wtorek, 4 lipca 2017

Rozdział 20: Na drodze

Rozdział 20, kolejny z perspektywy Irka. Wracamy do wstawiania kolejnych rozdziałów. Ostatnio ładnie złapałem dryg do pisania i myślę, że na nim przelecę aż do końca tego tomu. Rozdziały może nie będą się pojawiały, co pięć dni, ale i tak powinny być czymś częstym. Na pewno bez miesięcznych przerw już ;) Rozdział jest początkiem głównego wydarzenia w tym tomie związanego ze stadem. Zapraszam do czytania, a po przeczytaniu proszę o komentarz i włączenie się do dyskusji.

POV:
Irek - Rodział 20 - Dzień 6-7
Bobru - Dzień 6-7 - Przebywa w Płońsku i szykuje się do powrotu do Płocka
Zuza - Dzień 6-7 - Przebywa w Płocku i próbuje uratować Łapę

----------------------------------------------------------

Rozdział 20: Na drodze (IREK)


                Wstałem z rana nieco obolały po całej nocy. Eweliny już przy mnie nie było. Nie dziwiło mnie to specjalnie. Zrobiła swoje i wyszła, ja wcale nie szukałem poważnego związku, więc nie miałem jej tego za złe.  Przeciągnąłem się i ubrałem. Poszedłem do łazienki przemyć zaspaną twarz. Widok blizn zdobiących moje ciało już mnie nie zaskakiwał. Kiedyś miałem ochotę się ich pozbyć, wymazać, zrobić cokolwiek żeby zniknęły, ale teraz wiedziałem, że oznaczają one coś więcej. Były wyznacznikiem tego co było i tego jakim człowiekiem byłem. Zdolnym do poświęceń. Dlatego teraz pracowałem dla Krawca. Wiedziałem, że współpracując mam chociaż minimalny wpływ na to co się działo. Wierzyłem, że potrafię jakkolwiek wpłynąć na jego decyzję, chociaż wiedziałem, że szansa jest mała. Porwanie Kiciusia na pewno było czymś złym, ale byłem pewien, że Krawiec nic mu nie zrobi, a przynajmniej dzięki temu moja przykrywka wciąż miała sens.
                Wyszedłem z przydzielonego pokoju i schodząc po klatce schodowej wydostałem na zewnątrz. Ludzie już od dawna byli na nogach, chociaż słońce było jeszcze nisko na horyzoncie. W takich czasach jak te, w których przyszło nam żyć, nie było już takich problemów jak kiedyś. Wszyscy pracowali bo bez pracy struktura mogła się naruszyć. A jak struktura się narusza to wystawia całą społeczność na niebezpieczeństwo. Pogoda dzisiaj była wyjątkowo nijaka. Z jednej strony było ciepło, z drugiej wiał wiatr i niebo było całkowicie zachmurzone. Przez główny plac przebiegło paręnaście uzbrojonych osób, które prawdopodobnie przemieszczały się z jednej bramy do drugiej. Staruszek z gitarą brzdękał pod pomnikiem stojącym przy kościele.
                Sielanka, przekradło mi się przez głowę. Moim celem była teraz Kwatera Główna. Musiałem wiedzieć co dokładnie planuje Dziara. Mieliśmy spotkać się z rana. Miałem nadzieję, że nie zmienił odnośnie niczego zdania. Przeszedłem labirynt uliczek i ludzkich twarzy, których za bardzo nie znałem i dotarłem do celu. Zawsze było tutaj pustawo, mieszkańcy Ostoi raczej nie kręcili się po tej stronie Obozu, bo nie było tutaj nic ciekawego, a miejscami bywało strasznie. Strażnicy, którzy patrolowali ulice z kamiennymi twarzami i poczucie jakby wchodziło się do miejsca, które nie oferuje nic od siebie. Niektórzy musieli tutaj przychodzić, bo właśnie tutaj przyjmował Dziara, który starał się rozwiązywać problemy ludzi. Ale z własnej woli nie przychodził tutaj nikt.
                Zapukałem dwa razy. Drzwi otworzyłem po usłyszeniu „wejść”. Pomieszczenie nie zmieniło się ani trochę od ostatniej wizyty. Było po prostu jaśniej. Nie widziałem jeszcze tego domu za dnia. Zawsze w nocy, zarówno jak mnie tu zamykano, jak i mnie uwalniano. To było dosyć dołujące. W Kwaterze było dosyć tłoczno. Przywitałem skinieniem głowy znajome twarze. Uśmiechnąłem się do Eweliny, której spojrzenie spotkało się z moim. Jonasz uścisnął nawet moją dłoń. Przepychając się udało dostać mi się do biurka, przy który stał Dziara obgadując coś z mężczyzną, którego nie znałem.
- Irek. Doskonale. Mamy małą zmianę planów – powiedział na dzień dobry lider Toruńskiej Ostoi.
- Jaką zmianę planów? – zapytałem zimno. Wiedziałem, że coś takiego może się stać, ale mimo wszystko mnie to zdenerwowało.
- Spokojnie, naprawdę niedużą. Jestem pewien, że ci się spodoba przyjacielu – ostatnie słowo zaakcentował dosyć mocno. Widać było, jak bardzo ceni sobie takie poczucie relacji – Pojedziesz do Inowrocławia. Przenalizowaliśmy nieco sytuację i wygląda to naprawdę nieciekawie. Wojna to może i nie jest, ale nie będę ryzykował. Coś się dzieje. Wszyscy muszą pomóc – powiedział dowódca Czerwonych Flar i Torunia.
