------------------------------------------------------
Rozdział 21: Marsz
Potknąłem
się. Wystający korzeń nawet za dnia nie mógł być zbytnio widoczny, a teraz
można wręcz go było uznać za niewidoczny. Wstałem z trudem, przy pomocy Cinka.
Zadrżałem z zimna. Byliśmy niecały kilometr od Supraśla. Nie mieliśmy ciepłych
ubrań, źródła światła ani prowiantu. Jedynie torba z paroma pistoletami
sprawiała, że czułem się odrobinę lepiej. Wędrowaliśmy powoli, żeby się nie
pocić, co mogło by być tragiczne w skutkach.
Nogi miałem już odrętwiałe z zimna więc co chwilę się potykałem. Słychać
też było regularne „kurwa” z ust
Marcina, który co i rusz wpadał na jakieś drzewo. W którym kierunku się nie
rozglądaliśmy wyglądało to tak samo – las, księżyc, gwiazdy i zero śladów
cywilizacji. Wiedzieliśmy jednak, że podążamy w dobrą stronę. Parę razy
przecinaliśmy ścieżkę, która prowadziła z Supraśla do Cieliczanek. Było to
pewne pocieszenie. Nikt z nas się nie odzywał. Szliśmy w ciszy przerywanej przekleństwami.
Było mi straszliwie źle. Czułem się tak przemarznięty, że czasami nie byłem
pewien, czy zrobiłem już krok czy stałem w miejscu.
Po około trzydziestu minutach spokojnego
marszu usłyszeliśmy jęki. Wyjęliśmy bronie i zatrzymaliśmy się w miejscu
rozglądając się na boki. Dźwięk wydawał się wydobywać zewsząd i nie mogliśmy go
dokładnie zlokalizować. Teraz, kiedy nie słyszałem już dźwięku naszych kroków,
ponownie usłyszałem to, co było słyszalne w drodze do Supraśla. Dźwięki burzy,
chociaż niebo było czyste. Czy to odlegle wybuchy? Ciężko było się skupić, szczególnie,
iż narastające jęki całkowicie zagłuszały resztę hałasu. W końcu zlokalizowałem
zombie. Człapało przy drzewie, opierając się dwoma rękoma o trawę i ciągnąc za
sobą jedną nogę. Drugiej nie było. Podszedłem do niego i wycelowałem. Nie
strzeliłem, gdyż wiedziałem, że echo jakie pójdzie zawiadomi całą okolicę, a
musieliśmy się liczyć z tym, że ludzie z Supraśla nas szukają. Zamiast tego
wymierzyłem cios kolbą i zacząłem tłuc trupa. Ciało było w fatalnym stanie, bo
po paru uderzeniach usłyszałem trzask i zobaczyłem, że wgniotłem się w głowę
zombie. Nie przestawałem jednak, aż do chwili, kiedy moje ręce były pokryte
krwią i fragmentami mózgu. Posoka była tak ciepła, że aż parzyła. Po upewnieniu
się, że delikwent nie żyje zacząłem go przeszukiwać.
Miał w kieszeni portfel, ale nie było tam nic
wartościowego. Przynajmniej nie po tym jak świat upadł. W drugiej z kieszeni
znalazłem zapalniczkę. Potrząsnąłem nią i zauważyłem, że jest w niej jeszcze
trochę gazu. Zachwycony tym faktem potarłem kamień krzesząc iskrę. Po chwili
mrok lasu przebił nieduży promyk ognia wydobywający się z zapalniczki. Moi
kompani natychmiast przesunęli ręce blisko strumienia ognia i zaczęli się
ogrzewać. Było to raczej nikłe źródło ciepła, jednak nawet to sprawiło, że
palce przeszło przyjemne uczucie. Poświeciłem jeszcze chwilę po czym schowałem
łup do kieszeni i ruszyliśmy dalej. Jeżeli spotkaliśmy zombie oznaczało to, że
musieliśmy być niedaleko zabudowań. Prawdopodobnie zbliżaliśmy się do
Cieliczanki. Liczyłem na spędzenie nocy w domu, gdzie nie było co prawda
ogrzewania, ale przynajmniej mogliśmy się schronić przed wiatrem. Poczułem, że
zaczynam smarkać. Bałem się, że złoży mnie gorączka i nie zdążymy na czas
ostrzec obozu. Choroba byłaby zdecydowanie najgorszą rzeczą jaka by mogła mnie
teraz spotkać.
