niedziela, 2 kwietnia 2017

Rozdział 18: Dla dobra ogółu

Rozdział 18, kolejny z perspektywy Zuzy. Jest to bardzo długi rozdział, który może i sam w sobie nie jest bardzo istotny fabularnie (chociaż pod koniec pojawi się coś bardzo ważnego), ale i tak myślę, że jest ciekawym opisanie przygody. No i dochodzę powoli do swojego limitu rozdziałowego, ale postaram się naprawdę przyspieszyć pracę. Z nożem na gardle zawsze lepiej się pracuje ;) Zapraszam do czytania oraz komentowania po przeczytaniu i jakbyśmy nie usłyszeli się za pięć dni to sprawdzajcie fanpage: https://www.facebook.com/MrBobru (znajdziecie tam na pewno potrzebne informacje)

POV:
Zuza - Rozdział 18 - Dzień 6-7
Bobru - Dzień 6-7 - Jest w drodze do Płońska
Irek - Dzień 6-7 - Jest w Toruniu

------------------------------------------------------

Rozdział 18: Dla dobra ogółu (ZUZA)


                - Stan ciężki. Pomimo zatamowania krwawienia, nie odzyskuje przytomności. Kula mogła uszkodzić mózg. Jeżeli tak to już z tego nie wyjdzie. Potrzebuje lepszej aparatury. Odłamki kuli mogły ukryć się gdzieś głębiej. To cud, że ona w ogóle żyje – powiedziałam wycierając ręce w szmatkę podaną przez Józefa. Gdy rozmawiałam o medycynie stawałam się prawie taką gadułą jak Mpd.
- Ta dwójka uciekła. Nic na to nie poradzimy, przynajmniej na razie – westchnął Józef.
- Co teraz? Będzie tak po prostu leżała? – zapytała Młoda. Jej twarz, z typowej dla niej bladości, przeszła w głęboką czerwień. Oczy miała mokre od łez. Ale głos jej nie drżał. Pomimo oczywistej beznadziejności sytuacji ta starała się pokazać, że nie poddaje się. Podobnie jak leżąca na ziemi siostra.
- Musimy zdobyć parę potrzebnych rzeczy. Przeszukać miasto, zdobyć narzędzia, jakiś środek znieczulający, leki… - włączył się Medyk, który odpalił papierosa. Na jego twarzy widać było zmęczenie. Przez ostatnią godzinę walczyliśmy o utrzymanie Łapy przy życiu. Dodatkowo Medyk został postrzelony. Rana była jednak powierzchowna i zdążył już sam sobie ją opatrzeć.
- Mogę pomóc – wtrącił tajemniczy nieznajomy, który uratował nas, bezinteresownie atakując tutejszych chłopaków.
- Ja też – odezwał się Emil.
- Ty… Ty… - Młoda spojrzała na niego nienawistnie. Widać było, że kipi z niej czysta odraza do przywódcy tubylców.
- Daj spokój Młoda. Gdyby nie on, wszyscy moglibyśmy leżeć już martwi. Kupił nam wiele czasu i przeciwstawił się swoim ludziom. Wybrał nas, nie widzę powodu, żeby mu nie ufać.
- Nie wiem co w nich wstąpiło. Nie byliśmy takimi ludźmi… A przynajmniej tak mi się wydawało – powiedział poprawiają okulary na nosie – Pomogę wam. Chociaż tyle mogę zrobić.
                Westchnęłam ciężko. Mijając Mpd podeszłam do miejsca, w którym spaliśmy i sprawdziłam jak czuje się Sara. Ta przespała całą sytuację i chociaż zamieszania i krzyków było sporo, to wciąż spała. Paradoksalnie jej rana też była niebezpieczna i jej stan nie był do końca stabilny. Łapa wcale nie była jedyną poszkodowaną, która teraz znajdowała się w budynku. Obie jednak wciąż oddychały i miałam nadzieję uratować je obie. Gdy zmieniałam okład na nowy podszedł do mnie tajemniczy nieznajomy.
- Chyba jeszcze się nie poznaliśmy – powiedział. Jego głos był głęboki i kojący. Byłam pewna, że gdyby był lektorem to uwielbiałabym słuchać rzeczy czytanych przez niego – Marcin.
- Zuza – podałam mu dłoń, którą zdecydowanie, ale nie za mocno, uścisnął.
- Nie wiem czy wiesz, ale w okolicy jest szpital. Zauważyłem go gdy kręciłem się po okolicy. Myślę, że tam warto będzie uderzyć – zaproponował.
- Mogę zapytać dlaczego nam pomagasz? – przerwałam mu, zbyt ciekawa tego, żeby pominąć taką informację.
- Wierzę w dobro na tym świecie. Wkradłem się tutaj, żeby zobaczyć kto tu urzęduje i gdy zobaczyłem jak tamten chłopak celował do bezbronnego człowieka, a reszta z was stała tak ze strachem widocznym z daleka, postanowiłem zainterweniować – wytłumaczył – I widzę, że nie myliłem się. Przynajmniej co do was… - te ostatnie słowa dodał pod nosem. Czułam, że nie były skierowane do mnie.
- Spore ryzyko. Jesteśmy wdzięczni, ale wciąż nie wiem czy bym tak zrobiła – powiedziałam.
- Widzisz w takich czasach trzeba w coś wierzyć. Ty też na pewno w coś wierzysz. Masz jakiegoś anioła stróża, który czuwa nad tobą i mówi ci co jest słuszne, a co nie – podrapał się po brodzie.
- Może. Teraz jednak musimy iść. Anioł Stróż Łapy chyba przyspał, bo jest umierająca – ucięłam temat.