- Co z Drugim Posterunkiem? – rzuciłem.
- Oni będą bronić okolic. Nie martw się – o wszystkim pomyślałem – powiedział jakby gotowy na moje pytanie – Masz tutaj list – podał mi kopertę. Brak kciuków rzucił się w oczy – Zanieś go Benowi, wszystko tam jest napisane. Im szybciej zorganizujesz ludzi z Inowrocławia tym szybciej ruszymy. Czas nie gra roli, możemy ruszyć na wschód nawet wieczorem. Po prostu musimy mieć więcej ludzi.
                Chociaż przeciąganie tego w czasie nie do końca mi się podobało, to cały plan wydawał się być w porządku. Poczułem, trudną do opisania, ulgę. Wiedziałem na co stać ludzi Krawca, ale taka grupa to będzie już ryzyko, którego raczej nie podejmie. Mógł, co najwyżej, przekierować nas na inny tor przy użyciu stada, ale ja wiedziałem, że nie zmarnuje okazji i prędzej zaatakuje Płock i ludzi Bobra niż ruchomy oddział. Tego byłem praktycznie pewien. Każda para rąk mogła się teraz przydać. Liczyłem mocno na to, że nie będę musiał niczego robić. Wiedziałem, że Zszyci obserwują ten obóz. Oni widzieli wszystko. Wiedzieli też zaskakująco dużo i byłem ciekawy, czy przypadkiem nie mają innych szpiegów.
                Wcześniej słyszałem, że sposobem na rozpoznanie ludzi Krawca jest to, że mają kawałki przyszytej skóry trupa, czasami odcięty kawałek ciała, albo taki kawałek noszą jako amulet. Była to oczywista bzdura, czego byłem przykładem. Dlatego nie mogłem ostatecznie stwierdzić ilu takich ludzi było w różnych obozach. Kto wie, czy ktoś ważny nie siedział w kieszeni Czarka. Wizja przerażała mnie i przypominała jakąś dziwną teorię spiskową sprzed czasów wybuchu apokalipsy. Wtedy ludność była niesamowicie podatna na takie brednie. Sam nie dawałem im wiary, ale patrząc na to, co działo się tutaj, nie czułem już takiej niewiary. Zaczynałem czuć się jak marny pionek w grze. Może właśnie taką rolę w tym wszystkim odgrywałem.
                Nie marudząc już, zabrałem się wraz z listem w stronę południowej bramy. Miał tam czekać na mnie gotowy transport. Nie spodziewałem się niczego specjalnego, ale jednak Dziara na poważnie wziął ten temat. Czekał na mnie podstawiony wóz, terenowy jeep, który był gotowy do jazdy. Znałem doskonale drogę, więc nie potrzebowałem żadnego przewodnika. Uśmiechnąłem się, gdy zobaczyłem, że na siedzeniu pasażera leży strzelba, paczka naboi oraz łom. Ten ostatni przedmiot nieco mnie zastanawiał, ale nie myśląc o tym specjalnie usiadłem za kółko i przechodząc procedurę wyjazdu, pomknąłem przed siebie.
                Droga do Inowrocławia nie była długa, ale i tak chciałem przejechać ją jak najszybciej. Czułem jak coś wisiało w powietrzu. Odkąd ekipa Erniego oczyściła drogę, to jechało się niesamowicie przyjemnie. Widać było, że chłopak przyłożył się do pracy. Zrobiło mi się głupio. Próbowałem jednak schować wyrzuty sumienia i skupić się na zadaniu. To, że zdradziłem Kiciusia, nie oznaczyło, że jego ofiara pójdzie na marne. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiele zależało od tego, jak potoczą się najbliższe dni. Czy będziemy w stanie wojny, czy może uda się jej uniknąć na rzecz chwiejnego pokoju. Byłem zwolennikiem tego drugiego, chociaż gdzieś głęboko, pod pozorami uprzejmości i wyrozumiałości, ukrywały się pokłady wewnętrznego gniewu i żalu. Do tych wszystkich ludzi. Tych patrzących spode łba, oraz tych, którzy nawet nie ukrywali pogardy wobec mojej osoby. Nie zasłużyłem sobie jednak na nią. Byłem normalnym człowiekiem, który wyglądał nieco gorzej przez blizny. Skrzywdzonym i zniszczonym.
                Zatrzymałem gwałtownie wóz, gdy zobaczyłem niedużą grupę trupów na drodze. Przez moment byłem pewien, że to Zszyci, ale gdy się im lepiej przyjrzałem, to wiedziałem już, że to zombie. Zwabione ruchem oraz hałasem ruszyły w stronę mojego auta. Było ich dziewięć. Szły dosyć skupioną grupą, a przez to, że znajdowałem się akurat na leśnej ścieżce, nie miałem jak ich ominąć. Musiałbym cofać się i jechać na około, a nie chciałem marnować czasu. Odjechałem paręnaście metrów do tyłu i zatrzymałem pojazd. Sięgnąłem po łom i strzelbę, wciąż leżące po mojej prawicy i wysiadłem. Trupy szły w moją stronę. Ich ruchy były pokraczne i chaotyczne. Z jednej strony widać było, że chcą zatopić we mnie zęby, z drugiej ich rozkładające się ciała nie pomagały w szybkim poruszaniu się.