Maszerując
wciąż do przodu, przedzierając się przez chaszcze i krzaki, zobaczyłem w końcu
zarys domków Cieliczanki. Serce zabiło mi szybciej, gdy pomyślałem, że zaraz
możemy znaleźć coś do jedzenia lub też ubrania do przebrania się. Odezwałem się
charczącym głosem do moich przyjaciół, aby poinformować ich, żeby uważali
teraz. Nie wiedzieliśmy czy są tu jeszcze zombie, a co najgorsze podczas naszej
nieobecności mogli tu nawet pojawić się inni ocalali. Szliśmy ostrożnie,
mijając powoli trupy, które zostawiliśmy za sobą gdy tu ostatni raz byliśmy. Z
wyciągniętym pistoletem mierzyłem w każde miejsce, z którego słyszałem chociaż
odrobinę niepokojący odgłos. Za szybami jednego z domów było ciemno, co
niestety wcale nie oznaczało, że nikogo tam nie ma. Razem z Cinkiem stanęliśmy
po dwóch stronach drzwi, a Erni był naprzeciwko. Daliśmy mu znak i drżącą z
zimna ręką pociągnąłem za klamkę. Kiciuś wszedł pierwszy, machając bronią
w wszystkie strony. Cinek wszedł chwilę
po nim, a ja wszedłem ostatni, zamykając za sobą drzwi. Wybraliśmy całkiem
dobry dom na przenocowanie.
Był on nieduży, nie miał pietra, a wejście do
piwnicy wyglądało na zasypane. Na dole nie było słychać nic. Oprócz korytarza,
w którym się znajdowaliśmy były jeszcze dwie izby, kuchnia i coś na kształt
salonu. Przeszukaliśmy je dokładnie parę razy, lecz nie znaleźliśmy za dużo
jedzenia. Wszystko co było w lepszym stanie zapakowaliśmy wcześniej do naszego
auta, teraz musieliśmy się zadowolić sucharkami i słoikiem oliwek. Było to
prawie nic, ale gdy człowiek jest głodny nawet takie przekąski smakują jak
arcydzieła kulinarne. Po zjedzeniu zajęliśmy się dalszym plądrowaniem chaty.
Cinek w jednej z szaf znalazł parę futer oraz płaszczy. Próbowaliśmy znaleźć
takie, które będą najbardziej pasowały do naszej postury, ale ostatecznie
skończyliśmy wyglądając jak klauny. Nie obchodziło nas to jednak, ważne, że
zrobiło się naprawdę ciepło. Z potrzebniejszych rzeczy znaleźliśmy jeszcze
kompas, który walał się w jednej z szuflad w kuchni oraz tłuczek do mięsa,
który idealnie nadawał się do roztrzaskiwania czaszek zombie.
Następnie wszyscy położyliśmy się spać. Byłem
tak bardzo zmęczony, że gdy tylko ulokowałem się w jednym z kątów, przykryty
płaszczem, natychmiastowo zasnąłem. Śnił mi się Grubas oraz Łapa. Szli ze mną
ramię w ramię i opowiadali niestworzone historie. Gdy jedno z nich opowiedziało
o tym, że wynaleziono antidotum na postępującą zarazę to obudziłem się
podniecony. Byłem jeszcze zaspany, więc mało co nie obudziłem moich towarzyszy,
żeby powiadomić ich o tej wspaniałej nowinie, ale po chwili opanowałem się i
przełożyłem na drugi bok próbując znowu usnąć. Za oknem jeszcze było ciemno, a
my teraz potrzebowaliśmy odpoczynku. Sprawdziłem ostatkiem sił czy rygiel w
drzwiach jest zasunięty i ponownie zasnąłem.
