Rozdział 7, trzeci z perspektywy Bobra. Starałem się, aby ten rozdział w końcu miał trochę akcji i zaczął przedstawiać w brutalny sposób jak to wygląda poza murami Ostoi. Złomowisko to lokacja ważna, która odegra jeszcze sporą rolę nawet poza tym rozdziałem. Po przeczytaniu proszę o komentarz oraz rozesłanie bloga znajomym :)
------------------------------------------
Rozdział 7 (Bobru): Złomowisko
Czekaliśmy.
Wiatr przybrał na sile i starał się ze wszystkich sił przeszkodzić nam i wybić
z rytmu, ale my byliśmy jak mur. Wszyscy wycelowani w jedno miejsce – drogę
przed nami. Nasze auto stało przy drodze, ale skutecznie blokowało przejazd.
Mieliśmy tylko dwie opcje – albo wycofać się i uciekać jak najdalej, albo
zostać i zobaczyć kto się do nas zbliża. Nie byłem pewien dlaczego wybraliśmy
akurat tą drugą, ale stałem w kompletnym bezruchu i opanowując nerwy czekałem.
Byli przy mnie ludzie, którzy mogli nazwać się zaprawionymi w tym świecie.
Ocalali, prawdziwi ocalali.
Słońce
było schowane za chmurami, ale nawet jak wychylało się zza tego całunu na
chwilę, to nie przeszkadzało nam, bo było za naszymi plecami. Mieliśmy lepszą
pozycję. Dźwięk silnika zwodził. Słyszałem go przede mną, ale wciąż nie
widziałem samochodu bądź motoru, który te dźwięki wydawał. Ciężko określić ile
tak staliśmy, ale w końcu zobaczyliśmy jadący w naszą stronę samochód. Była to
terenówka z przyciemnionymi szybami i plamami błota na białym lakierze.
Nie
wiem co zmusiło ich do zatrzymania bardziej – samochód stojący na drodze i
blokujący przejazd czy nasza czwórka. Gdy nieznajomi zatrzymali się i wysiedli
to Jonasz wstał, wyszedł zza drzewa i krzyknął, wciąż mierząc bronią.
- Ręce do góry,
rzućcie broń i nie róbcie gwałtownych ruchów!
Z samochodu wysiadło pięć osób. Trzech mężczyzn i dwie
kobiety. Mężczyźni mieścili się w przedziale wiekowym od osiemnastu do około
trzydziestu lat, a kobiety były nieco starsze. Cała grupa wygląda zupełnie
normalnie, oczywiście można było zauważyć od razu bronie przyczepione do pasów
oraz przewieszone przez plecy, ale poza tym nie wyróżniali się z wielu
ocalałych, których widziałem w swoim życiu. Jedyne co było niepokojące to to,
że nie widać było na ich twarzach nawet odrobiny strachu. Prędzej bym się
pokusił o stwierdzenie, że patrzyli na nas zuchwale i z pewnością w oczach.
- Weszliście na nasz
teren i jeszcze nam grozicie? – zapytała starsza kobieta, niska z rudymi
włosami.
Jonasz
zmieszał się odrobinę, ale nie wypuścił broni. Na dodatek ,kiedy jeden z
młodzieńców sięgnął powoli ręką w stronę rewolweru, to Jonasz przeładował
efektownie tym samym pokazując, że nie jest pierwszym, lepszym człowiekiem
,którego można zabić. Druga kobieta
widząc to zaśmiała się.
- Grubasie uciekaj
stąd ze swoimi przyjaciółmi póki jesteś jeszcze w stanie – zasugerowała z
pogardą.
- Jesteście z Gangu? –
włączył się do rozmowy Pablord.
- Jakiego Gangu?
Jesteśmy po prostu grupą ocalałych – powiedział najmłodszy młodzieniec,
starający się tajemniczo ukryć tożsamość jego grupy.
Jonasz westchnął cicho po czym lekko opuścił broń, wciąż
mając ją w pogotowiu.
