poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Rozdział 19: Porządek i spokój

Rozdział 19, kolejny z perspektywy Bobra. Wybaczcie za to, że ostatnio nie ma rozdziałów, no ale tak wychodzi. Postaram się jak najszybciej i jak najlepiej zamknąć ten tom, ale zobaczymy jak to będzie. Po przeczytaniu proszę Was o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Bobru - Rozdział 19 - Dzień 6-7
Irek - Dzień 6-7 - Przebywa w Toruniu
Zuza - Dzień 6-7 - Wyszła po zapasy medyczne do okolicznego szpitala
-----------------------------------------------------
Rozdział 19: Porządek i spokój (BOBRU)

                Z budynku wyszliśmy dopiero kolejnego dnia. Z rana ruszyliśmy od razu w stronę Płońska. Wciąż rozmyślałem nieco o śnie, który miałem, ale wiedziałem, że na horyzoncie są poważniejsze problemy, którymi się trzeba było zająć. Analizowanie snów zdecydowanie do nich nie należało, ale jednak wciąż poniewierało się po mojej głowie, nie dając chwili wytchnienia. Odrzuciłem myśli, skupiając się przede wszystkim na dwóch celach – tym czy Feline i jej ludzie przetrwali stado, oraz nadchodzącym spotkaniem z przywódcą Zszytych. Wiedziałem, że sporo ryzykowałem planując takie spotkanie, ale warto było zaryzykować. Ten człowiek miał tyle sytuacji, żeby mnie zabić, albo pozwolić umrzeć, a mimo tego nic z tym nie zrobił. Chciał rozmawiać.
                To znacznie odróżniało go od naszych dotychczasowych przeciwników. Jedynym podobnym przypadkiem była Łapa, ale od dawna nie mogłem nazwać jej wrogiem. Przynajmniej tak sobie wmawiałem. Byłem bardzo ciekaw jak sytuacja się rozwinie, do czego to wszystko zmierza.  Miałem już jednak wszystko rozplanowane.  Kiedy Łowca pojedzie z ludźmi Feline po Potwora, Krystek na pewno będzie chciał mu pomóc, a Ika zostanie w obozie. Wtedy wykorzystam tą sytuację i wymknę się wieczorem na wspomniane w liście miejsce spotkania.
                Drogę do Płońska przebyliśmy bez problemów i w południe staliśmy już przed budynkiem szpitala, w którym był obóz Feline. Sam nigdy tu nie byłem. Znałem to miejsce jedynie z opowieści. Całe miasteczko było w kiepskim stanie. Musieliśmy się przebijać przez trupy, żeby dotrzeć do odpowiedniej uliczki, na której znajdował się obóz. Tutaj jednak było znacznie spokojniej. Ten widok sprawił, że uśmiechnąłem się szeroko. Nie minęła chwila, kiedy zauważyłem, że za bramą wejściową ktoś się rusza. Mieliśmy opuszczone bronie, wiedziałem, że po akcji na arenie w Grudziądzu jesteśmy tu mile widzianymi gośćmi. Nie pomyliłem się. Po drugiej stronie ogrodzenia, w wymiętej koszuli, lekko mrużąc oczy, stał Olaf.
- Kogo to moje paskudne ślepia widzą – powiedział donośnym, ochrypłym głosem, który przypominał nieco dźwięk odpalanego silnika.
- Witaj – powiedziałem w imieniu całej grupy – Dobrze widzieć cię całego. Słyszeliśmy, że przechodziło tędy stado.
- Przechodziło – sapnął otwierając bramę – przechodziło – powtórzył.
                Gdy tylko stanęliśmy za progiem ogrodzenia zobaczyliśmy, że na dwóch, nieco ukrytych, wieżyczkach stali strażnicy. Mieli w rękach karabiny. Nie wyglądali na specjalnie podekscytowanych, raczej zmęczonych. Sam plac przed szpitalem był nieduży, ale stało tutaj parę samochodów wyglądających na sprawne, oraz charakterystyczne dwie ławeczki, które często towarzyszyły wystrojom takich miejsc.
- Wiecie kolorowo to nie było, nie ukrywam – powiedział podając każdemu po kolei rękę – Ale mamy mały obóz. Trupy nie za bardzo się nami zainteresowały. Pogasiliśmy światła, siedzieliśmy cicho i zagryzaliśmy zęby przy każdym gwałtownym ruchu ogrodzenia.
