Rozdział 19, kolejny z perspektywy Bobra. Wybaczcie za to, że ostatnio nie ma rozdziałów, no ale tak wychodzi. Postaram się jak najszybciej i jak najlepiej zamknąć ten tom, ale zobaczymy jak to będzie. Po przeczytaniu proszę Was o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym.
POV:
Bobru - Rozdział 19 - Dzień 6-7
Irek - Dzień 6-7 - Przebywa w Toruniu
Zuza - Dzień 6-7 - Wyszła po zapasy medyczne do okolicznego szpitala
Bobru - Rozdział 19 - Dzień 6-7
Irek - Dzień 6-7 - Przebywa w Toruniu
Zuza - Dzień 6-7 - Wyszła po zapasy medyczne do okolicznego szpitala
-----------------------------------------------------
Rozdział 19: Porządek i spokój (BOBRU)
Z budynku wyszliśmy dopiero kolejnego
dnia. Z rana ruszyliśmy od razu w stronę Płońska. Wciąż rozmyślałem nieco o
śnie, który miałem, ale wiedziałem, że na horyzoncie są poważniejsze problemy,
którymi się trzeba było zająć. Analizowanie snów zdecydowanie do nich nie
należało, ale jednak wciąż poniewierało się po mojej głowie, nie dając chwili
wytchnienia. Odrzuciłem myśli, skupiając się przede wszystkim na dwóch celach –
tym czy Feline i jej ludzie przetrwali stado, oraz nadchodzącym spotkaniem z
przywódcą Zszytych. Wiedziałem, że sporo ryzykowałem planując takie spotkanie,
ale warto było zaryzykować. Ten człowiek miał tyle sytuacji, żeby mnie zabić,
albo pozwolić umrzeć, a mimo tego nic z tym nie zrobił. Chciał rozmawiać.
To znacznie odróżniało go od
naszych dotychczasowych przeciwników. Jedynym podobnym przypadkiem była Łapa,
ale od dawna nie mogłem nazwać jej wrogiem. Przynajmniej tak sobie wmawiałem.
Byłem bardzo ciekaw jak sytuacja się rozwinie, do czego to wszystko
zmierza. Miałem już jednak wszystko
rozplanowane. Kiedy Łowca pojedzie z
ludźmi Feline po Potwora, Krystek na pewno będzie chciał mu pomóc, a Ika
zostanie w obozie. Wtedy wykorzystam tą sytuację i wymknę się wieczorem na
wspomniane w liście miejsce spotkania.
Drogę do Płońska przebyliśmy bez
problemów i w południe staliśmy już przed budynkiem szpitala, w którym był obóz
Feline. Sam nigdy tu nie byłem. Znałem to miejsce jedynie z opowieści. Całe
miasteczko było w kiepskim stanie. Musieliśmy się przebijać przez trupy, żeby
dotrzeć do odpowiedniej uliczki, na której znajdował się obóz. Tutaj jednak
było znacznie spokojniej. Ten widok sprawił, że uśmiechnąłem się szeroko. Nie
minęła chwila, kiedy zauważyłem, że za bramą wejściową ktoś się rusza. Mieliśmy
opuszczone bronie, wiedziałem, że po akcji na arenie w Grudziądzu jesteśmy tu
mile widzianymi gośćmi. Nie pomyliłem się. Po drugiej stronie ogrodzenia, w
wymiętej koszuli, lekko mrużąc oczy, stał Olaf.
- Kogo to moje
paskudne ślepia widzą – powiedział donośnym, ochrypłym głosem, który przypominał nieco dźwięk
odpalanego silnika.
- Witaj – powiedziałem w
imieniu całej grupy – Dobrze widzieć cię
całego. Słyszeliśmy, że przechodziło tędy stado.
- Przechodziło – sapnął otwierając
bramę – przechodziło – powtórzył.
Gdy tylko stanęliśmy za progiem
ogrodzenia zobaczyliśmy, że na dwóch, nieco ukrytych, wieżyczkach stali
strażnicy. Mieli w rękach karabiny. Nie wyglądali na specjalnie
podekscytowanych, raczej zmęczonych. Sam plac przed szpitalem był nieduży, ale
stało tutaj parę samochodów wyglądających na sprawne, oraz charakterystyczne
dwie ławeczki, które często towarzyszyły wystrojom takich miejsc.
- Wiecie kolorowo
to nie było, nie ukrywam – powiedział podając każdemu po kolei rękę – Ale mamy mały obóz. Trupy nie za bardzo się nami zainteresowały.