                Marcin stał jeszcze chwilę przy mnie po czym ruszył w stronę wyjścia. Miałam nadzieję, że po prostu chce poczekać na mnie na zewnątrz, a nie, że rusza w swoją stronę. Gdy wzięłam potrzebne rzeczy i przepakowałam mój plecak, tak żeby było w nim więcej miejsca na lekarstwa, zaczęłam szukać Emila. Ten był już gotowy. Miał na plecach coś przypominającego połączenie plecaka i torby turystycznej. Wspólnie poszliśmy w kierunku wyjścia, gdzie parę minut temu zniknął Marcin.
                Gdy wyszliśmy na zewnątrz zauważyliśmy mężczyznę stojącego przy tylnej furtce.
- Gotowi? – zapytał. Pokiwaliśmy głowami. Otworzyliśmy ostrożnie tylne wyjście i po kolei zaczęliśmy schodzić w dół zboczem wzgórza.
- Idziemy na piechotę? – zapytał Emil.
- To dosyć niedaleko – zauważyłam.
- Tak, ale nie przydałoby się wziąć naprawdę sporo tych wszystkich leków? Jak już tam i tak idziemy, moglibyśmy zapakować trochę więcej tego wszystkiego – powiedział okularnik.
- Pomysł nie głupi – stwierdził Marcin – Zobaczymy czy znajdziemy jakiś pojazd przed szpitalem. Ważne, żeby wziąć te najważniejsze rzeczy. Reszta to tylko opcjonalna sprawa.
                Zeszliśmy kamienny schodkami, omijając miejsca, w których mogły być pułapki. Nie byłam pewna, czy koledzy Emila czegoś nie założyli bez naszej wiedzy, a jedyne czego nam brakowało to trupy na naszej głowie. Schodząc ze wzgórza widać było jakim dobrym punktem ono jest. Co prawda nie miałoby ono specjalnego sensu, gdyby nie zabudowania, które osłaniały go przed główną częścią ulicy, ale całe szczęście ta była zablokowana bramą.
- Właściwie to wy pobudowaliście te mury otaczające wzgórze? – zapytałam Emila.
- My i ci co byli tu wcześniej. Ale konstrukcja i tak jest kiepska. Przydałaby się tu ekipa budowlana z prawdziwego zdarzenia – powiedział.
Z tego co zrozumiałem właśnie tacy ludzie i materiały miały przyjechać z Inowrocławia. Byłam ciekawa jak ten obóz może wyglądać za jakiś czas.
- Szczerze wydaje mi się, że mogliście wybrać nieco lepiej to miejsce. Oczywiście jeżeli planujecie zrobić większy obóz – włączył się do rozmowy Marcin.
- Co masz na myśli? – zapytałam.
- Kawałek na zachód, zaraz pewnie będziemy to mijać, jest stare miasto. Ściśnięte budynki, pomiędzy którymi jest duża przestrzeń do życia. A same budynki nadawałby się idealnie do zasiedlenia gdyby je nieco oczyścić – wytłumaczył.
- Pewnie pomyślimy o czymś takim jak sytuacja w końcu się uspokoi – powiedziałam.
                Wzgórze zaczęło rosnąć za nami powoli. Wkroczyliśmy na ulice. Zombie zauważyliśmy prawie od razu. Zamilkliśmy i przeszliśmy do pozycji zgarbionej i nieco przykucniętej, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zombie powoli szły w naszym kierunku, były to jednak pojedyncze sztuki. Każdy wyglądał inaczej i wydawało się, że przeszedł zupełnie inną drogę przed, a także po śmierci. Kobieta, którą mijaliśmy miała zlepione włosy od zmieszanej krwi i wymiocin. Jej policzek i duża część szyi była odsłonięta, pokazując przegniłe ścięgna i mięśnie. Kawałek dalej za nią, człapał w naszą stronę mężczyzna. Miał wygiętą nogę, którą powłóczył za sobą, a z brzucha zwisały mu, lekko wystające, flaki. Mijając ich zobaczyliśmy przed nami mężczyznę, który miał wyjątkowo zielony odcień skóry. Szczególnie to było widoczne na czole, które było napięte i wyglądało jakby zaraz miało się rozerwać i pęknąć.
                Dalej był młodszy chłopak z paskudnie rozerwanym gardłem, sama górna część ciała mężczyzny, czołgającego się z wyciągnięta w naszą stronę ręką, a także korpus bez rąk człapiący powoli i wyciągający głowę. Nie chciałam się im zbytnio przyglądać, bo widok z pewnością nie należał do najprzyjemniejszych. Emil podzielał moją niechęć, bo patrzył bardziej na ziemię niż na stwory, ale Marcin był zdecydowanie bardziej uważny. Rozglądał się, odpychając trupy, które podchodziły za blisko. Zastanawiałam się jak dowódca Zszytych mógł pracować z nimi gdy robił swoje badania. Nie dość, że było to niebezpieczne, to jeszcze naprawdę trzeba było mieć mocne nerwy.
                Wyszliśmy na drogę, która z jednej strony była usiana budynkami, a z drugiej linią drzewek oraz sporym pasem zieleni. Zastanawiałam się jak daleko jeszcze do celu, więc gdy zombie zostały z tyłu, a te przed nami były znacznie mniej liczne, to zapytałam.
- Niedaleko – odpowiedział Marcin. Było ciemno, chociaż dzisiejszą noc i tak można było zaliczyć do jasnych. Księżyc świecił i sprawiał, że nie musieliśmy nawet specjalnie używać latarek, tak długo, jak byliśmy na dworze – W sumie to dobra okazja, żeby nieco się poznać.
- Myślałam, że mamy już to za sobą.
- Tak, znamy swoje imiona, ale czy nie warto poznać czegoś więcej? Ja przed wybuchem zarazy pracowałem w biurze obsługi klienta – przyznał.
- Ja studiowałem – powiedział Emil.
- Byłam chirurgiem.
- W sumie to było głupie pytanie. Przecież zajęłaś się ranną, to było pewne. A długo jesteście w tej grupie, w której teraz jesteście? – zapytał ponownie mężczyzna.
- Spotkaliśmy się trzy dni temu – odpowiedziałam.