                Jedne miały powykręcane nogi, kolejne wyglądały jakby były zmiażdżone, przez co szły skurczone i zgarbione. Żadnego nie można było pomylić z człowiekiem. Były zbyt pokraczne i nieludzkie. Dlaczego ludzie patrzyli tak na mnie? Pierwszy spotkał się z moim największym gniewem. Musiałem wyładować emocje. Strzelbę położyłem na masce samochodu, a zamachnąłem się łomem. Tępe uderzenie w bok czaszki nie zabiło mojego przeciwnika, jedynie go powaliło. Chwyciłem za broń obiema dłońmi i gładkim, pewnym ruchem wbiłem go w oczodół. Zombie znieruchomiał. Popatrzyłem na kolejnego, który był o krok ode mnie. Wykorzystując to, że jestem na kolanach, wystrzeliłem do góry i wbiłem łom w podbródek trupa. Wyciągnąłem go równie gwałtownie, jak włożyłem po czym zamachnąłem się na trzeciego, którego czaszka pękła po trzech mocnych uderzeniach.
                Każdy kolejny sztywny wyładowywał kolejną dawkę negatywnych emocji i myśli, które zbierały się we mnie niczym trucizna. W końcu został na nogach tylko jeden trup. Kobieta. Miała zerwaną skórę z twarzy i wyglądała jakby była nieco spalona.  Poruszała się powoli, więc nie martwiąc się zbytnio, że mnie ugryzie, podszedłem do niej blisko. Gdy była na wyciągnięcie ręki kopnąłem ją z całych sił w kolano. Cios sprowadził ją do poziomu, co ja wykorzystałem do zadania ciosu. Otarłem łom o szmaty, które miała na sobie po czym rozejrzałem się po drodze. Było dziwnie spokojnie. Nie chcąc zostawiać po sobie bałaganu, na nowo oczyszczonej drodze, wziąłem się za składowanie trupów na poboczu. Ułożyłem całkiem ładny stos, po czym biorąc strzelbę wróciłem do pojazdu.
                Leśna droga wkrótce ustąpiła popękanemu asfaltowi. Co i rusz mijałem dziury zasypane żwirem i zalepione warstwą czegoś przypominającego beton. Jechało się przyjemnie i bez problemowo. Bak był pełny, więc nie musiałem również martwić się o to. Nuciłem sobie trochę pod nosem, nadając mojej wycieczce jeszcze większego klimatu. Chociaż byłem odmieńcem to bardzo podobało mi się to, że świat upadł. Oczywiście nikomu się nie chwaliłem. Ludzie mieli obawy przed przyznaniem się, że koniec świata może być dla niektórych nowym początkiem. Wygodnym zapomnieniem o życiu, które było i wcale nie układało się najlepiej. Były też przypadki, gdzie osoby musiały odpuścić życie w luksusie, dla jedzenia puszkowanego żarcia pomieszanego z przefiltrowaną wodą.
                Sam nie wiedziałem, gdzie mogę w tym wszystkim zakwalifikować siebie. Z jednej strony nie miałem wcale takiego złego życia przed wybuchem apokalipsy. Miałem pracę, dom, rodzinę, którą dało się znieść, jednym słowem niczego mi nie brakowało. Teraz byłem popychadłem, które jest alienowane przez społeczeństwo, ale miałem moc. Ugryzienie nie mogło mnie zabić. Mój organizm miał prawdopodobnie zakodowaną odpowiedź na pytanie, czy jest antidotum .Byłem ważny. Zbyt ważny, żeby zginąć. Być może właśnie dlatego Krawiec się mnie nie pozbył. Zobaczył potencjał, który miał zamiar z czasem wykorzystać.
                Rozmyślenia były idealnym zabójcą czasu. Nie zauważyłem, kiedy przed moimi oczami zaczął się malować Inowrocław. Podążając do centrum zauważyłem, że ulice są praktycznie puste. Mieszkańcy obozu doskonale sobie radzili z oczyszczaniem okolic. Przy bramach obozu zatrzymałem pojazd i wysiadłem, pokazując strażnikom poukrywanych na podwyższeniach, że to ja. Budynek kościoła, który był ważnym elementem całego miejsca, górował nade mną. Był naprawdę wysoki.
- Kto idzie? – usłyszałem zduszony, męski głos.
- Irek. Przynoszę wiadomość od Dziary – zamachałem kopertą, która wyglądała mało elegancko po podróży z Torunia.
Strażnicy nie odpowiedzieli mi. Po chwili jednak, brama zaczęła się powoli otwierać, akurat na szerokość, która pozwalała mi wjechać autem. Wsiadłem i przekręcając kluczyki w stacyjce uruchomiłem silnik, po czym wjechałem do środka.
                Wnętrze było takie, jakie zapamiętałem z spotkania ocalałych, które Ben organizował dwa tygodnie temu. Przyczepy, ludzie, oraz kościół, który stał teraz otworem, a przez jego wejście przelewali się mieszkańcy. Wysiadłem i zostawiając strzelbę oraz łom, rozejrzałem się.
- Hej – usłyszałem głos za sobą. Zobaczyłem przed sobą Garbusa. Wyglądał dokładnie tak samo pokracznie, jak nocy, której znalazł nas w okolicznym domku. Uścisnąłem jego dłoń – Czego dusza potrzebuje?
