłem, że zasnęła. Delikatnie zdjąłem ją z siebie i
położyłem pod ścianą. Przykryłem ją starannie po czym sam położyłem się obok i
natychmiast zasnąłem.
Obudziłem się z rana, kiedy reszta zbierała
się powoli do zjedzenia czegoś. Cinek grzebał w plecaku i podawał puszki z
żywnością Kiciusiowi. Wyjrzałem za zasłonę i zobaczyłem, że śnieg ciągle pada.
Nie zwiastowało to niczego dobrego. Przeciągając się spojrzałem na Łapę, która
ciągle leżała przy mnie. Podniosłem się i ubrałem aby dołączyć do moich
przyjaciół. Nikt nie zadawał pytań związanych z tym, że Łapa spała przy mnie co
mnie w sumie cieszyło. Na śniadanie była podgrzewana przy piecyku fasola.
Zawsze lubiłem to warzywo i zjadłem z apetytem całą puszkę popijając wodą.
Następnie sprawdziłem stan mojego uzbrojenia. Nóż, który zabrałem z domu w
Białymstoku wydawał się brudny i odrobinę tępy, więc pożyczając nóż Nieznajomej
przejechałem parę razy ostrzem po ostrzu, aby chociaż trochę zwiększyć ostrość
broni. Do pistoletu miałem jeszcze dziesięć naboi. Niestety amunicja kończyła
nam się i w sumie każdy z nas miał ostatnie magazynki. Wiedziałem, że teraz
musimy oszczędzać każdy nabój.
Nieznajoma zaczęła budzić Łapę. Kiedy
czarnowłosa wstała spojrzała na mnie ale szybko odwróciła wzrok. Rozumiałem, że
była odrobinę zawstydzona chwilą słabości, ale nie miałem zamiaru jej tego
wypominać. W końcu każdemu może się coś takiego zdarzyć. Cinek wyszedł z toporem na ganek, aby
zobaczyć, czy śnieg pozwoli nam swobodnie się poruszać. Miał zamiar sprawdzić
również okolicę pod kątem obecności umarlaków. Usiadłem na jednym z krzeseł stojących
w chatce i odezwałem się:
— Słuchajcie musimy
ustalić co dalej. Moim zdaniem powinniśmy wyruszyć do Kołodna i Supraśla i
poszukać śladów grupy Miczi. Nie zaszkodziłoby znaleźć samochodu, nie wiem czy
wytrzymamy długo na tym cholernym mrozie.
— Moglibyśmy też
wrócić do obozu i sprawdzić czy nikt tam nie wrócił. Ostatecznie wydaję mi się,
że wszyscy będą szukać się właśnie w tym miejscu – stwierdził Sołtys.
— Ja mimo wszystko
wróciłbym do Supraśla. Jak pomyślę, że te gnojki zaatakowały ludzi, którzy po
nas pojechali to krew się we mnie gotuje – powiedział Kiciuś.
— Mówisz o zemście na
nich? Jest nas co prawda teraz sześcioro, ale to wciąż może być za mało. Nie
wiem co prawda ile osób zginęło w ataku na nasz obóz, ale wydaję mi się, że ich
wciąż będzie więcej. A nie zapominajmy, że amunicja nam się kończy. Nie możemy
pozwolić sobie na strzelaninę, chyba, że przejęlibyśmy ich skład broni o ile
takowy mają – odpowiedziałem.
— Sam grubas, który
nas trzymał miał spory zapas amunicji i broni, można by spróbować. Wątpię, żeby
spodziewali się naszego powrotu. W końcu zaledwie dwa dni temu stamtąd
uciekliśmy – rzekł Kiciuś.
— Mają broń. Pojazdy
też. Wiem, bo moi ludzie, zanim zlokalizowali wasz obóz w Królowym chcieli
zaatakować ich. Niestety po obserwacji i nawet jednej próbie ataku odpuściliśmy
sobie. Było ich po prostu za dużo – włączyła się do rozmowy Łapa
W tym momencie do chaty wrócił Cinek.
Ostatecznie ustaliliśmy, że wyruszymy do Supraśla i tam poszukamy grupy Miczi.
Zebraliśmy się i już piętnaście minut później byliśmy w drodze. Śnieg napadał
do kolan, przez co poruszało się naprawdę ciężko. Było jednak cieplej niż
wczoraj, co znacznie ułatwiło nam podróż. Szliśmy w kupie, trzymając się blisko
siebie i mając bronie gotowe w każdej chwili do wystrzelenia. Z przodu szedłem
ja i Kiciuś, w środku Łapa i Nieznajoma, a pochód zamykał Sołtys i Cinek.
