Rozdział 23, kolejny z perspektywy Irka. W tym rozdziale akcja będzie nieco chaotyczna, a sam rozdział jest bardziej przejściem do tego, co będzie działo się w zupełnie innym miejscu niż obóz na drodze. Zapraszam do czytania i komentowania.
POV:
Irek - Rozdział 20 - Dzień 7-8
Bobru - Dzień 7-8 - Przebija się do obozu w Płocku
Zuza - Dzień 7-8 - Broni obozu w Płocku
-----------------------------------------------------
Rozdział 23: Piekło na ziemi (IREK)
Złomiarze
zaatakowali całkowicie niespodziewanie. Nie byłem pewien po czym poznaliśmy, że
to oni. Widać jednak było ich linie zbliżającą się do Naszego obozu na drodze.
Rozcierałem obolałe uszy po tym jak zostaliśmy obrzuceni granatami
błyskowo-hukowymi. Ktoś mną potrząsnął.
- Co? – zapytałem.
- Wszystko w porządku?
– powtórzyła głośno Ewelina.
- Tak – odpowiedziałem
podnosząc się – Co się dzieje?
- Atakują nas od
północnego wschodu, z lasu. Musimy ich przepędzić, tylko ich nam brakuje teraz
gdy idą trupy…
Wspiąłem
się na maskę jednej z ciężarówek i ostrożnie się wychyliłem. Strzały latały jak
szalone. Pociski odbijały się od pojazdów, ale także trafiały w nas. W paru
miejscach leżeli ludzie, których dobijano teraz, żeby nie przemienili się w
środku.
- Jakim cudem nas
zaskoczyli? – zapytał cicho Dziara, a przynajmniej ja to tak usłyszałem
przez oszołomione uszy.
- Nie mam pojęcia, ja
patrolowałam drogę – powiedziała spoglądając na Jonasza.
- Ja w lesie nic nie
widziałem. Byliśmy tam i nikt nie strzelał, nie zauważyliśmy też żadnego ruchu,
musieli się gdzieś chować – wytłumaczył się mężczyzna.
- Przejebane. No nic.
Tutaj nam nic nie zrobią, ale jak ich nie przegonimy to nie będziemy mogli
przygotować się na nadchodzące trupy – powiedział Dziara.
- Możemy ich
wystrzelać. Mamy znacznie więcej ludzi i broni. To jakiś mały oddział – zaproponował
Michael.
- Narazimy się na
niepotrzebne straty, a przed nami coś znacznie bardziej ciężkiego niż grupka
bandziorów – włączył się Konrad.
- Coś zrobić musimy.
Jeżeli nie zajmiemy dobrych pozycji to stado nas tutaj otoczy i tyle będzie z
zatrzymania – powiedziałem.
- Dajcie mi pomyśleć –
powiedział Dziara opierając się plecami o drzwiczki od jednego z pojazdów
tworzących mury naszego prowizorycznego obozu. Dowódca Ostoi był bardzo
specyficznym człowiekiem jeżeli chodzi o planowanie. Z jednej strony często
podejmował niesamowicie głupie decyzje, z drugiej potrafił zaplanować coś tak dobrze, że mogło zaskoczyć to
całkowicie przeciwnika. Według opowieści Łapy tak właśnie zdobył władzę w
Toruniu. Podstępem i chytrym planem, w którego realizacji pomógł mu Bobru oraz
jego grupa.
Ludzie
ustawili się bezpiecznie za barykadą. Do przybycia stada mieliśmy jeszcze
trochę czasu, ale wiadome było, że ono się zbliża. Z każdą chwilą było coraz
bliżej i bliżej. Nie mogliśmy zostać w tym kwadracie. Musieliśmy przygotować
barykadę, którą będziemy musieli obronić, a czas uciekał. Był wciąż środek
nocy. Potrzebowaliśmy odpoczynku, żeby być w pełni przygotowanymi na
nadchodzącą walkę. Żywi kontra martwi, gdzieś na drodze pośrodku niczego.