- Mam sprawę do Bena. List od Dziary – powiedziałem krótko.
- Jasne. Pozwolisz, że cię podprowadzę – odpowiedział dając ręką znak, w którą stronę mamy iść – Wiesz, protokoły bezpieczeństwa.
- Żyjemy w niebezpiecznych czasach – skwitowałem po cichu.
                Idąc w stronę budynku, którego piwnica prowadziła do laboratorium Bena, zauważyłem grupkę ludzi siedzących na jednym z murków. Wypatrzyłem wśród nich Karolinę. Wyglądała marnie. Czułem się wyjątkowo podle, ale wiedziałem, że to co robię może przysłużyć się wszystkim. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Zdobyłem się na delikatny uśmiech. Nie odwzajemniła go. Kobieca intuicja, wytłumaczyłem sobie w myślach. Garbus prowadził mnie dalej.
- Co tam w wielkim świecie? – zagadał mnie.
- Nie jest łatwo. Słyszeliście już o stadzie? – zapytałem.
- Tak. Nasi ludzie od  zwiadu mówili, że ono się zbliża. Tego chce Dziara?
- Mam nadzieję – odpowiedziałem szczerze.
- Swoją drogą, wiesz, że są tutaj ludzie Bobra? – rzucił kolejnym pytaniem.
- Tutaj? – zdziwiłem się – Kto?
- Gigant i trójka innych. Ciężko spamiętać te wszystkie wasze ksywki, a ten duży to od razu się ze swoją kojarzy – odpowiedział.
- I po co tutaj przyjechali?
- Bobru założył obóz w Płocku i potrzebuje ludzi i zapasów na rozbudowę. Nasi mają mu trochę pomóc, przynajmniej na początek – wyjaśnił.
- Ciekawe – powiedziałem.
                Doszliśmy akurat do budynku prowadzącego do laboratorium. Pomieszczenie, jak i samo zejście było całkiem dobrze oświetlone, choć obskurne. Nie byłem pewien, czy to jakiś mechanizm obronny, czy coś innego, ale nadawało całości dosyć ponurego klimatu. Zeszliśmy po schodkach do niedużej piwnicy i zagłębiliśmy się nieco mroczniejszą część budynku. Przed nami były drzwi.
- Nie byłeś za tymi drzwiami, co? – zapytał mnie Garbus.
- Nie, a co? – odpowiedziałem pytaniem.
- Przygotuj się – poradził. Spojrzałem na niego nieco zdziwiony. Pociągnął za klamkę i moje uszy zostały zaatakowane przez istną kakofonię dźwięków. Odruchowo sięgnąłem dłońmi żeby nieco wygłuszyć ten hałas.
                Weszliśmy do długiego na paręnaście metrów korytarza, który musiał być tunelem pomiędzy budynkiem, w którym byliśmy, oraz tym, w którym mieściło się laboratorium. Zamiast ścian pomieszczenie było wyłożone ogromnymi, szklanymi pojemnikami, które były podświetlone i wypełnione trupami. Nie wiedziałem jak wiele ich jest, ale gdy te zobaczyły mnie i Garbus, to od razu się nami zainteresowały i zaczęły uderzać w szyby i krzyczeć jeszcze głośniej. Przyśpieszyłem, nieco przyzwyczajając się do hałasu. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Dopadłem do drzwi przed Garbusem i nacisnąłem na klamkę wpadając do strefy totalnej ciszy, zupełnie jak przed wejściem do korytarza. Mój towarzysz spojrzał na mnie.
- Ostrzegałem – rzucił krótko.
- Co to do cholery jest? Dlaczego nie słychać niczego poza tym pomieszczeniem? Co to w ogóle za miejsce? – pytania same się nasuwały.
- To taka forma zabezpieczeń no i obiekty badawcze, nazywamy to Korytarzem Krzyku. Ściany są wyciszone, żeby hałas nie przeszkadzał naukowcom – wytłumaczył.
- Dziwni jesteście – powiedziałem.
- Dziwni, czy nie, nie każdy ma takie zdolności jak ty. Szarzy ludzie też chcieliby przeżyć infekcje układu krwionośnego po ugryzieniu. Zresztą pogadasz o tym z szefem, jeżeli cię to interesuje – zaproponował idąc w kierunku lewych drzwi. Oprócz tych, do których zmierzał, znajdywały się jeszcze cztery sztuki. Nie miałem pojęcia, gdzie mogły prowadzić, ale podejrzewałem, że były to po prostu laboratoria czy inne pokoje służące do badań.
                Weszliśmy do średniej wielkości pomieszczenia, które było pełne stołów zasypanych dokumentami i notatkami. W środku panował przytulny klimat. Pomiędzy stołami zauważyłem siedzącego nad sporą książką Bena. Zmienił się nieco odkąd widziałem go ostatni raz. Wydawał się teraz być znaczniej bardziej zmęczony. Jak dotąd na jego czuprynie można było dojrzeć śladowe ilości siwizny, teraz szare włosy pojawiały się znacznie częściej. Widać było, że żył w stresie i dużo pracował.
- Irek… Witaj. Wstałbym, żeby podać ci rękę, ale sam rozumiesz jak to jest… - przywitał mnie żartując – Co cię tu sprowadza? – zapytał. Podszedłem do niego i uścisnąłem mu dłoń. Garbus stał przy drzwiach, czekając aż skończymy rozmawiać. Sięgnąłem do kieszeni i bez słowa podałem mu list. Od jego okularów odbijało się światło pobliskiej lampki. Również nie zadając pytań rozerwał kopertę nożykiem, który miał pod ręką i podkładając kartkę pod światło zaczął czytać. Dopiero teraz zauważyłem jakie Dziara miał brzydkie pismo.