- Kiedy zaatakowała obóz mój i moich znajomych. No ale, chyba na dobre wyszło, patrząc jakie się z nich chujki okazały – stwierdził Emil.
- Ja w sumie podróżowałem sam od dawna. Nie miałem nigdy zbyt wielkiego szczęścia co do ludzi.
- Podróżowanie samemu nie jest takie głupie – wtrącił Emil – Poza problemem ze spaniem to jesteś mniej zauważalny, zużywasz mniej zapasów, a właściwie ludzie są… - jacy są ludzie się nie dowiedziałam, ponieważ, gdy chłopak kończył mówić, usłyszeliśmy strzał dochodzący z drogi przed nami. Marcin zareagował odruchowo łapiąc Emila pod pachę i biorąc mnie za rękę, a następnie szarżując w stronę pobliskiego murku. Był szybki. Gdy całą trójką kucaliśmy za osłoną kazał nam zostać na ziemi, a sam delikatnie się podniósł i wychylił.
- Światła – wyszeptał. Trupy z okolic doskonale pokazywały, z której strony mamy spodziewać się niebezpieczeństwa. Zaczęły podążać w kierunku, w którym szliśmy, lgnąc do hałasu.
- Co robimy? – zapytał Emil.
- Mogę do nich wyjść i zobaczyć, co chcą – zaproponował mężczyzna.
- Oszalałeś?! – powiedziałam znacznie głośniej niż planowałam, co spotkało się z uciszeniem mnie dłonią. Gdy Marcin wychylił się raz jeszcze, żeby zobaczyć czy mój głos nie zdradził naszej pozycji, kontynuowałam – Przecież to pewnie jacyś bandyci, zabiją cię.
- Wy nie zabiliście – zauważył.
- Ale… - zaczęłam.
- Was też nie znałem – odpowiedział na pytanie, którego jeszcze nie zdążyłam zadać. Zagryzłam wargę. Posłuchaj… usłyszałam głos w głowie – Podobno szukacie ludzi. Jeżeli ich ominiemy mogą dotrzeć do obozu i narobić szkód. Jeżeli czegoś szukają to wskaże im drogę, a jeżeli mają złe zamiary to po prostu ucieknę. Możecie mi zaufać?
- Uciekniesz przed pociskiem? – zapytałam zrezygnowana.
- Jestem szybki – powiedział, po czym zdecydowanie szybciej, niż się spodziewałam, wstał i podbiegł w stronę światła. Nie trzeba było czekać długo. Po chwili światła latarek zaświecił na chodniku niedaleko nas, rzucając długi cień na postać Marcina. Bałam się wychylić, zdecydowanie nie ufałam ludziom tak, jak on, więc jedynie słuchałam tego co się dzieje. Emil ponownie zachowywał się podobnie do mnie.
- Hej, szukacie czegoś? – zapytał nasz nowy przyjaciel.
Przez chwilę panowała cisza, przerwana jedynie jękiem zombie, a po chwilę dźwiękiem kilku uderzeń i upadającym ciałem. Jęk trupa zamilkł.
- Coś za jeden? – krzyknął jakiś chłopak.
- Łapy do góry – dołączył się krzyk kobiety.
- Uważajcie reszta! Może być ich więcej! – wydarł się kolejny głos, zdecydowanie bardziej męski od głosu chłopaka
- Po co te nerwy? Wyszedłem bo wyglądacie na zagubionych i chcę wam pomóc. Szukacie czegoś konkretnego? – głos Marcina był donośny i chociaż nie krzyczał, to słychać go było bardzo dobrze.
                Kolejna chwila milczenia.
- Zgubiliśmy się z rodziną – powiedział w końcu mężczyzna.
- Okej… Czego szukacie? – zapytał Marcin. Zaryzykowałam wychylenie się. Zobaczyła trójkę stojąca przed Marcinem, który miał podniesione ręce. Jego dzida była przewieszona przez plecy. Przez snop światła nie mogłam zobaczyć twarzy, albo jakichś szczegółów postaci, ale nie było wątpliwości, że ich nie znałam. Grupa składała się z mężczyzny i kobiety w podobnym wieku i chłopaka, który wyglądał na nastolatka. Widziałam, że celują do Marcina, chociaż ten spokojnie stał z podniesionymi rękoma.
- Drogi na zachód. Nie mamy kompasu ani nic, trzymaliśmy się do niedawna pewnego szlaku, ale był on zablokowany i nie mogliśmy znaleźć dalszej drogi. Przyjechaliśmy do tego miasta i teraz jesteśmy w kompletnej dupie – wyjaśnił mężczyzna.
- Wystarczy, że będzie trzymać się rzeki. Szukacie może jakiegoś konkretnego miejsca? – zapytał rzeczowo Marcin.
- Obozu. Jakiegokolwiek, gdzie znajdę bezpieczeństwo i ochronę dla mojej rodziny – powiedział.
- Jedźcie, a znajdziecie. Jestem pewien, że nie ominiecie Torunia. Jest tam duży obóz w miejscu Starego Miasta. Aż dziwne, że o nim nie słyszeliście.
- I dojedziemy tam wzdłuż rzeki? – zapytała kobieta, jakby nie do ufała jego słowom.
- Tak. Miniecie po drodze parę innych miast, ale Toruń chyba poznacie, zresztą wieczorem świeci się z daleka. Prawie na pewno wpadniecie na jakiś patrol po drodze, więc nie bójcie się ludzi. Mało w tamtej okolicy bandytów, za duże niebezpieczeństwo ze strony obozu.
                Na ulicy przez chwilę zapadła cisza.
- Dziękujemy – powiedział w końcu mężczyzna. Zobaczyłam, że opuścił broń. Jego rodzina poszła w jego ślady.
- Nie ma problemu. Trzeba sobie pomagać prawda. Jeżeli już o tym mowa, widzieliście może gdzieś w okolicy działający wóz? Nie szukam transportu tylko czego, w czym mógłbym przewieźć większą ilość rzeczy.