- Wszystkie okoliczne
tereny są nasze. Jesteśmy z Toruńskiej Ostoi Ocalałych i o ile do niej nie
zmierzacie to będziecie musieli odejść w swoją stronę poza tereny graniczące z
naszym obozem – wyrecytował przemyślaną wcześniej formułkę.
Tym razem roześmiała się starsza kobieta. Strzepując plamę
błota z skórzanej kurtki odwróciła się na chwilę do swoich ludzi po czym z
kompletnie zmienionym wyrazem twarzy odezwała się do nas.
- Skoro tak ładnie
prosicie to wycofamy się, ale wiedźcie, że jeżeli i wy nie wrócicie do tego
swojego obozu to spotka was coś nieprzyjemnego – jej słowa zabrzmiały
tajemniczo.
Nieco
zmieszani całą sytuacją nie opuściliśmy broni, a cała piątka nieznajomych
zapakowała się do auta i zaczęła się cofać.
Nim minęła następna minuta nie było już po nich śladu. Z ulgą
opuściliśmy bronie i ruszyliśmy bez słowa w stronę naszego pojazdu. Dopiero gdy
ostatnia osoba znalazła się w środku, odezwał się Pablord.
- Co myślicie o tych
ludziach? – zapytał.
- Myślę, że blefują – stwierdziła
chłodno Wiktoria.
- Mi się wydaję, że
jeszcze ich spotkamy – powiedziałem mrocznym tonem.
- Moim zdaniem
powinniśmy pomyśleć, którędy najlepiej dojechać do Grudziądza. Posterunek
znajduje się przy rzece, ale myślę, że droga na około, ale bezpieczniejsza,
może być bardziej opłacalna – podzielił się swoim pomysłem Paweł.
- Masz na myśli
Złomowisko? – zapytał lekko przerażony Jonasz.
Zaciekawiła mnie ta nazwa więc natychmiastowo włączyłem się
do rozmowy.
- Co to Złomowisko? – zapytałem.
Jonasz spojrzał na mnie i zobaczyłem w jego oczach sporo
obawy. Przełknął ślinę.
- To nie jest dobre
miejsce. Ogólnie mamy teraz trzy możliwości, albo jechać lasem, aż dojedziemy
do Grudziądza, ale z tego co mówiła ta grupa to nie jest bezpieczne – zaczął
drapiąc się po brzuchu – drugą opcją jest
podróż wzdłuż rzeki, jest to droga prosto do celu, ale musielibyśmy nadłożyć
trochę drogi. No i jest trzecia opcja – złomowisko. Zjazd na nie jest
niedaleko. Całe miejsce jest moim zdaniem przeklęte, bo… - ciągnął
opowieść.
- Och proszę cię, ile
ty masz lat Jonasz? – wtrąciła z przekąsem Wiktoria.
- Wystarczająco, żeby
wiedzieć, że to jest jedne z bardziej niebezpiecznych miejsc jakie widziałem od
czasu wybuchu apokalipsy! – powiedział z oburzeniem.
- Ale dlaczego jest
takie niebezpieczne? Dlaczego się tak nazywa? – zapytałem.
Wiktoria prychnęła i odwróciła twarz w stronę szyby,
widocznie zmęczona teoriami Jonasza.
- To miejsce powstało
na samym początku apokalipsy, kiedy wszystkie służy porządkowe starały się
ogarnąć sytuację z oczywistym skutkiem. Jednak przy Grudziądzu jest sporo giełd
samochodowych i ogólnie ruch tu był dosyć spory. Wtedy jakiś idiota wpadł na
pomysł, żeby otworzyć ogień w środku tego całego chaosu – opowiadał z
przejęciem – Trafił w cysterny z gazem i
wszystko w okolicy wybuchło. Wszystkie zbiorniki, stacja paliw, samochody jak
domino wybuchały jedno za drugim. To spowodowało, że powstał tam cholerny
labirynt wraków, kręci się tam mnóstwo trupów, ale nikt nie jest w stanie tego
oczyścić. Żadne z aut oczywiście nie działa, a nawet jeżeli ostały się jakieś
działające to znajdują się pod fragmentami innych aut i budynków. Większość
nazywa to miejsce złomowiskiem. Znajduje się ono przy wjeździe do Grudziądza na
obrzeżach, ale jest tam naprawdę niebezpiecznie – skończył Jonasz.