- Duże było? Stado w sensie – zapytał nagle Krystek, tuż przed wejściem do budynku. Olaf odwrócił się. Zobaczyłem w jego oczach sporo, przede wszystkim zmęczenia.
- Nawet sobie kurwa nie wyobrażasz – powiedział – Przechodziło przez to miasto przez ponad godzinę. Ponad godzina jebanej przepychanki tuż pod naszym nosem.
- Znaczy, wi-widziałem część tego stada – chłopak wyraźnie się zmieszał po usłyszeniu słów mężczyzny – ale po prostu byłem ciekaw.
- Życzę ci żebyś nigdy go nie zobaczył.
- A mieliście jakieś straty w ludziach? – zmienił nieco temat Łowca.
- Dwóch - powiedział cicho. Minęliśmy strażników, którzy skinęli do nas głowami - Mieli pecha i wjebali się akurat na zwiad po mieście. Chociaż nie wiem jakbym chciał nie mogłem im otworzyć bramy. Rzuciliśmy im spluwy przez ogrodzenie i skitraliśmy się do środka. Bronie znaleźliśmy dzisiaj z rana, w kałuży flaków dwie ulice stąd...
- Przykro mi - stwierdziłem szczerze.
- Mi też - powiedział Olaf - Ale co was tutaj właściwie sprowadza? Chcecie widzieć się z szefową? Czy coś więcej?
- Właściwie to chcę się z nią zaraz zobaczyć. Skorzystalibyśmy też z noclegu i niedużej pomocy - powiedziałem.
- Odbiliście ją i uratowaliście. Miejsce dla was znajdzie się tu zawsze - po raz pierwszy w całej rozmowie przemówił nieco bardziej ludzkim głosem.
- Dbamy o sojuszników - powiedziałem uśmiechając się delikatnie.
- A co do tej pomocy to nasz wóz został parę kilometrów stąd. Bez koła - włączył się do rozmowy Łowca.
- Auto? - zapytał Olaf.
- Samochód ciężarowy - westchnął mężczyzna.
                Olaf zaklął, prawdopodobnie po rusku.
- Dobra. Traficie do biura szefowej? Idziecie tamtymi schodami na samą górę i tam w połowie korytarza taki drzwi z napisem "Feline". Jak coś pytajcie o drogę. A wy chodźcie ze mną - wskazał Łowcę i Krystka - Ogarniemy ten burdel.
Patrzyliśmy z Iką jak trójka mężczyzn skręca w jeden z korytarzy szpitala i po chwili znika w jego odmętach. Część mojego planu już się jakoś ziściła. Będą zajęci pewnie cały dzień jak nie dłużej. Teraz mogłem spokojnie ogarnąć sprawę z Feline, a następnie pójść w nieznane i spotkać dowódcę Zszytych.
                Ruszyliśmy wskazaną przez Olafa drogą i niedługo staliśmy na najwyższym piętrze. Szpital był dosyć nieduży, ale tętnił życiem. Wiedziałem, że obóz Feline jest zdecydowanie najmniejszym w okolicy nie licząc tego powstającego w Płocku, ale i tak mieli tutaj bardzo ciekawą atmosferę. Przypominała trochę tą z Ostoi, gdzie każdy gdzieś się spieszył, miał swoje zadanie, wszystko było zorganizowane i czuć było, że społeczność radzi sobie ze wszystkim. Na ostatnim piętrze mieliśmy małe problemy, ale człowiek, który wyglądał na kucharza szybko nakierował nas na odpowiedni drzwi, niosąc dwie skrzynki wypchane ziemniakami i gwiżdząc pod nosem.
                Stanęliśmy pod drzwiami do biura Feline. Denerwowałem się nieco, bo wiedziałem, że jest ona dosyć specyficzną osobą, ale była moją sojuszniczką, więc wewnętrznie czułem, że nie ma się czym przejmować. Zapukałem. Ika stała obok mnie i widziałem stres na jej twarzy. Zdążyłem już zauważyć, że nie lubi ona za bardzo nowych miejsc, ale wiedziałem też, że muszę ją zabierać na te misje bo znała się na uprawianiu roślin najlepiej z całej okolicy. Mogła dokładnie powiedzieć czego potrzebujemy w naszym nowym obozie i pomóc nam uruchomić produkcję jakiegokolwiek pożywienia, szczególnie, że zima dopiero co się skończyła.
- Proszę - usłyszałem z wnętrza. Głos był niesamowicie opanowany i spokojny.
Weszliśmy do środka.
