Rozdział 21, kolejny z perspektywy Zuzy. W tym rozdziale przeniesiemy się ponownie do obozu w Płocku, gdzie będziemy mieli naprawdę sporo akcji, a bohaterów spotkają naprawdę spore problemy. Będą musieli zachować stoicki spokój i przetrwać. Obóz w Płocku nie może upaść. Czy im się to uda? Zapraszam do czytania oraz komentowania ;)
POV:
Zuza - Rozdział 21 - Dzień 7-8
Bobru - Dzień 7-8 - Przebywa w Płońsku
Irek - Dzień 7-8 - Jedzie na drogę walczyć ze stadem
--------------------------------------------------------
Rozdział 21: Katakumby (ZUZA)
Szliśmy
właśnie w kierunku wyjścia. W magazynie znaleźliśmy masę przydatnych rzeczy.
Byliśmy gotowi do przeprowadzenia prowizorycznej operacji i uratowania życia
Łapy. Plecak nieznajomej pomógł nam pomieścić dodatkowe rzeczy.
- Jak się nazywasz? – zapytał
zaciekawiony Marcin, przepuszczając nas w przejściu na klatkę schodową.
- Neri – odpowiedziała.
- A ten facet? – zapytałam,
ciekawa dlaczego zostawiła towarzysza.
- W sumie nawet nie
znałam jego imienia, ani ksywki. Nazywałam go po prostu staruszkiem – Neri
podczas rozmowy unikała kontaktu wzrokowego. Było to dziwne, biorąc pod uwagę
jak pewnie przyłożyła mi nóż do gardła.
- Ja jestem Marcin, a
to jest Zuzia – przedstawił nas mój towarzysz – No i na zewnątrz czeka na nas Emil.
- Miło. Coś poważnego
stało się waszej przyjaciółce? – zapytała.
- Została postrzelona.
Kula przeszła przez oczodół, ale jest duża szansa, że ta przeżyje, jeżeli
wszystko pójdzie po mojej myśli – wytłumaczyłam. Czułam dziwną swobodę przy
tej kobiecie, chociaż za grosz jej nie ufałam. Budziła jednak wewnętrzne
zaufanie, które sprawiało, że nawet ja się przy niej odzywałam.
- Może opowiesz nam
trochę o swoim towarzyszu? – Marcin nie dawał za wygraną. Zaskakiwało mnie
jego podejście do ludzi.
- To nieco dłuższa
historia. Naprawdę nie czas i nie miejsce na to. Ale obiecuje, że opowiem – powiedziała,
a na jej twarzy pojawiło się coś, co z pewnością miało być uśmiechem.
Opuściliśmy
podziemia i wyszliśmy do głównego holu. Zapach wciąż się tu unosił, pomimo
otwarcia drzwi. Teraz jednak było nieco świeżej. Przeszliśmy przez mroczne
pomieszczenia i wyszliśmy na zewnątrz. Emil siedział przy aucie i oddychał
głęboko. Gdy zauważył, że idziemy z kimś podniósł się natychmiast.
- Spokojnie – powiedział
do niego Marcin – To jest Neri.
Spotkaliśmy ją w szpitalu. Pomogła nam zabrać więcej rzeczy. Zabierzemy ją do
obozu.
Emil nie skomentował tej sytuacji. Spojrzał tylko na nią, a
kiedy ta odpowiedziała spojrzeniem to odwrócił szybko wzrok. Widocznie nie czuł
się przy niej komfortowo. Wsiadł do auta, bez pytania zajmując siedzenie
pasażera. Westchnęłam i usiadłam z tyłu z Neri, rzucając ciężki plecak do
bagażnika. Sprzętu mieliśmy naprawdę dużo i liczyłam, że uda się nam dzięki
temu uratować Łapę.
Marcin
wsiadł za kółko i zanim się obejrzeliśmy, wracaliśmy już drogą do obozu.
Obserwowałam naszą nową towarzyszkę, która siedziała w ciszy, obserwując miasto
przez szybę. Byłam ciekawa, co zmieni to, że ją ze sobą wzięliśmy. Trasa, którą
wracaliśmy, była dokładnie tą, którą obraliśmy, gdy podążaliśmy w kierunku
szpitala. Nie spotkaliśmy na niej nowych niebezpieczeństw, jedynie fragment
niedaleko samego obozu był jako tako pełen trupów. Jedną znaczną różnicą było
to, że mieliśmy teraz auto i musieliśmy otaczać wzgórze, na którym się
zadomowiliśmy żeby wjechać jedynym wjazdem. Marcin znał już jednak okolicę,
widocznie zaznajomił się z nimi jak zwiedzał miasto, gdy pierwszy raz go
zobaczyłam.
Gdy
wjeżdżaliśmy na górę, raz szeroką, a raz wąską drogą, byłam ciekawa jak to
wszystko się rozwinie. Dasz rade, szepnął
głos w mojej głowie. Wciąż tam był. Ostatnio byłam zajęta różnymi rzeczami,
więc nie słyszałam go tak często, ale przypominał o sobie w takich cichych
momentach, jak ten. Byłam ciekawa czy kiedykolwiek da mi spokój. Nie wiedziałam
czy tego chciałam, bo gdy on zniknie zostanę na tym świecie sama. Bez
jakiejkolwiek osoby, która przypomni mi o tym co było kiedyś. Kim był człowiek
bez wspomnień? Zaledwie pustą skorupą.
- Dojeżdżamy – zawiadomił
nas.
Po chwili
Józef otwierał nam bramę. Wjechaliśmy pospiesznie na plac przed budynkiem
kościoła. Wyskoczyłam z auta.
- Przenieście mi te
rzeczy na zaplecze – poprosiłam i sama wzięłam plecak, w którym były
materiały do przygotowania sali operacyjnej. Musieliśmy stworzyć sterylne
pomieszczenie, żeby zabieg, który sam w sobie był niesamowicie niebezpieczny,
nie zakończył się infekcją, która również mogła doprowadzić do śmierci. Czekało
mnie sporo roboty. Na zapleczu czekał już na mnie Medyk, który spojrzał na mnie
i uśmiechnął się smutno.