Pogasiliśmy światła, siedzieliśmy cicho i zagryzaliśmy zęby przy każdym
gwałtownym ruchu ogrodzenia.
- Duże było? Stado
w sensie – zapytał
nagle Krystek, tuż przed wejściem do budynku. Olaf odwrócił się. Zobaczyłem w
jego oczach sporo, przede wszystkim zmęczenia.
- Nawet sobie kurwa
nie wyobrażasz – powiedział – Przechodziło przez
to miasto przez ponad godzinę. Ponad godzina jebanej przepychanki tuż pod
naszym nosem.
- Znaczy,
wi-widziałem część tego stada – chłopak wyraźnie się zmieszał po usłyszeniu słów
mężczyzny – ale po prostu byłem ciekaw.
- Życzę ci żebyś
nigdy go nie zobaczył.
- A mieliście
jakieś straty w ludziach? – zmienił nieco temat Łowca.
- Dwóch - powiedział cicho. Minęliśmy
strażników, którzy skinęli do nas głowami - Mieli
pecha i wjebali się akurat na zwiad po mieście. Chociaż nie wiem jakbym chciał
nie mogłem im otworzyć bramy. Rzuciliśmy im spluwy przez ogrodzenie i
skitraliśmy się do środka. Bronie znaleźliśmy dzisiaj z rana, w kałuży flaków
dwie ulice stąd...
- Przykro mi - stwierdziłem
szczerze.
- Mi też - powiedział Olaf - Ale co was tutaj właściwie sprowadza?
Chcecie widzieć się z szefową? Czy coś więcej?
- Właściwie to chcę
się z nią zaraz zobaczyć. Skorzystalibyśmy też z noclegu i niedużej pomocy - powiedziałem.
- Odbiliście ją i
uratowaliście. Miejsce dla was znajdzie się tu zawsze - po raz pierwszy w
całej rozmowie przemówił nieco bardziej ludzkim głosem.
- Dbamy o
sojuszników - powiedziałem
uśmiechając się delikatnie.
- A co do tej
pomocy to nasz wóz został parę kilometrów stąd. Bez koła - włączył się do
rozmowy Łowca.
- Auto? - zapytał Olaf.
- Samochód
ciężarowy - westchnął
mężczyzna.
Olaf zaklął, prawdopodobnie po
rusku.
- Dobra. Traficie
do biura szefowej? Idziecie tamtymi schodami na samą górę i tam w połowie
korytarza taki drzwi z napisem "Feline". Jak coś pytajcie o drogę. A
wy chodźcie ze mną - wskazał Łowcę i Krystka - Ogarniemy
ten burdel.
Patrzyliśmy
z Iką jak trójka mężczyzn skręca w jeden z korytarzy szpitala i po chwili znika
w jego odmętach. Część mojego planu już się jakoś ziściła. Będą zajęci pewnie
cały dzień jak nie dłużej. Teraz mogłem spokojnie ogarnąć sprawę z Feline, a
następnie pójść w nieznane i spotkać dowódcę Zszytych.
Ruszyliśmy wskazaną przez Olafa
drogą i niedługo staliśmy na najwyższym piętrze. Szpital był dosyć nieduży, ale
tętnił życiem. Wiedziałem, że obóz Feline jest zdecydowanie najmniejszym w
okolicy nie licząc tego powstającego w Płocku, ale i tak mieli tutaj bardzo
ciekawą atmosferę. Przypominała trochę tą z Ostoi, gdzie każdy gdzieś się
spieszył, miał swoje zadanie, wszystko było zorganizowane i czuć było, że
społeczność radzi sobie ze wszystkim. Na ostatnim piętrze mieliśmy małe
problemy, ale człowiek, który wyglądał na kucharza szybko nakierował nas na
odpowiedni drzwi, niosąc dwie skrzynki wypchane ziemniakami i gwiżdząc pod nosem.
Stanęliśmy pod drzwiami do biura
Feline. Denerwowałem się nieco, bo wiedziałem, że jest ona dosyć specyficzną
osobą, ale była moją sojuszniczką, więc wewnętrznie czułem, że nie ma się czym
przejmować. Zapukałem. Ika stała obok mnie i widziałem stres na jej twarzy.
Zdążyłem już zauważyć, że nie lubi ona za bardzo nowych miejsc, ale wiedziałem
też, że muszę ją zabierać na te misje bo znała się na uprawianiu roślin
najlepiej z całej okolicy. Mogła dokładnie powiedzieć czego potrzebujemy w
naszym nowym obozie i pomóc nam uruchomić produkcję jakiegokolwiek pożywienia,
szczególnie, że zima dopiero co się skończyła.