Wstałem wypoczęty. Siniaki na twarzy dalej
bolały, ale nie to było teraz ważne. Musieliśmy ruszać dalej. Na dworze było
dzisiaj jeszcze zimniej i pochmurniej. Całe szczęście mieliśmy płaszcze i
futra, które co prawda ograniczały swobodę ruchów, ale wynagradzały to ciepłem.
Przeszukaliśmy pobliskie domy, starając się nie narobić za dużo hałasu. Ostatecznie znaleźliśmy tylko jakieś
konserwy, które przeoczyliśmy oraz, co najważniejsze, zapałki. Co prawda nie
liczyłem na zrobienie ogniska, ponieważ było to zbyt niebezpieczne, nie mówiąc
już o tym, że prawdopodobnie drewno jest mokre po opadach, które co jakiś czas
nawiedzały te rejony. Po prostu wzięliśmy je, żeby mieć jakieś ostateczne
źródło ognia, do podpalenia prowizorycznej pochodni, której wcale tak ciężko
nie jest zrobić.
Kolejnym przystankiem w naszej podróży było
Kołodno. Droga tam będzie podobna jak ta stąd do Supraśla, a może nawet trochę
dłuższa. Chciałem jednak trzymać się drogi, żeby w razie sytuacji, gdy ludzie z
obozu pojadą po nas, nie wprowadzić ich w pułapkę w Supraślu. Trzymając się
uboczy i krzaków podążaliśmy gęsiego. Co jakiś czas wpadaliśmy na zombie.
Tłuczek okazał się dobrą bronią, nawet przy niedużym zamachu potrafił zwalić
szwendzacza z nóg, a wtedy było to już kwestią sekund, żeby dobić go paroma
mocnymi ciosami.
Raz sytuacja była wyjątkowo niebezpieczna,
kiedy wpadliśmy na grupkę czterech trupów. Każdy z nas wziął po jednym, ale
kiedy zamachiwałem się, żeby skończyć żywot, tego najbliższego mnie, to złapał
mnie od tyłu drugi. Już prawie czułem krzywe, połamane zęby zatapiające się na
mojej ręce, ale całe szczęście zainterweniował Cinek, który pociągnął zombie do
tyłu i wpakował w niego kulkę. Sam strzał nie był zbyt mądry, ale i tak mu
podziękowałem. Czułem teraz wyjątkową więź pomiędzy naszą trójką. Byliśmy
obdarci, ubrani w niedopasowane ciuchy, pozbawieni większej liczby zapasów oraz
z kończącą się amunicją. Nasze twarze wyglądały okropnie, a wszędzie dookoła
czaiły się trupy, a my mimo wszystko parliśmy na przód, starając się unikać
walki i trzymać tempo marszu. Niepokoił mnie dźwięk, który słyszałem już w
Supraślu. Niebo rzeczywiście było zachmurzone, ale miarowe stukanie, które
słyszę już po raz kolejny wzbudziło we mnie kolejną falę wątpliwości.
Rozglądałem się jeszcze uważniej i starałem się odejść jeszcze kawałek od
drogi, tak na wszelki wypadek.
Po około dwóch godzinach marszu zobaczyliśmy
most przy Kołodnie. Już za chwilę mieliśmy zobaczyć ruiny Kołodna, w których
byliśmy parę dni temu. Dźwięk, który słyszałem nasilał się jednak i nasilał i
kiedy minęliśmy linię lasu zobaczyłem co czyniło taki potworny hałas. Tłuczek
mi wypadł z ręki. Cinek powiedział tylko krótki „Ja pierdole!”, a Erni otworzył szeroko usta. W miejscu gdzie
znajdywały się domy Kołodna stało setki zombie. Była to największa horda jaką
widziałem podczas całej Apokalipsy. Szwendacze łaziły powoli, maszerując przez
wioskę niczym inkwizycja. Trudno je było zliczyć, wszystkie szły obok siebie,
człapiąc i wydając podejrzane jęki. To musiała być horda z Białegostoku, o której opowiadała nam Łapa. Czułem jak całe
szczęście jakiego doświadczyliśmy w Cieliczankach odpływa gdzieś w nieznane. Musiałem
szybko podjąć decyzje co dalej. Moi przyjaciele dalej patrzyli zszokowani, nie
mogąc uwierzyć w to co widzą. Rozejrzałem się i nie mogłem znaleźć sposobu,
którym moglibyśmy ominąć hordę. Całe miasto było usypane żywymi trupami. Nawet
pola były ich pełne. Zmierzały one powoli w kierunku południowo wschodnim,
czyli prosto do naszego obozu. Podróż lasami byłaby bezpieczna, ale zajęłaby
nam pół dnia, zakładając, że chcieliśmy całkowicie ominąć miasteczko. Mogliśmy
również pomyśleć o przebiegnięciu przez miasto, ale był to pomysł samobójczy,
jedyne co nas tam czekało to śmierć.
