Rozdział 18, kolejny z perspektywy Zuzy. Jest to bardzo długi rozdział, który może i sam w sobie nie jest bardzo istotny fabularnie (chociaż pod koniec pojawi się coś bardzo ważnego), ale i tak myślę, że jest ciekawym opisanie przygody. No i dochodzę powoli do swojego limitu rozdziałowego, ale postaram się naprawdę przyspieszyć pracę. Z nożem na gardle zawsze lepiej się pracuje ;) Zapraszam do czytania oraz komentowania po przeczytaniu i jakbyśmy nie usłyszeli się za pięć dni to sprawdzajcie fanpage: https://www.facebook.com/MrBobru (znajdziecie tam na pewno potrzebne informacje)
POV:
Zuza - Rozdział 18 - Dzień 6-7
Bobru - Dzień 6-7 - Jest w drodze do Płońska
Irek - Dzień 6-7 - Jest w Toruniu
------------------------------------------------------
Rozdział 18: Dla dobra ogółu (ZUZA)
- Stan ciężki. Pomimo zatamowania krwawienia,
nie odzyskuje przytomności. Kula mogła uszkodzić mózg. Jeżeli tak to już z tego
nie wyjdzie. Potrzebuje lepszej aparatury. Odłamki kuli mogły ukryć się gdzieś
głębiej. To cud, że ona w ogóle żyje – powiedziałam wycierając ręce w
szmatkę podaną przez Józefa. Gdy rozmawiałam o medycynie stawałam się prawie
taką gadułą jak Mpd.
- Ta dwójka uciekła.
Nic na to nie poradzimy, przynajmniej na razie – westchnął Józef.
- Co teraz? Będzie tak
po prostu leżała? – zapytała Młoda. Jej twarz, z typowej dla niej bladości,
przeszła w głęboką czerwień. Oczy miała mokre od łez. Ale głos jej nie drżał.
Pomimo oczywistej beznadziejności sytuacji ta starała się pokazać, że nie
poddaje się. Podobnie jak leżąca na ziemi siostra.
- Musimy zdobyć parę
potrzebnych rzeczy. Przeszukać miasto, zdobyć narzędzia, jakiś środek
znieczulający, leki… - włączył się Medyk, który odpalił papierosa. Na jego
twarzy widać było zmęczenie. Przez ostatnią godzinę walczyliśmy o utrzymanie
Łapy przy życiu. Dodatkowo Medyk został postrzelony. Rana była jednak
powierzchowna i zdążył już sam sobie ją opatrzeć.
- Mogę pomóc – wtrącił
tajemniczy nieznajomy, który uratował nas, bezinteresownie atakując tutejszych
chłopaków.
- Ja też – odezwał
się Emil.
- Ty… Ty… - Młoda
spojrzała na niego nienawistnie. Widać było, że kipi z niej czysta odraza do
przywódcy tubylców.
- Daj spokój Młoda.
Gdyby nie on, wszyscy moglibyśmy leżeć już martwi. Kupił nam wiele czasu i
przeciwstawił się swoim ludziom. Wybrał nas, nie widzę powodu, żeby mu nie
ufać.
- Nie wiem co w nich
wstąpiło. Nie byliśmy takimi ludźmi… A przynajmniej tak mi się wydawało – powiedział
poprawiają okulary na nosie – Pomogę wam.
Chociaż tyle mogę zrobić.
Westchnęłam
ciężko. Mijając Mpd podeszłam do miejsca, w którym spaliśmy i sprawdziłam jak
czuje się Sara. Ta przespała całą sytuację i chociaż zamieszania i krzyków było
sporo, to wciąż spała. Paradoksalnie jej rana też była niebezpieczna i jej stan
nie był do końca stabilny. Łapa wcale nie była jedyną poszkodowaną, która teraz
znajdowała się w budynku. Obie jednak wciąż oddychały i miałam nadzieję
uratować je obie. Gdy zmieniałam okład na nowy podszedł do mnie tajemniczy
nieznajomy.
- Chyba jeszcze się
nie poznaliśmy – powiedział. Jego głos był głęboki i kojący. Byłam pewna,
że gdyby był lektorem to uwielbiałabym słuchać rzeczy czytanych przez niego – Marcin.
- Zuza – podałam
mu dłoń, którą zdecydowanie, ale nie za mocno, uścisnął.
- Nie wiem czy wiesz,
ale w okolicy jest szpital. Zauważyłem go gdy kręciłem się po okolicy. Myślę,
że tam warto będzie uderzyć – zaproponował.
- Mogę zapytać
dlaczego nam pomagasz? – przerwałam mu, zbyt ciekawa tego, żeby pominąć
taką informację.
- Wierzę w dobro na
tym świecie. Wkradłem się tutaj, żeby zobaczyć kto tu urzęduje i gdy zobaczyłem
jak tamten chłopak celował do bezbronnego człowieka, a reszta z was stała tak
ze strachem widocznym z daleka, postanowiłem zainterweniować – wytłumaczył
– I widzę, że nie myliłem się.
Przynajmniej co do was… - te ostatnie słowa dodał pod nosem. Czułam, że nie
były skierowane do mnie.
- Spore ryzyko.
Jesteśmy wdzięczni, ale wciąż nie wiem czy bym tak zrobiła – powiedziałam.
- Widzisz w takich
czasach trzeba w coś wierzyć. Ty też na pewno w coś wierzysz. Masz jakiegoś
anioła stróża, który czuwa nad tobą i mówi ci co jest słuszne, a co nie – podrapał
się po brodzie.
- Może. Teraz jednak
musimy iść. Anioł Stróż Łapy chyba przyspał, bo jest umierająca – ucięłam
temat.
Marcin
stał jeszcze chwilę przy mnie po czym ruszył w stronę wyjścia. Miałam nadzieję,
że po prostu chce poczekać na mnie na zewnątrz, a nie, że rusza w swoją stronę.