- Proszę - usłyszałem z
wnętrza. Głos był niesamowicie opanowany i spokojny.
Weszliśmy
do środka.
Naszym oczom ukazał się
gustownie urządzony gabinet, który kiedyś musiał należeć do ordynatora albo
dyrektora szpitala. Wystrój pozostał podobny, bo poza dużym, dębowym biurkiem,
skórzanym fotelem, dwoma krzesłami oraz niedużą półeczką, wypchaną po brzegi
książkami, nie było prawie nic. W kącie, na niedużym stoliku stał jeszcze
gramofon, z którego dobywała się muzyka klasyczna. Tak dawno nie słyszałem
żadnej muzyki, że odruchowo się uśmiechnąłem, chociaż nie byłem wielkim fanem
tego gatunku.
Za biurkiem siedziała chudziutka
dziewczyna w moim wieku. Chociaż widziałem ją wtedy na arenie w Grudziądzu to
teraz rzuciło mi się w oczy coś, czego nie zauważyłem w zgiełku walki. Jej
oczy. Były tak niebieskie, że zdawały się pochłaniać okoliczne barwy. Wyglądały
jakby świeciły delikatnie w ciemności. Dowódczyni siedziała na fotelu z kolanem
uniesionym tak, że opierała o niego podbródek. Kiedy jednak weszliśmy wstała,
przeszyła nas wzrokiem i uśmiechnęła się delikatnie.
- Bobru - powiedziała
uprzejmym głosem - Myślałam, że nigdy
mnie tu nie odwiedzisz.
- Czasy się
zmieniają, a ja mam sprawę - powiedziałem podchodząc bliżej biurka i podając
jej rękę. Uścisnęła ją z zdecydowanie większą siłą niż się po niej
spodziewałem.
- Sprawę to mam ja.
Nie zdążyłam jeszcze Ci podziękować za ratunek, a jestem pewien, że gdyby nie
Ty to skończyłabym swoje życie w tej klatce. Mój obóz i moi ludzie są twoimi
dłużnikami - powiedziała
ciepło, chociaż uśmiech na jej twarzy zniknął.
- Będziesz mogła mi
się odwdzięczyć, więc o to się nie martw - powiedziałem po czym odwróciłem wzrok w kierunku
Iki - To jest Ika. Jest kobietą, która
zajmuje się uprawianiem ziemi i ogrodnictwem w moim obozie - przedstawiłem
towarzyszkę, która idąc w moje ślady wymieniła się uściskiem dłoni z Feline.
- Miło mi poznać - powiedziała nieco
obojętnie po czym usiadła pokazując nam krzesła - Przejdźmy do interesów. Mów co cię tu sprowadza Bobru - zaproponowała.
- Nie wiem czy
pamiętasz ustalenia podczas spotkania w Inowrocławiu, ale miał powstać nowy
obóz. Przy rzece, niedaleko stąd, żeby nieco odciążyć te tereny - zacząłem. Kiwnęła
głową na znak, że pamięta - I udało się.
Zajęliśmy dobrą pozycję w Płocku i przyjechałem tutaj, żeby cię o tym
poinformować, a także dowiedzieć się, co o tym myślisz i poprosić, a raczej
zapytać o parę rzeczy - rozgadałem się utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
- Mianowicie? - przeszła do
konkretów z nutką zaciekawienia w głosie.
- Zapasy i ludzie.
Ale spokojnie, potrzebujemy głównie leków, których zapewne macie pod dostatkiem
oraz jakichkolwiek nasion, z których moglibyśmy zacząć uprawę - powiedziałem.
- Z lekami nie
będzie żadnego problemu, ten szpital wydaje się mieć ich pod dostatkiem. Ale że
Dziara lub Ben nie dali wam żadnych nasion przed wyjazdem to mnie nieco dziwi -
odpowiedziała.
Zanim zdążyłem coś powiedzieć to do rozmowy wtrąciła się Ika.
- Interesują nas trochę inne nasiona niż te
sadzone w Ostoi. A słyszałam nieco o waszych ogrodach na dachu.
- Jak dużo was
interesuje? - zapytała
niebieskooka.
- Tyle żeby zacząć.
Do reszty dojdziemy sami - odpowiedziała Ika.
- Zanim się
rozgadacie na ten temat, to wolałbym pogadać najpierw o ludziach - wtrąciłem - Mam jeszcze parę rzeczy do przemyślenia i
muszę odpocząć po tym co się stało w drodze.
- Wyglądasz
rzeczywiście marnie Bobru. Dobra, mów jak to według Ciebie powinno wyglądąć.
