Rozdział 24, kolejny z perspektywy Zuzy. Wiem, że dawno mnie tu nie było i projekt nieco podupadł, ale mam nadzieję, że ucieszycie się, że pojawił się kolejny rozdział i to taki, w którym naprawdę sporo się dzieje. Czy Płock utrzyma się pod napływem zombie? Zapraszam do czytania i komentowania, a już niedługo mam nadzieję, że widzimy się w finale ;)
POV:
Zuza - Rozdział 24 - Dzień 8
Bobru - Dzień 8 - Pomaga w obozie w Płocku
Irek - Dzień 8 - Wraca z grupą Dziary bronić okolic Torunia
---------------------------------------------------
Rozdział 24: Światełko w tunelu
Grupa z
Inowrocławia pojawiła się w tak idealnym momencie, że wydawało się to wręcz
niewiarygodnie wygodne. Jednak to byli oni. Na czele z ogromnym Gigantem stali
po drugiej stornie drzwi, obwieszeni broniami i gotowi do walki. Wydawali się
wręcz błyszczeć, niczym światełko w tunelu. Pierwsze, co zauważyłam to to z
jakim niepokojem patrzyli na Neri.
- Spokojnie, ona jest
ze mną. Bardzo pomogła ogarnąć to wszystko na górze – wskazałam ręką na
sufit.
- Jak wygląda
sytuacja? – zapytał Gigant, w czasie gdy dwóch ludzi, których nie znałam
zamykali drzwi prowadzące na zewnątrz. Nie miałam pojęcia skąd, ale mieli nawet
klucze.
- To wszystko sprawka
Zszytych. Wpuścili tutaj całe Stado, a przez ten cały chaos jeden z naszych
strzelił próbując ich powstrzymać i sprawił, że na górze jesteśmy zamknięci.
Całkowicie – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- No to kiepsko. Z tej
strony też nie zdążylibyśmy uciec, Stado zaczyna otaczać wzgórze, właściwie
gdybyśmy tutaj nie weszli to prawdopodobnie bylibyśmy martwi – odpowiedział
mężczyzna.
- Chodźmy na górę, tam
pomyślimy co i jak – zaproponował Gigant.
Tak też
zrobiliśmy. Wróciliśmy na górę tą samą drogą, którą zeszliśmy na dół. Pójście
taką grupą było znacznie cięższe, szczególnie z Gigantem, który miał spore
problemy przeciskając się przez węższe punkty tunelu. Udało się nam jednak
przejść przez te najgorsze odcinki i w końcu zobaczyliśmy schody prowadzące do
kościoła. Podróż ponownie zajęła nam ponad pół godziny, ale na górze nie było
słychać nic poza trupami. Ludzie wewnątrz obozu starali się zachować ciszę.
Byłam ciekaw jak zareagują jak zobaczą nas z powrotem po tak krótkim czasie.
- Jak poszło w
Inowrocławiu? – zagadałam do Giganta, czując nagłą potrzebę otwarcia ust.
- W sumie bez
większych problemów – odpowiedział – Ben
z chęcią odstąpił ludzi. Nie tylko tych dwudziestu. Jak jechaliśmy w tą stronę
to podróżowaliśmy karawaną.
- Karawaną? – zapytała
zaciekawiona Neri.
- Tak – odpowiedział
powoli Gigant – Z ludźmi z Torunia i
Inowrocławia.
- I gdzie oni są? – zapytałam.
- Na drodze. Stado nie
tylko uderzyło tutaj. Jest naprawdę ogromne i z tego co wiem jego druga odnoga,
jeszcze większa niż ta idzie w stronę Ostoi. Dziara z paroma ciężarówkami
wypełnionymi ludźmi ma zatrzymać je jak najdłużej.
Nie
miałam pojęcia jaki tak naprawdę był plan. Co się działo i dlaczego Zszyci
atakowali wszystkie pozostałe obozy. Z tego co zrozumiałam do tej pory wydawało
mi się, że pomiędzy okolicznymi ludźmi, a tymi, którzy ukrywali się pod trupimi
maskami panował pokój. Skąd nagłe działanie? Czego oczekiwał przywódca Stada,
który nakierował tysiące trupów w stronę cywilizacji. Zastanawiało mnie też co
stało się z dziewczyną, którą spotkałam na drodze. Mówiła, że szuka drogi do
Warszawy i podróżuje na wschód. Stamtąd jednak przyszła fala zmarłych. Czy ona
mogła przeżyć? Czy może dołączyła do tego orszaku i jest teraz na górze,
uderzając w bramy kościoła?