                Naszym oczom ukazał się gustownie urządzony gabinet, który kiedyś musiał należeć do ordynatora albo dyrektora szpitala. Wystrój pozostał podobny, bo poza dużym, dębowym biurkiem, skórzanym fotelem, dwoma krzesłami oraz niedużą półeczką, wypchaną po brzegi książkami, nie było prawie nic. W kącie, na niedużym stoliku stał jeszcze gramofon, z którego dobywała się muzyka klasyczna. Tak dawno nie słyszałem żadnej muzyki, że odruchowo się uśmiechnąłem, chociaż nie byłem wielkim fanem tego gatunku.
                Za biurkiem siedziała chudziutka dziewczyna w moim wieku. Chociaż widziałem ją wtedy na arenie w Grudziądzu to teraz rzuciło mi się w oczy coś, czego nie zauważyłem w zgiełku walki. Jej oczy. Były tak niebieskie, że zdawały się pochłaniać okoliczne barwy. Wyglądały jakby świeciły delikatnie w ciemności. Dowódczyni siedziała na fotelu z kolanem uniesionym tak, że opierała o niego podbródek. Kiedy jednak weszliśmy wstała, przeszyła nas wzrokiem i uśmiechnęła się delikatnie.
- Bobru - powiedziała uprzejmym głosem - Myślałam, że nigdy mnie tu nie odwiedzisz.
- Czasy się zmieniają, a ja mam sprawę - powiedziałem podchodząc bliżej biurka i podając jej rękę. Uścisnęła ją z zdecydowanie większą siłą niż się po niej spodziewałem.
- Sprawę to mam ja. Nie zdążyłam jeszcze Ci podziękować za ratunek, a jestem pewien, że gdyby nie Ty to skończyłabym swoje życie w tej klatce. Mój obóz i moi ludzie są twoimi dłużnikami - powiedziała ciepło, chociaż uśmiech na jej twarzy zniknął.
- Będziesz mogła mi się odwdzięczyć, więc o to się nie martw - powiedziałem po czym odwróciłem wzrok w kierunku Iki - To jest Ika. Jest kobietą, która zajmuje się uprawianiem ziemi i ogrodnictwem w moim obozie - przedstawiłem towarzyszkę, która idąc w moje ślady wymieniła się uściskiem dłoni z Feline.
- Miło mi poznać - powiedziała nieco obojętnie po czym usiadła pokazując nam krzesła - Przejdźmy do interesów. Mów co cię tu sprowadza Bobru - zaproponowała.
- Nie wiem czy pamiętasz ustalenia podczas spotkania w Inowrocławiu, ale miał powstać nowy obóz. Przy rzece, niedaleko stąd, żeby nieco odciążyć te tereny - zacząłem. Kiwnęła głową na znak, że pamięta - I udało się. Zajęliśmy dobrą pozycję w Płocku i przyjechałem tutaj, żeby cię o tym poinformować, a także dowiedzieć się, co o tym myślisz i poprosić, a raczej zapytać o parę rzeczy - rozgadałem się utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
- Mianowicie? - przeszła do konkretów z nutką zaciekawienia w głosie.
- Zapasy i ludzie. Ale spokojnie, potrzebujemy głównie leków, których zapewne macie pod dostatkiem oraz jakichkolwiek nasion, z których moglibyśmy zacząć uprawę - powiedziałem.
- Z lekami nie będzie żadnego problemu, ten szpital wydaje się mieć ich pod dostatkiem. Ale że Dziara lub Ben nie dali wam żadnych nasion przed wyjazdem to mnie nieco dziwi - odpowiedziała. Zanim zdążyłem coś powiedzieć to do rozmowy wtrąciła się Ika.
- Interesują nas trochę inne nasiona niż te sadzone w Ostoi. A słyszałam nieco o waszych ogrodach na dachu.
- Jak dużo was interesuje? - zapytała niebieskooka.
- Tyle żeby zacząć. Do reszty dojdziemy sami - odpowiedziała Ika.
- Zanim się rozgadacie na ten temat, to wolałbym pogadać najpierw o ludziach - wtrąciłem - Mam jeszcze parę rzeczy do przemyślenia i muszę odpocząć po tym co się stało w drodze.
- Wyglądasz rzeczywiście marnie Bobru. Dobra, mów jak to według Ciebie powinno wyglądąć.