- Ale to jest droga, z
której mało kto korzysta i raczej nie spodziewamy się tam ludzi. Poza tym
moglibyśmy zostawić tam auto, bo nie ma szans na przejechanie przez te
wszystkie wraki, a byłoby bezpieczne, bo prawdopodobnie nikt nie będzie chciał
sprawdzać akurat naszego auta, gdy w okolicy będzie stało ich tyle – stwierdził
Pablord.
Zastanowiłem
się chwilę nad tym co właśnie usłyszałem. Całe miejsce zdawało się być owiane
aurą niebezpiecznej tajemniczości, ale w końcu cały świat był teraz równie
parszywym miejscem.
- Ja nie znam tego
miejsca, ale myślę, że taki chwyt nie byłby głupi – stwierdziłem.
Tym razem Jonasz sapnął zdenerwowany pomysłem, ale po chwili
dodał.
- Jeżeli mamy tam iść
to musimy gdzieś przenocować, bo nie ma pieprzonych szans, że pójdę tam gdy
będzie ciemno. To samobójstwo.
- Niech będzie, przenocujmy na którymś z
gospodarstw. Są najczęściej ogrodzone i jest tam dużo miejsca na ewentualne
manewry – zaproponowała Wiktoria.
Wszyscy zgodzili się na tą propozycję jednogłośnie. W ten
sposób wykręciliśmy i zaczęliśmy się cofać. Kawałek na południe stąd mijaliśmy
zjazd do niedużej wioski, gdzie na pewno znajdziemy jakieś odpowiednie miejsce
na nocleg. Auto zapadło się nieco i czułem jak podskakuje na każdym wyboju
wiejskiej dróżki, na którą wjechaliśmy. Zagłębialiśmy się coraz dalej po
ścieżce, mijając mały zagajnik ogołoconych drzewek, a następnie wjechaliśmy na
błotniste uliczki niedużej wioski.
Miałem
nadzieję, że nie napotkamy tutaj żadnych ocalałych, rozmowa w lesie była
wystarczającą porcją wrażeń jak na jeden dzień. Jeden z domków, usytuowany na
obrzeżach wioski, wydawał się idealny – ogrodzony siatką i kamiennym płotem z dużą metalową bramą.
Wysiadłem i wraz z Pablordem zaczęliśmy się z nią mocować. Po chwili ustąpiła z
przeraźliwym skrzypnięciem, ale tym samym otworzyła nam drogę do środka. Jonasz
zaparkował auto i zgasił silnik po czym wraz z Wiktorią wysiedli. Ja z
Pablordem zamknęliśmy bramę i dołączyliśmy do reszty.
Całą
czwórką przeładowaliśmy i z impetem weszliśmy do środka. Dom nie był za duży,
korytarz którym weszliśmy prowadził prosto do salonu, a stamtąd były odnogi do
pokoi. Zapach unoszący się tutaj nie był zbyt zachęcający. Pachniało tu
naftaliną oraz czymś zgniłym. Ostrożnie przeszukaliśmy pokoje i w jednym z nich
znaleźliśmy zombie. Trup nie miał nóg, które spoczywały obok i wyciągnął w
naszą stronę sztywne łapska. Zamachnąłem się kolbą i roztrzaskałem mu czaszkę
dwoma szybkimi uderzeniami. To było jedyne zagrożenie w tym domu.