Wspięliśmy
się w końcu po długich kamiennych schodach i zobaczyliśmy drzwi. Tak jak
myślałam były zamknięte. Zapukałam cicho, patrząc na grupę ludzi, która
obwieszona broniami stała gęsiego pode mną. To była teraz nasza nadzieja. Moja
nadzieja na to, że będę mogła kolejnego dnia otworzyć oczy i walczyć dalej.
Pukałam cicho, bo wiedziałam, że każdy hałas może być dla osób w kościele
zabójczy. Gdy jednak nikt nie otworzył drzwi za pierwszym razem, uderzyłam w
drzwi nieco donośniej. Chociaż słychać było jęki trupów, to metaliczne
uderzenie wydawało się przebijać wszystko i wchodzić niczym nóż w masło w
kakofonię dźwięków, która z pewnością była słyszalna w całej okolicy.
Po
czwartym razie, kiedy uderzenia były już naprawdę mocne usłyszeliśmy dźwięk
przekręcanego zamka. Drzwi otworzyły się i stanął w nich Marcin.
- Zuza? Neri? Już
wróciłyście? Wchodźcie! – powiedział z jednej strony głośno, a z drugiej
ledwo słyszalnie. Wlaliśmy się do środka, zupełnie jak wcześniej trupy na
dziedziniec przez bramę. Marcin zamknął za nami drzwi, a po chwili w korytarzu
pojawiła się też reszta. Po krótkim przywitaniu się przeszliśmy do głównej sali
kościoła. Wszyscy poza Łapą i Sarą byli na nogach. Chociaż od naszego wyjścia
minęły dwie godziny to sytuacja na górze nie zmieniła się prawie w ogóle. Być
może było nawet trochę gorzej niż wcześniej, bo trupy zdawały się nacierać z
taką siłą, że nawet solidne, wzmacniane drzwi wyglądały jakby miały lada chwila
runąć pod natłokiem uderzających.
- Jak to się stało? – zapytał
Gigant – Gdzie jest Łapa.
- Została ciężko
raniona przez tutejszych i dochodzi do siebie. No i jakby nie patrzeć ich winą
jest też to w jakiej sytuacji się znajdujemy – powiedział Medyk.
- Nie przesadzajmy już
tak z tą winą tutejszych. Emil zadziałał impulsywnie, ale to nie jego wina, że
Zszyci nasłali na nas stado. Nikt nie wie czyja to wina. Może to tylko kaprys –
powiedział Józef.
- Tak czy siak
jesteśmy odcięci. Rozumiem, że dół jest już otoczony? – zapytał Marcin.
- Mhm – potwierdził
kiwnięciem głowy Dymitr.
- Katastrofa – rzucił
Medyk odpalając papierosa.
- Nie możemy się
załamywać – zauważył Gigant – Sytuacja
jest ciężka, ale w tym kościele jesteśmy bezpieczni. Zszyci nie atakują,
prawda? Poza otwarciem bramy nie było ich widać? – upewnił się.
- Tak. Otworzyli
bramę. Było ich dwóch i we dwójkę sprowadzili na nas większa zagładę niż
ktokolwiek, z kim walczyliśmy wcześniej. To jest w tym wszystkim najbardziej
przerażające… - powiedział Józef.
- Tyle dobrze, że jesteśmy
tutaj, a nie na zewnątrz. Mamy masę broni i amunicji. Jeżeli przeczekamy tutaj
w ciszy najbliższe godziny to trupy siłą rzeczy ruszą dalej. Jak stoimy z
zapasami? – zapytał się najwyższy z całego towarzystwa.
- Starczą na dwa, góra
trzy dni. Reszta jest w magazynie, który jest setki zombie dalej od tego
budynku – stwierdził Marcin.
- To daje nam sporo
czasu do namysłu. Teraz chyba nie pozostaje nam nic poza siedzeniem tutaj i
czekaniem w ciszy. Jak jechaliśmy tutaj to sporo trupów było na wylotowej na
zachód. Stado idzie dalej, więc w końcu będzie musiało dać sobie spokój – stwierdził
Karol siadając na jednej z ławek i zrzucając plecak oraz ogromny miecz na bok.