- Samego pojazdu nie widzieliśmy, ale popróbujcie z autami zaparkowanymi przed większymi budynkami. Ludzie rzadko je sprawdzają i tak znaleźliśmy nasze dwa poprzednie auta – powiedział życzliwie.
- Dzięki. Powodzenia na drodze – odpowiedział Marcin.
- Przyda się. Nawzajem – po powiedzeniu tego rodzina wróciła do pojazdu i po chwili odjechała w stronę, w którą szliśmy. Wyszliśmy z Emilem zza muru.
- Mówiłem, że nie będzie tak strasznie – powiedział z uśmiechem.
- Jesteś szalony – zaśmiałam się pod nosem.
- Możemy już iść? – zapytał Emil.
Kiwnęłam głową. Ruszyliśmy dalej wzdłuż uliczki. Droga, aż do samego szpitala, była w pozostałej części względnie bezpieczna. Poza trupami w niedużych ilościach, nie spotkaliśmy niczego niebezpiecznego. Zgodnie z radą spotkanej grupy sprawdzaliśmy niektóre wozy, ale nie mieliśmy tyle szczęścia co oni. Do samego celu naszej podróży nie znaleźliśmy żadnego.
                Gdy stanęliśmy przed bramą wjazdową, która była zamknięta, naszym oczom ukazał się dwuczęściowy, spory budynek, przed którym znajdowało się ogromne pole przestrzeni, którego są sporą część zajmował parking.
- Może tutaj się nam poszczęści – powiedział Marcin.
- Dasz radę otworzyć tą bramę? Mam małe problemy z nogą, Emil też jest w kiepskiej kondycji – poprosiłam go.
Mężczyzna bez słowa podszedł do bramy. Sprawnie wspiął się i przeskoczył na drugą stronę. Chwilę świecił latarką, a następnie pociągnął za coś, co musiało być zamkiem i z niedużym szmerem, który przebiegł echem po okolicy, otworzył wejście.
- A co jeżeli ktoś tu jest? – zapytał Emil.
- Nie wydaje mi się. Przynajmniej nic zorganizowanego. Nie widać śladów w trawie, parking jest całkowicie zawalony, a nie wygląda żeby ktoś tego pilnował – powiedział wskazując kolejno przestrzeń przerośniętej zieleni oraz miejsce do parkowania aut, na którym rzeczywiście nie było widać żadnego porządku – No dawajcie, chyba nie przeszliśmy tyle, żeby teraz zrezygnować…
                Nieco niepewnie ruszyłam na przód. Emil oddychał głośno, nie byłam pewna czy ze strachu, czy z emocji. Ruszyliśmy wyłożonym kostką brukiem w stronę parkingu. Gdzie-nie-gdzie widać było zaschnięte dawno ślady krwi, a także pojedyncze ciała, które bez wątpienia musiały tu leżeć od dawna. Rozglądałam się ostrożnie, o ile nasz towarzysz wyglądał na pewnego siebie, to ja obawiałam się, że w każdym momencie może pojawić się przeciwnik, który nas zaatakuje.
- Co jeżeli to zasadzka? – usłyszałam męski głos. Odwróciłam się, ale Emil nawet na mnie nie patrzył. Rozglądał się niepewnie na boki. To nie był też głos Marcina. To był głos z mojej głowy. Czy to możliwe, że nasz nowy towarzysz prowadzi nas w zasadzkę? Nie chciałam dopuszczać do głowy takiej myśli. Przecież byliśmy w takiej rozsypce, że mógł bez problemu pokonać nas w naszym obozie. Nie zrobił tego jednak. Odrzuciłam takie odczucia na bok, odetchnęłam głęboko i przyspieszyłam nieco.
- Cholera dużo tych aut – zauważył obiekt moich obaw.
- Któreś na pewno działa – stwierdził Emil.
- Myślę, że nawet większość. Wygląda na to, że ewakuacja w tym miejscu nawet się nie zaczęła. Kto wie czy to nie było jedno z pierwszych miejsc wybuchu zarazy – zastanowił się na głos mężczyzna.
- Czemu tak myślisz? – zapytałam go zdziwiona.
- Brak śladów ucieczki. Myślę, że ludzie tutaj mogli nie wiedzieć o tym, co się właściwie dzieje, dlatego tylko parę samochodów próbowało stąd wyjechać, ale było już za późno. Zresztą to jedno z bardziej pustych miast, jeżeli chodzi o trupy. Widywałem bardziej niebezpieczne wioski – wytłumaczył. Jego słowa miały sporo sensu.
                Przeszliśmy się wzdłuż kolumny aut, sprawdzając je po kolei. Marcin zaglądał przez szybę kierowcy jakby szukał czegoś konkretnego. W końcu zatrzymał się przy jednym z terenowych aut na dłużej i zauważając coś sięgnął do plecaka. Po chwili poszukiwań wyciągnął coś, co przypominało wygięty wieszak. Poprosił mnie o nóż, który mu podałam. Biorąc latarkę w usta, chwycił nóż i delikatnie podważył szybę, sprawiając, że powstała mała szpara. Oddał mi broń, po czym przez około minutę mocował się z drutem trzymanym w ręce. Wyginał go i kształtował, na coś w rodzaju rączki z pętelką na końcu. Ostrożnie przełożył wynalazek przez powstałą szparę i po chwili mocowania się drzwi stały otworem.
- Przydatna umiejętność – zauważył Emil.
- Wsiadajcie. Podjedziemy pod wejście.
- Czemu wybrałeś ten wóz? Bo jest parę większych – wskazałam coś w rodzaju małego ambulansu stojącego parę aut dalej.