Wtem wpadłem na genialny, ale też
niebezpieczny pomysł. Staliśmy teraz na moście, który znajdował się nad rzeką,
która biegła również przez Królowy Most. Mogliśmy iść wzdłuż brzegu i starać
się poruszać wzdłuż porastających rzekę chaszczy. Droga na pewno była
niebezpieczna, ale wpadniecie do wody w sumie nie było wcale gorsze od
zagryzienia przez zombie. Jak powiedziałem tak zrobiłem. Prowadząc Kiciusia i
Cinka powoli zeszliśmy zboczem poziom niżej, pod most, tam gdzie znajdowała się
rzeczka. Chaszcze były wysokie, sięgały mi do pasa a czasami i wyżej przez co czekało
na nas nie lada wyzwanie. Co gorsza teren był podmokły i niepewny. Jeden zły
krok i lądowaliśmy do rzeki. Przy takiej temperaturze chodzenie w przemoczonych
ubraniach mogło w najlepszym przypadku spowodować chorobę. Nie mieliśmy jednak
czasu na dalsze planowanie, więc pospieszając przyjaciół wskoczyłem w zarośla i
zacząłem się przedzierać.
Słyszałem jak podążają za mną. Droga była
jeszcze gorsza niż się spodziewałem. Co parę kroków buty z głośnym mlaskiem
walczyły z kupami błocka, a raz na jakiś czas ziemia osuwała się pod moimi
stopami, co parę razy przyprawiło mnie o przyspieszenie pracy serca. Gdy
mijaliśmy odcinek rzeki, który przepływał obok Kołodna sytuacja jeszcze bardzie
się pogorszyła. Z każdej strony otaczały nas hałas jęków oraz powarkiwań. Przez
moment zamarłem, kiedy usłyszałem, że z chaszczy obok człapie do nas zombie.
Wykorzystując fakt, że go zauważyłem, skoczyłem na niego, aby ten nie zrobił
tego pierwszy i nie wrzucił mnie do rzeki. Upadłem wraz z trupem w kępę zarośli
i zdzieliłem go z duża siłą parokrotnie po głowie, aż upewniłem się, że już się
nie rusza. Chodziliśmy w odstępach dziesięć metrów od siebie, więc gdy kolejny
zombie, który pojawił się znikąd złapał mnie od tyłu, żaden z moich przyjaciół
nie mógł mi pomóc.
Poczułem jak odrętwiałe łapska chwytają mnie i
ciągną do tyłu. Młotek wypadł z mi z rąk, a ja zobaczyłem twarz zombie, która
znajdywała się parę centymetrów od mojej twarzy. Zrobiło mi się nie dobrze,
kiedy poczułem smród rozkładu wydobywający się z gęby umarlaka. Starałem się
jednak trzymać go z dala ode mnie, przytrzymując go dłońmi i próbując się
wyrwać. Zombie był dosyć silny jak na kogoś, kto nie żyje i miałem ogromne
problemy z zepchnięciem go. Czułem, że jego twarz jest coraz bliżej. Widziałem
każdy szczegół jego facjaty, od połamanych żółtych zębów, aż po wyżarte przez
robactwo policzki i te straszne szkliste powieki. Używając ostatków sił
zamachnąłem się nogami do tyłu odtrącając trupa i wstając chwiejnie. Wtedy
poczułem, że jedna z moich nóg zatopiła się w błoto i miałem problem z
wyciągnięciem jej. Widziałem jak zombie się podnosi i zaczyna wyciągać łapska w
moim kierunku. Słyszałem również szmer trzciny, świadczący o tym, że moi
przyjaciele do mnie biegną. Wyciągnąłem nogę, ale było już za późno. Trup
ponownie się na mnie rzucił przyciskając mnie do miękkiego podłoża i starając
się wgryźć w ciało. Ponownie starałem się go trzymać i odepchnąć, ale napierał
z całych sił, a ja czułem, że za chwilę puszczę. W końcu ucisk zelżał.