- Chociaż moi ludzie bez problemu ogarną rzeczy takie jak zasadzenie nasion czy gotowanie to przydałyby mi się ręce do pracy. Czy to do obrony obozu czy to do jego fortyfikowania - rozwinąłem myśl.
- Sama nie mam zbyt wielu ludzi - zaczęła.
- Wiem. Nie proszę o stałą pomoc, chyba, że sama będziesz chciała kogoś na stałe do mnie przydzielić, ale każda osoba może zrobić różnicę. Druga taka grupa wyruszyła po ludzi z Inowrocławia. Jak obóz w Płocku stanie na nogi to sam mogę ci ich odwieźć - obiecałem.
- Dobra - powiedziała po chwili zastanowienia, zmieniając przy tym nogi na krześle. Muzyka zatrzymała się na chwilę, ale po chwili znowu zaczęła grać - Do jutra rana będziesz miał gotowych ludzi. Nie wiem ilu, ale postaram się odstąpić tylu ile będę mogła.
- Dziękuje - powiedziałem uśmiechając się.
- Wiesz, to jest pewna inwestycja. Bycie jedynym takim obozem wysuniętym na wschód nie jest niczym łatwym. Z wami niedaleko powinno być znacznie lepiej.
- Nazywaj to jak chcesz - powiedziałem kiwając głową. Jej oczy zdawały się przenikać moją duszę.
- To wszystko? - zapytała odwrcając wzrok.
- Nie do końca - powiedziałem. Poczekałem chwilę aż sama spyta, ale ta cierpliwie czekała - Chcę wiedzieć co wiesz o Zszytych.
                Feline znowu zatrzymała na mnie wzrok. Z jej twarzy nie dało się za dużo wyczytać. Po chwili, gdy w pomieszczeniu słychać było tylko muzykę i nasze oddechy, odezwała się:
- Tyle co nic. Na pewno mniej od Ciebie. Jedynego jakiego widziałam sama to w drodze do Torunia przed spotkaniem w Inowrocławiu, a sporą grupę także w Grudziądzu na arenie. Wiem, że ci szaleńcy noszą skóry martwych przyszyte do swoich ciał jako elemnet kamuflażu. I to właściwie tyle. Nie mam pojęcia ile ich jest, gdzie są i jakie mają zamiary - odpowiedziała na moje pytanie dosyć wyczerpująco. Przyjemnie się z nią rozmawiało.
- Okej. Miałem nadzieję się czegoś dowiedzieć, ale skoro tak samo przedstawię ci wiadomości, które udało się nam zebrać. Są wszędzie. Jest ich na pewno ponad setka, ale nie zdziwiłbym się jakby ich liczba sięgała tysiąca. Noszą kamuflaż, który chroni ich przed uwagą trupów i pozwala przemykać się niepostrzeżenie, przez największe stada - zacząłem wylewać z siebie informacje.
- Może my też tak powinniśmy. Na pewno pomogłoby to nieco w naszych marnych życiach - rzuciła bardziej żartem niż serio.
- Ich dowódca nazywa się Krawcem. Podejrzewam, że mają w obozie parę osób, które zajmują się przygotowywanim kawałków skóry do przyszycia, chociaż nie zdziwiłbym się jakby jedynym, który się na tym zna był Krawiec. Nie mamy pojęcia gdzie jest ich obóz, ale wiem dwie ważne rzeczy - mają na pieńku ze Złomiarzami, co jest nam bardzo na rękę, a dodatkowo mają bardzo dobrze rozbudowany wywiad - powiedziałem.
- Po czym wnioskujesz to ostatnie? - zapytała zaciekawiona.
- Chcieli mi przekazać wiadomość i wiedzieli dokładnie gdzie mnie szukać, chociaż byłem w drodzę. Nie zdziwiłbym się jakby wiedzieli, że teraz tu jestem - odpowiedziałem.
- To nasi wrogowie czy sojusznicy? - zapytała.
- Raczej to pierwsze, chociaż sam już nie wiem. Mam nadzieję, że się w jakiś sposób dowiem.
- Mam nadzieję, że nie będzie to jakiś szalony sposób - odpowiedziała.
- Nie będzie - skłamałem.
- W porządku - odpowiedziała po chwili wahania - Możesz teraz nas zostawić same na babskie pogaduszki, a sam iść odpocząć. Mamy tyle wolnych pokoi, że przygotowałam cztery oddzielne dla was. Stołówkę bez problemu powinniście znaleźć, bo jest niedaleko miejsca, gdzie będziecie spać. Ale jak coś pytajcie. Wszyscy tutaj wiedzą wszystko.