- Dlatego – powiedział sięgając do stacyjki i pokazując nam kluczyki. Ponownie zaskoczył mnie swoim logicznym i spokojnym myśleniem. Wsiedliśmy, ja na siedzeniu pasażera, Emil z tyłu, a Marcin za kierownicą. Pojazd z początku odmawiał posłuszeństwa, ale gdy nieco się rozgrzał ruszył. Bak był w połowie pusty. Marcin ostrożnie wykręcił i pokonując krawężnik przejechał przez trawnik, mknąc w stronę drzwi wejściowych. Chwilę później wychodziliśmy już z pojazdu, obserwują górujący nad nami budynek.
                Zakurzona szyba od drzwi wejściowych sprawiała, że nie widać było, co jest po drugiej stronie.
- Gotowi? Trzymajmy się razem, jak zrobi się gorąco to uciekamy. Nie patrzcie wtedy nawet na to auto. Po prostu uciekajcie do obozu – powiedział Marcin.
Kiwnęliśmy głowami. Marcin, wyciągając swoją włócznię, podszedł do drzwi.  Ja nie czując się tak pewnie sięgnęłam po pistolet, a w drugą rękę wzięłam nóż. Emil trzymał tylko to drugie. Wejście nie należało do najprostszych, zawiasy kompletnie odmawiały posłuszeństwa i całą szklaną płytę trzeba było wręcz wyłamać. Na szczęście Marcin dał sobie z tym radę. Weszliśmy do opustoszałego holu. Promienie latarek zatańczyły po ścianach. Wszędzie leżały trupy. Zapach był nie do wytrzymania, od razu zasłoniłam koszulką twarz, bo nie chciałam czuć tego smrodu. Emil nawet się nie hamował, odbiegł na bok i zwymiotował.
- Cholerna konserwa – mruknął Marcin – Te trupy kumulowały się tutaj od miesięcy, ten zapach, uch – westchnął patrząc na kolejną falę wymiotów wydobywająca się z ciała Emila – Młody może zostaniesz tu? Popilnujesz auta, nam nie powinno długo zejść. Weźmiemy co się przyda i zaraz tu wrócimy.
                Emil tylko machnął ręką żebyśmy szli, po czym sam pobiegł w stronę wyjścia i świeżego powietrza. Smród był tak gryzący, że aż oczy zachodziły mi łzami. Przecierałam je, ale niewiele to dawało. Byliśmy teraz w sporej recepcji. Na lewo i prawo rozchodziły się korytarze, a za recepcją było widać dwie kabiny z windą. Marcin ruszył pierwszy, a ja szłam kawałek za nim. Zauważyliśmy na ścianie coś, co przypominało mapę budynku. Zaświeciłam na nią, a on szybko przejechał palcem po spisie pokoi.
- Pomieszczenia służbowe – zauważył tabliczkę, mówiącą o istnieniu takiego obszaru na trzecim piętrze – i magazyn – dodał pokazując kolejną, tym razem związaną z podziemiami budynku – Najlepiej by było, gdybyśmy się rozdzielili, ale nie wiadomo czy jest tu bezpiecznie. Zróbmy to szybko.
                Rozejrzałam się, świecąc latarką po ścianach. Nigdzie nie było widać przejścia na górę, ale te okazało się być nieco ukryte, w małym korytarzu na lewo od wind. Wyszliśmy powoli na klatkę schodową. Nasłuchiwałam najlepiej jak mogłam i ostrożnie wchodziłam za każdy kolejny zakręt, ale szpital wydawał się opustoszały.
- Pewnie nic nie znajdziemy… - powiedziałam szeptem, gdy wspinaliśmy się z drugiego piętra, na trzecie.
- Dlaczego tak uważasz? – zapytał Marcin.
- Nikt by nie zostawił takiego miejsca ot tak.
- Zdziwiłabyś się jak wiele innych osób tak pomyślało, dzięki czemu to miejsce zostało nietknięte. Zresztą zobaczymy – machnął ręką.
                Dotarliśmy na szczyt tej części klatki schodowej i pchnęliśmy drzwi prowadzące na trzecie piętro. Wyszliśmy na korytarz. Od razu zobaczyliśmy dwójkę trupów, która w stanie głębokiego rozkładu pełzła w drugą stronę. Gdy tylko przekroczyliśmy próg oba trupy odwróciły się w naszą stronę. Jeden z nich nie miał dolnej części ciała i pełzał powoli przy użyciu jedynej ręki, zostawiając za sobą ciemny ślad. Jego towarzysz był cały, ale jego noga zginała się w dziwnym miejscu, przez co szwendał się niezdarnie w naszym kierunku. Zanim w mojej głowie powstała myśl, żeby ruszyć do przodu i zaatakować, to Marcin już się rozpędzał.  Zombie były powolne, dlatego bez większych problemów rozpłatał głowę pierwszemu, po czym zdeptał z impetem drugiego.
- Dziwne. Nie spodziewałem się tutaj trupów – powiedział do mnie, gdy go dogoniłam.
- Mówiłam, że powinniśmy uważać – powiedziałam.
- Masz rację. Chodź, tędy dojdziemy do pomieszczeń służbowych – wskazał drogę.
                Gdy tylko przebyliśmy kolejny zakręt, zobaczyliśmy naprawdę długi korytarz, który rozwidlał się na pokoje, rozsiane po prawej i lewej dosyć równomiernie. Po chwili usłyszeliśmy krzyk. Był odległy, ale poniósł się echem po opustoszałych korytarzach. Podskoczyłam ze strachu. Nawet Marcin drgnął gwałtownie.
- Emil? – zapytałam.
- Nie. Ktoś inny tu jest. Możemy spróbować zgasić latarki – zaproponował.
Cały korytarz pokrył gęsty mrok. Jedynym źródłem światła były pojedyncze snopy księżycowego światła, wpadające przez otwarte drzwi pomieszczeń. Sam korytarz nie miał okien i za dnia, przed wybuchem apokalipsy, musiał być oświetlany sztucznym światłem. Przylegliśmy z Marcinem do ściany i trzymając jego rękaw, szłam do przodu.