Czułem się zdenerwowany, te uczucie trzymało się mnie kurczowo od paru dni, od
czasu wyruszenia po zapasy. Najpierw więzienie, potem rozpad obozu. Wszystko to
stało się tak szybko, że mogłem to porównać z kolejnym wybuchem apokalipsy.
Cały świat przewrócił się do góry nogami po raz drugi.
Dróżka doprowadziła nas do zakrętu za którym
było Kołodno. W oddali było słychać wciąż charakterystyczny dźwięk przemarszu
hordy. Nie wiedziałem gdzie teraz jest dokładnie, ale byłem pewien, że nie jest
tak groźna jak przed opadem śniegu. Na własne oczy przekonałem się, że zombie
są teraz wolniejsze niż zwykle, a te uszkodzone przymarzają do różnych słupów,
albo całkowicie zatrzymują się przez to, że wnętrzności miały tak zamrożone, że
uniemożliwiały one zginanie kolan czy też po prostu ruszanie nogami. Wolałem
jednak ominąć Kołodno, żeby na nie wpaść. Przy samym Kołodnie skręciłem na
północne pola i trzymając się linii lasu zacząłem przeprowadzać moich
przyjaciół przez obsypane śnieżną pierzyną tereny.
Zadziwiało mnie to jak Sołtys utrzymywał tempo
pięciu młodszych ludzi. Byłem pewien, że zdrowy tryb życia i odpowiednia dieta
złożona z naturalnych i świeżych produktów przyczyniła się do kondycji starca.
Spoglądając daleko na północ, wśród drzew widać było szczyt wieży
obserwacyjnej. Pamiętam jak dziś jak byłem tam z Gigantem, Szpiegiem oraz
Natalią. Teraz nie wiedziałem nawet czy żyją. Moje życie zamieniło się w jedną
wielką niewiadomą. Byłem ponownie na drodze, tylko z jedną różnicą – tym razem
nie byłem sam. Mijając Kołodno na około trafiliśmy na ambonę. Dwa lata temu na
wakacjach wspinaliśmy się na nią z Kiciusiem i Cinkiem. Teraz stał przy niej
trup. Był przysypany do pasa śniegiem i machał żałośnie łapskami. Zaczął
wydawać charakterystyczny dźwięk, który sprawiał, że włos na głowie się jeżył,
kiedy nas zauważył.
Cinek podszedł do niego i od niechcenia
zamachnął się toporem farbując okoliczny śnieg na czerwono. Cała nasza szóstka była już przyzwyczajona do
zabijania zombie. Człowiek żyjący około miesiąca w tym świecie po prostu miał
to już w nawyku. Zrobiliśmy przy nim mały postój, żeby się napić. Z początku
planowałem wspiąć się na ambonę i rozejrzeć, ale kiedy zobaczyłem w jakim jest
stanie uznałem to za zbyt niebezpieczne. Rozejrzałem się po polach otaczających
Kołodno widząc odległe sylwetki hordy zombie będące przy wschodnim wyjeździe z
miasta. Widać, że zmierzały w stronę Królowego Mostu. Posmutniałem na myśl o
straconym obozie i przyjaciołach. Chociaż możliwa była opcja, że zginęli,
wierzyłem w to coraz mniej. Starałem się jednak odrzucać tak negatywne wizje z
mojej głowy i starać się być przykładem dla reszty. Ludzie mnie słuchali i
szanowali, nie mogłem zniszczyć swojej reputacji, która utrzymywała grupę w
jedności. Żałowałem teraz, że nie wziąłem ze sobą lornetki z Królowego Mostu.
Byłem pewien, że widziałem jakieś w miarę sprawne auto, ale było ono za daleko,
żeby stwierdzić czy to prawda czy fałsz. Pokazałem go Kicusiowi, ale ten
stwierdził, że nie ma co ryzykować i znajdziemy coś na drodze za Kołodnem.
Miałem taką nadzieję.
Wiatr zaczął wiać mocniej o przeradzając
śnieżycę w drobną zamieć. Najgorsze jednak było to, że wiatr wywiewał nasz
zapach w stronę odległych teraz o około półtora kilometra trupów. Jak znajdą
nasz trop to będziemy mieli ogromne problemy. Zadrżałem na samą myśl.