Gdy wzięłam potrzebne rzeczy i przepakowałam mój plecak, tak żeby było w nim
więcej miejsca na lekarstwa, zaczęłam szukać Emila. Ten był już gotowy. Miał na
plecach coś przypominającego połączenie plecaka i torby turystycznej. Wspólnie
poszliśmy w kierunku wyjścia, gdzie parę minut temu zniknął Marcin.
Gdy
wyszliśmy na zewnątrz zauważyliśmy mężczyznę stojącego przy tylnej furtce.
- Gotowi? – zapytał.
Pokiwaliśmy głowami. Otworzyliśmy ostrożnie tylne wyjście i po kolei zaczęliśmy
schodzić w dół zboczem wzgórza.
- Idziemy na piechotę?
– zapytał Emil.
- To dosyć niedaleko –
zauważyłam.
- Tak, ale nie
przydałoby się wziąć naprawdę sporo tych wszystkich leków? Jak już tam i tak
idziemy, moglibyśmy zapakować trochę więcej tego wszystkiego – powiedział
okularnik.
- Pomysł nie głupi – stwierdził
Marcin – Zobaczymy czy znajdziemy jakiś
pojazd przed szpitalem. Ważne, żeby wziąć te najważniejsze rzeczy. Reszta to
tylko opcjonalna sprawa.
Zeszliśmy
kamienny schodkami, omijając miejsca, w których mogły być pułapki. Nie byłam
pewna, czy koledzy Emila czegoś nie założyli bez naszej wiedzy, a jedyne czego
nam brakowało to trupy na naszej głowie. Schodząc ze wzgórza widać było jakim
dobrym punktem ono jest. Co prawda nie miałoby ono specjalnego sensu, gdyby nie
zabudowania, które osłaniały go przed główną częścią ulicy, ale całe szczęście
ta była zablokowana bramą.
- Właściwie to wy
pobudowaliście te mury otaczające wzgórze? – zapytałam Emila.
- My i ci co byli tu
wcześniej. Ale konstrukcja i tak jest kiepska. Przydałaby się tu ekipa
budowlana z prawdziwego zdarzenia – powiedział.
Z tego co zrozumiałem właśnie tacy ludzie i materiały miały
przyjechać z Inowrocławia. Byłam ciekawa jak ten obóz może wyglądać za jakiś
czas.
- Szczerze wydaje mi
się, że mogliście wybrać nieco lepiej to miejsce. Oczywiście jeżeli planujecie
zrobić większy obóz – włączył się do rozmowy Marcin.
- Co masz na myśli? – zapytałam.
- Kawałek na zachód,
zaraz pewnie będziemy to mijać, jest stare miasto. Ściśnięte budynki, pomiędzy
którymi jest duża przestrzeń do życia. A same budynki nadawałby się idealnie do
zasiedlenia gdyby je nieco oczyścić – wytłumaczył.
- Pewnie pomyślimy o
czymś takim jak sytuacja w końcu się uspokoi – powiedziałam.
Wzgórze
zaczęło rosnąć za nami powoli. Wkroczyliśmy na ulice. Zombie zauważyliśmy
prawie od razu. Zamilkliśmy i przeszliśmy do pozycji zgarbionej i nieco
przykucniętej, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zombie powoli szły w naszym
kierunku, były to jednak pojedyncze sztuki. Każdy wyglądał inaczej i wydawało
się, że przeszedł zupełnie inną drogę przed, a także po śmierci. Kobieta, którą
mijaliśmy miała zlepione włosy od zmieszanej krwi i wymiocin. Jej policzek i
duża część szyi była odsłonięta, pokazując przegniłe ścięgna i mięśnie. Kawałek
dalej za nią, człapał w naszą stronę mężczyzna. Miał wygiętą nogę, którą
powłóczył za sobą, a z brzucha zwisały mu, lekko wystające, flaki. Mijając ich
zobaczyliśmy przed nami mężczyznę, który miał wyjątkowo zielony odcień skóry.
Szczególnie to było widoczne na czole, które było napięte i wyglądało jakby
zaraz miało się rozerwać i pęknąć.
Dalej
był młodszy chłopak z paskudnie rozerwanym gardłem, sama górna część ciała
mężczyzny, czołgającego się z wyciągnięta w naszą stronę ręką, a także korpus
bez rąk człapiący powoli i wyciągający głowę. Nie chciałam się im zbytnio
przyglądać, bo widok z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych. Emil
podzielał moją niechęć, bo patrzył bardziej na ziemię niż na stwory, ale Marcin
był zdecydowanie bardziej uważny. Rozglądał się, odpychając trupy, które
podchodziły za blisko. Zastanawiałam się jak dowódca Zszytych mógł pracować z nimi
gdy robił swoje badania. Nie dość, że było to niebezpieczne, to jeszcze
naprawdę trzeba było mieć mocne nerwy.
Wyszliśmy
na drogę, która z jednej strony była usiana budynkami, a z drugiej linią
drzewek oraz sporym pasem zieleni. Zastanawiałam się jak daleko jeszcze do
celu, więc gdy zombie zostały z tyłu, a te przed nami były znacznie mniej
liczne, to zapytałam.
- Niedaleko – odpowiedział
Marcin. Było ciemno, chociaż dzisiejszą noc i tak można było zaliczyć do
jasnych. Księżyc świecił i sprawiał, że nie musieliśmy nawet specjalnie używać
latarek, tak długo, jak byliśmy na dworze – W
sumie to dobra okazja, żeby nieco się poznać.
- Myślałam, że mamy
już to za sobą.
- Tak, znamy swoje
imiona, ale czy nie warto poznać czegoś więcej? Ja przed wybuchem zarazy
pracowałem w biurze obsługi klienta – przyznał.
- Ja studiowałem – powiedział
Emil.
- Byłam chirurgiem.
- W sumie to było
głupie pytanie. Przecież zajęłaś się ranną, to było pewne. A długo jesteście w
tej grupie, w której teraz jesteście? – zapytał ponownie mężczyzna.
- Spotkaliśmy się trzy
dni temu – odpowiedziałam.
- Kiedy zaatakowała
obóz mój i moich znajomych. No ale, chyba na dobre wyszło, patrząc jakie się z
nich chujki okazały – stwierdził Emil.