- Na pewno znajdziesz  to pomieszczenie? – zapytałam niepewnie.
- Mam taką nadzieję. Bo teraz to nie jestem pewien.
                Szliśmy. Nasze kroki odbijały się cichym echem od kafelkowej podłogi. Drżałam. Przeszliśmy przez kolejny jaśniejszy obszar i Marcin zatrzymał się.
- To tutaj – szepnął. W jego głosie nie było takiej pewności jak przy wejściu do szpitala, co z jednej strony mnie uspokoiło, bo teraz byłam pewna, że to nie zasadzka, ale z drugiej wiedziałam, że gdyby nie on, to prawdopodobnie byłabym zbyt przestraszona, żeby zrobić cokolwiek. Marcin nachylił się przy drzwiach i pociągnął za klamkę. Wsunęliśmy się do środka pomieszczenia, starając się nie narobić przy tym hałasu. Było tutaj ciemno, bo drzwi prowadziły do holu, który rozgałęział się na trzy kolejne pokoje. Wszystkie drzwi były zamknięte. Zabezpieczyliśmy te za nami i spokojnie odetchnęliśmy. Tutaj byliśmy bezpieczni. W szpitalu nie było już słychać nic po tym krzyku, ale to nie zmieniało faktu, że ktoś tam był. Miałam nadzieję, że Emil nie pomyśli, że to ktoś z nas i nie wejdzie tutaj głupio, trafiając na osobę, która rzeczywiście te dźwięki wydawała.
                Na podłodze była gruba warstwa kurzu, przysłaniająca całkowicie podłogę. Nie było wątpliwości, że dawno tu nikogo nie było. Na ścianie widniał długi, przeciągły, krwisty ślad, który wyglądem przypominał jakby ktoś osuwał się zakrwawioną dłonią. Nie było jednak ciała. Marcin przyłożył ucho do każdych drzwi po kolei i przy każdych nasłuchiwał uważnie.
- Nic nie słychać – stwierdził odciągając głowę od ostatnich – Myślę, że możemy się delikatnie rozdzielić i szybko przeszukać te pomieszczenia. Coś czuje, że im szybciej stąd uciekniemy, tym lepiej.
- Okej – potwierdziłam i ruszyłam do środkowych drzwi. On wybrał lewe. Nacisnęłam na klamkę i z niemałym trudem pokonałam zardzewiały zamek. W środku przywitał mnie widok sporego, kwadratowego pomieszczenia. Zauważyłam, że stały w nim dwa stoły, wielka kanapa, w rogu była nieduża kuchnia, a na ścianie wisiał, sporych rozmiarów, telewizor. To musiało być miejsce, gdzie personel odpoczywał w przerwach, jadł i rozmawiał. Spojrzałam na przedmiot leżący na jednym ze stołów i zaskoczona podniosłam go. Był to odtwarzacz mp4. Muzyka, pomyślałam, jak dawno jej nie słyszałam. Zadowolona schowałam łup do kieszeni i nie przykładając specjalnej wagi do pozostałej części pomieszczenia wróciłam do holu. Tutaj na pewno nie było tego czego szukaliśmy.
                Wracając zerknęłam w stronę, w którą poszedł Marcin. Widziałam tylko światło latarki pojawiające się co chwilę i znikające. Nie przeszkadzając mu udałam się do ostatnich drzwi. Tutaj zauważyłam od razu, że zamek jest wyłamany. Odrobinę ostrożniej zanurkowałam do zakurzonego pomieszczenia i gdy tylko przeleciałam latarką po pokoju, to na mojej twarzy pojawił się szczery uśmiech. Był to składzik na leki. Właśnie tego szukaliśmy. Podbiegając do półek, wypełnionych przeróżnymi medykamentami zaczęłam przeszukiwać wszystko w poszukiwaniu potrzebnych leków. Szukałam zarówno tych przeciwbólowych jak i potrzebnych do znieczulenia, oczyszczenia rany, oraz ewentualnej walki z infekcją jaka mogłaby się w nią wdać. Na szali było życie człowieka i to kogoś ważnego dla naszego obozu.
                Leków było naprawdę dużo i nie patrzyłam nawet ile dokładnie czego biorę, po prostu pakowałam wszystko do plecaka, aż ten powoli zaczął się przepełniać. Marcin dołączył do mnie, kiedy opróżniałam ostatnią półkę, ładując do kolejnej kieszeni plecaka pastylki, które świetnie działały jako środek przeciwbólowy, szczególnie w dużych ilościach, a przy okazji pozwalały nieco odpłynąć, co z pewnością pomoże Łapie przetrwać ciężki okres.
- Znalazłaś? – zapytał.
- Tak. A co było w tamtym pokoju? – zapytałam.
- Szatnia. Przeszukałem parę szafek, ale właściwie nie znalazłem nic cennego. Przynajmniej nie na te czasy – powiedział ze smutkiem, wskazując złoty zegarek, który błyszczał kusząco w świetle latarki – Mam coś stąd wziąć?
- Myślę, że to co mam nam wystarczy jeżeli chodzi o leki. Mieliśmy sporo farta. Zachowaj miejsce na sprzęt – powiedziałam. Kiwnął głową. Opuściliśmy składnicę wychodząc na hol, a po chwili wracając na główny korytarz. W szpitalu wciąż panowała cisza.
- To co, teraz czas zejść do podziemi i znaleźć to czego potrzebujemy w magazynie? – bardziej powiedział niż zapytał – Właściwie to czego szukamy?
- Na pewno przydałoby się urządzenie do mierzenia ciśnienia. Wiesz takie z zaciskiem na palec. Dodatkowo potrzebujemy tych wszystkich rzeczy do przeprowadzenia operacji i stworzenia sterylnego pomieszczenia. Zasłony, rękawice, waciki, chusteczki, narzędzia do przeprowadzenia operacji. Niby dałoby się to znaleźć w mieście i użyć jakichś zamienników, ale wolę nie ryzykować. Ona jest w naprawdę kiepskim stanie – wytłumaczyłam.