Zamknęliśmy pokój, w którym był trup i
rozłożyliśmy swoje rzeczy. Wiktoria poszła po jedzenie i koce do samochodu, a
my przeszukiwaliśmy resztę domu. Co prawda nie potrzebowaliśmy niczego
szczególnie, ale zaskoczyło nas znalezisko w jednej z sypialni. Na ścianie
wisiała strzelba, dwururka, a obok w szafce znaleźliśmy dwie paczki naboi do
niej. Broń na pewno mogła się przydać, w tych czasach każdy nabój się liczył,
więc zaniosłem znalezisko do samochodu po czym zamknąłem drzwi do domu od
środka ryglując je. Poczułem się teraz odrobinę bezpieczniej i lepiej.
Zrobiliśmy
sobie cztery posłania i w milczeniu zjedliśmy kolację. Podróż nie należała do
najprzyjemniejszych, a sytuacja z lasu ciągle przyprawiała o dreszcze.
Zauważyłem, że podczas samego spotkanie grupy nie czułem się tak jak teraz. Czy
nie potrafiłem ocenić sytuacji na miejscu i dopiero teraz zdałem sobie sprawę,
że moje życie było w poważnym niebezpieczeństwie? Możliwe. Teraz jednak jedyne o czym marzyłem to
jedzenie oraz trochę snu. Z tego co słyszałem od Jonasza jutrzejsza przeprawa
nie będzie należała do najłatwiejszych.
Przed
snem, gdy już przygasiliśmy świeczki, którymi oświetlaliśmy sobie pomieszczenie
leżałem i myślałem. O wszystkich ostatnich wydarzeniach i tych, które miały
miejsce jakiś czas temu. Co mogła robić teraz Łapa? Jak potoczyłyby się
zdarzenia, gdyby przeżyły osoby, których już ze mną nie było? Jak sytuacja
będzie wyglądała za tydzień? To ostatnie pytanie było wyjątkowo wielką tajemnica.
W końcu nie wiadomo było czy przeżyje jutrzejszy dzień, a co dopiero siedem
dni. W tym świecie człowiek mógł zginąć w każdej, pojedynczej sekundzie. To co
również było dla mnie wielką niewiadomą to plan Dziary. Czy powinienem grać w
tą grę z nim? Zastanawiałem się powoli jak się zachowam, jeżeli przez jego
działania zginie ktoś bliski dla mnie. Może powinniśmy jednak opuścić Ostoje i
założyć obóz taki, jak mieliśmy w Królowym Moście? Co prawda wszystkie osoby,
które jechały tutaj i oddały życie po drodze byłby bezsensowną ofiarą.
Nieznajoma, jeden z żołnierzy, ludzie Łapy, wszystko to poszłoby na marne.
Myślałem
o wszystkich rzeczach jeszcze jakiś czas, ale w końcu zasnąłem. Gdy obudziłem
się z rana wszyscy byli już na nogach. Wiktoria siedziała na krześle zaspana i
czyściła broń. Jonasz i Pablord rozmawiali o czymś. Ten pierwszy zdecydowanie
był w kiepskim humorze, podejrzewałem, że wciąż obawia się podróży przez
złomowisko. Zjedliśmy szybko śniadanie, spakowaliśmy się do auta i
odjechaliśmy. Wróciliśmy znowu na
ścieżkę leśną, na której spotkaliśmy wcześniej grupę ocalałych. Tym razem ich
tam nie było i dojechaliśmy dalej. Słońce dzisiaj świeciło i sprawiało, że aż
chciało się żyć. Pogoda była iście wiosenna i sprawiała, że ja miałem wyjątkowo
dobry humor. Gawędziłem z Wiktorią o różnych sprawach.
- Masz syna? – zapytałem.
- Tak. Urodził się
jeszcze przed tym całym syfem, teraz ma trzy lata. Jest dla mnie całym światem
– powiedziała z dumą przywołując, jakże rzadki, uśmiech na jej twarzy.
- A twój mąż? Jest tam
gdzieś w Ostoi? – zapytałem.
- Niestety nie. Nie
udało mu się tu dotrzeć, zginął broniąc mnie i naszego synka – powiedziała
ze smutkiem.
- Przykro mi – odpowiedziałem.
Milczeliśmy chwilę po czym zapytałem o coś, co dręczyło mnie
już jakiś czas.