- Chociaż moi
ludzie bez problemu ogarną rzeczy takie jak zasadzenie nasion czy gotowanie to
przydałyby mi się ręce do pracy. Czy to do obrony obozu czy to do jego
fortyfikowania - rozwinąłem myśl.
- Sama nie mam zbyt
wielu ludzi - zaczęła.
- Wiem. Nie proszę
o stałą pomoc, chyba, że sama będziesz chciała kogoś na stałe do mnie
przydzielić, ale każda osoba może zrobić różnicę. Druga taka grupa wyruszyła po
ludzi z Inowrocławia. Jak obóz w Płocku stanie na nogi to sam mogę ci ich
odwieźć - obiecałem.
- Dobra - powiedziała po
chwili zastanowienia, zmieniając przy tym nogi na krześle. Muzyka zatrzymała
się na chwilę, ale po chwili znowu zaczęła grać - Do jutra rana będziesz miał gotowych ludzi. Nie wiem ilu, ale postaram
się odstąpić tylu ile będę mogła.
- Dziękuje - powiedziałem
uśmiechając się.
- Wiesz, to jest
pewna inwestycja. Bycie jedynym takim obozem wysuniętym na wschód nie jest
niczym łatwym. Z wami niedaleko powinno być znacznie lepiej.
- Nazywaj to jak chcesz - powiedziałem
kiwając głową. Jej oczy zdawały się przenikać moją duszę.
- To wszystko? - zapytała odwrcając
wzrok.
- Nie do końca - powiedziałem. Poczekałem
chwilę aż sama spyta, ale ta cierpliwie czekała - Chcę wiedzieć co wiesz o Zszytych.
Feline znowu zatrzymała na mnie
wzrok. Z jej twarzy nie dało się za dużo wyczytać. Po chwili, gdy w
pomieszczeniu słychać było tylko muzykę i nasze oddechy, odezwała się:
- Tyle co nic. Na
pewno mniej od Ciebie. Jedynego jakiego widziałam sama to w drodze do Torunia
przed spotkaniem w Inowrocławiu, a sporą grupę także w Grudziądzu na arenie.
Wiem, że ci szaleńcy noszą skóry martwych przyszyte do swoich ciał jako elemnet
kamuflażu. I to właściwie tyle. Nie mam pojęcia ile ich jest, gdzie są i jakie
mają zamiary - odpowiedziała na moje pytanie dosyć wyczerpująco. Przyjemnie się z nią
rozmawiało.
- Okej. Miałem
nadzieję się czegoś dowiedzieć, ale skoro tak samo przedstawię ci wiadomości,
które udało się nam zebrać. Są wszędzie. Jest ich na pewno ponad setka, ale nie
zdziwiłbym się jakby ich liczba sięgała tysiąca. Noszą kamuflaż, który chroni
ich przed uwagą trupów i pozwala przemykać się niepostrzeżenie, przez największe
stada - zacząłem
wylewać z siebie informacje.
- Może my też tak
powinniśmy. Na pewno pomogłoby to nieco w naszych marnych życiach - rzuciła bardziej
żartem niż serio.
- Ich dowódca
nazywa się Krawcem. Podejrzewam, że mają w obozie parę osób, które zajmują się
przygotowywanim kawałków skóry do przyszycia, chociaż nie zdziwiłbym się jakby
jedynym, który się na tym zna był Krawiec. Nie mamy pojęcia gdzie jest ich
obóz, ale wiem dwie ważne rzeczy - mają na pieńku ze Złomiarzami, co jest nam
bardzo na rękę, a dodatkowo mają bardzo dobrze rozbudowany wywiad - powiedziałem.
- Po czym
wnioskujesz to ostatnie? - zapytała zaciekawiona.
- Chcieli mi
przekazać wiadomość i wiedzieli dokładnie gdzie mnie szukać, chociaż byłem w
drodzę. Nie zdziwiłbym się jakby wiedzieli, że teraz tu jestem - odpowiedziałem.
- To nasi wrogowie
czy sojusznicy? - zapytała.
- Raczej to
pierwsze, chociaż sam już nie wiem. Mam nadzieję, że się w jakiś sposób dowiem.
- Mam nadzieję, że
nie będzie to jakiś szalony sposób - odpowiedziała.
- Nie będzie - skłamałem.
- W porządku - odpowiedziała po
chwili wahania - Możesz teraz nas
zostawić same na babskie pogaduszki, a sam iść odpocząć. Mamy tyle wolnych
pokoi, że przygotowałam cztery oddzielne dla was. Stołówkę bez problemu
powinniście znaleźć, bo jest niedaleko miejsca, gdzie będziecie spać. Ale jak
coś pytajcie. Wszyscy tutaj wiedzą wszystko.