Przyspieszaliśmy tempa, a słońce wisiało wysoko nad nami. Dwadzieścia minut
zajęło nam przebrnięcie przez zaspy do drogi głównej kawałek za Kołodnem.
Widzieliśmy coś co wyglądało jak auto na końcu polnej drogi więc ostrożnie
ruszyliśmy w tym kierunku. W miarę zbliżania się do celu nie mogłem uwierzyć w
nasze szczęście, bo to rzeczywiście było auto. Przypominało trochę te, którym
dostałem się do Królowego Mostu z tą różnicą, że było w dużo gorszym stanie.
Maska była wgięta jakby auto wjechało na zombie i to z niemałą prędkością.
Jedne drzwi wisiały dziwnie, a na drugich widać było plamy krwi. Z wyciągniętym
pistoletem sprawdziłem okolice. Pomagał mi w tym Kiciuś i Cinek. Sprawdziliśmy
dokładnie czy to nie pułapka i z radością wsiedliśmy do środka. Kluczki były na
miejscu. Wyglądało to trochę strasznie, nie chciałem nawet myśleć co takiego
stało się z poprzednim właścicielem.
Kiciuś usiadł jako kierowca. W tym czasie ja z
Cinkiem pakowaliśmy nasze zapasy do bagażnika. Cieszyłem się z tego, że
odzyskałem przyjaciela. Nie zapomniałem co prawda tego, że był po stronie
Alexa, ale teraz kiedy on nie żył, Cinek stał się zaufanym człowiekiem. Zapakowałem
się do auta na jedno z tylnych miejsc. Usiadła przy mnie Łapa. Z przodu przy
Kiciusiu siedział Sołtys, a pomiędzy nim a mną, na środku, siedzieli Cinek z
Nieznajomą. Nie czułem się zbyt komfortowo będąc tak blisko tej dziewczyny.
Wiedziałem, że potrzebuje mnie teraz bardziej niż zawsze, ale nie podobały mi
się myśli, jakie pokazywały mi się w głowie, kiedy przebywała blisko. Te
przytulenie wczoraj wieczorem… to był błąd. Nie po to walczyłem tyle o Natalie,
żeby teraz tracić głowę dla pierwszej lepszej ocalałej. Tej myśli się starałem
trzymać. Nie było to jednak łatwe.
Droga do Supraśla zapowiadała się na co
najmniej pół godziny jazdy, jak nie więcej. W końcu drogi były zasypane, a nie
było odśnieżarek, żeby zepchnąć śnieg na pobocze. Jechaliśmy więc po nierównym
terenie, wpadając co jakiś czas w góry śniegu i zatrzymując. Łapa oparła się o
mnie i zamknęła oczy. Kolejna rzecz, która mnie dziwiła w jej zachowaniu to
ufność. Jeszcze niedawno była to roztropna osoba, która widziała we mnie tylko
dowódcę Królowego Mostu, ale wciąż wroga. Teraz ufała mi całkowicie, w końcu
mogłem ją zabić w każdej chwili. Nie mogłem pojąć tego co się dzieje. Nie
narzekałem jednak. Zamknąłem oczy i sam próbowałem się odprężyć przed powrotem
do piekła, z którego parę dni temu uciekaliśmy.
Wydawało mi się, że myślałem ostatnimi czasy
za dużo. Powinienem uspokoić myśli i starać się nie zagłębiać w tematy, które
dla mnie samego były niewygodne.
Wyciszając się odpłynąłem po cichu. Obudziła mnie Łapa. Potrząsnęła mnie
delikatnie i kazała wstawać. Poznałem okolicę, chociaż była teraz przysypana
śniegiem. Staliśmy niedaleko miejsca, w którym straciliśmy samochód z zapasami.
Przed nami rozciągała się rzeka, przy której leżał Supraśl. Słońce oświetlało
swoimi promieniami śnieg sprawiając, że całe miasto wyglądało jakby było
zaklęte w kryształ i zachowane w nim na wieki. Nie mieliśmy dużo czasu. Jeżeli
grupa Miczi gdzieś tutaj była, to musiała zostać na noc, gdyż nie było widać
żadnych ślad opon oprócz naszych. Nasi przyjaciele albo byli gdzieś blisko,
albo odjechali w inną stronę. Byłem pełen obaw. Kiedy Kiciuś miał już zamykać
auto zatrzymałem go. Wpadłem na pewien ryzykowny pomysł i wiedziałem, że już
nic nie zmieni mojej decyzji. Zabawne było jak ciekawe pomysły nawiedzały
człowieka w różnych momentach.