- W sumie może ty
wiesz, czyją córką jest taka mała dziewczynka o imieniu Marta? – zapytałem.
- To córka jednego ze
strażników. To ty ją przyprowadziłeś z powrotem? – zapytała.
- Tak. Znaleźliśmy ją
na autostradzie na wschód od Ostoi. Była w kiepskim stanie, ale żywa i nie
ugryziona – powiedziałem.
Rozmawialiśmy
jeszcze przez chwilę, ale w końcu wyjechaliśmy z lasu i musieliśmy się teraz
skupić. Wyjechaliśmy na główną drogę i już stąd widać było złomowisko.
Wyglądało to niesamowicie. Droga przed nami była wręcz zasypana setką wraków
rozmieszczonych tak, że blokowały całkowicie przejazd. Niektóre były nawet
ułożone jeden na drugim, przez co nie widać było końca tego złomowiska.
Zatrzymaliśmy
samochód przy pierwszych wrakach i wysiedliśmy. Słyszałem dziwny pomruk zdający
się wydobywać z każdej strony. Przeszły mnie ciarki. Zostawiliśmy samochód i
ruszyliśmy w milczeniu. Każdy wydawał się być maksymalnie skupiony na tym co
robi. Wkroczyliśmy pomiędzy wraki. Teraz otaczały nas z każdej możliwej strony.
Pogniecione, zmiażdżone, zniszczone pojazdy wytyczały nam drogę. Czasami
musieliśmy przeskakiwać po zdeformowanych maskach dalej, a czasami przechodzić
pod konstrukcjami utworzonymi w dziwaczny sposób. Pierwszy trup jakiegoś
spotkaliśmy, spadł na nas z jednego z aut. Było to dosyć przerażające, ale
Pablord szybko zareagował i używając kolby swojego karabinu, roztrzaskał
czaszkę trupa. Serce zaczęło mi bić szybciej i rozglądałem się teraz znacznie
uważniej. W pewnym momencie, gdy byliśmy już głęboko w labiryncie aut
usłyszeliśmy strzał. Wszyscy zatrzymali się w chwilę i zajęli pozycje przy
wrakach, czekając na kolejne strzały.
Byliśmy
akurat na rozwidleniu. Mogliśmy iść w prawo lub lewo. Droga w lewo była
znacznie przyjemniejsza, wyznaczały ją wraki, tworząc prostą linie. Prawa
strona była odrobinę zawalona, ale przechodząc przez parę wraków mieliśmy
szansę przejść tędy. Kolejne strzały pojawiły się równie niespodziewanie co
poprzednie. Tym razem jednak byliśmy pewni jednego. Ktoś strzelał do nas.
Wszystkie trzy pociski trafiły tuż obok mojej głowy. Przytuliłem się plecami do
wraku czerwonego auta sportowego i czekałem. Nagle usłyszeliśmy głos.
- Wiemy, że tu
jesteście. Mówiłam, żebyście wynosili się z naszego terenu. Nie posłuchaliście,
wasza strata! – krzyknęła skądś kobieta.
Zacząłem być poważnie przerażony całą sytuacją. Mieli nas
jak w garści. Nie mieliśmy się jak cofnąć, bo prawdopodobnie byli kawałek za
nami, a przed nami było jeszcze sporo do przejścia.
Nagle
usłyszeliśmy zgrzyt metalu i zobaczyliśmy jak jeden z wraków za nami osuwa się
na bok i na jego miejscu stoi jeden z mężczyzn z lasu. Jonasz wycelował i
trafił go prosto w głowę.
- Ruszajcie się! Zaraz
was dogonię – krzyknął Jonasz ostrzeliwujący miejsce gdzie przed chwilą
stał mężczyzna.