- Dziękuje - odpowiedziałem - Za wszystko.
Zostawiając nieco
wystraszoną Ikę z szefową obozu w Płońsku sam ruszyłem na dół w poszukiwaniu
swojego pokoju. Chociaż opisy gdzie co znaleźć nie były dokładne to jednak nie
miałem problemu ze znalezieniem i stołówki i swojej kwatery. Ludzie zawieszali
na mnie zaciekawione spojrzenia. Społeczność była naprawdę zamknięta jak tak
patrzyła na każdego nowego przybysza. Byłem ciekaw ilu z tych ludzi jutro ruszy
ze mną spowrotem do domu. To była naprawdę ciekawa kwestia.
Korzystając z gościnności
spróbowałem jedzenia na stołówce i tutejszy kucharz, grubszy mężczyzna o ksywce
Siekierka naprawdę dawał rade.
Zjadłem z apetytem przysłuchując się rozmowie dwóch strażników, którzy wciąż
przeżywali przechodzące tędy niedawno stado. Najadłem się do pełna jedną i to
niecałą porcją i ruszyłem do swojego pokoju. Nie były to niewiadomo jakie
warunki, ale też nie było na co narzekać. Miałem łóżko, stolik, lampkę oraz dwa
krzesła i niedużą szafę. Widać było, że Feline czy jej ludzie, przygotowali ten
pokój specjalnie z myślą o gościach.
Nie miałem pojęcia, która jest
godzina, ale byłem pewien, że do północy mam jeszcze sporo czasu. Rzuciłem się
na łóżko, które o dziwo było znacznie wygodniejsze niż na to wyglądało.
Złożyłem ręce pod głową i chłonąc to jak dobrze mi było z pełnym żołądkiem oraz
jak rozkosznie dało się zatopić w miękkiej kołdrze powoli zacząłem odpływać.
Rytm wody płynącej w rurze utulił mnie całkowicie do snu. Czułem zmęczenie i
byłem obolały, bo jak zwykle przeleciałem w losowym kierunku zdecydowanie zbyt
wiele metrów nie dotykając ziemi. Musiałem nad tym mocno popracować.
Obudziłem się po jakimś czasie.
Wydawało się to tak nagłe jak samo zaśniecie, ale z drugiej strony czułem się
wypoczęty i ogólne samopoczucie się poprawiło. Wstałem i przeciągnąłem się. Nóż
i pistolet wróciły na swoje miejsca, a ja ziewając wyszedłem z pokoju. Pierwsze
co rzuciło mi się w oczy, to to, że paliły się światła. Oznaczać to mogło tylko
tyle, że pora jest już późniejsza, albo bardzo późniejsza. Ruszyłem w stronę
stołówki żeby się przekonać.
Zegar wskazywał godzinę
dwudziestą drugą. Wiedziałem mniej więcej o jaki las chodzi i wiedziałem, że
jeżeli zaraz nie wyjdę to nie będę miał szans dotrzeć tam na czas pieszo,
chociaż nie wiem jakbym chciał. Droga powrotna nie stanowiła już problemu, ale
teraz kluczowym sojusznikiem był czas. A ten nie pozwalał mi na dłuższe
ociąganie się. Zastanawiałem się czy jest z tego miejsca jakieś drugie wyjście.
Pokręciłem się nieco po parterze, starając się nie wzbudzać specjalnych
podejrzeń. Zauważyłem, że są jeszcze drugie drzwi, które prowadziły na tyły
budynku.
O dziwo były one otwarte, a
miejsce, w którym się znalazłem musiało być po prostu wyjściem ewakuacyjnym.
Nie miałem pojęcia dlaczego nikt go nie pilnował, ale znalazłem się na tyłach
szpitala, gdzie stały przepchane śmieciami kontenery oraz panował tak okropny
smród, że ciężko było złapać oddech. Pochyliłem się i przechodząc do bardziej
skradającego się trybu ruszyłem przed siebie. Nie obawiałem się za bardzo
patrolu ludzi Feline, bo wiedziałem, że tak naprawdę po tym jak przez miasto
przeszło Stado z pewnością nikomu nie będzie się śpieszyło na wieczorne
patrole. Strażnicy woleli obserwować okolicę zza bezpiecznych murów. Martwiłem
się nieco, że drzwi, którymi wyszedłem ktoś wykorzysta żeby wejść, albo będą
zwyczajnie zamknięte, ale wiedziałem, że w samym obozie wciąż jest masa
uzbrojonych ludzi, więc o katastrofę raczej ciężko.