- Udało się? – zapytał.
- Mamy potrzebne
rzeczy – powiedziałem – Uratujemy ją.
Kolejna
godzina minęła na przygotowaniach do zabiegu. Stworzyliśmy prowizoryczną salę
operacyjną, która wyglądała całkiem nieźle, jak na takie miejsce. Przygotowaliśmy
również wszystko potrzebne do tego, żeby nie umarła od bólu lub zakażenia.
Narzędzia odkażały się i suszyły na stole. Leki były podzielone według
kolejności użycia. Znieczulenie oraz środki przeciwbólowe również piętrzyły się
tuż obok. Popatrzyłam w lustro. Wyglądałam kiepsko. Nie spałam od poprzedniego
ranka, czyli ponad dwadzieścia cztery godziny. Nie było jednak czasu na sen. Do
zabiegowego ktoś zapukał. Ruszyłam w stronę drzwi i otworzyłam je, wychodząc na
zewnątrz. To była Młoda.
- Tak? – zapytałam.
- Ja… - zaczęła.
- Zrobimy wszystko co
się da, żeby uratować twoją siostrę – obiecałam. Wiedziałam, że o to
chodzi. Dziewczynka martwiła się o nią, co nie było niczym dziwnym. Brakowało
mi osoby, która tak troszczyła się o mnie.
- Dziękuje – odpowiedziała
cicho, po czym odwróciła się i wróciła do głównej części kościoła. Minęła po
drodze Medyka, który szedł w moim kierunku.
Przywitał mnie skinieniem głowy.
- Gotowa? – zapytał.
- Równie dobrze jak
sala – odpowiedziałam żartobliwie.
- Zaraz możemy ją
przenieść i zaczynać. Na pewno czujesz się na siłach?
- Dam sobie rade – zapewniłam
go.
W
czasie gdy my przygotowywaliśmy się do operacji Józef i Marcin zabezpieczyli
zewnętrzną cześć i zajęli się umocnieniami . Szło im to całkiem sprawnie. Mpd i
Młoda spędzali cały dzień wewnątrz budynku i zajmowali się sobą. Kolejno
czytaniem książek oraz rozpaczą i radzeniem sobie ze stresem. Sara również nie
wstawała za dużo. Żałoba po śmierci matki, połączona z wciąż niezagojoną raną,
sprawiały, że dziewczyna nie miała ochoty na nic specjalnego. Całe szczęście
mogłam jej nieco pomóc lekami przeciwbólowymi, które przynieśliśmy przede
wszystkim dla Łapy. Emil starał się zrobić porządek w magazynie, który mieścił
się w sąsiednim budynku. Neri trzymała się na uboczu i nie przeszkadzała nam, a
nawet starała się pomagać chłopakom na dworze.
Od wyjazdu Bobra robiło się tu coraz bardziej tłoczno. Miałam szczerą
nadzieję, że nie pożałujemy przyjmowania kolejnych osób.
Łapa
została przeniesiona do sali operacyjnej i ułożona na stole. Wciąż była
nieprzytomna, ale puls był wyczuwalny. Ledwo żyła. Oddychała bardzo ciężko i
płytko. Wydawało się jakby każdy oddech mógł być jej ostatnim. Pojawiał się
jednak kolejny i kolejny.
- Zaczynamy? – zapytał
Medyk.
- Jasne – odpowiedziałam
pewna siebie. Odpowiednie nastawienie to podstawa. Operacja wydawała się trwać
i trwać. Nie pamiętałam wielu rzeczy podczas jej trwania. Jedynie urywki.
Wpadłam w istny trans, w którym powtarzały się dwie rzeczy – czerwień krwi
oraz spokojny głos Medyka. Przeplatały się ze sobą jak dwójka ludzi, w
namiętnym tańcu. Parkietem było ciało
ładnej kobiety, która walczyła o życie. Znieczulona i odsłonięta. Zdana na
łaskę dwóch praktycznie obcych ludzi. Była jednak pewna ważna sprawa, która
niezachwianie działała na jej korzyść. Byliśmy lekarzami, którzy chcieli jej
pomóc. Nie mogła trafić lepiej.
Ciężko
określić ile to trwało. Wydawało mi się, że parę dni, ale zapewne jedynie kilka
godzin.
- Załóżmy opatrunek – powiedział,
równie spokojnie jak na początku, Medyk. Ręce drżały mi już ze zmęczenia. Całe
szczęście wszystko poszło po naszej myśli. Teraz wszystko zależało od tego czy
Łapa da sobie rade. Była jednak twarda. Kto miał to przetrwać jak nie ona?
Usiadłam gdzieś na boku i przetarłam czoło, na którym perliły się kropelki
potu.
- Chodź dziewczyno.
Świetnie się spisałaś, musimy zaczerpnąć świeżego powietrza – zaproponował
Medyk.
Wyszliśmy z sali operacyjnej. Przed wejściem siedziała
Młoda, która zerwała się jak sprężyna, gdy nas zobaczyła. Widziałam masę pytań
w jej oczach.
- Przeżyła. Zobaczymy
jak wytrzyma tą noc. Jeżeli ją przetrwa powinna żyć – powiedziałam
zachrypniętym głosem.
Dziewczyna
opadła wypuszczając z siebie powietrze. Widać było ulgę na jej twarzy.
- Czy będzie…
normalna? – zapytała.
- Pocisk nie uszkodził
niczego ważnego. Jedyna poważna dysfunkcja to brak oka. Może mieć poza tym luki
w pamięci przez najbliższy czas, ale powinno się to ustabilizować w przeciągu
miesiąca – wytłumaczył Medyk.
- Udało się wam? – zapytał
Mpd, który pojawił się akurat na korytarzu.