- Masz rację – odezwał
się w końcu Dziara. Uszy działały mi coraz lepiej, ale wciąż słyszałem
delikatny pisk. Strzały prawie ucichły, Złomiarze puszczali jedynie pojedyncze
serie co jakiś czas, żeby zatrzymać nas w miejscu.
- Kto? – zapytała
Ewelina, która jak zwykle liczyła na to, że racja zostanie przyznana jej.
- Irek. Musimy z tym
coś zrobić. Mam już nawet plan. Ryzykowny, ale powinien się udać – zaczął –
Wanda na pewno nie atakuje nas bez
powodu. Zapewne ten ogonek towarzyszy nam od Torunia, albo jego okolic.
Osobiście stawiam, że ma do nas jakiś interes. Spróbujmy to załatwić pokojowo.
- Nie wiem czy z nimi
się da – zmartwił się Jonasz. On lepiej od nas wszystkich znał Złomiarzy.
Przez ponad miesiąc był ich więźniem.
- Jestem pewien, że
będzie chciała rozmawiać. Po prostu wyślijmy jedną, nieuzbrojoną osobę z białą
flagą. To skurwiele, ale posłańca nie zabiją – zapewnił nas. Przez chwilę
zapadła cisza. Nikt nie kwapił się do wyjścia na pole, gdzie ostrzał prowadzili
Złomiarze. Westchnąłem pod nosem, po czym podniosłem rękę – Doskonale. Zapytaj czego chcą i powiedz, że
akurat to co tutaj robimy uratuje też ich dupska. Jak będą czegoś chcieli to
zapal czerwoną flarę – w tym momencie dostałem do ręki nieduże zawiniątko –
i daj nam znać. Podejdziemy.
Nie do
końca zadowolony z tego, co się dzieje przygotowałem się do drogi. Za pasek
schowałem nieduży pistolet i nóż, żeby mieć się czym bronić w razie gdyby
ludzie Wandy nie chcieli jednak współpracować. Wychyliłem się jeszcze przed
wyjściem, żeby zobaczyć co się dzieje. Strzały ustały, ale widać było
prowizoryczny obóz i palące się w nim ognisko.
Wyglądali jakby rzeczywiście chcieli czegoś konkretnego. To napełniło
mnie nieco odwagą i przekonaniem, że wcale nie skończę z paroma otworami po
kulach w ciele. Zgarnąłem białą koszulkę, która ktoś zostawił na jednej ze
skrzynek i żegnając się z resztą przeskoczyłem przez jedną z ciężarówek.
Szedłem
pewnie, chociaż moje nogi zdawały się odmawiać posłuszeństwa. Koszulkę niosłem
nad sobą, machając nią delikatnie. Zbliżałem się do obozu wroga. Teraz z
bliska, mogłem przyjrzeć się im lepiej. Było chłodno, ale ciepło ogniska
dodawało otuchy. Przy ogniu siedziało około dziesięciu osób. Nie zdziwiło mnie
ani trochę, że gdy mnie zauważyli to podnieśli bronie i wycelowali w moją
stronę.
- Na kolana – krzyknął
jeden z nich.
- Przyszedłem porozmawiać – zacząłem
powoli uginając kolana, kiedy poczułem uderzenie kolbą w dolną cześć nogi.
Zgiąłem się i upadłem, upuszczając przy okazji białą koszulkę, której wciąż
kurczowo się trzymałem.
- Widzisz, mamy dosyć
podobny cel – powiedział. Był brodaczem z tłustymi, długimi włosami, które
prawie błyszczały w blasku ognia. Jego wzrok nie zwiastował niczego przyjaznego
– My również przyszliśmy tutaj pogadać.
Gdzie jest Dziara?
- W obozie. Wysłał
mnie w swoim imieniu – odpowiedziałem. Byłem pełen pokory i chociaż
celowano we mnie i widać było, że marzą tylko o wystrzeleniu, to nie chciałem
im dać okazji do stracenia nerwów. W tym przypadku byłem idealny do tego
zadania. Cierpliwość to zdecydowanie najlepsza z moich cech.
- A ty to? – zapytała
kobieta, która stała na lewo ode mnie. Była starsza, znacznie starsza. Miała
siwe pasemka włosów wystające poza wełnianą czapkę oraz głębokie zmarszczki w
okolicach ust i oczu.