Sytuacja
nieco się uspokoiła. Gigant miał racje, nie mogliśmy zrobić z tego miejsca
właściwie nic. Trupy napierały, momentami słabiej, ale nie przestawały, jakby
były pewne, że nie mam dokąd uciec. Uparły się, żeby stać i próbować nas
dorwać. Wdrapałam się na wieżę obserwacyjną, gdzie miałam doskonały widok na
całą okolicę. Chociaż było ciemno to bez problemu udało mi się zauważyć linie,
gdzie trupy się nieco rozrzedzały. Sięgały one jednak granic miasta, zarówno na
wschód jak i zachód. Widać było, że przemieszczają się i spora część przeszła
już przez centrum, ale wciąż trwało to niesamowicie powoli. Potrzebowaliśmy
spokoju i ciszy. Łapa i Sara wciąż były w fatalnym stanie. Póki co zapasy nie
były problemem pierwszej potrzeby, ale to mogło zmienić lada dzień, szczególnie
jak stan jednookiej kobiety by się pogorszył.
Delikatne
odchrząknięcie wyrwało mnie z przemyśleń. Usłyszałam je najpierw w środku głowy
i byłam pewna, że to głos mojego ukochanego, którego nie słyszałam już od paru
dni. To jednak był Gigant. Schylił się pokonując framugę drzwi, po czym stanął
po mojej prawicy. Widziałam jak dłonie zacisnęły mu się na poręczy. Początkowo
stawiałam, że to kwestia zmęczenia, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że to
zdenerwowanie.
- Odkąd tu przyjechaliśmy
nie mieliśmy nawet chwili na odpoczynek. Wojna z trupami, wojna z ludźmi, a
teraz jeszcze wojna z ludźmi, którzy wyglądają jak trupy – zaczął mówić,
bardziej do siebie niż do mnie. Milczałam – Mogę
cię o coś zapytać?
- Jasne – odpowiedziałam.
- Czy uważasz, że
warto było? Iść tutaj zamiast pójść na zachód, do Ostoi, Inowrocławia czy
jeszcze innego miejsca?
To nie
było najprostsze pytanie. Z jednej strony czułam się między tymi ludźmi dobrze.
Wydawali się być dobrzy, o ile można było kogokolwiek określić w takich czasach
tym mianem. Chcieli, żeby ten region był bezpieczny, myśleli o odbudowie
cywilizacji i szukaniu sposobu na pokonanie wszystkich przeciwności losu. Odkąd
jednak tutaj przybyłam miałam za sobą operację, sytuację, w której musiałam przełamywać
się do zrobienia drugiej osoby krzywdy, otaczało mnie stado trupów, a końca
przygód nie było widać.
- Było warto. Cieszę
się, że mogę pomóc – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
- Wiesz, co jest
głównym problemem tego świata? – zadał pytanie, jakby całkowicie zignorował
moją poprzednią odpowiedź – Moralność.
Szczególnie w takich grupach jak ta. Musimy ciągle decydować o tym co jest
dobre, a co nie jest. Naszym problemem powinny być trupy, a celem przetrwanie.
Jakimś cholernym cudem, utrudniamy sobie jednak robotę…
- Tak działają ludzie,
dlatego zazwyczaj jak mam wybór, to wybieram mniejsze grupy – powiedziałam,
a Karol spojrzał na mnie – To był
wyjątek, ale jak powiedziałam, nie żałuje.
- Czuję, że najbliższe
tygodnie zdefiniują wszystko. Boję się trochę tego co nadchodzi. Wojna nigdy
nie niesie ze sobą nic dobrego – powiedział Gigant. Zawsze był pozytywny i
spokojny, jeżeli panikował to coś musiało być na rzeczy.
- Nie możemy na zapas
się martwić. Też czuję się niepewnie, ale wiem, że musimy sobie dać rade. Żeby
przetrwać – ostatnie zdanie wypowiedziałam z pokładami entuzjazmu, które
pojawiły się zupełnie znikąd. Takie sytuacje zazwyczaj zwiastowały coś dobrego.
Nagle
na dole usłyszeliśmy mały wybuch. Ktoś z kościoła wyrzucił granat i ten poleciał
w środek trupów. Fontanna kończyn wyleciała w górę spadając pomiędzy pozostałe
trupy, które prawie od razu uzupełniły lukę w szeregach. Gigant złapał się za
głowę i pobiegł na dół. Nie było go pięć minut, a jak wrócił, był czerwony na
twarzy.
- Wpadli na pomysł,
żeby dźwiękiem wywabić ich z okolic kościoła, a przy okazji ich trochę wybić.
Pomysł mógłby zadziałać gdybyśmy mieli setki granatów, a nie dziesięć.
Odstawiłem skrzynie z nimi i kazałem im nic nie robić – powiedział
oddychając głęboko. Widać, że go to zdenerwowało.
- Dobrze. Lepiej nie
ryzykować – odpowiedziałam krótko.