- Dziękuje - odpowiedziałem - Za wszystko.
                Zostawiając nieco wystraszoną Ikę z szefową obozu w Płońsku sam ruszyłem na dół w poszukiwaniu swojego pokoju. Chociaż opisy gdzie co znaleźć nie były dokładne to jednak nie miałem problemu ze znalezieniem i stołówki i swojej kwatery. Ludzie zawieszali na mnie zaciekawione spojrzenia. Społeczność była naprawdę zamknięta jak tak patrzyła na każdego nowego przybysza. Byłem ciekaw ilu z tych ludzi jutro ruszy ze mną spowrotem do domu. To była naprawdę ciekawa kwestia.
                Korzystając z gościnności spróbowałem jedzenia na stołówce i tutejszy kucharz, grubszy mężczyzna o ksywce Siekierka naprawdę dawał rade. Zjadłem z apetytem przysłuchując się rozmowie dwóch strażników, którzy wciąż przeżywali przechodzące tędy niedawno stado. Najadłem się do pełna jedną i to niecałą porcją i ruszyłem do swojego pokoju. Nie były to niewiadomo jakie warunki, ale też nie było na co narzekać. Miałem łóżko, stolik, lampkę oraz dwa krzesła i niedużą szafę. Widać było, że Feline czy jej ludzie, przygotowali ten pokój specjalnie z myślą o gościach.
                Nie miałem pojęcia, która jest godzina, ale byłem pewien, że do północy mam jeszcze sporo czasu. Rzuciłem się na łóżko, które o dziwo było znacznie wygodniejsze niż na to wyglądało. Złożyłem ręce pod głową i chłonąc to jak dobrze mi było z pełnym żołądkiem oraz jak rozkosznie dało się zatopić w miękkiej kołdrze powoli zacząłem odpływać. Rytm wody płynącej w rurze utulił mnie całkowicie do snu. Czułem zmęczenie i byłem obolały, bo jak zwykle przeleciałem w losowym kierunku zdecydowanie zbyt wiele metrów nie dotykając ziemi. Musiałem nad tym mocno popracować.
                Obudziłem się po jakimś czasie. Wydawało się to tak nagłe jak samo zaśniecie, ale z drugiej strony czułem się wypoczęty i ogólne samopoczucie się poprawiło. Wstałem i przeciągnąłem się. Nóż i pistolet wróciły na swoje miejsca, a ja ziewając wyszedłem z pokoju. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to to, że paliły się światła. Oznaczać to mogło tylko tyle, że pora jest już późniejsza, albo bardzo późniejsza. Ruszyłem w stronę stołówki żeby się przekonać.
                Zegar wskazywał godzinę dwudziestą drugą. Wiedziałem mniej więcej o jaki las chodzi i wiedziałem, że jeżeli zaraz nie wyjdę to nie będę miał szans dotrzeć tam na czas pieszo, chociaż nie wiem jakbym chciał. Droga powrotna nie stanowiła już problemu, ale teraz kluczowym sojusznikiem był czas. A ten nie pozwalał mi na dłuższe ociąganie się. Zastanawiałem się czy jest z tego miejsca jakieś drugie wyjście. Pokręciłem się nieco po parterze, starając się nie wzbudzać specjalnych podejrzeń. Zauważyłem, że są jeszcze drugie drzwi, które prowadziły na tyły budynku.
                O dziwo były one otwarte, a miejsce, w którym się znalazłem musiało być po prostu wyjściem ewakuacyjnym. Nie miałem pojęcia dlaczego nikt go nie pilnował, ale znalazłem się na tyłach szpitala, gdzie stały przepchane śmieciami kontenery oraz panował tak okropny smród, że ciężko było złapać oddech. Pochyliłem się i przechodząc do bardziej skradającego się trybu ruszyłem przed siebie. Nie obawiałem się za bardzo patrolu ludzi Feline, bo wiedziałem, że tak naprawdę po tym jak przez miasto przeszło Stado z pewnością nikomu nie będzie się śpieszyło na wieczorne patrole. Strażnicy woleli obserwować okolicę zza bezpiecznych murów. Martwiłem się nieco, że drzwi, którymi wyszedłem ktoś wykorzysta żeby wejść, albo będą zwyczajnie zamknięte, ale wiedziałem, że w samym obozie wciąż jest masa uzbrojonych ludzi, więc o katastrofę raczej ciężko.