- Ja w sumie
podróżowałem sam od dawna. Nie miałem nigdy zbyt wielkiego szczęścia co do
ludzi.
- Podróżowanie samemu
nie jest takie głupie – wtrącił Emil – Poza
problemem ze spaniem to jesteś mniej zauważalny, zużywasz mniej zapasów, a
właściwie ludzie są… - jacy są ludzie się nie dowiedziałam, ponieważ, gdy
chłopak kończył mówić, usłyszeliśmy strzał dochodzący z drogi przed nami.
Marcin zareagował odruchowo łapiąc Emila pod pachę i biorąc mnie za rękę, a
następnie szarżując w stronę pobliskiego murku. Był szybki. Gdy całą trójką
kucaliśmy za osłoną kazał nam zostać na ziemi, a sam delikatnie się podniósł i
wychylił.
- Światła – wyszeptał.
Trupy z okolic doskonale pokazywały, z której strony mamy spodziewać się
niebezpieczeństwa. Zaczęły podążać w kierunku, w którym szliśmy, lgnąc do
hałasu.
- Co robimy? – zapytał
Emil.
- Mogę do nich wyjść i
zobaczyć, co chcą – zaproponował mężczyzna.
- Oszalałeś?! – powiedziałam
znacznie głośniej niż planowałam, co spotkało się z uciszeniem mnie dłonią. Gdy
Marcin wychylił się raz jeszcze, żeby zobaczyć czy mój głos nie zdradził naszej
pozycji, kontynuowałam – Przecież to
pewnie jacyś bandyci, zabiją cię.
- Wy nie zabiliście – zauważył.
- Ale… - zaczęłam.
- Was też nie znałem –
odpowiedział na pytanie, którego jeszcze nie zdążyłam zadać. Zagryzłam
wargę. Posłuchaj… usłyszałam głos w
głowie – Podobno szukacie ludzi. Jeżeli
ich ominiemy mogą dotrzeć do obozu i narobić szkód. Jeżeli czegoś szukają to
wskaże im drogę, a jeżeli mają złe zamiary to po prostu ucieknę. Możecie mi
zaufać?
- Uciekniesz przed
pociskiem? – zapytałam zrezygnowana.
- Jestem szybki – powiedział,
po czym zdecydowanie szybciej, niż się spodziewałam, wstał i podbiegł w stronę
światła. Nie trzeba było czekać długo. Po chwili światła latarek zaświecił na
chodniku niedaleko nas, rzucając długi cień na postać Marcina. Bałam się
wychylić, zdecydowanie nie ufałam ludziom tak, jak on, więc jedynie słuchałam tego
co się dzieje. Emil ponownie zachowywał się podobnie do mnie.
- Hej, szukacie
czegoś? – zapytał nasz nowy przyjaciel.
Przez chwilę panowała cisza, przerwana jedynie jękiem
zombie, a po chwilę dźwiękiem kilku uderzeń i upadającym ciałem. Jęk trupa
zamilkł.
- Coś za jeden? – krzyknął
jakiś chłopak.
- Łapy do góry – dołączył
się krzyk kobiety.
- Uważajcie reszta!
Może być ich więcej! – wydarł się kolejny głos, zdecydowanie bardziej męski
od głosu chłopaka
- Po co te nerwy?
Wyszedłem bo wyglądacie na zagubionych i chcę wam pomóc. Szukacie czegoś
konkretnego? – głos Marcina był donośny i chociaż nie krzyczał, to słychać
go było bardzo dobrze.
Kolejna
chwila milczenia.
- Zgubiliśmy się z
rodziną – powiedział w końcu mężczyzna.
- Okej… Czego
szukacie? – zapytał Marcin. Zaryzykowałam wychylenie się. Zobaczyła trójkę
stojąca przed Marcinem, który miał podniesione ręce. Jego dzida była
przewieszona przez plecy. Przez snop światła nie mogłam zobaczyć twarzy, albo
jakichś szczegółów postaci, ale nie było wątpliwości, że ich nie znałam. Grupa
składała się z mężczyzny i kobiety w podobnym wieku i chłopaka, który wyglądał
na nastolatka. Widziałam, że celują do Marcina, chociaż ten spokojnie stał z
podniesionymi rękoma.
- Drogi na zachód. Nie
mamy kompasu ani nic, trzymaliśmy się do niedawna pewnego szlaku, ale był on
zablokowany i nie mogliśmy znaleźć dalszej drogi. Przyjechaliśmy do tego miasta
i teraz jesteśmy w kompletnej dupie – wyjaśnił mężczyzna.
- Wystarczy, że będzie
trzymać się rzeki. Szukacie może jakiegoś konkretnego miejsca? – zapytał
rzeczowo Marcin.
- Obozu.
Jakiegokolwiek, gdzie znajdę bezpieczeństwo i ochronę dla mojej rodziny – powiedział.
- Jedźcie, a
znajdziecie. Jestem pewien, że nie ominiecie Torunia. Jest tam duży obóz w
miejscu Starego Miasta. Aż dziwne, że o nim nie słyszeliście.
- I dojedziemy tam
wzdłuż rzeki? – zapytała kobieta, jakby nie do ufała jego słowom.
- Tak. Miniecie po
drodze parę innych miast, ale Toruń chyba poznacie, zresztą wieczorem świeci
się z daleka. Prawie na pewno wpadniecie na jakiś patrol po drodze, więc nie
bójcie się ludzi. Mało w tamtej okolicy bandytów, za duże niebezpieczeństwo ze
strony obozu.
Na
ulicy przez chwilę zapadła cisza.
- Dziękujemy – powiedział
w końcu mężczyzna. Zobaczyłam, że opuścił broń. Jego rodzina poszła w jego
ślady.
- Nie ma problemu.
Trzeba sobie pomagać prawda. Jeżeli już o tym mowa, widzieliście może gdzieś w
okolicy działający wóz? Nie szukam transportu tylko czego, w czym mógłbym
przewieźć większą ilość rzeczy.