Same miasto było opustoszałe.
Nie brakowało pojedynczych trupów, ale wyglądały one na niedobitki, którym albo
brakowało nóg, albo jeszcze większej części ciała, a także tych, które zostały
w tyle jedząc. Reszta została zebrana falą przez stado, które równie dobrze
mogło teraz iść w stronę Płocka. W sercu zakłuło mnie na samą myśl o tym.
Martwiłem się obozem, chociaż wiedziałem, że zostawiłem go w rękach Łapy, a ona
jak mało kto znała się na trzymaniu rzeczy w ryzach. Ominąłem kolejne osiedle,
wychodząc na drogę główną biegnącą na wschód. Zabiłem trzy trupy, które
wyjątkowo blokowały mi dalszą drogę i ich nie zabicie kosztowałoby mnie wiele
czasu. Poczułem się trochę jak na samym początku, kiedy to wybiegałem jeszcze
wystraszony z domu, nie mając na koncie ani żywej ani martwej duszy. A teraz
był kim innym. Zabijałem żeby przetrwać i żeby zapewnić to przetrwanie moim
ludziom. Nie wahałem się przed prawie niczym. Kiedyś, za czasów Królowego Mostu
miałem jeszcze takie wahania, ale teraz wyglądało to inaczej. Byłem pewien, że
jedyną drogą ochrony najbliższych było stanowcze działanie i zabicie problemu.
Do lasku doszedłem po około
godzinie. Księżyc w pełni sprawiał, że nie musiałem nawet używać latarki, co
dodatkowo mi pomogło w tym żeby nie rzucać się specjalnie w oczy. Nogi się
delikatnie pode mną uginały, a umysł zastanawiał się "co ja najlepszego wyrabiam?", ale dzielnie szedłem do przodu.
Postanowiłem zaufać i spróbować negocjować z Krawcem. Nie byłem właściwie
pewien jakim jest człowiekiem. Ale wiedziałem jedno - był zupełnie inny od
moich tymczasowych przeciwników. Nie wiedziałem nawet czy do końca go tak
nazywać, ale z drugiej strony przeczucie mówiło mi, że nim właśnie jest.
Gdy zagłębiałem się w drzewa,
przedzierałem przez krzaki, czułem coraz bardziej, że ktoś jeszcze tu jest. Nie
umiałem dokładnie tego opisać. Miałem broń w pogotowiu, ale zdawałem sobie
sprawę, że właściwie szedłem w nieznane i nie miałem zbytnio szans jeżeli to
rzeczywiście była zasadzka. Zwątpienie ciągnęło mnie do tyłu, ale ja dzielnie
szedłem do przodu.
Nagle usłyszałem szelest. Na
polanę wyszedł mężczyzna. Powstrzymałem się od odruchowego podniesienia
pistoletu. Mimo to wciąż trzymałem rękę w pogotowiu do wyciągnięcia broni i
nawet się przed tym nie ukrywałem. On jednak wydawał się być tak spokojny.
Ziała od niego tak niesamowita aura. Był ubrany w czarną kurtkę, czarne
spodnie, na dłoniach miał rękawiczki. Jego twarz była gładka, co sprawiało, że z
jednej strony wyglądał bardzo młodo, ale z drugiej miał tak mocno zarysowaną
szczękę, że ciężko było nie nazwać go mężczyzną. Jego włosy miały nieduży
przedziałek, który rozdzielał je na lewo i prawo po obu stronach jego twarzy. Nie było po nim widać niczego.
- Przyszedłeś – zauważył. Miał
bardzo niski głos.
- To dziwne miejsce
na spotkanie.
- Mogłem przyjechać do twojego nowo powstałego
obozu – powiedział, bez problemu wskazując ten fakt – ale nie w tym rzecz. Chciałem z Tobą pogadać na dosyć neutralnym
gruncie. Zapytasz dlaczego, dosyć neutralnym? Ponieważ wszystko dookoła jest
pod moją kontrolą. Ale nie jestem tyranem ani wrogiem. Jestem sojusznikiem,
którego musisz po prostu zrozumieć – zaczął bezpośrednio.
- Sojusznikiem? Nie
wiem właściwie kim jesteś i za kogo cię uważać – powiedziałem
ostrożnie.
- Jedynym wrogiem w
okolicy jest Wanda i jej ludzie. Reszta jest dla mnie neutralna. To, że
pomogłem tobie i twoim ludziom nie oznacza, że zrobiłem to żeby się
zaprzyjaźnić. Zrobiłem to żeby zadać cios Wandzie. Reszta to tylko dodatek – powiedział.