Staliśmy
tak przez około piętnaście kolejnych minut. Rozmowa zboczyła na nieco
luźniejsze tematy. Gigant opowiedział jak bez większych problemów dotarli do Inowrocławia
i jak spotkali tam dawno nie widzianego i uznanego za zmarłego przyjaciela,
którego nie miałam jeszcze okazji poznać. Podobno był bardzo ciekawą postacią.
Dodatkowo dowiedziałam się nieco więcej o ofensywie, która była wyprowadzana na
północy. Byłam bardzo ciekawa całej
społeczności, w którą dopiero zaczynałam wchodzić i miałam szczerą nadzieję, że
uda mi się przeżyć do tego momentu. Trupy wciąż oblegały cały plac na wzgórzu.
Nie było widać ich końca i choć ludzi i amunicji mieliśmy sporo to nie
widziałam żadnych szans na zwyciężenie tego boju, nawet jakby trupy wchodziły
jeden po drugim. Zwyczajnie przewaga liczebna była zdecydowanie po ich stronie.
Nagle
rozmowy przerwał nam blask. Serce mi podskoczyło do gardła. Niebo rozbłysło na
niebiesko, a potem na zielono, a huk, który przeszedł okolice przywołał na moje
plecy dreszcze. Z jednego z dachów ktoś puszczał fajerwerki. Pokaz wyglądał
niesamowicie, szczególnie, że ostatni raz petardy puszczano na sylwestra rok
temu, bo w tym roku oczywiście już nikt o tym nie myślał, w końcu trwała
apokalipsa zombie. Świat się kończył. Ktoś jednak wyraźnie próbował narobić
hałasu w innych częściach miasta. Żałowałam jak cholera, że brama upadła. Byłam
pewna, że gdybyśmy ją odpowiednio wzmocnili i zamknęli to trupy nie byłby w stanie
przez nią przejść, bo podjazd pod nią był zbyt wąski, żeby naparło na nią całe
stado.
Gigant
chwycił mnie za rękę. Zbiegliśmy razem po schodkach do środka kościoła. W
środku wrzało, wszyscy stali przy oknach i patrzyli, starając się dojrzeć
źródła i obserwując trupy. Hałas jaki wytwarzały fajerwerki był na tyle głośny,
że nie musieliśmy się przynajmniej martwić o to, że ściągniemy na siebie
dodatkową uwagę. Podbiegliśmy do grupki
zebranej przy rozbitym oknie.
- …ktoś zdecydowanie
chcę nam pomóc – zdołałam usłyszeć tyle zanim podeszliśmy wystarczająco
blisko. Medyk pykał nerwowo papierosem, puszczając kłęby śmierdzącego dymu.
- Co robimy? – zapytał
Pablord.
- Powinniśmy
wykorzystać ten moment – zdecydował Marcin – Trupy się przesuwają. Jeżeli na dziedzińcu zrobi się trochę miejsca to
dobrze byłoby powalczyć na dziedzińcu i zabezpieczyć bramę oraz tyły.
- Nie wiem czy to
najlepszy pomysł – wtrącił Emil.
- Gorszy niż rozbicie
szyby? – zapytał ironicznie Medyk.
- Przestańcie już to
ciągle przywoływać do cholery jasnej – Marcin aż odwrócił się do tyłu.
Pierwszy raz zobaczyłam go zdenerwowanego. Zaskoczyło mnie nieco to, że poczuł
się tak pewnie, chociaż pojawił się w grupie tak niedawno.
- Dobra, masz rację.
Przepraszam – powiedział starszy mężczyzna – Tak czy siak według mnie powinniśmy zaryzykować. Jak ktoś nam próbuje
pomóc to albo to Toruń, albo Bobru. Obie opcje wręcz krzyczą żebyśmy walczyli i
nie dali za wygraną.
- Musimy ustalić plan
działania – głos Giganta standardowo przebił się przez hałas – Przygotujcie wszystkie bronie jakie mamy,
każdy kto jest w stanie niech chwyta za karabin i zaraz pomyślimy co i jak.
Na
niebie po chwili pojawiły się kolejne smugi z zupełnie innego budynku. Drugie
miejsce, które również odwracało uwagę zombie od wzgórza. Zszyci potrafili
kontrolować przepływ trupów znacznie lepiej, ale nasza taktyka też działała.
Nagle jednak uderzyła mnie myśl.
- Co jeśli to ktoś
inny? Ktoś, kto chcę po prostu przejąć to miejsce – zapytałam na głos, gdy
wszyscy zebraliśmy się w kółku. Było nas ponad dwudziestu.