- Samego pojazdu nie
widzieliśmy, ale popróbujcie z autami zaparkowanymi przed większymi budynkami.
Ludzie rzadko je sprawdzają i tak znaleźliśmy nasze dwa poprzednie auta – powiedział
życzliwie.
- Dzięki. Powodzenia
na drodze – odpowiedział Marcin.
- Przyda się. Nawzajem
– po powiedzeniu tego rodzina wróciła do pojazdu i po chwili odjechała w
stronę, w którą szliśmy. Wyszliśmy z Emilem zza muru.
- Mówiłem, że nie
będzie tak strasznie – powiedział z uśmiechem.
- Jesteś szalony – zaśmiałam
się pod nosem.
- Możemy już iść? – zapytał
Emil.
Kiwnęłam głową. Ruszyliśmy dalej wzdłuż uliczki. Droga, aż
do samego szpitala, była w pozostałej części względnie bezpieczna. Poza trupami
w niedużych ilościach, nie spotkaliśmy niczego niebezpiecznego. Zgodnie z radą
spotkanej grupy sprawdzaliśmy niektóre wozy, ale nie mieliśmy tyle szczęścia co
oni. Do samego celu naszej podróży nie znaleźliśmy żadnego.
Gdy
stanęliśmy przed bramą wjazdową, która była zamknięta, naszym oczom ukazał się
dwuczęściowy, spory budynek, przed którym znajdowało się ogromne pole
przestrzeni, którego są sporą część zajmował parking.
- Może tutaj się nam
poszczęści – powiedział Marcin.
- Dasz radę otworzyć
tą bramę? Mam małe problemy z nogą, Emil też jest w kiepskiej kondycji – poprosiłam
go.
Mężczyzna bez słowa podszedł do bramy. Sprawnie wspiął się i
przeskoczył na drugą stronę. Chwilę świecił latarką, a następnie pociągnął za
coś, co musiało być zamkiem i z niedużym szmerem, który przebiegł echem po
okolicy, otworzył wejście.
- A co jeżeli ktoś tu
jest? – zapytał Emil.
- Nie wydaje mi się.
Przynajmniej nic zorganizowanego. Nie widać śladów w trawie, parking jest
całkowicie zawalony, a nie wygląda żeby ktoś tego pilnował – powiedział
wskazując kolejno przestrzeń przerośniętej zieleni oraz miejsce do parkowania
aut, na którym rzeczywiście nie było widać żadnego porządku – No dawajcie, chyba nie przeszliśmy tyle,
żeby teraz zrezygnować…
Nieco
niepewnie ruszyłam na przód. Emil oddychał głośno, nie byłam pewna czy ze
strachu, czy z emocji. Ruszyliśmy wyłożonym kostką brukiem w stronę parkingu.
Gdzie-nie-gdzie widać było zaschnięte dawno ślady krwi, a także pojedyncze
ciała, które bez wątpienia musiały tu leżeć od dawna. Rozglądałam się
ostrożnie, o ile nasz towarzysz wyglądał na pewnego siebie, to ja obawiałam
się, że w każdym momencie może pojawić się przeciwnik, który nas zaatakuje.
- Co jeżeli to
zasadzka? – usłyszałam męski głos. Odwróciłam się, ale Emil nawet na mnie
nie patrzył. Rozglądał się niepewnie na boki. To nie był też głos Marcina. To
był głos z mojej głowy. Czy to możliwe,
że nasz nowy towarzysz prowadzi nas w zasadzkę? Nie chciałam dopuszczać do
głowy takiej myśli. Przecież byliśmy w takiej rozsypce, że mógł bez problemu
pokonać nas w naszym obozie. Nie zrobił tego jednak. Odrzuciłam takie odczucia
na bok, odetchnęłam głęboko i przyspieszyłam nieco.
- Cholera dużo tych
aut – zauważył obiekt moich obaw.
- Któreś na pewno
działa – stwierdził Emil.
- Myślę, że nawet
większość. Wygląda na to, że ewakuacja w tym miejscu nawet się nie zaczęła. Kto
wie czy to nie było jedno z pierwszych miejsc wybuchu zarazy – zastanowił
się na głos mężczyzna.
- Czemu tak myślisz? –
zapytałam go zdziwiona.
- Brak śladów
ucieczki. Myślę, że ludzie tutaj mogli nie wiedzieć o tym, co się właściwie
dzieje, dlatego tylko parę samochodów próbowało stąd wyjechać, ale było już za
późno. Zresztą to jedno z bardziej pustych miast, jeżeli chodzi o trupy.
Widywałem bardziej niebezpieczne wioski – wytłumaczył. Jego słowa miały
sporo sensu.
Przeszliśmy
się wzdłuż kolumny aut, sprawdzając je po kolei. Marcin zaglądał przez szybę
kierowcy jakby szukał czegoś konkretnego. W końcu zatrzymał się przy jednym z
terenowych aut na dłużej i zauważając coś sięgnął do plecaka. Po chwili
poszukiwań wyciągnął coś, co przypominało wygięty wieszak. Poprosił mnie o nóż,
który mu podałam. Biorąc latarkę w usta, chwycił nóż i delikatnie podważył
szybę, sprawiając, że powstała mała szpara. Oddał mi broń, po czym przez około
minutę mocował się z drutem trzymanym w ręce. Wyginał go i kształtował, na coś
w rodzaju rączki z pętelką na końcu. Ostrożnie przełożył wynalazek przez
powstałą szparę i po chwili mocowania się drzwi stały otworem.
- Przydatna
umiejętność – zauważył Emil.
- Wsiadajcie.
Podjedziemy pod wejście.
- Czemu wybrałeś ten
wóz? Bo jest parę większych – wskazałam coś w rodzaju małego ambulansu
stojącego parę aut dalej.