                Same miasto było opustoszałe. Nie brakowało pojedynczych trupów, ale wyglądały one na niedobitki, którym albo brakowało nóg, albo jeszcze większej części ciała, a także tych, które zostały w tyle jedząc. Reszta została zebrana falą przez stado, które równie dobrze mogło teraz iść w stronę Płocka. W sercu zakłuło mnie na samą myśl o tym. Martwiłem się obozem, chociaż wiedziałem, że zostawiłem go w rękach Łapy, a ona jak mało kto znała się na trzymaniu rzeczy w ryzach. Ominąłem kolejne osiedle, wychodząc na drogę główną biegnącą na wschód. Zabiłem trzy trupy, które wyjątkowo blokowały mi dalszą drogę i ich nie zabicie kosztowałoby mnie wiele czasu. Poczułem się trochę jak na samym początku, kiedy to wybiegałem jeszcze wystraszony z domu, nie mając na koncie ani żywej ani martwej duszy. A teraz był kim innym. Zabijałem żeby przetrwać i żeby zapewnić to przetrwanie moim ludziom. Nie wahałem się przed prawie niczym. Kiedyś, za czasów Królowego Mostu miałem jeszcze takie wahania, ale teraz wyglądało to inaczej. Byłem pewien, że jedyną drogą ochrony najbliższych było stanowcze działanie i zabicie problemu.
                Do lasku doszedłem po około godzinie. Księżyc w pełni sprawiał, że nie musiałem nawet używać latarki, co dodatkowo mi pomogło w tym żeby nie rzucać się specjalnie w oczy. Nogi się delikatnie pode mną uginały, a umysł zastanawiał się "co ja najlepszego wyrabiam?", ale dzielnie szedłem do przodu. Postanowiłem zaufać i spróbować negocjować z Krawcem. Nie byłem właściwie pewien jakim jest człowiekiem. Ale wiedziałem jedno - był zupełnie inny od moich tymczasowych przeciwników. Nie wiedziałem nawet czy do końca go tak nazywać, ale z drugiej strony przeczucie mówiło mi, że nim właśnie jest.
                Gdy zagłębiałem się w drzewa, przedzierałem przez krzaki, czułem coraz bardziej, że ktoś jeszcze tu jest. Nie umiałem dokładnie tego opisać. Miałem broń w pogotowiu, ale zdawałem sobie sprawę, że właściwie szedłem w nieznane i nie miałem zbytnio szans jeżeli to rzeczywiście była zasadzka. Zwątpienie ciągnęło mnie do tyłu, ale ja dzielnie szedłem do przodu.
                Nagle usłyszałem szelest. Na polanę wyszedł mężczyzna. Powstrzymałem się od odruchowego podniesienia pistoletu. Mimo to wciąż trzymałem rękę w pogotowiu do wyciągnięcia broni i nawet się przed tym nie ukrywałem. On jednak wydawał się być tak spokojny. Ziała od niego tak niesamowita aura. Był ubrany w czarną kurtkę, czarne spodnie, na dłoniach miał rękawiczki. Jego twarz była gładka, co sprawiało, że z jednej strony wyglądał bardzo młodo, ale z drugiej miał tak mocno zarysowaną szczękę, że ciężko było nie nazwać go mężczyzną. Jego włosy miały nieduży przedziałek, który rozdzielał je na lewo i prawo po obu stronach jego twarzy.  Nie było po nim widać niczego.
- Przyszedłeś – zauważył. Miał bardzo niski głos.
- To dziwne miejsce na spotkanie.
- Mogłem przyjechać do twojego nowo powstałego obozu – powiedział, bez problemu wskazując ten fakt – ale nie w tym rzecz. Chciałem z Tobą pogadać na dosyć neutralnym gruncie. Zapytasz dlaczego, dosyć neutralnym? Ponieważ wszystko dookoła jest pod moją kontrolą. Ale nie jestem tyranem ani wrogiem. Jestem sojusznikiem, którego musisz po prostu zrozumieć – zaczął bezpośrednio.
- Sojusznikiem? Nie wiem właściwie kim jesteś i za kogo cię uważać – powiedziałem ostrożnie.
- Jedynym wrogiem w okolicy jest Wanda i jej ludzie. Reszta jest dla mnie neutralna. To, że pomogłem tobie i twoim ludziom nie oznacza, że zrobiłem to żeby się zaprzyjaźnić. Zrobiłem to żeby zadać cios Wandzie. Reszta to tylko dodatek – powiedział.