- Tak – odpowiedziałam
krótko.
- Jezu jak dobrze!
Dzięki Bogu! – ucieszył się chłopak – A
jak sama…
- Mateusz jesteśmy
wykończeni – uciął temat mój towarzysz – Daj nam złapać oddech i się przespać. Jutro sam zobaczysz co i jak.
Chłopak kiwnął tylko głową i
wrócił na pobliską ławkę, gdzie urządził sobie siedzisko do czytania. Ja
korzystając z rady Medyka wyszłam na zewnątrz, żeby usiąść gdzieś i pokorzystać
z uroków wieczora. Operacja rzeczywiście musiała trwać parę godzin, bo nie było
widać śladów słońca. Ważne jednak, że wszystko się udało. Gdy tak siedziałam chłonąć aurę wieczora i
odpoczywając po męczącej pracy podeszła do mnie Neri.
- Jak poszło? – zapytała
dosiadając się obok mnie.
- Udało się. Było
cholernie ciężko, ale jakoś poszło – pochwaliłam się.
- Cieszę się. Nie wiem
co to za kobieta, ale wydaje się być ważna w tym obozie, przynajmniej z tego co
słyszałam – zagadała Neri.
- To kobieta dowódcy
tego obozu, Bobra – wytłumaczyłam jej krótko, bo sama za dużo nie
wiedziałam – Twarda i ostra. Podobno
sporo ma na sumieniu, ale sporo zrobiła dla tych ludzi.
- Nie jesteś z nimi od
dawna? – zapytała.
- Nie. Znalazłam tych
ludzi niecały tydzień temu.
- Rozumiem – zrobiła
pauzę – A ten cały Bobru? Jaki jest?
- Też zdecydowanie
twardy. Sprawia wrażenie uczciwego człowieka,
ale sama nie wiem, co o nim myśleć. Ledwie go poznałam to wyjechał
gdzieś i póki co nie wraca – odpowiedziałam.
- Zastanawiam się czy
to są dobrzy ludzie – podzieliła się przemyśleniami.
- Też się
zastanawiałam, ale postanowiłam im zaufać. Mogli mnie zabić już wiele razy, a
przyjęli mnie i zaakceptowali. Jak swoją.
Zauważyłam,
że jak powiedziałam te słowa to oczy Neri zrobiły się na moment większe.
Zupełnie jakby błysnęły. Te słowa musiały ją zaciekawić.
- W takim razie dobrze
trafiłam. No cóż, nie przeszkadzam już pani doktor – powiedziała
uśmiechając się, po czym weszła do wnętrza kościoła. Chociaż czułam zmęczenie
chciałam jeszcze coś porobić. Cokolwiek żeby nie popaść w obłęd przez tą całą
sytuacje. Myślałem przez chwilę nad tym,
żeby poczytać trochę Pamiętnika Ocalałego, ale gdy tylko próbowałem się
podnieść zakręciło mi się w głowie i wiedziałam, że jedyne co mi dzisiaj
zostało to odpoczynek.
Posiedziałem
jeszcze paręnaście minut, obserwując kręcących się przy murze Marcina oraz
Józefa, po czym wstałam ciężko i poczłapałam do wnętrza kościoła. Panowała
cisza. Jedyną osobą, która nie spała, był Mpd, wciąż zaczytany w swojej
książce. Nie zauważył on mnie nawet, kiedy przeszłam obok. Położyłam się na
swoim miejscu niedaleko Sary. Myślałam, że nie jest ze mną aż tak źle, ale
ledwo przyłożyłam głowę do poduszki i zasnęłam. Śnił mi się mąż. Trzymał moją
głowę na kolanach i głaskał mnie delikatnie
przeczesując włosy. Uspokajał mnie. Dawno nie spało mi się tak dobrze.
Kolejnego
dnia obudziłam się naprawdę wyspana. Czułam się tak dobrze, że mimowolnie na
mojej twarzy zagościł uśmiech. Sara nie spała i wpatrywała się w sklepienie. W
kościele nie widziałam nikogo z miejsca, w którym leżałam. Ludzie zapewne korzystali z tego, że jest słoneczny
poranek i spędzali czas na dworze.
- Hej – powiedziałam
zaspanym głosem do Sary – Jak się
czujesz?
- Dobrze – odpowiedziała
krótko. Nie było w jej głosie zbyt dużo ciepła, ale był on mocny i zdecydowany.
Zupełnie co innego niż po śmierci matki. Żałoba ustępowała miejsca pustce,
która będzie w niej już na zawsze. Luka, którą potrafi wypełnić ten konkretny
człowiek. Każdy z nas ma swoim
ciele-pojemniku określoną ilość miejsca na to, co może w nas umieścić druga osoba.
Korzystałam z tego schematu zawsze przy poznaniu innych ludzi. Jeżeli coś dla
mnie znaczyli mieli swoją przestrzeń, którą mogli zapełnić w jakikolwiek sposób
chcieli. Każdy, nawet ten mało znaczący miał swoje miejsce, tylko cechą tych
nieważnych osób było to, że po tym jak ich zabrakło pustka w końcu znikała. W
całkowitej nicości. Człowiek znaczący coś dla mnie pozostawiał pustą
przestrzeń, która już na zawsze zostawała we mnie. Nie do uzupełnienia i nie do
zniwelowania. Mój mąż pozostawił po
sobie ogromną dziurę, w której teraz nie było już nic. Zajmowała to miejsce w
moim ciele, które już nigdy nie miało zaznać szczęścia i radości. Jednak
pozostawało z czystego szacunku i wspomnień. Byłam pewna, że podobnie czuła się
teraz Sara.
- Gdzie są wszyscy? – zapytałam
po chwili.
- Coś działo się na
zewnątrz, więc poszli popatrzeć.