- Irek. Nie odgrywam
żadnej konkretnej roli. Szczerze to nie mieszkam nawet w Toruniu, chociaż
kiedyś tam przebywałem.
- Dobra. Pijasz marne
piwsko Irku? – zapytał jakby nieco przyjaźniej brodacz.
- Pijam – powiedziałem
zgodnie z prawdą. Brodaty dał znak swoim ludziom, aby ci opuścili broń, a sam
wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłem ją, zastanawiając się co się zmieniło
przez tę parę sekund. Nie chciałem jednak zachowywać się dziwnie, więc wziąłem
butelkę, którą mi podali i pociągnąłem łyka. Piwo zdecydowanie było marne.
Zacząłem się powoli zastanawiać czy nie cierpiałem na syndrom sztokholmski.
Zdecydowanie zbyt mocno bratałem się z tymi, którzy życzyli mi źle. To, w
przeciwieństwie do cierpliwości, było moją negatywną cechą.
Rozsiedliśmy
się na pieńkach i skrzynkach wokół ciepłego i buzującego ognia. Złomiarze
patrzyli na mnie podejrzliwie. Nie dziwiłem się im.
- Czego chce od nas
Dziara? – zapytał brodacz.
- Właściwie to chciał
dowiedzieć się czego chcecie wy. Założył, że nie wpadliście na nas przypadkiem
– powiedziałem szczerze. Ta taktyka rzadko kiedy mnie zawodziła.
- Dobrze założył – powiedział
po chwili wahania mężczyzna – Nasza
szefowa jest bardzo ciekawa, co tu się dzieje.
- Nadchodzi stado – odpowiedziałem
tonem, który przesiąkał ironią – Czy
naprawdę wasi ludzie muszą wszystko odbierać jako atak? – Nie wiem skąd
wzięła się u mnie ta śmiałość. Zaczynałem podejrzewać, że gdzieś w głębi mnie
siedzi chęć śmierci. Nie do końca mi się to podobało.
- Chociaż nasze obozy
się nienawidzą i walczą to rozumiemy, że zagrożenie dotyczy też nas.
Chcielibyśmy uczestniczyć jakoś w tym co się dzieje. Szczególnie jak akcja
przeniesie się w nasze tereny. Chyba nie wierzysz, że utrzymacie się tutaj
dłużej niż dzień? – zapytał szczerząc zęby.
- Każdy dzień daje
szanse na lepsze przygotowanie obozów. Obmyślenie planu. Grudziądz leży zresztą
kawałek od Torunia, a stado idzie właśnie na nas. Wątpię, żeby skręciło – zdziwiłem
się.
- Toś głupi. Stado
szło na rzekę, ale zmieniło kierunek marszu. To te pojeby w skórach trupów nimi
sterują, a uwzięli się na nas jak nigdy. Po ich ostatnim ataku na arenie ledwo
się pozbieraliśmy – powiedział, a w jego głosie dało się słyszeć
desperacje.
Ta
informacja mnie nieco zaskoczyła. Ludzie przy ognisku splunęli równo do środka
na samo wspomnienie o ludziach Krawca. Nienawiść działała jednak w obie strony,
a ludzie Wandy byli uświadomieni. Do tego stopnia, że rozumieli kto stał za
atakiem na arenie. To była bardzo cenna informacja. Jeżeli Krawiec
wypowiedziałby wojnę pozostałym grupom to sojusze mogłyby się nieco zmienić.
Kto wie czy Złomiarze nie stanęliby wtedy po naszej stronie.
- Myślicie, że stado
zostanie nakierowane na Grudziądz zamiast na Toruń? – zapytałem
bezpośrednio – Nie wydaje mi się, bez
obrazy, że wybiorą mniejszy obóz.
- To nie kwestia
wielkości – odpowiedział – To po
prostu złośliwość i zaciekłość. Nie wiadomo czym spowodowana.
Osobiście wiedziałem, mniej więcej, co jest powodem tej nienawiści
Krawca do Złomiarzy. Powód był błahy, bo poszło o jeden atak, ale Zszyci nie
odpuszczali od tego momentu i atakowali ludzi Wandy na każdym kroku.