- Dlatego – powiedział
sięgając do stacyjki i pokazując nam kluczyki. Ponownie zaskoczył mnie swoim
logicznym i spokojnym myśleniem. Wsiedliśmy, ja na siedzeniu pasażera, Emil z
tyłu, a Marcin za kierownicą. Pojazd z początku odmawiał posłuszeństwa, ale gdy
nieco się rozgrzał ruszył. Bak był w połowie pusty. Marcin ostrożnie wykręcił i
pokonując krawężnik przejechał przez trawnik, mknąc w stronę drzwi wejściowych.
Chwilę później wychodziliśmy już z pojazdu, obserwują górujący nad nami
budynek.
Zakurzona
szyba od drzwi wejściowych sprawiała, że nie widać było, co jest po drugiej
stronie.
- Gotowi? Trzymajmy
się razem, jak zrobi się gorąco to uciekamy. Nie patrzcie wtedy nawet na to
auto. Po prostu uciekajcie do obozu – powiedział Marcin.
Kiwnęliśmy głowami. Marcin, wyciągając swoją włócznię,
podszedł do drzwi. Ja nie czując się tak
pewnie sięgnęłam po pistolet, a w drugą rękę wzięłam nóż. Emil trzymał tylko to
drugie. Wejście nie należało do najprostszych, zawiasy kompletnie odmawiały
posłuszeństwa i całą szklaną płytę trzeba było wręcz wyłamać. Na szczęście
Marcin dał sobie z tym radę. Weszliśmy do opustoszałego holu. Promienie latarek
zatańczyły po ścianach. Wszędzie leżały trupy. Zapach był nie do wytrzymania,
od razu zasłoniłam koszulką twarz, bo nie chciałam czuć tego smrodu. Emil nawet
się nie hamował, odbiegł na bok i zwymiotował.
- Cholerna konserwa – mruknął
Marcin – Te trupy kumulowały się tutaj od
miesięcy, ten zapach, uch – westchnął patrząc na kolejną falę wymiotów
wydobywająca się z ciała Emila – Młody
może zostaniesz tu? Popilnujesz auta, nam nie powinno długo zejść. Weźmiemy co
się przyda i zaraz tu wrócimy.
Emil
tylko machnął ręką żebyśmy szli, po czym sam pobiegł w stronę wyjścia i świeżego
powietrza. Smród był tak gryzący, że aż oczy zachodziły mi łzami. Przecierałam
je, ale niewiele to dawało. Byliśmy teraz w sporej recepcji. Na lewo i prawo
rozchodziły się korytarze, a za recepcją było widać dwie kabiny z windą. Marcin
ruszył pierwszy, a ja szłam kawałek za nim. Zauważyliśmy na ścianie coś, co
przypominało mapę budynku. Zaświeciłam na nią, a on szybko przejechał palcem po
spisie pokoi.
- Pomieszczenia
służbowe – zauważył tabliczkę, mówiącą o istnieniu takiego obszaru na
trzecim piętrze – i magazyn – dodał
pokazując kolejną, tym razem związaną z podziemiami budynku – Najlepiej by było, gdybyśmy się rozdzielili,
ale nie wiadomo czy jest tu bezpiecznie. Zróbmy to szybko.
Rozejrzałam się, świecąc
latarką po ścianach. Nigdzie nie było widać przejścia na górę, ale te okazało
się być nieco ukryte, w małym korytarzu na lewo od wind. Wyszliśmy powoli na
klatkę schodową. Nasłuchiwałam najlepiej jak mogłam i ostrożnie wchodziłam za
każdy kolejny zakręt, ale szpital wydawał się opustoszały.
- Pewnie nic nie
znajdziemy… - powiedziałam szeptem, gdy wspinaliśmy się z drugiego piętra,
na trzecie.
- Dlaczego tak
uważasz? – zapytał Marcin.
- Nikt by nie zostawił
takiego miejsca ot tak.
- Zdziwiłabyś się jak
wiele innych osób tak pomyślało, dzięki czemu to miejsce zostało nietknięte.
Zresztą zobaczymy – machnął ręką.
Dotarliśmy
na szczyt tej części klatki schodowej i pchnęliśmy drzwi prowadzące na trzecie
piętro. Wyszliśmy na korytarz. Od razu zobaczyliśmy dwójkę trupów, która w
stanie głębokiego rozkładu pełzła w drugą stronę. Gdy tylko przekroczyliśmy
próg oba trupy odwróciły się w naszą stronę. Jeden z nich nie miał dolnej
części ciała i pełzał powoli przy użyciu jedynej ręki, zostawiając za sobą
ciemny ślad. Jego towarzysz był cały, ale jego noga zginała się w dziwnym
miejscu, przez co szwendał się niezdarnie w naszym kierunku. Zanim w mojej
głowie powstała myśl, żeby ruszyć do przodu i zaatakować, to Marcin już się
rozpędzał. Zombie były powolne, dlatego
bez większych problemów rozpłatał głowę pierwszemu, po czym zdeptał z impetem
drugiego.
- Dziwne. Nie
spodziewałem się tutaj trupów – powiedział do mnie, gdy go dogoniłam.
- Mówiłam, że
powinniśmy uważać – powiedziałam.
- Masz rację. Chodź,
tędy dojdziemy do pomieszczeń służbowych – wskazał drogę.
Gdy
tylko przebyliśmy kolejny zakręt, zobaczyliśmy naprawdę długi korytarz, który
rozwidlał się na pokoje, rozsiane po prawej i lewej dosyć równomiernie. Po
chwili usłyszeliśmy krzyk. Był odległy, ale poniósł się echem po opustoszałych
korytarzach. Podskoczyłam ze strachu. Nawet Marcin drgnął gwałtownie.
- Emil? – zapytałam.
- Nie. Ktoś inny tu
jest. Możemy spróbować zgasić latarki – zaproponował.
Cały korytarz pokrył gęsty mrok. Jedynym źródłem światła
były pojedyncze snopy księżycowego światła, wpadające przez otwarte drzwi
pomieszczeń. Sam korytarz nie miał okien i za dnia, przed wybuchem apokalipsy,
musiał być oświetlany sztucznym światłem. Przylegliśmy z Marcinem do ściany i
trzymając jego rękaw, szłam do przodu.