- Całkiem wygodne
wyjaśnienie. Dlaczego tak się na nią uwziąłeś? – zapytałem.
- Zabiła wielu
moich ludzi. Bez większego powodu, dla zwykłej satysfakcji i marnych zapasów. A
takich rzeczy nie przepuszczam płazem. Zresztą jesteśmy bardzo podobnymi ludźmi
– wytłumaczył.
Staliśmy teraz o parę kroków od siebie. On wyprostowany i pewny siebie, ja
lekko przygarbiony i gotowy do akcji. Mogłem go zabić w tym momencie. Ale to
nie mogło się tak skończyć.
- Czego ode mnie
chciałeś? – zapytałem.
- Współpracy – odpowiedział prawie
natychmiast.
- Na jakich
zasadach i czemu ze mną? Odpowiadam pod Toruniem czy tego chcę czy nie.
Dlaczego nie zawrzesz takiego paktu z Dziarą? – zapytałem coraz
ciekawszy tego wszystkiego.
- Toruń i
Inowrocław to tak duże miejsca, że z nimi akurat przeprowadzę negocjacje. Ale
po drodze mogę już zacząć budować sojusze i postanowiłem zacząć od najcięższego
– czyli tego z tobą. Wiem, że pojawiam się znikąd i żądam różnych rzeczy, ale
chyba to nie będzie nic złego. Bo teraz też jakbyśmy żyli w sojuszu, tylko od teraz
byśmy nie musieli się siebie bać. Moglibyśmy nawet sobie jakoś pomagać.
- Musi być jakieś
ale.
- Prowadzę wiele
badań, z chęcią się podzielę swoimi wynikami i z waszą pomocą uda nam się
odbudować to wszystko. Albo dostosować ludzi do tego stopnia, że nie będę
musieli obawiać się martwych – powiedział – Ale
jest takie, że każdy obóz, oprócz Torunia, musi dostarczyć mi kogoś, kto będzie
moim zakładnikiem, na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak. Jakby jednak
wszystko się udało to będą oni bezpieczni. Jak osiągniemy wspólnie jakieś cele
to będziemy mogli pomyśleć o usunięciu tego ograniczenia. To jedyny poważny
warunek. Dodatkowo domagam się współpracy na wysokim poziomie, wtedy nikomu nic
się nie stanie, a my szybko staniemy na nogi.
Spojrzałem na niego
ostro. Czuł się tak pewnie jakby mógł rozdawać wszystkie karty i widział jaka
karta ląduje teraz na stole. Dlaczego?
- Czemu Toruń nie
musi nikogo dostarczać? – zapytałem.
- Bo sam sobie
wziąłem jednego z ludzi z Torunia. Ba, mógłbym go zaliczyć od razu za twój
obóz, ale to byłoby za proste…
- Co masz na myśli?
– zapytałem
czując się niepewnie.
- Zanim odpowiem muszę wiedzieć czy masz
jakieś pytania i czy podjąłeś jakąś decyzję – powiedział.
- Jak mówiłem – to
nie jest moja sprawa. Ja nie szukam kłopotów i dziękuje za to co twoi ludzie
zrobili w Grudziądzu. Ale to Toruń ma ostateczne zdanie. Ja osobiście ci nie
ufam ani trochę – powiedziałem szczerze.
Krawiec się zaśmiał.
- To bardzo mądrze
z twojej strony. Myślę, że jakbyś szepnął w najbliższym czasie parę miłych
słówek w Toruniu czy Inowrocławiu to wyszłoby na dobre. Nie chciałbym, żeby coś
złego spotkało mojego sojusznika – odpowiedział z nieukrywaną groźbą.
- Złego? – zapytałem kładąc
dłoń wyraźnie na rączce pistoletu.
- Złego. Stado jest
teraz naprawdę blisko Płocka. Mogę je bez problemu odciągnąć, ale nie wiem czy
zdążę przenieść wiadomość do moich ludzi, którzy kierują biegiem stada…
Chciałem
coś powiedzieć, ale zanim wypowiedziałem chociaż słowo, to przemówił znowu on.
Przez całą rozmowę wyraz jego twarzy się nie zmieniał. Zupełnie jakby to co
widzę wciąż było maską.
- Ernest. On jest
moim zakładnikiem – powiedział. Przez dwie sekundy to do mnie nie doszło.
- Ty skurwielu… - powiedziałem
podchodząc krok bliżej i sięgając po pistolet. Wyciągnąłem go naprawdę szybko.