Zobaczyłem
jak kawał twarzy zombie odrywa się od reszty głowy po silnym uderzeniu Cinka.
Wykorzystując sytuacje odepchnąłem obunóż martwiaka wrzucając go z pluskiem do
rzeczki. Wstałem chwiejnie otrzepując się z błota i podziękowałem
przyjacielowi. Jeszcze nigdy nie miałem aż tak wielkich problemów z pozbyciem
się trupa. Poczułem jak bardzo osłabiony jestem i jak nie nadaję się do
jakiejkolwiek poważniejszej walki. Zwolniliśmy odrobinę, żeby nie robić hałasu.
Po drugiej stronie rzeczki, tam gdzie było Kołodno, widzieliśmy teraz
dziesiątki trupów, które chodziły i rozglądały się na lewo i prawo. Widać było,
że stwory reagują głównie na hałas i zapach, ale gdyby zobaczyły, że poruszamy
się szybciej niż one na pewno by wyczuły, że nie jesteśmy jednymi z nich i
zaczęłyby nas gonić. Koryto rzeki zaczęło powoli zakręcać w lewo i zamieniło
się w swego rodzaju osuwisko, ponieważ
teren się obniżał, woda nie trzymała się koryta, a mimo to zdradliwie podlewała
okoliczne brzegi, przez co łatwo było się ześlizgnąć i wraz z lawiną błota
spłynąć na sam dół.
Ostrożnie schodziliśmy coraz niżej, widząc, że
robi się powoli ciemno. Nasze nogawki były przemoczone, co wraz z wiatrem
szybko doprowadziło do odrętwienia nóg. Poważnie się wystraszyłem, kiedy
straciłem równowagę i próbując się utrzymać na nogach złapałem krzaka pokrzyw.
Syknąłem wtedy z bólu i upadłem na kolano, ale mimo tego udało mi się utrzymać.
Czułem coraz większe spragnienie, ale bałem się pić tej wody tutaj,
szczególnie, że niecały kilometr stąd moczyło się w niej mnóstwo zombie. Gdy
uporaliśmy się z zejściem szybko oddaliliśmy się od podmokłych terenów i
weszliśmy w linie drzew aby choć trochę skryć się od wiatru i stanąć znowu na
twardym gruncie. Musieliśmy odpocząć, bo po paru metrach poczuliśmy takie
zmęczenie, że nogi zaczęły nam odmawiać współpracy. Cinek, jako że czuł się
całkiem na siłach przeszedł się po lesie, żeby poszukać czegoś do jedzenia lub
do picia. Ja wraz z Kiciusiem usiadłem na zwalonym pniaku i zajęliśmy się
przepakowaniem.
Załadowałem naboje do pistoletu i poprawiłem
tłuczek do mięsa, który wsadziłem za pasek. Kiciuś też zajął się pistoletem. Po
chwili wrócił Cinek, który gdzieś w lesie znalazł butelkę, którą napełnił wodą
ze strumienia, oraz krzak przejrzałych jagód, które jakimś cudem ostały się do
tak późnej jesieni. Nie było ich dużo i nie wyglądały zbyt apetycznie, ale
zjedliśmy je z wielką ochotą. Popiliśmy je wodą, która miała odrobinę
metaliczny posmak po czym zebraliśmy się do dalszej wędrówki.