- Jasne, rozumiem. Dobra, chodź za mną – powiedział i zaczęliśmy drogę w stronę klatki schodowej. Po chwili znaleźliśmy się na niej i powoli zaczęliśmy schodzić w dół. Kiedy minęliśmy parter wybraliśmy drogę jeszcze niżej. Do samych piwnic. Na schemacie najniższa część budynku nie wydawał się duża. Oprócz magazynu była tam jeszcze kostnica, miejsca do kontrolowania elektroniki i hydrauliki budynku oraz miejsce do segregacji śmieci. Nie spotkaliśmy po drodze nikogo – ani zombie, ani ludzi. Zastanawiałam się, kto jeszcze był z nami w szpitalu. Kto krzyknął.
                Podziemia składały się z jednego długiego korytarza, na którego końcu było pomieszczenie, które nas interesowało. Było tutaj obskurnie i w niczym to nie przypominało górnych partii budynku, gdzie, nawet jak na te klimaty, było w miarę czysto i schludnie. Na sufitach latały nitki pajęczyn, poruszające się delikatnie. Czuć było przeciąg, prawdopodobnie w piwnicy było dodatkowe wyjście, bądź też otwarte okno. Na ścianach widać było zacieki, które sprawiło, że miejscami pojawił się grzyb. Marcin szedł znowu przodem. Byliśmy w takim punkcie, że nie musieliśmy się za bardzo martwić tym, że ktoś nas zaskoczy. Korytarz był prosty, a wejścia do poszczególnych pomieszczeń były od siebie bardzo oddalone o paręnaście metrów. Wiedzieliśmy jednak, że jakby zaskoczyły nas tutaj trupy, to nie mielibyśmy jak uciec. Jedyna droga do wyjścia była za naszymi plecami i oddalała się z każdym krokiem.
                Minęliśmy drzwi prowadzące do rozdzielni elektrycznej, a po chwili te prowadzące do wodociągów. Przechodząc obok kostnicy usłyszałam coś. Było to zaledwie stuknięcie, ale w takiej ciszy było doskonale słyszalne. Złapałam Marcina, który najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi.
- Co jest? – zapytał szeptem.
- Kostnica. Ktoś tam jest – powiedziałam.
- To pewnie trupy. Zostały zamknięte w tych szafkach na ciała i raczej nikomu nie przyszło do głowy żeby je uwolnić – podsunął pomysł.
- Możemy to sprawdzić? Nie chcę żeby coś nas zaskoczyło jak będziemy wracać – powiedziałam poprawiając plecak, który teraz wyraźnie zaczynał ciążyć na moich plecach.
- Jak to cię uspokoi…
                Stanęliśmy przy drzwiach do kostnicy. Nie mogłam sobie wyobrazić bardziej przerażającej sytuacji. Świat upadł, zombie chodziły po ulicach, liczba żywych spadała gwałtownie każdego dnia, a my siedzieliśmy w nocy, w piwnicy szpitala, zakradając się do miejsca, które powinno być jednym z niewielu, gdzie znajdują się trupy. Marcin nachylił się i ze skupieniem na twarzy zaczął się wsłuchiwać w to, co działo się za drzwiami. W jego oczach pojawiło się coś dziwnego. Przybliżył twarz do mojego ucha i wyszeptał:
- Ktoś tam jest – ciarki przeszły mnie po plecach. Z trudem powstrzymałam się przed wydaniem jakiegoś dźwięku.
- Co robimy?
- Wchodzimy – powiedział łapiąc za swoją dzidę. Ja chwyciłam pistolet i z lekko drżącymi rękoma czekałam. Serce zaczęło mi bić szybciej. Poczułam strach. Taki sam jak wtedy w kościele, kiedy miałam na celowniku jednego z ludzi Emila. Wtedy nie potrafiłam się przełamać i paraliż zwyciężył. Teraz nie mogłam sobie na to pozwolić. Od tego zależało życie moje, Marcina, a także Łapy.
                Marcin otworzył drzwi z impetem. Wbiegł do pokoju, a ja weszłam od razu za nim. Kostnica wyglądała dokładnie tak, jak w filmach. Światła latarek oświetliły rząd szuflad na ciała. Ściany były złożone z dwóch warstw – dolnej wypełnionej kafelkami, oraz górnej pomalowanej na biało. Na podłodze również były kafelki, które sprawiły, że nasze wejście było znacznie głośniejsze niż się spodziewałam. To co zaskoczyło mnie jednak najbardziej, to łóżko. Łóżko na którym przeprowadzano autopsje, a także przygotowano ciało do włożenia do jednej z szuflad. Ktoś na nim leżał. Był to mężczyzna, raczej w wieku Marcina, albo nawet starszy. Prześcieradło było poplamione od krwi, która wyciekała z rany na jego lewym boku. Paskudnej rany. Patrzył na nas nieco nieobecnymi oczami. Oddychał ciężko, jakby każdy kolejny oddech kosztował go więcej niż mógł sobie na to pozwolić.  Patrzyłam na niego przerażona. Marcin oprzytomniał pierwszy i zanim nieznajomy zdążył wykonać kolejny oddech, miał już przyłożone ostrze do gardła.
- Kim jesteś? – zapytał mój towarzysz.
Leżący mężczyzna zakaszlał. Próbował coś powiedzieć, ale nie wyszło mu. Nogi się delikatnie pode mną ugięły. Cofnęłam się o krok do tyłu. Wtedy poczułam uderzenie. Trafiło mnie prosto w rękę. Pistolet wypadł mi i zanim zdołałam zdać sobie sprawę co się ze mną dzieje poczułam ostrze delikatnie naciskające na moje gardło. Druga ręka napastnika powędrowała w okolicę mojego brzucha, uciskając mnie mocno i stanowczo. Poczułam zapach perfum. Kto używa perfum w takich czasach, zdążyłam zadać sobie takie pytanie, kiedy usłyszałam głos. Poczułam ciepły oddech przy moim prawym uchu.