- Na pewno
znajdziesz to pomieszczenie? – zapytałam
niepewnie.
- Mam taką nadzieję.
Bo teraz to nie jestem pewien.
Szliśmy. Nasze kroki
odbijały się cichym echem od kafelkowej podłogi. Drżałam. Przeszliśmy przez kolejny
jaśniejszy obszar i Marcin zatrzymał się.
- To tutaj – szepnął.
W jego głosie nie było takiej pewności jak przy wejściu do szpitala, co z
jednej strony mnie uspokoiło, bo teraz byłam pewna, że to nie zasadzka, ale z
drugiej wiedziałam, że gdyby nie on, to prawdopodobnie byłabym zbyt
przestraszona, żeby zrobić cokolwiek. Marcin nachylił się przy drzwiach i
pociągnął za klamkę. Wsunęliśmy się do środka pomieszczenia, starając się nie
narobić przy tym hałasu. Było tutaj ciemno, bo drzwi prowadziły do holu, który
rozgałęział się na trzy kolejne pokoje. Wszystkie drzwi były zamknięte.
Zabezpieczyliśmy te za nami i spokojnie odetchnęliśmy. Tutaj byliśmy
bezpieczni. W szpitalu nie było już słychać nic po tym krzyku, ale to nie
zmieniało faktu, że ktoś tam był. Miałam nadzieję, że Emil nie pomyśli, że to
ktoś z nas i nie wejdzie tutaj głupio, trafiając na osobę, która rzeczywiście
te dźwięki wydawała.
Na
podłodze była gruba warstwa kurzu, przysłaniająca całkowicie podłogę. Nie było
wątpliwości, że dawno tu nikogo nie było. Na ścianie widniał długi, przeciągły,
krwisty ślad, który wyglądem przypominał jakby ktoś osuwał się zakrwawioną
dłonią. Nie było jednak ciała. Marcin przyłożył ucho do każdych drzwi po kolei
i przy każdych nasłuchiwał uważnie.
- Nic nie słychać – stwierdził
odciągając głowę od ostatnich – Myślę, że
możemy się delikatnie rozdzielić i szybko przeszukać te pomieszczenia. Coś
czuje, że im szybciej stąd uciekniemy, tym lepiej.
- Okej – potwierdziłam
i ruszyłam do środkowych drzwi. On wybrał lewe. Nacisnęłam na klamkę i z
niemałym trudem pokonałam zardzewiały zamek. W środku przywitał mnie widok
sporego, kwadratowego pomieszczenia. Zauważyłam, że stały w nim dwa stoły,
wielka kanapa, w rogu była nieduża kuchnia, a na ścianie wisiał, sporych rozmiarów,
telewizor. To musiało być miejsce, gdzie personel odpoczywał w przerwach, jadł
i rozmawiał. Spojrzałam na przedmiot leżący na jednym ze stołów i zaskoczona
podniosłam go. Był to odtwarzacz mp4. Muzyka,
pomyślałam, jak dawno jej nie
słyszałam. Zadowolona schowałam łup do kieszeni i nie przykładając
specjalnej wagi do pozostałej części pomieszczenia wróciłam do holu. Tutaj na
pewno nie było tego czego szukaliśmy.
Wracając
zerknęłam w stronę, w którą poszedł Marcin. Widziałam tylko światło latarki
pojawiające się co chwilę i znikające. Nie przeszkadzając mu udałam się do
ostatnich drzwi. Tutaj zauważyłam od razu, że zamek jest wyłamany. Odrobinę
ostrożniej zanurkowałam do zakurzonego pomieszczenia i gdy tylko przeleciałam
latarką po pokoju, to na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Był to
składzik na leki. Właśnie tego szukaliśmy. Podbiegając do półek, wypełnionych
przeróżnymi medykamentami zaczęłam przeszukiwać wszystko w poszukiwaniu
potrzebnych leków. Szukałam zarówno tych przeciwbólowych jak i potrzebnych do
znieczulenia, oczyszczenia rany, oraz ewentualnej walki z infekcją jaka mogłaby
się w nią wdać. Na szali było życie człowieka i to kogoś ważnego dla naszego
obozu.
Leków
było naprawdę dużo i nie patrzyłam nawet ile dokładnie czego biorę, po prostu
pakowałam wszystko do plecaka, aż ten powoli zaczął się przepełniać. Marcin
dołączył do mnie, kiedy opróżniałam ostatnią półkę, ładując do kolejnej
kieszeni plecaka pastylki, które świetnie działały jako środek przeciwbólowy,
szczególnie w dużych ilościach, a przy okazji pozwalały nieco odpłynąć, co z
pewnością pomoże Łapie przetrwać ciężki okres.
- Znalazłaś? – zapytał.
- Tak. A co było w
tamtym pokoju? – zapytałam.
- Szatnia.
Przeszukałem parę szafek, ale właściwie nie znalazłem nic cennego. Przynajmniej
nie na te czasy – powiedział ze smutkiem, wskazując złoty zegarek, który
błyszczał kusząco w świetle latarki – Mam
coś stąd wziąć?
- Myślę, że to co mam
nam wystarczy jeżeli chodzi o leki. Mieliśmy sporo farta. Zachowaj miejsce na
sprzęt – powiedziałam. Kiwnął głową. Opuściliśmy składnicę wychodząc na
hol, a po chwili wracając na główny korytarz. W szpitalu wciąż panowała cisza.
- To co, teraz czas
zejść do podziemi i znaleźć to czego potrzebujemy w magazynie? – bardziej
powiedział niż zapytał – Właściwie to
czego szukamy?
- Na pewno przydałoby
się urządzenie do mierzenia ciśnienia. Wiesz takie z zaciskiem na palec. Dodatkowo
potrzebujemy tych wszystkich rzeczy do przeprowadzenia operacji i stworzenia
sterylnego pomieszczenia. Zasłony, rękawice, waciki, chusteczki, narzędzia do
przeprowadzenia operacji. Niby dałoby się to znaleźć w mieście i użyć jakichś
zamienników, ale wolę nie ryzykować. Ona jest w naprawdę kiepskim stanie – wytłumaczyłam.