- To co planujecie
teraz? – zapytałem – Zakładając, że
poinformujemy was jak stado będzie się zbliżało i spróbujemy zrobić coś razem?
- Odpuścimy. Przecież
i tak nie mamy jak wykurzyć was z tej drogi. Zresztą jak rzeczywiście idzie
stado to nic tu po nas – zauważył Brodacz.
- Tak po prostu? – zdziwiłem
się, nie wiedząc o co tutaj konkretnie chodziło.
- Tak po prostu. Macie
dużo lepszą pozycję. Przygotujcie się lepiej do obrony, a raczej ucieczki – odpowiedział.
Spojrzałem
na horyzont, skąd niedługo miało przyjść stado. Było ciemno, ale wzrok płatał figle i
wyglądało to jakby coś tam się poruszało. Wątpiłem żeby był to początek fali
trupów, nie słychać było jęków, które powinny być słyszalne z naprawdę dużej
odległości. Tak przynajmniej wyglądało to podczas stawiania ostatnich punktów
strategicznych, gdy stado oddzieliło mnie od grupy z Potwora i wpadłem na
Krawca. Było za wcześniej. Spojrzałem znowu na Złomiarzy, którzy nie wyglądali
na zbyt zadowolonych i chciałem wstawać.
- Już się zbierasz?
Posiedź z nami. Co chciałeś ustaliłeś, a przynajmniej będzie to wyglądało
jakbyśmy obgadali wszystkie sprawy świata. Śpieszy ci się tam, jak nawet w
Toruniu nie mieszkasz? – kusił Brodacz, a pozostali ludzie zawtórowali.
Zbierałem
się już do odpowiedzi, kiedy usłyszeliśmy jęk. Odwróciliśmy się w kierunku
źródła hałasu. Do ogniska człapał
zombie. Wyciągał ręce i zbliżał się z każdym krokiem, jęcząc przeraźliwie. Jego
powykręcane ciało było coraz lepiej widoczne w blasku ognia. Jeden z mężczyzn
wstał i wymierzył do niego z karabinu.
- Daj spokój – powiedział
inny członek grupy – Do jednego będziesz
strzelał?
- Racja – odpowiedział
zmieszanym głosem niedoszły strzelec. Wyciągnął nóż i poszedł w stronę
trupa. Nikt nie zwracał na niego uwagi,
w końcu zombie był tylko jeden, a zabicie pojedynczego osobnika nie powinno być
zbyt trudne. Usiadłem jeszcze na chwilę.
Rzeczywiście nigdzie mi się nie śpieszyło. Nie odpalałem czerwonej flary, więc
Dziara nie miał powodu żeby się denerwować. Mógł spokojnie zająć się sobą,
szczególnie, że Złomiarze nic mi nie robili.
Zdążyłem
tylko zerknąć w stronę upadającego ciała, będąc pewnym, że trup został bez
problemu pokonany. Poderwałem się jednak gdy ujrzałem leżącego bez głowy
Złomiarza. Nie musiałem nawet patrzeć w stronę napastnika, żeby wiedzieć, czyja
to sprawka. Zszyci. Pozostali w obozie poderwali się, ale ja już wiedziałem, że
element zaskoczenia jest po stronie ludzi Krawca. Wszystko wydawało się dziać
bardzo szybko. Obóz otoczyli wojownicy ubrani w skóry trupów, ktoś rzucił czymś
w ognisko, przez co całą polanę spowił gęsty, dławiący dym, a po chwili
poczułem ręce zaciskające mi się na ramionach. Minęło maksymalnie pół minuty.
Klęczałem z rękami wykręconymi do tyłu. Zdążyli przenieść mnie za linię drzew,
chociaż polana wciąż była pokryta w gęstym dymie.
- Szybka piłka, bo nie
mamy czasu – powiedział znajomy mi głos. Był to Krawiec. Chociaż wyraźnie
się śpieszył mówił wciąż powoli i spokojnie – Ta barykada ma upaść. Sama z siebie nie wytrzyma długo, ale ma to
zrobić jak najszybciej. Stado musi bezpiecznie przepłynąć na zachód, żeby
połączyć się z drugą częścią, która w tym momencie przechodzi przez Płock.