Wstałam
i nieco chwiejnym krokiem ruszyłam do przodu. Marzyłam w tym momencie o ciepłej
kąpiel, ale wiedziałam, że załatwienie dostępu do wody nie będzie takim prostym
zadaniem. Postanowiłam, że zanim wyjdę
na zewnątrz to zajdę zobaczyć, co z Łapą.
Ruszyłam na zaplecze. Przed salą
nie było już Młodej. Nie byłam pewna, co to oznacza. Weszłam do środka i zauważyłam, że trochę się
tu zmieniło. Sterylność pomieszczenie nie było już ważna, dlatego ktoś wstawił
tutaj łóżko, na którym leżała zoperowana kobieta. Wyglądała kiepsko, ale oddychała. Podeszłam
sprawdzić jak się trzyma. Dotknęłam dłonią jej czoła. Nie była rozpalona.
Sprawdziłam kartę, którą Medyk zawiesił na brzegu jej łóżka. Podał jej leki
przeciwbólowe oraz zmienił opatrunek na oku. Dopisał chwiejnie „stan stabilny”, co bardzo mnie
ucieszyło.
Zadowolona
wyszłam z jej pokoju i ruszyłam w stronę tylnego wyjścia. Pogoda rzeczywiście
była dzisiaj bardzo ładna. Ptaki ćwierkały, a słońce przyjemnie grzało po
twarzy. Ten dzień miał potencjał na bycie naprawdę dobrym. Rozejrzałam się po
placu. Zobaczyłam skupisko ludzi przy bramie. Patrzyli na coś. Podeszłam do
nich.
- Co się dzieje? – zapytałam.
Stali tutaj właściwie wszyscy oprócz Sary i Łapy. Obserwowali coś, ale gdy mnie
zobaczyli odwrócili się.
- Mamy duży problem – powiedział
Marcin.
- Mianowicie? – wciąż
nie byłam pewna, o co właściwie chodzi.
- Spójrz na wschód,
wylot z miasta w stronę Płońska – poprosił Józef podając mi lornetkę.
Niepewna tego, co zobaczę, chwyciłam przedmiot do ręki i dostosowując rozstaw
do swoich oczu, spojrzałam.
- Co to jest? – zapytałam
przerażona. Nie do końca wiedziałam, na co patrzę. Za licznymi budynkami, na
horyzoncie, malowało się coś, co wyglądało jak chmura, która była na ziemi. Różniła
się od zwykłych chmur tym, że była czarna i poruszała się powoli w naszą
stronę.
- Stado – skwitował
Medyk spluwając na ziemię.
- Mamy mało czasu.
Musimy ustalić co zrobić – wtrącił znowu Józef.
- Największe szanse
mamy tutaj – powiedział mężczyzna, który przeprowadzał ze mną operacje.
- Oszaleliście?
Uciekajmy do Torunia! – zapiszczał Mpd.
- Jakiego Torunia?
Mamy tutaj wszystko i dobrą pozycje do przetrwania. Jak dogonią nas na drodze
to jesteśmy skończeni – zdziwił się Józef.
- Powinniśmy wytrzymać
ewentualny szturm. Zresztą nie wiadomo, czy nie przejdą sobie i nie pójdą dalej
– włączył się do rozmowy Emil.
- Moja siostra nie da
rady stąd uciec – dodała też Młoda.
- Musimy się dobrze
zastanowić. Z pewnością nie możemy stąd uciec. Powinniśmy zostać na wzgórzu i
być cicho jak nigdy. To jedyna opcja na przetrwanie. Tak długo jak jesteśmy za
murami otaczającymi te miejsce, trupy powinny nie móc się tu dostać. Brama
wytrzyma, ścieżka przed nią jest dosyć wąska, więc naraz będzie mogło się tu
pchać maksymalnie sto sztuk. Nie widzę szans, żeby przepchali się przez tak
solidne zabezpieczenia. Będziemy musieli jednak zastawić jakoś tylne wyjście i
czekać, aż to wszystko się skończy – Marcin przedstawił plan rzeczowo.
Brzmiało to logicznie, więc większość zaczęła kiwać z uznaniem głowami.
- Czy ja jestem tutaj jedynym myślącym? – oburzył
się Mpd – Widzicie kurde ile ich lezie?
Tysiące! Jak nas otoczą to nigdy stąd nie wyjdziemy.
- Dlatego będziemy
bardzo cichutko – uśmiechnął się, nowo poznany, mężczyzna.
Atmosfera
wcale nie była najlepsza. Mpd ze smutkiem zgodził się na plan. Jedyną osobą,
która kompletnie nie odezwała się podczas całego procesu, była Neri. Widać
było, że nie czuje się jeszcze pewnie wśród nas, ale pozytywnie zaskoczyła mnie
tym, że nie próbowała robić niczego głupiego, tylko chciała nam pomóc.
Mężczyźni, oprócz Mpd, zajęli się fortyfikowaniem. Określiliśmy, że stado
dojdzie w nasze okolice za parę godzin, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu.
Sara postanowiła nie wstawać i przeczekać całą akcje, szczególnie, że
planowaliśmy być cicho i nie wychylać się. Młoda poszła posiedzieć z siostrą.
Ja zmieniłam jej raz jeszcze opatrunek, po czym postanowiłam ruszyć na górę, na
stanowisko obserwacyjne, żeby kontrolować sytuacje.
Wspięłam
się na górny poziom kościoła po drewnianych schodkach. Wzięłam przy okazji swój
plecak oraz wiatrówkę. Wolałam zostać w budynku, żeby, w razie wypadku, pomóc
Łapie. Jej stan był stabilny, ale mimo wszystko trzeba było uważać. Gdy weszłam
na swoje stanowisko zauważyłam, że ktoś tam jest. To była Neri. Stała oparta o
jedną z ścian balkonu i patrzyła przed siebie, w stronę stada. Poczułam zapach
jej perfum. Dokładnie ten sam, co w szpitalu.
- Ładny zapach – zaczęłam
rozmowę. Odwróciła się powoli. Widziałam przez chwilę w jej oczach smutek,
który szybko zniknął.