- Jasne, rozumiem.
Dobra, chodź za mną – powiedział i zaczęliśmy drogę w stronę klatki
schodowej. Po chwili znaleźliśmy się na niej i powoli zaczęliśmy schodzić w
dół. Kiedy minęliśmy parter wybraliśmy drogę jeszcze niżej. Do samych piwnic.
Na schemacie najniższa część budynku nie wydawał się duża. Oprócz magazynu była
tam jeszcze kostnica, miejsca do kontrolowania elektroniki i hydrauliki budynku
oraz miejsce do segregacji śmieci. Nie spotkaliśmy po drodze nikogo – ani
zombie, ani ludzi. Zastanawiałam się, kto jeszcze był z nami w szpitalu. Kto
krzyknął.
Podziemia
składały się z jednego długiego korytarza, na którego końcu było pomieszczenie,
które nas interesowało. Było tutaj obskurnie i w niczym to nie przypominało
górnych partii budynku, gdzie, nawet jak na te klimaty, było w miarę czysto i
schludnie. Na sufitach latały nitki pajęczyn, poruszające się delikatnie. Czuć
było przeciąg, prawdopodobnie w piwnicy było dodatkowe wyjście, bądź też
otwarte okno. Na ścianach widać było zacieki, które sprawiło, że miejscami
pojawił się grzyb. Marcin szedł znowu przodem. Byliśmy w takim punkcie, że nie
musieliśmy się za bardzo martwić tym, że ktoś nas zaskoczy. Korytarz był
prosty, a wejścia do poszczególnych pomieszczeń były od siebie bardzo oddalone
o paręnaście metrów. Wiedzieliśmy jednak, że jakby zaskoczyły nas tutaj trupy,
to nie mielibyśmy jak uciec. Jedyna droga do wyjścia była za naszymi plecami i
oddalała się z każdym krokiem.
Minęliśmy
drzwi prowadzące do rozdzielni elektrycznej, a po chwili te prowadzące do
wodociągów. Przechodząc obok kostnicy usłyszałam coś. Było to zaledwie
stuknięcie, ale w takiej ciszy było doskonale słyszalne. Złapałam Marcina,
który najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi.
- Co jest? – zapytał
szeptem.
- Kostnica. Ktoś tam
jest – powiedziałam.
- To pewnie trupy.
Zostały zamknięte w tych szafkach na ciała i raczej nikomu nie przyszło do
głowy żeby je uwolnić – podsunął pomysł.
- Możemy to sprawdzić?
Nie chcę żeby coś nas zaskoczyło jak będziemy wracać – powiedziałam
poprawiając plecak, który teraz wyraźnie zaczynał ciążyć na moich plecach.
- Jak to cię uspokoi…
Stanęliśmy
przy drzwiach do kostnicy. Nie mogłam sobie wyobrazić bardziej przerażającej
sytuacji. Świat upadł, zombie chodziły po ulicach, liczba żywych spadała
gwałtownie każdego dnia, a my siedzieliśmy w nocy, w piwnicy szpitala,
zakradając się do miejsca, które powinno być jednym z niewielu, gdzie znajdują
się trupy. Marcin nachylił się i ze skupieniem na twarzy zaczął się wsłuchiwać
w to, co działo się za drzwiami. W jego oczach pojawiło się coś dziwnego.
Przybliżył twarz do mojego ucha i wyszeptał:
- Ktoś tam jest – ciarki
przeszły mnie po plecach. Z trudem powstrzymałam się przed wydaniem jakiegoś
dźwięku.
- Co robimy?
- Wchodzimy – powiedział
łapiąc za swoją dzidę. Ja chwyciłam pistolet i z lekko drżącymi rękoma
czekałam. Serce zaczęło mi bić szybciej. Poczułam strach. Taki sam jak wtedy w
kościele, kiedy miałam na celowniku jednego z ludzi Emila. Wtedy nie potrafiłam
się przełamać i paraliż zwyciężył. Teraz nie mogłam sobie na to pozwolić. Od
tego zależało życie moje, Marcina, a także Łapy.
Marcin
otworzył drzwi z impetem. Wbiegł do pokoju, a ja weszłam od razu za nim.
Kostnica wyglądała dokładnie tak, jak w filmach. Światła latarek oświetliły
rząd szuflad na ciała. Ściany były złożone z dwóch warstw – dolnej wypełnionej
kafelkami, oraz górnej pomalowanej na biało. Na podłodze również były kafelki,
które sprawiły, że nasze wejście było znacznie głośniejsze niż się
spodziewałam. To co zaskoczyło mnie jednak najbardziej, to łóżko. Łóżko na
którym przeprowadzano autopsje, a także przygotowano ciało do włożenia do
jednej z szuflad. Ktoś na nim leżał. Był to mężczyzna, raczej w wieku Marcina,
albo nawet starszy. Prześcieradło było poplamione od krwi, która wyciekała z
rany na jego lewym boku. Paskudnej rany. Patrzył na nas nieco nieobecnymi
oczami. Oddychał ciężko, jakby każdy kolejny oddech kosztował go więcej niż
mógł sobie na to pozwolić. Patrzyłam na
niego przerażona. Marcin oprzytomniał pierwszy i zanim nieznajomy zdążył
wykonać kolejny oddech, miał już przyłożone ostrze do gardła.
- Kim jesteś? – zapytał
mój towarzysz.
Leżący mężczyzna zakaszlał. Próbował coś powiedzieć, ale nie
wyszło mu. Nogi się delikatnie pode mną ugięły. Cofnęłam się o krok do tyłu.
Wtedy poczułam uderzenie. Trafiło mnie prosto w rękę. Pistolet wypadł mi i
zanim zdołałam zdać sobie sprawę co się ze mną dzieje poczułam ostrze
delikatnie naciskające na moje gardło. Druga ręka napastnika powędrowała w
okolicę mojego brzucha, uciskając mnie mocno i stanowczo. Poczułam zapach
perfum. Kto używa perfum w takich
czasach, zdążyłam zadać sobie takie pytanie, kiedy usłyszałam głos.