- Wątpię – odezwał
się Józef – To miejsce to chodząca fala
trupów. Nawet jak ktoś chciałby je przejąć to na pewno nie teraz. Jestem
pewien, że nadchodzi ratunek.
- Dobra pozostawiając
domysły musimy przemyśleć dobrze jak to zrobić. Mamy dosyć ograniczoną liczbę
osób i nie możemy zostawić też kościoła bez ochrony. Chociaż nic na to nie
wskazuje, to w okolicy mogą kręcić się dalej Zszyci. Jeżeli wszyscy stąd
wybiegniemy to przejmą to miejsce bez walki. Dodatkowo mamy tutaj dwie ranne
kobiety – włączył się do rozmowy najwyższy z nas.
Wszyscy dosyć zgodnie przytaknęli. Gigant miał absolutną
rację, szczególnie, że wysyłanie całej grupy na tak niebezpieczną misję było po
prostu bez sensu.
- Dlatego
proponowałbym rozbicie się na dwie grupy. Mamy tutaj dziesięć okien
wychodzących na tą stronę placu. Gdyby każdy obstawił inne to mielibyśmy stąd
świetne wsparcie – Karol wskazał dłonią rząd okien, z jednym wybitym
wcześniej przez Emila – Dalej dwie osoby
pilnowałby tylnych drzwi, którymi byśmy wyszli. Tak dla pewności, żeby nic nie
zakradło się do środka. No i ostatecznie osiem osób wyszłoby na zewnątrz i
wyczyściło jak najwięcej się da, tak żeby dostać się do bramy i ją zamknąć.
Poczekamy na dobry moment i wtedy przy pomocy salwy z okien i siły przebicia
powinniśmy tam dotrzeć. Wtedy wystarczy będzie oczyścić resztę i zablokować
dodatkowo bramę samochodami lub czymkolwiek innym.
- Ja mogę dowodzić
drużyną przy oknie – zaproponował Medyk – Wolałbym zostać jednak w środku, nie te lata żeby przebijać mi się
przez tłumy trupów.
W
krótce do jego drużyny dołączył mężczyzna z kozią bródką o imieniu Dymitr oraz
jego dziewczyna – rudowłosa Natalia, a także siedmiu ludzi z Inowrocławia. Do
obrony drzwi został wyznaczony chłopak o imieniu Pablord oraz siostra Łapy.
Cała reszta, ze mną i Marcinem na czele miała wyjść do tego piekła.
Zdecydowałam się pójść z tą grupą nie dlatego, że czułam się pewnie w terenie.
Bałam się, że ktoś zakradnie się do kościoła i zaatakuje wnętrze, a byłam
pewna, że gdy znowu przed moim celownikiem pojawi się człowiek to znowu może
mnie sparaliżować, a tutaj nie było miejsca na błędy.
Niedługo
po tym jak się przygotowaliśmy i czekaliśmy na odpowiedni moment, na niebie
pojawiły się kolejne fajerwerki. Chociaż cała sytuacja trwała już dobre
piętnaście czy dwadzieścia minut, to z dachów wciąż wylatywały smugi, które
wzlatując w niebo wyzwalały dźwięk i rozbłysk. Trzy budynki, z których ktoś
próbował odwrócić uwagę trupów i nawet im się to udawało. Byłam ciekaw, czy
tajemniczy wybawiciele będą w stanie dotrzeć na wzgórze i wspomóc nas w jego
oczyszczaniu. Przeładowałam karabin i
wcisnęłam dwa magazynki za pasek. Na około kościoła zrobiło się względnie
luźniej, chociaż wciąż wyglądało to koszmarnie. Gigant, jako jedyny z grupy
uderzeniowej, nie miał w rękach broni palnej. Ostrzył swój miecz. Wiedziałam,
że tak naprawdę dzięki temu jak sprawnie nim operuje, zrobi zdecydowanie
najwięcej z nas wszystkich. Oczywiście musieliśmy mu dać nieco miejsca, żeby
przypadkiem nie trafił kogoś z naszych, ale mając wsparcie w postaci siedmiu
strzelających ludzi, oraz kolejnych dziesięciu z okien, powinien być siłą nie
do zatrzymania.
Wszystko
jednak musiało wyjść w praktyce. Stanęliśmy przed wyjściem. Była tu skrzynia z
granatami, którą wcześniej zarekwirował Gigant. Podeszliśmy do niej.