- Całkiem wygodne wyjaśnienie. Dlaczego tak się na nią uwziąłeś? – zapytałem.
- Zabiła wielu moich ludzi. Bez większego powodu, dla zwykłej satysfakcji i marnych zapasów. A takich rzeczy nie przepuszczam płazem. Zresztą jesteśmy bardzo podobnymi ludźmi – wytłumaczył. Staliśmy teraz o parę kroków od siebie. On wyprostowany i pewny siebie, ja lekko przygarbiony i gotowy do akcji. Mogłem go zabić w tym momencie. Ale to nie mogło się tak skończyć.
- Czego ode mnie chciałeś? – zapytałem.
- Współpracy – odpowiedział prawie natychmiast.
- Na jakich zasadach i czemu ze mną? Odpowiadam pod Toruniem czy tego chcę czy nie. Dlaczego nie zawrzesz takiego paktu z Dziarą? – zapytałem coraz ciekawszy tego wszystkiego.
- Toruń i Inowrocław to tak duże miejsca, że z nimi akurat przeprowadzę negocjacje. Ale po drodze mogę już zacząć budować sojusze i postanowiłem zacząć od najcięższego – czyli tego z tobą. Wiem, że pojawiam się znikąd i żądam różnych rzeczy, ale chyba to nie będzie nic złego. Bo teraz też jakbyśmy żyli w sojuszu, tylko od teraz byśmy nie musieli się siebie bać. Moglibyśmy nawet sobie jakoś pomagać.
- Musi być jakieś ale.
- Prowadzę wiele badań, z chęcią się podzielę swoimi wynikami i z waszą pomocą uda nam się odbudować to wszystko. Albo dostosować ludzi do tego stopnia, że nie będę musieli obawiać się martwych – powiedział – Ale jest takie, że każdy obóz, oprócz Torunia, musi dostarczyć mi kogoś, kto będzie moim zakładnikiem, na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak. Jakby jednak wszystko się udało to będą oni bezpieczni. Jak osiągniemy wspólnie jakieś cele to będziemy mogli pomyśleć o usunięciu tego ograniczenia. To jedyny poważny warunek. Dodatkowo domagam się współpracy na wysokim poziomie, wtedy nikomu nic się nie stanie, a my szybko staniemy na nogi.
                Spojrzałem na niego ostro. Czuł się tak pewnie jakby mógł rozdawać wszystkie karty i widział jaka karta ląduje teraz na stole. Dlaczego?
- Czemu Toruń nie musi nikogo dostarczać? – zapytałem.
- Bo sam sobie wziąłem jednego z ludzi z Torunia. Ba, mógłbym go zaliczyć od razu za twój obóz, ale to byłoby za proste…
- Co masz na myśli? – zapytałem czując się niepewnie.
- Zanim odpowiem muszę wiedzieć czy masz jakieś pytania i czy podjąłeś jakąś decyzję – powiedział.
- Jak mówiłem – to nie jest moja sprawa. Ja nie szukam kłopotów i dziękuje za to co twoi ludzie zrobili w Grudziądzu. Ale to Toruń ma ostateczne zdanie. Ja osobiście ci nie ufam ani trochę – powiedziałem szczerze.
                Krawiec się zaśmiał.
- To bardzo mądrze z twojej strony. Myślę, że jakbyś szepnął w najbliższym czasie parę miłych słówek w Toruniu czy Inowrocławiu to wyszłoby na dobre. Nie chciałbym, żeby coś złego spotkało mojego sojusznika – odpowiedział z nieukrywaną groźbą.
- Złego? – zapytałem kładąc dłoń wyraźnie na rączce pistoletu.
- Złego. Stado jest teraz naprawdę blisko Płocka. Mogę je bez problemu odciągnąć, ale nie wiem czy zdążę przenieść wiadomość do moich ludzi, którzy kierują biegiem stada…
Chciałem coś powiedzieć, ale zanim wypowiedziałem chociaż słowo, to przemówił znowu on. Przez całą rozmowę wyraz jego twarzy się nie zmieniał. Zupełnie jakby to co widzę wciąż było maską.
- Ernest. On jest moim zakładnikiem – powiedział. Przez dwie sekundy to do mnie nie doszło.