Ten był wyjątkowo ryzykowny biorąc pod uwagę,
że w okolicznych budynkach chowało się sporo osób. Poprosiłem Kiciusia i resztę, żeby wrócili do
wozu. Pokazałem Kiciusiowi gdzie ma podjechać, wskazując budynki przy głównej
ulicy, na której znajdował się bar. Towarzysze spojrzeli na mnie dziwnie, ale
ja wyjątkowo nie czekałem na ich propozycje. Czas z defensywy przejść do
ofensywy. Ta taktyka, choć ryzykowna, zadziałała jak odzyskiwałem Królowy Most
z rąk Alexa. Teraz głowa tego śmiecia została gdzieś w Królowym Moście, a ja
nadal żyłem. Można było wręcz powiedzieć, że oddałem mu „jego” obóz.
Ludzie nie ukrywali zdenerwowania. Nieznajoma
wierciła się niespokojnie, a Cinek stukał palcami o lufę swojego pistoletu.
Zastanawiałem się teraz nad tym gdzie w tym mieście może znajdować się sklep z
bronią i czy został już znaleziony i splądrowany przez kogoś. Nawet jeżeli te
osoby mogły zostawić coś, co według nich się nie przydało, a nam mogło pomóc. Kiciuś podjeżdżał coraz bliżej i bliżej, aż w
końcu znaleźliśmy się w miejscu skąd widać było główną ulicę. Ernest próbował
zatrzymać auto, kiedy usłyszeliśmy wystrzał. Był to jeden z tych momentów,
kiedy czas spowolnił aby przyspieszyć z potrójną mocą. W pół uderzenia serca
zobaczyłem jak jedna z szyb pęka, a po chwili usłyszałem trzask przebitej
opony. Widziałem jak auto nagle wpadło w poślizg i uderzyło w murek przy
drodze. Zarzuciło mną do przodu i cudem uniknąłem uderzenia głową w szybę.
Wygramoliłem
się i z kopniaka otworzyłem tylne drzwi naszego auta. Widziałem, że reszta też
próbuje się ukryć przed strzelcem, ale Kiciuś i Sołtys siedzący z przodu mieli
większy problem. Zalała mnie fala strachu, starałem się wyjrzeć za auto i
zlokalizować strzelca. Zauważyłem jak na jednym z dachów coś się rusza. Po
chwili byłem już pewien, że ktoś tam leży, widziałem jak kuca, mierząc do nas z
wiatrówki. Prawdopodobnie gdyby nie to, że pada śnieg już byśmy nie żyli. Nie
mieliśmy szans stawić temu czoła. Wszyscy byliśmy znacznie niżej, a dodatkowo
mieliśmy tylko pistolety. Pomogłem wydostać się z wraku Łapie, Cinkowi oraz
Nieznajomej po czym wspólnie staraliśmy się otworzyć drzwi kierowcy, żeby
uratować Ernesta i Adama. Przy każdym wystrzale bałem się, że usłyszę krzyk
któregoś z moich znajomych. Nagle Cinek wskazał coś ręką i zobaczyłem, że nie
ostrzeliwuje nas jedna osoba, ale co najmniej dwie. Pociski uderzały o auto
tworząc upiorny rytm, który w każdym momencie mógł być przerwany krzykiem.
Wydawało mi się, że z każdą minutą coraz więcej osób do nas strzela i rzeczywiście
zauważyłem kolejne postacie siedzące na dachu i mierzące do nas.
Nie strzelali już tak często, widocznie nie
mieli tyle amunicji, ale mimo to byliśmy w pułapce. Wycofanie się nie wchodziło
w grę, a droga do przodu to było nawet większe samobójstwo. W końcu z trudem
otworzyliśmy drzwi i uwolniliśmy Kiciusia i Sołtysa, którzy położyli się i z
trudem łapali oddech. Wiedziałem, że są przerażeni, sam bałem się jak cholera.
Spojrzałem na drogę, którą przybyliśmy i zobaczyłem nieduży murek dziesięć
metrów od nas. Mogłem spróbować do niego pobiec i okrążyć wrogów, ale wątpiłem
w to, że uda mi się to samotnie zrobić. Spodnie już całkowicie mi przemokły,
chociaż nie czułem zimna. Nie wiedziałem dokładnie czy to ze strachu czy z
napływu adrenaliny.