Ruszyliśmy sprintem w prawo. Przeskoczyłem auto pierwszy i
biegłem. Obejrzałem się na chwilę za siebie i zobaczyłem, że Wiktoria i Paweł
są tuż za mną. Gdy znowu spojrzałem na drogę przede mną zobaczyłem cztery
trupy, dosłownie parę kroków ode mnie. Zatrzymałem się i wystrzeliłem parę
naboi zabijając je. Nagle poczułem okropny ból przy ramieniu. Jedna z kul
wrogów drasnęła mnie. Nie było to przyjemne uczucie, ale nie zatrzymałem się.
Byliśmy w zbyt dużych tarapatach żeby się zatrzymać.
Kolejne
odcinek drogi był całkowicie zastawiony przez samochody. Postanowiłem wskoczyć
na jeden z nich i kawałek drogi przebyć przeskakując z jednego na drugi.
Kolejne strzały przeleciały mi obok głowy. Starałem się skupić jak najbardziej
na tym, żeby nie trafić w jakiś mocniej zniszczony element nogą i nie
zaklinować się. To byłby mój koniec. Cała sytuacja przypominała mi zawaloną wrakami
drogę w Białymstoku, na początku apokalipsy. Wtedy również poruszałem się po
samochodach, aż pojawił się przede mną inny ocalały. Wtedy uratowała mnie
Miczi, ale teraz byliśmy zdani na siebie.
Przeskoczyłem
kolejne dwa samochody, ale przy trzecim straciłem równowagę i runąłem na plecy.
Zamroczyło mnie. Próbowałem wstać, ale kręciło mi się w głowie. Nagle
zobaczyłem, że ktoś do mnie podchodzi. Czy to był jeden z wrogów? A może
Jonasz, Pablord lub Wiktoria? Niestety nie byli to moi przyjaciele, ani nawet
wrogowie. To był jeden z trupów. Rzucił się na mnie. Poczułem ogromny strach,
kiedy poczułem odór z rozkładającej się szczęki zombie. Oprzytomniałem trochę i
starałem się utrzymać jak najdłużej z dala od śmiercionośnego ugryzienia drugą
ręką sięgając po pistolet. Zombie naciskał z wszystkich sił, ciągle starając
się złapać mnie. Przygwoździł mnie do ziemi. Gdy już miałem w ręce pistolet
poczułem jeszcze większe obciążenie. Drugi trup położył się na pierwszego i
wspólnymi siłami próbowali mnie dorwać. Całe szczęście byłem szybszy. Włożyłem
pistolet w usta pierwszego trupa i strzeliłem parokrotnie. Przestrzeliwując
czaszkę pierwszego trupa dorwałem również drugiego. Podczas upadku zgubiłem
gdzieś karabin, a teraz nie miałem czasu go szukać. Zobaczyłem kawałek z przodu
Wiktorię i Pablorda, ale wciąż nie widziałem Jonasza. Stanąłem na nogach
spychając dwa ciała z siebie i ruszyłem znowu naprzód.
Czułem,
że jest coraz gorzej, ale dogoniłem dwójkę moich towarzyszy i w oddali było
widać coraz mniej wraków. Byliśmy już na końcu złomowiska. Teraz wraki mieszały
się z pierwszymi budynkami miasta, tymi w dobrym stanie. Ale gdzie był Jonasz?
Odwróciłem się i nie widziałem go. Strzały ciągle padały z oddali.
- Widzieliście
Jonasza? – zapytałem.
- Nie… obawiam się, że
mogliśmy go stracić. Jesteście cali? – wtrącił Pablord.
- Chyba mam skręconą
kostkę, ale dam radę – powiedziała Wiktoria. Rzeczywiście kulała odrobinę.
- Ja dostałem w ramię.
Ale co robimy? Czekamy na Jonasza? – zapytałem.
- Nie możemy – powiedział
bezsilnie Pablord – Tych bandytów jest
tam więcej. Na pewno więcej niż w lesie. Musimy dotrzeć do Trzeciego Posterunku
jak najszybciej!