Wymyśl coś i zabierz ich stąd jak najszybciej.
- Przecież stado i tak
ich przegoni. Dlaczego zaatakowałeś Płock? – zapytałem.
- Tak miało być. Bobru
się nie ugiął, więc rozdzieliłem stado na dwa. Bardzo możliwe, że tak samo
zrobię przed Toruniem, żeby dać też nauczkę tym bandytom z Grudziądza. Ty
musisz mi w tym pomóc, tak jak się umawialiśmy. Nie musisz nawet nikogo
zabijać, po prostu daj im do zrozumienia, że obrona tu nie ma sensu i trzeba
się wycofać. Ja przygotuje stado tak, żeby wszystko wyglądało jak najbardziej
przerażająco. Ale Ty musisz wypowiedzieć odpowiednie słowa – wyjaśnił mi
przywódca Zszytych – A teraz wracaj, bo
zaczną coś podejrzewać, a dym opada. Pamiętaj, co jesteś nam winien.
Wyleciałem
z lasu w opadające opary dymu. Wszyscy Złomiarze nie żyli. Podczas całego
zamieszania Zszyci zaskoczyli ich całkowicie. Nie miałem pojęcia, co powiem w
obozie i jak wytłumaczę to, że przeżyłem, ale w głowie miałem tylko słowa
Krawca. Potrafił podporządkować sobie człowieka. Mogłem wyśpiewać wszystko
Dziarze i bronić się do upadłego, ale skoro Krawiec tutaj był to właściwie
równie dobrze mógł zaraz zaatakować nas, nie wiadomo jak wielu jego ludzi stało
w okolicznych lasach. Było też stado. Musiałem grać tak jak mi zagrał.
Dotarłem
do barykady z ciężarówek i przeskoczyłem na drugą stronę. Dziara i cała reszta
już na mnie czekali. Zauważyłem, że
większość ludzi była gotowa do ataku, widocznie nie wiedzieli co się działo.
- Co tam się stało? – zapytał
Dziara podniesionym głosem.
- Nie mam pojęcia.
Ktoś ich zaatakował, zobaczyłem tylko nadchodzącego trupa, potem kłęby dymu, a
następne co widziałem to leżący Złomiarze.
- Nie widziałeś kto
Cię zaatakował? – zdziwił się Jonasz.
- Nie wiem ani tego,
ani tego dlaczego mnie oszczędzili – odpowiedziałem od razu na pytanie,
które miało paść po tym.
- A sami Złomiarze?
Powiedzieli ci coś ciekawego? – zapytał Dziara.
- Chcieli współpracy…
Szczególnie jak trupy dojdą w okolicę Torunia i Grudziądza – odpowiedziałem.
- Współpracy? To
ciekawe…
- Wydaje mi się, że
bardziej nienawidzą Zszytych niż nas – powiedziałem - Po tej akcji na arenie są gotowi
wypowiedzieć im wojnę.
Dziara
zamyślił się. Spojrzał w niebo, po czym odwrócił się do nas plecami.
- Każdy sojusz się
przyda jeżeli Zszyci naprawdę będą chcieli zaatakować Ostoje. Chociaż
Złomiarze… ech sam nie wiem. Póki co to
problem na przyszłość. Teraz musimy się skupić na obronie tego miejsca – rozkazał.
- Po głębszej analizie
nieco się obawiam obrony tego miejsca – powiedziałem przez nieco ściśnięte
gardło.
- To znaczy? – zdziwił
się Jonasz.
- Złomiarze
powiedzieli, że mają więcej oddziałów w okolicy. Nie wiem kto zabił ten, ale
możemy znaleźć się pomiędzy młotem, kowadłem, a stadem. Zdałem sobie z tego
sprawę jak z nimi pogadałem – skłamałem.
- Tak chciałeś
obstawić to miejsce – zdenerwował się Dziara – a teraz mówisz nam żebyśmy cofali?