- Dziękuje – odpowiedziała.
- Chcesz mi pomóc w
obserwacji? – zapytałam.
- Czemu nie?
Pomogłabym na dole, ale czuje się jakoś… nieswojo – podzieliła się ze mną
przemyśleniami.
- To naprawdę dobrzy
ludzie – uspokoiłam ją – Wiem, że to
może być dużo, ale przetrwamy ten atak. Będziemy cicho i zombie się nawet nami
nie zainteresują.
- Ja wiem – powiedziała
– Po prostu… Sporo ostatnio przeszłam.
Potrzebuje czasu, żeby się ze wszystkim oswoić – uśmiechnęła się delikatnie.
- Rozumiem – odpowiedziałam,
po czym zrobiłam dłuższą przerwę. Panorama miasta naprawdę robiła spore
wrażenie – Nie jestem najlepszą
towarzyszką do rozmowy, ale możemy spokojnie razem pomilczeć.
Tak też
zrobiłyśmy. Nie rozmawiałyśmy za dużo, raczej wymieniałyśmy pojedyncze zdania,
jak zauważałyśmy, że stado się zbliżało. Im było bliżej tym gorzej to
wyglądało. Nie dało się zliczyć ile ich
nadchodzi, ale byłam pewna, że nie widziałam tyle trupów przez całe swoje
życie. Kiedy słuchałam o stadzie to nie wierzyłam, że coś takiego istnieje.
Myślałam, że ludzie wyolbrzymiają problem, jednak to co mówili to był jedynie
zarys, tego co naprawdę się działo. Widok był przerażający i teraz, kiedy trupy
były już na ulicach miasta, lornetka doskonale pokazywała ich obraz, a był on
naprawdę zatrważający. Zastanawiało mnie, jakim cudem sztywni idą prosto na
nas. Nie mogli o nas wiedzieć, a jednak wydawało się jakby były nakierowane
prosto na nasz obóz.
Po paru
godzinach siedzenia przyszedł do nas Marcin. Stado było już na tyle blisko, że
nawet bez lornetki można było liczyć pierwsze egzemplarze, które wspinały się
na górę.
- Jak sytuacja? – zapytałam.
- Zrobiliśmy tyle ile
się dało. Przód jest całkowicie bezpieczny, co do tyłu to tam też jest nieźle.
Teraz tylko trzeba siedzieć cicho, pogasić światła i przeczekać ten koszmar – powiedział.
- Ktoś powinien pobiec
po pomoc – odezwała się nagle Neri. Powiedziała to tak cicho, że przez
chwilę nie wiedzieliśmy z Marcinem czy mówi to do nas, czy do siebie. Ona
jednak spojrzała w naszą stronę.
- Jak to? – zapytał
zdziwiony.
- Te stado idzie
prosto na nas. Skręciło o czterdzieści pięć stopni od swojej drogi docelowej,
którą widzieliśmy z rana. To nie może być przypadek. Jeżeli teraz ktoś nie
wybiegnie i nie pójdzie do innego obozu po pomoc, może być za późno – powiedziała.
- Skąd ten pomysł? – zdziwiłam
się.
- Znam się trochę na
tym. Uwierzcie mi.
- Trochę późno o tym
mówisz, ale Bobru i druga grupa ruszyły do pobliskich obozów po pomoc w
rozwoju, więc na pewno są już w drodze powrotnej i jak dowiedzą się o stadzie
to jakoś nam pomogą. Zresztą trupy nie mają jak tutaj wejść – wytłumaczyłam
jej.
- To za mało – powiedziała
z przekąsem – Zobaczycie sami. Mam
nadzieję, że przeżyjemy. Rzadko się mylę.
Jej
słowa nie brzmiały zbyt pozytywnie i sprawiły, że dreszcz przeszedł mi po
plecach. Zeszliśmy na dół. Z racji iż robiło się ciemno, a nie mogliśmy zapalić
świateł to w kościele panowała naprawdę mroczna atmosfera. Chociaż cały dzień
czułam się niepewnie to teraz zaczęłam się bać. Wszyscy zebrali się już w środku. Niektórzy
planowali się położyć spać, żeby obudzić się z rana, z nadzieją, że będzie po
wszystkim. Inni woleli siedzieć i czuwać. Usiadłam przy jednym z okien
wychodzących na zewnątrz, żeby obserwować bramę. Słowa Neri rozbrzmiewały po
moim wnętrzu. To, że trupy szły prosto na nas i zboczyły z trasy rzeczywiście
było dziwne. Nienaturalne. Co mogło być tego powodem?
- Za jakieś pół
godziny będą pod bramą – dał znać Józef.
- Nie pomodlisz się za
nas? – zapytał Emil.
- Dziecko, Bóg nam
tutaj nie pomoże – powiedział ze smutkiem ksiądz.
Minuty
mijały, a z zewnątrz dało się słyszeć jęki. Narastające morze krzyków, które
nasilało się z każdą chwilą i było słyszalne nawet przez grube mury kościoła.
Wypuściłam powietrze z płuc. Napięcie rosło. Nagle usłyszeliśmy trzask. Wszyscy
odwrócili się w stronę zaplecza, ale był
to tylko Medyk, które nieostrożnie zamknął drzwi do sali, w której leżała Łapa.
Serce zaczęło bić znacznie szybciej.
- Chcesz nas zabić? – zapytał
z wyrzutem Emil, który przestraszył się jeszcze bardziej niż ja.
- Jakiś debil nie
zamknął drzwi wracając z placu. Jakby się przebiły to dopiero byśmy mieli – warknął
mężczyzna.
- Możecie zachowywać
się ciszej i nie siać paniki? – poprosił Marcin.
- Ech… - westchnął
przeciągle Józef.
Po
kolejnych paru minutach zobaczyłam ruch przed bramą. Pierwsze trupy. Wszyscy,
którzy nie spali siedzieli teraz na parapetach, obserwując to, co działo się na
placu i na przodach obozu.