- Niech każdy weźmie
po granacie. Gdy zamkniemy bramę może to być przydatne – zaproponował
Marcin. Także każdy z nas po kolei wziął po jednej sztuce. Emil wyglądał na
nieco przerażonego niedużym, zielonym, okrągłym przedmiotem, ale reszta
trzymała się nieźle. Józef wydawał się być gotowy do działania, na twarzy
Marcina też nie było widać niczego poza determinacją. Dwójka ludzi z Inowrocławia, która dołączyła
do Naszej grupy trzymała się najgorzej, ale ostatecznie poza delikatnie
drżącymi rękoma wyglądali całkiem groźnie. Najspokojniej wyglądała jednak Neri.
Zimny wyraz twarzy nie zdradzający kompletnie nic - Jeden zostanie w skrzyni, więc jak byście mieli gdzie go użyć to
użyjcie.
Pablord i Młoda, którzy mieli bronić drzwi kiwnęli głowami.
Stanęliśmy pod drzwiami gotowi do akcji. Dasz
sobie radę, odezwał się nagle głos mojego zmarłego męża. Tym razem to był
na pewno on, bo poza dźwiękami trupów i petard w kościele panowała absolutna
cisza. Miałam szczerą nadzieję, że mówił prawdę, bo im bliżej było wyjścia w
falę trupów, tym bardziej się bałam.
Spojrzałam
jeszcze w stronę głównej sali kościoła. Sara podniosła się i zaniepokojona
rozglądała po wnętrzu. Po utracie matki stała się cieniem samej siebie. Nasze
spojrzenia się spotkały. Chociaż w kościele było raczej ciemno, nie licząc
pojedynczych świec zapalonych, żebyśmy mogli pozbierać bronie, to zauważyłam
jak na mnie patrzy. Pomachałam do niej, a ona delikatnie odmachała. Miałam
nadzieję, że wrócę żeby dalej się nią zająć i wytłumaczyć, co tu się właściwie
dzieje. Zdziwiło mnie jednak to, że obudziła się dopiero teraz. Jej rana była
już w naprawdę dobrym stanie przez co powinna być już tylko osłabiona, a ona
jednak spała prawie całymi dniami, nie licząc krótkich pobudek, przy których
jadła, chwilę ze mną rozmawiała i znowu zasypiała.
Marcin
dał nam znak żebyśmy się przygotowali i
stanął przy drzwiach. Grupa Medyka stała już gotowa przy oknach. Na
razie wybite było tylko jedno, ale wiedziałem, że lada chwila do ogólnej
kakofonii dźwięków dojdzie pękające szkło. Uspokoiłam roztańczone dłonie i
spojrzałam na Marcina. Uśmiechnął się do mnie. Musiałam trzymać się reszty i osłaniać
Giganta. Zauważyłam, że Marcin również zmienił karabin na swoją włócznię. Z
pewnością umiał nią dobrze operować, chociaż wiedziałam, że daleko mu do tego,
co Gigant wyczyniał ze swoim mieczem.
Drzwi
zostały otwarte nagle. Chociaż spodziewałam się tego, że klamka zostanie w
końcu pociągnięta, to kiedy uderzyła we mnie fala chłodnego, wieczornego
powietrza, a także narósł hałas trupów to moje ciało zesztywniało. Czułam się
jakbym została sparaliżowana lub zamrożona. Cała grupa wypadła jednak na
zewnątrz, a ja zostałam pociągnięta wraz z nimi. Gigant szybko odskoczył od nas
i ściął pierwszą trójkę trupów, która znajdowała się metr od drzwi. Z okna
sytuacja wyglądała znacznie gorzej, ale tutaj było widać, że zdecydowanie
zrobiło się luźniej. Ruszyliśmy. Nasz ostatni bastion właśnie nabierał
prędkości. Chociaż widziałam Giganta w akcji to patrzenie na niego ponownie
było czymś niezwykle satysfakcjonującym. To z jaką gracją się poruszał, jak
pewnie i potężnie ciął – wydawał się być maszyną w ciele człowieka.
Gdy
oczyściliśmy najbliższy kwadrat wokół drzwi to z zewnątrz wypadli za nami
Pablord oraz Młoda. Dzielnie trzymali karabiny.
- Strzelajcie do
wszystkiego, co uniknie naszych ataków. Nie marnujcie jednak amunicji za dużo
amunicji, bo najciężej będzie przy bramie – ryknął Gigant, przebijając się
przez kolejną grupę.