- Rzuć broń i kopnij ją w moją stronę – głos należał do kobiety. Nie był wysoki, raczej głęboki i nieco melodyjny. Bałam się. Strach znowu mnie sparaliżował.  Napastniczka trzymała mnie mocno, tak, że z trudem mogłam oddychać. Chociaż to mogło być spowodowane głębokim strachem. Przerażeniem. Zobaczyłam zaskoczenie na twarzy Marcina. Nie wahał się jednak ani chwili. Położył swoją broń i delikatnie przeturlał ją w naszą stronę.
- Spokojnie, nie szukamy kłopotów – powiedział do nieznajomej za moimi plecami.
- To dobrze się składa, bo my również nie – odpowiedziała kobieta stanowczym tonem.
- Rozbroiłaś nas, byłbym teraz wdzięczny, gdybyś usunęła nóż z gardła mojej przyjaciółki.
- Nie tak prędko – syknęła – Coście za jedni? Pracowaliście tutaj?
- Przyszliśmy tutaj tylko po kilka rzeczy. Mamy obóz niedaleko i nasza przyjaciółka jest ranna. Dlatego nie możemy za dług… - zaczął tłumaczyć, ale nieznajoma mu przerwała.
- Gdzie jest ten obóz?
- Na wzgórzu. Parę kilometrów stąd w głąb miasta.
- Zabierzecie mnie tam? – zadała pytanie tak szybko, że przeszła mnie kolejna fala ciarek na całym ciele.
- Tylko ciebie? A on? – wskazał ręką konającego na łóżku mężczyznę.
- Jemu już nie pomożecie – powiedziała ze smutkiem w głosie – Został ugryziony. Parę minut temu.
Stąd ten krzyk, dopowiedziałam sobie w głowie.
- Rozumiem. Przykro mi – powiedział Marcin robiąc krótką przerwę – A więc jak będzie? Wypuścisz moją koleżankę i pomożesz nam zabrać co potrzebne? Wtedy możemy zabrać cię do naszego obozu.
                Uścisk nieco osłabł, aż w końcu puścił kompletnie. Ledwo utrzymałam się na nogach, ale podbiegłam kawałek do przodu. Odwróciłam się, żeby zobaczyć kim była  tajemnicza nieznajoma. Światło latarki przejechało krótko po dziewczynie, która była nieco młodsza ode mnie. Musiała mieć około osiemnastu lat. Włosy miała spięte w kok, z którego w artystycznym nieładzie odchodziły kosmyki, niedbale upchane za uszy i opadające niesfornie na czoło. Jej twarz miała mocno nakreślone rysy z nieco wysuniętym podbródkiem. Miała stosunkowo wąskie usta, nieduży nos oraz oczy, które szczególnie przykuły moją uwagę. Ozdabiały je równo nakreślone kreski, a same tęczówki wydawały się wręcz mienić w ciemności. Były one też otoczone dodatkowym czarnym okręgiem i przypominały oczy demona, kompletnie nowego gatunku. Miała bladą cerę, która ładnie kontrastowała ze strojem. Nosiła czarną, skórzaną kurtkę, która wydawała się być na nią idealnie dopasowana. Spomiędzy jej płatów wystawała koszulka, która ładnie podkreślała biust. Była szczupła, jej figura ładnie komponowała się ze wzrostem, który musiał wynosić około metra siedemdziesiąt, bo była delikatnie wyższa ode mnie. Na nogach w oczy rzuciły mi się długie, czarne buty, które sięgały delikatnie za kolano. Za nimi widać było zakolanówki sięgające ud, które prawie stykały się z niebieskimi, jeansowymi spodenkami. Oprócz tego w ręce trzymała nóż, a za nią widać było plecak.
                Uśmiechnęła się do nas szeroko. Miała ładny uśmiech.

- Pomogę wam.

5 komentarzy:

  1. Było warto czekać, fajny motyw lekkiego trzymania w napięciu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ok, w końcu nadrobiłem te parę rozdziałów. ^^

    Nigdy w życiu bym się nie spodziewał, że niemal doprowadzisz Łape do śmierci w tak randomowym momencie. Chociaż świat zombie z tego słynie. :P

    Nie mam pojęcia kim jest Marcin, ale od razu go polubiłem. Jest optymistyczny, otwarty, ale jego historia wydaje się być ciekawa. Mam nadzieję, że fajnie rozwiniesz jego postać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na poczatku bylam pewna ze Marcin specjalnie prowadzi ich w pulapke, a rozdzielenie z Emilem bardziej mnie w tym utwierdzilo bo w koncu latwiej jest zaatakowac pojedynczo, ale na szczescie okazalo sie ze ten Marcin to spoko gosc :). Mam nadzieje ze go nie usmiercisz zbyt szybko xd. Tylko troche nierozsadne z jego strony ze nieznajomej mowi tak wiele rzeczy :/. Jak to polozonie obozu np. Ta nowa jakos mi sie nie podoba... Mam co do niej zle przeczucie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż z jednej strony nie warto ufać nikomu, z drugiej strony jest taki Marcin, który wierzy w to, że dobro w ludziach jeszcze istnieje ^^ Powiedział o obozie ludziom na drodze i powiedział dziewczynie w kostnicy sporo, ale też nie aż tak dużo. Zaufanie zdobywa zaufaniem, a chociaż za dużo o tym jak długo będzie bohaterem tej historii powiedzieć nie mogę, to chyba nie będzie dużym spoilerem jak powiem, że na pewno zabawi chociaż do końca tego tomu ;)
      "Ta nowa" to też będzie ciekawa postać, z pewnością rozwijana przeze mnie ^^

      Usuń
    2. Liczę na to, że pożyje troszkę dłużej niż tylko do końca tomu. ;)

      Usuń