Wycelowanie w niego nie sprawiło mi też żadnych problemów. Ale wtedy usłyszałem
jak z okolicznych krzaków, nagle, zupełnie znikąd, pojawia się prawdziwa fala
tych samych dźwięków. Metalicznych pstryknięć. Nagle naokoło mnie rozjaśniło się
około trzydziestu punktów, które trzymały w rękach małe lampy. Cała polana
rozjaśniła się oślepiającym blaskiem.
- Możesz mnie
zastrzelić, tylko pytanie co dalej. Moi ludzie może i nie przepadają za bronią
palną, ale umiemy z niej korzystać. Nie wyszedłbyś z tego żywy, a Twoi ludzie
cię potrzebują. Pomyśl jakby się zachowali jakbyś nie wrócił na noc do obozu.
Jakby poradzili sobie w Płocku bez ciebie. Dlatego odłóż broń i odejdź. Znasz
zasady. Jeżeli jutro w tym miejscu nie pojawi się zakładnik to przejdziemy
do nieco chłodniejszych stosunków. Tego możesz być pewien – powiedział, po czym
nie czekając na moją reakcję odwrócił się i machnął ręką. Światła momentalnie
zgasły, prawie tak szybko jak się pojawiły.
Stałem osłupiały przez kolejną
minutę. Nie wiedząc co o tym myśleć i co z tym zrobić. A następnie odwróciłem
się na pięcie i pogrążony w myślach ruszyłem do obozu Feline.
Konkret, ostatnio zastanawiałem się dlaczego nie ma apo, a tu dziś wchodzę i zdziwko że nowy rozdział apo :-D. Teraz przechodząc do apo. Bardzo fajny, długi rozdział. Miło się go czytało lecz osobiście czuje pewien niedosyt przez tom książek "przegląd końca świata", jeżeli bumbo nie czytałeś to serdecznie polecam :-P
OdpowiedzUsuńA obczaję, jak coś w klimatach apokalipsy to na pewno mi się spodoba ;)
UsuńKsiążka mówiąca o blogerach uwikłanych w narodowy spisek. Akcja dzieje się w Ameryce gdzie wiele terenów jest opuszczonych z powodu pandemii zombie. Książka jest osadzona w przyszłości gdzie technologia naprawdę poszła do przodu. Krótki opis tej trylogii książek :)
UsuńJedna uwaga, którą zawszę wyłapię. 'Dziękuje' zamiast 'Dziękuję'. Ten jesen ogonek jest ważny :/
OdpowiedzUsuńDobra. A teraz co do fabuły. Nie wiem jak rozwinie się wątek Zszytych w przyszłości, ale chwilowo nie podoba mi się wątek wykorzystywania członków obozów i 'pobór' zakładników. Nie rozumiem co chcą osiągnąć, ale zwyczajnie ich działania są niezrozumiałe. W tym śmierć Anny.
I czekam na powrót innych wątków. W tym Łapy i Bobra. Tak samo z Benem i jego badaniami. Chwilowo bardzo dużo rzeczy ucichło, ale jestem pewien, że za moment ze wszystkim powrócisz.
Mam jeszcze wrażenie, że zakończenie tego tomu będzie... spokojniejsze. Że nie wydarzy się wiele, ale będzie początkiem wydarzeń w następnym tomie.
Powodzenia z weną! :3
Bardzo cenię sobie uwagi gramatyczne bo orłem nigdy nie byłem ^^
UsuńCo do Anny to motyw dlaczego została zabita zostanie wyjaśniony pod koniec tego tomu, jakoś w 25 rozdziale o ile mnie plany nie mylą. Więc z tym spokojnie ^^ Co do zakładników w sumie z jednej strony okej to może być nie zrozumiałe, ale tutaj chodzi o zwykłą kontrolę. Wiadomo, że Bobru albo nie zrobi niczego, albo zrobi coś bardzo głupiego, a Czarek jest ciekawym graczem w tej "grze" i z pewnością wykorzysta obie sytuacje. Bo jak Bobru nic nie zrobi to po prostu będzie na nim żerował, a jak coś zrobi to go ukarze ;)
Łapa aktualnie zeszła nieco na drugi plan, bo została ciężko ranna w walce w Płocku (straciła co najmniej oko i nie wiadomo czy przeżyje). Ben też odegra jeszcze znaczącą rolę, chociaż niekoniecznie w tym tomie.
Zakończenie nie będzie miało super fajerwerków. Będzie raczej takie przedstawienie rozsypki i strachu.
Dziękuje i liczę, że wena mnie nie opuści ^^