Marcin wydawał się być idealnym partnerem do
jego ataków. Kiedy Karol zamachiwał się i ścinał kolejne głowy, to Marcin
doskakiwał i dobijał je, a także starał się odpychać trupy, które przez różne
deformacje unikały ostrza. Ja nie oddałam jeszcze strzału, chociaż Józef oraz
ludzie z Inowrocławia osłaniali ich puszczając krótkie, parostrzałowe serie.
Ja, Neri oraz Emil wstrzymywaliśmy się póki co od strzałów, nie chcąc nikogo
zranić w tym chaosie, szczególnie, że póki co wszystko układało się po naszej
myśli.
Kiedy
przebyliśmy kawałek drogi, zostawiając za sobą ciało na ciele, dotarliśmy do
zakrętu, skąd droga prowadziła na plac główny, którym mogliśmy dostać się do
bramy. Po lewej była odnoga skręcająca do magazynu, a za naszymi plecami tylna
furtka, którą teraz osłaniali Pablord z Młodą. Wysuwaliśmy się powoli do
przodu, wciąż powtarzając identyczny schemat. Jedyny moment, kiedy zrobiło się
gorąco był wtedy, kiedy stanęła przed nami wyjątkowo duża grupa. Gigant nie
chcąc ryzykować wycofał się i pozwolił nam ich załatwić. Szybka seria z paru
karabinów bez problemu przebiła zbiorowisko złożone z około dziesięciu trupów,
dzięki czemu mogliśmy wrócić do poprzedniego schematu.
Gdy
wyszliśmy na plac to zaczęły się schody. Trupy były teraz wszędzie i nacierały
z każdej strony. Chwilę po pojawieniu się w tym punkcie zaczęła się istna
kanonada. Dźwięk tłuczonego szkła tworzył idealną parę z strzałami i
upadającymi ciałami. Tutaj zachowywaliśmy dystans, bo nie chcieliśmy utrudniać
zadania tym, którzy byli w kościele. Sami
strzelaliśmy, a jedynie Gigant machał mieczem, kiedy tylko miał okazję. Za każdym razem, kiedy słyszeliśmy głośne „przeładować” Medyka to wchodziliśmy do
akcji ,żeby wykorzystać moment i nie dać trupom możliwości ponownego zajęcia
zdobytego terytorium. Z każdą sekundą byliśmy coraz bliżej otwartej bramy i to
właśnie tam miało zacząć się piekło.
- Rzucajcie granaty – powiedział
Marcin i chwycił do paska. Wyciągnął zawleczkę i cisnął w grupę trupów przy
otwartej bramie. Huk jaki poszedł zdawał
się zatrząsnąć fundamentem wzgórza, ale gdy dorzuciliśmy nasze sztuki to poza
ponurą mozaiką flaków zrobiło się znacznie czyściej. Wszystko szło aż za dobrze.
Momentem
załamania była chwila, gdy Gigant zamachnął się w jednego z większych trupów
jakie widziałam. Uderzenie zdawało się być tak silne, że mogłoby przeciąć
samochód na pół jednak coś poszło nie tak. Trup ugiął się pod uderzeniem, ale
ostrze nie chciało wyjść z jego ciała. Musiało zaklinować się w kamizelce,
którą trup nosił na sobie. Gigant starał się przez chwilę siłować, ale w końcu
wypuścił ostrze, a wszystkie okoliczne trupy na nas ruszyły. Byliśmy jednak już
pod bramą i efektownie kładliśmy kolejne zagrożenia i zaczęliśmy powoli zamykać
oba skrzydła. Szło to topornie, a Gigant, który osłaniał nas przed zombie na
placu musiał się teraz schować, bo jego ostrze utonęło wśród leżących ciał.
Wszyscy wyglądaliśmy jak żywe trupy – cali we krwi oraz resztkach wnętrzności.
Skrzydła
bramy jednak w końcu się spotkały. Józef sprawnie założył wcześniej
przygotowaną kłódkę i zaczął obwiązywać dwa przylegające pręty łańcuchem ze
stali, który znaleźliśmy w kościele. Zadania nie ułatwiały mu trupy, które
desperacko próbowały wrócić na zajęty teren. Udało się nam. Plac był odcięty od
drogi, a zombie nie miały szans przebić się przez solidną bramę. Teraz pozostało oczyszczenie całego terenu
obozu.
- Nie mam amunicji! – wrzasnął
Emil, który wyjątkowo wczuł się w sytuacje.
- U mnie też pusto – zauważył
po chwili Marcin, sięgając znowu po włócznię.