- Zaczyna się – szepnął
Emil. Mpd, Sara, Łapa oraz Młoda położyli się spać. Cała reszta patrzyła jak
zahipnotyzowana na kolejno pokazujące się zombie. Wydawały się one niesamowicie
zwinne jak na sztywnych. Przynajmniej te pierwsze, które były już przy bramie.
- Coś jest nie tak – zauważył
Marcin.
- Co te pierwsze takie
jakieś szybkie? – zapytał Emil.
- Ja pierdole – skwitował
krótko Józef, ale było już za późno na jakąkolwiek reakcje.
Grupie
trupów przewodzili Zszyci. Nie było ku temu żadnej wątpliwości. Nie mogliśmy
zareagować w żaden sposób. Patrzyliśmy tylko jak dwójka z nich podbiega do
bramy i przeskakuje ją. Następnie chwycili wspólnie za pierwszą z trzech zasuw,
które zamontowaliśmy w celu obrony i tego, żeby zombie nie mogły się przez nią
przedostać. Zobaczyłem jak Emil sięga po karabin. Siedziałam dwa parapety
dalej, więc nie mogłam zareagować. Strzelił. Dźwięk tłuczonego szkła, a
następnie krzyk. Jedna z dwóch osób upadła na ziemie.
- Idioto! – huknął
Medyk podbiegając do niego i wytrącając mu karabin.
- Daj mu teraz
dokończyć – krzyknął Marcin.
Mężczyzna
przy bramie odsuwał właśnie drugą zasuwę. Nie przejął się specjalnie śmiercią
kompana. Zaczął chwytać po trzecią.
- Ten debil właśnie
zdradził naszą pozycję! – krzyknął raz jeszcze Medyk.
- Zabijcie tego
gościa! – do harmidru dołączył się Marcin.
Sięgnęłam
po wiatrówkę, którą miałam wciąż przy sobie. Oparłam się i szybko wymierzyłam.
Tym razem się nie zawahałam. Strzeliłam
rozbijając kolejną szybę. Pocisk trafił w cel. Mężczyzna złapał się za brzuch,
ale nie przerwał. Wymierzyłam ponownie. Strzał trafił go w klatkę piersiową.
Zszyty osuwając się pchnął ciężarem ciała ostatnią zasuwę. Minęła chwila, po
której brama otworzyła się głośno, a na plac zaczęły wsypywać się trupy.
- Teraz jesteśmy w
dupie – szepnął nienawistnie Medyk.
- Przepraszam… - wyjęczał
Emil.
- Powinniśmy albo
razem zacząć strzelać, albo siedzieć cicho. Teraz już po ptakach – wyszeptał
Józef.
Popełniliśmy
tyle błędów, że mogło to nas kosztować życie.
Narobiliśmy hałasu, daliśmy się podejść i teraz miało zacząć się prawdziwe
piekło. Może gdybym zareagowała szybciej i spróbowała strzelić od razu, zamiast
wpatrywać się jak wół na malowane wrota to zapobiegłabym katastrofie, ale
podobnie jak ostatnim razem – byłam zbyt wolna.
- Teraz wszyscy cisza.
Jeżeli nie będziemy się odzywać to powinny dać sobie spokój za jakiś czas.
Prawdopodobnie – powiedział szeptem Józef.
- Prawdopodobnie… - rzucił
bez emocji Medyk.
- Mówiłam, że
powinniśmy pójść po pomoc – włączyła się Neri.
- Teraz już stąd nie
wyjdziemy – powiedział Józef.
- Właściwie to jest
wyjście – włączył się do rozmowy ktoś z tyłu. Był to Mpd, którego obudziły
strzały. Zombie przesunęły się już pod budynek kościoła, o czym dowiedzieliśmy
się, kiedy usłyszeliśmy natężone jęki oraz pierwsze uderzenia w ogromne wrota
wejściowe. Po chwili uderzenia nasiliły się i stworzyły ciągły i stały rytm,
wybijany przez przegniłe kończyny. Wyjrzałam delikatnie na zewnątrz. Byliśmy
całkowicie otoczeni. Z każdej możliwej strony. Plac poruszał się jakby żył. Nie
było widać końca trupów.
- Co masz na myśli? – zapytał
Józef.
- Ten kościół ma
tunel, który prowadzi gdzieś na zbocze wzgórza – powiedział zafascynowanym
głosem były członek Czerwonych Flar.
- Skąd wiesz? – pytanie
padło tym razem z ust Marcina.
- Czytałem książkę o
tym miejscu. Na zapleczu znalazłem – pochwalił się zdecydowanie za głośno,
co spotkało się z tym, że Medyk zdzielił go ręką po głowie – Chyba nawet wiem gdzie ono jest – powiedział
już nieco ciszej.
- Pokaż nam je – poprosił
Józef.
Całą
grupą ruszyliśmy na zaplecze. Zamiast odbijać w stronę sali, w której była
Łapa, skręciliśmy na lewo, gdzie było kilka innych pomieszczeń. Mateusz zastanowił się chwilę, po czym
wskazał nam jedno z nich. Drzwi stawiały pewien opór, ale po chwili otworzyły
się, odsłaniając przed nami, mało gościnnie wyglądające schody prowadzące w
głąb wzgórza. Ktoś włączył latarkę i zaświecił w dół. Schody były wykonane z
kamienia, który czasy świetności miał już dawno za sobą. Ściana wyglądała
podobnie, z tą różnicą, że niektóre jej fragmenty były pomalowane na biało,
jednak farba odczepiała się całymi płatami.
- No nie wygląda to
zbyt dobrze. Skąd pewność, że to nas gdzieś zaprowadzi? – zapytał Józef.
- Czytałem, że zanim
był tutaj kościół to na tym wzgórzu stał nieduży pałacyk, który został
wyburzony w piętnastym wieku. Takie tunele
były wtedy popularne – pochwalił się wiedzą Mpd.