                Ben przeczytał list po czym zdjął okulary i przetarł czoło. Spojrzał na mnie. Dziwnie wyglądał bez okularów.
- Musimy wszystko przygotować – powiedział, nie wiadomo czy do mnie, czy do Garbusa czy do siebie.
- Na kiedy to byłoby gotowe? – zaryzykowałem pytanie.
- Za dwie-trzy godziny. Muszę zebrać ludzi, porozmawiać z tymi Bobra. Może podjadą z nami chociaż kawałek w drodze do Płocka. Poczekaj po prostu w barze, czy gdzie tam chcesz. Załatwię wszystko co trzeba i Konrad Cię znajdzie jak moi ludzie będą gotowi do odjazdu. Dziękuje za doniesienie wiadomości – powiedział jak zwykle poważnie.
- Zależy mi naprawdę na czasie – wspomniałem.
- Zdaje sobie sprawę. Widać po tobie. Po prostu poczekaj, postaram się załatwić to jak najszybciej.
                Biuro przywódcy Inowrocławia opuściłem sam. Garbus został w środku żeby przyjąć listę zadań od Bena. Przejście przez Korytarz Krzyku nie należało znowu do najprzyjemniejszych. Równie dobrze ja mogłem znajdować się w takim akwarium i być obiektem badań. Nie widziała mi się ta wizja. Po drodze minąłem jednego z naukowców, a tak przynajmniej wywnioskowałem po fartuchu. Kiwnął mi głową na przywitanie. Wydawał się być niewzruszony wizją trupów, na jego twarzy widać było zadumę. Musiał tu pracować już jakiś czas. Opuściłem korytarz, zostawiając za dźwiękoszczelnymi drzwiami te wszystkie hałasy.
                Z ulgą wyszedłem na świeże powietrze. Dotarło teraz do mnie jak źle się czuje w podziemiach, po tym, co zrobił mi Dziara. Odetchnąłem głęboko. Postanowiłem przeczekać najbliższe godziny w barze, racząc się ciepłą herbatą i rogalikami, które tutejsi ludzie akurat upiekli. Siedziałem i starałem się nie myśleć o niczym, chłonąc spokój i cisze przed nadchodzącą burzą. Ludzie wchodzili i wychodzili, ale w lokalu nikt nie hałasował, ani nie wprowadzał chaosu. Podobało mi się to miejsce. Było taką jeszcze mniejszą i jeszcze spokojniejszą wersją Ostoi. Co prawda nie ufałem specjalnie ani Dziarze, ani Benowi, ale wciąż wydawało mi się, że jak to wszystko się nieco uspokoi to wrócę właśnie tutaj. O ile przeżyje.
                Konrad znalazł mnie po około dwóch godzinach. Przyszedł i dał mi znać, że wszystko jest gotowe do odjazdu. Było już popołudnie, więc byłem dobrej myśli. Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Na placu wjazdowym zebrała się całkiem spora grupa. Zauważyłem ciężarówkę, przy której w oczy rzucił mi się Gigant oraz inni ludzie Bobra, w tym Dymitr, którzy byli ze mną w ekipie stawiającej punkty strategiczne. Właśnie one pomogły mi nieco wrócić w te okolice. Gdy zauważyli mnie podeszli.
- Przeżyłeś… - powiedział Dymitr uciskając serdecznie dłoń. Lubiłem go za to, że nie miał problemu do ludzi takich jak ja. Denerwowali go tylko dwulicowi kłamcy, a za takimi również nie przepadałem.
- Tak. Udało mi się. Wy też wszyscy wróciliście do Ostoi? – zapytałem.
- Tak. Jedynie skreślaliśmy Ciebie i tą babkę, za którą pobiegłeś w las. Jak Ci się udało uciec? – do rozmowy włączył się Gigant, który również mnie przywitał wyciągając dłoń.
- Uciekałem. Stado nie porusza się aż tak szybko. Skróciłem ich przez rzekę i jakoś się udało – skłamałem.
- Masz niesamowitego farta, nawet jak na osobę z twoją przypadłością – zauważył najwyższy z nas.
- Zdarza się – uciąłem temat – Jedziecie z nami?
- Nie do końca. Przy odbiciu zjedziemy na Płock, ale pomożemy wam tyle ile będziemy mogli.
                Rozejrzałem się. Oprócz wozu jadącego do Płocka widziałem dwa kolejne wypchane ludźmi. Na oko jakieś…
- Trzydzieści osób. Sporo jak na nasz obóz. Wiemy jednak jakie zagrożenie nas czeka i musimy pomóc – powiedział Konrad podchodząc do nas.
- Jesteśmy gotowi do drogi? – zapytałem.
- Jasne.
Wkrótce potem wyruszyliśmy. Cały konwój wyglądał dosyć imponująco. Prowadziłem, jadąc autem z Ostoi, a ze mną zabrał się Konrad oraz jeszcze jeden, nieznany mi mężczyzna. Następnie sunęły dwa wozy towarowe wypchane ludźmi z Inowrocławia, a na koniec ten z przyjaciółmi Bobra. Byłem pewien, że teraz nawet Zszyci baliby się nas ruszyć.