Załamany panującą ciszą zacząłem temat:
— Jak myślicie, co
powinniśmy ogarnąć z tymi zombie? Damy radę odpierać ich atak w obozie? – zapytałem.
— Chuj wie. Mam
nadzieję, że horda ominie to miejsce. Myślicie, że ktoś z Obozu pojechał nas
szukać? Jak wpadł na hordę… — nie dokończył zdania Cinek.
— Nawet tak nie myśl.
Oni nie są głupi, uważali na pewno i po prostu fortyfikują obóz czekając na
nas. Na pewno tak jest – stwierdziłem, sam nie do końca wierząc w te słowa.
Wiatr zawiał. Poczułem szpile zimna przeszywające moje nogi – Musimy jak najszybciej dotrzeć do obozu. Czy
ktoś w ogóle wie ile nas nie było?
— Wydaję mi się, że
jakieś dwa, trzy dni. Na pewno martwią się o nas, ale teraz przynajmniej wiemy
co nam zagraża. Będziemy mogli się przygoto… — nie dokończył Erni, gdyż
usłyszeliśmy szelest z lewej strony. Wszyscy jak na komendę uklęknęliśmy i
schowaliśmy przy jednym z drzew wyciągając bronie. Nagle zobaczyliśmy dwa
zombie idące przez las. Wydawały charakterystyczne dźwięki i widać było jak
nierówno idą. Wyciągnąłem tłuczek do mięsa i już chciałem wstawać, kiedy Cinek
dał mi do zrozumienia, że on się nimi zajmie. Podałem mu naszą jedyną broń do
walki wręcz i obserwowałem jak wstaje. Na jego zarośniętej twarzy malowała się
determinacja. Zaczął obchodzić trupy od tyłu i po chwili zobaczyliśmy jak
szarżuje na jednego z wrogów. Dźwięk pękających kości i fala krwi. Te dwie
rzeczy zawsze towarzyszyły zabijaniu, czasami pojedynczo, czasami w zestawie.
Tym razem mogliśmy doświadczyć obu, kiedy tłuczek dwa razy uderzył pierwszego z
zombie w głowę. Po pierwszym ciosie na głowie trupa pojawiło się nienaturalne
wgniecenie, a po drugim ciało leżało już bez ruchu. Drugi z trupów nie zdążył
się jeszcze obejrzeć gdy obuch uderzył go w twarz. Zobaczyłem jak fala posoki
rozbryzguje się na pobliskim drzewie. Po kolejnych ciosach z głowy zombie
została tylko plama. Odebrałem od przyjaciela broń i ruszyliśmy w milczeniu do
przodu.
Nikt z nas ostatecznie nie miał nastroju do
rozmowy. Znajdowaliśmy się teraz parę kilometrów od obozu, byłem pewien, że
dotrzemy tam przed całkowitym zmrokiem. Gdy dotarliśmy w końcu do ulicy, wzdłuż
której przebiegała nasza trasa, zobaczyliśmy jak coś się czołga po ulicy.
Wyciągnęliśmy bronie i teraz zobaczyliśmy, że nie był to zombie. Po ulicy
czołgał się młody chłopak, na plecach miał ogromny plecak, ale jego spodnie
były czerwone od krwi. Gdy nas zobaczył spojrzał z grozą w oczach i próbował
coś powiedzieć. Wyciągnąłem pistolet i wymierzyłem w jego stronę. Nawet jeżeli
kiedyś był zły, nie zasługiwał na takie męczarnie. Nikt na nie zasługiwał. Wtem
postać odezwała się piskliwym głosem, który nawet pomimo zachrypnięcia brzmiał
dziecinnie:
— Pi… Zabij mnie…
Brzmiało
to tak żałośnie, że aż się zawahałem. Przez ostatnie tygodnie przeszedłem
ogromną metamorfozę. Z zwykłego nastolatka zamieniłem się w bezwzględnego
ocalałego. Z chłopca stałem się mężczyzną. Zamknąłem oczy mierząc w jego głowę
i strzeliłem. Strzał odbił się echem, wiedzieliśmy, jak to mogło się skończyć
więc zerwaliśmy z niego plecak i uciekliśmy. Po paruset metrach zatrzymaliśmy
się aby sprawdzić zawartość plecaka. Ku naszej uciesze było tam trochę zapasów,
głównie konserw rybnych oraz jakieś śmieci. Parę komiksów, latarka, dziwne
zwitki papierów wyglądające na plakaty i parę innych niepotrzebnych rzeczy,
które wyrzuciliśmy. Ucieszeni z znalezienia jedzenia zaczęliśmy jeść. Zatrzymaliśmy
się na uboczu, żeby nie było nas widać. Pospieszałem moich przyjaciół,
wiedziałem, że nie możemy sobie pozwolić na dłuższe przerwy. Gdy ruszyliśmy
ponownie w trasę nie było już żadnych problemów. Po pół godzinie, kiedy to
słońce zbliżało się nieubłagalnie do linii horyzontu zobaczyłem tabliczkę z
napisem „Królowy Most”. Co lepsze nie było tu widać żadnych zombie.