- I ten tunel ma ponad
pięćset lat? Ja spasuje – powiedział Medyk.
- Spokojnie, przecież
widać, że był odnawiany. Jestem na dziewięćdziesiąt procent pewien, ze
zaprowadzi nas poza wzgórze – powiedział – Przecież nie mamy nic do stracenia. Najwyżej pokręcimy się trochę po
tych piwnicach i wrócimy na górę.
- Na pewno nie pójdą
tam wszyscy. Według mnie, w ogóle nikt nie powinien – stwierdził Józef.
- Ja mogę tam pójść – zaproponowała
nagle Neri. Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.
- Jesteś pewna? – zapytał
Marcin.
- Tak. Przynajmniej
tak będę mogła pomóc. Strasznie nie lubię siedzieć bezczynnie.
- Dobra, to
postanowione. Weź latarki i broń. Nie wiadomo co czai się w tych katakumbach – poradził
mężczyzna.
- Co zrobić jak wyjdę?
– zapytała.
- To dobre pytanie… - zauważył
Józef – Ktoś, kto zna naszych powinien
pójść tam i pomóc sprowadzić posiłki.
- Ja – zaproponowałam
krótko.
- Nie wiem czy to
mądre, żeby lekarz opuszczał to miejsce – włączył się Emil.
- Na pewno mądrzejsze
od wyjebania szyby karabinem – odgryzł się Medyk – Poza tym ja też jestem lekarzem synku. Dam sobie rade.
- Okej. Idźcie we
dwie, znajdźcie auto i pojedźcie w stronę Inowrocławia czy nawet Torunia.
Dajcie znać, że Bobru jeszcze nie wrócił, a stado otoczyło nas i potrzebujemy
pomocy – powiedział.
- Przekażemy to – obiecałam.
Czułam wewnętrzną potrzebę pomocy, chociaż dobrze wiedziałam, że nie wiem jak
dokładnie dojechać do Inowrocławia czy Torunia. Znałam tylko kierunek, który
wskazała mi dziewczyna na drodze. Oczywiście wtedy jej nie posłuchałam, bo
zauważyłam Potwora na drodze i zaczęłam iść jego śladem. Wyszło mi to na dobre,
bo posłuchałam instynktu i głosu w głowie. Chociaż ten drugi teraz milczał, to czułam,
że muszę wyjść i spróbować. Wystarczyło jechać wzdłuż Wisły.
Przygotowałyśmy
się do drogi w dziesięć minut. Uzbrojone, z latarkami i pleckami z parodniowymi
zapasami, ruszyłyśmy na dół. Schodki szły w głąb ziemi przez długi czas.
Zastanawiałam się, jak to jest możliwe, szczególnie, że z tego co słyszałam
tunel powstał dawno temu.
- Czemu się zgłosiłaś?
– zapytałam się.
- Nie chciałam robić
problemu na górze, musiałam ochłonąć, a dodatkowo mogę się do czegoś przydać – powiedziała
Neri.
- Problemu?
- Głupio zrobił ten
chłopak. Ten w okularach. Wiem, że strzeliłaś po nim, ale to on to zaczął i
uwięził nas tu. Nie chciałam się wykłócać…
- Daj spokój. Wiadomo,
że głupio zrobił i już dostał za swoje, teraz możemy to tylko naprawić.
- Wiem. Dlatego
właśnie chciałam się przydać, widzę, że ty poczułaś coś podobnego.
- Powiedzmy – odpowiedziałam.
Musiałyśmy
iść dobre dziesięć minut w głąb po schodkach, aż te ustąpiły miejsca osuwisku z
ziemi, które był co prawda dobrze uklepane, ale i tak sprawiało niestabilne
wrażenie. Kamienne ściany również zamieniły się w zbitą ziemię, która była
podtrzymywana przez drewniane stropy. Wyglądało to z jednej strony solidnie,
ale z drugiej niesamowicie niebezpiecznie.
- Wiesz jak dotrzeć do
tych pozostałych obozów? Szczerze to jak jechałam w tą stronę to całkowicie
ominęłam tą część Polski. Poza tym skąd pewność, że nam uwierzą? Znasz na tyle
dobrze tych ludzi, żeby im zaufać? – zapytała.
- Wątpię żeby za
wysłaniem do sąsiedniego obozu kryły się jakieś złe zamiary. W końcu idziemy po
pomoc dla nich. Oni nie mogą wyjechać bez Łapy – odpowiedziałam.
- W sumie masz racje.
No nic, bądźmy dobrej myśli, to po prostu mój wrodzony brak zaufania względem
innych ludzi – westchnęła Neri.
- Spowodowany czymś
konkretnym? – zapytałam.
- Przeszłością i
ostrożnością – odpowiedziała.
Nagle
usłyszałyśmy jęk przed nami. Podniosłyśmy karabiny jak na zawołanie. Tunel był dosyć wąski, byłoby problemem żeby
iść w nim ramię w ramię dla dwójki dorosłych ludzi, a osoba tak jak Gigant
zdecydowanie musiałby iść przygarbiona. W tunelu było ciemno, ale światło
latarek doskonale radziło sobie z takimi małymi przestrzeniami i oświetlało
całość. Dwadzieścia metrów od nas, na zakręcie, stały dwa trupy. Gdy nas
zauważyły natychmiast ruszyły w naszą stronę. Przycelowałam z karabinu, ale
Neri dotknęła mojej lufy i kazała zaczekać. Zrzuciła plecak i trzymając w
jednej ręce nóż, a w drugiej latarkę poszła do przodu. Zombie zaczęły kroczyć w
jej kierunku. Neri przyspieszyła nieco i
zaatakowała pierwszego. Kopnęła go nisko, w udo i gdy ten stracił równowagę
przycelowała i wbiła mu ostrze w skroń. Drugiego przycisnęła pewnym ruchem do
ściany, po czym powtórzyła manewr. Nieźle sobie radziła.