Wiedziałam, że ja też mam już ostatni magazynek. Trupy szły
teraz zdecydowanie w naszą stronę, a byliśmy za daleko żeby ludzie z kościoła
nas mogli osłonić. Chociaż zadanie zostało wykonane byliśmy straceni. Czułam
metalowe pręty odciskające się na moich plecach i ogromny ryk za nami. To był
znak, że nie możemy się już bardziej wycofać, a Marcin nie był w stanie odpędzić wszystkich trupów.
Zaczęliśmy uderzać kolbami i przepychać się żeby jak najbardziej opóźnić
nadejście nieuniknionego.
Nadeszło
jednak coś znacznie bardziej nieprzewidywalnego. Z kościoła wybiegła grupa
ludzi. Serce zabiło mi szybciej, bo zaczęli biec w naszą stronę. Zauważyłem na
ich czele Bobra oraz starszego mężczyznę, a także około ośmiu innych ludzi,
których kompletnie nie znałam, ale podejrzewałam, że muszą być to ludzie z
Płońska. Podbiegli do nas i zaczęli wybijać trupy. Dali nam miejsce na oddech.
Wybili całą lewą stronę i po chwili staliśmy na środku placu, a jedyne co
odbijało się po okolicy to echa strzałów oraz ryki trupów za bramą. Bobru
wyglądał fatalnie. Jego twarz była czerwona, a w oczach widziałam pustkę.
Kiwnęłam jednak głową na przywitanie i zajęliśmy się wybijaniem reszty.
- Jesteś potrzebna w
środku – powiedział nagle łapiąc mnie za ramię.
- Coś się stało? – zapytałam.
- Tak. Proszę idź tam,
my zajmiemy się resztą – głos Bobra brzmiał bardzo smutno. Wiedziałam, że
coś go męczy, więc nie pytając już o nic ruszyłam w stronę kościoła zostawiając
wszystkich za sobą. Zdążyłam tylko zauważyć jak Gigant sięga po swój miecz i
wraca do szalonego tańca, którym przebił nam drogę do bramy.
W drodze
do kościoła było już właściwie czysto. Jedyne trupy jakie mnie spotkały,
niedobitki całej walki, odpychałam, biegnąc najszybciej jak umiałam. Czułam
zmęczenie, ale przypomniałam sobie o tym, że mam jeszcze pistolet. Wiem, że i
tak nie pomógłby nam szczególnie przy bramie, ale zrobiło mi się głupio, że
wyleciało mi to z pamięci. Dobiegłam do uliczki, w której było wejście do
kościoła i zobaczyłam, że Pablord i Młoda wciąż odpychają trupy, które
napływały tylną furtką. Podeszłam do nich i już miałam wchodzić do środka, gdy
nagle usłyszałam głośny, męski krzyk:
- Teraz! – nie
należał on ani do Pablorda, ani do nikogo z naszego obozu. Wydawał się dobiegać
z fali. Mogłam przewidywać co to oznacza, ale nie połączyłam faktów. Gdy zdałam
sobie sprawę było już za późno. Z tłumu padł nagle strzał. Pablord dostał w
ramię i upadł ciężko na plecy, trzymając się mocno za miejsce, gdzie przebił go
pocisk. Nie to jednak było najgorsze. Gdyby to zakończyło się w tym momencie to
prawdopodobnie wszystko byłoby w porządku. Nagle z kościoła wypadła osoba.
Miała coś na twarzy i jej postura oraz strój wydawały się dziwnie znajome.
Przeskoczyła nad Pablordem i pobiegła w tłum zombie, ale gdy nas mijała coś
wypuściła.
To był
granat. Odbezpieczony. Chciałam odskoczyć, odkopać go, zasłonić i wykonać parę
innych czynności naraz, ale jedyne co robiłam to patrzyłam jak mały obiekt
turla się po ziemi. Wydawało mi się, że zobaczyłam nawet jak rozszerza się i
wybucha, ale to była tylko moja wyobraźnia. Nie mogłam tego zobaczyć, ponieważ
całość została zasłonięta przez Pablorda, który położył się na niego. Zdążył
jedynie jęknąć:
- Uciekajcie – po
czym nastąpił wybuch.
Kolejna, świetna postać zginie. Eh...
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Zuza zdoła jakoś pomóc Łowcy, bo chyba to miał na myśli Bobru? A może uda się jej go w jakiś sposób uratować? Tak, jak było to w książce Stephena Kinga - Miasteczko Salem. Tam zadziałało szybkie zdezynfekowanie rany i może w tym przypadku pomoże. Naprawdę - mam taką nadzieję.
Bobru, grzecznie proszę...DAWAJ KOLEJNY ROZDZIAŁ!!!
OdpowiedzUsuń