Poczułam ciepły oddech przy moim prawym uchu.
- Rzuć broń i kopnij
ją w moją stronę – głos należał do kobiety. Nie był wysoki, raczej głęboki
i nieco melodyjny. Bałam się. Strach znowu mnie sparaliżował. Napastniczka trzymała mnie mocno, tak, że z
trudem mogłam oddychać. Chociaż to mogło być spowodowane głębokim strachem.
Przerażeniem. Zobaczyłam zaskoczenie na twarzy Marcina. Nie wahał się jednak ani
chwili. Położył swoją broń i delikatnie przeturlał ją w naszą stronę.
- Spokojnie, nie
szukamy kłopotów – powiedział do nieznajomej za moimi plecami.
- To dobrze się
składa, bo my również nie – odpowiedziała kobieta stanowczym tonem.
- Rozbroiłaś nas, byłbym
teraz wdzięczny, gdybyś usunęła nóż z gardła mojej przyjaciółki.
- Nie tak prędko – syknęła
– Coście za jedni? Pracowaliście tutaj?
- Przyszliśmy tutaj
tylko po kilka rzeczy. Mamy obóz niedaleko i nasza przyjaciółka jest ranna.
Dlatego nie możemy za dług… - zaczął tłumaczyć, ale nieznajoma mu
przerwała.
- Gdzie jest ten obóz?
- Na wzgórzu. Parę
kilometrów stąd w głąb miasta.
- Zabierzecie mnie
tam? – zadała pytanie tak szybko, że przeszła mnie kolejna fala ciarek na
całym ciele.
- Tylko ciebie? A on? –
wskazał ręką konającego na łóżku mężczyznę.
- Jemu już nie
pomożecie – powiedziała ze smutkiem w głosie – Został ugryziony. Parę minut temu.
Stąd ten krzyk, dopowiedziałam
sobie w głowie.
- Rozumiem. Przykro mi
– powiedział Marcin robiąc krótką przerwę – A więc jak będzie? Wypuścisz moją koleżankę i pomożesz nam zabrać co
potrzebne? Wtedy możemy zabrać cię do naszego obozu.
Uścisk
nieco osłabł, aż w końcu puścił kompletnie. Ledwo utrzymałam się na nogach, ale
podbiegłam kawałek do przodu. Odwróciłam się, żeby zobaczyć kim była tajemnicza nieznajoma. Światło latarki
przejechało krótko po dziewczynie, która była nieco młodsza ode mnie. Musiała
mieć około osiemnastu lat. Włosy miała spięte w kok, z którego w artystycznym
nieładzie odchodziły kosmyki, niedbale upchane za uszy i opadające niesfornie
na czoło. Jej twarz miała mocno nakreślone rysy z nieco wysuniętym podbródkiem.
Miała stosunkowo wąskie usta, nieduży nos oraz oczy, które szczególnie przykuły
moją uwagę. Ozdabiały je równo nakreślone kreski, a same tęczówki wydawały się
wręcz mienić w ciemności. Były one też otoczone dodatkowym czarnym okręgiem i
przypominały oczy demona, kompletnie nowego gatunku. Miała bladą cerę, która
ładnie kontrastowała ze strojem. Nosiła czarną, skórzaną kurtkę, która wydawała
się być na nią idealnie dopasowana. Spomiędzy jej płatów wystawała koszulka,
która ładnie podkreślała biust. Była szczupła, jej figura ładnie komponowała
się ze wzrostem, który musiał wynosić około metra siedemdziesiąt, bo była
delikatnie wyższa ode mnie. Na nogach w oczy rzuciły mi się długie, czarne
buty, które sięgały delikatnie za kolano. Za nimi widać było zakolanówki
sięgające ud, które prawie stykały się z niebieskimi, jeansowymi spodenkami.
Oprócz tego w ręce trzymała nóż, a za nią widać było plecak.
Uśmiechnęła
się do nas szeroko. Miała ładny uśmiech.
- Pomogę wam.
Było warto czekać, fajny motyw lekkiego trzymania w napięciu :)
OdpowiedzUsuńOk, w końcu nadrobiłem te parę rozdziałów. ^^
OdpowiedzUsuńNigdy w życiu bym się nie spodziewał, że niemal doprowadzisz Łape do śmierci w tak randomowym momencie. Chociaż świat zombie z tego słynie. :P
Nie mam pojęcia kim jest Marcin, ale od razu go polubiłem. Jest optymistyczny, otwarty, ale jego historia wydaje się być ciekawa. Mam nadzieję, że fajnie rozwiniesz jego postać.
Na poczatku bylam pewna ze Marcin specjalnie prowadzi ich w pulapke, a rozdzielenie z Emilem bardziej mnie w tym utwierdzilo bo w koncu latwiej jest zaatakowac pojedynczo, ale na szczescie okazalo sie ze ten Marcin to spoko gosc :). Mam nadzieje ze go nie usmiercisz zbyt szybko xd. Tylko troche nierozsadne z jego strony ze nieznajomej mowi tak wiele rzeczy :/. Jak to polozonie obozu np. Ta nowa jakos mi sie nie podoba... Mam co do niej zle przeczucie
OdpowiedzUsuńCóż z jednej strony nie warto ufać nikomu, z drugiej strony jest taki Marcin, który wierzy w to, że dobro w ludziach jeszcze istnieje ^^ Powiedział o obozie ludziom na drodze i powiedział dziewczynie w kostnicy sporo, ale też nie aż tak dużo. Zaufanie zdobywa zaufaniem, a chociaż za dużo o tym jak długo będzie bohaterem tej historii powiedzieć nie mogę, to chyba nie będzie dużym spoilerem jak powiem, że na pewno zabawi chociaż do końca tego tomu ;)
Usuń"Ta nowa" to też będzie ciekawa postać, z pewnością rozwijana przeze mnie ^^
Liczę na to, że pożyje troszkę dłużej niż tylko do końca tomu. ;)
Usuń