Wróciła
do mnie jakby nigdy nic i wzięła plecak oraz broń.
- Czysto – powiedziała
z uśmiechem.
Ruszyłyśmy dalej.
Korytarze zaczęły nieco zakręcać, ale patrząc na to, od której strony
weszłyśmy, byłam pewna, że idziemy dalej nieco na zachód oraz ciągle
schodziłyśmy w dół.
- Niesamowite miejsce
– odezwała się nagle Neri.
- Lubisz takie
klimaty? – zdziwiłam się – Mnie nieco
przerażają…
- Tak. Właśnie takie
miejsca są najbezpieczniejsze i w nich czuje się najlepiej.
- Dziwna jesteś.
- Wiem – zaśmiała
się cicho. Poczułam jak pomiędzy nami tworzy się specyficzna więź. Byłam ciekawa,
co z tego wyjdzie.
Przez
pół godziny szłyśmy przez tunel, który miejscami był szerszy, a miejscami
musiałyśmy iść gęsiego. W końcu jednak, zauważyłyśmy drzwi.
- Wyjście? – zapytałam.
- Tak mi się wydaje.
Idziemy już dobre pół godziny- powiedziała Neri.
- Sprawdźmy.
Podeszłyśmy i z bronią w gotowości ustawiłyśmy się przed
drzwiami. Nacisnęłam na klamkę, a Neri stała dwa kroki za mną, gotowa do
strzału. Nie słyszałyśmy jednak trupów. Gdy szłyśmy tunelem to miejscami
wydawało nam się, że słyszałyśmy odległe dźwięki. Teraz jednak było stosunkowo
cicho, chociaż echo jęków zdawało się towarzyszyć nam cały czas.
- Na trzy. Raz… dwa…
trzy! – krzyknęłam i otworzyłam drzwi. Za nimi stała grupka osób.
Momentalnie wycelowałam w nich, ale gdy tylko zobaczyłam kto to jest, opuściłam
broń i poprosiłam Neri o to samo.
- Zuza? – zapytał
znajomy mi głos.
- Wróciliście… - powiedziałam.
Przed nami stał Gigant wraz z grupką około dwudziestu ludzi. Posiłki z
Inowrocławia dotarły na miejsce.
Dwie uwagi! Na samym początku, dwa razy Zuza jest pytana czy jest gotowa, a odpowiedzi są troszkę inne od siebie. Więc nie do końca się zgrało.
OdpowiedzUsuńA druga to pisanie; 'rade' i 'dziękuje', oczywiście zależy od kontekstu, ale na przykład: 'Dziękuję - odpowiedziałą.' albo 'Damy sobie radę'. Ogonki przy e, są bardzo znaczące, stety czy niestety. XD Oczywiście mówi Ci to zupełnie kolejny amator pisarz, ale od czego oni są, żeby nie pomóc innym? c:
Co do samego rozdziału. Podobał mi się o wiele bardziej, niż poprzedni. Może to dlatego, że nie przepadam za Irkiem, a w perspektywie Zuzy jest wszystko nowe oraz postać Marcina, która tak bardzo mi przypadła do gustu. Łapa przeżyje - myślę, że to dobry znak, choć nie jest to pewne, że przeżyje. Prawdopodobnie masz co do niej jeszcze jakieś plany :P
Jeszcze jedno co mi tak do końca nie zgrywa się z resztą. Neri, a dokładniej jej relacja z Zuzą. Znają się dzień, a już to wygląda, jakby więź pomiędzy nimi nagle się utworzyła i umocniła. Chyba zwyczajnie... za szybko? Ale! akcja tak idealnie wpasowałaby się w odcinek serialu, wtedy kiedy Zszyci otwierają bramę. Podobał mi się ten fragment! :D Ale zaskoczyło mnie zachowanie Mpd, przypomnisz mi ile on ma lat?
O cholerka, rzeczywiście :D Takie uroki pisania turami ^^ Zaraz to poprawię.
UsuńCo do pisania "rade" i "dziękuje" z jednej strony znam różnicę i staram się uważać, a z drugiej czasami mi się zapomni, ale bardzo dobrze, że zwracasz uwagę ;) Na pewno zawsze dobrze jakieś rady dostać, żeby to wszystko szło jeszcze lepiej.
Tak właśnie myślałem, że mimo wszystko perspektywa Zuzy będzie ciekawsza dla ludzi, bo jednak pojawia się w niej sporo postaci, z którymi czytelnicy są już jakoś zżyci. U niej pojawia się też najwięcej nowych postaci, które planuje rozwijać, przez co jest ciekawiej ^^ Co do Łapy mam już jakiś plan w głowie, który będę stopniowo wprowadzał w życie. Wszystko przed nami ^^
Relacja Zuzy i Neri rzeczywiście może rozwinięta trochę za szybko, ale chciałem też pokazać, że obie kobiety są bardzo specyficzne i wyalienowane, ale podobne na jakiś sposób, przez co znalazły jakiś wspólny język ^^ Ale zgadzam się, że proces mogłem przeprowadzić nieco wolniej i naturalniej. Bardzo się cieszę, że akcja się podobała :D Co do Mpd, w momencie akcji ma on około 16 lat. No i specyficznie się zachowuje :D
Ach, myślę, że skoro tak młody, to wyjaśnia jego zachowanie. Teraz wystarczy tylko czekać na kolejny rozdział c:
UsuńKilka rzeczy dla ciebie artysto :-P
OdpowiedzUsuń1. Na początku jak piszesz te przygotowanie do rozdziału to staraj się pisać to w osobie trzeciej np zamiast "czy damy radę" to "czy dadzą radę"
2. Bardzo ciekawy rozdział, jeden z lepszych w tym tomie. Na plus ;)
3. Z ciekawości spytam skąd wzięły się posiłki z Inowrocławia jak wszyscy jechali z Dziara? :D