Nagle
usłyszałem krzyk. Spojrzałem szybko na moich przyjaciół, ale żaden z nich nie
był ranny. Wyjrzałem delikatnie za maskę auta i zobaczyłem, że przy dachu, na
ulicy, leży jeden z moich oprawców. Po chwili zauważyłem jak kolejny z nich
spada. Starałem się znaleźć wzrokiem
osobę, która nam pomaga, ale było to ciężkie. Płatki śniegu wpadały mi w oczy,
a wstanie równało się trafieniu. Kiciuś zawołał i pokazał nam jeden z dachów.
Przez chwilę nie widziałem tam nic, ale w końcu dostrzegłem ruch. Na sąsiednim
do naszych oprawców dachu stała jedna postać. Miała w ręce największą broń
palną jaką w życiu widziałem. Nawet z daleka wydawała się mieć dobre półtora
metra długości. Tajemniczy strzelec przy każdym strzale ze swojej ogromnej
broni zabijał kolejnego z naszych oprawców.
Wstałem i bez wahania puściłem się biegiem w
stronę budynku na którym stali wrogowie. Widziałem jak przyjaciele próbują mnie
zatrzymać, a oprawcy wymieniają serie z broni z tajemniczym strzelcem. Nie
słyszałem jednak nic. Wszystko zagłuszała wichura. Biegłem i zobaczyłem, że
strzelec dostaje i upada. Całe szczęście nie spadł, czułbym się źle z tym, że
osoba, która nas uratowała po prostu ginie. Nie liczyło się dla mnie teraz nic.
Byłem wściekły i czułem, że adrenalina robi swoje. Albo tam wbiegnę i zabije, albo
to mnie zabiją. Dotarłem do drzwi baru, tych samych, które otworzyliśmy parę
dni temu z Cinkiem i Ernim. Otworzyłem je i uspokoiłem trochę. Wiedziałem, że
może tutaj być mnóstwo ludzi z Supraśla
.
Przeładowałem pistolet i zwolniłem blokadę. Byłem gotowy do strzału. Korytarze
były ciemne, gdzie nie gdzie wpadały pojedyncze promienie słońca. Ruszyłem
korytarzami szukając wejścia na górę, gdy usłyszałem trzask tuż za mną. Serce
prawie mi stanęło ze strachu. Obróciłem się i wymierzyłem bronią. Zza rogu wyszła
Łapa. Podążała za mną. Bez słowa poczekałem na nią i wspólnie ruszyliśmy
korytarzem. Gdy byłem tutaj poprzednio widziałem gdzieś schody prowadzące na
dach, ale teraz nie miałem pojęcia gdzie one były. Dopiero po dwóch minutach
wspięliśmy się wraz z Łapą klatką schodową i zobaczyliśmy drabinę prowadzącą na
dach. Wciąż było słychać strzały. Zastanawiałem się czy reszta moich przyjaciół
biegła aby mi pomóc tak jak Łapa i czy przez przypadek nie przypłacili tego
życiem. Nie wiedziałem czy bardziej się boję czy mam ochotę dobić resztę.
Tuż pod klapą na dach usłyszeliśmy krzyki.
Dwie postaci prowadziły ożywioną dyskusję gdzieś na tym poziomie baru.
Skryliśmy się w ciemniejszym kącie i czekaliśmy. Po chwili zobaczyliśmy dwie
biegnące postaci, które zmierzały w stronę drabiny. Złapałem Łapę za rękę i
kiedy wrogowie byli blisko uścisnąłem na znak, że teraz atakujemy.
Zaszarżowałem niczym Gigant próbując
zepchnąć pierwszego z mężczyzn za barierkę, ale udało mi się go tylko wywalić. Drugi w tym czasie próbował ustawić się do
strzału. Widziałem jak celuje do mnie wiatrówką. Wtem do akcji weszła Łapa,
która zaszła go od tyłu i poderżnęła gardło. Ja starałem się przytrzymać
starszego i silniejszego ode mnie mężczyznę, ale poczułem, że ten mi się
wyrywa. Po chwili zepchnął mnie z siebie i próbował rzucić się po broń, która
mu wypadła podczas upadku. Na jego nieszczęście była już tam moja towarzyszka.