Przeskakiwaliśmy kolejne wraki i dotarliśmy na szlak, gdzie
można było się normalnie poruszać. Przypominał początek złomowiska z drugiej
strony. Sporo wraków, ale prosta droga naprzód. Szliśmy szybkim tempem
zabijając po drodze parę trupów. Nagle
przed nami pojawiły się trzy postacie. Zaczęły strzelać. Nie wiedziałem jakim
cudem udało nam się schować za autami i uniknąć śmierci, ale gdy opadłem obok
oddychałem ciężko, a serce wydawało mi się być jednym z trupów – starało się
usilnie wydostać na zewnątrz.
Wiktoria
szturchnęła mnie i pokazała coś palcem. Zobaczyłem o co jej chodzi i kiwnąłem
na znak, że to dobry plan. Mieliśmy wczołgać się pod auto po lewej i uciec w
bok, do któregoś z domów. Pablord wychylił się zza barykady i puścił serię
zabijając jednego z oprawców. Po chwili jednak zauważył, że nie ma amunicji, a
nie miał czasu na przeładowanie więc dołączył do nas. Widziałem plamę krwi na
jego barku. Musiał dostać i to poważniej niż ja. Czołgaliśmy się próbując jak
najdalej oddalić się od miejsca, w którym przed chwilą się broniliśmy. Byliśmy
obici i straciliśmy najprawdopodobniej Jonasza. Przegraliśmy to starcie.
Po
przebyciu drogi pod paroma samochodami wstaliśmy i ostrożnie się rozejrzeliśmy.
Byliśmy na obrzeżach złomowiska i poza paroma wrakami oraz dwoma domami nie
widzieliśmy nic. Ani bandytów ani zombie. Postanowiliśmy iść do przodu,
zatrzymywanie się w jednym z domów to też nie była najlepsza opcja. Ruszyliśmy
szybkim krokiem ciągle patrząc czy nie dojrzymy kolejnych przeciwników ukrytych
wśród rozbitych aut. Nie zauważyliśmy jednak nikogo, a byliśmy już na samym
końcu złomowiska. Wraki zaczęły ustępować miejsca drodze i normalnym
zabudowaniom. Najbardziej żal mi było Jonasza, który bardzo chciał uniknąć tego
złomowiska, a my go do tego zmusiliśmy. Gdy już myśleliśmy, że udało nam się i
dotrzemy ostatnie ulice w stronę Trzeciego Posterunku usłyszeliśmy strzały.
Przyparliśmy
do ściany domku w bezruchu licząc na to, że zlokalizujemy skąd strzelają.
Dowiedzieliśmy się po chwili. Byli za nami, około dziesięciu. Co gorsza widać
było też takich, którzy próbowali nas flankować. Jedyną opcją był bieg w głąb
miasta. Starałem się osłaniać Wiktorię, która miała problem z kostką, ale nie
było to łatwe. Z każdą sekundą byli coraz bliżej nas. Przeskakiwaliśmy przez
płotki i murki przechodząc z jednego ogrodu do drugiego i mijając kolejne
domki. Niestety oni byli szybsi. Byli coraz bliżej nas. Wychyliłem się zza
płotu żeby opóźnić ich jak najbardziej było to możliwe i pozwolić Pablordowi i
Wiktorii oddalić się odrobinę. Udało mi się dosięgnąć jednego z nich z
pistoletu, ale po chwili poczułem kolejną falę bólu w okolicach głowy. Dostałem
w ucho i straciłem jego sporą część.
Chwiejnym
krokiem wycofałem się do tyłu i z przerażeniem stwierdziłem, że nie widzę
nikogo z mojej drużyny, chociaż jeszcze przed chwilą stali przy ścianie domu za
mną. Gdyby nie adrenalina prawdopodobnie upadłbym i czekał na śmierć, ale
dzięki temu zastrzykowi energii jeszcze potrafiłem iść do przodu. Chcąc minąć
dom i iść dalej szukając przyjaciół usłyszałem jak drzwi domu, przy którym
stałem, otwierają się. Nim zdążyłem zareagować silne ręce wciągnęły mnie do
środka i zamknęły drzwi.
W
środku domu było ciemno, a ja byłem zbyt wykończony żeby podjąć jakąś akcję.