Przepełnieni radością, że zaraz zobaczymy
znajomych ruszyliśmy pędem w stronę obozu. Minęliśmy młyn i zakręt. Zbliżaliśmy
się z każdym krokiem do naszego ogrodzenia. Światła obozu paliły się, chociaż
było dziwnie cicho. Gdy byłem dziesięć kroków od płotu wiedziałem, że coś jest
nie tak. W płocie ziała dziura a w wilczych dołach było zakopane auto. Tuż za
płotem widać było parę trupów. Serce biło mi jak szalone. Oczy zaczęły mnie
piec od łez. Wyciągając broń przeskoczyłem nad dołami i wszedłem na teren
obozu. Kiciuś i Marcin szli tuż za mną. Mimo tego, że światła się paliły nie
było widać nikogo. Tylko trupy. Po całym obozowisku były porozrzucane ciała
zombie, ale nie tylko one. Spóźniliśmy się. Pod jednym z drzew leżało ciało
Joli, a kawałek dalej ciało dwóch nieznajomych mi ludzi. Mogłem tylko zgadywać,
ale podejrzewałem, że to sprawka ludzi z Supraśla. Przeszukaliśmy resztę ruin
obozu, każdy domek i zakamarek, ale nie znaleźliśmy nikogo. Byłem zły. Bardzo
zły. Czułem jakby coś właśnie wyrwało mi serce i gniotło pozostałe organy. W
buzi zrobiło mi się sucho i ledwo mogłem oddychać. W końcu wydarłem się na całe
gardło, wrzeszcząc jak opętany, nie zwracając uwagi na to czy ktoś mnie
usłyszy. Nie obchodziło mnie to. Nie widziałem ciał moich przyjaciół, oprócz
Joli, ale było tu mnóstwo ciał zombie i nieznajomych. Wszyscy gdzieś zniknęli.
Miejsce, nad którego ochroną pracowałem upadło. Ja też upadłem, na kolana.
Krzyczałem jak opętany patrząc na moich przyjaciół. Ernest po prostu milczał.
Cinek wyładowywał gniew rozwalając kopniakiem barierkę w jednym z domków. Nagle
usłyszałem trzask i wszystkie światła zgasły. Generator padł pogrążając nas w
ciemności. Spojrzałem na niebo i wydarłem się:
— KURWAAAA. ZA CO?! CO
JESZCZE NAS CZEKA?
Odpowiedź otrzymałem natychmiast. Zachodzące słońce
oświetliło mogiłę jaka została z obozu. Oświetliło także trójkę ocalałych,
którzy stali na środku wrzeszcząc jak opętani. Oświetliło również auto, które
wpadło w wilczy dół przy płocie. Co najgorsze oświetliło też znak nadchodzącej
klęski. Na moją twarz spadł pierwszy płatek śniegu.
To się nazywa zakończenie! Oby tak dalej, świetny rozdział.
OdpowiedzUsuńNo no, rozdział świetny :D Ktoś tu się postarał ;) Z tych wszystkich rozdziałów właśnie ten najbardziej mi się podobał.