Z trzaskiem złamała palce wroga, który sięgał po pistolet po czym uniosła
dłonią jego twarz, żeby spojrzeć mu w oczy. Mężczyzna krzyknął gdy łamano mu
palce, ale gdy spojrzał w piękne oczy Łapy zobaczyłem na jego twarzy
przerażenie. Łapa uśmiechnęła się paskudnie i kazała mi podać pistolet.
Mężczyzna widocznie ją znał, bo siedział z otwartą szeroko gębą. Po jego oczach
spływały łzy. Łapa przeładowała i wymierzyła w głowę starszego od niej
człowieka po czym powiedziała:
— Żegnaj ojcze.
I strzeliła.
Ktoś tu się nauczył budować napięcie :P Bardzo fajnie wyszedł opis wychodzenia z samochodu.
OdpowiedzUsuńCo do pocieszania, ciężka sprawa. Mówienie komuś pustych słów "wszystko będzie dobrze" czasami bardziej denerwuje niż ma pomóc. Może faktycznie lepiej nic nie mówić, przytulić i wysłuchać. Nikt też przecież nie lubi jak ktoś prawi mu kazania na temat tego jak postąpił.
Jestem bardzo ciekawa jak rozwiążesz kwestię Łapy i Natalii. Jeśli ja mam być szczera to odnoszę wrażenie, że skłaniasz bardziej się ku Łapie. W momentach z Natalią nie było aż takiej hmm... chemii. Zachowywaliście się jak stare dobre małżeństwo. Było Ci dobrze i tyle. Pojawiła się Łapa i cały porządek zburzyła. Zainteresowała, zaintrygowała i ect. Mimo wszystko uważam, że jesteś gotów zostawić Natalię dla Łapy. Nie mówię, że to jakaś relacja na dłużej, bo Łapy nie znasz, ale na pewno bardziej Ci się podoba :P Podświadomie, gdzieś tam z tyłu głowy masz Natalię, że nie powinieneś tak się przymilać do Łapy, ale ja nie wiem czy tego posłuchasz :P
Scena z zabiciem ojca była lekkim zaskoczeniem, ale pojawił się tak szybko, że nawet nie miałam czasu wyrobić sobie jakiegoś zdania o nim. Ciekawe tylko czemu córka go nienawidziła. Bił matkę? A może sprzedał córkę?
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam :)
Ach Łapa i Natalia :D Dwie "zguby" Bobra ^^ Cieszę się, że widzisz poprawę w moim stylu pisania ,mam nadzieję, że będziesz wynosiła coraz to przyjemniejsze doświadczenia z śledzenia tego bloga ;)
OdpowiedzUsuńMotyw pojawił się szybko, ale wszystko ułoży się w całość. Właściwie już można wyciągnąć pewne wnioski i połączyć fakty :D
Pozdrawiam, zarówno ja jak i Twój największy fan Pablord ^^
Można? Hmm... jak można to można. Pomyślmy...
UsuńO Łapie niewiele wiadomo. Jest bystra, sprytna, silna, opanowana i bezwzględna. Na pewno musiała mieć jakiś przykład do naśladowania? Może właśnie ojciec? Jej ojciec mógł być wojskowym, albo komandosem, który nauczył córkę niektórych umiejętności. Dlaczego zatem ich relacje się pogorszyły? Ojciec był zaskoczony widokiem dziewczyny. Nie spodziewał jej się, bo... może uznał ją za martwą? Może pierwotnie trzymała się z siostrą i ojcem, ale zombie zaatakowały i ojciec uciekł. One jednak przeżyły, znalazły drugą grupę i postanowiły się zemścić. Albo uciekły. Uciekły z obozu ojca. Bały się, że będzie ich szukał, więc zmieniały miejsce pobytu. Łapa obiecała, że będzie chronić siostrę. Komu? No bo chyba nie ojcu... Obstawiam Matkę i to, że Matka umożliwiła ucieczkę dzieciom i zapłaciła za to życiem, dlatego Łapa postanowiła zabić.
Na 100% ojciec pojechał po siostrę wtedy do obozu. Nie wiem tylko czemu ta siostra jest taka ważna. Ma jakąś specjalną grupę krwi czy jak? xD
Jestem może troszeczkę bliżej rozwiązania zagadki? Najgorzej jeśli np. w 7 rozdziale padło jakieś jedno kluczowe zdanie, którego ja teraz nie pamiętam xD
No nic, pozdrawiam Ciebie i mojego Fana xD