Jeżeli to byli ci ze złomowiska, to byłem już trupem. Jednak nikt mi nic nie
robił. Siedziałem w holu domu i widziałem tylko zarysy jakichś postaci.
Słyszałem też bandytów przechodzących przez podwórko.
- Złomiarze cię
zauważyli? – zapytała jakaś kobieta, stojąca obok mnie.
- Nie. Wciągnąłem go
za szybko, w ogniu walki nie mieli szans tego zauważyć – wytłumaczył
spokojnie mężczyzna kucający przy drzwiach. Miał nieco zimny, charczący głos.
Czekałem jeszcze dobre dziesięć minut, aż w końcu zrobiło
się całkowicie cicho. Wtedy oślepił mnie blask latarki, ale tylko na chwilę.
Zauważyłem wtedy, że w holu siedzi ze mną jeszcze sześć osób. Była tu Wiktoria,
Pablord, starszy mężczyzna z siwo-czarnymi włosami i brodą, nieco młodsza
kobieta z pięknymi, długimi, rudymi włosami oraz chłopak i dziewczyna w, na
oko, moim wieku. Mężczyzna podszedł do mnie i spojrzał na moje ucho, a raczej
to co z niego zostało.
- Spokojnie nie bój
się, nie jesteśmy wrogami – zapowiedział świecąc latarką w moją ranę – Nie wygląda to za dobrze, ale raczej
przeżyjesz. Jestem Rafał, a to moja rodzina – żona Kasia oraz latorośle Andrzej
i Zuzia. Witamy was w Grudziądzu!
Aaaaw, genialny jak zwykle! Czekałam z niecierpliwością ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, ja wiem, że trzebabyło w ten sposób rozwiązać sytuację konfliktową, ale podobałby mi się bardziej styl jaki zaserwował ostatnio Rick w TWD goniąc policjanta :D
OdpowiedzUsuńW sumie ten pomysł z samochodami jest dobry, tylko, żeby jakoś go tak zastawić, albo coś, bo pierwszy z brzegu ludzie mogą sprawdzać.
No to się porobiło, choć ja w sytuacjach ostrzału przyjmuję taktykę, że najlepszą obroną jest atak. Albo jeszcze jakieś krzyki w stylu: otoczcie ich! Filip, teeeraz! Przynajmniej by się zdziwili o co chodzi :D Skoro to nie ludzie z gangu to jest jeszcze kolejna grupa, która trzeba wykończyć. Wg mnie istnieją dwa typy ludzi: tacy, którzy są we wrogiej grupie przypadkiem i nie podzielają ich poglądów, i tacy, którzy lubią siłę oraz władzę. Osoba, która gada, że trzeba było nie szukać zaczepki, a ewidentnie śledziła grupę Bobra, należy do kandydatów, których trzeba usunąć. Dla mnie to psychicznie chorzy, którzy potrafią siać zamęt i czerpią z tego przyjemność. I w sumie dobre było moje odczucie aby ich od razu rozwalić. Powinno się automatycznie rozwalać wszystkich tych, którzy próbują zgrywać pewnych siebie, bezczelnych i co to nie oni. Jednego by się puknęło i od razu reszta by struchlała.
Czekam na dalszy rozwój wypadków, ponieważ jestem ciekawa tej rodziny i nowych bohaterów :D Może jest tam jakaś kolejna Łapa :D
No to tyle na dzisiaj.
Życzę weny, wesoły świąt i dużo wolnego czasu :)
C.
Sposób Ricka był absolutnie przegenialny :D Ale jednak staram się unikać jak ognia wszystkich rozwiązań związanych z serialem, bo nie chcę, żeby każdy patrząc na daną postać czy sytuację mówił "A no rozwiązał to jak w serialu, całkiem fajnie", bo jednak inwencja twórcza pozwala mi spróbować wymyślić coś niesamowitego :D
UsuńZłomowisko jeszcze zaskoczy, kolejny rozdział też będzie całkiem intensywny (kolejny Bobra).
Ja również życzę wesołych świąt :D!