                W Toruniu byliśmy, jak słońce powoli zaczęło wędrować w stronę horyzontu. Dziara dotrzymał swojej części umowy. Gdy tylko okrążyliśmy miasto, żeby trafić na wschodnie bramy, gdzie byli ustawieni ludzie Dziary, to wszyscy już na nas czekali. Kolejne trzy wozy wypełnione uzbrojonymi ludźmi.
- Dobra robota Irek – poklepał mnie po plecach przywódca Torunia – Sprawnie się uwinąłeś i przyprowadziłeś mnóstwo ludzi. Teraz możemy iść na wojnę z martwymi – zaśmiał się.
Skwitowałem to milczeniem. Miałem wyjątkowo ponury nastrój. Chciałem po prostu, żeby już zaczęło się to, co powinno dziać się od jakiegoś czasu. Mogłem realnie pomóc. Tego mi brakowało. Dziara przywitał się jeszcze z ludźmi Bobra i Konradem po czym wsiadł do jednej z ciężarówek na przedzie.
- Chodź, znajdzie się tu dla Ciebie miejsce – powiedział stojąc nade mną i wyciągając do mnie rękę. Chwyciłem ją po chwili i dołączyłem do niego. Podał mi w ręce karabin z pełnym magazynkiem.
- Nie zaszkodzi. Wiem, że dobrze strzelasz – powiedział siadając na jednej z skrzynek z bronią – Rozchmurz się trochę. Jedziemy czyścić trupy, wszystko będzie dobrze.
                Chociaż nie życzyłem nikomu z Torunia, nawet jemu, niczego złego to chciałem w głębi duszy zobaczyć jak otaczają go Zszyci. Niczym cienie. Nie wiedziałby nawet kiedy coś go uderzyło. Być może zadaliby mu szybką śmierć, ale może też po prostu by się nim bawili i go torturowali. Nie wykluczone, że tak właśnie skończy się jego przygoda. Konwój, powiększony o trzy wozy z Ostoi, ruszył do przodu. Widząc coś takiego na drodze zdecydowanie bym zawrócił i poszedł w zupełnie inną stronę. Miałem nadzieję, że tak pomyśli każdy.
- To jest miejsce, w którym możemy się obwarować – powiedział Dziara pokazując mi na mapie punkt nad Płockiem – Jeżeli to stado rzeczywiście jest tak blisko, to chyba będzie najlepszy punkt do obstawienia. Najbezpieczniejszy, bo będziemy blisko obozu Bobra, a zarazem da nam to czas na przygotowanie.
- Masz racje – odezwałem się w końcu.
- Szefie dojedziemy tam za dwie godziny – powiedział Michael, którego dopiero teraz zauważyłem w ciężarówce.
- Doskonale. Możemy do tego czasu odpocząć. To będzie ciężka noc…
                Korzystając z tego, że nie muszę kierować oparłem się głową o plandekę i przymknąłem oczy. Wierzyłem, że nie muszę aż tak uważać, będąc otoczonym około setką innych, uzbrojonych ludzi. Decyzja była dobra, bo byłem naprawdę zmęczony tym dniem, pomimo tego, że wcale się tak nie napracowałem i sen był tym, czego potrzebowałem. Obudziła mnie dziura w drodze, na której ciężarówka podskoczyła. Poderwałem się, ale poczułem czyjąś nogę na kolanie.
- Spokojnie. Jeszcze kawałek przyjacielu – uspokoił mnie Dziara.
- Coś się działo? – zapytałem.
- Tak. Ludzie Bobra skręcili na południe do Płocka. Wybrali jakąś dziwną drogę i właściwie odłączyli się od nas dobrą godzinę temu. Nie mam pojęcia dlaczego. Preferują drogę wzdłuż Wisły, widocznie lepiej ją znają i czują się tam bezpieczniej. Cholera ich wie. No, ale jakby skręcili teraz to mieliby praktycznie prostą drogę do ich obozu – zastanowił się na głos Dziara.  
                Nie miałem ochoty specjalnie już spać, więc przeciągnąłem się i zacząłem patrzeć na drogę, którą tutaj się dostaliśmy. Za nami wciąż jechały ciężarówki z Inowrocławia i Torunia, więc widok nie był zbyt interesujący, ale dało się w to nieco wciągnąć. Dziara ciągle rozmawiał z ludźmi z Czerwonych Flar, którzy z nami jechali. Słuchałem jednym uchem planu, ale nie ukrywałem, że nie interesowało mnie to aż tak bardzo. Chciałem po prostu być już na miejscu i liczyłem, że jakoś to będzie. Mieliśmy naprawdę dużo ludzi do pomocy. To musiało się udać.
                Po dwudziestu minutach jazdy dotarliśmy do miasteczka, a Dziara kazał zatrzymać całą karawanę wozów.
- Co to za miasto? – zapytałem.
- To, mój drogi, jest Sierpc. Mamy tutaj nasz Czwarty Posterunek. Damy im znać, co planujemy – powiedział.
Zatrzymaliśmy się przed budynkiem, który był ogrodzony siatką. Dziara wyskoczył tyłem, a za nim podążył Michael, Ewelina oraz Jonasz. Ja wysiadłem za nimi. Dowódca Ostoi machnął ręką do pozostałych aut, żeby te poczekały. Następnie poszedł w kierunku siatki. Rozejrzał się po placu przed budynkiem. Nie musiał czekać długo. Po chwili drzwi otworzyły się, a na zewnątrz wyszła grupa ludzi. Jeden z nich, mężczyzna nieco młodszy ode mnie, podszedł do nas.