OdpowiedzUsuńOpisy w 100% wstrzeliły się w mój gust. Ani przesadzone, ani pisane po łebku. Najlepszy ten opisujący bieg do obozu - trzymał w napięciu :D
Sprytne było przeszukanie zombie. W sumie może faktycznie warto. Może chowają tam coś ciekawego.
Interesująca była również teza, że zombie uznaje za swojego osobę, która porusza się w jego tempie. W sumie ja tam nie bardzo pojmuję logikę zachowań zombie, więc każdy opis jest na wagę złota. Z drugiej strony skoro działają na zasadzie "tempa" to czemu atakują? Ofiara początkowo jest spokojna (gdy nie wie, że zaraz zostanie zjedzona) i nie wykonuje gwałtownych ruchów, więc teoretycznie zombie powinien nie reagować, albo jak się człowiek nie rusza to co zombie myśli? Uznaje go za przedmiot?
Albo też jest ciekawe czemu tworzą się stada zombie. Czy to jest na zasadzie przyciągania do siebie czy co? Zombie nie myślą, więc nie mają żadnych intencji w zbieraniu się w większe grupy, a jednak to robią.
Ciekawa jestem czy w II części Apokalipsy Twoi zombie będą mutować:P Np. mogłaby się wytworzyć społeczność jak u mrówek: są zwiadowcy, robotnicy i zarządcy, którzy dbają o prawidłowy przebieg prac (w tym przypadku zaatakowaniu ludzi). Trochę by z tego wyszedł Resident Evil, no ale nic xD
Jakoś nie chce mi się wierzyć, że Łapa dała się zaskoczyć. Swoją drogą moja intuicja jest na poziomie 0, więc nie powinnam być zaskoczona jak w kolejnym rozdziale napiszesz, że znęcają się nad nią w jakimś pokoju. Uważam, że za mało się przyjrzałeś temu co zastałeś. Z góry przyjąłeś, że im się coś stało, a tak naprawdę nie poszukałeś poszlak, które mogłyby wskazać na to, że uciekli. Na pewno warto pobiec do obozu Łapy i zobaczyć co tam się stało. No ale tak jak powiedziałam, moja intuicja jest na poziomie 0 xD Swoją drogą spotkaliście jakiegoś gostka bez nóg. Możliwe, że uciekł właśnie z tej bitwy. Miał w plecaku komiksy? Średnio przypomina to typowego ocalałego, który chce przejąć obóz. Może był z jakąś grupą i goniło ich stado zombie. Nie fortunie przybiegli do obozu ściągając klęskę.
A wracając jeszcze do stada. Jeśli byłoby to coś stałego, można przyczepić im jakieś nadajniki i śledzić ich położenie. Albo przynajmniej coś takiego zrobić, że jeśli zombie z takim nadajnikiem znajdzie się w promieniu 3km od odbiornika, to odbiornik wydaje jakiś dźwięk.xD
Czekam na kolejny rozdział i Pozdrawiam :D
Hej :D
UsuńCo do tej tezy dotyczącej zwalniania tempa przy zombie, to cały efekt polega na tym, że jakbyś przeszła przy trupie to on by Cię wyczuł, ale jak one (zombie) były po drugiej stronie rzeki to bardziej działał im zmysł wzroku. Dlatego widząc, że ktoś idzie dosyć wolno to ich instynkt nie odczytywał tego w żaden konkretny sposób. Gdyby zaczęli biec to zombie "odpaliłby" taki jakby "test" i zaczął by węszyć, obserwować i w końcu rozpocząłby pogoń za ofiarą. Tak ten system mniej więcej działa :P
Sposób z nadajnikiem mógłby zadziałać jeżeli chodzi o stada, ale zawsze byłaby szansa, że zombie z nadajnikiem gdzieś wpadnie, zostanie zabite, wejdzie do wody, lub będzie stało na deszczu i coś z nadajnikiem się stanie, a wtedy polegając tylko na takiej informacji prawdopodobnie można by przeżyć mało przyjemną niespodziankę :D
Również Pozdrawiam :)