- Ty skurwielu… - powiedziałem podchodząc krok bliżej i sięgając po pistolet. Wyciągnąłem go naprawdę szybko. Wycelowanie w niego nie sprawiło mi też żadnych problemów. Ale wtedy usłyszałem jak z okolicznych krzaków, nagle, zupełnie znikąd, pojawia się prawdziwa fala tych samych dźwięków. Metalicznych pstryknięć. Nagle naokoło mnie rozjaśniło się około trzydziestu punktów, które trzymały w rękach małe lampy. Cała polana rozjaśniła się oślepiającym blaskiem.
- Możesz mnie zastrzelić, tylko pytanie co dalej. Moi ludzie może i nie przepadają za bronią palną, ale umiemy z niej korzystać. Nie wyszedłbyś z tego żywy, a Twoi ludzie cię potrzebują. Pomyśl jakby się zachowali jakbyś nie wrócił na noc do obozu. Jakby poradzili sobie w Płocku bez ciebie. Dlatego odłóż broń i odejdź. Znasz zasady. Jeżeli jutro w tym miejscu nie pojawi się zakładnik to przejdziemy do nieco chłodniejszych stosunków. Tego możesz być pewien – powiedział, po czym nie czekając na moją reakcję odwrócił się i machnął ręką. Światła momentalnie zgasły, prawie tak szybko jak się pojawiły.

                Stałem osłupiały przez kolejną minutę. Nie wiedząc co o tym myśleć i co z tym zrobić. A następnie odwróciłem się na pięcie i pogrążony w myślach ruszyłem do obozu Feline.

5 komentarzy:

  1. Konkret, ostatnio zastanawiałem się dlaczego nie ma apo, a tu dziś wchodzę i zdziwko że nowy rozdział apo :-D. Teraz przechodząc do apo. Bardzo fajny, długi rozdział. Miło się go czytało lecz osobiście czuje pewien niedosyt przez tom książek "przegląd końca świata", jeżeli bumbo nie czytałeś to serdecznie polecam :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A obczaję, jak coś w klimatach apokalipsy to na pewno mi się spodoba ;)

      Usuń
    2. Książka mówiąca o blogerach uwikłanych w narodowy spisek. Akcja dzieje się w Ameryce gdzie wiele terenów jest opuszczonych z powodu pandemii zombie. Książka jest osadzona w przyszłości gdzie technologia naprawdę poszła do przodu. Krótki opis tej trylogii książek :)

      Usuń
  2. Jedna uwaga, którą zawszę wyłapię. 'Dziękuje' zamiast 'Dziękuję'. Ten jesen ogonek jest ważny :/

    Dobra. A teraz co do fabuły. Nie wiem jak rozwinie się wątek Zszytych w przyszłości, ale chwilowo nie podoba mi się wątek wykorzystywania członków obozów i 'pobór' zakładników. Nie rozumiem co chcą osiągnąć, ale zwyczajnie ich działania są niezrozumiałe. W tym śmierć Anny.

    I czekam na powrót innych wątków. W tym Łapy i Bobra. Tak samo z Benem i jego badaniami. Chwilowo bardzo dużo rzeczy ucichło, ale jestem pewien, że za moment ze wszystkim powrócisz.

    Mam jeszcze wrażenie, że zakończenie tego tomu będzie... spokojniejsze. Że nie wydarzy się wiele, ale będzie początkiem wydarzeń w następnym tomie.

    Powodzenia z weną! :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cenię sobie uwagi gramatyczne bo orłem nigdy nie byłem ^^

      Co do Anny to motyw dlaczego została zabita zostanie wyjaśniony pod koniec tego tomu, jakoś w 25 rozdziale o ile mnie plany nie mylą. Więc z tym spokojnie ^^ Co do zakładników w sumie z jednej strony okej to może być nie zrozumiałe, ale tutaj chodzi o zwykłą kontrolę. Wiadomo, że Bobru albo nie zrobi niczego, albo zrobi coś bardzo głupiego, a Czarek jest ciekawym graczem w tej "grze" i z pewnością wykorzysta obie sytuacje. Bo jak Bobru nic nie zrobi to po prostu będzie na nim żerował, a jak coś zrobi to go ukarze ;)

      Łapa aktualnie zeszła nieco na drugi plan, bo została ciężko ranna w walce w Płocku (straciła co najmniej oko i nie wiadomo czy przeżyje). Ben też odegra jeszcze znaczącą rolę, chociaż niekoniecznie w tym tomie.
      Zakończenie nie będzie miało super fajerwerków. Będzie raczej takie przedstawienie rozsypki i strachu.
      Dziękuje i liczę, że wena mnie nie opuści ^^

      Usuń