- Szefie? Co się dzieje? – zapytał.
- Szymon. Będziemy działać z ludźmi z Inowrocławia – to mówiąc machnął ręką w kierunku pojazdów zamykających pochód – i bronić głównej drogi przed nadchodzącym stadem. Masz pomysł, jakie miejsce warto byłoby obstawić? – odezwał się Dziara.
- Hmm… - zastanowił się chwilę. W tym czasie jego ludzie otworzyli bramę i wymienili się z nami uściskami dłoni – Kawałek na wschód jest całkiem dobry punkt do obrony na drodze. Myślę, że to będzie najlepsza opcja. Mogę wysłać ludzi, żeby was tam zaprowadzili – zaproponował.
- Byłoby doskonale – powiedział Dziara.
- Potrzebujecie pomocy? Nie mamy dużo ludzi, ale mogę wysłać jakiś oddział z wami.
- Lepiej szykujcie się na ofiary. Możliwe, że będziemy tutaj dowozić rannych, jakby coś poszło nie tak – mówiąc to posmutniał znacząco. Przez krótką chwilę naprawdę przypominał człowieka.
- Jasna sprawa. Radek, weź dwóch ludzi i pojedźcie z szefem. Zawieźcie ich na ten punkt na krajowej. Wiecie, o który chodzi – Szymon wydał rozkazy swoim ludziom, którzy tylko kiwnęli głowami i przeszli w stronę naszej ciężarówki.
- Do zobaczenia – powiedział dowódca Torunia na odchodne.
- Powodzenia – odpowiedział dowódca Czwartego Posterunku.
                Pięć minut później mknęliśmy znowu na wschód. Człowiek nazywany Radkiem siedział z przodu na siedzeniu pasażera i tłumaczył kierowcy jak ma jechać. W pozostałej części wozu panowała cisza. Wszyscy wyglądali jakby byli pogrążeni w myślach, albo ich mocno unikali. Pojazd ruszał się w rytmie po wybojach, a krajobraz wciąż się zmieniał. Księżyc pięknie oświetlał okoliczne pola i lasy, a długie linie świateł wydobywających się z aut tworzyły istny teatr cieni na drodze.
- Masz – powiedział kobiecy głos dotykając mnie w ramię. Obróciłem się i zobaczyłem Ewelinę, która podawała mi coś. Wziąłem to i zauważyłem, że była to latarka do doczepienia. Spojrzałem na nią – Mamy parę sztuk, myślę, że to może być pomocne.
- Dzięki – odpowiedziałem, po czym zacząłem doczepiać dodatek do mojego karabinu.
- Boisz się? – zapytała po chwili szeptem.
- Boję – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- Ja też…
- Trzeba być dobrej myśli – do rozmowy włączył się Michael, który podbijał kolanami swój kij baseballowy.
- Jezu! Ale się wystraszyłem. Nie widać cię w ciemności stary – zażartował Jonasz.
- Pierdol się Jonasz – odpowiedział wyraźnie urażony czarnoskóry.
- Spokój – uciszył sytuacje Dziara – Dojeżdżamy!
                Wozy powoli zaczęły zatrzymywać się na drodze. Znajdowaliśmy się na otwartym polu. Widoczność na wschód była bardzo dobra. Znałem to miejsce. Po chwili, widząc na skraju lasu flagę, zdałem sobie nawet sprawę skąd. To był jeden z punktów strategicznych. Byliśmy na niewielkim wzgórzu, droga stąd zjeżdżała w dół. Najbliżej lasu byliśmy od północy, gdzie mieliśmy do niego około pięćdziesiąt metrów.
- Bardzo dobra pozycja – zauważył Jonasz.
- Prawda? Jesteśmy wam jeszcze do czegoś potrzebni? – zapytał Radek.
- Nie. Możecie wracać do obozu. Przygotujcie pokoje dla ewentualnych rannych i koniecznie utrzymajcie posterunek. Mam złe przeczucia – powiedział ponuro Dziara.
- Tak jest szefie! Powodzenia – odpowiedział Radek, po czym zbierając dwójkę swoich ludzi, zaczęli iść drogą, którą tutaj przybyliśmy. Mieli spory kawałek do przejścia na piechotę. Dziara wykorzystując to, że wszyscy jeszcze byli w jednym miejscu wspiął się na jedną z ciężarówek.
- Słuchajcie wszyscy! – jego głos był donośny i odbijał się delikatnym echem po całym polu – To miejsce ma być jak mur przeciwko trupom! Ustawcie pojazdy tak, żeby stworzyć tymczasowy obóz. Starajcie się zrobić tak, żeby pomiędzy autami nie było zbyt dużej przerwy! Każdej przerwy ma pilnować przynajmniej pięć osób. Ciężarówka z zapasami ma być pilnowana szczególnie, nie wiadomo ile dni spędzimy na tej drodze. Jonasz i Ewelina stworzą dwa zespoły zwiadowcze, do każdego z nich ma się zgłosić przynajmniej pięć osób! Jak nie ma pytań to wszyscy weźcie się do roboty, ale raz!