- Nie wiedziałem, że
Złomiarze tutaj są. I to nie tylko. Możemy tutaj stacjonować, ale stado bez
wątpienia uderzy w Toruń i Grudziądz. Wycofamy się, wyślemy poselstwo do Wandy
i razem obronimy nasze ziemie – powiedziałem, tym razem zgodnie z prawdą.
Zepchnięcie z drogi to jedno, ale nie mogłem pozwolić Krawcowi na zalanie
Ostoi. Za dużo ludzi mogło zginąć. On też musiał liczyć się z tym, że sam nie
złamię wszystkich zabezpieczeń od środka.
W tej sytuacji musiał pogodzić się z tym, że Ostoja będzie się bronić, a
ja mogłem jej w tym pomóc.
- Co jak co, ale
zgadzam się – dołączył do rozmowy Konrad, który dotychczas wsłuchiwał się
bez słowa – Irek dobrze mówi.
Przyjechanie tutaj było dobrym posunięciem, ale mamy beznadziejną pozycję. Jak
obstawimy drogę z przodu to Złomiarze, lub to co ich zabiło zajdzie nas od
flanki. Jeżeli wycofalibyśmy się pod Toruń to moglibyśmy zorganizować obronę z
prawdziwego zdarzenia, być może przy pomocy Wandy, na terenie, który znamy i
kontrolujemy. Płock musi wytrzymać bez naszej pomocy, ale wydaje mi się, że to
wszystko jedna, wielka pułapka, której celem było wywabienie nas i kupienie czasu,
żebyśmy nie byli aż tak gotowi na atak stada – powiedział.
- Cholera by to
wszystko… - krzyknął Dziara i kopnął pobliską skrzynkę, która rozwaliła się
z trzaskiem. Spojrzał na drogę przed nami, gdzie zaraz miało być pełno zombie.
Pokiwał głową jakby sam nie wierząc w to co robi po czym zakręcił w powietrzu
dłonią, dając znak, żebyśmy zbierali obóz. Wracaliśmy do domu.
Zebranie
wszystkiego nie zajęło nam wiele czasu. Na twarzach ludzi widać było zarówno
ulgę jak i złość. Jednym podobało się to, że opuszczamy tak niebezpieczne
tereny, a drudzy widzieli tylko to, że znowu trzeba pracować i jechać. Ja
jednak się cieszyłem. Chociaż Dziara i reszta patrzyli na mnie w dziwny sposób
to wizja tego, że uniknę rozlewu krwi, a przynajmniej go przesunę, napawała radością.
Tak bardzo chciałem uniknąć skutków moich czynów. Sprawić, żeby jak najmniej osób ucierpiało,
bo tego, że ktoś zginie byłem pewien. To wszystko to była kwestia czasu, a ja
go byłem w stanie nieco kupić.
- Wsiadasz? – zapytał
Dziara.
- Tak. Jedźmy – poprosiłem.
Tyle czekania i tak krótki rozdział. Ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Rozdział ciekawy, trochę zbyt spokojny pomimo tej krótkiej potyczki
OdpowiedzUsuńCisza przed burzą. Spokojniejszy i krótszy rozdział, ale jak na powrót niezbyt wystrzałowy :P Przecież to już 23! Pozostał jeden i finalny tego tomu, a więc musi się coś wydarzyć. Co prawda cieszy mnie to, że aktualne wątki nie zakończą się teraz, a raczej przejdą do następnego, jeśli się nie mylę.
OdpowiedzUsuńTak rozdział jest krótki, bo ostatecznie nie chcę zaczynać wątku stada i Ostoi jeszcze w tym tomie, po prostu bym się nie wyrobił i zostawił jakiegoś potężnego cliffhangera. W tym tomie przygotujcie się jeszcze na to, że coś się będzie działo w Płocku, a w Toruniu i okolicach rzeczywiście "cisza przed burzą" ;)
UsuńMam pytanie bobru dlaczego w szyatkie nazwy broni to np. Pistolet albo Karabin nie mógłbył byś powiedzieć że to kałach wydaje mi się że nadało by to klimatu. A rozdział spoko czekam na więcej
OdpowiedzUsuńDrwal
Popieram pana nad i czekam z niecierpliwością na następny rozdział
OdpowiedzUsuń