                Ludzie z Torunia i Inowrocławia potrafili się zorganizować. Obóz powstał w pół godziny, a już po chwili pomiędzy pojazdami pojawiły się ogniska, śpiwory oraz różne prowizoryczne siedziska z skrzynek, pniaków i podobnych rzeczy. Ludzie kładli się zarówno w wozach jak i pomiędzy nimi. Zgłosiłem się do pilnowania. Trzymając na kolanach karabin siedziałem na dachu jednej z ciężarówek i wpatrywałem się w horyzont. W niektórych miejscach chodziły pojedyncze trupy, ale ich zdecydowana większość została wybita. Obóz, jak na zbudowany z aut, robił wrażenie. Ocalali zdążyli nawet zebrać nieco mniejszych drzewek, którymi obwarowali przerwy pomiędzy wozami. Wyglądało to naprawdę imponująco, jak na prowizoryczny obóz budowany w nocy, w takich warunkach.
                Czułem się dosyć wypoczęty, nie chciało mi się nawet specjalnie iść spać. Drużyna Ewelina wyszła na zwiad w kierunku wschodnim, a ja byłem bardzo ciekaw czy coś zobaczą. Stado nadchodziło i byłem pewien, że już niedługo będziemy musieli stawić mu czoła. Oczywiście obawiałem się też Zszytych, którzy mogli pojawić się w każdym momencie. Musieli wiedzieć, że już tu jesteśmy. Tego byłem pewien. Oni wiedzieli o wszystkim, co działo się w okolicy. Rozejrzałem się po linii lasu, jakby chcąc zauważyć którego z nich. Księżyc dawał naprawdę dużo światła, a że noc była bezchmurna, to widok był bardzo dobry.
                Nagle zauważyłem na horyzoncie ruch. Byłem pewien, że mi się wydawało, ale po chwili doszedł do niego kolejny. Z takiej odległości, w nocy, mogło to być wszystko, na czele z drzewami i krzakami ruszanymi przez wiatr. Chwyciłem jednak pewniej za broń. Pozostali strażnicy, albo rozmawiali ze sobą, albo przysypiali, albo nie zwracali na sytuację żadnej uwagi. U mnie też mogło to być jedynie zmęczenie, ale mimo wszystko postanowiłem obserwować linie lasu nieco uważniej. Nagle coś złapało mnie za nogę. Krzyknąłem lekko. Celując w tamto miejsce.
- Spokojnie! To tylko ja – zaśmiała się Ewelina. Byłem tak skupiony na tamtym punkcie, że nawet nie zauważyłem jak patrol wrócił ze zwiadu.
- Głupia… Mogłem cię zabić – powiedziałem.
- Przepraszam. Zauważyłam, że siedzisz spięty jak cholera, więc chciałam trochę cię rozruszać. Coś się stało? – zapytała.
- Jak poszedł zwiad? – urwałem temat, nie patrząc na nią. Wspięła się sprawnie i usiadła obok mnie.
- Nic ciekawego. Zdjęliśmy parę sztywnych, ale na drodze spokój. Jeden facet upierał się, że widział samochód w oddali, ale raczej mu się przywidziało – opowiedziała.
- Mi się wydawało, że widzę coś przy lesie. Ale to musiały być tylko krzaki – powiedziałem krótko.
- Jak chcesz mogę iść to sprawdzić – zaproponowała.
- Spokojnie. Tak długo jak jesteśmy tutaj nic nie powinno się stać.
                Wstałem żeby rozprostować nieco obolałe kości. Wyczucie czasu miałem idealne. Gdy tylko podniosłem się z ciężarówki zobaczyłem jak coś wylatuje w powietrze i leci w tą stronę. Obiekt tworzył idealny kontrast z niebem. Patrzyłem oniemiały. Po chwili na niebie zauważyłem kolejne. Pierwszy z przedmiotów uderzył tuż obok mnie, na dachu sąsiedniej ciężarówki. Nie zdążyłem nawet krzyknąć uwaga, kiedy zobaczyłem oślepiający błysk i huk tak głośny, że aż zabolała mnie głowa. Oszołomiony chciałem się cofnąć, ale straciłem równowagę i poleciałem do tyłu. Przez dobre dziesięć sekund nie wiedziałem, co się działo. Leżałem na brzuchu przy pojeździe, na którym przed chwilą stałem. Słyszałem dalsze huki i widziałem co chwilę błyski, a w obozie zapanował prawdziwy chaos. Spojrzałem w stronę lasu, skąd musiały pochodzić te granaty i zobaczyłem biegnących ludzi.

- Złomiarze!!! – krzyknął ktoś po drugiej stronie ciężarówki. Przeturlałem się pod nią i odbezpieczyłem broń. Byliśmy atakowani.

4 komentarze:

  1. Mega klimatyczny tom. Nie spodziewałem się że jeszcze usłyszymy o zlomiarzach a tu zdziwko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały tom ich brakowało ^^ Dziękuje za komentarz

      Usuń
  2. I doczekałem się powrotu Apokalipsy! :D

    Rozdział był spokojny, porównałbym go do drogi, która prowadzi do jednego punktu, gdzie oczywiście coś się wydarzy. I tak właśnie było. Ale! Złomiarzy się nie spodziewałem! Tylko 'geograficznie' nie ogarniam skąd się tam wzieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również cieszę się z powrotu do pisania ;)

      Co do Złomiarzy, zapewniam, że w kolejnym rozdziale Irka będzie jasno wyjaśnione jak to się stało :D

      Usuń